Odcinek 9, czyli offroadu starczy nam na jakiś czas
Rano budzą nas miliony ptaków śpiewających gdzieś w gałęziach ponad naszymi namiotami, ale nawet Raf na to nie marudzi 
 
Musimy się wydostać z Purros z powrotem do cywilizacji. Miny mamy trochę niepewne, bo wczorajszy odcinek to było ćwierć drogi  D3707, a zajęło nam pół dnia. Dziś do pokonania mamy resztę. Chcemy dojechać do miasta Opuwo (prawdziwe miasto, takie ze sklepami!) a po drodze mapa pokazuje jedną kropę o nazwie “Orupembe”. No nic, ruszamy.
Droga okazuje się dużo bardziej cywilizowana, niż poprzedni odcinek, trafia się nawet szeroki, prosty szuter:
 
Większość drogi wygląda tak:
 
trochę trzęsie, ale problemów brak.
Orupembe okazuje się składać z trzech chałup, więc jedziemy dalej i zatrzymujemy na środku wyschniętego koryta rzecznego na lunch:
 
i jedziemy dalej:
 
w południe cień wygląda tak:
 
Po jakiś 250 km zjeżdżamy z gór i krajobraz zmienia się całkowicie.
Jest płasko, zielono i rolniczo. I do tego ludzie dookoła!
A tu kopiec termitów:
 
W końcu jesteśmy w Opuwo, pierwszym mieście, które wygląda jakby leżało w Afryce,a nie w Niemczech 

Jest hałaśliwie, ciasno, gorąco… Są panie Herero:
 
 
Ich stroje nawiązują do sukien żon pastorów, a czapki do krowich rogów.
Nie wiem, jakim cudem wytrzymują one w tym upale…
Panie Himba chyba lepiej są przystosowane do upałów:
 
Znajdujemy stację benzynową, SPAR i piekarnię, możemy więc uciekać znów w dzikie 

Jesteśmy w najbradziej północnym punkcie naszej rajzy, stąd do Angoli tylko 100 km...
Robimy więc odwrót na południe i  jedziemy elegancką szutrówką. 
Ale po drodze “malutka” przełęcz.
 
Właśnie ją nieco przerabiają i znacznie obniżają, ale i tak jest imponująca. Przełęcz Joubert, podjazd o nachyleniu dochodzącym do 1: 4,5, czyli 22%. Polecamy 
 
Oczywiście cały czas latają po drodze jakieś zwierzątka, na szczęście najczęściej małe antylopy:
 
robi się późno, zaczynamy rozglądać się za campingiem.
W jednym z folderów mamy spis campingów “gminnych” i widzimy, że w pobliżu coś jest.
Zajeżdzamy za znakami do luksusowych lodge (coś koło 300 PLN za dzień …), ale recepcjonista z uśmiechem propnuje camping za jakieś 30 PLN i jeszcze mówi, że możemy sobie przyjść na basen i skorzystać z europejskich gniazdek.
No jak tu odmówić ?
Khowarib Campsite to chyba najładniej położony camping na jakim byliśmy. Nad rzeką, dookoła góry, piękny zachód słońca.
Fajnie się tak spędza Walentynki 
 
 
cdn.