|
|
|
|
#1 |
![]() Zarejestrowany: Jul 2010
Miasto: Tarnów
Posty: 116
Motocykl: transalp
Online: 6 dni 11 godz 55 min 22 s
|
Z drogi M41, skręciliśmy w stronę jeziora Zorkul. Droga wiodła w księżycowym szaro-żółto-czerwonym krajobrazie, szutrową drogą pomiędzy skalistymi górami.
Niestety, ponownie przy podjeździe na przełęcz Chargusz 4344 m n.p.m., pojawił się problem z trampkiem Herniego. Tym razem przez pylastą nawierzchnie Herni nie chciał ściągać filtra powietrza, aby wpełzać się na przełęcz. Do tego Joker nie czuł się dobrze, być może dlatego, że zbyt szybko wjechaliśmy na tak dużą wysokość, bo przecież jeszcze trzy dni wcześniej śpiąc nad jeziorem Kajrakkum byliśmy na niecałych 400 m n.p.m.. Dlatego zrezygnowaliśmy z dalszej trasy nad jezioro Zorkul i zawróciliśmy w stronę Trasy Pamirskiej. Około 30 km przed Murgab Joker, którego Afryka najmniej odczuwała spadek mocy związany z rozrzedzonym powietrzem pojechał szybciej w stronę miasteczka, aby znaleźć hotel. Ja zostałem z Hernim i razem wolniejszym tempem jechaliśmy do miasta. Po kilkunastu kilometrach skończyła się Herniemu benzyna, nie przelewaliśmy z mojego zbiornika ponieważ nie chcieliśmy aby zabrakło benzyny w obu motocyklach. Zostawiłem Herniego i pojechałem do Murgab po benzynę, a po zatankowaniu przejechałem przez miasteczko szukając Jokera, który powinien być tam wcześniej. Nie znalazłem go, ale też nie szukałem go intensywnie, okazało się później, że Joker zawrócił z kanistrami z benzyną, bo domyślił się że możemy mieć problemy z paliwem.i kiedy jechałem po Herniego spotkałem ich obu wjeżdżających do Murgab. Murgab, to najwyżej położone miasto w Tadżykistanie z brzydkimi budynkami w kształcie sześcianów i bez roślinności. Szydziliśmy później mówiąc o nagrodzie jaką miałby być tygodniowy pobyt w Murgab. Pod hotelem "Pamir" w którym spaliśmy- jedynym w miasteczku, stało kilka motocykli z Niemiec, Serbii, Francji. Na mnie również przyszła kolej, w końcu wszyscy mieliśmy objawy choroby wysokościowej. Dopadło mnie złe samopoczucie, nudności, biegunka. Nie mogłem zasnąć w hotelowym łóżku, a kiedy zasypiałem śniły mi się męczące sny, w których gubiliśmy drogę w nocy lub milicja chciała wyłudzić od nas łapówki. 27 czerwca, piętnasty dzień podróżny. Rano nie mogłem nic zjeść, co odbierało mi przyjemność podróży. Herni i Joker też nie czuli się dobrze. Ruszyliśmy na północ w stronę najwyższej przełęczy naszej podróży, otaczał nas surowy krajobraz, jechaliśmy szeroką doliną na wysokości ponad 4000 m n.p.m., a po obu stronach wspinały się suche, ostre i skaliste góry. Było dość chłodno. Pieliśmy się coraz wyżej. Zubożenie mieszanki paliwowej nie wiele pomagało, Transalp był słaby i momentami obroty spadały do zaledwie 3500, byłem wkurzony i krzyczałem "Jedź k...rwa!" Jakoś dowlekliśmy się do tablicy z informacja "Przełęcz Ak-Bajtał wysokość 4655 m". Jeszcze przed wyjazdem myślałem, że jak dotrę w to miejsce, to wbiegnę na najbliższą górę aby być jeszcze wyżej i będę się wydzierał z radości. Jednak przez nudności i wynikający z nich przymusowy post sprawił, że nie miałem siły żeby w pełni cieszyć się miejscem w którym się znaleźliśmy, krajobrazem w którym otaczające nas szczyty były przykryte wiecznym śniegiem. Jadąc dalej Traktem Pamirskim jechaliśmy chwilami wzdłuż drutów kolczastych rozpiętych na słupach stanowiących pas przygraniczny z Chińską Republiką Ludową. Na chwilę zjechaliśmy nad największe jezioro w Tadżykistanie -Karakul, Szafirowy kolor hipnotyzował i choć jego lustro wody położone jest na wysokości 3914 m n.p.m., to wyraźnie górowały nad nim białe szczyty Gór Zaałajskich. Kirgistan pożegnaliśmy na przełęczy Kyzyl Art 4290 m n.p.m., ostatniej tak wysokiej na naszej trasie.
__________________
http://www.na-dwoch-kolach.xn.pl Ostatnio edytowane przez magyar : 29.03.2015 o 17:49 |
|
|
|
|
|
#2 |
![]() Zarejestrowany: Jul 2010
Miasto: Tarnów
Posty: 116
Motocykl: transalp
Online: 6 dni 11 godz 55 min 22 s
|
Kiedy już po kirgiskiej stronie spojrzeliśmy za siebie widzieliśmy wznoszące się białe szczyty przykryte wiecznym śniegiem Gór Zaałajskich będących północną częścią gór Pamir, a wśród nich ich najwyższy szczyt Pik Lenina (7134 m n.p.m).
W Gulczy zatrzymaliśmy się w małym sklepie na zakupy, tam oprócz jedzenia i piwa Herni kupił obiecane dla Maja tradycyjne, kirgiskie nakrycie głowy - kałpak. Zapytaliśmy sprzedawczynię, gdzie możemy przenocować. Odpowiedziała żebyśmy zaczekali i zadzwoniła po mężczyznę, który przyjechał po nas pod sklep samochodem. Jadąc za nim trafiliśmy do domu kirgiskiej rodziny. Zauważyliśmy tam naklejkę ekipy Silk Road Adventure, więc wywnioskowaliśmy, że spali tam przed nami. Poznaliśmy się z nimi w kolejce do ambasady Kazachstanu w Warszawie. W Osz, w samochodowym warsztacie Herni zamontował na motocyklu na nowo kufer, którego zaczepy urwały się przy przejeździe przez strumień zaraz przed granicą. Na targu w Dżalalabad, który zwiedzaliśmy można było kupić wszystko, nową chińską tandetę, stare pralki, zardzewiały części do samochodów. Kiedy przygotowywaliśmy się do odjazdu, jak zwykle otoczyła nas grupa ciekawskich ludzi. Po wielu standardowych pytaniach padło takie, którego jeszcze nikt wcześniej nie zadał "Ile pali?". Kiedy pytający mężczyzna usłyszał odpowiedź, machnął ręką i wszyscy rozeszli się tracąc zainteresowanie. W ich oczach istnienie motocykla musiało stracić sens skoro spala niewiele mniej paliwa niż samochód. Niedaleko za miastem zatrzymaliśmy się na nocleg nad małym jeziorem. Rano przez niewielki odcinek jechaliśmy główną drogą. W Kirgistanie kierowcy nie jeżdżą tak spokojnie jak w Uzbekistanie, ruch też jest większy niż w Tadżykistanie. Dodatkowo wiele aut jeździ tam z kierownicą po prawej stronie i przy próbie wyprzedzania wysuwają połowę samochodu, aby sprawdzić czy mogą wykonać manewr. Ruszyliśmy w stronę jeziora Songköl, większość trasy przejechaliśmy szutrowymi drogami, wspinaliśmy się widowiskowymi serpentynami. Krajobraz często się zmieniał, otaczały nas zaokrąglone góry pokryte zieloną trawą lub jasno brązowe, kiedy roślinność była uboższa. Na jedną z przełęczy wjeżdżaliśmy czerwonym, skalistym kanionem. Wiele razy mijaliśmy stada koni i czasem jaków. Był to najciekawszy i najbardziej urozmaicony dzień naszej podróży jak chodzi o krajobrazy. Chcąc być jeszcze wyżej, zobaczyć jeszcze więcej i po prostu z podniecenia jazdą i widokami, wjechaliśmy na trawiasty szczyt nad przełęczą Moldo Ashuu odrobinę płosząc stado pasących się koni. Otaczały nas niekończące się góry. Zjechaliśmy do doliny nad jezioro Songköl, planowaliśmy spać w namiotach, jednak kiedy zatrzymaliśmy się, aby omówić co robimy dalej, zatrzymał się obok nas mężczyzna w terenowym samochodzie i zaproponował nocleg w jurcie. Zgodziliśmy się bez zastanowienia z dwóch powodów. Po pierwsze Joker narzekał na chłód, ponieważ był już wieczór i faktycznie było zimno. Zbiornik położony jest na wysokości 3016 m n.p.m. (około 3 °C w nocy). Po drugie nigdy wcześniej nie spaliśmy w jurcie, a to też ciekawe doświadczenie. Kolację zjedliśmy w jednej z jurt, która pełniła funkcję stołówki. Rozmawialiśmy z kobietami zajmującymi się wynajmem jurt dla turystów. Dowiedzieliśmy się, że mężowie zostali na gospodarkach, a one prowadzą ten interes przez cztery miesiące w roku, od czerwca do września. Rano na śniadanie zjedliśmy naleśniki i jajecznicę. Kolacja i śniadanie kosztowały nas po 200 som, a nocleg 300 som. Poranek był słoneczny, nie spieszyliśmy się z wyjazdem. Z Jokerem poszliśmy nad brzeg jeziora, potem wjechaliśmy na jedną z gór nad jeziorem ponad jurtami w których spaliśmy, rozciągał się stamtąd piękny widok na jezioro i otaczające go góry. Przez jakiś czas jechaliśmy wzdłuż jeziora, zatrzymywaliśmy się na zrobienie zdjęć przy stadzie jaków,a potem przez Sarybułak nad największe jezioro Kirgistanu Issyk-kul. W Bałykczy leżącym na zachodnim brzegu jeziora kupiliśmy somy. Wymienialiśmy niskie nominały i małą ilość gotówki przez co w banku chciano nam wymienić po gorszym kursie, w kantorze też było podobnie, ale udało się wynegocjować odrobinę lepszy kurs. Pojechaliśmy na południowy brzeg jeziora, bo wyczytaliśmy przed wyjazdem, że jest dużo atrakcyjniejszy, z piaszczystymi plażami. Namioty rozbiliśmy kilka metrów od brzegu. Tego wieczoru poczułem, że przygoda zmierza już ku końcowi. Dyskutowaliśmy z Hernim na temat trasy na następny dzień, Herni chciał jechać na północ z Barskoon na południe, ale wyczytaliśmy z treści, które miał skopiowane w telefonie z afrykańskiego forum, że jedna z dróg, którą ma na mapie nie istnieje i musielibyśmy wracać tą samą. Moja propozycja była żeby wrócić na północną stronę jeziora i przez góry Küngej Ałatau przejechać w stronę północy, a potem doliną jadąc na zachód wrócić do głównej trasy. Nie znałem tych dróg, wyszukałem je na stronie Google Earth i nie widziałem czy trasa będzie przejezdna. Rano ruszyliśmy z powrotem drogą, którą jechaliśmy poprzedniego dnia. Herni złapał gumę. Kiedy wymieniał dętkę zatrzymała się obok nas para starszych Anglików w Land Roverze z 1975 roku będącego kiedyś karetką wojskową i zapytali czy potrzebujemy pomocy. Mieliśmy własny kompresor, ale skoro już się zatrzymali to skorzystaliśmy z ich, bardziej wydajnego. Pamiętałem ze zdjęć na mapie Google jak wygląda budynek przy którym powinniśmy skręcić, żeby trafić na "moją pętlę". Jadąc dalej spotkaliśmy mężczyznę, który mówił, że jego ojciec był w Warszawie chyba w wojsku, a on do tej pory ma na półce widokówkę z naszej stolicy. Po chwili podjazdu drogą wyłożoną otoczakami, Joker stwierdził, że woli poleżeć nad jeziorem niż męczyć się podjazdem. Wskazał palcem na półwysep na którym będzie na nas czekał. Zdecydowaliśmy z Hernim, że w takim razie jedziemy tylko do przełęczy i zawrócimy. Niestety po przejechaniu kilku kilometrów znów pojawiły się problemy ze słabnącym trampkiem i Herni również zwrócił. Dalej pojechałem sam. Wspinałem się coraz wyżej wśród potężnych i stromych gór, ale też nie udało mi się dotrzeć do przełęczy, ponieważ dojechałem do osuniętej skarpy na drogę, a będąc sam nie chciałem ładować się 200 kilogramowym motocyklem w luźny grunt. W drodze powrotnej spotkałem dwóch kazaskich motocyklistów na Hondach Baja, zamieniłem z nimi kilka słów. Nieco później zatrzymało się dwóch młodych Kirgizów w Ladzie Niva, którzy pytali czy jadę z Kazachstanu, dopiero wtedy dowiedziałem się od nich, że jest tam przejście graniczne, nie wiem jednak czy otwarte dla wszystkich. Zjechałem nad brzeg jeziora i pojechałem na półwysep, gdzie miał czekać Herni z Jokrem. Nie mogłem ich zlokalizować. Pytani przeze mnie ludzie stojący przy straganie też ich nie widzieli. Próbowałem się skontaktować dzwoniąc, ale z nieznanych mi powodów nie mogłem wykonać połączenia, a na smsây nie odpowiadali. Poczekałem jeszcze pół godziny i napisałem smsa z informacją, że jadę w stronę granicy z Kazachstanem. Pomyślałem, że jakoś się znajdziemy, a jeśli nie to będę jechał dalej sam, a właściwie prawie już wracał, bo do przejścia granicznego na drodze A362 zbliżałbym się w stronę Polski. Jadąc wzdłuż jeziora zobaczyłem w oddali przy plaży coś co przypominało motocykle. To chłopaki plażowali zadowoleni z grzejącego słońca. Tego wieczora zakupiliśmy butelkę wódki i długo siedzieliśmy rozmawiając o naszej podróży jak i błahych tematach nie mających nic z nią wspólnego. Rozmawialiśmy o tym, że nasza przygoda powoli się kończy, zastanawialiśmy się czy możemy jeszcze zostać dłużej nie ryzykując, że skończy się ważność rosyjskiej wizy. Herni się wahał, ja chciałem jeszcze zostać dwa dni, a Joker już od paru dni miał włączony tryb "home" i zdaniem "To ja wracam sam", przekonał nas do powrotu. W nocy była burza. Kiedy zwijaliśmy namioty zbierało się na kolejny deszcz, Kirgistan żegnał nas ulewą, w której jechaliśmy aż do granicy. Przemokliśmy i najmocniej zmarzliśmy z całego naszego wyjazdu. Miałem problem z wypełnieniem dokumentów na granicy, bo tak trzęsły mi się ręce z zimna. Jeden z pograniczników zapytał czy mam polskie papierosy, zmartwił się kiedy powiedziałem, że jedynie tutejsze/tamtejsze. Kiedy go poczęstowałem powiedział do mnie uśmiechnięty "pokurim", patrzył na mnie, ale nic nie mówił, a kiedy na chwilę obróciłem się do motocykla, poklepał mnie po ramieniu abym się z powrotem odwrócił. Wskazując na mnie i na siebie ponownie powiedział "pokurim"- widać była to dla niego atrakcja, chciał po prostu zapalić papierosa z człowiekiem z odległego kraju. Celnicy, którzy sprawdzali nasze dokumenty z biurze początkowo wskazali na Jokera i powiedzieli z poważną miną, że on zostaje, a ja i Herni możemy jechać dalej. Tłumaczyli, że wygląda podejrzanie. Były to jednak żarty i chwilę później zaprosili nas wszystkich do pokoju, w którym spędzali przerwy. Poczęstowali nas herbatą, chlebem, dżemem, ciastkami oraz kumysem. Często widziałem kumys sprzedawany w butelkach, ale bojąc się rewolucji w brzuchu odkładałem spróbowanie. Pomyślałem, że to może ostatnia okazja, a szkoda byłoby będąc tam nie skosztować. Wypiłem kilka miseczek, ponieważ celnicy byli tak gościnni, że trudno było im odmawiać. Upraszczając, kumys wygląda jak mleko, a smakuje jak wędzony ser, tylko kwaśny.
__________________
http://www.na-dwoch-kolach.xn.pl Ostatnio edytowane przez magyar : 29.03.2015 o 14:28 |
|
|
|
|
|
#3 |
![]() |
Zajebiście Panowie
|
|
|
|