Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01.09.2025, 20:38   #15
ramires
Administrator
 
ramires's Avatar


Zarejestrowany: Oct 2007
Miasto: Otwock ale chętnie na Śląsk bym wrócił
Posty: 5,314
Motocykl: RD37A (Hybryda), dwie ramy RD03 w zapasie
Przebieg: ojojoj
ramires ma wyłączoną reputację
Online: 1 miesiąc 3 tygodni 1 dzień 1 godz 54 min 21 s
Domyślnie

Durmitor

Na ten dzień czekaliśmy praktycznie od momentu przyjazdu (a zarazem od momentu opuszczenia Czarnogóry w ubiegłym roku oraz po zobaczeniu setek filmów i czytając wszelkie informacje na temat tego rejonu).

Pogoda miała być całkiem dobra, bez upałów, wiatrów, wpływu zielonego ładu oraz gruszki pietruszki.

Z racji tego, że w Czarnogórze za szybko nie da się jechać postanowiliśmy wyjechać wcześnie, bardzo wcześnie jak na standardy urlopowe bo po 6 rano już praktycznie byliśmy w samochodzie. Przejazd w rekordowym czasie przez Kotor, Dobrotę, Perast i parę innych to formalność bowiem o tej porze ruch praktycznie nie występował, który powodowałby jakieś opóźnienia. Trasa malownicza, kręta. Odruchowo patrzyłem na termometr w samochodzie, który dosyć często zmieniał swoje wartości. Droga do tego miejsca w pewnym momencie zaczęła być tak fantazyjnie kręta a jednocześnie wolna, że chyba pierwszy raz w życiu miałem wrażenie, że wystarczy już tych zakrętów, ale w duchu myślałem o tym, jakbym mknął tutaj motocyklem ciesząc się każdym kolejnym zakretem. Pomimo dosyć wzmożonego ruchu już na tych zakrętach to jechało się przyjemnie.
Dojechaliśmy do pierwszego celu czyli kolejki na szczyt Savin Kuk. Turystów nie było wielu, raptem parę grup starszych niż my ludzi, którzy stwierdzili, że oni chcą jechać w komplecie więc przepuścili nas, abyśmy praktycznie bez kolejki mogli wjechać na pierwszą stację. Krzesełka dwuosobowe, które widziały już lepsze czasy rytmicznie się delikatnie kołysały. Wraz z osiąganiem wysokości coraz bardziej odczuć można było podmuchy wiatru, ale wciąż na tyle ciepłe, że kompletnie nie zwracaliśmy na to uwagi. Trasa kolejki jest dosyć stroma przez to widok w dół był dla mnie frajdą czego nie mogę powiedzieć o Miss Excel, która... ma lęk wysokości. Dzielnie walczyła do samego końca nie dając się własnym lękom. Zuch dziewczyna.
Wyskoczywszy z krzesełek niczym Filip z konopii czekał nas kilku minutowy spacer do drugiej stacji, gdzie będziemy kontynuować wycieczkę na szczyt. Tam podobnie, praktycznie od razu byliśmy w krzesełkach i jeszcze bardziej stromy podjazd, który potęgował odczucie wysokości patrząc w dół... Umówmy się, pewne kwestie opisuję w liczbie mnogiej, ale tam gdzie ja się śmiałem i machałem nogami z zachwytu moja piękniejsza połowa walczyła ze strachem

Szybki sus z krzesełek na boki i już byliśmy na górnej stacji skąd ruszyliśmy już w kierunku "ramki" oraz plan był taki, aby dotrzeć w najwyższe miejsca już z buta. Wychodząc z kolejki pan z obsługi przestrzegł nas, żebyśmy nie byli zbyt długo bo w ciągu 15-20 minut zacznie padać i będzie burza. Kiwając głową twierdząco udaliśmy się w wyższe partie. Chmury faktycznie dosyć szybko zaczęły się piętrzyć nad głową, ale jeszcze nie dawaliśmy za wygraną brnąc ku górze. Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy co chwilę nie robili przerw odruchowo szukając jakiegoś ciekawego kadru. Widok z góry zapierał dech w piersiach, bowiem panorama na okolicę była przepiękna. Narzekałem ja i narzekała Miss Excel na to, że trafiliśmy na płaskie światło, gdzie wszystko praktycznie się zlewało ze sobą bez wyraźnej tekstury czy odczuciu głębi.

Im dłużej byliśmy tym więcej odczuwaliśmy nieuchronne załamanie pogody więc odpuściliśmy sobie dreptanie na wybrane wcześniej szczyty i zaczęliśmy pstrykać trochę na japońca, czyli co wpadnie w oko

MNE-2025-4112.jpg

MNE-2025-.jpg

MNE-2025--2.jpg

MNE-2025-6117.jpg

MNE-2025-0452.jpg


Szybkie zdjęcia pamiątkowe pod ramką, obserwacja akurat przebiedających kozic i droga na dół. Pierwszy odcinek jeszcze ok, ale kolejny już wracaliśmy w deszczu więc nie czekając wykorzystaliśmy to na jakieś żarcie w pobliskiej restuaracji, gdzie było swojsko i smacznie.

Kolejnym etapem była oczywiście i jakby inaczej droga P14.
Byłem tam pierwszy raz, byłem tam naście razy ale na google street czy też obserwując to oczami innych w postaci filmików. Powiem tylko jedno. Wsadzić sobie można wszystko w dupę jeśli nie ogląda się tego na żywo.

Trasa malownicza, wąska jak to w Czarnogórze, do czego bardzo szybko się przyzwyczaiłem, spokojna jazda ale i pogoda, która płatała figle. Widoki były takie, że jak napiszę, że było pięknie to jakbym nic nie powiedział. Bajka, sztos, zajekurwabiście, wybornie, pysznie, wspaniale, kak priekrasnyje, ja pierdole, how wonderful... WARTO chociaż raz w życiu tam pojechać i mieć na tyle czasu aby tą trasę tam i z powrotem przejechać.

Wspominałem o pogodzie, która raz to słońcem nas raczyła aby za chwilę ostudzić nas deszczem, i tak w kółko.

Kilka zdjęć z tej trasy.


MNE-2025--3.jpg

MNE-2025--4.jpg

MNE-2025-6275.jpg

MNE-2025-6284.jpg



Nic nie odda tego, co można tam zobaczyć na żywo. Wiem, że przez pogodę nie mogliśmy się nacieszyć tym miejscem tak jakbyśmy tego chcieli, momentami siedziąc w samochodzie bo zerwał się cholernie silny wiatr wraz z mocnymi opadami deszczu.
Gdy mijaliśmy kolejne punkty, które chcieliśmy zobaczyć bywały nieplanowane przystanki spowodowane... zwierzyną, nie do końca łowną... znaczy owce i konie

Pogoda coraz bardziej zaczynała nas demotywować, ale powoli jechaliśmy dalej mijając kolejne niesamowicie widowiskowe formacje skalne przeplatane zielenią, złotem już wysłchłej trawy... Widok w pewnym sensie jesienny, gdy świat z żywej zieleni zmierza ku złotym odcieniom.

Gdy już w zasadzie wyjechaliśmy nagle jak na symboliczne otarcie łez otrzymaliśmy niskie słońce, które kąpało wszystko w swoich ciepłych barwach dając niesamowity spektakl światła.

Gdy zaczęliśmy się zachwycać tym, co widzieliśmy mym oczom ukazały się dwie afryczki należące do obywateli Niderlandów - a przynajmniej tak wskazywały ich rejestracje, które uchwyciłem ciut za późno.

MNE-2025-6715.jpg

Pomijając już owe afryczki dalej rozkoszowaliśmy kolorystyką i panoramą okrytą złotymi promieniami niskiego już słońca.

Ruszyliśmy dalej wymyślając kolejne kadry w głowie, które byśmy pewnie popełnili mając więcej czasu, lepszą pogodę, więcej szczęścia, mieli więcej kawy ze sobą a w ogóle to może lot do Zagrzebia albo gdzieś bliżej aby wynając samochód i na kilka dni raz jeszcze tutaj wrócić, aby oddawać się bezgranicznie fotograficznej rozpuście. Cóż... plany, marzenia, emocje oraz wizualne piękno tego miejsca naprawdę zapadło nam bardzo głęboko w pamięć.


Jadąc w kierunku kanionu mijaliśmy jak nam się wydawało prawdziwą Jugosławię, gdzie było widać biedę, porzucone demoludowe bolidy, typowe budki pełniące rolę sklepów na tym odludziu. Piękne i smutne zarazem. Droga zawierała asfalt, jednakże tuż po deszczu nawet dla samochodu było ślisko więc tempo nie było zbyt wielkie. Typowe mijanie się samochodów nie było już wyzwaniem a normalnością.

Pogoda, czas, źle zaplanowane postoje sprawiły, że nie osiągnęliśmy ostatniego z celów - kanionu... niestety (ale to nie jest jakiś wielki problem, bowiem planuję tam wrocić).
Zdążyliśmy tylko pstryknąć z góry z jednego punktów rzekę... jakimś cudem tym razem zaskoczyłem moją Miss Excel opowieścią, że tutaj woda jest jak z kosmosu, ma barwę którą trudno zapomnieć. Początkowo myślała, że ją wkręcam... ale gdy pojawił się pierwszy parking przy drodze gdzie było widać kanion oczy przetarła ze zdumienia nie mogąc dowierzyć jak bardzo ten kolor jest unikalny, niespotykany...

Trochę po tych serpentynach, tunelach pojeździliśmy, ale żadne to zwiedzanie, gdy słońca brakowało. Tak, zdecydowanie kolejny raz Durmitor i rzeki trzeba odwiedzić, nawet na krótką chwilę, aby móc uchwycić prawdziwe piękno.

Prawdę mówiąc oczekiwania tego wyjazdu sprawiały, że ciut chyba zapomnieliśmy o przyjemności po prostu bycia tam a chęć zobrazowania tego aparatem sprawiła, że ciut tej radości nam uciekło. Niby filmy kręciliśmy, niby zdjęcia... Powtórzę raz jeszcze - aby poznać prawdziwe piękno tego miejsca trzeba tam być, oddychać, czuć...

Powrót po kilku zdjęciach z wysokości zajął nam prawie 3 godziny, nawigacja tym razem wybrała inną trasę - niestety poprowadziła nas przed odcinek remontowanej drogi, gdzie zamiast asfaltu był jeszcze mocno wyboisty tłuczeń. Nie narzekałem nawet, wiedziałem, że lata temu też nasze drogi w końcu musiały być wybudowane - przestało to na mnie robić wrażenie. Trasa spokojna, ale po drodze tankując kawę natrafiliśmy na kolejną kocią rodzinkę... będąc już przygotowani na takie sytuacje mieliśmy i karmę i namiastkę miski aby nakarmić kotkę z ekipą. Cóż, mamy same znajdy i chorowite kotki pod naszą opieką w domu więc... nie da się tego wyłączyć, to silniejsze, musieliśmy chociaż mieć pewność, że zje. Przechadzający się turyści (chyba) patrzyli na nas jak na przybyszy z matplanety... ale o tym kiedy indziej...
Powrót, głowy pełne obrazów i przyszłych kadrów, błogi sen i zero planów na dzień kolejny, aby móc bądź co bądź wypocząć przez noc, która była wyjątkowo ciepła.


Zdjęcia za chwilę
__________________
Ramires

...okręt mój płynie dalej... gdzieś tam...
ramires jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem