Wczoraj wydawało mi się, że zrobiłem rozpoznanie sytuacji z promem, ale wychodzi na to, że tylko mi się wydawało. O godzinie 6.10 na pewniaka podchodzę do pani sprzedającej bilety, a ta mi mówi (używając translatora), że mam się stawić naprzeciwko pirsa nr 10 u ochroniarzy. Popylam więc tam i gdy jestem blisko⌠opadają mi ręce. Przecież byłem już tu wczoraj! Jednak wchodzę do środka, bo czas leci. Za biurkiem ten sam wczorajszy, niekumaty-znudzony-w klapkach ochroniarz. Mówię co i jak. Koleś jest spowolniony, czy to z natury, czy z powodu wczesnej pory, nie wiem. Po-wo-li się-ga za słu-cha-wkę telefonu i dzwoni, a wynik rozmowy jest nijaki. Dzwoni gdzieś indziej. Nikt nie odbiera. Czas leci, jest już 6.20. Sięga po krótkofalówkę, rozmawia i następnie każe mi wracać do kasy po ten bilet. Wracam i upieram się, żeby sprzedała mi ten cholerny bilet! Jest sukces, mam w ręku bilet za 7 melonów (notabene, cena niemal jak za noc w hotelu) na prom. Podjeżdżam do promu, oddaję bilet, zjeżdżam po trapie w dół.
20250515_06414510031.jpg
Okazuje się, że prom, na który wsiadają ludzie (pomarańczowy po prawej), odpływający o 7.00 wcale mnie nie zabierze, bo motocykl nie "przejdzie" przez drzwi, które są za wąskie. Weźmie mnie za to ten po lewej, odpływający o 7.30. Kwadrans przed czasem dumny figo-fago (majtek albo sam kapitan?) pozwala mi "zamustrować" się wraz z motocyklem na pokład. Okazuje się, że należy się jeszcze zapłata za przewóz motocykla.
Jak to? Przecież kupiłem bilet! Bilet miałeś na siebie, za motocykl trzeba płacić.
Dobra, ile? 5 milionów riali.
A dostanę bilet (kwitek) za te 5 milionów? Chwilę się przekomarzam, ale szybko zdaję sobie sprawę, że nic nie ugram. Daję kasę, biletu oczywiście nie otrzymuję. Dostaję za to polecenie wejścia do "przedziału" i zajęcia siedzącego miejsca.
20250515_06503810041.jpg
Wchodzę więc i zasiadam. Zimno tu jak w chłodni, dlatego od razu wkładam na siebie polar, a i tak komfortu cieplnego brak. Jestem jedynym pasażerem, lecz z każdą minutą przybywają następni. Z telewizora leci serial z perskim Nicolasem Cage'em w roli głównej. Gdy prom odbija od brzegu, głośność telewizora zostaje zwiększona do maksimum. Po 45 minutach rejsu zostaję zawołany, by się zbierać. Idę do tenery, wkładam i przekręcam kluczyk w stacyjce i widzę, że w czasie, gdy ja byłem zagłuszany perskim serialem, jeden z drugim koleżka bawili się w easy Riderów na moim motocyklu. Wyświetlacz nie pokazuje bowiem jedynki - jak go zostawiłem, lecz szóstkę. Wyrażam swoje oburzenie, wplatając w angielskie zwroty, swojską partykułę wzmacniającą
20250515_07075510081.jpg
20250515_07255210091.jpg
No, ale czy nie na tym polega podróż? Na akceptacji wszystkiego co cię spotyka? - dyskutuję sam ze sobą.
Stars Valley.
20250515_09295910351.jpg
20250515_09325110431.jpg
20250515_09330810451.jpg
20250515_09354010471.jpg
Chahkuh (Chahkooh) Kanion robi na mnie duże wrażenie i kojarzy mi się z filmem "127 godzin". Jest samo południe i oszałamiająco gorąco. Jednocześnie pięknie! Kanion wziął swoją nazwę Chahkooh (Góra Studni), od znajdujących się na jego dnie naturalnych studni. Zaraz na początku kanionu pozdrawia mnie ubrany na biało dziadek siedzący w cieniu pod ścianą. Gdy się do niego zbliżam, wstaje i pyta, czy bym się czasem nie chciał odświeżyć, ochłodzić i napić wody.
Nie, dziękuję, jestem całkiem rześki! - uśmiecham się szeroko. Widzę jednak, że podchodzi do jednej z 3 betonowych studni i wrzuca zawieszony na białej lince metalowy kubełek. Już sam tylko dźwięk wpadającego do wody 15 metrów niżej w studni wiaderka, i rozchlapujących się kropel podczas jego wyciągania, odbijający się echem po jej ścianach jest tak orzeźwiający i sugestywny, że za ten sam dźwięk należała mu się zapłata!
Nie licząc 2 spotkanych osób, jestem tutaj całkiem sam, jest wspaniale!
20250515_11574610851.jpg
20250515_12042211021.jpg
20250515_12051611041.jpg
20250515_12125111101.jpg
20250515_12181411181.jpg
20250515_12214811241.jpg
Jadę dalej.
20250515_11255210721.jpg
20250515_11354610781.jpg
20250515_11373810801.jpg