Widok z okna [przez moskitierę]
 
Kolejny poranek.Zaczyna się skwar.
Po śniadaniu pędzę do pobliskiego sklepiku po wodę. Pan wskazuje na lodówkę - potwierdzam skinieniem - i przede mna lądują dwa lodowate półtoralitrowe plastikowe butelki, w których pływają wielkie kawały lodu. Wow! Ale czadowy patent 

 Są naprawdę zimne, a powoli topiący sie lód powoduje, że nie nagrzeją się zbyt szybko w bagażu.
Kiedy częstuję chłopaków wodą z chrzęszczącym lodem, widzę zazdrość w ich oczach 
 
No i w końcu pamiętam o cisnieniu w oponach 

 Korzystam z kompresora jadącego w Kajmanowozie. Widzę, że mam jeszcze chwilkę czasu, więc zrzucam kierownicę i na szybko sprawdzam czy nie trzeba dokręcić nakrętki, która fiksuje główkę ramy. W DRce ma tendencję do samoistnego luzowania się - a na tych setkach kilometrów wertepów miała okazję.
Ale nie… wszystko ok 
 
Wojtek [na dużym KTMie] ma już dość zapierniczania za szybkimi DRzetami i postanawia dołączyć do naszej grupy foto-lajtowo-emeryckiej 

Zanim wyjedziemy z miasta zahaczamy jeszcze o serwis KTMa, gdzie było prostowane koło z 1190. “Serwis” to urocza i ciasna kanciapa 
 
 
 Każdy z nas dostaje “naklejkę mocy” - moja ląduje na baku…
 
 
No to ruszamy. Zrobiłam dokładny wywiad z Kajmanem i mniej więcej wiem czego się spodziewać - miasteczka, długie proste, 2-3 razy zahaczamy o wzgórza i tam może być nieco trudniej. Ale najważniejsze - żadnych piachów i żadnego koryta rzeki!!!
No to ruszamy.
Początkowo kluczymy po wąziutkich “uliczkach” w Zagorze. Wąska dróżka co kilkadziesiąt metrów łamie się pod kątem prostym. Biegnie wśród zabudowań i wysokich murków. Pokryta jest drobnym zwirkiem. Nijak sie rozpędzić, nijak wejść szeroko w zakręt, bo po prostu widoczność jest kiepska.
W końcu dość kręcenia się - wjeżdżamy na hamadę! I pyrkamy. Temperatura rośnie. Czasem zatrzymujemy się na uzupełnienie płynów, ale wówczas żar uderza ze zdwojona siłą.
 
 
Dla Stonera 
 
 
Co jakiś czas przejeżdżamy przez miasteczka, gdzie droga kręci się ślepymi zakrętami. 
Na jednym z tych w prawo, wyjeżdżam sobie lajtowo szerokim łukiem [bo przecież ślisko na sypkim] i lecę sobie lajtowo na czołówkę z jakąś osobówką… Jak zawsze w takich momentach mnie paraliżuje i mam ochotę zamknąć oczy 

 Zmieniam kierunek właściwie siłą woli, jakims cudem mijam go z lewej… Brakło jakichś 20cm do kraksy.
Od tej pory przed każdym ślepym zakrętem zwalniam i jade przyklejona do zewnętrznej.
 
Wojtek marudzi, że musi z nami jechać, bo strasznie sie za nami kurzy, a on na końcu [nie ma nawigacji]. 
Po kolejnych kilkunastu km żal mi się chłopaka zrobiło. W sumie, pomyślałam, ja i Wiesiek jedziemy podobnym tempem, to wystarczy nam jedna nawigacja.
Oddałam Wojtkowi swojego Garmina, pokazałam najważniejsze funcje i… tyle go widzieliśmy 

 Spotkaliśmy się dopiero po południu na miejscu noclegowym.
A  to ja od tej pory kurzyłam się za 690 
 
 
 
Upał męczy coraz bardziej. Czuję się niezbyt komfortowo. W końcu przystajemy w jakiejś spokojnej oazie. Dziwnie wygląda zbiorowisko drzew palmowych i zieleni w środku skalistego niczego. Co ważne - pośrodku oazy panuje specyficzny mikroklimat. Powiewa chłodem. Śpiewaja ptaszki… Posilamy się batonem i dowiadujemy się, że szukał nas Wojtek. Że  nie wiedział gdzie skręcić na kolejny odcinek offowy i jedzie do celu asfaltem. 
 
Po ochłonięciu wsiadamy na motocykle i znów wjeżdżamy do piekarnika. 
Po minięciu Agdz wjeżdżamy na offa. Pamiętam z “odprawy”, że ten kawałek drogi był kiedyś zmyty i może być “różnie”. 
Momentami właściwie nie ma klasycznej “drogi”, tylko jedziemy tak mniej więcej po płaskich, ciemnych skałach. Tak plus minus wg tego co pokazuje nawigacja. potem pojawia się kamienisty szuter, którym zjeżdżamy w dół. Robię zdjęcie i tracę Wieśka z oczu na jakie 30sek - to wystarcza, że gdy dojeżdżam do rozwidlenia, nie wiem którą drogę wybrać. Jadę w prawo… ale po jakichś 100m dochodze do wniosku, że jednak źle. Zawracam karkołomnie manewrując na pochyłej, wąskiej, pokrytej kamieniami ścieżce… Gorące powietrze jest nieruchome, wylewam siódme poty.
Dojeżdżam do Wieśka w momencie, gdy on zawraca swoje moto - jednak on również źle pojechał. Ponownie męczę się z DRką, powoli tracąc siły i nerwy.
Zjeżdżamy w dół… 
Do rzeki…
Albo raczej tego co z niej zostało po wyschnięciu… do koryta…
Wkurzona zaciskam zęby i jadę po mojej “ukochanej” nawierzchni. Ale to nic… bo w tym pieprzonym korycie są łachy pieprzonego piachu. 
Moja bujna wyobraźnia podpowiada coraz to bardziej wyrafinowane epitety, którymi wirtualnie sobie obrzucam Kajmana - a co! 
Jakos się stamtąd wygrzebuję. 
Zjazd do pieprzonej rzeki
 
I po przejechaniu wioseczki czeka na nas mała nagroda - piękny, delikatny szuterek 
 
 
Na koniec dnia czeka na nas kilkadziesiąt kilometrów asfaltu. Myślę o nim z niechęcią, ale gdy pokonuje kolejne winkle na mojej twarzy pojawia się banan.
Jedziemy w górę po idealnej lekko szorstkiej nawierzchni, droga wspina się na przełęcz kapitalnymi, ciasnymi zakrętami. DRka idzie idealnie! To jest jeden z tych dni, gdy “czuję” motocykl - stajemy się jednością. Bujamy się na serpentynach. Domykam kostki i aż piszczę z radości 

Jest cudownie 

 Bawię się jak  w wesołym miasteczku na rollercoasterze 
 
No a potem już prawie prosta droga do Warzazat… nudy… Oprócz momentu, gdy w czasie wyprzedzania zamiast piątki wbijam trójkę… Na ułamek sekundy gwałtownie  tracę prędkość, a Wiesiek prawie się ze mną zderza… No tak… blondi 
 
Dojeżdżamy do hotelu - szybko ogarniamy się i jedziemy do centrum na jakąs przekąskę. 
Miejsce parkingowe
 
Widok z okna
 
Potem włóczę się po suku… 
Pralnia
 
Telefony
 
Dentysta
 
Spawalnia
 
Nabywam “skarby Maroka” - olejek arganowy, glinkę ghassoul [niestety nie suchą, tylko rozrobioną w oleju - nie daje się do mycia włosów, ale jako maska na ciało jest super!], daktyle, biżuterię [w końcu trafiam na bransoletkę, która nie jest na mnie za duża 

 ]... Mimo stosunkowo późnej pory miasto tętni życiem. 
 
 
W drodze powrotnej poznajemy różnicę między petit taxi, a grande taxi - tylko te drugie jadą na drugą stronę rzeki, gdzie jest nasz hotel. Było z tym niezłe zamieszanie. Pomocy udzieliła urocza studentka [wydział Informatyki] Sana [?]. Wymieniłysmy się na szybko namiasrami na FB, ale nie udało się skontaktować - żałuję do dzisiaj 
 
Jest noc, ale temperatura wcale nie spadła. Jest gorąco i duszno. W hotelu ulgę przynosi włączona klima, ale mimo wszystko nie śpię zbyt dobrze tej nocy...