Zarejestrowany: Apr 2025
Miasto: Przystanek Oliwa
Posty: 629
Motocykl: Wrublin
Online: 1 tydzień 19 godz 20 min 54 s
|
Redziku...
1 października 1984 mając za sobą 1,5roku "studiów" na WSOWiŁ, pół roku służby zasadniczej stanąłem goły i wesoły przed bramą AWF Gdańsk.
Dzień wcześniej przed południem stałem na dworcu PKP Kraków Główny. Już w cywilkach, z małym tobołkiem. Eter jego wypełniała para trampek niebieskich z charakterystycznym protektorem i brązowy, wojskowy dres. Zwinąłem go ze stanu, bo nie miałbym w czym na AWF-ie ćwiczyć.
Za rezygnację z oficerskich szarży został mi po wojsku dług do spłacenia. Równo (tamtejszych) 10 000zł. Ówczesny z-ca d-wcy jednostki d/s politycznych WSOWiŁ (jak by to porównać dzisiaj... rzecznik prasowy premiera) przyrzekł mi solennie, że jeżeli nie zrezygnuję po pierwszym roku (wtedy nie było by żadnych konsekwencji), to będę mógł zrezygnować "z wojska" w każdym terminie po 18-stu m-cach służby.
Moja mama, jako nauczyciel akademicki zarabiały wtedy 15 000zł.
Stałem na tym dworcu PKP Kraków Główny i byłem goły i wesoły. Wesoły znaczy: szczęśliwy. Wyrwałem się z okropnego gówna. Siedliska przemocy fizycznej i gwałtu na intelekcie.
W wojsku przeszedłem drogę niezwykłą. To jest dopiero materiał na książkę. Moje podróżnicze dokonania są niczym. Naprawdę niczym w porównaniu z tą drogą. Jest jeden mały wyjątek... Afganistan 2010.
Absolutnie nie chodzi o "Afganistan", chodzi o przejście trudnego szlaku (około 80km w jedną mańkę) na piechtę, w klapkach za 16zł z 40kg na plecach i ręcach.
Mały niuans. Nie poświęciłem na fizyczne przygotowania do tego wyjazdu nawet 5 minut. Nie było tego w planie. W tej narodowej wyrypie byłem odpowiedzialny za logistykę. Potem miałem sobie jeździć simsonem po okolicy. Dziękuję, nic więcej. Simson nie wytrzymał transportu do Afganistanu. Ta część ekipy, którą miałem przyjemność poznać we własnym środku transportu koniecznie chciała, bym szedł z nimi "w góry" - będziesz kucharzem!
- Ludzie... dajcie spokój. Przecież ja fizycznie zdechnę (nawet bez bagażu) na pierwszym podejściu!
To ciebie wsadzimy na konia!
Oni mieli wyraźnie nasrane we łbie. Ponad 10 dni dojazdu w trudzie i znoju i... nie poznali mojego charakteru?! Sami liderzy. Nieba mi przychylają ale ja... nie. Nie po to targałem simsona. Sam fakt, że go targałem był dla nich niezrozumiały. Zrozumieli, kiedy trzy tygodnie później dowiedzieli się, że jakiś biały idzie w klapkach szlakiem, którego żaden biały nie przeszedł do tej pory solo (moja uwaga) a na pewno już z... krzesełkiem i... gitarą.
I zaprawdę mam... w dupie tych, którzy myślą teraz, że się chwalę.
Przed wyjazdem z globusa pl Strażnik Domowy żegnała masę Elwooda = 97kg.
Po powrocie witała 75kg.
Na dworcu PKP w Krakowie Głównym ważyłem 67kg.
Po zdaniu (z wojska) na AWF pojechałem na pierwszy obóz sportowy organizowany jeszcze przed rozpoczęciem roku akademickiego. To był koniec czerwca. Byłem wtedy żołnierzem służby zasadniczej.
Na ten obóz przyjechałem z tobołkiem. Jego eter...
Miałem farta. Spaliśmy w "wojskowych" namiotach, które doskonale znałem. taki fajny, konkretny obóz sportowy. Regulamin "pisał": zajęcia w wodzie dozwolone od 13st.
Termometr o dziwo, nigdy nie pokazywał temperatury niższej. Przez cały niemal pobyt zaś pokazywał jak drut - 13 st. Jak człek wchodził do wody to czuł się tak, jakby mu na klatę ktoś wrzątek wylewał. Jeżeli nie umiesz pływać, to w takiej wodzie pływać się nie nauczysz.
Ja nie umiałem... Pływanie (dwustylowe) zadałem na dst i ndb. Uratowały mnie punkty za wojsko, gimnastyka, gry zespołowe i LA.
Dlaczego miałem farta? Bo los chciał, że w tym namiocie byli dokwaterowani inni nienormalni. Cały gdański AZS chłopaków, którzy też zdawali na studia ale awans mieli zapewniony za wyniki sportowe. Akurat większość pływaków.
Odziani w dresy w trzy pasy, buty w trzy pasy z napisami "Polska"... I to w czasach głębokiej komuny. Dla nich ten obóz był formalnością. Dla mnie bramą do nieba.
I między nimi, na jednym rozkładanym łóżku gość w niebieskich trampkach i brązowym dresie...
Obóz trwał dwa tygodnie.
Z całą tą azetwowską bandą już po tygodniu stanowiliśmy jeden zwarty organizm.
"AWF" to była jedna wielka rewia mody. Adidas, Puma itd. Ludzie się tym sznytem tak obnosili, że to aż kłuło w oczy i... ja. Niebieskie trampki i brązowy dres. Ile było tych spojrzeń, gestów czy wręcz haseł głoszonych w stylu:
- Co za wieśniak i... śmiech.
Mnie to nie ruszało. To, co mnie cechowało, to... uśmiech. Nie byłem nastawiony na konfrontację. Do dziś pamiętam jak złapałem jakiegoś apsztyfikanta na tym obozie na banał. On coś tam o mnie w eter: "co za wieśniacki ubiór".
- To ja ci wskażę różnicę podstawową między nami, pozwolisz. Którą ręką podcierasz tyłek? Oczywista wszystko z uśmiechem.
Gość patrzy na mnie, wokoło cisza...
- Prawą, czy lewą?
Prawą!
- No widzisz, a ja papierem.
Ale co tam...
Wiesz Kochany Redziku za co Ciebie cenię. Ja byłem Tobą 40 lat temu i gdzieś się to roztwoniło. Dlatego na mojej 60-tce Strażnik Domowy tak się Tobą czule zajęła, kiedy poczułeś się nie najlepiej i po prostu musiałeś się położyć. Miałeś sypialnię do wyłącznej dyspozycji, zostałeś przykryty kołdrą i jeszcze Strażnik do Ciebie zaglądała zanim dała nogę z chaty.
P.S.
Idąc na studia AWF z budowlanki umiałem NIC.
Po dwóch latach kładłem tysiące m2 terakoty na żerańskiej Elektrowni, skuwając posadzkę, wylewając beton i układając do 30m2 w takim trybie w ciągu jednego dnia (sic!).
Po trzech latach miałem pierwsze bloki z wielkiej płyty docieplone jako "asystent" (prace na linach).
Po czterech w zespole dwuosobowym docieplaliśmy z kumplem wieżowiec (10 pięter) od A do Z w cztery tygodnie. Łącznie z obróbkami blacharskimi.
Nie było w KW (Klub Wysokogórski) Trójmiasto drugich takich.
Nie było w KW Trójmiasto gościa, który przy 8 w skali Boforta na wzgórzach morenowych "schyłił" by się "za grosze" na Karwinach, na wystawionym wieżowcu uzupełnić olkit od zewnątrz w płycie, bo od środka było widać niebo.
Bo w dupie to miał inspektor z KW, i kilku "podwykonawców" członków KW, którzy nie mieli ochoty się schylać "po takie pieniądze".
A wystarczyło luknąć w protokół... Pojechałem obejrzeć.
Mieszkanie dwupokojowe, w zagrzybionym (cała powierzchnia dwóch ścian!) pokoju wózek z dzieckiem i ta dziura w narożniku... Proszę o krzesło, wkładam do niej pięść.
Zrezygnowana kobieta prosi:
- Może jakoś to zatkać...
To są czasy komuny. Znieczulica na poziomie, który... znowu wraca. Ale nie o tym.
Oglądam to dokładnie 31.12... około godziny 10-tej.
O 14-tej melduję się na dachu. Do ogniomuru podchodzę na kolanach, by mnie nie zdmuchnęło. Napierdala, że hej. Temperatura koło jednego stopnia.
Olkit w wiadrze "gęstnieje" chwila moment. Kiedy po instalacji stanowiska melduję się na siódmym piętrze (narożnik wieżowca), to nie dość, że nie jestem wstanie w ogóle wbić dłoń w olkit, to jeszcze wiatr rzuca mną jak gaciami rozwieszonymi na sznurkach. Pani to widzi przez okno i stara się mi jakoś pomóc, otwiera okno ale wiatr napierdala tak, że ja krzyczę:
- Spokojnie, zmieniamy strategię, zjeżdżam na dół.
Wjeżdżam windą.
- Będzie musiała mi pani podać przez okno wiadro już z pogrzanym na gazie olkitem ale... się ściemnia.
Ja o tym wiem, przerażona pani też, łzy ciekną jej do oczu. Pocieszam ją.
- Choćby skały wielkiej płyty srały, zrobimy to. Niech pani nie płacze.
Tydzień wcześniej poleciało mi się z Orlej Perci, trochę wyżej niż ze stanowiska na dachu wieżowca. Miałem farta jak chuj. Gdyby nie raki, w zasadzie w ogóle nie odczuł bym tego lotu, lądując w kopnym śniegu na piargu. Jest to o tyle istotne w sprawie, że wtedy (po upadku) uznaję; nie nadaję się do takiej imprezy. Lot trwał chwilę, tyle co nic... Ale nic jest początkiem wszystkiego/nowego.
Co tam się kurwa działo... Wiatr się tylko wzmagał, pani mnie wspierała biedna jak mogła, olkit tężał ekspresowo. Problem polegał na tym, że nie chodziło tylko o ten "narożnik". To było kurwa około 10mb w poziomie... Czego się tam dotknąłem to się kruszyło i wypadało.
Zlecenie było na 1mb no i musiało się stać to, co się stało... Zabrakło mi materiału. 31.12. godzina 18-sta....
Tak się kurwa wzruszyłem nad sobą, że dokończę temat... jutro.
P.S`
Taka manipulacja panie Artek.
P.S``
Wystarczy być człowiekiem.
__________________
Jam nie Babinicz...
|