Godzina szósta rano . Jesteśmy już  po śniadaniu  . Motocykle zapakowane, a my czekamy na naszego gospodarza  . Dokładnie rzecz  ujmując czekamy na otwarcie bramy zamkniętej  na wielką solidną  kłódkę . 06:10 , 06:15 , 06:20 âŚ.. zaskrzypiała furtka .   W nocy owe skrzypienie  "przyprawiało nas o zawał serca"  , teraz jednak  syczę sobie pod nosem  "wreszcie" .  Przychodzi  władca posesji . Podkrążone oczy i  "subtelny" zapach berbeli   wyraźnie mówią  , że noc była  ciężka   .  
-Przepraszam chłopaki , ale miałem coś do załatwienia .  Tłumaczy się .
Jestem nie wyspany ( tą noc z całą pewnością można  zaliczyć do najgorszych na całej  wyprawie ) i  nie mam ochoty na konwenanse . 
-Słuchaj !!. Co tutaj  w nocy się działo !!

  Jakieś auto wjechało na posesję , a później  z niej wyjechało .Nie wiedzieliśmy co się dzieje .
-Przyjechałem , bo chciałem powiedzieć wam dobranoc . 
-Przecież  mówiłeś nam dobranoc !!  Spać przez ciebie nie  mogliśmy . Baliśmy się !!!
Tak 

 -  Rozbrajająco zdziwiony   pyta właściciel .
Czy  faktycznie chciał  powiedzieć dobranoc ,  czy   dopić się  z  nami  ,  czy może miał  jakiś inny  cel tego już się nie dowiemy . Z całą pewnością nie był sam ,  bo nie jest  szybki  jak Struś  Pędziwiatr by kierować  samochodem i jednocześnie zamykać bramę ( a ta nie była sterowana z pilota ) . Ostatecznie żegnamy się bez nadmiernego urazu   i ruszmy w drogę .
Wcześniej  Adam na  nawigacji  wypatrzył  w  Hissar miejsce oznaczone jako historyczne .  Jesteśmy blisko ,  więc  klucząc  uliczkami  jedziemy sprawdzić  co znajduje się  pod  punktem na mapie .
Ów punkt to  Twierdza z XVI  wielu  ,  a raczej  to  co z niej zostało . Jest  również  medresa oraz mauzoleum Hodży Machdumiego Azama (XVIw) . Jest dosyć wcześnie  i  nikogo  oprócz nas tutaj nie ma . Obchodzimy  obiekt  robiąc  zdjęcia  ,  wsiadamy  na motocykle i już bez  planowanych postojów  jedziemy na granicę z Uzbekistanem .
Granica z Uzbekistanem . 
Nie taki diabeł straszny jak go malują . Wypełnianie dokumentów , kontrola bagaży i krótka pogawędka z obsługą terminala zajmuje jedynie godzinę i czterdzieści minut  , czyli nawet nie jedną trzecią czasu  odprawy spotkanego w  Kirgistanie Czecha . Niewątpliwie czas przyspieszyły kartki z  policzoną walutą , jak i śmierdzące położone na  wierzchu w worku skarpety z resztą bielizny na które pogardliwie spojrzał mundurowy rezygnując z dalszego zagłębiania się w bagaż  . 
W  Tadżykistanie  było ciepło ,  tutaj   jest już skwar .  Za  granicą wymieniamy dolary .Wyglądam jak cinkciarz spod Pewex-u .  Mam  tak gruby zwitek uzbeckiej waluty  , że nie mieści się  portfelu .  W pierwszym  większym  miasteczku  zatrzymujemy się na zakupy . Już  po chwili  mamy    kilku nowych    kolegów . Tubylcy mówią nam , że otwarto nową drogę , która  skróci nam dojazd do Samarkandy ( co okazało się cenną wskazówką )  .
 Po małej   przekąsce  tankujemy motocykle.  Niedaleko  sklepu  przy drodze stoją flaszki . Według udzielonych wcześniej wskazówek oznacza to  , że w tym miejscu trzeba poszukać kierownika , który spienięży nam "lewe" paliwo . Kierownikiem jest miła pani , jednak nie dla wszystkich  paliwa do pełna wystarcza .
Uzbekistan w porównaniu z  Tadżykistanem jest bardziej  czysty i  ma lepsze drogi .  W  Samarkandzie jesteśmy po zachodzie słońca . W zasadzie jest  już ciemno , a my wciąż szukamy noclegu . Taksówkarze proponują  nam hotele  ,  jednak  cenowo to za wysokie progi  na  nasze nogi .  Zdolności negocjacyjne  Adama  pozwalają  zatrzymać się  w  B&B  Emir . Cena 50 USD  ( pierwotna była 100 )   za  naszą trójkę  .  Warunek 

  Musimy   jutro do jedenastej opuścić ten przybytek .  Przez rozsuwaną  bramę   wjeżdżamy na dziedziniec  i  rozpakowujemy motocykle . A warunki noclegowe 

   To taki  Burj Al Arab  naszej  wyprawy . Burżuazja  zażywa gorącej kąpieli  i  wyleguje się na pachnącej świeżej  pościeli .  Jeszcze  tylko  szybka przepierka ciuchów i  czas poznać  Samarkandę  by  night . 
Samarkanda liczy ponad  2500 lat . Jest jednym z najstarszych miast na świecie .  Tuż  przy wyjściu z zabudowań  naszego hostelu  stoi  pięknie podświetlone  mauzoleum Gur-i Mir .  Spoczywa tu Timur Chromy  wraz  z dwoma synami .  Architektura  na prawdę robi wrażenie  a  przypomnę mówimy tu o czasach naprawdę odległych . Budowę ukończono w 1405 r.  czyli  na 5 lat zanim Król Władek II Jagiełło  pogonił chłopaków z krzyżami na płaszczach  pod Grunwaldem .
Na ulicach i w knajpkach jest sporo ludzi .   Jest ramadan więc nadrabiają brak posiłków w ciągu dnia .  Również i my  pakujemy trochę kalorii  do brzucha .  Do  pełni  szczęścia brakuje  zimnego piwa ,  jednak  kelner   szybko  wypluwa z siebie " jest ramadan i  alkoholu nigdzie nie kupicie"  wciskając nam  zimną puszkę coli  .
Czterdzieści metrów od  miejsca naszej kolacji jestem pełen  sprzeczności  jak nasz były prezydent ( jestem za , a nawet przeciw ) . Jestem  zły  i zarazem zadowolony .  Zły , bo kelner nas  najzwyczajniej oszukał mówiąc , że nie ma piwa ( i nie tylko o piwo chodziło ) wciskając drogą colę i syfiastego hamburgera . Zadowolony , bo jest  tu piwo takie jakie sobie wymarzyliśmy  , czyli chłodne z  "kija" i  o niebo  lepsze menu . Do tego browar kosztuje mniej niż cola .  Pijemy jeden duży kufelek  na lepsze trawienie  a drugi na zapas   by smak dłużej pamiętać i wracamy do pokoju .   Przed snem trzeba wykorzystać  WiFi   i  porozmawiać z rodziną .
 Po śniadaniu i oczywiście  porannej  kawie idziemy  dokończyć nasze tourne po mieście .  Sąsiadujący z naszym hostelem budynek mauzoleum w świetle dziennym  wygląda zupełnie inaczej, co nie oznacza  , że  robi mniejsze wrażenie .
 Jedną z głównych ulic dochodzimy do zespołu architektonicznego  Registon . Trzy medresy oraz potężny   plac  niestety są ogrodzone . Wieczorem   na trybunach zasiądą goście , a na  zmontowanej  scenie  ma odbyć się koncert .  Pomysł przeskoczenia  przez ogrodzenie wybija nam z głowy ochrona . Wielka szkoda , że  nie możemy zabytkom przyjrzeć się z  bliska .
Idziemy dalej rozglądając się , by dojść  ostatecznie do wielkiego bazaru . Ciuchy , jedzenie , zabawki , usługi . Wielkie  lokalne centrum handlowe . Na bazarze kupuję do kolekcji  typową uzbecką czapkę  (tiubietiejka)  i  kilka oryginalnych pierdółek dla rodziny , po czym  kierujemy się w stronę naszego hostelu.
Jak widać jankesi swoich agentów mają wszędzie 
 
Polecam to miejsce na nocleg. Dobra lokalizacja i bezpieczne motocykle 
 
 
 
Z Samarkandy jedziemy na zachód do oddalonego o  ok.  260 km. kolejnego historycznego miasta Buchary . Motocykle parkujemy przy hotelu niedaleko  zespołu budynków zwanego  Po-i Kalon  i na zmianę  ( wpierw ja z Adamem ) udajemy się na zwiedzanie .
  Kluczymy uliczkami pomiędzy zabytkami .  Główną  aleją  przy , której stoi mnóstwo straganów z souvenirami   dochodzimy do murów cytadeli , a następnie meczetu Bolo Chauz . Kilkadziesiąt lat temu za czasów ZSRR  był tu klub bilardowy w którym odpoczywał między innymi Ryszard  Kapuściński robiąc notatki z podróży po  ZSRR . Teraz swoje praktyki religijne  ponownie odprawiają tu wierni muzułmanie .  Zdejmujemy buty i wchodzimy do środka . Jest przyjemnie chłodno .  Oprócz chłodu czuć jeszcze coś . Jest  to "zapach"  skarpetek śpiących  na  podłodze wiernych .
Wieża widokowa . Niestety zamknięta .
Wracamy z Adamem  do czekającego Roberta i zamieniamy się rolami .  Teraz  my warujemy  przy motocyklach , a Robert idzie połknąć trochę   historii .  
Trochę  żałuję  , że nie zostaniemy  w Bucharze na noc . Widziałem przed wyjazdem zdjęcia podświetlonych zabytków . Wglądają rewelacyjnie . Mija 40 min gdy  Robert wraca .  Wyjeżdżamy z  miasta kierując się  na Chiwę . Po  kilkunastu  kilometrach  robimy przerwę na obiad .  Przy drodze stoi  garkuchnia  z wiatką  , pod którą jest spore łóżko i stolik . Daniem dnia jest wyśmienity sum  smażony w głębokim oleju . Niebo w gębie . 
 Paliwo jest  beznadziejnej  jakości . We wszystkich  motocyklach przy mocniejszym odkręceniu gazu  grają zawory . Na drodze kolejny raz  w czasie jazdy kończy się  benzyna w  Afryce . Tym razem podczas wyprzedzania  ciężarówki . Moja mina w czasie tego manewru  z pewnością jest bezcenna . Zdziwienie jest jeszcze większe  po przeliczeniu przejechanych  od ostatniego tankowania kilometrów . Z trip mastera wychodzi , że Afryka   ma spory apetyt 8,5 l /100 km . 

  Na szczęście  mamy tankowca ( BMW ) i Varadero  . Ktoś zawsze  w  zbiorniku  ma  tyle wachy , by wystarczyło na odlanie w butelkę  i dojechanie do  najbliższej stacji . 
 Dzisiejszy obóz  zakładamy w szczerym polu . Po zmierzchu  odbijamy z głównej  drogi i  400m od niej rozbijamy  namioty . W  oddali widać jakąś łunę na niebie  .  Być  może jest tam  kopalnia ropy naftowej.  Dzień  był dosyć  wyczerpujący , więc szybko  każdy maszeruje do swojego namiotu .
 Pora na dobranoc , bo już księżyc świeci .......
CDN.