Wspomniane w poprzednim odcinku miejsce naszego noclegu do specjalnie urokliwych nie należy .
Przy drodze „prywatna inicjatywa” sprzedaje arbuzy i dynie ( zwane u nas melonami ) . Przy  jednym z takich miejsc robimy pauzę .  Siorbiemy łapczywie wciągając soczyste kawałki sporego arbuza .  Pychota !!
Droga odcinkami równa i gładka jak niemiecka autostrada , odcinkami dziurawa jak ser szwajcarski. Są też wielokilometrowe  objazdy gdzie kurzawa jest tak wielka , że przy wyprzedzaniu ciężarówki   przydałby się radar , bo kompletnie nic nie widać . Kurz leci w oczy i do nosa , a w gębie robi się klucha . To jest Azja !!
Pod koniec dnia zatrzymujemy się w „miasteczku kierowców ” Mały kompleks przy drodze powstał dla strudzonych we wspomnianym zawodzie ludzi , Zbudowany jest  z blaszanych baraków. Można tutaj zrobić zakupy , zjeść posiłek , wziąć prysznic , wynająć pokój i pooglądać TV.  Zapłacisz 

 Dostaniesz  All inclusive !!
Do miejsca noclegu jedziemy na przełaj  przez step na małe wzniesienie . Jesteśmy jakieś 140 km. od  Almaty . Dzisiaj raczymy się piwem Biały Niedźwiedź . Piłem to piwo przed wyjazdem w Polsce . Można je kupić w jednym z hipermarketów . Smak mocno przeciętny . Od jazdy w kurzawie wieczorem zaczynam mieć problem z okiem. Przed wyjazdem miałem mały związany z nim wypadek .
Po zachodzie słońca w oddali widać lampy błyszczące jak małe iskierki, które oświetlają  pobliskie miasteczko .
Ta nocka należy do wyjątkowo parszywych . Oko łzawi i boli całą noc . Tabletki nie pomagają . Rano na dzień dobry rzucam  do chłopaków „suchara”.
-Panowie nie jestem dzisiaj w stanie jechać z wami nad Kanion Szarński . Może ledwie doczłapię  do Almaty .
Śniadanko jemy po drodze .
Przed południem jesteśmy w Almaty . Oko przestaje mnie boleć już  w aptece na widok  urokliwej  pani farmaceutki . Profilaktycznie jednak Adam mówi co mam kupić , i jeszcze na miejscu dozuję sobie  pierwszą dawkę  kropli do oka. 
Wspomniane przez Roberta miejsce noclegu .
 Po zrzuceniu brudu razem  z Adamem ruszam do centrum . Robert  zostaje w pokoju i wypoczywa . Chcę kupić jakąś pamiątkę  i ogólnie zobaczyć miasto . W autobusie sympatyczna  pani o rubensowskich kształtach  długo myśli  gdzie o tej godzinie można  nabyć jakiś souvenir  . Ostatecznie poleca nam Park Gorkiego . Kisimy się z Adamem w owym autobusie ze 40 min. jadąc prawie przez całe miasto . Park jest przy ostatnim przystanku . Płacimy za wejście i ruszmy  w alejki . Park okazuje się być świetnym miejscem na spędzenie czasu z rodziną lub dziewczyną . Nie tego szukałem. Wyglądamy jak para gejów. Jeszcze tylko brakuje byśmy w tej romantycznej scenerii zaczęli  chlebem karmić kaczki .  Pijemy kawę i zbieramy się do powrotu . Po drodze robimy zakupy .
W pokoju raczymy się zakupionym przez Adama  pysznym koniakiem . Kreatywny Robert obmyśla patent na zamknięcie drzwi .  Dzisiaj do snu przygrywa na nieśmiertelny Elvis 
 
Po śniadaniu zaglądam do reglera . Od jakiegoś czasu mój miernik prądu rodem z NASA  pokazuje niskie ładowanie . Kostki są na tyle stopione , że nie można ich rozpiąć . Jestem wku....ny bo tuż przed samym wyjazdem  sprawdzałem wszystkie kostki . Czyściłem je  i pryskałem specjalnym sprayem . W szczególności tą od regulatora napięcia znając jej upierdliwość .  Cięcie kabli  , skręcenie ich  i zabezpieczenie taśmą przywraca prawidłowe napięcie . 
Dojazd do kanionu widokowo przypomina mi Mongolię . Wracają stare wspomnienia .
Za wstęp trzeba zapłacić. Kupujemy bilety i jedziemy nad brzeg kanionu . 
Sam kanion ma długość ok  150km , a jego ściany sięgają wysokości 80 m . Jego widok robi naprawdę wrażenie .
Widoki przed dojazdem do granicy z Kirgizją .
Jak Robert wcześniej wspomniał na granicy  z Kirgistanem mamy małe problemy. Ja tą sytuacją widziałem momentami zabawnie . Było to  tak .
Po wspomnianą pieczątkę pędęm gnamy do pobliskiego miasteczka . Pani policjantka informuje nas , że  naczelnika już nie ma . Pojechał do domu na jakąś rodzinną imprezę . Miła kobieta wykonuje jednak jeden telefon i oznajmia , iż szef będzie za 10 min . 
Naczelnik wkrótce pokazuje się w biurze . Jeżu co za miły człowiek . Zerwał się z imprezy rodzinnej , by pomóc trzem „zagubionym” motocyklistom.  Wskazuje nam swoje biuro . Idziemy posłusznie za nim . Zasiada za biurkiem i gestem pokazuje by zamknąć drzwi . Myślę sobie będzie  OK . Po prostu ma być bez świadków . Tłumaczymy zaistniałą sytuację .
Robert dodatkowo zaczyna kadzić błagalnym głosem .
-Naczjelnik ludzie skazali , czto ty charoszy czjeławiek .
-Naczjelnity tolko ty nam pomożesz .
Pomimo powagi sytuacji włącza mi się jakaś głupawka i przygryzam język by nie parsknąć śmiechem . 
Naczelnik kiwa głową udając zrozumienie . Kartkuje paszport w tą i z powrotem .  Padają jakieś abstrakcyjne kary i groźba powrotu do Almaty . Pokazujemy kwit , który dostaliśmy na granicy ( foto na str 3 ) i zganiamy na zwichrowaną kopię . Naczelnik cały czas  buduje napięcie , by po chwili podać pierwszą kwotę - 100 dolków od głowy . Zwariował !! Po chwili targowania ostatecznie sprawę załatwia jeden Benjamin Franklin ( 100 dol. ) . Naczelnik z zadziwiającą łatwością sięga po pieczątkę , składa szanowny podpis i rozstajemy się jak prawdziwi gentelmeni .
Wyszło jakieś 33,3333...  dolarów na głowę .
CDN........