| 
				  
 
			
			Jak to szło dalej - no więc wbiliśmy się na piknie połoniny i lecimy dalej. Wojtek jeszcze w Borsie pokazywał mi na mapie jeziorko położone nieopodal to my w te pędy szukać jeziorka. Najpierw jednak stanęliśmy na rozstaju dróg i górę wziął rozsądek (zaczynało powoli zachodzić słońce).
 - co z noclegiem?
 - no rozbijamy się nad jeziorkiem
 - e....... ale tu w nocy naprawde potrafi przypiździć... może lepiej do Borsy wrócimy i atakujemy rano
 - gdzie tam damy radę
 - ciężko będzie....
 - dobra....
 
 Patrzę w lewo - pasterskie chaty. To sobie myślę, jedyna w życiu okazyja. Najpierw załatwię nocleg a potem pojeździmy i się zintegrujemy z pasterzami.
 Uderzam do chat i zajeżdżam pod płot. Stawiam afri na kamieniu, ściągam kask i widzę że już pasterze zakumali że coś chce.
 Z szałasu wychodzi szef wszystkich szefów, lat pewnie ze 40 a wygląda na 80.
 Ja mu na migi dzieńdobry, krasnoje tu wszędzioje i wogóle i że nas ośmiu i szukamy noclegu. Dialog wyglądał mniej więcej tak:
 
 - Dzieńdobry Szanowny Panie Pasterzu, bylibyśmy radzi gdybyście nas Panowie uraczyli noclegiem
 - Ależ nie, niestety będzie ciężko bo nie mamy miejsca
 - Ależ Panie Pasterzu, otóż tutaj stoi przecież chatka z gankiem możemy spać na ganku nawet, mamy śpiwory i damy radę
 - Panie Polaku, będzie Wam zaprawdę zimno
 - My zaprawieni w bojach. Nie dalej jak wczoraj noc spędziwszy nad górskim potokiem poznaliśmy cóż to chłód i mróz i jesteśmy pewni że damy radę.
 - Może ja Panu pokażę w czym problem...
 
 To rzekłszy szef wszystkich szefów prowadzi mnie do chaty i wprowadza do pustego pokoju wielkości około 15m2. W rogu dodatkowo Koza, tylko nie podłączon. Przez kozę mam na myśli piecyk tutaj.
 
 - Panie Polaku, tutaj za mało miejsca na osiem osób
 - Ależ zawrzdy damy radę
 - Szczerze to wątpię, ponieważ musielibyście spać na podłodze a to niezmierny brak wygody
 - Ależ zawrzdy damy radę.
 
 Oczywiście wszystko tak naprawdę na migi. Cała dyskusja. Jest jednak język uniwersalny.
 
 Pasterz zdejmuje z wieszaka plecak a z niego wyciagą 2 litrowego peta z sokiem pomarańczowym i szklankę. Nie kieliszek. Szklankę i leje mi tak pół szklanki.
 
 Powiem tak - nie było możliwości odmówić. Duszkiem wszystko wtrąbiłem i wtedy się zorientowałem że to chyba na nas dwóch było. Faux Pas. Trochę się zdziwił ale leje mi drugie pół.
 
 Sobie myślę - ubezpieczyciel zabije mnie śmiechem. Potem myślę - zanim dojadą to wszystko uleci i... znowu będę spragniony. No to na drugą nogę. Najpierw ja potem on.
 
 Potem było z górki.
 
 - Panie Pasterzu, to my jeszcze się parę minut pobujamy i wrócimy się rozbijać.
 
 Wsiadam na moto i czuję, że ... sok pomarańczowy wchodzi. Powolutku podjeżdżam do chłopaków, mówię że nocleg załatwiony i jedziemy jeszcze się rozejrzeć.
 
 Żeby nie było - dziś uważam że była to skrajna głupota.
 
 Natomiast z tego też względu stwierdziłem szybko że trzeba ogłosić kapitulację. Pokręciliśmy się wokół chaty pasterskiej, zaatakowaliśmy jeden podjazd na którym chyba 5 z nas fiknęło pięknego paciaka. I to tak jakby w tym samym mniej więcej momencie. Podjazd był szeroki i wszyscy polegliśmy.
 
 No to czas na integrację z Pasterzami. A zaczęła się ona mniej więcej tak:
 
 
				__________________------------------------------------------------------
 XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX
 ------------------------------------------------------
 
				 Ostatnio edytowane przez Evvil : 10.06.2014 o 21:36
 |