Wakacje
W Bułgarii, nad morzem, gdzieś pomiędzy Kawarną a Kamen Briagiem.
Za stołem w jednej z nadmorskich knajp, stylizowanych już od dawna milutko i globalistycznie, zasiadła bułgarska rodzina, której królowała matrona o posturze menhira oraz jej małżonek: łysy, równie zwalisty i ciężki. Zasiedli za stołem i rozmawiali. W tle chałturzył jakiś wesoły muzyk, który grał na przemian covery Abby i Metalliki. Muzyk był wesoły a sala smutna. Choć robił, co mógł, nawet kawały opowiadał między kawałkami, to prawie nic nie osiągał, czasem jakiś lekki chichot. Aż mi go żal było.
Ale gdy muzyk przestał grać i nastała cisza, wtedy ten łysy, zwalisty zaczął śpiewać. Normalnie, jako gość przy stoliku. Z zamkniętymi najpierw oczami śpiewał. I była to pieśń jakaś stara, ludowa, z tym zawijasem bliskowschodnim, charakterystycznym dla Bałkanów, i po chwili do męża dołączyła matrona, do matrony, pozostali ludzie przy stole, a po chwili inni goście lokalu. Słuchałem zachwycony, i sam bym śpiewał, tylko że tekstu nie znałem. A i muzyk dołączył.
__________________
Jam nie Babinicz...
|