Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02.03.2021, 21:56   #1
majki
 
majki's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Mar 2009
Miasto: Gwe/Warszawa
Posty: 3,499
Motocykl: CRF1000, RD04
majki jest na dystyngowanej drodze
Online: 5 miesiące 1 tydzień 4 dni 4 godz 5 min 37 s
Domyślnie

Czyta się i ogląda, jak zwykle. Dobra relacja to rzadkość ostatnimi czasy.

Tak na marginesie...ostrzegaj jak będziesz miał więcej fotek z 'takimi w czerwieni'...tego się nie da odzobaczyć już...
__________________
Afra - jedyna, wierna kochanka!!!!
Pożegnane bez żalu: 990S, 690R, DR650SE, XF650
majki jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 02.03.2021, 22:40   #2
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 16 godz 51 min 5 s
Domyślnie



17 dzień. 6 maja
Iran (granica) – Urmia.


97200 – 97492
292 km.


Jeśli wahasz się, czy wyruszyć, to jesteś o krok od wyjazdu.
Jeśli już zdecydowałeś, nie trać energii na wątpliwości.
Jeśli zastanawiasz się, co cię spotka, to niczego nie zakładaj z góry.
To z czym wrócisz, zostanie z tobą, bo niezależnie od tego kim jesteś, wracając z podróży, stajesz się kimś więcej.



Pisk hamulców. Obok mnie zatrzymuje się mały motor. Jego właściciel zaprasza gestem do tyłu i razem jedziemy do granicy. Jemu mżawka nie przeszkadza. Ma okulary.













Swobodnie i bez zbędnych kontroli wjeżdżamy na teren. Ostatnie hyc przez krawężnik i silnik 150-tki gaśnie, zatrzymując się na parkingu dla pracowników. To ostatnie hyc, o mało mnie nie zrzuciło.
Widząc, jak maszeruję szosą, człowiek ten zatrzymał się i gestem kazał siadać z tyłu. Został mi kilometr pieszo, bo jak pomyślałem o taksówkarzu z piątku, to nie chciałem znowu niepokoić starszego pana. Poza tym skończyły mi się pieniądze. Pieszo jest dużo wygodniej. Na swój motocykl zabrał mnie pracownik graniczny. Zapamiętał we czwartek, teraz rozpoznał i podwiózł. Zwyczajna ludzka życzliwość.
Formalnie, dziś nie interesuje mnie budka z kontenera i budynek ze szlabanem. Dziś interesuje mnie BIURO.



Mimo to poszedłem się przywitać i odebrać kask i resztę rzeczy.

***

Daj sobie prawo do niezrozumienia - mówi siódme przykazanie dekalogu tkliwego nihilisty.

Na granicy ruch. Chodzą ludzie, podjeżdżają samochody osobowe i ciężarówki. Jest nawet motocyklista, który jak ja, czeka na załatwienie papierologii i wjazd, za pośrednictwem usług Hosseina.
Podróżnik ten, tak jak ja, przyjechał tu po swoją przygodę. Tyle że dla mnie Iran będzie najdalszym miejscem drogi. On przez Iran tylko przejeżdża i przez dawne stany radzieckie pojedzie do Mongolii. To Szwajcar. Jest muzykiem i nauczycielem gry na gitarze. Zajmujemy sobie czas rozmową o podróżach i o życiu. Oczywiście w stopniu pozwalającym mi na to.



Kto to jest Hossein? Znam dwa sposoby na wjazd do Iranu własnym pojazdem. Oczywiście trzeba mieć wizę w paszporcie. To podstawa. Pierwszy sposób to mieć karnet CPD* Wiąże się to z pozostawieniem kaucji w odpowiedniej kwocie w Polsce i zapłaceniem za taki karnet kilkuset Złotych za wersję z najmniejszą ilością kartek. Procedura trwa różnie, czasem nawet miesiąc. Za to formalności na granicy jakieś pół godziny.
Drugi sposób to Właśnie Hossein Sheiklou**. Ten sposób polega na posiadaniu przy sobie odpowiedniej ilości gotówki w Dolarach albo Euro i zapłaceniu za możliwość niezrozumienia procedur granicznych i za człowieka, który nas we wszystkim wyręczy. Sposób ten działa dużo szybciej, bo nie miesiąc, tylko pięć do siedmiu godzin i to już na granicy. No… W moim przypadku czwartkowe popołudnie, piątek i część soboty
W tym czasie można robić różne pożyteczne rzeczy. Na przykład siedzieć pod małym drzewem, którego cień staje się coraz mniejszy i krótszy i jeszcze przesuwa się na dodatek a ja za nim, aż dotrę do konaru.



Słońce operuje już wysoko. Gorący wiatr targa olbrzymią flagą, uwieszoną na wysokim maszcie. Można przyglądać się tej fladze, jak wije się i marszczy, prostuje i łopocze, walcząc z gorącym wiatrem.
Można iść do budynku, gdzie jest kiosk z napojami i kantor. W kantorze można kupić trochę pieniędzy a w kiosku napój brzoskwiniowy w puszcze. Taki z kawałkami miąższu. Jest mały, ale za to orzeźwiająco zimny. W takim dusznym upale docenia się każdą kroplę, chłodniejszą od powietrza.
Właśnie obserwowałem mrówki wędrujące między płytami chodnika, kiedy zupełnie blisko, wyhamowało białe BMW X6. Właścicielem jest młody, wysoki, dobrze ubrany i idealnie przystrzyżony Irańczyk. Wygląda jak okaz zdrowia i sukcesu. Chyba właśnie sprowadza maszynę dla siebie i będzie załatwiał wszystkie formalności. Jest bardzo dumny i zadowolony z nabytku. Nie kryje tego. Podchodzą jego znajomi. Pokazuje wyposażenie, głaszcze maskę, jakby ścierał z niej kurz, oglądają razem detale. Nie. To nie może być biznesmen. Raczej syn zamożnego ojca. Puszy się przy aucie, patrzy czy wszyscy patrzą, głośno opowiada jakieś historie i znów upewnia się, czy wszyscy słuchają. Jest po prostu szczęśliwy, jak dziecko może być szczęśliwe ze swojej wymarzonej zabawki.



Nie jestem zaskoczony. Wielu ludzi uzależnia swoje szczęście od rzeczy, które mają wartość tylko materialną. Ten tutaj przynajmniej nie ukrywa entuzjazmu, a jego radość jest zaraźliwa.
Jeszcze kilkanaście lat wstecz, zazdrościłbym temu człowiekowi. Snułem się wtedy z dnia na dzień, przyciągany grawitacją wyimaginowanej zamożności, bez pomysłu i bez jakiegokolwiek ładu. Gniotły mnie przyziemne obowiązki, debet na koncie rósł, to znów malał, ale zawsze był ze mną jak najlepszy przyjaciel. Rano szedłem do pracy, po południu wracałem, żeby się najeść, posprzątać artystyczny nieład, zrobić zakupy, popatrzeć w telewizor. Bezmyślnie roztkliwiałem się nad sobą, słuchając o osiągnięciach sąsiadów, znajomych i nieznajomych. Zazdrośnie patrzyłem przez zapyziałą szybę hałaśliwego tramwaju, jak mijają mnie zaradni ludzie w luksusowych autach. W zaciszu domowym programy telewizyjne straszyły przemocą i wojnami, mamiły bogactwem gwiazd kina, sportu, biznesu, polityki.
Chciałem to wszystko mieć, ale bez wysiłku i od razu. Grałem więc w Totolotka i łudziłem się, że zaraz będę mógł pławić się jak tamci w dobrobycie konsumpcyjnym. Jak się zniechęciłem, to na „fajne rzeczy” brałem kredyt w banku. Naiwne co? Naiwne, ale ilu z nas tak myślało albo tak myśli do tej pory? Byłem nijaki.
Na motocyklistów patrzyłem jak na kogoś, kogo grawitacja nie dotyczy. W każdym widziałem pasję, swoisty życiowy cel, niebanalny charakter, odwagę, żywioł, przygodę, drwinę z niebezpieczeństwa. Wyobrażałem sobie, że mają swój żargon, że nic innego nie robią. „Lewa w górę”? Myślałem, że się wszyscy znają. Serio Nie wiedząc o tym nic, chciałem być jak motocyklista.
- Będę podróżował – pomyślałem. Tak mnie to wzięło, że w ciągu kilku lat zadłużenie spuściłem w kanał i spadło do zera. Po raz pierwszy w życiu zacząłem odkładać pieniądze. Przestałem szwendać się po knajpach, wydawać na najnowsze smartfony i … z komunikacji miejskiej przesiadłem się na rower. Telewizor wyłączyłem na zawsze.
Zagrało. Zakiełkowało żywe marzenie i prawdziwy cel. Tak oto za gotówkę kupiłem starą Yamahę i… Okazało się, że trzeba nią jeszcze jeździć.
Mazury. Dla takiego jak ja, na motocyklu to koniec świata. Jakoś pojechałem i jakoś wróciłem. Wróciłem a apetyt urósł. Chorwacja? O nie! Tak daleko. To dopiero koniec świata i same wątpliwości! Nie znam języków, nie mam paszportu. A co jak się zepsuje? Pytań było więcej, ale… zagrała we mnie nuta romantyzmu, jeszcze więcej ignorancji i zapomniałem o pytaniach.
- Opuszczę ten swój życiowy, smętny padół i pojadę na koniec świata. Aż do Chorwacji — pomyślałem.
Trzy tygodnie wolnego, odłożone pieniądze. I gdzieś w drodze, sam z siebie nieco poszerzył mi się horyzont. Skoro dojechałem tu, to mogę i dalej. I tak do Chorwacji wjechałem od południa.
Wróciłem i nic się nie stało z tych „stań”, których się obawiałem. Tak jest mniej więcej do dziś. Dziś mam takie marzenia, że też wydają się nie do uchwycenia. Jak wtedy Chorwacja.
Teraz siedzę na rozgrzanym betonie placu, kilka tysięcy kilometrów od domu. Spocony od upału, zakurzony od kurzu i śmierdzący spalinami ciężarówek. Nie mam pewności czy wjadę do Iranu, bo tu nic pewne nie jest wbrew pozorom. Nie wiem czy wystarczy mi pieniędzy, nie wiem dokąd dojadę, gdzie będę spał, co jadł. Nie wiem kogo spotkam, poznam i przestanie mi być obojętny.
Kilka metrów ode mnie stoi motocykl, który jest jedynym przedmiotem, na którym mi zależy. Nie dlatego, że taka marka, że takie a takie ma właściwości. Dlatego, że mogę być sobą dla siebie. Dlatego, że jestem tym co robię a to co robię jest moje i nie muszę udawać, że nie jestem egoistą. Ten motocykl jest gwarantem niezależności. Nie tej pozornej, społecznej. Jest gwarantem niezależności przemieszczania się i decydowania o sobie.
Cały czas jestem nijaki. Jednak to już inna nijakość. To nie przez zakurzoną rutynę w zaganianym światku, tylko przez białe karty przede mną. Nie mam pewności co mnie spotka w drodze, kiedy pojadę patrzeć na miejsca i ludzi, jakimi są naprawdę. Dla nieznajomych jestem nieważny, nie mam prestiżu, wielu kart kredytowych, trzeciego domu z garażem na wsi, ani nawet szybkiego Internetu. Wciąż nie mam luksusowego samochodu, zakupy robię tam, gdzie wszyscy i nie jestem szefem. Zyskałem za to pewność, że jest mi to niezbyt potrzebne, jeśli miałbym poświęcić całe życie na zbieranie dóbr służących do… otaczania się nimi. Jednak pracuję, bo swoją pracę lubię. Bo jest mi potrzebna. Spełniam się w niej, bo daje mi satysfakcję. Nie kupę forsy, tylko zadowolenie. No i mam motocykl — narzędzie. On też powoduje zadowolenie. Nijakość to niepewność tego, co mnie spotka za chwilę, dziś, jutro, za tydzień albo dwa. Najlepsze jest to, że ta niepewność niesie ze sobą beztroskę. Bo Jaki miałbym mieć wpływ na masę zdarzeń, które jeszcze się nie wydarzyły? Przedmioty, którymi się otaczamy łatwo stracić. Motocykl też. Jednak to, co dzięki niemu robię nie zniknie.
Napisałem o sobie lekko ubarwiając, nie żeby zanudzać. Zrobiłem to, bo wiem, że wśród nas są tacy co chcą podróżować, tylko zawsze mają bardzo logiczną wymówkę, żeby jednak nie. Brakuje gotówki, nie ma czasu, nie ma kompanii w trasę, obowiązki przytłaczają, albo nie ma co zrobić z psem. Śmiem twierdzić, że to nieprawda. Wszystko, co robimy najpierw, ma większy priorytet po prostu.
Podróżowanie zmienia. Mnie zmieniło. Podróżowanie motocyklem to szkoła bycia i jeden z wielu przepisów na samospełnienie się.

Z rozmyślań wytrącił mnie Salim. To ten człowiek od papierów. Muszę iść z nim do biura. Dobrze, bo z nieba zaczęły spadać gigantyczne, zimne krople wody.
Pośrodku klimatyzowanej hali wielki blat. Tu można wypełniać dokumenty albo je podpisywać jak ja teraz. Dookoła stanowiska a w nich urzędnicy za szybami i jedna para drzwi, prowadząca do kogoś ważnego. To tam Salim za chwilę zaniesie dokumenty do sprawdzenia i potwierdzenia. Stamtąd też zabierze te, które
pozwolą mi wydostać się za szlaban motocyklem. Podpisy złożyłem, ale to nie wszystko.
- Jeszcze chwila, jeszcze chwila — uspokaja mnie Salim. Nie wiem czemu pomyślał, że się niecierpliwię.





Ławka usytuowana jest w kierunku wyjścia. Siadam i obserwuję… zegar wyświetlający cyfry, próbując odgadnąć znaczenie każdej. Taki zegar to bardzo dobra rzecz. Można szybko nauczyć się cyfr arabskich.





Dokładnie pięć godzin trwa załatwianie za mnie formalności.
Efektem tego czekania są trzy kartki A4 i jeden świstek. Ten ostatni, krzywo urwany z bloczka i z czerwoną pieczątką jest dla mnie najważniejszy. Oddam go przy szlabanie wyjazdowym. Reszta jest moja i mam pilnować ich jak oka w głowie. Będą niezbędne przy wyjeździe z Iranu.



Teraz jestem niecierpliwy. Żegnam się ze Szwajcarem, płacę Salimowi za jego usługę i uśmiechając się pod nosem idę do motocykla. Jestem głodny i spragniony, ale za szlabanem popadłem w jakiś stan euforii i podekscytowania. Żenującym tego skutkiem jest tuman kurzu za mną, bo zjechałem z asfaltu na pobocze, nie wiem po co






***

Na granicy wymieniłem 10 Dolarów. W hotelu korzystam z tego i serwuję sobie obiad i dużo picia. Najedzony i opity mocuję bagaż, żegnam się z Ahmedem i Hamidem. Drugi syn Ahmeda jest poza domem.




***

Żeby dojechać do Urmii, zdałem się na GPS. Wyznaczył drogę, której początku nie da się wyznaczyć w GoogleMaps. Jest asfaltowa i prowadzi przez Park Narodowy Kantal, wzdłuż rzeki Araks, będącej naturalną granicą Iranu i Armenii. Jedzie się w dolinie rzeki, wśród surowych, gór. Tylko posterunki wojskowe ustawione czasem tak, że ledwo je widać, świadczą o bliskości granicy i cywilizacji w ogóle.







No i samochody. Ruch jest nie za duży, ale od kilku chwil każdy, kto jedzie z naprzeciwka, ostrzegawczo mruga światłami. Pierwsza myśl, coś nie tak z motocyklem. Może jednak nie. Może tutaj, jak w Polsce, ostrzegają przed kontrolą policji.
Droga nie prowadzi już doliną, tylko wykuta jest w skale na pewnej wysokości i wspina się coraz wyżej. Rzeka została gdzieś na dole przepaści a drogę oddziela od niej nasyp z kamieni albo betonowe kloce ustawione rzędem. Zakręty robią się coraz bardziej ciasne a asfalt wąski. Tak wąski, że ciężarówka i samochód osobowy mijają się na centymetry.
Przed jednym z wiraży ruch zwolnił, samochodów jest dużo i tworzą przez to niewielki, wolno poruszający się korek.
Na ostrym zakręcie, zaskoczył mnie widok równie groteskowy co przerażający. Ruchem kieruje żołnierz. Na kamieniach odgradzających drogę od przepaści siedzą ludzie. Trzech mężczyzn. Nie wyglądają jakby im coś dolegało ale nie odzywają się do siebie. Obok nich, jak na cokole, na kamieniach stoi białe BMW X6. Równo jak na wystawie. Koła zwisają w powietrzu a auto oparte jest podwoziem. Myślę, że trudno byłoby tak ustawić samochód celowo i nawet dźwigiem. Po widoczniej stronie, nie jest jakoś specjalnie rozbity. Właściwie tylko listwa progowa jest oderwana i wygięta. Upiorne wrażenie robi to, że od śmierci, przez zakładam, brawurową jazdę dzieliły kierowcę i pasażerów centymetry w poziomie i około dwustu metrów w pionie. Co by się stało, gdyby auto spadło, każdy wie.
Samochód rozpoznałem od razu. Jego nieszczęsnego właściciela też. Teraz jest zupełnie inny. Nie wiem tylko, czy martwi się stratami w luksusowym wozie, czy przeżywa w milczeniu swoje szczęście. Dziś dostał szansę żyć jeszcze raz.




***

Zatrzymałem się, żeby założyć przeciwdeszczówki. Wyjechałem z Parku Loran na płaskowyż i góry są w pewnym oddaleniu. Tu rządzi przestrzeń wypełniona trawami, niskimi krzewami i z rzadka polami uprawnymi. Wokół bezludzie i pustka.





Przede mną sina, burzowa chmura wylewa tony wody na ziemię, rozświetlając się od wewnątrz elektrycznymi wyładowaniami. Już tu gdzie się zatrzymałem czuć jej nieobliczalną siłę, bo wicher chce przewrócić mnie i motocykl. Nie ominę tego zjawiska. Droga łagodnym łukiem skręca w samo epicentrum, tam, gdzie swoim lejem burza smaga okolicę.







Bywało, że jechałem w burzę, ale nigdy jeszcze nie odczuwałem z tego powodu mrowienia na plecach. Może zaczekałbym kilka minut aż zmieni kierunek, złagodnieje, uspokoi się albo wręcz skończy swój pokaz. Jednak zaryzykowałem.
Głupiec, ktoś pomyśli…
Ledwo zdążyłem wyłuskać ubranie z bagażu, słyszę za sobą odległe, wściekłe ujadanie. Odwracam się a tam cztery potwory z daleka szarżujące na mnie. Nie białe owczarki, jakich sporo można spotkać w Rumunii. Nie groźne psy pasterskie, jakie znamy w Europie. Urodziłem się i wychowałem z psami. Kilka sam wyszkoliłem. Kiedyś chciałem zobaczyć psa rasy, która w Polsce nie występuje. Teraz cztery Sarabi*** nacierają na mnie w pełnym pędzie. Czytałem, że samce mogą ważyć do 90 kilo… I czytać nie musiałem, że są nieustraszone i nie wahają się zaatakować niedźwiedzia. Cóż ja przy niedźwiedziu… Skąd te psy?! W oddali wielkie stado owiec. Stąd. Jednak pasterza ani jednego. Przestałem szamotać się z przeciwdeszczówką a kask, który wiatr zrzucił z kanapy motocykla zostawiłem w spokoju na poboczu i znieruchomiałem, zastanawiając się, dlaczego siekiera jest zamocowana na trytytki i dlaczego nie mam przynajmniej pistoletu maszynowego
Psy zwolniły i w końcu zatrzymały się jakieś 100 metrów przed asfaltem, czyli około 150 metrów ode mnie.
Teraz sobie żartuję, ale wtedy nie było mi do śmiechu. Postały kilka chwil obserwując mnie, niespiesznie odwróciły się i odeszły do swoich owiec, co chwila się oglądając… Dlatego właśnie wybrałem burzę.

Jeszcze przez kilka chwil żyję nadzieją, że jednak droga gdzieś tam skręca, albo wypada się, albo stanie się coś innego. Nie tym razem. Porywisty wiatr wykrzywia moją trajektorię na prostej drodze. Drobny deszcz sprzed chwili zamienił się w ulewę i tnie i wciska w każdą szczelinę ubrania. Czuję to przez zimno pojawiające się tu i ówdzie. A to dopiero początek. Niskie, stalowo-szare chmury kłębią się tuż nade mną a igrając ze sobą, krzeszą potężne wyładowania. Nie wiem czemu nie słyszę grzmotów. Może to przez pęd powietrza, syk opon przecinających mokrą drogę. Nie zastanawiam się zbyt długo, bo nieprzerwanie muszę kontrować wściekłe podmuchy wichru. Plusem jest to, że samochody jadące z naprzeciwka, nie sypią na mnie błotem i wodą. Wiatr wszystko przewiewa w drugą stronę. Minusem jest to, że kiedy jadę za kimś nie widzę nic a kiedy nikt nie jedzie przede mną, też niemal nic nie widzę. Przestaje to mieć znaczenie, kiedy nastaje ciemność niemal całkowita. Fenomen zjawiska leży w tym, że jak spojrzeć w lewo, widać czarną wściekłość natury, a kiedy spojrzeć w prawo, widzę jak ryba z akwarium. Zielone wzgórza oświetlone pełnym słońcem, podlewane strumieniem burzowej wody. Ja sam w tym diabelskim kotle czuję się tak mały i nieważny, że niezauważalny dla potęgi dzieła natury. Bo gdybym został zauważony, to byłby koniec.
Tak oto swoją moc, przyroda po raz kolejny łaskawie pokazuje mi na mnie samym mi samemu.
A więc psy czy burza? Co lepsze? Tej zagadki nie rozwikłam.

Wyjechawszy cało z potopu, na postoju rozebrałem się z przeciwdeszczówek które niezbyt pomogły, żeby wyschnąć w popołudniowym słońcu.







Czterdzieści kilometrów od Urmii przydrożny stragan a w nim napoje. Sprzedawca wyskoczył na jezdnię i woła i zaprasza uprzejmie a jego koledzy wtórują. Bardzo chcę pić. Kupiłem napój limonkowy gazowany prosto z chłodziarki. Dostałem kubek i miejsce w fotelu, których tutaj trzy. Na sofie rozsiedli się szef straganu i jego koledzy.
Z rozmowy udało się nam dojść do tego skąd jestem, dokąd jadę i że to 45 km stąd. Zaspokoiwszy pragnienie tak zimnym napojem, że mrozi mózg, pożegnałem się ze wszystkimi i odjechałem.
Coraz większy ruch, coraz więcej klaksonów i więcej kurzu mówią mi, że jestem na przedmieściach. Do Hosseina trafiłem bezbłędnie za pomocą GPS. Zielona, metalowa brama otworzyła się zanim dotknąłem dzwonka. Przywitał mnie ojciec Hosseina, bo ten jeździ z grupą Szwedów po Iranie w roli przewodnika. Za to jest jeszcze matka Hosseina i za chwilę wróci ze szkoły jego młodszy brat Araz. Czuję się jak w domu. Tym bardziej, kiedy wszyscy przypomnieli sobie, że trzy lata temu już ich odwiedziłem.
Opłaciłem pokój za dwie noce. Jestem w dużym mieście. Jutro zrobię porządek z psującą się kamerą z lusterkiem motocykla, wymienię Dolary na Riale. Może też uda się przegrać materiał z kart pamięci na dysk twardy.
Wieczorem pokręciłem się po okolicy bez celu. A może i miałem cel jakiś, ale dziś myślę tylko o psach i burzy o psach i o burzy.















Mapy






* CPD - https://www.pzmtravel.com.pl/dokumenty-celne.html
** Hossein Sheiklou – Wydaje się, że aktualnie zawiesił swoją działalność.
*** Sarabi - https://doglime.com/sarabi-persian-mastiff/ Jest całkiem prawdopodobne, że w stresie pomyliłem te psy z inną, „mniejszą” rasą Sage Mazandarani ( https://nationalpurebreddogday.com/a...ches-its-size/ )
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Junakiem po świecie Neo Kwestie różne, ale podróżne. 8 23.12.2021 08:34
Kraina krętych dróg – Korsyka 2018 Hermes Trochę dalej 5 09.04.2020 17:00
Curvature - mapa krętych dróg na świecie Neo Inne tematy 0 20.04.2017 13:18
Polskie zakątki na świecie QrczaQ Przygotowania do wyjazdów 8 22.10.2014 22:11
50 najleszych dróg motocyklowych na świecie sambor1965 Umawianie i propozycje wyjazdów 10 24.06.2010 21:39


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:00.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.