Ponieważ  nie  lubię rozgrzebanych i  niedokończonych rzeczy  odgrzeję na chwilę  starego kotleta i w tym odcinku dokończę tą  dłuuuugo pisaną relację. Jest to też nauczka na przyszłość , by relacje wklejać w odcinkach już gotową , a nie bawić się w pisanie na forum w tzw. wolnych chwilach .  
Przed nami w zasadzie już tylko dwie atrakcje tego wyjazdu . Pierwszą z nich jest miasto Chiwa . 
Poranna  kawa  przy stacji benzynowej , na której oczywiście paliwa brak .
Przed  zwiedzaniem  pożywne śniadanie   w  postaci rewelacyjnych  wołowych  szaszłyków ,  których wciągam sztuk  sześć . W knajpie oprócz mnie siedzi również  trójka kolesi , którzy  pomimo  wczesnej  pory  tłoczą w siebie chmielony napój . Są  już nieźle  "wygięci"  więc  w rozmowie z nimi jest  więcej  śmiechu niż treści . 
Głównymi atrakcjami   "starego miasta" są  obwarowania miejskie z wieżami (XVI w.), cytadela Kunja-Ark (XVII-XIX w.), meczet Dżuma (XVIII w.), mauzoleum Pachlawan-Machmud (1810-1825), medresy z minaretami, m.in. medresa Allakuli-chan (1834-1835), medresa Amin-chan z minaretem Kelte-Minar (średnica 14,8 m, wysokość 28 m, 1852-1855), pałac chana Tasz Chauli (1830-1838), karawanseraje (XIX w.)  
W  wąskich  uliczkach jest   mnóstwo  straganów  z pamiątkami , knajpek oraz sklepów  słynących  z wielowiekowej tradycji  wyrobu - handlu bardzo dobrej  jakości tkaninami  i dywanami.
Mobilny gliniany piec .
Po  małym Tour de  Chiwa  wracam  z  Adamem do  pilnującego motocykle Roberta.   Robert   się nie nudzi  podczas naszego zwiedzania . Zagaduje go uzbecka piękność w żółtej sukni . Nasze szpetne gęby odstraszają jednak rozmówczynię i chyba szkoda ,  że już wracamy    , bo Robert ewidentnie ma branie .  W nagrodę za spieprzoną "randkę" Robert  dostaje "  ... z soczystego arbuza". 
Przed wyjazdem   z Chiwy podchodzi do nas mężczyzna , który  po  krótkiej  rozmowie dowiedziawszy się skąd jesteśmy  oświadcza  " ... a wiecie , że  byłem w Polsce" .
Owszem  był , jednak nie jako   turysta  czy  handlowiec , lecz żołnierz  służący w  rozlokowanych na  terenie naszego kraju jednostkach braterskiej służącej zawsze pomocą armii  czerwonej .
Jedziemy w stronę Mujnak   . Dzisiaj  wieczorem zamiast opijać się  piwem , które nie daje przespać całej nocy bez wychodzenia z namiotu  z Adamem tankujemy  paliwo  ciężkie . Przed snem pęka flaszka lokalnej  wódki  Qarata .  Upały dają się we znaki i nawet to , że wódka jest ciepła nie przeszkadza nam w tej chwili relaksu .
Pamiętam jak w szkole nauczyciele wielokrotnie powtarzali , iż  przyroda jest  tak potężna , że nie można z nią wygrać .  Nie do końca się z tym zgodzę. Komunistyczne władze ZSRR poradziły sobie z przyrodą  w  zaledwie  kilkudziesiąt lat .  Przykładem jest Jezioro Aralskie  zwane przez miejscowych Morzem  Aralskim . Kiedyś w pierwszej czwórce największych jezior na świecie z powierzchnią  68,5 tys km 2 . Dzisiaj z tej powierzchni  pozostało ok.  10% . Wody z rzek Amu- darii i Syr-darii zostały w znaczącej części systemem irydacyjnym skierowane do nawadniania pól  bawełny i tym sposobem doprowadzono do  - jak to niektórzy określają - największej katastrofy ekologicznej  na naszej planecie . 
Z  Robertem  wymyśliłem sobie  , że fajnie będzie zrobić kilka zdjęć naszych  motocykli na tle stojących  na  pisaku wraków . I już  po  chwili  siedziałem  na  Afryce  zakopanej w sypkim piachu    po  tylną zębatkę . Wylaliśmy z siebie po litrze potu  w ponad czterdziestostopniowym upale prawie  20 minut  wypychając się nawzajem. I tak się opłacało 
 
Przed  nami   odcinek  400 km.  do granicy z Kazachstanem , na  którym  nie ma stacji  benzynowej . Sporo czasu zajmuje nam  poszukanie miejsca gdzie możemy zatankować motocykle do pełna . W końcu udaje się , jednak kroją nas za benzynę  niesamowicie . Dodatkowo biorę w plastikowe butelki 4 litry , które  mogą okazać się  ostatnią deską ratunku . Do granicy dojeżdżamy bez problemu . Na tym odcinku  drogi napotykamy klika motocykli  z Włoch,  Austrii i Niemiec  .  Jestem zaskoczony , że na całej wyprawie dotychczas spotkaliśmy tylko  w Kirgistanie  wspomnianego Czecha na objuczonym  BMW .  Odprawa na przejściach  przebiega  sprawnie . Nockę spędzamy  nieopodal drogi  rozbijając namioty na stepie pogrążonym  już   w  kompletnych ciemnościach . 
Jadąc w stronę  Astrachania  bluźnierstwem  byłoby nie odbić  kilku  kilometrów od głównej drogi  by dojechać  do brzegu  Morza  Kaspijskiego . Jest nawet plan zakładający  rozbicie obozowiska  nad tym największym na świecie słonowodnym jeziorem . Do samego brzegu  motocyklami niestety  dojechać się nie da . Idziemy z Adamem kilkadziesiąt metrów by  przemyć twarze  chłodną wodą .  Na brzegu wita nas wąż z którym Adam przez moment się droczy .  Nie znoszę  węży i sam  powód  obecności tego  gada  zniechęca mnie do biwakowania w tym miejscu . Drugim powodem jest trwający przypływ . Widać jak woda tego potężnego płaskiego jak patelnia jeziora   kanalikami  powoli wdziera się w stronę lądu . 
Po  powrocie do motocykli zastajemy Roberta  gaworzącego z kazachską rodziną . Ojciec i dwóch synów zadają dziesiątki pytań. Pan był policjantem więc w zadawaniu pytań ma spore doświadczenie . Ostatecznie rezygnujemy z rozbicia namiotów w tym miejscu ,  a  nasi rozmówcy  jeszcze przez spory kawałek  drogi  "pełni troski"   jadą za nami pilnując  nas  byśmy nie wrócili .
Nocleg  gdzieś w Rosji .
Ostatni nocleg tej  wyprawy  spędzamy na Ukrainie . Po przekroczeniu granicy Rosja - Ukraina  odjeżdżamy ok.  20-30  km od pasa przygranicznego z Rosją . Namioty rozbijmy w  lesie pomiędzy wysokimi krzakami , w sąsiedztwie  porzuconych  ruin budynków , które być może kiedyś  służyły armii . Miejsce  parszywe , jednak  robi się ciemno  i nie ma gwarancji , że dalej znajdziemy coś ciekawszego .
Bardzo  wcześnie rano pobudka i  uskrzydleni  faktem , że  dzisiejszą noc możemy spędzić w Polsce ruszamy na zachód .
  Chwila ochłody i kąpiel rzece Dniepr . 
Ukrainę dosłownie połykamy . Późnym popołudniem przekraczamy granicę i robimy ostatnie zdjęcie już po Polskiej stronie .  Jest zbyt wcześnie by szukać noclegu , a parcie na spanie we własnym łóżku jest tak silne , że  decydujemy się na powrót do domów . Z Robertem żegnamy się w Lublinie . Uściski dłoni , morze łez i kilka Redbulli  na dalszą drogę . Robert jedzie na Mazury ,  ja z Adamem  do autostrady A2 i dalej w stronę Poznania .  Rozdzielamy się przed Poznaniem .
 Ja  jadę dalej na Nowy Tomyśl .  Jestem zmęczony i chyba  już mam zwidy bo wydaje mi się , że wyprzedzane TIR-y zjeżdżają na mój pas . Ostatnie 50 km. po zjeździe z autostrady  jadę z podniesioną szybą wypatrując  przebiegające przez drogę  lisy . Do domu strasznie wymęczony jednak cały i zdrowy dojeżdżam po pierwszej w nocy .
KONIEC
podsumowanie
Dystans ok 15.000 km  ( jakieś 3 tys przed domem wysiadł mi licznik )
5 złamanych żeber Roberta ( jest poprawa , bo obojczyk dojechał cały )
Problemy z ładowaniem w Afryce
Poluzowana tarcza w BMW 
Chwilowe problemy z prądem w Varadero i kilka  "drobnych rysek" po glebie.
Ilość pozytywnych wrażeń - nie do obliczenia .
Apetyt na podobne wojaże - jeszcze większy .
PODZIĘKOWANIA DLA CHŁOPAKÓW  z   
Gmoto za  szybkie dostarczenie części do  naszych sprzętów .  
Teraz to już naprawdę ......ufff
KONIEC