![]() |
|
Kwestie różne, ale podróżne. Jak nic z powyższego o podróżowaniu Ci nie pasuje, pisz tutaj... |
![]() |
|
Narzędzia wątku | Wygląd |
|
![]() |
#1 |
![]() Zarejestrowany: Oct 2008
Miasto: Bielsko - Biała
Posty: 1,364
Motocykl: dr650se
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 1 miesiąc 2 tygodni 4 dni 1 godz 20 min 44 s
|
![]()
Ok, Pastor wyjechał z całą czeredką, a to znaczy że już się nie nadąsa ani też nie zryje mi beretu - jak mawia. Po krótkich zajawkach pora na wspomnienia które jeszcze nie mają końca, i nie wiadomo czy ów nastąpi. Kolega P twierdzi że "jego dynia musi przejść na fale alfa", co za zwyczaj zdarza się w sprzyjających warunkach na kiblu.
Zaczynamy więc: "Dawno temu, w epoce fotografii kliszowo-papierzanej, mój dobry kumpel pokazywał mi slajdy ze swojego wyjazdu. Wyjazd był bardzo fajny, ale zainteresowała mnie sama technika pokazu. Miał taki prosty rzutnik – wsadzało się slajd do ramki i wyświetlało obraz na ścianie. Banał. Wszyscy znamy taki sprzęt. Była jednak pewna różnica w porównaniu do innych sposobów prezentacji fot. Tych na slajdach było jakby mniej. To znaczy że musiał wybrać tylko te szczególne zdjęcia. Może nie koniecznie te najbardziej udane fotograficznie, ale te które najwięcej dla niego znaczyły życiowo. Te które ilustrowały coś dla niego szczególnego. Takie kamienie milowe. Niestety zdarzenia nie ujęte na fotach odsuwają się wtedy w ciemność. To właśnie jest najpoważniejsza wada ilustrowania wyjazdów za pomocą fotografii. To czego nie sfotografowałeś nie istnieje. Dlatego jakoś nieszczególnie lubię fotografię. Pamięć jest lepszym ilustratorem. A gdyby tak zrobić slajdy z pamięci? ------------------------------------------------------------------------------------------------------------ Wszystko zaczyna się jakieś 150 mln km od Ziemi. Nasz ukochany, gigantyczny reaktor termonuklearny ostrzeliwuje czarną, wieczna pustkę nieustającym strumieniem naładowanych cząstek – głównie protonów i elektronów. To tzw. wiatr słoneczny. Większość tych niewidzialnych pocisków leci gdzieś w nieskończoność kosmosu, ale malutka ich część po paru minutach dociera również w pobliże Ziemi. Naładowane cząstki pędzą z prędkością od 300 do 1000 km/s. W pobliżu naszej planety wyłapywane są na lasso ziemskiego pola magnetycznego. Zataczając coraz ciaśniejsze spirale gwałtownie przyspieszają, kierując się w pobliże biegunów magnetycznych. Kiedy docierają do krawędzi atmosfery bywają rozpędzone nawet do 60 tys. km/s. Wtedy – mniej więcej 100 km nad ziemią, wpadają na pierwsze cząstki powietrza i zaczynają się od nich odbijać jak kule we flipperze. Energia tych zderzeń jest tak wielka, że pobudzone atomy gazu zaczynają świecić – na czerwono i zielono tlen, na ciemnoczerwono i purpurowo azot itp. Gołym okiem dostrzeżemy z dołu zwykle zielonkawe, niebieskawe i białe barwy, ale przy intensywniejszych zorzach bywają też cieplejsze odcienie. Każda cząstka wiatru słonecznego zaliczy nawet kilkaset odbić od cząstek powietrza zanim zostanie całkowicie wyhamowana. Szlak tych zderzeń na chwile zapłonie na niebie jak neon. Suma tych neonów może złożyć się na coś… na coś co może się człowiekowi śnić do końca życia. A czegoż się nie robi by mieć piękne sny? ------------------------------------------------------------------------------------------------------------ No właśnie. Czegoż się nie robi… Kiedy rodziła się Ala stwierdziłem, że potrzebuję kosza bocznego do krowy. Jedyny sensowny dla mnie powód posiadania zaprzęgu to możliwość wożenia dzieci. Nie widziałem i dalej nie widzę innych zalet tego wynalazku, no może poza jedną – dobrą stabilnością na śliskim. A skoro już można sobie stabilnie pojeździć po śliskim, to żal z tej możliwości nie skorzystać. Zorza polarna gdzieś tam nad północnym niebem zamrugała wtedy zachęcająco.. Jakoś w 2008 kupiłem za stówę kosz od Dniepra. Przegnity złom bez koła. W gondoli rosła dorodna kępa pałki wodnej. W styczniu 2011 koło i kilka innych klamotów już było, a cała przyczepa została złączona z moją wierną krową. W miejscu dorodnej kępy szuwarów zainstalował się równie dorodny kolega Sambor i pojechaliśmy na Elefanta. To był pierwszy oficjalny test zaprzęgu. Jesienią 2011 zbudowaliśmy z Lupusem zamykaną kabinkę z benzynowym ogrzewaniem. Wtedy też przebudowałem zaprzęg Adama i dorobiłem Szparagowemu XT-kowi narty. W tych dwóch ostatnich zdaniach leży tak ciężki ładunek roboty, że powinny być wyryte w granicie. Zwykły papier jest za słaby żeby przenieść takie obciążenie. Granit jest tu najbardziej adekwatny – kojarzy się z nagrobkiem. Każdą wycieczkę zaczynam w garażu od przygotowań. Czasem trwają rok, czasem więcej. To czas w którym już się wycieczką żyje – ona już cieszy, już daje emocje i chęć do życia, mimo że jeszcze się nie zaczęła. To prawie równie piękny okres jak sama wycieczka. Jednak ogrom roboty w przypadku TEJ wycieczki prawie zabił to piękno, a niewiele brakowało i pewnie zabiłby też mnie. Jak zwykle pomogli Ludzie. Przyjaciele. Na co dzień wspierał mnie jak zwykle niezastąpiony maruda Waldek O Brudnych Pazurach, bez którego marnie bym poległ z robotą. Z odsieczą ruszył też Stary Wilk z Młodą Wilczycą – dokończyli Adamowy zaprzęg i przede wszystkim uspokoili mój zryty beret swoimi łagodnymi oczami, akurat kiedy zrycie wzmiankowanego beretu sięgało zenitu. Dzięki też Szparagowi, który przybył odczyniać swoje heretyckie motocyklowe gusła przy przygotowaniu Adamowej padliny. Przygotowanie wyszło w miarę skutecznie, ale chóralne wykonanie Guns of Brixton o 3-ciej nad ranem obok regału z nalewkami w piwnicy, na pewno wyszło nam znacznie lepiej. No i przede wszystkim dzięki mojej rodzinie. Oni wiedzą za co."
__________________
...i zapytała mnie góra "dokąd tak pędzisz samotny wilku?" "Szukam tego co najważniejsze" odpowiedziałem "Dlaczego więc się tak spieszysz?" Na to pytanie nie znalazłem odpowiedzi. |
![]() |
![]() |
![]() |
#2 |
![]() Zarejestrowany: Oct 2008
Miasto: Bielsko - Biała
Posty: 1,364
Motocykl: dr650se
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 1 miesiąc 2 tygodni 4 dni 1 godz 20 min 44 s
|
![]()
Mechanizm złożony z baaardzo skomplikowanych podzespołów. Tak wygląda każda ekipa na każdej wycieczce. Od stopnia dopasowania podzespołów zależy działanie każdego mechanizmu. Od umiejętnego złożenia i regulacji wzajemnego dopasowania również. Czasem części muszą mieć trochę czasu żeby się dotrzeć. Czasem pasują idealnie od razu.
Myśmy chyba trafili od razu we właściwe tolerancje. Uwerturą do koncertowego montażu całego mechanizmu była mała, radosna rozpierducha chałupy Elłóda. Wychlaliśmy wszystko co miało choćby śladowe ilości alkoholu. Wyżarliśmy wszystko co było choćby średnio jadalne, łącznie z jakimś tortem (od Zombiego?) i zimnymi plackami spod szafy. Rozpieprzyliśmy jakieś naścienne dekoracje, prawie utłukliśmy psa – stareńkiego zdechlaka, który jednak wytrzymał dzielnie nawet upadek na siebie swojego 100 kg pana najebanego jak worek węglem. Niewiele brakowało, a utłuklibyśmy też Gospodynię, kiedy na samym wstępie zafundowała nam przedstawienie udając rozsierdzoną sąsiadkę. No ale wtedy byliśmy jeszcze trzeźwi, więc miała szczęście. Na promie byliśmy już nieźle dotarci. Zbychu w swojej opowieści fajnie zauważył te nasze rozmowy. Każdy gadał coś o sobie, o swoim życiu. Nie jak w grupach wsparcia dla świrów, gdzie siedzi się w kółku i każdy po kolei musi opowiedzieć o swoim wariactwie, tylko tak zwyczajnie. Tak szczerze. A reszta? A reszta to rozumiała. Ro-zu-mia-ła. Kiedy ostatnio ktoś was rozumiał, za wyjątkiem waszej baby lub psa? Akt psychicznego ekshibicjonizmu przypieczętowaliśmy tym zwykłym, kontynuując najebkę na waleta w promowej saunie i dżakuzi. Jak higiena to higiena. Wprawdzie Angol się trochę wzdragał, bo jemu podobno woda szkodzi, ale reszta wesoło majtała wackami puszczając w obieg kolejną flaszkę w wielkiej wannie z bąbelkami. A mokre gacie radośnie schły sobie w saunie zwisając dumnie jak sztandar właśnie zrodzonej przyjaźni. ------------------------------------------------------------------------------------------------------------ Kiedy zeszliśmy na cardeck wrota rufowe promu były już otwarte. Większość pojazdów wyjechała. Zostaliśmy tylko my i paru maruderów którzy mieli podobne tempo ładowania klamotów. Na cardecku było cholernie gorąco, a my w pełnej zbroi musieliśmy czekać na pilota, który wyprowadzi nas na świat przez labirynty uliczek helsińskiego portu. Tymczasem ów świat, obramowany prostokątem promowych wrót witał nas słońcem i skrzącym się śniegiem. Nawet skacowanemu Szparagowi podobał się ten obrazek. Każdy z nas miał już na sumieniu znacznie dalsze, dłuższe i często trudniejsze wycieczki. Średnia naszego wieku to 40+ przy czym ten plus jest dość okazały. Jeździmy też bynajmniej nie od wczoraj i bynajmniej nie tylko wokół komina. Ale ta wycieczka była jakaś szczególna, choć w sumie całkiem błaha jeśli chodzi o trasę czy odległość. Fakt – zimą jeszcze nie próbowaliśmy, bo Elefanty-sranty i inne zimowe łykendowe popierdóły się nie liczą. Najbardziej szczególną okolicznością było tu zupełnie co innego: my sami. O ile znamy się już od dawna, to jeszcze nigdy razem nie podróżowaliśmy.. Z innymi ekipami, lub zupełnie sami – tak, ale w tym składzie jeszcze nie. Popatrzyłem dyskretnie na te spocone, z lekka skacowane, niedogolone mordy z błyskiem przygody w ślepiach. Jeśli miałem wcześniej jakiekolwiek obawy jak zagra mechanizm złożony z tak różnych podzespołów, to w tej chwili je straciłem. W końcu ruszyliśmy. Zaczęło się! Przejechaliśmy przez wrota promu jak przez ramkę obrazka przedstawiającego z lekka kiczowaty zimowy landszaft. To było trochę jak przejście na drugą stronę lustra. Z rzeczywistości do krainy marzeń. Mimo że ta kraina wyglądała zupełnie zwyczajnie – po prostu jak Helsinki zimą, to gdzieś tam na północy czekał na nas wymarzony kosmiczny teatr na niebie.
__________________
...i zapytała mnie góra "dokąd tak pędzisz samotny wilku?" "Szukam tego co najważniejsze" odpowiedziałem "Dlaczego więc się tak spieszysz?" Na to pytanie nie znalazłem odpowiedzi. Ostatnio edytowane przez Lupus : 15.10.2013 o 12:52 |
![]() |
![]() |
![]() |
#3 |
![]() Zarejestrowany: Oct 2008
Miasto: Bielsko - Biała
Posty: 1,364
Motocykl: dr650se
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 1 miesiąc 2 tygodni 4 dni 1 godz 20 min 44 s
|
![]()
Świat jakby żywcem wyjęty z bajek o Św. Mikołaju przewija się radośnie za plecy. Drogi oczywiście białe, ale twarde i równe. Szparag opanował bez zarzutu technikę jazdy łyżwolotem. Zaprzęgi również raźno prą naprzód. Pod koniec dnia, nasyceni po pachy widokiem ośnieżonych choinek, zaczynamy się pomału rozglądać za kawałkiem miejsca na obóz.
Grubaśna warstwa śniegu całkowicie uniemożliwia zjazd z drogi, więc szukamy jakiegoś miejsca gdzie można by chociaż bezpiecznie zaparkować sprzęt. Place pod namiot wykopiemy bez problemu. Jesteśmy na to przygotowani. Koło skrzyżowania z jakąś boczną dróżką znajdujemy plac przeładunkowy używany do zwózki drewna. Świetne miejsce – wbijamy się tam z impetem, aż śnieg skwierczy na garach. Lupus łapie za łopatę i zaczyna robić plac, a Szparag łapie za wacka i idzie się odlać. Po chwili z krzaków dobiega jego głos – Panowie, tu jest nawet grill!! Okazało się że w dolince jest szopa – jedna ze sławetnych skandynawskich chat przetrwania. Wprawdzie trochę dziurawa, ale za to ma palenisko, opał i wszystko co możemy sobie wymarzyć w tej głuszy. Niebo nam sprzyja. Za chwilę byczymy się kolektywnie przy ogniu, napawając się sielankową atmosferą. Magia ognia i lodu zaczyna działać. Magia gorących parówek i zimnego piwa wkrótce też. To była piękna noc. Pierwsza z całej serii pięknych nocy. ------------------------------------------------------------------------------------------------------------ Rano rozrusznik w mojej krowie zakręcił po raz ostatni. Przez chwilę myślałem, że to jakieś zwarcie po wczorajszym ataku na zaspę, ale sprawa okazała się bardziej skomplikowana. Trudno. Powalczę z tym po rosyjskiej stronie Karelii. Odpalamy bydlę wspólnymi siłami na zapych/zaciąg/zapierdol i jedziemy. Ciągniemy dalej po fińskiej stronie na północ. Pomni doświadczeń z wjeżdżaniem do Rosji chcemy stawić się na granicy z samego ranka. Następny ranek wypada następnego dnia, więc czeka nas kolejny nocleg w Finlandii. Gruntownie olewam opisywanie rzeczy trywialnych. Szkoda mi liter na opisy kolejnych noclegów, obiadów czy granic itp. Problem w tym, że w przypadku tej wycieczki po prostu NIE BYŁO rzeczy takich całkiem trywialnych. Następny nocleg… hm.. rzecz niby trywialna jak każdy nocleg, ale jak znaleźć coś o czym się wie tylko tyle, że występuje w tym kraju? Szukaliśmy następnej chaty przetrwania. Coś jak szukanie reniferów – wiadomo że występują w Finlandii, ale jak same pod oczy nie wlezą to się ich nie znajdzie. Tak więc jechaliśmy i wypatrywaliśmy… aż wypatrzyliśmy. Proste, prawda? Kolejna noc przy ogniu w małej chatce zagubionej w zawalonej śniegiem tajdze. Za darmo. O ileż ubożsi są ci, którzy mają pieniądze na hotele.. ------------------------------------------------------------------------------------------------------------ Dojście do prawego winkla na pół gazu. Potem odwiniecie manety i praca kierownicą żeby utrzymać galerę po prawidłowej stronie białej wstęgi, bo na białym ma tendencje do prostowania mimo ładnego przekoszenia. Lewe winkle podobnie, ale wejście na wysokich z korektą zamknięciem gazu i umiejętnym szarpnięciem kierą żeby przerzucić zaprzęg w lekki lewy poślizg. Adam nie ma hamulca na kosz i robi to trochę inaczej – pomagając sobie heblem. Szparag ma zupełnie inne urządzenie i robi wszystko INACZEJ. Zwłaszcza hamuje INACZEJ. Wszyscy mają fajną zabawę dodatkowo okraszoną fantastycznym widokiem krętych, zaśnieżonych dróg ruskiej Karelii. Czasem coś nie wyjdzie i zabawa zostaje wzbogacona o kolektywne wyciąganie sprzętu z zaspy. Zaraz po uspokojeniu 20 minutowego grupowego napadu śmiechu oczywiście. Mijane od czasu do czasu „na żyletkę” KRAZy jakby dyskretnie sugerują, że to może jednak nie do końca zabawa. Niemniej jedzie się cudownie. Cu-do-wnie! Rozrusznik już naprawiliśmy na parkingu w Kostomukszy. Drobna pierdoła – upalona sprężyna docisku szczotek. Zdarza się w starym sprzęcie. No i dobrze że w starym. Jakby zdarzyła się w jakimś nowym, to bym tak łatwo nie naprawił. Chwalmy więc stare sprzęty i ubóstwo, które nas na nie skazuje moi drodzy. Chłopaki na swoich klamotach też wyglądają na szczęśliwych. Śnieg skrzący się w słonku, choinki, śnieg, zające bielaki i śnieg. I śnieg. Śnieg potrafi dać motocykliście więcej uciechy niż narciarzowi. Pokażcie mi narciarza który potrafi zadupcać stówą pod górę!
__________________
...i zapytała mnie góra "dokąd tak pędzisz samotny wilku?" "Szukam tego co najważniejsze" odpowiedziałem "Dlaczego więc się tak spieszysz?" Na to pytanie nie znalazłem odpowiedzi. |
![]() |
![]() |
![]() |
#5 |
![]() Zarejestrowany: Jun 2012
Miasto: Wrocław
Posty: 44
Motocykl: KTM 640 Adv/Honda Transalp 650
![]() Online: 1 tydzień 23 godz 41 min 2 s
|
![]()
Dzięki Lupusie.
|
![]() |
![]() |
![]() |
#6 |
![]() Zarejestrowany: Oct 2008
Miasto: Bielsko - Biała
Posty: 1,364
Motocykl: dr650se
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 1 miesiąc 2 tygodni 4 dni 1 godz 20 min 44 s
|
![]()
Zapada zmierzch. Szukamy jakiegoś noclegu. W lesie śniegu ok metra – słabe widoki na upchanie gdzieś sprzętów z dala od drogi, zresztą już późno i nie chce nam się kopać jam pod namioty. Adam siada na łyżwolota, Szparag odpoczywa w koszu, Zbychu odpoczywa za sterami zaprzęgu. Tylko ja i Lupus nie odpoczywamy.
Z lewej majaczy jakaś odśnieżona droga w las. A nawet dwie. Zbychu zostaje, a my robimy zwiad – ja jedną, Angol drugą. Ta moja okazuje się wjazdem pod rampę załadowczą jakiejś piaskowni albo małej kopalni odkrywkowej. Obok rampy prowadzi stroma droga na górę przebita w śniegu – szeroka tak akurat na zaprzęg. Znowu okazja do zabawy! Ładujemy się w nią rozpędem. W połowie zakręt i musze zwolnić żeby się zmieścić, więc grawitacja bezlitośnie wygrywa z przyczepnością. Lecimy w dół. Sprzęgło, przytulam się do prawej, pozwalam zaprzęgowi nabrać rozpędu w tył i daję kierę na max w lewo. Lewy kufer wbija się w zaspę po lewej, a rozpęd elegancko obraca nas w prawo przodem w dół. W połowie obrotu skręcam na max w prawo i pomagam silnikiem. Za chwile zjeżdżamy na dół pod rampę, tam zawracam, biorę większy rozpęd i powtórka. Wyjechaliśmy dopiero za 6-tym razem. Lupus, który ze swojej Skrzynki Na Wilki miał mniej więcej podobny wirująco-rozmazany obraz jaki widać w okienku w pralce przy praniu prześcieradła, prawie przypłacił te akrobacje pawiem z solianki i mojej nalewki. Ale oczywiście się nie przyznał. Stajemy na leśnym skrzyżowaniu na górze, tylko po to by zobaczyć jak… prosto na nas zsuwa się powoooluuutku Adam usiłujący zatrzymać Szpargałowego XT-ka. Dotarł tu tą drugą drogą i teraz wraca z góry ze zwiadu. Przybliża się do nas w tempie minutowej wskazówki zegara sunąc na zablokowanych kołach. Ale nie może stanąć. Myślę sobie, ok – oprze się o krowę to stanie. Przy tej prędkości nawet się nie zachwieje. W sumie sunął tak wolno, że pewnie mógłbym zleźć, złapać go ręcznie, a po drodze jeszcze wypalić szluga, ale nie palę więc mi się nie chciało. Zadanie złapania XT-ka powierzyłem więc koszowi. Łyżwolot w tempie ślimaka trącego hemoroidami o zardzewiałą blachę dotarł w końcu do nas i dotknął błotnikiem gondoli. Po prostu dotknął. Nie przywalił. Dotknął. A miękki, elastyczny endurowy błotnik z polietylenu powiedział „klik” i pękł jak szkło rozsypując się na kilka części. Chyba się ochłodziło. ------------------------------------------------------------------------------------------------------------ Garaże. Konkretnie ruskie garaże. Ze szczególnym ukierunkowaniem na garaże motocyklistów na północy Rosji... O tym można by napisać bardzo grubą książkę, albo nakręcić serial – taki z tych „ambitnych”, bez sztucznej klaki w tle. Próba ujęcia tematu w jednym slajdzie wyjdzie tak jak próba przepuszczenia Niagary przez sedes. Weźmie i się nie zmieści. Pewnie trzeba by zacząć od analizy przemian społecznych po rozpadzie sojuza. Kiedy nastąpił zgon jednych wartości i narodziły się inne. Z jednej strony zagrożenie bezrobociem, biedą i alkoholizmem, ale tez wzrost gospodarczy rejonu obfitego w surowce. Z drugiej otwarcie na zachodni świat z jego wolnością, wzorcami oraz oczywiście gówno wartymi błyskotkami. Z trzeciej – to co siedzi w ludziach od zawsze – chęć bycia razem we wspólnocie. Chęć realizowania marzeń. Nastał dla nich czas kiedy marzenia wypatrzone na amerykańskich filmach można wcielić w życie na lokalnym podwórku. A zwłaszcza na lokalnym garażowisku. Znam to z końca lat 80-tych z własnego garażu. Ale to nie ta skala. Ruskie garaże odzwierciedlają skalę imperium, w którym je zbudowano! Po 50-60 m2 powierzchni, każdy z własnym piecem, niektóre z potężną piwnica wyrytą w wiecznej zmarzlinie. Wyposażone i udekorowane bogaciej niż bizantyjskie świątynie. A w nich – Królowie Dróg. Lśniące chromem czopery i cruisery. Amerykanie mają Route 66, a oni swoją federalkę M-18 i podskakując na niej na swoich chromowanych mastodontach nie czują się w niczym gorsi niż bohaterowie hollywoodzkiej kaszany. Dziś u nas takie wieszaki na frędzle uchodzą za totalne wieśniactwo, ale pamiętam czasy kiedy sam miałem frędzle przy kierze Dniepra z bakiem w kształcie trumny. Po prostu myślałem, że to tak ma być. Jura z Kiemi zapytany czy na tą ich M-18 nie lepiej by się nadawało jakieś spore enduro niż taki pomnik, powiedział: „wiesz, pewnie tak, ale tyle lat u nas nie można było mieć nic ładnego. A te nasze maszyny są… ładne.” Chłopaki z Kiemi czy Zapoljarnego jeżdżą razem, wspólnie też prowadzą swoje garażowe klubhausy i dłubią w warsztacie. To ich sposób na spędzanie czasu, którego zwłaszcza zimą im nie brakuje. Tu, na totalnym zadupiu trzeba coś robić żeby nie zwariować albo nie zachlać się na śmierć. Zrzeszają się w kluby – z własnymi barwami itp. Ale nie uważają się dzięki temu za lepszych od innych – nie ważne zrzeszonych czy nie. To po prostu takie samorzutne, szczere i kumpelskie paczki jakie u nas były jeszcze w latach 90-tych, zanim wkroczyła ta zachodnia sformalizowana, komercyjna skurwielina z importowanymi zza oceanu strukturami MC. A właściwie nie „wkroczyła” tylko sami na własne życzenie ją zaprosiliśmy. Oby ruscy byli mądrzejsi. Oby do ich Garaży zawsze można było przyjechać jak do dawno nie widzianych kumpli. ------------------------------------------------------------------------------------------------------------ Siedzimy z „Pająkami” z Kiemi w klubowym mieszkanku urządzonym w piwnicy wyrytej pod garażem. Chłopaki pracują na kolei. To chyba największy lokalny pracodawca. Jura robi w biurze – zajmuje się inwestycjami, a jego kumpel w utrzymaniu ruchu. W miarę ubywania wody rozmownej tematy stają się coraz ciekawsze. Jura patrzy dłuższą chwile na mapę dekorującą ścianę. Zdzies! Trafia paluchem w środek tajgi, spory kawałek na południowy wschód od nas. Szto zdzies? Przecież to środek czarnej dupy? No właśnie. Nie ma tam nic. Nie ma dróg, a dostępu bronią bagna, jeziora, wojskowe poligony i zmutowane komary nindża. Prowadzi tam tylko linia kolejowa, ale nie ma jej na mapie. Na żadnej mapie, no może poza wojskowymi – pokazującymi tajne obiekty. Na końcu tej linii znajduje spora… parowozownia! A w niej utrzymywane są w stanie pełnej sprawności lokomotywy parowe i spory zapas węgla. PAROWOZY! To nie skansen. To strategiczna rezerwa do podtrzymania transportu na wypadek załamania się infrastruktury paliwowej lub energetycznej. W XXI wieku nadal nie ma nic pewniejszego od XIX wiecznych rozwiązań. Tej nocy będzie mi się śniło gniazdo stalowych smoków buchających parą, zagubione gdzieś w zimowej tajdze oświetlonej zorzą. Na niektóre sny trzeba sobie po prostu zapracować.
__________________
...i zapytała mnie góra "dokąd tak pędzisz samotny wilku?" "Szukam tego co najważniejsze" odpowiedziałem "Dlaczego więc się tak spieszysz?" Na to pytanie nie znalazłem odpowiedzi. |
![]() |
![]() |
![]() |
#7 | |
Kierowca bombowca
![]() |
![]() Cytat:
Lupi, po wielokrotnym obejrzeniu filmu z Waszego wyjazdu miałem niedosyt, brakowało mi treści uzupełniającej dla bajkowych obrazów. Teraz wypełniasz lukę, dawaj do końca!
__________________
AT RD07A, '98, HRC |
|
![]() |
![]() |
![]() |
#8 |
![]() Zarejestrowany: Feb 2012
Posty: 404
Motocykl: nie mam AT jeszcze
![]() Online: 1 miesiąc 2 tygodni 4 dni 5 godz 47 min 51 s
|
![]()
Jak by się zatrzymali ci na czopsach to i tak wiele by ci nie pomogli w sprawach mechanicznych.
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
#10 |
![]() |
![]()
Przychodzę z pracy i pierwsze co robię, to sprawdzam, czy jest kolejny wpis
![]() |
![]() |
![]() |