Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08.10.2014, 18:25   #31
Głazio
 
Głazio's Avatar


Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Lubaczów
Posty: 307
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Galeria: Zdjęcia
Głazio jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 dni 2 godz 57 min 22 s
Domyślnie

... cd

Po zlewie widoki jeszcze piękniejsze. Zieleń i wszystko wokół nabrało pięknych kolorów.



Niebo rozchmurzyło się i tworzyło świetną kompozycję z górami.



Przystanki robimy co chwilę.



W końcu przyjechaliśmy tutaj aby delektować się pięknymi widokami jakie oferują góry. Odcinek Boge-Theth to droga szutrowa z wieloma serpentynami.



Roboty drogowe, problemowe mijanki z ciężarówkami. Nagle kończy się asfalt. Zaczynają się serpentyny, na których praca wre. Ciężki sprzęt kruszy skały, koparki ładują je na ciężarówki i mrówcza robota trwa. Zaczynają się najgorsze fragmenty drogi po świeżym i nie utwardzonym kamieniu rozsypanym i rozprowadzonym na drodze. Bawimy się z samochodem terenowym w niewypowiedzianą konkurencję - kto radzi sobie lepiej i szybciej. Zbędna rywalizacja - na luźnych kamieniach zwalniamy niemal do zera. Nadrabiamy na utwardzonych odcinkach i machamy do siebie na wzajem podczas zmian na prowadzeniu. Zatrzymujemy się gwałtownie przy tabliczce informującej, że wjeżdżamy do gminy Shala. Wjeżdżamy do Parku Narodowego Theth (wg wikipedii: Park Narodowy Thethit) w Górach Przeklętych (wg wikipedii: Góry Północnoalbańskie).



Gwałtowne zatrzymanie sprawiło uślizg przedniego koła, przechył i zatrzymanie się motocykla na bocznym kufrze. Chłopaki wyskoczyli z samochodu chętni pomóc podnieść sprzęt ale zanim zrobili trzy kroki motocykl stał już na kołach. Taka mała przestroga aby nie reagować emocjonalnie a tym bardziej hamować gwałtownie. Droga szutrowa wyśmienita. Nie przeszkadzają nam nawet miejscowe błotka. Po drodze mijamy kilka samochodów terenowych z Polski jadących w przeciwnym kierunku.



Po deszczu i w promieniach zachodzącego słońca jest coraz piękniej. Droga bez zabezpieczeń ostrzega - mały błąd przy zbyt szybkiej jeździe lub nie kontrolowany uślizg i możemy skończyć w przepaści.



My nigdzie się nie spieszymy. Po zakończonym podjeździe zaczęła się jazda w dół. Serpentyny przed nami. Zatrzymujemy się w kolejnym urokliwym miejscu, gdzie zatrzymała się także grupa Albańczyków (Monumenti Edith Durham).



Ciągle towarzyszą nam krzyże. Brak jakichkolwiek śladów muzułmanów.



Grupa Albańczyków, jakby rodzinka, jechała w 9-cio osobowym Fordzie Transit. Nasza obecność nie uszła ich uwadze. Zaczęli nas zagadywać i od razu wyciągają piwa. Mają spore zapasy Amstela 0,33. Delektujemy się browarem i konwersujemy. Dla nas to spore zaskoczenie ponieważ 5 lat wcześniej nie można było spotkać na takim odludzi ludzi mówiących przynajmniej po angielsku. Iduna z chłopakiem lub mężem rozmawiają z nami na różne tematy. Po chwili namawiają nas na kolejne piwo. Tym razem zdecydowanie odmawiamy. Przed nami jeszcze kawałek drogi do Theth głównie serpentynami. Gaworzymy jeszcze przez jakiś czas po czym robimy sobie wspólne zdjęcie. Policzcie skład jednego busa - na zdjęciu minus nas dwoje.



Jedyne 19 osób + kierowca, który nie chciał z nami foty. To tylko dowód na to, że droga nie będzie zbyt wymagająca.



Czeka na nas ta serpentyna. Jak tu się spieszyć skoro za moment mamy wjechać w las i stracimy piękne widoki.

Siedzimy i podziwiamy do woli.





W końcu decydujemy się na zjechanie do Theth. Ponoć już blisko. Po drodze małe strumienie przecinające drogę. Pojawia się pierwszy kemping zaopatrzony w flagi USA, Niemiec, i jeszcze kilku krajów. Jedziemy dalej. Przez dłuższy czas znowu las. W końcu Dojeżdżamy do kolejnych zabudowań. Zatrzymujemy się pod jakimś hotelem a tu z drugiej strony podbiega do nas chłopak i nawija po angielsku czego to u nich na kempingu nie ma. Nie zastanawiając się zbyt długo wjeżdżamy.

Bar Cafe Restorant - YLBERI KAMPING z numerem na taxi: 0682060290
Adresa: Theth - Gjecaj - Albania
Tel: 0682060290 / 0673150020
FB: ylber-djerri
W ofercie:
mini market, fast servis, Dizel, Benzin, Oil car, Parking. Chłopak mówił coś jeszcze o dostępie do WiFi :-)

Wioska Theth otoczona jest m.in. szczytami Maja e Jezercës (2694 m n.p.m.), Maja Radohimës (2570 m), Maja e Popljuces (2569 m), Maja Harapit (2217 m) położona nad rzeką Lumi i Thethit (Shala).

Po podjechaniu na teren obiektu okazuje się, że na miejscu jest jeden dom dookoła którego znajdują się parasole/altanki. Na pierwszy rzut oka ludzi całkiem sporo. Nie widzimy jednak żadnego namiotu.



WiFi kiepskie z uwagi na to, że jak zapadł zmrok co chwilę brakowało prądu. Browar - dziwnie przeliczany na Euro jakby po innym kursie. My chcemy płacić albańska walutą. Młody kombinuje :-) W barze ceny naklejone na produktach - pierwszy taki sklep. Rany są ceny. Dla nas jednak inny przelicznik. Hmm o co kaman? W końcu po jakimś czasie cena staje na tej nalepionej na butelkach.
Gości ubywa. W końcu zostajemy sami na terenie obiektu. Po chwili podchodzą do nas właściciele, przynoszą orzeszki ziemne i namawiają nas na rakiję. Właściciele są z Tirany i przyjeżdżają tu tylko na okres letni odetchnąć od życia w mieście a przy okazji dorobić.
Namawiają nas na zmianę decyzji. Chcą abyśmy przenieśli się do budynku ostrzegając, że w nocy będzie zimno.
Zostajemy na swoim. Podczas pogawędki daję się namówić na degustację rakiji. Małe fopa - nie wiedziałem, że w Albanii rakiję pije i smakuje się małymi łyczkami. Moja degustacja przebiegła bardzo szybko - jeden przechył i w kieliszku nie ma nic. Szef spojrzał na mnie jakbym musiał upaść, jednak nie padłem.

cdn ...
__________________
http://www.radiator-mototurystyka.pl/
Głazio jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 11.10.2014, 20:18   #32
Głazio
 
Głazio's Avatar


Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Lubaczów
Posty: 307
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Galeria: Zdjęcia
Głazio jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 dni 2 godz 57 min 22 s
Domyślnie

... cd

Noc minęła spokojnie. Nie odczuliśmy chłodu. Budzimy się na kempingu w Theth.



Przy śniadaniu delektujemy się tym co oferuje to piękne miejsce.



Jak na Albanię przystało na posesji powinien być jakiś bunkier. Bo dokładnej penetracji udało się jeden znaleźć. W końcu jesteśmy w kraju BUNKRÓW.



Wspaniałe krajobrazy zmieniające się co chwile.



Dziś kierujemy się do Szkodry przez Kir. Przed nami jedyne 88 km. Jeśli pójdzie sprawnie to dojedziemy znacznie dalej.



Przed odjazdem robimy sobie pamiątkowe zdjęcie z właścicielami oraz chłopakiem, który ściągnął nas do tego miejsca.



Ruszamy w drogę. W samym Theth obieramy złą trasę przejeżdżając przez rzekę Shala i musimy zawrócić ok 5 km (razem 10).



Początki drogi nie były zbyt wymagające choć miejscami trzeba było uważać. Pytamy o drogę Theth Nderlyse - wszyscy zgodnie mówią, że drogi są dwie, ta którą przyjechaliśmy z Koplik do Theth 80 km i ok. 3 godziny jazdy oraz inna przez Kir 80 km ok. 8 godzin jazdy. Przestrzegają nas przed tą drogą, że jest bardzo trudna, ciężka a do tego niebezpieczna. Nie wiedzieliśmy o którą drogę chodzi tą po drugiej stronie rzeki czy, tą na którą właśnie się kierujemy.


Ciągle same kościoły

Pierwszy odcinek pokazał nam, że droga nie będzie lekka ale spoglądając wstecz, jeździliśmy już gorszymi. Mimo pierwszych przeszkód na drodze pierwszy odcinek przejeżdżamy dość sprawnie i szybko.

Za nami liczne przejazdy przez strumienie, płynący drogą strumień to takie urozmaicenie.



Za nami bardzo trudne podjazdy i zjazdy. Każdy z nich wymagał umiejętności szybkiego wyboru najbardziej optymalnego toru jazdy. Zatrzymanie groziło osunięciem się motocykla w dół rozumiejąc dwuznacznie, w dół drogi lub w dół przepaści, które z minuty na minutę stawały się coraz bardziej strome. Z uwagi na wczorajsze opady deszczu na drodze oprócz strumieni znajdowały się liczne kałuże. Niestety w kałużach woda nie była przezroczysta i nie było widać kamieni w podłożu. W jednej z nich chcąc zmienić tor jazdy i przejechać z jednego pasa na drugi wyznaczonego przez jeżdżące jeszcze tą drogą samochody zostajemy podbici do góry. Odruch bezwarunkowy manetka do dołu, przyspieszenie i zatrzymujemy się na murku tuż za kałużą.



To dopiero początek a niepozorna kałuża powiedziała - ostrożnie, bez zmieniania toru jazdy skoro nie widzisz podkładu !
Prędkość z jaką zbliżaliśmy się do murku mówiła, że uszkodzenia będą spore. Na nasze szczęście obyło się na kilku siniakach a motocykl bez zadrapań. Jedynie ochlapany błotnistą mazią zalegającą na dnie tego małego zbiornika.

Kolejna walka przed nami. Patrząc wstecz na przejechane 15 km zniechęcają do powrotu swoją stromizną a zarazem kamieniami i wystającymi skałami, do których osłona silnika dobijała mimo znikomej prędkości. W przypadku podjazdu wymagana prędkość musi być znacznie większa aby móc przeskoczyć wystające ostro skałki. Nie chce mi się myśleć o powrocie patrząc wstecz.
Wywrotka w kałuży to głupi błąd a zarazem przestroga. Pamiętaj o wszystkich przypadkach. Tu był murek a za nim przepaść co będzie w innych miejscach?
Żarty się skończyły. Wzmożoną czujność, kreatywność, przewidywalność trzeba postawić w najwyższy stan gotowości.

cdn ...
__________________
http://www.radiator-mototurystyka.pl/
Głazio jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 12.10.2014, 19:56   #33
Głazio
 
Głazio's Avatar


Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Lubaczów
Posty: 307
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Galeria: Zdjęcia
Głazio jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 dni 2 godz 57 min 22 s
Domyślnie

Byliśmy zdani sami na siebie, świeciło słońce na przemian z deszczem. Odcinek Koplik-Dedaj-Makaj-Theth niczym nas nie zaskoczył. Było uroczo. Schody zaczęły się na odcinku Theth-Nicaj-Shalë- ... ?



No i stało się !
__________________
http://www.radiator-mototurystyka.pl/
Głazio jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 20.10.2014, 16:40   #34
Głazio
 
Głazio's Avatar


Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Lubaczów
Posty: 307
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Galeria: Zdjęcia
Głazio jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 dni 2 godz 57 min 22 s
Domyślnie

cd ...

Przed nami cel - miasto Szkoder. Jest już bliżej niż dalej. Nastawiam się na pozytywne myślenie.



Z każdą kolejną chwilą dostaję kolejnego kopa. Wracaj na ziemię człowieku. Może patrząc na odległość jest blisko, z kolei patrząc na drogę i jej upadającą jakość jest coraz gorzej. Z każdą chwilą przy podjazdach czy zjazdach coraz częściej i mocniej uderzamy blachą/osłoną silnika w wystające skały. Miejscami nie ma opcji aby je ominąć. Całkowite zatrzymanie grozi osunięciem się motocykla lub koziołkowaniem.
Tutaj sprawa stała się jasna zbyt mały skok zawieszenia naszego sprzętu na pogarszającą się nawierzchnię. Jedziemy głównie na 1. biegu lub 1. biegu z półsprzęgłem - ciekawe czy wytrzyma.



Tylko nieliczne miejsca pozwalają na odpoczynek i podziwianie widoków. Przystanki odbywają się za sprawą wywrotki, zmęczenia kierowcy a nieliczne dla przyjemności podziwiania widoków, które ciągle były niesamowite. Nieustająca walka o wybór jak najlepszej drogi umożliwiającej jazdę sprawiały, że główną atrakcją dla mnie (kierowcy) stały się wystające głazy, skały tzw. łupki. Jazda po wystających pionowo lub ukośnie łupkach była nad wyraz przewidywalna. Ta skała na pewno nie usunie się spod koła, wolna jazda pozwoli przejechać bez brzydkiego odgłosu zetknięcia blachy ze skałą najlepiej z prędkością bliską 0 km/h. Bezpieczna prędkość pokonywania odcinków bez ryzyka osunięcia się w przepaść w wyniku niekontrolowanego poślizgu powoduje szybkie przemęczenie rąk.



Po drodze są miejsca, które nie pozwalają nam obojętnie przejechać.
Po uprzedniej walce, moment wypłaszczenia pozwala na bezpieczne zatrzymanie się i podziwianie rwącej rzeki z wiszącego mostu. Samo przejście na drugą stronę po spróchniałych deskach było interesujące. Te które nie wytrzymały ciężaru przechodnia zostały uzupełnione patykami. Przyjemne doświadczenie. Jedno jest pewne - stalowa linka służąca jako poręcz na pewno utrzyma mój ciężar



Kolejny przystanek po uprzedniej walce. Przejazdy przez potoczki/rzeczki, podjazdy/zjazdy, sporo zakrętów i serpentyn. Kurtka przesiąka potem.



Wspaniałe widoki (na płaskim) dają chwile wytchnienia. Całe szczęście, że pogoda dopisuje.

Przejeżdżamy most na rzece Shala, którym żegnamy się z tą wspaniałą i czystą rzeką nie wiedząc jeszcze, że nazajutrz będziemy u jej ujścia.
Na moście mijamy się z lokalsami. Ojciec z dwójką dzieci - każdy z nich dźwiga na swoim grzbiecie chrust. Patrząc na okolicę i wyraźnie widoczne bogactwo krzewów i drzew zacząłem się zastanawiać czy na prawdę muszą to dźwigać i nosić na takie odległości. Najwyraźniej tak trzeba.



Przed nami do zdobycia miejscowość Lotaj, dalej Przełęcz - Nicaj Shosh i kolejny upragniony cel przybliżający nas do Szkodry to miejscowość Kir. Na mapie widać pętlące się serpentyny ale nie one były najgorsze.
Już wcześniej zastanawiałem się nad tym z czym będzie kazał nam się zmagać ten odcinek. Droga wzdłuż doliny rzecznej jest zazwyczaj przewidywalna, zdobywanie przełęczy zawsze ujawnia coś nowego.
Nie warto zastanawiać się nad tym, że od dłuższego czasu nie minęliśmy nikogo oprócz trzech osób dźwigających chrust. Pierwszy podjazd tuż za rzeką sprawił, że Tamara coraz częściej prosiła o to abym się zatrzymał a ona przejdzie ten kawałek pieszo.



Długość podjazdów niekiedy wymuszała wyszukiwanie odrobinę wypłaszczenia aby przy zbyt dużym przemęczeniu nie popełniać błędów. Do tego walka z tym kolosem to też nie lada wyzwanie.



Patrząc na zdjęcia czy ujęcia z kamery zastanawiam się nad tym jak można oddać przekaz drogi, której się nie widzi. Zdjęcia to potworne oszustwo. Do tego nie uwieczniliśmy ani jednego odcinka drogi najbardziej wymagającego. Po głowie chodziło nam wtedy wyłącznie przejechanie, pokonanie, zdobycie jeszcze jednego podjazdu/zjazdu, kolejnego podjazdu/zjazdu itd.

Ciężko pokonywać takie tereny tak ciężkim osiołkiem doładowanym pasażerem (mimo znikomej wagi) i kuframi, w których znajdują się nasze toboły.
Wydaje się jakbyśmy zbliżali się na szczyt przełęczy. Ku naszemu zaskoczeniu natykamy się na pierwszy samochód na polance obok drogi. Rozbili tu swój obóz. Na nasze pytanie jak daleko do Kir stwierdzili, że ok. 10-15 km. Czyli to nie jest nasza upragniona przełęcz.
Na niebie coraz większe chmury. Oby nie zaczęło padać.



Na tym przystanku Tamara nawet nie wsiada na motocykl. Woli pokonać pewien odcinek pieszo. Wszystko z powodu jazdy na skraju przepaści o czym mówi na załączonym wcześniej filmiku. Przepaści+kamienie+wężykowanie wywołuje różne emocje. Nie potrafię się stawić w roli pasażera - nigdy nie jechałem z tyłu po takich drogach. Staram się być wyrozumiały - sam nie chciałbym jechać z tyłu.
Słychać pierwsze wyładowania atmosferyczne. Po około 15 minutach zaczyna kropić deszcz.

Lecimy dalej razem. Na podjeździe uderzamy kufrem w wystający głaz podczas dobijającego zawieszenia. Siła zetknięcia dwóch ciał, spośród których jedno nawet nie drgnęło powoduje upadek. Zostajemy skierowani na inny tor jazdy a ów kufer wypina się. To efekt deszczu, który świeżo zmoczył skały nadając im uślizg. Mały uślizg na podjeździe znosi koło w zagłębienie w wyniku czego nasze kufry niemal zrównują się z podłożem. To kolejne obicia i zadrapania. Morale zaczyna upadać. Niezbędne jest klepania płaskowników w kufrach. Bierzemy się za naprawę uszkodzeń. Siekierka, kamienie, klucze i wszystko idzie w miarę sprawnie. Nagle pojawiają się kolejni turyści z Czech. Tym razem ekipa na rowerach ok. 4-6 osób. Zajęty klepaniem nie liczyłem rowerzystów. Zatrzymali się na chwilę. Na widok klepanego kufra i jego elementów zapamiętałem tylko jedno wyrażenie oczywiście po Czesku a brzmiało jakby po Polsku "Upierd 0 lili paczku". Na nasze zapytanie powiedzieli, że do Kir jeszcze 10 km.

Kolejny wymagający podjazd. Idzie nam nad wyraz sprawnie. Nagle z góry zjeżdżają 3 Land Rovery - Francuzi. Zatrzymujemy się na poboczu aby utorować im drogę.
Wspinamy się dalej. Przybierający na sile deszczyk zaczyna dawać się we znaki. Z uwagi na deszcz w obieraniu najlepszej drogi do przejazdu biorę pod uwagę różne aspekty. Od tego momentu zaczynam obierać tor bliżej krawędzi zbocza, rzadziej tuż przy przepaści. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Piękne i wysokie zarośla często ukrywają za sobą niespodzianki. Nie widząc i nie widząc dlaczego zawadzamy środkiem prawego kufra o potężny głaz. Siła uderzenia przeważa nas na drugą stronę. Leżymy. Po podniesieniu się wyraźnie widzimy naszą niespodziankę. Wielki głaz o wadze ok. 100-150 kg został przesunięty na zboczu o około 1 metr. Ku naszemu zdziwieniu prawy kufer się nie wypiął w wyniku czego przekonał się co znaczy zetknięcie się z taką przeszkodą na drodze przy niewielkiej prędkości. Dosłownie 3 cm - tylko tyle zadecydowało o naszym upadku. Jak to mawiają - diabeł tkwi w szczegółach.
Stawiamy motocykl na koła i oceniamy straty. Wgięty prawy kufer, po upadku na lewą stronę wgnieciony lewy kufer, przełamana szybka.
Kolejne obicia, zadrapania oraz nadszarpnięcie i tak już wątłego morale
Kufry na miejscu ale bardzo pozaginane. Postawienie kolosa w tym miejscu na koła było najtrudniejsze ponieważ leżał do góry kołami w górę zbocza. Po postawieniu na koła Tamara musiała mnie podtrzymywać ponieważ brakowało stabilnego podparcia. Dopiero po podjechaniu dwa metry dalej udał się stanąć stabilnie. Po kolejnym wysiłku i stracie sił przystajemy na chwilę w celu podbudowania morale. Nie trzeba było długo czekać na odrobinę optymizmu. Tamara krzątając się wokół przynosi do mnie kawałek plastiku.
Na ten widok wybucham okrzykiem - URATOWANI - NASI TU BYLI. Tak, tak to był fragment drogiego kufra motocyklowego (plastikowy zaczep kufra). Kolejny element podbudowy morale - nie zaliczyliśmy w tym miejscu gleby jako pierwsi. Niesamowite zrządzenie losu albo niebezpieczny punkt. Koniec końców, nic nie naprawiamy. Wszystko na miejscu, nic nie odpada to jedziemy dalej.

Dalsza droga to jazda wyłącznie na 1. biegu. Zsiadanie Tamary na tragicznie wyglądających zjazdach czy podjazdach, które pozwalały unikać mocnych uderzeń osłony silnika o wystające skały. Szło łatwiej, swobodniej, dłużej ale bez zbędnych przewrotek.

Nawet nie wiemy kiedy minęliśmy Kir. Prawdopodobnie był to ów samotny sklep, pod którym Tamara bałamuciła kręcącego się koło nas psa. Był to pierwszy osobnik podczas naszych wypraw, który nie dał się jej nawet dotknąć. A było tak blisko.



Koło sklepu strumień a tuż przy nim stos śmieci i plastikowych butelek. Szukając usilnie kosza na śmieci w końcu dorzucamy się do stosu czego nie praktykujemy.

Zmęczyłem się tym opisem i sam na chwilę przystanę myśląc o tym co było dalej. Tak bywa, że jeden dzień z jazdy po bezdrożach pamięta się znacznie dłużej niż tygodnie po asfalcie.
Pijemy Coca Cole.

cdn ...
__________________
http://www.radiator-mototurystyka.pl/
Głazio jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28.10.2014, 17:29   #35
Głazio
 
Głazio's Avatar


Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Lubaczów
Posty: 307
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Galeria: Zdjęcia
Głazio jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 dni 2 godz 57 min 22 s
Domyślnie

... cd

Wydawało się, że dotarcie do sklepu będzie początkiem miejscowości i znacznie lepszej drogi. Nic bardziej mylnego. Droga w dalszym ciągu była bardzo wyboista a do tego bardziej niebezpieczna ponieważ zaczęło się pojawiać błotko i glina. Jazda po takim podłożu jest zdecydowanie trudniejsza gdyż znacznie łatwiej o nie kontrolowany poślizg. Do tego dochodzi zmęczenie materiału a w szczególności rąk. Jazda na pierwszym biegu lub półsprzęgle dała się we znaki. Walka z kierownicą przy wolnej jeździe bardzo wyczerpuje.



Po miejscowości Kir ani śladu. Widzieliśmy jedynie sklep i kilka budynków obok. Może to cała miejscowość! Nie, to nie możliwe. Jedziemy dalej. Walka z wybojami, do tego miejscami na podjazdach dochodzą bardzo głębokie bruzdy (żłobki) wymyte przez spływającą wodę. Masakra. To zaangażowanie i koncentracja na pokonywaniu ciekawej drogi sprawiła, że do głowy nam nie przyszło aby robić zdjęcia. Zaczyna nas dopadać zwątpienie. Ja dopraszam się o pozytywne myślenie. Przenocujemy tutaj albo trochę dalej.
Po jakimś czasie walki spadki drogi złagodniały. Pojawiły się oznaki życia - turyści brodzą w rzece. Po chwili naszym oczom ukazują się samochody z namiotami dachowymi na wyśmienitej plaży. Może dołączymy do nich. Nie, nie mamy chleba a po walce złocisty napój bogów jest wręcz pożądany. Przyglądając się okolicy i ciekawej kamienistej plaży, na której obozują samochody zaczęliśmy zachodzić w głowę jak one tam dojechały. Wokół niemal pionowe ściany i żadnej drogi. Musieli brodzić rzeką. Nawet z wiszącego mostu nie można się dopatrzeć śladów ścieżki.



Nie widząc żadnej opcji dojazdu jedziemy dalej.



Po chwili natykamy się na pierwszych pieszych. Pytamy o drogę do Kir, na co chłopaki z wędkami wskazują nam drogę powrotną - tam skąd przyjechaliśmy. Osz qrcze - obraliśmy złą drogę. Trzeba zawrócić do Kir i szukać tej właściwej. Tylko gdzie było to Kir.
Wyciągam mapę i pytam ponownie o Kir dodając Prekal na co ekipa wskazuje Kir z powrotem, Prekal przed nami. Dodają do tego, że do upragnionego Prekal mamy około 15 minut drogi. Na tą wiadomość dostaliśmy niemal wiatr w żagle.



Po chwili mijamy kolejną osobę.



Łapiemy oddech spoglądając na zranionego GS-a.
Kawałek dalej widzimy dzieciaki grające w piłkę gdzieś w dole. Widać pierwsze budynki. Miejscami droga dawała się jeszcze we znaki. Wiedzieliśmy jednak, że jesteśmy już blisko celu. Jedno jest pewne spadki terenu a w szczególności drogi są zdecydowanie mniejsze, niemal płaskie.



Mijamy kolejne domy, przejeżdżamy strumienie, i kałuże. Nagle wjeżdżamy na asfalt. Wiórek szczęśliwy wita papieskim gestem nowy płaski fragment drogi. Zaczynamy się zastanawiać czy to czasami nie jest podpucha. W jednej z miejscowości też był asfalt o długości kilkuset metrów a kawałek dalej znowu przygoda.



Tym razem to nie podpucha. Wąska droga asfaltowa od miejscowości Prekal wiodła do samej Szkodry.
O czym tu teraz pisać ?
Uwolnieni od koncentracji spowodowanych kamiennymi występami ponownie zaczęliśmy zwracać uwagę na widoki i to co nas otacza. Tu przykładowy wąwóz.



Patrząc na jakość wody - dość czysta a jeszcze pięć lat temu wszystkie rzeki w Albanii miały brunatny kolor a do tego z pewnej odległości można było poczuć odór.
To dowód na to, że ten kraj w błyskawicznym tempie zmienia się na plus.
Jadąc wzdłuż rzeki Kiri zaczynamy rozglądać się za sklepem w celu zaopatrzenia się na wieczór. Zakupujemy chleb i bardzo cenny trunek. Niestety nie możemy zabrać ze sobą szklanych butelek. Piwo możemy wypić jedynie na miejscu. Szybkie poszukiwanie rozwiązania i jest. Opróżniamy jedną butelkę z wodą przelewając Tiranę do pojemnika :-)



Uratowani. Teraz możemy się koncentrować na poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na nocleg lub rozbicie namiotu.
Wzdłuż drogi ciężko cokolwiek wypatrzyć. Przejeżdżamy mostem na drugą stronę rzeki, może tam będzie łatwiej.



Jadąc drugim brzegiem udało nam się zauważyć zjazd do koryta rzeki. Zapamiętujemy miejsce i staramy się je odnaleźć. Zapamiętane dokładnie. Zjazd nie należał do najłatwiejszych ale po dzisiejszych karkołomnych wertepach to był mały pikuś. Nasze obozowisko przypadło nam do gustu. Poszliśmy się upewnić czy woda w rzece nadaje się do kąpieli. Jedno zerknięcie i wszystko jasne zostajemy.



Tym razem kuzynostwo nie ułatwia nam wyboru miejsca do spania. Wióreczek niesie napój na ukojenie zmęczenia.



Nasz przyjazd nie uszedł uwadze dzieci, które pomagały w pracach na pobliskim polu. Podeszły i przypatrywały się nam niczym małpom w zoo. Nasz jeden gest w ich stronę i momentalnie znikały pojawiając się ponownie. Tamara postanawia poczęstować ich zakupionymi ciasteczkami.



Dzieci niezbyt ufne. Najmłodsza z nich okazuje się najbardziej odważna. Łapie garść ciastek po czym mniej odważne podchodzą i biorą znikomą ilość. Wióreczek wraca roześmiany. Idziemy dalej delektować się Tiraną. W międzyczasie gotujemy sobie potrawkę. Póki jeszcze jasno pytam jak nocujemy. Rozkładamy namiot czy nie? Na odpowiedź nie musiałem długo czekać. Po nocnej przygodzie z lisem decyzja mogła być tylko jedna. Dla pewności zaczął padać deszcz.



Pod osłoną nocy wykąpaliśmy się w rzece. Sen przyszedł szybko. Nocą jakiś zwierzak hałasował w pobliskich śmieciach. Tym razem przezorni. Namiot daje pewność, że nie nikt z nas nie będzie potencjalną zwierzyną łowną. Lis czy inne zwierze może sobie jedynie obejść nasz obóz i poznać nasze zapachy. Dobranoc.

cdn ...
__________________
http://www.radiator-mototurystyka.pl/
Głazio jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 10.11.2014, 14:43   #36
Głazio
 
Głazio's Avatar


Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Lubaczów
Posty: 307
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Galeria: Zdjęcia
Głazio jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 dni 2 godz 57 min 22 s
Domyślnie

cd ...

07.08.2014
Po przeprawach dnia poprzedniego motocykl wyglądał cudnie. Poobijany, podrapany i pięknie ubłocony. Wszystko do czasu. Tamara nie wytrzymała i musiała umyć motocykl. Szkoda, że tak krótko można było oglądać trudy naszej drogi a raczej przeprawy. Oprócz motocykla przeprane zostały nasze przepocone ubranka. Ja tymczasem zająłem się klepaniem kufrów aby w razie deszczu nie puszczały wody oraz naprawieniem zranionej szyby.



Wczoraj planowaliśmy dojechać do Koman. Po przejściach dnia poprzedniego ten niezbyt odległy cel stał się planem na dziś. Idąc za ciosem chcieliśmy dojechać do Koman jadąc z Drisht przez Bene. Tak było wczoraj. jak mówi legenda na naszej mapie - droga biała czyli taka jak powrót do Theth? Dziś Tamara powiedziała koniec z szutrami. Dla mnie szkoda jednak po tym co słyszałem i doświadczyłem wczoraj, lepiej nie robić powtórki. Do Koman jedziemy przez Szkodre (jak mówi legenda na naszej mapie - droga żółta czyli lepsza) - trochę na około ale na pewno szybciej.


Szkodra - w kraju śmieci ... mercedesów. To powiedzenie zaczyna tracić na znaczeniu. Albania zmienia się z roku na rok. Śmieci i mercedesy są ale jest ich zdecydowanie mniej.

Droga przez Vau i Dejes początkowo asfaltowa. Z upływem kolejnych kilometrów pojawiają się ubytki, coraz większe ubytki, osuwiska i miejscami szutry. Doceniamy piękne widoki na Zalew Liqeni i Vaut te Dejes.



Mijamy stada krów, owiec, kóz a nawet świń w obstawie pasterzy. Naszą uwagę przykuł jeden z nich, który ostentacyjnie niósł karabin spokojnie idąc środkiem drogi. Nie chcąc go drażnić nawet nie odważyliśmy się go sfotografować ani nagrać. Na nasz widok nawet nie usunął się z drogi. W końcu jest u siebie o czym głośno mówi - rozumiemy się bez słów. Pozostali mijani pasterze chodzili przeważnie z siekierami lub pałkami. Wszystko w celu obrony stada przed złodziejami luba dziką zwierzyną.


Na drodze były również żółwie, które odwiecznym zwyczajem Tamara przenosi na pobocze drogi.

Po drodze musimy być ostrożni ponieważ mamy do czynienia ze sporą ilością opadłych na drogę skał.
Dojeżdżamy do Koman. Pytamy o przystań po czym podjeżdżamy pod górę w stronę zapory. Przejeżdżamy jedynym w swoim rodzaju tunelem, w którym panowie z łopatami przewalają gruz. W końcu wyjeżdżamy tuż przy zaporze kilkadziesiąt metrów wyżej.



Na miejscu widzimy mały port, mini stocznię gdzie trwają remonty i spawanie łodzi.



Po prawej stronie restauracja oraz hotel w cenie 5 Euro (warunków nie znamy). Na miejscu znajduje się także informacja turystyczna. Jest około godziny 11:00. Okazuje się, że główna atrakcja czyli rejs z Fierze do Koman odpływa o 9:00 i wraca o 17:00. Cóż, trudno nie trafiliśmy na czas.
Przyglądamy się tętniącemu tutaj życiu. Ekipa młodych ludzi odbija piłkę. To Holendrzy. Po co tak się bawią? Na co czekają?
Zapoznajemy się z ofertą tu nagle ekipa Holendrów zbiera się w mgnieniu oka i ustawia w kolejce. Kolejka do łódki - o co chodzi ? Szybkie pytanie do pani z informacji turystycznej i wiemy już wszystko. Rejs ate z Koman do ujścia rzeki Shala, która przepływa przez Theth (byliśmy tam wczoraj). Szybkie pytanie i decyzja - 30 Euro, łapiemy co się da w ręce i wskakujemy do łodzi w ubraniach motocyklowych.



Chwilę po wypłynięciu przyglądając się Holendrom Tamara żałuje, że nie zdążyła zabrać ze sobą stroju kąpielowego.





Tylko o co chodzi ?
Na razie nie wiemy nic. Czego się spodziewać ? Będą nas wyrzucać z łodzi ?
Rejs wśród dzikich i bardzo stromych gór wiodący w górę zalewu. Jest czas na podreperowanie nadszarpniętych wczoraj nerwów - ukojenie emocji.



Od czasu do czasu widać pojedyncze domki z kompletnie nie widocznymi drogami dojazdowymi. W zamian przy nabrzeżu zacumowane są łódeczki.



Czy to jedyny środek lokomocji i kontaktu z cywilizacją ? Najwyraźniej tak jest.



Ciągła zagadka. Czy z naszym strojem coś nie tak ?



Na łódce panuje świetna atmosfera. Rozmawiamy z Holendrami, którzy są w podróży od miesiąca a plany mają jeszcze bardzo ambitne.



Mimo wszystko - śmieci napotykamy i tu na totalnym odludziu ale wcale nas to nie dziwi wracając pamięcią do dnia poprzedniego przypominając sobie co widzieliśmy pod sklepem przy strumieniu. Sami dorzuciliśmy dwie aluminiowe puszki nie widząc żadnego kosza na śmieci.



Po jakimś czasie monotonia pięknego krajobrazu zaczyna powszednieć.



Dzikość, niedostępność a zarazem wszechobecny spokój z wyjątkiem łodzi i gwarnych turystów.



Nagle niespodziewana atrakcja. Dogania nas łódka, która stała w porcie. Wewnątrz 2 może 3 krzesła. Po prostu brak w niej jeszcze podłogi ale pojawili się kolejni turyści z Anglii. Zaczynają się wyścigi łodzi nasza przeciążona kontra druga, w której są jedynie 4 osoby.



Po drodze przystanek z dodatkową atrakcją. Mamy dostawę ciepłych placków coś ala racuchy z cukrem. Pyszna atrakcja z atrakcyjną dostawą :-)

Nagle - pasieka




Coraz węższe kanały



Widać już dno. Woda kryształ. Wyraźne kamienie na dnie



Nagle pojawia się plaża z napisem WELCOME. Kamienista plaża z osamotnionym domkiem. Aż trudno uwierzyć. Widok tego miejsca powala nas z nóg. Tamara trafnie nazwała to miejsce "NIEBIAŃSKA PLAŻA" - w pełni się z tym zgadzam.



Nie czekam zbyt długo. Rozbieram się w mgnieniu oka i skaczę jako pierwszy do lodowatej za to kryształowo czystej wody. Ciężko się oprzeć pokusie i nie skorzystać z kąpieli w tak urokliwym miejscu.

cdn ...
__________________
http://www.radiator-mototurystyka.pl/
Głazio jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 10.11.2014, 18:23   #37
CzarnyEZG
 
CzarnyEZG's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Aug 2013
Posty: 2,550
Motocykl: RD04
CzarnyEZG jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 5 dni 26 s
Domyślnie

Super opis

A znoszenie żółwi z drogi to naprawdę zacna sprawa.
__________________
www.kolejnydzienmija.pl

2014: Żatki Bolek na promie kosmicznym
2015: Veni Vidi Wypici
2016: Muflon na latającym gobelinie
2017: Garbaty Jednorożec
2018: Czarny Jaszczomp
2019: Rodzina 50ccm plus
2020: Żółwik Tuptuś
2021: Chiński Syndrom
2022: Nie lubię zapierdalać
2023: Statek bezpieczny jest w porcie,
ale nie od tego są statki
2024: Uwaga bo ja fruwam
CzarnyEZG jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 20.11.2014, 22:48   #38
Głazio
 
Głazio's Avatar


Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Lubaczów
Posty: 307
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Galeria: Zdjęcia
Głazio jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 dni 2 godz 57 min 22 s
Domyślnie

cd ...

Na "Niebiańskiej Plaży" czas płynął spokojnie. Było wszystko o czym można marzyć - piękna plaża (to nic, że kamienista), czysta woda, pionowa ściana, z której oddawaliśmy skoki do wody, coś na wzór altanki i domek. Wszystko wolne od cywilizacji - bez zasięgu telefonii.



Jedyna droga dojazdu to żegluga wodnym wąwozem. Jako samochód dostawczy służy ponton holowany za łódką, na którym transportowane są deski. Dostawa nie była łatwa ponieważ nasza łódka jak inne powodowały powstawanie fal. To z kolei sprawiało mocne kiwanie sie pontonu z olbrzymim ryzykiem zatopienia całego towaru.



W takim miejscu można zapomnieć o wszystkich problemach oraz o mocnych przeżyciach dnia poprzedniego.



Błogie lenistwo :-)



Obserwacja podwodnych żyjątek





Druga plaża z dwoma gospodarzami, którzy wieźli ze sobą chybotliwy towar.



Niestety przyszedł i na nas czas. Wracamy a chciałoby się przenocować choć jedną noc w tak doskonałym miejscu.

Wspólnie z Tamarą daliśmy temu miejscu 2 na pudle po wodospadzie Sopotnica. Bardzo prawdopodobne, że zmiana na pudle nastąpiłaby gdyby dane nam było przenocować na "Niebiańskiej Plaży".




Moment powrotu wszystkim przychodzi z trudem. Patrząc w drugą stronę widzimy inne ciekawostki, które umknęły nam podczas żeglugi w odwrotnym kierunku.



Taka z nas tryska radość podczas powrotu do cywilizacji



Po drodze kolejny wyścig dwóch łódek po czym nastąpiły próby wyrzucenia człowieka za burtę. Pierwsza nie powiodła się, druga po ciężkiej walce również nie udana. Jak mawiają zuchwali, do trzech razy sztuka - CZŁOWIEK ZA BURTĄ.
Mina chłopaka za burtą była bezcenna. Przerażenie na widok przyspieszającej i oddalającej się łódki musiało podziałać. Wciągnięcie na pokład do łatwych nie należało, za to chęć rewanżu tliła się w oczach poszkodowanego do samego końca.



Nie znamy dalszego ciągu historii płynących z nami Holendrów.
Po powrocie do naszych pojazdów, wszyscy pojechali w swoją stronę. My dostajemy pamiątkowy bilet, którego nie zdążyliśmy otrzymać spiesząc się do łodzi.
W drodze powrotnej do Szkodry łapie nas ulewa. Po drodze zaczęły płynąć potoki a wszechobecne zwierzęta pasterskie pochowały się gdzieś między skałami. Po pasterzach ani śladu za to na drodze przybyło fragmentów skał oderwanych z pionowych miejscami skał.

W Szkodrze tankowanie ... pozbywamy się miejscowej gotówki więc zaczynamy się rozglądać za jakimś bankiem lub bankomatem.



Ceny paliwa w Albanii (trzeba uważać na przelicznik na tysiące i setki - mają podwójną walutę - w sumie nie dostaliśmy starej).

Na stacjach benzynowych zmyłka ! Widniejące płatności kartą Visa, Maestro ... itp. Niestety płatności tego typu nie udało nam się nigdzie wykonać. Rada dla chętnych zwiedzenia tego kraju - zabierajcie ze sobą gotówkę.

Wyciągamy kasę, chwila na małą przekąskę i bez pośpiechu ruszamy dalej. Zobaczymy gdzie uda nam się dojechać.
Ze Szkodry wyjeżdżamy ok. 17.00 (Szkodra-Durres-Fier).



Już po zmroku.
Przy skręcie w lewo zjeżdżając do sklepu na wieczorne zakupy, najeżdża na nas motocyklista na BMW R 1200 GS Adventure. Mario (Don Mario) - Albańczyk z angielskim paszportem i tablicami w rzeczywistości czuje się Francuzem. Zawiła korelacja. My myślimy już wyłącznie o zakupach i poszukiwaniu miejsca na nocleg z kolei Mario proponuje nam inne rozwiązanie. Chce nas zabrać do swojego ulubionego miejsca, do którego przyjeżdża każdego roku. Na podjęcie decyzji mamy trzy minuty.
Jedziemy razem poznając go lepiej podczas kolejnych przystanków.
Teraz skrócone wyjaśnienie zawiłej historii Mario - urodzony we Vlore (AL), mieszka i pracuje w Anglii, żona w połowie Chinka i Fracuzka, z którą mają 11 letnią córkę. Mieszkają w Anglii, czują się Francuzami a córka mówi tylko po angielsku. Ot tak poznaliśmy ciekawy międzynarodowy zlepek rodzinny.
Mario jako rodowity Albańczyk kocha swój kraj oraz motocykle. Jedziemy za nim po doskonale znanych mu ścieżkach. Ja z dozą niepewności wiedząc czego można się spodziewać na albańskich drogach a Mario przeskakuje i przeciska się niczym kozica w górach. Na pewno na krętej drodze pomaga mu lepsze oświetlenie w jego Adventure.
Pod osłoną nocy przemykamy koło naszych celów podróży - Zvernec i Przełęcz Llogara. Na przełęczy zdecydowanie odstajemy. Kręta droga z niespodziankami, stromymi podjazdami i serpentynami robi swoje. Jadąc we dwoje obciążonym motocyklem z gorszym oświetleniem nie ma sensu ryzykować. Wspinamy się pod górę w totalnej ciemności. Przejeżdżamy ponad 1000 m.n.p.m tuż przy samym morzu widząc tylko ciemność. Mam wrażenie jakbyśmy byli kulą u nogi albańskiej kozicy o imieniu Mario. Staramy się jak możemy aby nadążyć za nim ze zdecydowanym nastawieniem - bezpiecznie.
Przed północą dobijamy do wyśnionego kempingu zachwalanego przez Mario tuż przed Himare. Po drodze zgarniamy jego córkę, jemy kolacyjkę i udajemy się na spoczynek szukając wcześniej miejsca na nasz namiot.

cdn ...
__________________
http://www.radiator-mototurystyka.pl/
Głazio jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 02.12.2014, 16:39   #39
Głazio
 
Głazio's Avatar


Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Lubaczów
Posty: 307
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Galeria: Zdjęcia
Głazio jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 dni 2 godz 57 min 22 s
Domyślnie

cd ...

Przesuwanie namiotów na schodkowym polu namiotowym było dla nas czymś nowym. Mario pytał czy śpimy w kwaterze ale rankiem nie widzimy żadnych zabudowań. Hmm, może za wzgórzem. Otaczające nas namioty dziwnie do siebie podobne, z numerkami.
Rankiem udajemy się na zakupy do pobliskiego marketu. Chcąc się skwarzyć na plaży lepiej mieć jakiś balsam z odpowiednim filtrem. Na południu grzej, bierze i opala zdecydowanie mocniej.



Ku naszemu zdziwieniu dopiero na plaży widzimy pierwszy bunkier w kraju bunkrów. Słyszeliśmy od znajomego o znikających obiektach.



Kemping Livadh - plaża pod Himare
Leżakowanie, opalanko, jedzenie, picie, pranie, zwiedzanie ...



Czuję się jak skwarek mimo chłodzącej kąpieli w morzu. Z plaży znikamy ok. 13:00 - po prostu trudno już wytrzymać. Upał sakramencki. Znikamy na chłodzący browar i obiad. Przeglądamy mapy i żałujemy pominiętych miejsc - szczególnie przełęczy.



Udajemy się ponownie na plaże ale długo nie wytrzymujemy. Wracamy do cienia a tu okazuje się, że musimy dopłacić do dzisiejszego śniadania i obiadu. Dopytujemy dlaczego ?



Po długich dyskusjach okazuje się, że powodem dopłaty jest nasz namiot. Owe podobne do siebie namioty to nazywane przez Mario kwatery. Teraz kojarzymy, w którym pokoju mieszka.



Wspominamy wszystko po kolei.
Mario zachwalał nam wspaniałą plaże, niesamowite miejsce, niskie ceny ...
Na wspaniałą plaże udał się z samego rana ok. 10 km dalej, ceny zgadzały się do momentu kiedy nie doszła dopłata do śniadania i obiadu za posiadanie własnego namiotu. Dziwna sprawa. Idziemy krok dalej. Wczoraj Mario powiedział, że jako jego goście zapłacimy 5 Euro za noc. Pytamy o odpłatność za kemping. Cena wzrosłą o 100%. Może 10 Euro to nie jest jakaś poważna kasa ale za dużo tych dziwnych zbiegów okoliczności. Chcemy rozmawiać z szefem - pytamy o odpłatność za kemping. Cena 10 Euro potwierdzona. W związku z tym przypominamy o wczorajszej deklaracji Mario, że cena dla nas wynosi 5 Euro. Skoro tak powiedział nasz znajomy to płacimy tyle co powiedział.
Płacimy za wszystko zadając sobie twierdzące pytanie a zarazem odpowiedź. Zwijamy manatki i jedziemy dalej.



Albańska waluta



Mieliśmy w planie odsapnąć trochę na plaży ale dziwne zbiegi okoliczności, pominięte dwa punkty planowanej podróży i niezbyt urokliwa plaża nie była w stanie nas zatrzymać.
Po spakowaniu bierzemy chłodzący prysznic i ok 17:00 kiedy upał nieco zelżał ruszamy w drogę.



Z poziomu morza wspinamy się na Przełęcz Llogara 1010 m.n.p.m krętą, wijącą się w górę drogą za dnia. Zasługuje ona na miano motocyklowych dróg kultowych w Europie co opiszemy w zakładce różne >>> drogi kultowe.



Droga ma dość strome podjazdy i zjazdy. Widząc to wszystko za dnia rozumiałem swoje nocne obawy przed zbytnim rozpędzaniem. Dohamowania na stromym zjeździe są zdecydowanie wydłużone. Wspaniałe widoki. Wieczorem silny wiatr, który trochę nami poniewiera do tego pojawiają się na drodze zwierzęta wracające na noc do gospodarstw.



Oprócz zwierząt, należy uważać miejscami na osunięcia fragmentów dróg (duże nierówności, czasami brak kawałków asfaltu) uzupełnianych szutrem. Betonowe murki zabezpieczające oraz metalowe barierki są bardzo blisko drogi więc nie można się wykładać zbyt mocno w zakrętach.

Do Zvernec dojeżdżamy ok. 19:30 nie mogąc znaleźć zjazdu do tej miejscowości. Pobłądziliśmy trochę po Vlore. Dla pewności pytamy kilka razy o kierunek ponieważ każdy pokazywał nam inną drogę. Na wąskiej drodze mijamy parę młodych podczas sesji zdjęciowej na środku drogi. Dojeżdżamy do końca drogi asfaltowej gdzie znajduje się drewniany most będący naszym celem. Ponoć można po nim przejechać motocyklem.



Rybacy wyciągają sieci z morza a słońce skłania się ku zachodowi.



Przybyliśmy tutaj głównie w celu przejechania 200 metrowym mostem na motocyklu. Niestety już z pewnej odległości dało się zauważyć, że z mostem coś nie tak. Na miejscu informacja - uszkodzony most w remoncie. Przejazd zabroniony.



Na upartego można spróbować - dla pewności lepiej sprawdzić pieszo.



Szerokość odpowiednia aby przejechać naszym wielkogabarytowym sprzętem. Niestety spróchniałe deski sypiące się pod nogami całkowicie wybijają nam ten pomysł z głowy.



Most prowadzi prosto do ortodoksyjnego klasztoru.



Zdjęcia przy zachodzie słońca i ruszamy czym prędzej na poszukiwanie miejsca na kolejne obozowisko.



Szybko zlokalizowaliśmy dobrą miejscówkę na namiot ze świetną plażą, tym razem bez kempingu. Dookoła trochę śmieci ale nie jest tragicznie. Jedziemy do pobliskiego sklepu po zakupy a po powrocie delektujemy się spokojem, ciszą wpatrując się w gwiazdy. Może to dziwne ale nasze organizmy przeszły aklimatyzację i po dzisiejszym skwarzeniu się na słońcu szybko dopada nas chłód. W przeciwieństwie do porannej kamienistej plaży tutaj mamy przyjemny dla stóp piaseczek.



cdn ...
__________________
http://www.radiator-mototurystyka.pl/
Głazio jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 07.12.2014, 20:34   #40
Głazio
 
Głazio's Avatar


Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Lubaczów
Posty: 307
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Galeria: Zdjęcia
Głazio jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 dni 2 godz 57 min 22 s
Domyślnie

cd ...

Po spokojnej nocy spędzonej między kempingiem a hotelami zwijamy się sprawnie aby zdążyć przed korkami w miejscowości Vlore. Wczesna pora sprawiła, że nie straciliśmy czasu na przepychankach między samochodami.
Przejeżdżamy przez Park Kombetar Llogara i wspinamy się po raz trzeci na Przełęcz Llogara. O ile nocą przy słabym oświetleniu koncentracja skupiona była wyłącznie na drodze za to kolejne przejażdżki wieczorem i rano ukazały uroki tej trasy. Po drodze spotykamy w tym samym miejscu co wczoraj wieczorem krowę. Musiała tu spędzić noc co potwierdzały wydalone przez nią placki ...



Tuż za przełęczą zatrzymujemy się w przydrożnej restauracji na śniadanie. Najbardziej pewne i chyba jedyne znane to omlet z białym serem.



Widok z góry jest niesamowity. Jesteśmy na wysokości ok. 1000 m.n.p.m. a morze jest niemal w zasięgu ręki. Coś wspaniałego. Tak duża różnica wysokości jest częstą przyczyną silnie wiejących wiatrów (duża różnica temperatur między lądem a morzem robi swoje).





Przy drodze znajduje się wiele miejsc z tzw. punktami widokowymi.



Wracamy do dalszej jazdy. Nasz postój na śniadanie sprawił, że w Himare trafiamy już na korki. Przebijamy się jadąc dalej w stronę Sarandy. Przystajemy na chwilę aby przyjrzeć się twierdzy w Porto Palermo.



Dodatkową atrakcją okolicy są kwitnące agawy (sukulenty). Na zbliżeniu jeden z dorodnych kwiatów.



W sumie można powiedzieć, że mamy do czynienia z lasem agaw.
Wg wikipedii
"Wszystkie gatunki agaw są hapaksantami (kwitną tylko jeden raz w życiu). Zakwitają w wieku 6–15 lat, ale niektóre gatunki później, nawet w wieku ok. 100 lat. Tworzą wówczas pojedynczy pęd kwiatowy o wysokości do 12 m, z ogromną liczbą (do kilkunastu tysięcy) kwiatostanów. Po przekwitnieniu roślina ginie, ale większość gatunków wytwarza odrosty korzeniowe, które kontynuują rozwój".



Jadąc wzdłuż morza podziwiamy piękne plaże.



Z minuty na minutę coraz bardziej zaczyna doskwierać upał. Tu zdecydowanie trzeba stwierdzić, że jasna odzież motocyklowa pozwala na komfortową jazdę. Całe szczęście, że przeprosiliśmy się z czarnym kolorem, na którym z kolei nie widać brudu. Ten temat mamy już za sobą teraz zostaje wymiana kasków na białe. W Sarandzie przystajemy na stacji benzynowej w celu uzupełnienia płynów i odnalezienia właściwej drogi do kolejnego punktu podróży. Odpuszczamy sobie zatłoczone plaże na południe od Sarandy.

Na stacji benzynowej nawiązujemy ciekawe znajomości. Jeden z panów to tutejszy motocyklista. Maszyna w tle na załączonym zdjęciu. Sprawnie i jasno tłumaczą nam jak dojechać do tzw. Błekitnego Oka.



Hmm. Już przechodziliśmy taką przygodę w 2009 roku w Albanii. Mimo tego, że mamy mapę to tubylcy i tak wolą ją rozrysować. Tak więc puszczamy wodze dla ich twórczości i szczerze mówiąc mapa w ich wykonaniu była nad wyraz dokładna wraz z objaśnieniem słownym (pomijając tą z 2008 roku). Zaznaczone wszystkie ronda z dokładną liczbą rozjazdów.



Mkniemy w stronę Siri i Kelter. Wzdłuż drogi głęboki kanał z bardzo czystą wodą - zapewne dostawa wody pitnej dla Sarandy i okolic.

Po kilkudziesięciu minutach dojeżdżamy do Błękitnego Oka płacąc wcześniej za wjazd po 50 leków od osoby (razem 100 leków). Na parkingu zrzucamy ciuchy motocyklowe i buty przebierając się w coś lekkiego z możliwością kąpieli. Przemierzamy pieszo kilkaset metrów i jesteśmy u samego źródła. Czy tak wygląda błękitne oko ?



Otoczenie tego urokliwego źródła krasowego jest niesamowite. Kryształowo czysta woda a do tego zimna jakby z Arktyki.



Dla przykładu - właśnie tak wygląda źródło krasowe (wstępujące źródło krasowe - zboczenie geografa), do którego można skakać oraz można tu pływać z czego oczywiście korzystam.



Chęć nurkowania nie możliwa. Dlaczego? Zaraz wyjaśnię. Dla przybliżenia fenomenu tego miejsca opiszę, że z widocznej jamy głębszej niż 50 metrów (źródła), z wnętrza ziemi w przeciągu jednej sekundy wypływa od 1,4 metra sześciennego wody (tj. 1400 litrów/s - najmniejszy wypływ wód miał miejsce w 2002 roku) do 8,8 metra sześciennego wody (tj. 8800 litrów/s - największy wypływ wód miał miejsce w 1980 roku). Temperatura wody +10 stopni Celsjusza.



W porównaniu do innych śmiałków decyzja o pierwszym skoku do oka/wody była bardzo przeciągnięta (ok. 6 minut). Nie lubię skakać do nieznanej wody bez wcześniejszego gruntowania. Skok z małego fragmentu metalowej kładki nie należał do komfortowych ponieważ brakowało punktu zaparcia. Po skoku do tej jamy trzeba się szybko ogarnąć ponieważ prąd w strumieniu jest bardzo rwący. Udaje się złapać koniec widocznego konara drzewa. Jako jedyny, po oddanym skoku usłyszałem brawa. To zapewne na przełamanie.



Drugi skok był już formalnością. Większość wolała skorzystać z bezpiecznego pułapu wejścia do wody co nie koniecznie kończyło się poznaniem mocy Błękitnego Oka.

Kilkadziesiąt metrów dalej ładna zatoczka z cieniem.



Orzeźwiającej kąpieli w zimnej wodzie ciąg dalszy. Na dalszą część podróży moczę koszulkę aby nie zaznać przegrzania organizmu.



Dalsza część naszej podróży zmierzała w stronę Macedonii. W pierwszej wersji mieliśmy ją pokonać starym szlakiem przez Gjirokastre-Kelcyre-Leskovik. Szybko zmieniliśmy plan skracając nieco drogę, jadąc do Leskovik przez Grecję.



Po drodze mijamy zabytkowy most niczym w Gruzji.



Upał potworny a coraz bardziej suche powietrze zaczyna osuszać nasze usta.



Po chwili jazdy zdecydowanie lepszymi drogami w Grecji wjeżdżamy na przejście graniczne Konitsa-Leskovik.
Tutaj pogranicznicy zadają nam pytania dziwiąc się dlaczego chcemy jechać do Macedonii przez Albanię. Co tu jednak tłumaczyć - przecież i tak nie zrozumieją.

Do Leskovik dojeżdżamy zdecydowanie gorszymi drogami. Musimy znaleźć stację benzynową. Dojechaliśmy tu niemal na oparach. Ulga, na miejscu jest benzyna. W końcu widzimy konkretne bunkry. Pamiętamy, że w tej okolicy dalej w górach były ich setki a nawet tysiące. Ciekawe czy się zachowały?



Zatrzymujemy się w centrum pod sklepem na ugaszenie pragnienia. Za ostatnią albańską walutę kupujemy dwie cole i po batoniku. Podczas konsumpcji, wyraźnie jesteśmy obserwowani.



Nie przeszkadza mi to w małym spacerze po okolicy, którą doskonale pamiętam z wykonanej nieopodal fotografii. Zdjęcie skrzyżowania pełnego krów oraz z dwoma pasterzami w deszczu. Niby pięć lat wstecz ale wspomnienia jak żywe sprzed kilku dni. Nic się tu nie zmieniło.



Zaglądam do pobliskiej restauracji i jakby inaczej. Zawieramy znajomość ze starszyzną grodu, po czym częstują mnie rakiją.



Panowie są bardzo chętni do pogawędki. Szkoda, że zdecydowaliśmy inaczej wydając wcześniej całą walutę. Wymieniamy adresy a zdjęcia wyślemy pocztą.
Bardzo gościnni ludzie - w skrócie super. Na słowo Polacy od razu wymawiają Warszawa. To znaczy, że naszych przybywa tu coraz więcej.

Dalej jedziemy w stronę Erseke i Korce. Widoki niemal te same co pięć lat wcześniej.



Bunkrów coraz mniej a na pewno trudniej je wypatrzeć. Przecież były ich tu setki po drodze - teraz niemal pustka. Na pewno będą na pobliskim wzgórzu w miejscu naszego noclegu na dziko, do którego chcemy wrócić.



Jakość dróg zdecydowanie pogorszyła się w porównaniu do tego co było wcześniej. Jeździło się po gorszych.



Co chwilę serpentynki a do tego grupa motocyklistów. Oglądamy się wstecz a to Polacy na Africach. Na chwilę przystanęliśmy jednak po chłopakach zostało tylko wirujące powietrze. Może też stanęli tuż za zakrętem ?



Jeden z większych okolicznych bunkrów zachował się niemal w takim samym stanie sprzed lat. Mała różnica, zrobili do niego drogę dojazdową. Czyżby kolejny do rozbiórki ?



W jednej z przydrożnych miejscowości zatrzymujemy się przy ciekawej twierdzy.



Nasz postój sprowokował ten spokojnie siedzący gołąb.



Kilkadziesiąt metrów dalej pamiętny pomnik jakich po drodze wiele.



To znak, że znajdujemy się już blisko naszego dzikiego ale jakże widokowego miejsca kempingowego. W pobliżu ma być studzienka z wodą. Pamiętne miejsce noclegowe utkwiło nam w głowach głównie dlatego, że niemal całą noc nawiedzały nas dzikie zwierzęta. Początkowo nie dając nam spokoju a później przenosząc się do naszych współtowarzyszy tamtej podróży Haćów.
Do celu trafiamy jakbyśmy jeździli tutaj co dzień. Wjeżdżam na górę w pojedynkę, zrzucam toboły i jadę do pobliskiej studzienki po wodę.
Spędzam tu sporo czasu ponieważ w studzience jakby susza. Do tego została nieco poturbowana. Jakby tu szybko napełnić 20 litrów wody? Hmm wyciągam talerzyki, robię tzw kaskady z docelowym kanistrem.
W międzyczasie koło motocykla zatrzymuje się turysta z Polski. Zostawił swoich kompanów na zatłoczonych plażach w okolicy Sarandy szukając spokoju i ukojenia w tej naturalnej ciszy. Z rozmowy wyszło, że ów Warszawiak uciekł ze stolicy na wieś do warmińsko-mazurskiego i za żadne skarby nie chce tam wracać. Po godzinnej pogawędce (tyle trwało napełnianie kanistrów) rozjeżdżamy się.
Zaniepokojony Wióreczek czekał na mnie spoglądając z góry na drogę.
Teraz i ja chcę pałać się widokiem.



Kolacja, porządne mycie naczyń aby nie wabić zwierzyny zapachami, prysznic i do namiotu z zapytaniem, czy tym razem również będziemy mieć nocne towarzystwo zwierząt ?

cdn ...
__________________
http://www.radiator-mototurystyka.pl/
Głazio jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Góry Przeklęte dla początkujących, czyli jak bardzo można poobijać się w tydzień… [2012] jagna Trochę dalej 89 10.05.2013 22:03
Włóczęga po kraju 15-30 Lipca KML Umawianie i propozycje wyjazdów 13 14.07.2011 22:46
Góry Przeklęte - Albania 2010 paku Trochę dalej 30 17.06.2010 12:01
Startujemy w Góry Przeklęte - Albania 2010 paku Kwestie różne, ale podróżne. 12 17.05.2010 23:36


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:16.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.