Oddaję 3 sekundy Marysi

- Dziadek! Jak je wszystkie wyrwę, to w środku zostanie ich zero.
Trzy sekundy...
To był ciąg "matematycznych" zdarzeń. Lubimy się bawić w matematykę. Próbowałem dzieciom sprzedać abstrakcyjną rolę liczb. W sensie, co znaczy np. "dwa"? Dwa to co? Dwa jabłka, to już zupełnie co innego. Została liczbie przypisana konkretna, zrozumiała wartość/jakość. Przecież dwa "siedzi wszędzie", bo może być np. różnicą. A "zero"...?
- Zero, to nic odpowiada Marysia.
Hm... "Nic" powiadasz? No to...
I tu właśnie dziadek postawił zadanie z "zeszytem"

Najlepsze jest to, że ja nie znałem odpowiedzi. Ona (odpowiedź) miała się dopiero wykluć w dalszych rozważaniach! Sam byłem ciekaw, do jakiego rozwiązania nas doprowadzą.
A tu trzy sekundy i... dziadkowi szczęka opadła.
Tymczasem...
Blisko 40 lat temu dwa razy musiałem przygotować wykład/referat, do wygłoszenia których naprawdę musiałem się przygotować.
Po pierwsze dlatego, że były one dla mnie formą kary za "różnice w poglądach".
Na studiach oczywista.
Pierwszy odczyt był o żeglarstwie.
Istniało takie ogólne przekonanie, że na AWF to zdają osiłki, zdolni tylko do fikołków itp. Zawsze walczyłem z tym poglądem. Ambicjonalnie oczywiście.
I tu pan z żeglarstwa chcąc niewątpliwie utrudnić życie a być może i upokorzyć zlecił mi jedno, krótkie (w ustach jego) zadanie:
- Przygotuje pan referat pt: dlaczego łódka płynie? Na następnych zajęciach zamienimy się miejscami.
Zajęcia z żeglarstwa trwały 45 minut.
Dr Honzik byłby w swoim żywiole ale... ja musiałem się w tych 45-ciu minutach zmieścić. Zasadniczo jak ostrzyć, by nie stępić.
Najpierw szybki kurs z teorii wektorów, podstawowe definicje, przykłady, potem działania na wektorach - przykładem: "łódka płynie" z pokłonami dla Newtona i Eulera.
Na koniec prosty dowód na to, że żaglówką można też płynąć centralnie pod wiatr. Bo można. Kto zna odpowiedź?
Skończyłem wykład niemal równo z "dzwonkiem". Pan magister patrzył na mnie, patrzył na grupę...
- Panie Docencie El... znakomity wykład.
Nie powiem... Byłem w małym szoku, że potrafił pan mgr docenić moją pracę.
Ja po prostu lubiłem fizykę. Do wykładu z żeglarstwa na przygotowanie konspektu wystarczył mi jeden wieczór. Drugi przypadek to już była wyższa szkoła jazdy. Psychologia...
Od kolegów z uniwerku dostałem cynka, że psychologii będzie nas uczyła "niedorobiona" magister. Psychologię mieliśmy na II roku - dwa semestry.
Info dostałem, pracując w studenckiej spółdzielni latem. Mogłem się zastanawiać nad panią mgr przez cały rok, bo po pierwszym roku wylądowałem na urlopie dziekańskim.
Krótki wywiad na uczelni i fakt... pani mgr z założenia (wewnętrznego) traktowała studentów AWF jak studentów drugiej kategorii. A`priori.
Taki student to musi śmierdzieć potem. Ona bujała w chmurach i a te aromaty...
Zawsze (jak się okazało) na pierwszych zajęciach robiła studentom testy na "inteligencję". Zawsze te same. No więc ja postanowiłem moją nową grupę na ten test przygotować. Pierwszy był pamięciowy. Co roku pani dyktowała 20 wyrazów i po ostatnim przez nią wyartykułowanym, studenci zapisywali, co zapamiętali.
Nie było z tego tytułu na szczęście żadnych konsekwencji poza westchnieniem pani mgr, że poziom... dramatyczny itd. Pani psycholog nie krępowała się wyrażaniem swoich "uczuć" i oceny. No i, że ona musi w takich warunkach i otoczeniu pracować. Nie uczyć... Pracować.
Mój pomysł na panią mgr polegał na tym, że moje bezpośrednie otoczenie było odpowiedzialne za zapamiętanie w danej sekwencji "swoich" dwóch wyrazów i ciche ich mi przekazanie.
Wyszło elegancko.
Praktycznie mogłem zapisać wszystkie wyrazy ale jeden odpuściłem. Wynik "19" jest naprawdę dobrym wynikiem.
Pani zebrała podpisane z nazwiska kartki, przebiega po kolejnych znudzonymi oczami gdy nagle...
Wyczytuje moje i zdumiona pyta: który to z panów?!
Nieśmiało wstaję.
- No niezwykłe... pan zapamiętał prawie wszystkie...
Tego jednego nie byłem pewien a skoro nie bylem, to nie zapisałem.
- A potrafi pan powiedzieć jaki to wyraz?
Proszę...
Pani mgr jest w szoku. Szczerze artykułuje, że to pierwszy przypadek w całej historii jej "nauczania". Ba... Dodaje:
- I to wśród studentów AWF?! Jestem zdumiona...
Mieliśmy dla pani mgr jeszcze jedną niespodziankę. Taki nasz sposób na Alcybiadesa. Wszyscy byli przygotowani na test drugi i większość wypadła bardzo dobrze.
Jeszcze większy szok. Zajęcia "stanęły". Ich treść wypełniły jakieś luźne rozmowy a na koniec pani podała temat referatu dla odważnego. Było wiadomym, że referat będzie i umówiliśmy się z chłopakami, że ja go "wezmę".
- Pani magister... Podniosłem rękę... Ja chętnie spróbuję. Jestem po technikum i tam nie mieliśmy poza polskim żadnych humanistycznych wyzwań.
Znakomicie, znakomicie.
Koniec zajęć. Opuszczamy salę. Pani mgr stoi w drzwiach. Szepta do mnie:
- Czy może pan na chwilkę zostać?
Wiem o niej dużo. Ważne: zbliża się do 40-stki i jest singlem. Gdyby zrzuciła parę kg, to...
- Chciałam dopytać o pana zainteresowania...
Patrzę jej prosto w oczy... Onieśmiela mnie pani intelektem i... urodą. Przepraszam, za śmiałość z drugiej strony ale na tej uczelni wszyscy patrzą na tę drugą, fizyczną stronę, nie na głębię, która się pod nią kryje. Czuję się tutaj jak spętany... Nie pasuję ale muszę tu być...
- O tak...
Moje zainteresowania... Obecnie, by oderwać się od problemów patrzę na... Szekspira okiem Barańczaka. Cytuję:
"...Rody Werony: wraży raban.
Młodzi: hormony. Starzy: szlaban.
Mnich: lekarstwem zielarstwo?
Finał: trup grubą warstwą..."
Pani mgr zaraz zemdleje.
- Och... jakie ma pan problemy?!
Ach... Pani Ewo... Przepraszam. Musze już iść... do pracy. Mam trudną sytuację materialną, by studiować muszę pracować po szkole, taki mój osobisty kierat.... Jeżeli pani pozwoli wrócimy do tematu po następnych zajęciach, kiedy już będę miał referat za sobą.
Treści referatu nie pamiętam ale spędziłem nad nim długie godziny w czytelni w tym m.in. cały weekend. To była jakaś masakra. Powstał mega elaborat a ja miałem problem by go... zrozumieć. Coraz więcej odwołań, rozwinięć co rusz jakiś cytat... Zaczął się z tego robić skrypt.
Na zajęcia przyszedłem z plikiem spiętych kartek kancelara i... stertą książek. W tych książkach powkładane ponumerowane karteczki, ołówkiem podkreślone treści. Po kwadransie pani mgr udostępnia mi katedrę. Opowiadam, cytuję, coś bazgram na tablicy... 1,5h dla mnie jak z bicza strzelił... Nie wyrobiłem się... A w ogóle, to czuję się z tymi treściami, książkami jak Himilsbach z angielskim.
W przygotowaniach pomagał mi jeszcze serdeczny kumpel, którego poznałem w pracy a on studiował psychologię. W ogóle jego kumple kibicowali mi strasznie, bo wszyscy ją znali.
Ja miałem zaś jedno zadanie. Dla mnie kluczowe.
Koniec zajęć. Wszyscy opuszczają salę ja niezdarnie zbieram książki, szereg notatek, te wypadają mi z rąk. Jestem taki niezdarny, pani mgr pomaga mi zbierać "rozlatane" kartki A4. W pełnym momencie nasze dłonie spotykają się na jednej... Jej jest taka ciepła...
- Pani drży...?