Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10.08.2017, 13:07   #1
magicl
 
magicl's Avatar


Zarejestrowany: Feb 2011
Miasto: Kerry :-)) Ireland
Posty: 489
Motocykl: RD07a
Przebieg: 61.000
magicl jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 14 godz 58 min 58 s
Domyślnie

Dużo zdjęć, takie prawdziwe. Lubię takie.
magicl jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 11.08.2017, 06:09   #2
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
Domyślnie



18.Caldiran-Batman 08.07
113426-113868/442


Rano inny świat. Muchy na ścianach okazują się nieżywe a zacieki to pewno jakiś płyn na te muchy. Słońce dodaje życia i kolorów we wszystko co wczoraj było tak szarobure i nieruchawe. Ulica zapełnia się ludźmi i otwierają się sklepy.









Mężczyźni schodzą się jak zawsze na herbatę a kobiet jak nie było tak nie ma. Tylko mężczyźni są widoczni na ulicy.



Gwar dodaje życia okolicy. Kurzu wcale aż tyle nie ma jak sądziliśmy wczoraj. Motocykl pozapinany we wszystko co miałem stoi jak stał na miejscu obok traktorów.







W piekarni przy Otelu, na szklanym stoliku jemy śniadanie z nadziewanych bułek z kawą i pożegnawszy się z każdym kogo poznaliśmy ruszamy dalej.





Wyjeżdżając z miasta widzi się taką konstrukcję.



Napis na bramie mówi o tym że drzwi stoją zawsze otworem a Gule Gule to zwyczajowe cześć, cześć po turecku.

Słone jezioro Van zrobi wrażenie na każdym kto się tu zapuści. Jest największe i najgłębsze w kraju. Jeśli chodzi o statystyki, jest też największym na świecie jeziorem sodowym. Żyje tu jeden gatunek ryb.









Na wyspie Ahtamar na południu jeziora stoi ormiański kościół z X wieku.

Miasto Van nie jest spektakularnie ciekawe.



Jedynie olbrzymia twierdza górująca nad miastem, swoim rozmiarem imponuje i przemawia ogromem pracy włożonej w budowlę.
Zwabiła nas swoja potęgą pod samą bramę.





Tutaj bardziej jednak zaaferowały nas dzieciaki które tam zastaliśmy.



Mam przy sobie groszki kupione poprzedniego wieczora w kurdyjskim sklepie. Że nie były nam potrzebne…



Przy działkowaniu kilka wysypało się na ziemię. Chłopcy bez żadnych oporów dziobali je jak kury.



Resztkę oddałem jednemu chłopcu w torebce. Obnosił się z nią bez skrępowania dumny jakby skwarkę lizał.







Pomimo biedy wystającej zza każdego rogu, chłopcy wydawali się być szczęśliwi. Jeszcze dorosłe życie przedwcześnie ich nie dopadło widać. Oby tak zostało jak najdłużej…
Życie w Van













Ten człowiek nie ma lekkiej pracy. Wszyscy trąbią na niego i pokrzykują kiedy wlecze swój wózek ulicą.





Tych dwóch łepków rzuca w nas paprochami z arbuzów. Kiedy grożę palcem, przepraszają ze skruchą...





Tak relaksują się miejscowi. Oczywiście tylko mężczyzn widać.





My odpoczywamy pod daszkiem jakich tu wiele nad brzegiem.



Wyjeżdżamy z miasta, znów mogąc zachwycać się okolicznościami natury.







A tu wspomniany ormiański klasztor na wyspie Ahtamar



Gdzieś po zachodniej stronie jeziora Van, dużo ryzykując, na pobocze zjeżdża TIR żeby nas przepuścić a potem jedzie za nami. Nie było by w tym nic dziwnego ale przy najbliższym prostowaniu kości, zatrzymuje się razem z nami jakby coś chciał.
Z samochodu wyskakuje młody człowiek w moim wieku i … proponuje oddanie TDM`ce trochę paliwa.



Chyba robię nadzwyczaj głupią minę, bo sam zabrał się do roboty. Z boku cysterny ma schowek a w nim agregat mały a w nim trochę benzyny. Tą benzynę zasysa przez rurkę do pojemnika po oleju i tak udaje mu się utoczyć jakieś 2 litry drogocennego płynu. Przy tym oczywiście opija się oktanów aż prycha jak zachłyśnięty wodą koń a pluciu końca nie ma.

Krzyczę do Wery żeby szybko przyniosła wodę żeby uczynny Turek mógł zapić to świństwo. Kiedy Turek wodę dostaje… zaczyna myć ręce wciąż jednak plując i charcząc i ani myśląc przepijać benzynę wodą.

Po całym tym niebezpiecznym zabiegu, wchodzimy w rozmowę na łatwe motoryzacyjne tematy. On w swoim języku a ja czystą polszczyzną. Ręce bez końca zataczają w powietrzu różne kształty, piach co chwila nosił na sobie ślady różnych marek aut a uśmiech nie schodził z gęby żadnemu z nas.

Wera stoi z boku najpierw zdumiona a potem pęka ze śmiechu gdzieś za skałą. Turek pokazuje mi jeszcze wnętrze swojej nowej, czyściutkiej ciężarówki, wyposażenie, łącznie z odkurzaczem i przenośnym DVD a potem wskazując ręką zachód i na swoją twarz w geście picia powtarza na okrągło dwa słowa: Ti i czaj. To każdy by zrozumiał.

Wsiada do swojego nowego Mercedesa i rusza. My na koń i za nim.

Rozdzielamy się dopiero na rogatkach miasta Tatvan. On zatrzymuje się przy sklepie, my według jego wskazówek mieliśmy zatrzymać się 5km dalej na jakimś parkingu czy stacji benzynowej.
Czekamy w umówionym miejscu jednocześnie tankując do pełna, ale kiedy się znudziło jedziemy dalej swoją drogą powoli zapominając o tym fascynującym człowieku.

Koniec końców dopada nas głód. Małe miasteczko, upał, samochody i restauracyjka… No to zamawiamy. Zawsze zamawiamy na chybił-trafił z przyczyn wiadomych. Nie znamy języka tureckiego a Turcy co najwyżej kilka słów po angielsku.



Zawsze też trafiamy na smaczne i pożywne jedzenie z mięsem. Napełniwszy brzuchy szykujemy się do wyjścia a tu nagle słychać pisk opon i tuman kurzu. Widać było tylko jak kabina białego TIRa podskakuje gwałtownie tracąc prędkość. Już wiemy kto to. Cały zestaw blokuje i tak wąską ulicę.
Po krótkim i wylewnym powitaniu jakbyśmy byli braćmi i kilka lat nie widzieli, jedziemy za nim.

Co się teraz wydarzyło nie jest łatwo wytłumaczyć. Zatrzymawszy się w wybranym miejscu, z wozu wyjmuje kołdrę i rzuca na kamole pod murem. Na kołdrę rzuca koc a na kołdrę i koc poduszkę. Na to wszystko trzeba się uwalić i leżeć pokazuje …



Odpala swoje przenośne DVD wyraźnie chełpiąc się urządzeniem i zabiera się za… robienie jedzenia!
Nie wiadomo skąd zbiera gałęzie które nakazuje podpalić.



Kiedy się spaliły, kładzie na nie kawałki kurczaka i warzywa wcześniej wszystko osobiście umywszy w pobliskim źródle wody lecącym rurą ze ściany. Pieczywo, pomidory i wszystko inne lądują na kocu.





pierwszorzędne jedzenie.



Oto nasz kucharz i teraz już przyjaciel...



Nasyciwszy się po brzegi uszu jedziemy dalej kiedy tylko udało mi się jakoś wgramolić na motocykl.

Nie rozstajemy się tak po prostu. Jeszcze przed miastem Batman pijemy herbatę. Dokładnie po cztery herbaty. Rozmowom nie ma końca a zeszyt zapisuje się rysunkami pomocniczymi w błyskawicznym tempie.
Tu jednak rozstajemy się na dobre.



W Batman bo tu razem dojechaliśmy, dość długo szukamy miejsca do spania. Dodam tylko że kilka miesięcy przed naszym przyjazdem, żołnierze tureccy zastrzelili kilkanaście kobiet. Według doniesień TV były to terrorystki, które nielegalnie przekroczyły granicę z Iranem... Pozostawię tą wiadomość bez komentarza.





W końcu, gdzieś w bocznej uliczce zaczepiamy się w czymś w rodzaju pensjonatu. To jedno piętro kilkupiętrowego budynku gdzieś wśród pomniejszych uliczek miasta.
Bezwzględnie młodzi ludzie w recepcji nakazują zamknięcie motocykla na wszystko co mamy. TDMka stoi pod sklepem monitorowana całą noc. Warunki jak na Turcję znośne.
Oto nasz pokój i "podróżniczy nieład" w nim.



To widok z okna pokoju.





A to widok z okna łazienki która jest w pewnym oddaleniu na półpiętrze.



Jeszcze tylko krótki spacer do pobliskiego sklepu po coś na kolację i spać...

Dla dociekliwych: Raman, Batman 72070
http://goo.gl/maps/0XXGv
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 11.08.2017, 16:05   #3
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
Domyślnie



19.Batman-Icel(Mersin) 09.07
113868-114575/707


Z „pensjon” wyruszamy bez śniadania, licząc jak zawsze na piekarnię czy inne "pyszne" miejsce.

Dopiero za drugim podejściem w Diyarbakir trafiamy na coś ekstra. Ciepłe pieczywo jest nadziewane czymś jak ser biały ale stopiony. Oczywiście nie obyło się bez przyjaznych gestów i swojskich udogodnień, co jak już wiemy nie stanowi tu żadnego kłopotu. Właściciel piekarni wynosi dla nas wszelkie udogodnienia, widząc że jemy przy motocyklu.



Woda w miseczce... Nie wiem do tej pory czy to do picia czy rąk umycia… Wypijamy więc.



W tym samym mieście ale trochę dalej, Werze wpada do oka coś tak skutecznie że spędzamy małą godzinkę zupełnie unieruchomieni. Po raz pierwszy przydaje się zawartość apteczki.



Przy okazji obserwujemy.







Po odratowaniu oka ruszamy w dalszą drogę.







Ten chłopak wiezie butlę gazową.



Zatrzymujemy się na tankowanie. ostajemy tradycyjną słodką i gorącą herbatę...





... nabieramy wodę do picia...



i wdajemy się w rozmowę migową z młodym sprzedawcą ze stacji i patrzymy na zastany świat obiektywem.



Ta zadyma wywraca wszystko co znajdzie się w jej zasięgu.



W tym czasie podjeżdża człowiek ze szklaną budką i z tego akwarium czerpie jakiś czarny napój.




A tu miejscowy transporter.



Jak można się spodziewać, zostajemy poczęstowani tym napitkiem za który zapłacił nasz rozmówca, nie chcąc słyszeć o pieniądzach. Przy tym przykładał pięść do serca. Zdaje się że uznaje nas za swoich gości. Bardzo miły gest, choć sam napój pity wielokroć przez miejscowych, nam do gustu nie przypada w żadnej mierze.
W drogę. Jest dość monotonnie.







Droga ciągnie się prostą nitką przez dziesiątki kilometrów a krajobraz właściwie nie zmienia się. Żar leje się z nieba, asfalt wibruje gorącym powietrzem tworząc małą fatamorganę tuż nad horyzontem.
Jak na prawdziwą przygodę przystało, mamy też na koncie coś ekstra.
Po gruzińskich występach na kamieniach, kiedy to koziołkowałem wjeżdżając do klasztoru Cminda Sameba, coś się nadwyrężyło. Obluzowane niewidocznie mocowanie „płuca”, przekonane pędem motocykla i przeciwnym wiatrem, odpada.



Nie mogę pozwolić na to żebyśmy wracali z mniejszą ilością motocykla. Mimo ponad 40st C znajduję zgubę.





Przytwierdzam zgubę na trytytki. Są lekiem na wszystko.



Dalsza droga to znów pustkowia, równiny i pustkowia. Ma to swój urok, bo wiele myśli przychodzi do głowy.



Tu można kupić owoce.



Kiedy jest tylko okazja, uzupełniamy wodę pitną.



Mijamy dołem autostradę.



W przypadkowej miejscowości zatrzymujemy się na jedzenie.







Tym sposobem, kiedy zachodzi słońce, dojeżdżamy po ciemku do miasta Mersin.



Tutaj wystukuję w GPS najbliższy kemping którego jednak nie ma a na jego miejscu stoi czynny jeszcze bazar czy coś w rodzaju hurtowni spożywczej. Że jest już ciemno, pozostaje nam zabukowanie się w pobliskim hotelu. Tym bardziej że w tak dużym mieście nie ma szans na dziki nocleg.

Dla dociekliwych: N36.83012 E034.65112
http://goo.gl/maps/DvJiJ
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Rumunia 2016 (opis) "O górach, drodze w chmurach i o kłopocie w błocie" CeloFan Trochę dalej 52 27.07.2017 22:25
Szwendając się... [Turcja, Gruzja - 2012] mikelos Trochę dalej 62 28.01.2013 12:27
Camerun, a moze i dalej... [2012] Mirmil Trochę dalej 155 17.08.2012 20:00


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:38.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.