Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15.03.2022, 17:50   #39
Dredd

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 304
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 3 dni 19 godz 41 min 0
Domyślnie

Część kolejna.

Rano wstajemy i zbieram się do szefa wszystkich szefów, mając nadzieję na pozytywną decyzję.
Gość przyjazny i dziwi się w czym problem:
- Ależ oczywiście, możecie wjechać. Witamy w Iranie.
A więc udało się! Wpuścili nas. Wjeżdżamy do Iranu!

W drzwiach jego gabinetu minąłem się z jakimś urzędnikiem, który poinformował szefa o przepisie zabraniającym wjazdu motocykli. Ze szczerym żalem, szef przeprosił i powiedział, że w takim razie nie może pozwolić na wjazd.
- To po co daliście mi wizę? Przyjechaliśmy taki kawał drogi i teraz mówicie, że nie możemy wjechać? Przecież we wniosku wizowym musieliśmy określić dokładnie gdzie i czym jedziemy.
Ani prośbą, ani groźbą - dalsza dyskusja na nic się zdała….

Musimy wracać. Odebranie motocykla to kolejne papiery, jakaś dziwna opłata za przechowywanie (na szczęście były to jakieś grosze). Motocykl, pomimo, że stał w zamkniętym garażu, przykryty pokrowcem miał wszystkie przełączniki poprzełączane…

Oprócz niego stały tam dwa duże gieesy na francuskich blachach. Goście co nimi przyjechali, wynajęli samochód i pojechali nim na podbój Iranu. Chyba jestem jakiś dziwny: nie jestem w stanie wyobrazić sobie, co to za atrakcja! Dla mnie wakacje bez motocykla to nie są wakacje. Pamiętam jak kilka lat temu polecieliśmy z moimi rodzicami na all inclusive na Kretę. Gdyby nie wypożyczalnia skuterów, to chyba byśmy stamtąd zdezerterowali. Powiedzieliśmy wtedy z Żabą: nigdy więcej!

Z odebraniem motocykla zeszło mi kolejne 2 godziny. Najgorsze zaś było to, że nie można było go ani na chwilę spuścić z oczu. Towarzystwo zachowywało się jak rozwydrzone bachory. Jak dziś o tym piszę, po prostu nie chce mi się w to wierzyć co się tam działo.
Poszedłem do kibla, który straszliwie śmierdział jakąś chemią. Do tego stopnia, że trzeba było wstrzymać oddech. Nic to nie dało – podrażniło mi śluzówkę nosa i zaczęła mi lecieć krew.
Jeszcze to nam było potrzebne. Fakt, faktem czuję się mega podle. Przeziębienie solidnie daje mi w kość, a apap, który łykam rozrzedził juchę i efekt jest.
Usadowiłem się przed meczetem, żeby zatamować krwawienie i trochę odpocząć. Jest tu trochę cienia i idzie żyć. A krew jak na złość nie przestaje lecieć. Nie przejmuję się tym zbytnio, bo to nie pierwszy taki przypadek.
Po godzinie zaczyna mi to jednak przeszkadzać. Poszedłem na granicę do lekarza, który wczoraj miał nas badać „wariografem”. Może mają jakiś specyfik.
Niestety, trafiłem na innego gościa, który mnie olał i powiedział, żebym przykładał chusteczkę. Że też sam na to wcześniej nie wpadłem!
Dobrze, że w meczecie było miejsce do ablucji, to miałem gdzie obmyć twarz i moczyć koszulkę, którą przykładałem na szyi. Po kolejnej godzinie krwotok ustał i mogliśmy wracać.

Jest jakoś tak, że jak dzieje się coś niespodziewanego, co później można nazwać przygodą, człowiek nie ma serca do robienia zdjęć, czy kręcenia filmu. A to wielka szkoda! Z perspektywy czasu, dobrze byłoby mieć pewne rzeczy utrwalone, choćby nieruchomym obrazem. Przykładowo, teraz chętnie obejrzałbym siebie z paszczą zalaną krwią, a i Wam łatwiej byłoby uwierzyć, że nie zmyślam

Procedura powinna pójść szybko. Ania czeka przy motocyklu, ja idę załatwiać papierzyska. I tu zaczyna się problem. Okazało się, że żona przekroczyła nielegalnie granicę i zrobił się z tego mega problem! Mianowicie odnotowano, że ona już wykorzystała swoją wizę, a była ona jednokrotna. Wczoraj nie powinna przekroczyć granicy irańskiej. Jedynym wyjściem jest, aby ona została, a ja mam jechać do ambasady Iranu i uzyskać kolejną wizę – na granicy nie było to możliwe. Szczęśliwie spotkałem naszego wczorajszego pomagiera, który zaoferował się spróbować coś załatwić. Poszliśmy do policjanta wyższego rangą. Tam tysiąc pytań, nieraz powtórzonych po kilka razy, spisywanie kilku protokołów. Po kolejnych, prawie 2 godzinach udało się.

W międzyczasie żona oganiała się od natrętów próbujących wsiąść na motocykl, czy chociaż go pomacać. Pytali o cenę motocykla, ale ona twierdziła, że nie zna.
- A ile on kosztuje?
- Nie wiem.
- Nie rozumiesz o co pytamy?
- Rozumiem, ale nie wiem.
- A ile dolarów?
- No nie wiem.
- A euro ile?


Celnik z budki przy której stała Ania z motocyklem poczęstował ją herbatą. Najgorsze było to, że nie mogła iść się wysikać, bo zostawienie Harleya choćby na chwilę nie wchodziło w grę, jeśli chcieliśmy nim gdzieś dalej pojechać.

Wreszcie ruszamy. Jak wjechaliśmy na granicę turecką, myślałem, że ucałuję ziemię!
Ale to już tylko formalność!
I jakież było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że jest kolejny problem! Pomimo, że wiza turecka jest wielokrotna, przekroczyliśmy granicę 4 razy w ciągu kilku dni i musimy zapłacić jakąś karę. Gdy pani zobaczyła, że jest mi to zupełnie obojętne i powiedziałem, że to nieważne, byleby mieć już odprawę celną za sobą. Chyba zrobiło jej się nas żal, bo pogadała z jakimś kolesiem z pokoju obok i karę udało się anulować.

Wreszcie jesteśmy w Turcji! Hurra!
Przygody na granicy irańskiej i pilnowanie motocykla tak nas umęczyły, że wbrew logice szczerze ucieszyliśmy się, że tu wróciliśmy! Do tego czuję się naprawdę źle. Trochę doskwiera mi gorączka, ale nie mogę wziąć apapu, żeby znowu nie poszła mi krew z nosa. Żona proponuje, żebym coś zjadł, to poczuję się lepiej. Nie jestem jednak w stanie. Jak na złość do Wanu mamy jakieś 180 kilometrów. Nie możemy za szybko jechać, żeby jak najmniej pracowało przednie zawieszenie – cały czas olej wycieka z lagi. Do tego co chwila kontrola policyjna – na odcinku 30 kilometrów były trzy! Jak podczas jednej z nich zapytałem czy są Turkami czy Kurdami, atmosfera od razu zgęstniała, a kontrolujący nagle przypomniał sobie, że umie mówić po angielsku i całkiem jasno wysłowił się, że skoro jesteśmy w Turcji oczywistym jest, że są Turkami.
Z każdą minutą czuję się coraz gorzej. Nie jestem w stanie skupić wzroku na drodze – obraz mi się rozmazuje. Jestem jeszcze w stanie jechać. Ania przez interkom steruje, ja kieruję motocyklem.
W pewnym momencie także i to jest dla mnie zbyt trudne. Stajemy przy sklepie, kładę się na ławce, a Ania oblewa mi głowę zimną wodą.
- Przypomniałam sobie, że jadąc w stronę granicy, po drodze mijaliśmy hotel. Nie może już być daleko. Wytrzymaj!
Odpocząłem i trochę odzyskałem siły. Udaje nam się dojechać do hotelu. W recepcji zalegam na sofce, a Ania musi sobie sama ze wszystkim poradzić. Dzielna jest! Nie wiem jak przyniosła do pokoju wór z praktycznie całymi naszymi bagażami. Tego dnia nie byłem w stanie prawie niczego zjeść – wepchnąłem w siebie jedynie jakąś bułkę z miodem. Ania zaś pochłonęła m.in. zupę ayranową.
P.S. Jak będziecie mieli okazję, nie próbujcie ichniejszej margaryny!


78.jpg



79.jpg



80.jpg



81.jpg



82.jpg



Górski klimat mi służy – spaliśmy na wysokości 2300 m. n.p.m. Rano czuję się zdecydowanie lepiej i gotów jestem do dalszej przygody. Tak naprawdę dopiero teraz dociera do mnie, że nici z naszego wyjazdu do Iranu. Innej możliwości wjazdu do kraju Ajatollahów nie ma. Choć liczyliśmy się z taką ewentualnością, ja – naiwnością dziecka – wierzyłem, że jakoś się uda czmychnąć przez granicę. Nic to, mieliśmy przygotowany plan B – całkiem ciekawego objazdu po wschodniej Turcji, zamieszkanej przez Kurdów, który można było zacząć realizować. Mimo wszystko, chyba do końca wyjazdu, z tyłu głowy cały czas miałem żal, że nie udało się wjechać do Iranu.

Tymczasem zupełnie niespodziewanie przed hotelem spotkaliśmy typowego kota z rejonu miasta Wan o różnych kolorach oczu. Te bestie ponoć żyją jedynie tutaj i są bardzo lubiane. Są one symbolem miasta i ich wizerunki można spotkać w wielu miejscach. Najważniejszą zaś – i dość nietypową – cechą tych kocurów jest to, że lubią pływać!


83.jpg



Jedziemy w kierunku miasta Wan. Tymczasem po drodze widać, że sytuacja jest tu napięta. Bardzo dużo wojska, tankietki i pojazdy opancerzone oraz ciągłe kontrole na drogach. Jak się potem okazało Turcja szykowała się do militarnej operacji „Źródło Pokoju” na terenie Syrii, która rozpoczęła się 9 października 2019 r. Według Wikipedii, Turcja zgromadziła przy granicy z Syrią 80.000 zołnierzy, a także artylerię i czołgi. Celem tej operacji miało być likwidacja kurdyjskiej autonomii w północnej Syrii i zasiedlenie jej terenów przez ponad milion syryjskich uchodźców wojennych przebywających w Turcji.



84.JPG



85.JPG



86.JPG
Dredd jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem