|
![]() |
#1 |
![]() Zarejestrowany: Apr 2025
Miasto: Przystanek Oliwa
Posty: 319
Motocykl: Wrublin
![]() Online: 4 dni 6 godz 35 min 20 s
|
![]()
Liczy się urbanistyka ogrodowa.
Zawsze mi się podobały plansze projektowe osiedli z kultową, na której operował nowy dyrektor zjednoczenia w dramacie Poszukiwany poszukiwana. Stoi ekipa, patrzy z góry, z tzw. (kiedyś) lotu ptaka, no przecież prawie każdy miał/ma pragnienie Ikara. Tam Ikara... wróbla! Potem osiedle powstaje i okazuje się, że budowano je dla tych, co mieszkają na dwóch, trzech ostatnich piętrach a i to nie zawsze. Tak naprawdę chodziło o to, by ekonomicznie upchać masę na jak najmniejszej powierzchni globusa w ogóle. W najdłuższym falowcu na Przymorzu upchano 5000 osób. Z nich (falowców), to można było jeszcze co podziwiać. A więc chodzisz między tymi blokami, wieżowcami i gówno ptasie widzisz. Gołębie mają z czego srać, to srają, że się tak po staropolsku wyrażę za przeproszeniem. Zaprawdę z dużym zainteresowaniem czytam wątki o pielęgnowaniu swojego podwórza, ogrodu, kawałka pola itp. Na topie jest teraz trawa. No bo sezon już hula i rośnie ta cholera, że nie wiem co. CO2 w eterze dwa razy tyle, co w XVIII wiecznej RP, to rośnie to, jak szalone. Te zielone w sensie. No i wyobraźcie sobie, że w grudniu 2024 na gwiazdkę przyszło mi do głowy, żeby przygotować sobie na starość wiejską typowo alternatywę. Ciągło mnie na wieś odkąd pamiętam. Miałem już nawet w życiu wiejski epizod, ba nawet byłem rolnikiem! Okazało się, że były jednak inne priorytety, też ważne. Równolegle moje obecne, gdańskie podwórko za zgodą współplemieńców wspólnotowych (6 mieszkań w starej, oliwskiej kamiennicy) doszło do porozumienia i na drodze 2m-cznych negocjacji z właścicielami większościowymi (posiadają 3 mieszkania) zawarliśmy kompromis. W sensie znaczy określenia potrzeb i ich potencjalnej realizacji. Zatem zgodziliśmy się wziąć udział w programie Nieruchomości Gdańskich (zarządzają miejskim majątkiem) pod nazwą Wspólne Podwórko 2023 (program jest realizowany corocznie). Polega to na tym, że wspólnoty zgłaszają propozycję zagospodarowania podwórka (dzierżawionego lub nie od miasta) w ramach konkursu pod rzeczonym tytułem. Spośród zgłoszonych przez wspólnoty projektu wybiera się kilka i nagradza dofinansowaniem do 100 000zł. Od tego momentu to NG biorą sprawy w swoje ręce i podpisują umowę z wykonawcą, który wygrywa przetarg. Tak to mniej więcej wygląda. Na czym polegał kompromis nasz? By poprawić estetykę i funkcjonalność ale z zachowaniem klimatu (wtedy obecnego). Ten klimat, to zachowanie tego, co zielone, z zastąpieniem dwóch pomieszczeń (garaży) trzema i wyznaczeniem strefy parkowania (z utwardzeniem terenu pod te). Całość ponad 1100m2. Propozycja większościowego właściciela (małżeńska para z dwójką dzieci) była wyjściowo skrajnie różna. Owe małżeństwo sukcesywnie od 2015 roku pwoiększali swój mieszkaniowy dobytek w kamiennicy, zaczynając od jednego, kończąc na razie na trzech mieszkaniach. Są młodzi (stosunkowo) przed 40-stką. On robi w bankowości, ona jest radcą prawnym. Ich wizja podwórka, to trawa, alejki, miejsca parkingowe, dwa ozdobne drzewka kilka linii krzewów ozdobnych z dodatkowymi trójkątami innych ozdobnych. Najogólniej rzecz biorąc - płaski step z "ogródkiem" wodnym w odległym narożniku. Nasza, dwóch pozostałych rodzin (6-ste mieszkanie - komunalne): zachować to, co jest (prawie centralnie stojący garaż, dzielący podwórko na trzy strefy), utwardzić część terenu pod parking, popracować nad estetyką ale, to co zielone - zostaje. Ze względu na tradycję i zaangażowanie nestorów podwórka w jego utrzymanie. Nasza propozycja była nie do przyjęcia, więc pracowaliśmy nad kompromisem. Jednym zdaniem, nad ustępstwami jednej i drugiej strony. Dodam, że do tej pory mieliśmy wybitnie negatywne doświadczenia. Wybitnie negatywne ale... Zawsze jest czas na to, by zbudować należyte relacje. tak nadzieja pojawiła się przy tym projekcie. I tu warto (że tak bałwochwalczo to trochę ujmę) prześledzić naszą - ze Strażnikiem Domowym, wędrówkę po swoje "M4". Przez 29 lat "tułaliśmy" się w okolicach AWF Gdańsk, zaliczyliśmy cztery przeprowadzki z całym dobytkiem. W trakcie tych przeprowadzek urodził się Junior i dalej przeprowadzał z nami. Bywało lepiej lub gorzej ale nigdy nie mieliśmy problemów z sąsiadami. To znaczy początki też potrafiły być trudne ale ostatecznie, to nasze mieszkanie stawało się osią wszystkich, z którymi bezpośrednio dzieliśmy podwórkowy mir domowy. To nam zostawiano klucze, to u nas były klucze do wspólnych części - takie zawsze zapasowe, pewne. Nie. To nie była moja zaleta. To był atut Strażnika Domowego, którą cechował swoisty, wielopokoleniowy porządek i uprzejmość. Moja otwartość nie zawsze była autem ale "w domu" rządzi Ona. I dobrze rządzi. Dzisiaj mija nam 36 rocznica ślubu kościelnego. Wczoraj cywilnego. Z okazji tej rocznicy udaliśmy się do PLAY-a, by wrócić do tego operatora z dwóch powodów. Pierwszy - bo sądziłem, że to jeszcze polski operator (a tak już nie jest), drugie, by nie mieć z problemów z roamingiem, bo korzystaliśmy do tej pory z taniej oferty premium mobile i w tym przypadku zawsze mieliśmy mniejszy lub większy problem z łącznością z cywilizowanym światem UE. Drugi powód, to zakup dla mnie... kąpielówek. Operator w trakcie zmiany, zaś gaci nie kupiłem. Na cywilnym zawiodłem ale... kupię je dzisiaj solo, jako wspólny prezent z okazji kościelnego ![]() Małe, a cieszy. Na razie tyle z podwórka. Wróćmy do marzeń/realiów mieszczucha wynoszącego się na wieś, planującego swój piękny, osobisty ogród. Trawy mam fchuj i trawa zostanie ale... Chciałbym mieć m.in. mały sad. Dwie, trzy czereśnie, jedną śliwę (ewentualnie dwie - wtedy dosadzę renkoldę) i dwie wiśnie. Te trzy gatunki żyją w symbiozie. Z jednej bęzie bimber pędzony, z drugiej nalewki na nim. Dwa orzechy, o których już wspomniałem. Jabłonie są, wymagają rewitalizacji (ponoć to stare odmiany antonówki). Jest Ich chyba trzy. Ze dwie morele. Ich owoce chciałbym tradycyjnie suszyć jak w Azji się to robi. ![]() ![]() Do nalewek trzeba będzie jeszcze zadbać o dodatkowy substrat jak pigwa np. Posadzę też czarną morwę. Nie dla owoców (przy okazji) ale z pamięci do Kryptonimu - zagadki. Zagadki do rozwiązania są nawet dwie (kameralna kradzież modelu szybowca i ekscytująca całe miasto afera kradzieży wełny z miejscowej fabryki), cały tłum podejrzanych wytypowanych według najbardziej nieprawdopodobnych kryteriów, metody detektywistyczne opierają się na wagarach spędzanych na ganianiu za złoczyńcami, a całość jakoś dziwnie się dłuży... Ogródek warzywny (to jest dopiero temat). Kawałek (około 1000m2) własnoręcznie koszonej RĘCZNIE zielonej przestrzeni. Park z polskimi nasadzeniami (drzewa) ze strefą rekreacyjną (w sumie takie strefy dwie) przylegającą do strumienia (jedna, druga w z przeciwpółożnej części działki). Alejki a`la naturalna bieżnia do biegania/wyścigów rowerowych w koło całej posesji (około 650 mb) z wydzielonym odcinkiem zielonych "płotków", skocznia w dal i ściana wspinaczkowa i co tam jeszcze przyjdzie do głowy. Czarna morwa będzie centralnym punktem kąciku: Niewiarygodnych przygód Marka Piegusa. Tymczasem do roboty.
__________________
Jam nie Babinicz... |
![]() |
![]() |
![]() |
#2 |
![]() Zarejestrowany: Apr 2025
Miasto: Przystanek Oliwa
Posty: 319
Motocykl: Wrublin
![]() Online: 4 dni 6 godz 35 min 20 s
|
![]()
"W wioskach nad Świsłoczą, podobnie jak we wszystkich wioskach na Podlasiu, wzdłuż ulicy stoją ławeczki. Ławeczka to instytucja. Miejsce zgromadzeń, plotek i kontaktów. Na ławeczce może przysiąść każdy, kto ma na to ochotę. Przysiadam. Miejscowi rozmawiają językiem nazywanym pa-prostu.
W moich uszach brzmi jak czysta białoruszczyzna. Bywa, że chichot historii nadaje znaczenie miejscom niepozornym. Granice wielkich państw potrafią przebiegać wzdłuż niewielkich kanałów na łące. Potrafiły też przechodzić środkiem pola należącego do jednego rolnika. Tak było nad Świsłoczą, gdy w 1944 roku wytyczano granicę polsko-sowiecką. Na konferencji w Jałcie trzech przywódców światowych mocarstw ustaliło, że będzie ona przebiegać wzdłuż linii Curzona. Linia arbitralnie wytyczona na mapie nie spełniała podstawowych kryteriów historycznych, kulturowych ani geograficznych. W okolicach Łosinian wypadła akurat za stodołą mojego rozmówcy. Kazali nam granicę na naszym polu zaorać, potem zabronować. Kopce ubili, na kopcu rakietę posadzili. Pomiędzy kopcami przeciągnęli drut. Nie raz zdarzało się, że dziki zwierz zaczepił za drut albo większy ptak usiadł. Albo ojciec mój, który odnosił kamienie na skraj pola, przypadkowo nogą zaczepił. Wtedy rakieta odpalała i oświetlała całą okolicę. I z Michasia chaty, gdzie zrobili strażnicę, żołnierz wybiegał z karabinem. Sztuczna granica, która pojawiła się nagle w świecie, gdzie nigdy jej nie było, z trudem przedzierała się do ludzkiej świadomości. Z początku nie traktowano jej poważnie, jednak każdy, kto ją przekroczył, musiał się liczyć z poważnymi konsekwencjami, łącznie z pobytem w więzieniu. Osadzali w nim nawet tych, którzy z wojennej zawieruchy wracali do własnego domu. W 1948 roku postanowiono granicę wyprostować. I chociaż nad jej nowym przebiegiem przez całe dwa lata pracowała specjalna komisja złożona z przedstawicieli obu państw, to nowy przebieg znów nie uwzględniał specyfiki kulturowej, religijnej ani narodowościowej. Granicę przesunięto na rzekę Świsłocz. Polska zyskała odcinek o szerokości od dwustu metrów do trzech kilometrów, w zależności od miejsca. Wskutek tej decyzji w Polsce miały na powrót znaleźć się wsie: Jurowlany, Ozierany Wielkie i Małe, Łosiniany, Rudaki, Chomontowce, Bobrowniki, Jaryłówka i Gobiaty zamieszkiwane w większości przez ludność wyznania prawosławnego. Do Polski trafiły również wsie o charakterze polskim i katolickim: Nowodziel, Tołcze, Szymaki, Klimówka. Mieszkańcy tych miejscowości powrót do macierzy uznali za cud, o który się nawet nie modlili. Sugerowano, by niepasujących profilem narodowościowo-religijnym przesiedlić pod przymusem. Granica biegła po drugiej stronie wioski, za cerkwią, a teraz trzysta metrów za moją chatą, po Świsłoczy mieszkaniec Ozieran Wielkich wskazuje ręką i tłumaczy: Rzeka dopływa o, tam, gdzie wierzby rosną, widzi pani? A tamta olszyna jest już za granicą. Granica biegnie po rzece aż do Ozieran Małych, za wioską rzeczka skręca w prawo, a granica w lewo, na pole. Na Białorusi zrobili jej nowe koryto, wyprostowali, pogłębili, zmeliorowali bagna. Wiosną 1948 roku w wioskach nad Świsłoczą zaczęli się pojawiać agitatorzy i wojsko. Chomontowce: Jedna taka agitatorka przyjechała, stara i gruba, a jeden tu ze wsi wyszedł do niej w kapeluszu. A ona do niego: ty myślisz, że ty pan? Ty nie pan, tylko cham. Wam trzeba stąd wyjeżdżać. Tu Polska będzie. Ozierany Wielkie: Nas wywozili za granicę siłą. Zaczęli od Jurowlan, całe Jurowlany wywieźli, potem Ozierany Wielkie, Małe, Łosiniany, Rudaki. Brali na siłę, zapomogi dawali po pięć tysięcy rubli, obiecywali nowe domy, i won, zabierać się stąd. Dali dwa tygodnie. Potem granica miała zostać zamknięta. Przyjeżdżały furmanki, ciężarówki. Ludzie ładowali na nie cały dobytek i jechali za rzekę. Ładowali wszystko, co mieli: kołdry, narzędzia, zwierzęta. Jedna ciężarówka z podwórka wyjeżdżała, już następna podjeżdżała. Wygnali całą wioskę. Na końcu nas na samochód załadowali, a na nasze podwórko już wjeżdżał samochód z Polakami, żeby zamieszkali w naszym domu. Pojechaliśmy do Klukowców, bo tam mieliśmy rodzinę. Łosiniany: To tylko propaganda była, że ludzie wyjeżdżali z własnej woli. Z własnej czy nie własnej, ale spokojnie wyjeżdżali. Co było robić? Sami sobie musieliśmy szukać nowego miejsca do osiedlenia. Kto miał rodzinę, jechał do rodziny, kto nie miał, zasiedlał puste domy po tych, którzy wyjeżdżali do Polski. Ludzie z Jurowlan wyjeżdżali przeważnie do Dzieniewicz, bo stamtąd katolicy wyjeżdżali, a katolicy z Dzieniewicz do Jurowlan przejeżdżali. Trwało to wszystko jakieś dwa tygodnie. Ozierany Wielkie: Część osób rzeczywiście wyjechała dobrowolnie. To ci, na których padło jakieś podejrzenie, ktoś coś na sumieniu miał, bali się. Ale to były nieliczne osoby, głównie aktywiści sowieccy, wojskowi. Z Ozieran Wielkich wyjechał Szymacha, aktywista, co za Sowieta był sołtysem, i Tamaszyk, ten nie wiem, dlaczego wyjechał. I Iwan kowal, bo tu nie miał do czego wracać, nawet chaty nie miał, niczego, i powiedział, że mu wszystko jedno, czy tu, czy tam. Tam mu drzewo zawieźli na chatę przez granicę i tam pobudował się, i został. Poza tym Jozik Szeremiejew, Lawończy, Szymach Iwan i Klimak Michaś. Im dali wolne chaty i tam zostali. Z Jurowlan wysiedlono wszystkich oprócz kilku osób, które się ukryły lub przypadkowo nie było ich w domach. Przesiedlono też Rudaki, ale Chomontowce i Bobrowniki się zbuntowały. Ludzie stwierdzili, że nie wyjadą, chyba że ich siłą do samochodów zaniosą. Kilka osób pojechało do Mińska chciały się dowiedzieć od samej władzy, czy przesiedlenie jest przymusowe, czy dobrowolne. W tym czasie do Chomontowców zjeżdżało wojsko. Ze dwieście osób przyjechało do Chomontowców, wszędzie pełno milicji, wojskowych. Krzyczeli, żeby zabierać się za granicę, samochody podstawiali, ale nikt nie chciał wyjeżdżać. Gdzie pojedziesz ze swojej chaty? Szczęścia szukać? My Białorusini, ale nam było wszystko jedno, czy tu Polska, czy Sowiety, myśmy tylko chcieli w swoich chatach dalej mieszkać. Tutaj się urodziliśmy, tu żyjemy, tu żyli nasi przodkowie. A oni, że Łosiniany i Rudaki już wywiezione, i wy zabierajcie się. Postanowiliśmy bronić się. Każdy brał, co miał pod ręką, kto widły, kto kije, kto łom. I wybroniliśmy się. W Bobrownikach przez dwa tygodnie nie spano. We wsi była zawieszona szyna i gdy ktoś zobaczył wojsko, walił w tę szynę, a mieszkańcy wsi wybiegali z kijami i widłami i podnosili taki krzyk, że było ich słychać w całej okolicy. Nie chcieli wpuścić wojska. Zablokowali most, przez który ciężarówki chciały wjechać do wsi. Ludzie rzucali się pod koła, a kierowcy nie chcieli ich rozjeżdżać . Kilka godzin przed zamknięciem granicy do Bobrownik i Chomontowców wrócili wysłannicy z Mińska z wiadomością, że przesiedlenie nie jest przymusowe, tylko dobrowolne. Ozierany Wielkie i Ozierany Małe: Jak gruchnęła wieść, że można wracać, to my wszyscy rzuciliśmy się z powrotem, uciekaliśmy stamtąd. Kto jak stał, brał, co popadnie w ręce, byle przed zamknięciem granicy dotrzeć do domu. Dali nam na powrót kilka godzin. Ludzie rzucili się przez rzekę wpław, bo mostów wtedy wielu nie było, i płynęli, cała rzeka ludzi była. Kto z czym dał radę wrócić, to wrócił. Wywieźliśmy wszystko przez dwa tygodnie, a przywieźliśmy tylko tyle, ile daliśmy radę przez kilka godzin wziąć. Wracaliśmy do pustych ścian. Za granicą zostały nasze konie i krowy, cały majątek. Został też ojciec. Pogranicznicy pozwolili jeszcze do wieczora zabrać rzeczy. Przyprowadziłyśmy z matką krowy. Ale po konie już nie pozwolili pójść. Zostały po drugiej stronie rzeki. Ostatniego dnia strażnik przejechał na koniu po wsi, na koniec przejechał przez most na drugą stronę i most wysadzili w powietrze. Ograbili ludzi, a na koniec most wysadzili. Na początku to nie można było nawet zbliżyć się do rzeki. Pilnowali. Ale na cmentarz jeszcze puszczali na Święto Zmarłych, na dowód osobisty, a potem i tego zabronili. A teraz to nawet ryby można w rzece łowić. Straż graniczna zna miejscowych, nie czepia się. Za rzeką zostały wszystkie nasze pola i 180 hektarów pastwisk ozierańskich. Skończyły się wspólne wypasy owiec. Nie było gdzie paść, wygonu nie było. Ozierany Wielkie można było miastem nazwać, takie wielkie były, a po przesunięciu granicy w każdej chacie musiał pastuch być. Każdy brał swoją krowę i prowadził hen w pole, gdzie sobie chcesz, aż pod Kruszyniany ludzie ganiali. Rodzina została, brat cioteczny, ojciec chrzestny. Od 1948 roku tylko raz u nich byłem. Festyn był w gminie. Autokar nam dali i załatwili przejazd przez granicę. Rano pojechaliśmy, wieczorem wróciliśmy. Potem oni nas raz odwiedzili w Krynkach, i to wszystko. Czy żałujemy, że nas granica rozdzieliła? Kwestia przyzwyczajenia, proszę pani. Wszystko to kwestia przyzwyczajenia". Fragment książki Ewy Zwierzyńskiej pt. "Podlaska mozaika. Reportaże z raju" krainy błota i mgły"; z kolorowymi fotografiami autorki
__________________
Jam nie Babinicz... Ostatnio edytowane przez El Czariusz : 18.06.2025 o 07:49 |
![]() |
![]() |
![]() |
#3 |
![]() |
![]()
Dzięki, książkę kupiłem
![]()
__________________
www.motopodroze.pl |
![]() |
![]() |
![]() |
#5 |
Fazi przez Zet
![]() Zarejestrowany: Mar 2009
Miasto: Berlin
Posty: 6,210
Motocykl: RD07
Przebieg: ∞
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 10 miesiące 1 tydzień 1 dzień 9 godz 3 min 44 s
|
![]()
Kwiecień 2010. Żyje spokojnie, grzecznie, studia lecą, kumpli mam bardzo hmmm stacjonarnych. Roboty dom, robota, dom urlop na Teneryfie. Z nacka Pisze do mnie forumowy Mucha :
"Elwood potrzebuje wizy do Afganistanu a w Berlinie jest taka ambasada" I się zaczęło.... Forumowy Elwood był dla mnie gościem w kapeluszu , długimi wlosami , płaszczu, z gitarą pod pachą , nie pijący alkoholu. Czasami zajara sobie dla humoru. Spotkaliśmy się pod kirgiska ambasada w Berlinie. I się zaczęło...
__________________
Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego czego nie zrobiłeś, niż tego co zrobiłeś. |
![]() |
![]() |
![]() |
#6 |
Administrator
![]() Zarejestrowany: Oct 2007
Miasto: Otwock ale chętnie na Śląsk bym wrócił
Posty: 5,272
Motocykl: RD37A (Hybryda), dwie ramy RD03 w zapasie
Przebieg: ojojoj
![]() Online: 1 miesiąc 3 tygodni 3 godz 24 min 45 s
|
![]()
Tyle lat na forum jestem a nie umiem skojarzyć czy widziałem się z Elwoodem... masakra jakaś :hah2:
__________________
Ramires "A friend is an enemy who hasn't attacked yet" - Phuthedi.M |
![]() |
![]() |
![]() |
#7 | |
gsm: 512242193
![]() Zarejestrowany: Jul 2006
Miasto: Rzuchów
Posty: 5,349
Motocykl: RD11a
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 5 miesiące 5 godz 12 min 31 s
|
![]() Cytat:
![]() ![]()
__________________
![]() ![]() |
|
![]() |
![]() |
![]() |
#8 |
![]() Zarejestrowany: Nov 2008
Miasto: Okuninka latom, a Biala Podlaska zimom.
Posty: 574
Motocykl: R1100GS
Przebieg: :dupa:
![]() Online: 2 miesiące 4 tygodni 16 godz 7 min 14 s
|
![]()
Kurwa, Panowie macie rację: też wydaje mi się, że Go poznałem... ale, tak jakby nie..?
Widywałem Go na Biesowisku - ale potem mi znikał... Bywał w pewnej dziupli w wielkim drzewie i tam wypiliśmy trochę wiśniówki za spotkanie, które miało nastąpić u Krysi za chwilę. Całe szczęście, że miałem na szyi taki mały "dzbanuszek" na miód. Bo, przyjechali "kałboje i kałbojki" na swoich 4-ro nogich maszynach i zapragneli coś wypić. Więc w ramach naszej podlaskiej (na uchodźstwie) solidarności użyczyłem Im owego i wspólnie wykorzystaliśmy tego potencjał. Ela nie widzę. Dobra: słyszę Go (jeszcze) - czyta pismo święte...o kurwa: będzie teraz bogobojnym alkoholikiem ![]() Z całej opresji wyprowadzili mnie chłopaki (nie pamiętam z skąd - ale Ci co jechali gdzieś na wschód i z Ich relacji z parudziesięciu koni mech. Ich samochodu większość biegła obok... O Saszy, Griszy i Nataszy... nie wspomnę - ponieważ jestem kulturalny i o kurestwie nie piszę...). O tym jak dotykali je na ekranie projektora.. .też nie wspomnę - a w tym podnieceniu próbowali zmieniać strony waląc paluchami w płócienny ekran... co robili drugą ręką nie wiem... na pewno nie jedli zajebistych pierogów Krysi, bo cały czas (poza spektakularnym wystąpieniem - po którym nic już nie było takie samo...) pili piwo prosto z nalewaka. (co można uznać za pewne osiągnięcie... bo to trzeba mieć 'przepust' żeby to połykać. Szacuneczek. Kiedyś, znikający Ell postanowił zabrać mnie ze sobą... A było to tak: wcześniej na Biesowisku zarzucił zanętę: idziemy zdobywać wąwóz. Wąwóz to taka zajebista koleina, strasznie stroma i jednopasmowa (znaczy się, że nie można zawrócić ; blisko domu Krysi ![]() ![]() Dobrze, wróciliśmy. Ale po pewnym czasie, Elldorado zarzucił tekst: czy może ja mała Muszka zmierzę się z zajebistym podjazdem? Całe szczęście, że nie byłem na tyle pijany, żeby się zgodzić. Ale chętnie zgodziłem się na wspólną wyprawę podczas której Ell pokaże mi swój kunszt prowadzenia pojazdów 4-kołowych nabytych podczas wielokrotnych wypraw w pizdu. No i za którymś tam razem dotarł nawet do połowy góry, ale cofając utknęliśmy w błocie, które tam skumulowało się zanim zdarzyliśmy się odlać... dziwne te Bieszczady... ![]() Wierząc w Niego, nie ziołem nawet flaszki, a co dopiero latarki... On, wierząc we własne siły (cienki bolek...) też nic nie wziął. Ciemno jak w dupie. Mówię: zapierdalamy na piechotę, a auto traktorem ściągniemy jutro.... cały czas mi impreza u Krysi w głowie,itd. .... a ten obieżyświat - ni chujca: na wspominki Mu się zebrało, że pogadamy sobie od serca, itd, Dobra, gadamy. I wtedy pojawił się Pastor z latarką - nie bał się niedźwiedzi ani wilków... Zaraz po powrocie do bazy po raz kolejny straciłem z oczu Ella...
__________________
https://www.youtube.com/watch?v=-8uedG1fs2Q |
![]() |
![]() |
![]() |
#9 |
![]() Zarejestrowany: Apr 2025
Miasto: Przystanek Oliwa
Posty: 319
Motocykl: Wrublin
![]() Online: 4 dni 6 godz 35 min 20 s
|
![]()
"Kurwa, Panowie macie rację: też wydaje mi się, że Go poznałem... ale, tak jakby nie..?
Widywałem Go na Biesowisku - ale potem mi znikał... Bywał w pewnej dziupli w wielkim drzewie i tam wypiliśmy trochę wiśniówki za spotkanie, które miało nastąpić u Krysi za chwilę. Całe szczęście, że miałem na szyi taki mały "dzbanuszek" na miód. Bo, przyjechali "kałboje i kałbojki" na swoich 4-ro nogich maszynach i zapragneli coś wypić. Więc w ramach naszej podlaskiej (na uchodźstwie) solidarności użyczyłem Im owego i wspólnie wykorzystaliśmy tego potencjał. Ela nie widzę. Dobra: słyszę Go (jeszcze) - czyta pismo święte...o kurwa: będzie teraz bogobojnym alkoholikiem ![]() Z całej opresji wyprowadzili mnie chłopaki (nie pamiętam z skąd - ale Ci co jechali gdzieś na wschód i z Ich relacji z parudziesięciu koni mech. Ich samochodu większość biegła obok... O Saszy, Griszy i Nataszy... nie wspomnę - ponieważ jestem kulturalny i o kurestwie nie piszę...). O tym jak dotykali je na ekranie projektora.. .też nie wspomnę - a w tym podnieceniu próbowali zmieniać strony waląc paluchami w płócienny ekran... co robili drugą ręką nie wiem... na pewno nie jedli zajebistych pierogów Krysi, bo cały czas (poza spektakularnym wystąpieniem - po którym nic już nie było takie samo...) pili piwo prosto z nalewaka. (co można uznać za pewne osiągnięcie... bo to trzeba mieć 'przepust' żeby to połykać. Szacuneczek. Kiedyś, znikający Ell postanowił zabrać mnie ze sobą... A było to tak: wcześniej na Biesowisku zarzucił zanętę: idziemy zdobywać wąwóz. Wąwóz to taka zajebista koleina, strasznie stroma i jednopasmowa (znaczy się, że nie można zawrócić ; blisko domu Krysi ![]() ![]() Dobrze, wróciliśmy. Ale po pewnym czasie, Elldorado zarzucił tekst: czy może ja mała Muszka zmierzę się z zajebistym podjazdem? Całe szczęście, że nie byłem na tyle pijany, żeby się zgodzić. Ale chętnie zgodziłem się na wspólną wyprawę podczas której Ell pokaże mi swój kunszt prowadzenia pojazdów 4-kołowych nabytych podczas wielokrotnych wypraw w pizdu. No i za którymś tam razem dotarł nawet do połowy góry, ale cofając utknęliśmy w błocie, które tam skumulowało się zanim zdarzyliśmy się odlać... dziwne te Bieszczady... ![]() Wierząc w Niego, nie ziołem nawet flaszki, a co dopiero latarki... On, wierząc we własne siły (cienki bolek...) też nic nie wziął. Ciemno jak w dupie. Mówię: zapierdalamy na piechotę, a auto traktorem ściągniemy jutro.... cały czas mi impreza u Krysi w głowie,itd. .... a ten obieżyświat - ni chujca: na wspominki Mu się zebrało, że pogadamy sobie od serca, itd, Dobra, gadamy. I wtedy pojawił się Pastor z latarką - nie bał się niedźwiedzi ani wilków... Zaraz po powrocie do bazy po raz kolejny straciłem z oczu Ella..." ------------------------------------------------------------------------------------------------------------------ No i teraz Mucha nie siada! Włączyłem tryb aj (udoskonalona wersja AI) i aj mi mówi: - Więcej spacji kurwa! Będą spacje, będzie git! Bo ma być git i "ch...j"! Muszko, na pewno było ciemno jak w dupie a my na koniec imprezy wybraliśmy najbardziej bezpieczną opcję zjechania (nie wjechania) wąwozem, opuszczając imprezę ogniskową na Wierchach ostatni. Nie utknęliśmy w wąwozie tylko na gliniastej łące tuż przed wąwozem już w granicy lasu. I to, co było najbardziej genialne w tej sytuacji to fakt, że w zasadzie nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy i nie mieliśmy zasięgu. Widoczność była "słuchowa", bo nie mieliśmy żadnego źródła światła, do tego sama toyota też była czarna. Wiec poza autem (w sensie w środku jego przy włączonym oświetleniu kabiny) było widać tylko ciemność, o której się nawet w Seksmisji nie śniło. Noc była tak czarna jak sumienie faszysty! Mówiłem więc do Ciebie: siedź w aucie i nigdzie się nie ruszaj, zanim wejdę na najbliższe drzewo, by znaleźć zasięg. Opowiem Ci historię - dlaczemu... Jeden z moich dawnych kolegów... baaardzo dawnych; przy okazji serdecznie pozdrawiam... No właśnie... Miał takie fantastyczne imię... Nie Wieńczysław, bo ten był Nieszczególny ale też na "W". Coś jak Światowid, Namysław, Myślibór, Świętopełki... Cholera Jasna! Zapomniałem ale... historii nie ![]() No więc mój kolega z początkiem lat 90-tych udał się na Madagaskar. Prawdopodobnie udał się celem zwiedzania przy okazji ale nie o tym. O tym, że spotkały go na Madagaskarze dwie niespodzianki. Najpierw szybko o pierwszej. Otóż, lądując po południu w jakiejś zapadłej wiosce z dala od cywilizacji, gdzie już nawet małpy dupami nie szczekają próbował się z porozumieć z tubylcami, celem zgody na przenocowanie. Aaaa!!! Wenancjusz! Wenancjusz zatem próbował się porozumieć i za cholerę jasną nie szło. W końcu sfrasobliwiony rzucił głośniej w eter swojskie: kurwa mać! Wtedy stał się cud. W jednym z szałasów odsunęły się "słomiane" drzwi i z wnętrza wysunęła, czarna jak smoła głowa, jedyna z przyciętymi włosami. - Kurwa mać?! ![]() - Kurwa mać. O kurwa... Skąd u ciebie kurwa mać? - U mnie ze studiów politechnika gdańska. Okazało się, że to niedoszły jeszcze absolwent PG, któren to wizytuje w czasie wolnym rodzinne strony. Historia właściwa. Pod wieczór Wnenancjuszowi zaczęło się "burczeć w brzuchu" więc na szybko pobiegł w lokalne krzaki. Te lokalne krzaki, to po prostu ściana lasu. Atak żółtej "febry" był nagły więc czasu na szukanie nie było za wiele, no i przede wszystkim nie na ścieżce. Wsunął się więc w tę ścianę na kilka metrów, trochę zakręcił moszcząc teren pod i tak... zastała go noc. Wystarczyło 5 minut, by zapadła ciemność najprawdziwsza z ciemności. Przy tej szerokości geograficznej słońce nie zachodzi. Słońce spada. Wenancjusz stracił całkowicie orientację. Na szczęście nie zdrowy rozsądek. Przez kilka minut nasłuchiwał ale to nic nie dało. Kompletnie nie miał świadomości, w którą stronę jest wioska, bo zakręcił się kilka razy. Co więc zrobił? Tak... zaczął nawoływać. Nie panikował, miał przygotowany wariant zastępczy czyli stać w tym miejscu do rana. Na szczęście nawoływania usłyszano i Wenancjusza uratowano ![]() Ta jego przygoda zapadła mi głęboko w pamięci. Wenancjusz (mówiliśmy do niego... Danek - nie przypominam sobie pochodzenia), to w ogóle ciekawa historia. Starszy ode mnie o kilka lat. Poznaliśmy się na obozie wędrownym. On był studentem po I-szym roku i naszym opiekunem a ja uczestnikiem tegoż, będąc absolwentem drugiej klasy technikum (lub trzeciej). Zatem wiekowo nie jakaś przepaść ale wtedy te trzy/cztery lat różnicy robiły sporą jakość. Nie wiem, czy Grzesiek tu zagląda (Stopa)ale to z nim zaliczyłem transsyberyjską kolej w połowie lat 80-tych, zrywając się z "autoryzowanej" wycieczki z Harcturu do Irkucka. W sumie to przez niego i przeze mnie, pani Mucha odleciała własnie z ministerstwa edukacji a pani Nowacka dostanie zawału. Bo to się w pale nie mieści, w jakim trybie Wenancjusz wychowywał sobie młodzież na obozach. Na tym naszym pierwszym, już drugiego dnia postawił wszystkim... piwo i pozwolił sobie. Następnie zaprosił do gry w pokera podekscytowaną młodzież i... ograł ją do zera. Mnie nie miał akurat z czego, mnie poza tym jeszcze piwo nie smakowało. Przyglądałem się temu spektaklowi coraz bardziej zdumiony. Przegranym szczeny poopadały. Do końca obozu nie było zatem żadnych wybryków, tylko wielokilometrowe marsze (to były górskie obozy wędrowne), z reguły od szkoły do szkoły gdzie Uniwerek Gdański wcześniej załatwiał nam nocleg (wszyscy uczestnicy, byli dziećmi pedagogów uczelni). Z wygranej puli od czasu do czasu Wenancjusz stawiał wszystkim... lody. Po dwóch tygodniach byliśmy zwartą grupą (w samej grupie różnica wieku dochodziła do dwóch lat), nie było żadnych niesnasek. Młodsi (ja np.) nabierali pewności siebie, starsi odnosili się do nas po przyjacielsku. To było naprawdę super. Co ciekawe, nikogo nie interesowało, co Wenancjusz zrobi z pieniędzmi z wygranej. One były po prostu w dobrych rękach. Tymczasem... Mucha grzecznie przysiadł w aucie a ja znajdując zasięg zadzwoniłem do bazy. Pastora nie pamiętam ale pamiętam Mario. Na hasło: jak nas szukać, powiedziałem: - Znajdziecie nas idąc od ogniska po wyżłobionych śladach opon. I tak nas ekipa znalazła ![]() Toyota została, gdzie została i potem Mateusz ze Staszkiem ściągnęli ją ciągnikiem do bazy. Z tego co pamiętam, to chyba wtedy jedna z ekip ratowniczych a dokładniej autor pierwszej Traktoriady (Ameryka Płd.) wbił się Landkiem w stodołę Kazi i też utknął. Tak... To były piękne czasy. Byłem wtedy zwykłym, nienormalnym człowiekiem. Dzisiaj - nikim. Prawie wariatem. Na ostatniej imprezie usłyszałem sam siebie i powiedziałem: DOŚĆ.
__________________
Jam nie Babinicz... |
![]() |
![]() |
![]() |
#10 |
![]() Zarejestrowany: Apr 2025
Miasto: Przystanek Oliwa
Posty: 319
Motocykl: Wrublin
![]() Online: 4 dni 6 godz 35 min 20 s
|
![]()
To już bez znaczenia.
Na forum spędzę trochę czasu ale najdalej do końca lata. Potem będę miał już inne zagadnienia na głowie. Nie planuję udziału w jakichkolwiek imprezach towarzyskich o szerszym charakterze. W mniejszym również nie za bardzo, w sensie "podróżniczym" bo i ten wagonik mi się odczepił. Niestety... przestałem siebie lubić, co dopiero otoczenie ![]() Tymczasem... Lublin parkuje już w nowym, podwórkowym otoczeniu i bardzo przyjaźnie znaczy nowy dla niego teren. W Lublinie w niedzielę wieczorem wylądowała kosa. Ma co najmniej 50 lat. Ostrze nie sygnowane, kosisko sfatygowane z ułamanym chwytem. Przeleżała kosa na działce kumpla wiele lat z ostrzem zabezpieczonym gazą, potem flanelową koszulą i ponownie gazą. ![]() ![]() Wykonuję nią kilka ruchów. Dla człowieka wychowanego na miotle i ściągaczce do wody, zwłaszcza tej drugiej przez ostanie lata, którą zbieram wstępnie miał po szlifowaniu i często takim kolistym ruchem, jak kosą - technika intuicyjnie nie jest obcą. Ja mam ją, jakby we krwi poza tym. Czeka mnie jedna z ostatnich przeprowadzek.
__________________
Jam nie Babinicz... |
![]() |
![]() |
![]() |
|
|
![]() |
||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Historia pewnego pomysłu czyli zapraszamy na Letni Zlot FAT 2013 | Mat | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 53 | 19.04.2013 08:15 |