![]() |
|
![]() |
|
Narzędzia wątku | Wygląd |
|
![]() |
#1 |
![]() Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
|
![]() ![]() 25.Między Akbaslar i Naipler-Alexandroupoli.14.07 115769-116248/479 Budzi nas wschód słońca i… wszechogarniająca cisza. Nikt nie nawołuje do modlitwy. Tutaj da się już odczuć mocne wpływy Europy z jej europejskością. Albo... może po prostu jesteśmy z dala od wszystkiego na pustkowiu pustkowia. Pakowanie w tej scenerii to sama przyjemność. ![]() Zostawiamy piękne okoliczności natury i jedziemy. Chcę dziś zrobić porządek z wyjącym już teraz napędem i to jeszcze przed nastaniem upałów. Pewno coś źle skręciłem gmerając na tureckim kempingu. Przed Balikesir zatrzymujemy się na małej stacji benzynowej. Silnik stop. Wychodzi ze środka człowiek i pyta czy lać paliwo. Chcemy tylko wody. Przywitawszy się grzecznie z jeszcze jednym człowiekiem ze stacji, zabieram się za rozbieranie TDM. ![]() ![]() No i się zaczyna. Jak człowiek ze stacji zobaczył że jest kłopot i się trochę zejdzie, zaraz przynosi po szklance lodowatej Fanty i wodę. Potem powtórka. Anioł nie człowiek bo mimo wczesnej pory już upał daje się we znaki nawet w cieniu. Jak zobaczył że nie mam dostępu do jednej śruby, zaraz przynosi swoje klucze i zaczyna gmerać razem ze mną! Za chwilę pojawia się znikąd jego kolega i przynosi swoje klucze. To nie koniec, bo za pięć minut do pomagierów dołącza się kierowca TIR`a który właśnie chce zatankować samochód. I tak oto wspólnie sobie przy śrubie gmeramy nie mogąc jej odkręcić płaskimi kluczami. Nikt jednak o nasadowych nie słyszał nawet. To nic. I tak jest wesoło. Wera się opala na murku a ja jakimś cudem w końcu pokonuję małą metalową przeciwność. Szczęściu nie ma końca a sukces znów przypieczętowany jest szklaneczką Fanty. Sama śruba jednak to tylko mały kroczek w całej operacji i generalnie pełen sukces pozostaje w krainie marzeń. Żaden poziom naciągnięcia łańcucha nie przynosił ukojenia uszom. Jazdy próbne wykazują wciąż to samo. Napęd wyje, trzeszczy, ujada i szumi, rzęzi. Zbieram swoje klucze, cudze oddaję, uzupełniam wodę w butelkach, robimy wspólną fotografię, dostajemy na pamiątkę mały ręcznik z reklamą stacji, długopis firmowy i obciążeni tymi pamiątkami odjeżdżamy. Znów jesteśmy mile zaskoczeni gościnnością i pomocną ręką tutejszych ludzi. Chyba nie można się do tego przyzwyczaić. Jedziemy dalej podziwiając okolice. ![]() I wymijając korki, nie przeczuwając nieszczęścia... ![]() Słabo zamocowana woda odczepia się od nas przy najbliższych wybojach niestety. Trzeba uzupełnić. Tutaj tylko miód i przetwory z oliwek. Wody nie ma. ![]() Jest cywilizacja, więc korzystamy. ![]() ![]() Za kilkanaście kilometrów wjeżdżamy w krainę szczęśliwego turysty. Ten skrawek ziemi tureckiej okazuje się nieszczęściem... Mimo że unikamy z namysłem południowo-zachodniego wybrzeża z kurortami Alantaya czy Izmir, natykamy się na Edremit i Altinoluk... Z daleka wygląda to bajecznie. Wjeżdżając jednak do kurortu zwalniamy do 10km/h, przepuszczamy półnagie ciała spalonych słońcem wczasowiczów dźwigających dmuchane koła ratunkowe swoich dzieci i ich żony w zwiewnych półprzezroczystych tunikach skrywających bladą nagość. Między nimi biegają dzieci z umorusanymi od lodów buziami. Widać też młode dziewczyny przy kości w szortach tak obcisłych że ciało nie mieści się tam, uwydatniając walec tłuszczu z każdej strony bioder. To uszy miłości chyba ale mają za zadanie wabić czy amortyzować, nie wiem... Są też zupełnie szczupłe i zgrabne dziewczyny, lecz tak spalone słońcem że muszą tu być już od zarania dziejów i pod opalenizną nie widać że są młode. Nawet ich tatuaże skrywają się pod czekoladowym odcieniem skóry i tylko błysk różowych przylepionych paznokci zupełnie dobrze pasuje do kostiumu plażowego i bladych pręg nie opalonego gdzieniegdzie ciała. Klapanie klapek po gorącym asfalcie zagłuszane jest muzyką różnego gatunku dobywającą się z każdej mijanej knajpki z kebabem. Między masą ludzi, sprytnie przemieszczają się swoimi parującymi wókami sprzedawcy gotowanej kukurydzy, albo krzykliwi sprzedawcy mrożonych i pociętych w księżyce arbuzów albo sprzedawcy okularów przeciwsłonecznych. Zapachy rozgrzanych ciał, spalin, gotowania, perfum i olejków mieszają się w stojącym powietrzu rozgrzanym palącym niemal pionowo słońcem. W tej hałaśliwej krainie turystów w jakiś cudowny sposób ludzie pozbywają się swoich kompleksów. Można paradować w slipach przywaliwszy brzuchalem te slipy tak że ich niemal nie widać, można opalać cellulit bez wstydliwej obawy o kontrowersyjne komentarze, można wykorzystać bez wysiłku wcześniej zarobione pieniądze wylegując się przy drinku, przejechać swoim drogim samochodem 500m od hotelu na parking przy plaży. Możliwości jest nieskończenie wiele... Żar leje się wciąż z nieba, przyuliczne budki z żarciem dymią, półnadzy turyści biegają przez ruchliwą ulicę, za nimi ich dzieci a za tymi dziećmi ich babcie i inni opiekunowie też na wpół rozebrani a na to wszystko patrzą z zazdrością albo obojętną wyższością zakutane w swoje chusty miejscowe kucharki albo poważni i milczący autochtoni z wiecznie zapalonym papierosem dumający nad szklaneczką słodkiej i mocnej herbaty. A my wciąż się czołgamy 10 km/h... Cały ten obraz dodatkowo potęguje zgiełk przejeżdżających samochodów, trąbienie skuterków, klekot rozpadającego się wydechu w starej ciężarówce wiozącej sieczkę z pola, okrzyki sprzedawców wspomnianej kukurydzy i szczekanie zostawionego na smyczy psa ujadającego na małe stado krów stojących na środku chodnika. Groteskowo milczą tylko motorówki, które przecinają w oddali morze swoimi kadłubami. Całość składa się na obraz takiego „miasta do robienia pieniędzy”. Tak właśnie przedstawia się najmniej zachęcające miejsce i czas w jakim się znaleźliśmy w całej podróży. Ale w końcu Turcja to kraj kontrastów... Po pewnym czasie udało się wybrnąć jakoś z okowów turystycznej udręki. W Canakkle, jak przystało na miasto portowe, korek do promu. Jakoś wiedziony trochę instynktem a trochę mając szczęścia omijając kilka ulic, przeciskając się między sznurami samochodów docieramy do wjazdu do portu szybciej niż inni. Kupujemy dość tani bilet na prom. Jak tylko zobaczył nas „machacz” pilnujący porządku natychmiast zamachał. W ten sposób ustawiamy się na czele peletonu czekającego na wpuszczenie na statek. Podróż promem trwa może dwadzieścia minut. Z drugiej strony morza Marmara w Gallipoli sprawnie opuszczamy prom. Wyjeżdżamy z pustego tu miasta. ...i zatrzymujemy się po owoce. Tutaj zauważam że jedna śruba mocująca nadkole postanowiła nielegalnie zostać na obczyźnie w Turcji. Przez to błotnik lekko ociera o oponę. Bez większych przeszkód dojeżdżamy do granicy z Grecją tuż za Tureckim Ipsili. Granica Turcji z Grecją to ład i porządek. Tutaj Turcy jakby mniej biurokracji uprawiają, choć nasza odprawa nie odbywa się tak prosto jak po Greckiej stronie. Grek-celnik zwyczajnie zobaczył że mamy paszporty unijne i nakazuje odjazd. A w motocyklu coś wyje i wyje… Cóż, nie ma róży bez kolców. GPS pokazuje nam najbliższe pole namiotowe i tam się kierujemy. Trzeba ostatecznie rozprawić się z usterką albo jechać do domu. Moje obawy topnieją wraz z rozpoznaniem do jak dużego miasta dojeżdżamy. Tutaj muszą być warsztaty. Te dobre też. Kemping jest. Rozbijamy namiot na bliżej nie określony czas. Maszyny stop. Kemping jest sieci ACSI co daje jakiś pogląd o standardzie i cenie. Recepcjonistka przemawia po grecku, angielsku, niemiecku i francusku. Każda miejscówka na namiot jest z trzech stron ogrodzona żywopłotem. Na terenie jest mała knajpka i coś jak świetlica i sklep z nieco zawyżonymi cenami wszystkiego. Prysznice i toalety czyszczone kilka razy dziennie. Nie uwidzisz papierka ani peta na żwirowej dróżce wiodącej nad morze. Wokół same drogie przyczepy, takie same samochody, zapach grilla, krzyk dzieci, rubaszne śmiechy matron, opalonych włoskich amantów w stringach i dźwięk Bacha płynący z przyczep bladych Niemców. Spokoju zaznasz tylko o świcie. Jeśli lubi się międzynarodowe towarzystwo rodzin wielopokoleniowych mieszkających w przyczepach wielkości zamku nad Loarą to tylko brać. WiFi niemal na całym terenie. Bezpośredni dostęp do grubopiaszczystej plaży. Można wynająć parasol albo leżak. Z kempingu do centrum miasta jest około 10-15 minut marszu. Można jechać autobusem. Cena 20 Euro/doba za 2 osoby, namiot, motocykl. Ponieważ jest niedziela (tak pomyślałem) jutro dopiero poszukamy warsztatu. Ale to sobota jest. Dla dociekliwych: N40.84682 E025.85356 1. http://goo.gl/maps/rc872 2. http://goo.gl/maps/MfTk4 Link do mapy z dzisiejszym odcinkiem podzielony na dwa, bo nie umiem wskazać promu.
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
![]() |
![]() |
![]() |
#2 |
![]() Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
|
![]() ![]() 26/27/28. Alexandroupoli-Alexandroupoli 15/16-07 116248-116265/17 Dziś jest niedziela. Mimo to jedziemy szukać warsztatu. To chyba miasto TDMek. Albo raczej w ogóle motocykli i skuterów. Mamy szczęście. Przy sklepie stoi zielona 4TX. Sklep otwarty. ![]() Wchodzę do sklepu i pytam sprzedawcę o TDM stojącą na zewnątrz. Za chwilę stoję już za ladą sklepową i młody Grek pokazuje mi monitor. Okazuje się że ten Grek jest właścicielem sklepu, motocykl jest jego kolegi a on sam miał TDM i to w takim malowaniu jak nasza. Po 15 minutach rozmowy już jedziemy za pickupem Greka i jego pupila. ![]() Zatrzymujemy się na małej stacji benzynowej i czekamy. Tu chyba często psy wozi się w ten sposób. ![]() Za jakiś czas przyjeżdża energiczny pięćdziesięciolatek z przydługimi włosami w spodniach ogrodniczkach na Varadero. zabiera naszą TDM na jazdę próbną. Tyle zostało po TDM... ![]() Jazda trwa 3 minuty raptem. Odkręca dekiel przy wałku zdawczym, stuka, patrzy, gmera śrubokrętem. Diagnoza : napęd do wymiany. No to kamień z serca i kasa z portfela. Skończyło się na 100 euro zaliczki. Drugie 100 robocie. W ministerstwie finansów zawrzało ale nie ma wyjścia. Oddaję obcemu człowiekowi stówkę i czekamy. Umawiamy się na wtorek o 10 w jego warsztacie. Coś trzeba ze sobą zrobić do wtorku. Więc robimy. Niedziela upływa leniwie. Poniedziałek też leniwie. Szwędamy się po mieście, , wchłaniamy lody i arbuzy. Objadamy okoliczne restauracyjki, ale najlepsza jest nasza. ![]() ![]() ![]() ![]() Banki nie są tu czynne zbyt długo... To sklep naszego nowego kolegi. Tutaj spotkaliśmy zieloną TDM. ![]() Czekamy... ![]() Idealnie czysty kemping z jego równo przystrzyżonymi żywopłotami, ułożonymi kamykami na podjazdach, wiecznie czyszczone sanitariaty, stu kilowe mamy ze stadkami dzieci w wynajętych super ekskluzywnych przyczepach z TV SAT, lodówkami, grillami, meblami. Samochody droższe od mieszkania w Warszawie, plaża z zarezerwowanymi parasolami i zapachy jak z najlepszej francuskiej perfumerii a wśród tego tłumu my. Tylko wczesnym rankiem i późnym wieczorem jest tu cicho i spokojnie. Kolejny dzień mija na plażowaniu, kąpielach w morzu, łażeniu po mieście i obijaniu się. TDM stoi a my czekamy na napęd. Już jutro.
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
![]() |
![]() |
![]() |
#3 |
![]() Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
|
![]() ![]() 29.Alexandroupoli-Kalamitsi 17.07 116265-116657/392 Wtorek! Jesteśmy umówieni na dziesiątą u mechanika, więc mamy dużo czasu. Ostatnia kąpiel w morzu, ostatnie fotografie tego zakątka przy wschodzie słońca. Przed wizytą w sprawie napędu, zatrzymujemy się żeby pożegnać się z Gimmim, Grekiem który wskazał nam mechanika. Gimmi, że często jeździ do Turcji, w związku z tym zamienił resztę naszych Lirów tureckich na Euro. Przyjeżdżamy na umówione miejsce o umówionej porze. Coś się wydarzyć musiało ze strefą czasową bo mechanik przyjechał o godzinę później niż zapowiadał. Muszę brać poprawkę na niestabilność upływu czasu w tym rejonie Europy. W związku z tym korzystamy z pogody, choć lepsza była by plaża. ![]() Jest jedenasta. Przyjeżdżam mechanik z łańcuchem i zębatkami. Nie wiedziałem jaki kupi łańcuch prócz tego że DID. Okazuje się że mamy najmocniejszy z najmocniejszych i jeszcze złoty, choc nie wiem co za różnica. Nowe zębatki. ![]() ![]() Łańcuch. ![]() A tu zużyte. To przednia zębatka. Wytrzymała 32 tyś km. ![]() Łańcuch i tylna zębatka z takim samym przebiegiem. ![]() ![]() Narzędzia w ruch. ![]() ![]() ![]() Tu już nowy na swoim miejscu. Nie przeszkadzają bagaże. ![]() ![]() Zakuwanie. ![]() ![]() W międzyczasie okazało się że zdawcza jest od starszego modelu TDMki. Czekamy na wymianę w sklepie oglądając warsztat. ![]() To nic. Za 20minut w rękach już jest właściwa. Esjot made by Germany. Brzmi obiecująco. Operacja z zegarkiem w ręku trwa półtorej godziny plus 20 minut na wymianę zębatki w sklepie na właściwą dla modelu i rocznika. Około trzynastej już jedziemy swoją drogą, opuszczając Trację na rzecz płw. Halcydyckiego. Mijając przepiękne okoliczności natury, góry Cholomontas z ich krętymi drogami, dojeżdżamy na środkowy palec Chalkidiki – Sithonia. Mijamy małe wioski i miasteczka. Ale przede wszystkim skały. Ratujemy od przejechania kosmitę. A tu niespodzianka. Skały jak w Kapadocji Tureckiej. Widać już morze. Z mapy nie wynika że na wybrzeżu jest aż tyle kampingów. Można przebierać w ilości gwiazdek, dostępnych udogodnień i w położeniu. Zakładam że znajdziemy coś w Kalamitsi i tam też jest miejsce na namiot na prywatnym kempingu przy plaży. Tsitreli, to kameralny kemping położony tuż przy plaży. W lipcu niemal wszystkie parcele zajęte przez postawione na stałe przyczepy wielkości największego kontenera a przed nimi przeważnie Włoszki ze swoją dziatwą. Po drobnych negocjacjach z uprzejmym właścicielem nie zdążyliśmy rozstawić namiotu a już pani z obsługi niesie do nas plastikowy stolik i krzesełka. Obok stoi wielka lodówka a nad tym wszystkim siatka rzucająca cień. Sanitariaty bardzo czyste, zadbane. W każdej kabinie prysznicowej jest mydło w płynie. Można zrobić małe zakupy na kolację w sklepie na terenie kempingu. Do plaży pięknie położonej w zatoczce wśród wystających opodal z wody skał 20m. W morzu i na plaży piasek, co nie jest takie oczywiste w Grecji. Cena: 17Euro za 2osoby, namiot i motocykl. Lodówka, prąd, stolik i krzesełka w cenie. ![]() Jest późne popołudnie. Idziemy na plażę. ![]() ![]() Tak kończymy dzień. Dla dociekliwych: N39.99220 E023.99191 http://goo.gl/maps/pbWPv
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
![]() |
![]() |
![]() |
#4 |
![]() Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
|
![]() ![]() I ruchomy obraz z Grecji
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
![]() |
![]() |
![]() |
#5 |
![]() Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
|
![]() ![]() 30.Kalamitsi-Anatolikos Olimpos 18.07 116657-116919/392 Pobudka o 8:00. Nocą, umęczone głośnymi rozmowami panie z przyczepy kempingowej naprzeciwko, dają świszczący koncert na trzy glosy. Chrapanie kończy się zapewne długo po naszym odjeździe. Wyruszamy, kiedy jeszcze jest w miarę „chłodno”, przedtem jednak fotografia na pamiątkę. To plaża z daleka. Cały półwysep Halcydycki jest bardzo zróżnicowany i warto jechać tędy albo wieczorem albo o świcie. Słońce w tym czasie dodaje swoje wyjątkowe malowanie do każdego zakątka skały i do każdej fali na morzu przykleja jeden skrzący brylant. Pomarańczowe promienie z jednej strony rozświetlają ścianę skały przeciętej szosą, z drugiej zacieniając ją. W Armenii wbił się w oponę mały otoczak. Sprawdzam co jakiś czas co z oponą. Jest OK. Droga robi się mniej egzotyczna po opuszczeniu półwyspu w kierunku Thessaloniki. Płatne odcinki autostrady, gorąc bijący zewsząd, Małe i duże samochody. ![]() Miastu Thessaloniki należy się kilka oddzielnych słów. Nie warto go omijać. ![]() Położone jakby na skraju całego regionu Chalcydyckiego jest drugim co do wielkości miastem w Grecji. Jest i portem i miastem tranzytowym. Grecy nazywają je współstolicą i jest zatłoczone bardziej niż Warszawa. ![]() ![]() ![]() To po pierwsze. Po drugie, za każdym razem kiedy tu się jest, można odnieść wrażenie że jedzie się przez piekarnik z popcornem a popcorn to skutery i motocykle. Można tu zobaczyć najszybsze jednoślady świata, najdroższe, najnowsze i inne naj. Nie jest nadzwyczajnym widokiem skuter obładowany czterema butlami z gazem spawalniczym, stojącymi na specjalnej platformie. Nie uwidzi się tu też pojazdu bez przeróbek. Wydech, koła, malowanie, mocowania do przeróżnych gabarytów bagażu. Wszystkie te cuda jeżdżą po asfalcie o minimalnym współczynniku tarcia a obsługują je kierowcy ubrani jak na plażę, czasem w kasku. ![]() ![]() Są tam też pasy dla autobusów, taksówek i …jednośladów... ![]() ...a na każdym kroku sklep, diler albo serwis motocyklowy. Raj, mimo że ruch jakby ktoś w ul kopnął. Po odstaniu swojego w korkach, wyciśnięci jak cytryny, wyjeżdżamy za miasto. ![]() Niespiesznie przemieszczając się po niemal pustej autostradzie, zatrzymując się tylko po owoce albo wodę, dojeżdżamy do Anatolikos Olimpos. Nie żeby było już późno, czy żebyśmy byli zmęczeni. Po prostu motocykl i czas w takim zestawieniu daje swobodę i wolność wyboru. Ze znalezieniem kempingu nie ma kłopotu. Kłopot jest z miejscem na nim. Za drugim podejściem trafiliśmy jednak na wolną działkę, która pomieści mały namiot dla dwojga i motocykl. ![]() ![]() Ledwo zdążyłem wejść na teren kempingu, zaczepia mnie wytatuowany chudzielec. Zagajony po grecku odpowiadam migowym a ten na wszystko kiwa ze zrozumieniem. Po chwili obaj dywagujemy dzielnie po angielsku na poziomie advanced wspomagając się rękoma i kartką papieru. Wyszło na 10 Euro za dobę a chudy okazał się właścicielem tego miejsca. Główna arteria tego miejsca prowadzi na plażę. Namiot rozbity a my na plażę! Wprawdzie kamienista, ale za to widoki i woda nie pozwalają podnieść się szczęce, jak to nad Egejskim. Wiadomo że woda morska zawsze zostawi na człowieku więcej niż by się chciało. Sól zazwyczaj trzeba spłukać. Sęk w tym że można to zrobić po przeparadowaniu przez cały kemping a potem domyśleć się miejsca gdzie kąpiel pod prysznicem jest możliwa. Wprawdzie budynek odpowiedni stoi, ale pomieszczenia nie mają już tak oczywistego przeznaczenia. ![]() Ja wykorzystuję miejsce zamykane deskami na skobel gdzie w ścianie widnieją dwa metalicznie połyskujące przedmioty. Jeden czerwony, służy do odkręcania strumienia wody ochładzającej się w miarę korzystania z jej dobroczynnego działania a drugi służy do regulacji mocy tegoż strumienia. ![]() Podłogę zwieńcza otwór mogący pochłonąć na zawsze nawet sporej wielkości mydło, otoczony tutejszą fauną i florą. Nawet klapki w tym żywym bądź co bądź miejscu, jakby same ledwo dotykają gruntu w obawie przed dziką sforą drobnoustrojów uganiających się wśród egzogennych grzybów. Po zabawnej kąpieli wybieramy się po coś na kolację. Oczywiście jak to w miejscowości wypoczynkowej, nie ma tym kłopotu. Trzeba jednak wybierać duże samoobsługowe sklepy żeby ceny nie były „turystyczne” i żeby był pełen asortyment. ![]() Wieczór zawsze przynosi ukojenie po nieco męczącym upale. Pachnący mydłem, pastą do zębów, jakimś antyperspirantem i Muggą przeciw komarom, zasiadamy do kolacji. ![]() Świeże bułki, soczyste i słodkie pomidory, małe masło, różne rodzaje miejscowego sera, trochę winogron, arbuz wielkości końskiego łba i herbata z rozkładanych kubków pachnących gumą. To wszystko przy akompaniamencie cykad, ptactwa, rozmów w obcym języku dochodzących z wielkich przyczep kempingowych wypełnionych Grekami, Włochami i Niemcami. Słońce rzuca cień drzew na cały kemping. To oznacza koniec upału. Po takiej kolacji do szczęścia wystarczy już tylko cywilizowane Coffe Frappe i ekspresso na plaży z parasolkami z trzciny, zachód słońca, cicha muzyka fal spokojnego teraz morza. ![]() Kicz? Może. Ale mamy to na żywo... Wydaje się że właśnie w poszukiwaniu takich chwil jedzie się gdzieś w nieznane, tysiące kilometrów od domu… Dla dociekliwych: N39.98693 E022.63160 http://goo.gl/maps/GSwBZ
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
![]() |
![]() |
![]() |
#6 |
![]() Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
|
![]() ![]() 31/32/33.Anatolikos Olimpos – Foinikouda 19/20/21.07 116919-117555/636 Jest piąta rano. W dobrych nastrojach, pogryzieni przez niezidentyfikowane insekty, po myciu w ciemności i nieudolnym fotografowaniu wschodu słońca, wyjeżdżamy z kempingu samodzielnie otwierając sobie bramę wjazdową z kłódki. Kłódka tylko udaje że jest zamknięta. Tym sposobem, trochę dzięki zjechaniu z autostrady, trochę z niewiedzy o swoim położeniu geograficznym, przemierzamy głęboką grecką prowincję. Piękno tego kraju jest widoczne nawet tam gdzie rosną pola uprawne i pasą się zwierzaki. Jadąc tak siną w dal, doczekaliśmy się wreszcie godziny ósmej, kiedy to cokolwiek zaspany, ale uśmiechnięty sprzedawca pieczywa, sprzedaje Weronice nasze śniadanie w przypadkowym miasteczku. Tak zaczyna się dzień powszedni w Grecji. Jedziemy. Oczywiście nie może zabraknąć czasu na zatankowanie motocykla. Tym bardziej że właśnie daje znać o sobie rezerwa. Pierwsza napotkana stacja to trzy zadaszone dystrybutory i wolno stojąca, przeszklona oficyna. Beton. Przed budynkiem nieruchawy starszy pan zapatrzony chyba od wielu godzin w niebo. Powolutku, jakby szanując każdy swój krok podchodzi do nas i rozpoczyna procedurę tankowania. Skończył, więc płacę. Oddaje reszty i odchodzi zostawiając mnie z wyciągniętą żebraczo ręką. -Ej proszę pana!- Chrząknąłem nieśmiało po naszemu… Ten dalej kroczy do swojego krzesła. -Eeee, człowiek! – Dużo głośniej huknąłem z akcentem na „e” ale po angielsku. Bez odpowiedzi… -Ej ty! – Ryczę na cały regulator znów naszym narzeczem. Ocknął się w końcu i wraca do motocykla widząc że i ja zbliżam się do niego. Zbytnio się nie dziwiąc mojej groźnej minie, oddał bez proszenia 10 Euro o które to tak głośno zawalczyłem i znów sunie do krzesła z kwaśną miną. Tym razem ja jestem górą. Ten @#$%^&, $%^&* doskonale wiedziała co robi. Oto historyjka o międzynarodowej, jednoosobowej szajce pt. „O tym jak Grek chciał Polaka na obczyźnie oszwabić na walucie unijnej”. Wniosek: Czujność ważki należy zachować nawet kiedy jesteś najedzony, zadowolony i masz pełen zbiornik benzyny. Nie tracąc czasu mocujemy tankbag na miejsce i już nas nie ma. Wjeżdżamy w górzysty teren. Oczywiście piękno tego miejsca opisać się nie da żadnym zasobem słów, więc odpuszczam. ![]() ![]() Nie warto tracić na autostradę ani kilometra. Bywa że jedziemy równolegle do niej jednak ani mi się śni wjechać na równy jak stół, płatny w dodatku asfalt z pędzącymi samochodami. Wolimy to. Przez wiele kilometrów nie widzimy nawet jednego samochodu. ![]() Kiepskiej jakości droga meandruje przylepiona do skały. Od przepaści jesteśmy oddzieleni tylko popsutą barierą. Jednak jakaś cywilizacja tu jest, lub przynajmniej była kiedyś. Na chwilę wjeżdżamy na drogę szybkiego ruchu. Żeby czym prędzej z niej zjechać. Ciekawość... A tam... I dokąd teraz? Niby żyją tu ludzie ale wszędzie pusto. Są ludzie... Wjeżdżamy znów na autostradę i mijamy po lewej Ateny. Bramka autostradowa zapłacona, Korynt ze znanym nam już z poprzednich wakacji sławnym kanałem przejeżdżamy bez odwiedzin i już jesteśmy na Płw. peloponeskim. Zatrzymujemy się żeby zalać benzyną motocykl. Od tej pory jakby wszyscy uparli się żeby zatrzeć niemiłe wrażenie o starym złodzieju ze stacji benzynowej i jego krześle. Patrzę w mapę i zastanawiam się dokąd jechać. Podchodzi pani w średnim wieku i pyta płynną angielszczyzną czy może w czymś pomóc. Mówi tak dobrze że ledwo ją rozumiem a Wera na zakupach. I pomogła. Pani zarządza kierunek Foinikouda z pięknymi plażami. Potem okaże się że wie co mówi. Przecinamy cały półwysep Peloponeski, zjeżdżając jednocześnie z autostrady dla poprawy widoków. To sprawdza się zawsze. Autostrada jest męką do celu. Droga obok, natchnieniem podróżnika. Znów są z nami: wieś grecka, wąskie, wyasfaltowane drogi łączące osady, ciche i wyludnione budowle typowo greckie, stare kościoły na wzgórzach, góry, owce, niewielki ruch samochodowy, gorący zapach lata wymieszanego z łąkami i gajem oliwnym, wyraźnie słyszalne w czasie jazdy cykady i … pragnienie. Konie stop! Zatrzymujemy się na ryneczku małej górskiej mieściny przy jedynym tu chyba sklepie spożywczym. Wokół żadnego samochodu, ani psa, ani nawet cykad nie słychać. Wybrukowana równo uliczka oddaje nam swoje ciepło na spółę z gorącym stojącym powietrzem. Tylko jakiś pan siedzi w cieniu wysuniętej maksymalnie markizy, zamyślony nad butelką czegoś do picia. Nie, nie. Gapi się na nas z zaciekawieniem, ale na pewno był zamyślony zanim nahałasowaliśmy motocyklem. Machnąwszy prawą na powitanie, posyłam Werę po coś do picia. Stoję, grzebię w GPS`ie, czekam i usycham a tej nie ma. Przecież to nie kolejka do kasy ją zatrzymuje… Po dłuższej chwili wychynęła z zakupami a za nią jakaś pani. Na dodatek rozmawiają zupełnie swobodnie jakby Wera znała język grecki od dziecka. Za nimi jeszcze jedna, nieco starsza pani też coś mówiła po … polsku! Tak oto, zupełnie przypadkowo natrafiliśmy na panią, która wydała swoją córkę za Greka, ten przywiódł obie do swojej ojczyzny i chyba rozkochał w sobie do szaleństwa, bo mimo niewątpliwej bliskości, ani jedna ani druga na oczy morza nie widziała od pięciu lat. Tyle właśnie czasu spędzają w tej bądź co bądź spokojnej i urokliwej okolicy. Dowiedziawszy się nieco nowinek na temat panującej zimą aury, opowiastek o życiu w górach, zrelaksowani i napojeni podążyliśmy dalej, ładnie się żegnając przedtem z paniami. Od tej pory długo jedziemy krętą drogą. Po lewej stronie skalna ściana na kilkaset metrów przytłacza swym ogromem, po prawej przepaść woła wzrok do siebie a na dole nitka połyskującej w nisko już świecącym słońcu, rzeki. ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Człowiek jest tak wielki jak jego czyny i tak mały jak on sam na tle natury. Zjechawszy na sam dół w dolinę, prawie do poziomu morza, odnajdujemy miejsce wskazane przez miłą panią spotkaną na autostradzie. Jej wskazówki doprowadzają nas do turystycznej miejscowości z motelami, hotelami, kwaterami pokojami i co kto sobie wymarzy do wynajęcia. O kemping też nie jest trudno. Chcemy nocować w jakimś domu, ale ceny zaczynają się od 60 Euro za dobę. W dodatku jest tam pościel, wygodne łóżko, prysznic z ciepłą wodą, aneks kuchenny z czajnikiem i inne udogodnienia, więc to nie na nasze wysublimowane potrzeby. Koniec końców lądujemy na kempingu położonym nad samym morzem z piaszczysto kamienistą plażą, wśród cyprysów i wielkich jak człowiek kaktusów. ![]() Plaża. ![]() ![]() ![]() Na kempingu jest budynek z kabinami prysznicowymi i WC, pralnią, jadalnią i wielkimi, niezamykanymi lodówkami i zamrażalkami. Kto chce przetrzymuje tam wszystko co może, musi albo tylko powinno być zimne, zamarznięte albo schłodzone. Nikt się nie myli, nikomu nic nie ginie, każdy wie czyje co jest. Nie wiem jak oni to robią. Jest oczywiście parking, recepcja i mały lekko przydrogi sklepik czynny w wyznaczonych porannych godzinach. ![]() Nie jest to jednak kłopot dla śpiochów, bo 400m od kempingu prosperuje całkiem dobrze zaopatrzony sklep. Można tam kupić od konserw, przez świeże owoce, ser mleko, mięso i jajka po proszek do prania, mydło, środki owadobójcze, zapałki czy klapki a ceny nie odbiegają od średniej krajowej. Właśnie na tym kempingu, po niezbyt ciężkich negocjacjach zakotwiczamy na trzy noce. Cenę wyjściową z oficjalnego cennika 54 Euro za namiot, motocykl i dwie osoby, zmieniliśmy na 35 Euro z łatwością, jak tylko właściciel dowiedział się skąd jedziemy i dokąd i co nas pcha na przód. Oczywiście to cena za trzy doby. Chyba zwyczajnie pomyślał że zwariowaliśmy i zlitował się. Pewno nie przestał się pukać w czoło jeszcze na następny i następny dzień. Kto ma lepszy widok z okna? ![]() Korzystając z okazji, po tysiącach przejechanych kilometrach nie raz w kurzu, pyle i brudzie, kupujemy wyżej nadmieniony proszek do prania i … osobiście psuję automat czasowy do włączania pralki kempingowej. Puszkę z włącznikiem nafaszerowałem bilonem po 2 Euro, bo tylko takie się mieściły w automat i ... idę po pomoc. Przywołałem miejscowego konserwatora, ten wydobył bilon i... wręcza mi … specjalne krążki do maszyny. Nawet zapłaty nie chce za pomoc. Pierzemy ciuchy motocyklowe po dwa razy. Pralka jakoś radzi sobie z tym w kilka godzin, które my beztrosko spędzamy rżnąc w karty i obżerając się owocami, popijając kawę z Armenii, nasłu****ąc wszędobylskich cykad. Nie jesteśmy tu sami ![]() Ze względu na temperaturę, suszenie ciuchów nie trwało dłużej niż pranie. Ograny przez Werę w karty, obżarty i opity arbuzem, z pachnącymi świeżością motociuchami idę schować świeżynki do namiotu. Od tej pory muchy już nas tak nie lubią. Zapach świeżości w pewnych warunkach może dać wiele radości. Czas spędzamy na eksplorowaniu dna morskiego, jedzeniu, rozmowach, wieczornych spacerach po okolicy, zbieraniu muszelek i wyjątkowej urody kamieni, czyli robimy wszystko to co robią prawdziwi turyści. ![]() Ktoś przyjechał tu salonową "Babcią" z Austrii... ![]() Poznajemy nawet bezimienną parę sąsiadów z namiotu obok. Przemili Grecy użyczają nam swoje rozkładane krzesełka. W zamian dostają po pysznym ciastku i tak nawiązuje się nić międzynarodowego porozumienia przedzielona jedynie barierą językową. Trzy dni na oddech. Sielanka w raju. Do wyboru, do koloru. Dla dociekliwych: N36.80608 E021.80163 http://goo.gl/maps/SaMVu
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
![]() |
![]() |
![]() |
#7 |
![]() Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
|
![]() ![]() 34.Foinikouda – Lagadin 22.07 117555-118349/794 ![]() Czy to od przebiegu czy może od temperatury i przebiegu, pęka poszycie kanapy. Oczywiście dla takiego motocykla to jak nowe ordery na klacie ruskiego generała. Szeroka taśma załatwia sprawę. Przed wyjazdem uzupełniamy zapas wody. Wśród piękna przyrody, piaskowego wybrzeża i gór z bajki... ...znalazło się senne o tej porze miasteczko z dopiero co otwartą piekarnią. Z przyjemnością pałaszujemy po ciepłej bułce ze słodkim nadzieniem. Siedząc przy małym stoliku, można obserwować niespiesznie budzący się do życia cywilizacyjny fenomen. Pierwsi robotnicy z potarganymi włosami niosą narzędzia. Chuda, młoda dziewczyna w niebieskiej kiecce otwierająca drewniane okiennice swojego kiosku w tym samym kolorze. Mały, rudy kotek bawiący się refleksem światła na chodniku z połyskującego znad drzwi fryzjera szyldu. Osiołek ciągnący w znanym tylko woźnicy wózek z mlekiem. Sklepikarz zamiatający kurz spod wejścia do swojego sklepu. Przejeżdżający swoim starym Renault pan życzliwie machający przez otwarte okno pani idącej z pękiem kwiatów pod pachą. My mamy dodatkowo szczęście bo całą sielankę możemy oglądać zza zaparkowanej teraz przy samej piekarni TDM`ki. ![]() Jeszcze kawa na zimno i jedziemy. ![]() Piękno Peloponezu na zmianę z upałem towarzyszom nam aż do Patry. ![]() ![]() Tutaj w mieście Petra zjadamy smaczny kebap w przyulicznym barze zapijając lodowatymi napojami. Jest niedziela, więc i ruch niemrawy na ulicy, więc nawet nie nawdychaliśmy się spalin. Luzik... Teraz najedzeni, po raz drugi w życiu wjeżdżamy TDM`ką na 800 mln. Euro. Tyle właśnie kosztowała Unię Europejską i rząd Grecji budowa ponad dwukilometrowej długości mostu Rion-Antirion łączącego Peloponez z resztą tej krainy. Most jest największym wiszącym mostem na świecie. 8 sierpnia 2004 roku przebiegła mostem Irena Szewińska w sztafecie z pochodnią olimpijską a teraz jedziemy my na TDM`Ce. Nieźle, co? To moim zdaniem jeden z niewielu tworów ludzkiej ręki naprawdę wart zobaczenia, przejechania i tych marnych 1,9 Euro na bramce. Z obu stron widoki są zachwycające a sam most w czasie jazdy nie ogranicza widoczności barierami czy innym zabezpieczeniem. Na stacji benzynowej wpadł mi do głowy pomysł żeby już nie dręczyć południowej Albanii swoją facjatą i pojechać do omijanej skrzętnie do tej pory Macedonii. Krótkie mediacje z Werą i jedziemy. Po drodze zatrzymujemy się na kawę nad jeziorem, kryjąc się w cieniu. ![]() Do Albanii wjedziemy tym razem od wschodu. Tym czasem, minąwszy wzgórza z przeogromnymi połaciami pól obsadzonych kukurydzą, wiecznie podlewanymi z armatek wodnych docieramy do granicy z Macedonią. Przed wjechaniem na teren tej krainy kupujemy z głodu a braku innej alternatywy (niedziela) puszkę z zimnym napojem. Z początku mizerna, zwykła jakaś taka i powszednia Macedonia, już po kilkunastu kilometrach od Grecji jawi się pięknem swych gór, mnogością zakrętów, przełęczą zwieńczoną tęczą po niedawnej ulewie, ciasnym i nieprzerwanym sznurem Macedończyków w samochodach ciągnących po weekendzie do domu. W Bitoli, mieście położonym na południu Macedonii w czasach bizantyjskich zwanym Pelagonią, razem z naszym GPS`em, kompletnie gubimy się tuż po przekroczeniu rzeki Dragor. Tak więc jeździmy w koło zwiedzając małe, wąskie na jeden samochód uliczki z pokrzywionymi przez czas bramami, oknami przy samym chodniku i zaparkowanymi na zawsze, starymi samochodami jeszcze z epoki Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Jugosławii. Koniec końców przestaję wlepiać wzrok w ekran ogłupiałego GPS`a i jedziemy na węch, na czuja, intuicję. Z takim przewodnikiem wystarczy pięć minut dojazdówki po okolicznych zabudowanych wzgórzach do rzeki, przeprawa przez spore skrzyżowanie chaosu z bałaganem, mieszankę ludzkiej masy przeplecionej autami i już jesteśmy na właściwej drodze nad jezioro Ochrydzkie. Po drodze szukam bankomatu, o który wcale nie tak łatwo tutaj. Za miastem Bitola zaczynają się kręte, górskie odcinki równego asfaltu. Mimo lekkiego zmęczenia, potrafimy jeszcze odczuwać przyjemność z jazdy po takich drogach, więc ja składam się w każdy zakręt korzystając maksymalnie ze swojego nikłego doświadczenia a Wera, przyzwyczajona do tego w tym samym czasie gmera w swoim telefonie szukając najlepszych kawałków Black Sabat. Jedziemy tak od miasteczka do wsi i znów do miasteczka aż docieramy do celu. Celem jest miasto Ochryda wpisane w 1980roku przez UNESCO na listę światowego dziedzictwa razem z Jeziorem Ochrydzkim, będącym częścią naturalnej granicy między Macedonią a Albanią. Pierwsza rzecz, jaka rzuca się w oczy po wjeździe do miasta to oczywiście upragniony bankomat. Teraz jesteśmy niezależni. W samym mieście można spać w hotelu, wynajętym apartamencie, kwaterze prywatnej, ośrodku wczasowym, nad jeziorem, bliżej centrum, na uboczu, czyli gdzie kto chce. Miasto zdominowane jest przez branżę turystyczną i tylko małe, oddalone od głównych arterii osiedla obnażają swoją prawdziwą naturę zaniedbanych, niskich, ciasno upchanych budynków z odpadającym gdzieniegdzie tynkiem, starymi, brukowanymi uliczkami, wykrzywionymi przez ząb czasu kamiennymi krawężnikami. Urokliwe to miejsce, choć skrywa raczej ubóstwo niż skansen pielęgnowany przez mieszkańców ku uciesze turystów. Nie jesteśmy skorzy do przebywania w aglomeracji nawet tak przyjaznej i ciekawej jak Ochryda, więc kierujemy się wzdłuż linii brzegowej jeziora na południe. I tu jednak napiera na nas nieprzerwana kakofonia apartamentów, willi, kwater, hoteli i pensjonatów. Ich szyldy niemal wyskakują na drogę, przesłaniając widok. Cóż, lipiec. Nawet pobliskie pole namiotowe wchłonęło w siebie tyle namiotów i ludzi, że nasz na pewno by się nie zmieścił bez ingerencji w konstrukcję namiotu niedoszłych sąsiadów. Wracamy więc do budynku o nic nie mówiącej nazwie „Villa Ruban” w miejscowości Lagadin. ![]() Jej właścicielem jest poliglota i człowiek renesansu, mający coś do powiedzenia na każdy temat i w wielu językach Albańczyk. Do pomocy przy interesie ma swoją żonę i syna. „Villa Ruban” to zupełnie nowy, otynkowany na biało, dwupiętrowy budynek z balkonem w każdym pokoju. W środku panuje kojący chłód zapewniony przez nowiutki system klimatyzacji i kamienną posadzkę. Jasno-brązowe, niemal kremowe skórzane fotele w recepcji, doskonale komponują się ze złamaną bielą ścian udekorowanych grafiką o tematyce wody. Wszystko jest czyste, schludne i pachnące nowością. Klucz otrzymany od żony właściciela, prowadzi nas po marmurowych schodach na pierwsze piętro do narożnego pokoju. W środku skromnie ale czysto, świeżo i pachnąco jakbyśmy byli pierwszymi w historii tego budynku gośćmi. ![]() Wielkie wygodne łóżko na ¾ pokoju, na łóżku po wojskowemu ułożone ręczniki z haftem ze splątanych ze sobą liter VR, zawieszony pod sufitem klimatyzator, mały telewizor z pilotem stojący na zabudowanej lodówce, podłoga z paneli, łazienka z kabiną prysznicową, umywalką i tronem. Mocno przeszklone drzwi prowadzą na taras z wysuniętą markizą, teraz nieco przesłaniającą panoramę spokojnego turkusowego jeziora, albańskich gór blado zaznaczających swój ogrom na horyzoncie i błękitnego nieba pokreślonego gdzieniegdzie rozszarpanymi, pierzastymi cirrusami. Są tak białe jak biała może być biel. To wszystko dostaliśmy we władanie na dwa dni po krótkich negocjacjach za około 35 Euro. Motocykl stoi przy samym wejściu. Po orzeźwiającej kąpieli w bieżącej wodzie idziemy na kolację do budynku obok, widocznego z tarasu. Tutaj zamawiamy endemiczną rybę, nieco podobną do szczupaka, ale z zębami jak stąd do tamtąd. Pycha. Z pełnymi brzuchami, już oswojeni z luksusem kamiennej recepcji i czystej pościeli w pokoju, po obejrzeniu zachodzącego słońca i z poczuciem dobrze spędzonego czasu idziemy spać. Dla dociekliwych: N41.04506 E020.80366 http://goo.gl/maps/PdEIL
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
![]() |
![]() |
![]() |
|
|
![]() |
||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Rumunia 2016 (opis) "O górach, drodze w chmurach i o kłopocie w błocie" | CeloFan | Trochę dalej | 52 | 27.07.2017 22:25 |
Szwendając się... [Turcja, Gruzja - 2012] | mikelos | Trochę dalej | 62 | 28.01.2013 12:27 |
Camerun, a moze i dalej... [2012] | Mirmil | Trochę dalej | 155 | 17.08.2012 20:00 |