Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07.02.2014, 01:05   #93
wilczyca
 
wilczyca's Avatar


Zarejestrowany: Nov 2011
Posty: 1,343
wilczyca jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 1 dzień 22 godz 35 min 12 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał Paluch Zobacz post
Proste . A przy najbliższym spotkaniu masz "w ryj" i to z gwinta.
hehe, trzymam za gwinta.

5-1-7

Czy ja wiem? Było to dla mnie logiczne, że wołają po numerku. W firmie rotacja była spora. Bywały dni, kiedy siedzieliśmy nic nie robiąc, bo w wakacje ruch zelżał i przyprawiał nas o frustracje… a tymczasem w biurze przyjmowano kolejnych nowicjuszy, bo przecież firma musi mieć swoich ludzi w każdym miejscu miasta…

kszykszyyykszyyy 5-1-7 5-1-7 Karolajna… kszyyykszyyykszyyyy

Tak też do mnie wołano czasami Kiedy 1/3 ludzi znika z firmy po tygodniu, dwóch, nie dziwię się, że kontrolerzy nie zwracają uwagi na imiona. Mój numerek nie był prosty do wymówienia, ale lubiłam go, bo jest związany z moją datą urodzenia Ciekawe było, że organizm potrafił żywo reagować na ten zestaw cyferek w radiu. Często z letargu wyrywało mnie wołanie 5-1-6 albo 4-9-7… Brzmiało podobnie i działało na moje ciało jak moje osobiste 5 – 1 – 7.

No właśnie, Zipo, widzisz w mojej relacji smutek i zniechęcenie, ale to nie do końca tak. Bywały takie momenty, stany zniecierpliwienia. Ale w każdej chwili mogłam zrezygnować. Nie ograniczała mnie żadna czasowa umowa. Godziłam się na to. To był swego rodzaju test – przeprowadzony przeze mnie na mnie. Ile wytrzymam, czy dam radę? Ile spokoju z siebie wykrzesam w tak ch…ej sytuacji? To było wyzwanie, coś pozytywnego.

Ciekawym było, jak moje ograniczenie językowe wpływało na pokorę i… zmianę myślenia. W normalnej sytuacji, bez barier językowych, pewnie nie raz nie wytrzymałabym i wygarnęła niejednemu co o nim myślę. Nie mając jednak wystarczającego zasobu słów, a FUCK z wszelkimi dodatkami byłoby zbyt prostackie jednak…, zmuszona byłam przełknąć to, co mi nie pasowało i zareagować na to spokojnie i z dystansem. Yes or not. Prosta sprawa, prawda? Można się buntować, ale można też wypróbować życie w innym wymiarze. Stać się elastycznym. Przekroczyć własne ograniczenia, bariery. Zrobić coś pozornie wbrew sobie, ale w swoim stylu. Brzmi dziwnie? A może życie zaczyna się właśnie w tym miejscu? Po drugiej stronie lustra?

Zauważyłam też pewną prawidłowość w komunikacji między officem a 5-1-7. Mianowicie… Biuro miało w stosunku do mnie pewien dystans i respect Możliwe, że było to spowodowane właśnie tą moją „dostojnością”, której na co dzień, jak wielu z Was wie, nie posiadam Nie kłóciłam się, nie żartowałam [wyższa szkoła językowa], wytrwale słuchałam, co góra ma mi do powiedzenia i przez to byłam traktowana z pewnym szacunkiem, jakkolwiek by to nie zabrzmiało… Kiedy Magda była wysyłana w południe do Newcastle, jakieś 500km od Londynu, mnie nigdy nie wykorzystali tak perfidnie… Nawet, kiedy miałam już dłuższy staż. I nie sądzę, żeby spowodowane to było jakimiś niedomaganiami z mojej strony, bo nie nawaliłam nigdy znacznie. Myślę, że byłam dla nich trochę tajemniczą personą, której się odrobinę bali Taką mam teorię, trochę głęboko posuniętą, ale jak dla mnie – wiarygodną. Kiedy w ostatni dzień żegnałam się z Billem, powiedział mi coś w stylu, że mają dla mnie dużo respect Wiem, że byłam dziwnym trybkiem tej machiny, dostałam duży kredyt zaufania i robiłam rzeczy, które – gdyby się racjonalnie zastanowić – były prawie niemożliwe do realizacji w moim położeniu. A jednak się dało i udało.

Dosyć tego fruwania.
Pewnego dnia uziemił mnie golf. Dzień był wyjątkowy pogodowo – na przemian lało i wychodziło słońce. Czyli droga na zachód była bardzo świetlista i mokra momentami. Oślepiający, zmyty asfalt nie dawał szans oczom. Dzień jak co dzień… Długo czekałam rano, zanim dostałam pierwsze zlecenie. Rzuciłam się więc na nie z ogromem zapału. Zawiozłam jedną, drugą pakę, dostałam pilne powiadomienie o odbiorze czegoś gdzieś. Drogę właściwie znałam, więc wskoczyłam na motura i heja! Wylatuję spod mcDonaldsa, wskakuję na szybką drogę w kierunku zachodnim, tunel, zwalniam przy trzech fotoradarach wewnątrz, jeden już mnie kiedyś ustrzelił, ale bez konsekwencji o dziwo… Wypadam z podziemia i frunę wykreskowanym pasem mijając stłoczone puszki… Ależ dobrze mi idzie, dziduję pełna euforii, słońce naparza, jezdnia ładnie umyta przez ulewny deszcz przed chwilą… i ten golf… jakby nie mógł się opanować… przecież wyjeżdża mi prosto pod koła! Jak mam wyhamować nie podcinając sobie przodu? Moment wyczuwania hamulca, ustalania trajektorii lotu między golfem a jadącymi z przeciwka autami… Jak uderzyć, żeby straty były jak najmniejsze? Ostatecznie uderzam lewą stroną kierownicy w kant auta, uciekając lewą ręką i nogą, za to prawą trzymając kierunek lotu. Zatrzymuję się równolegle do vw, trochę za blisko, żeby utrzymać równowagę, motor przechyla się na prawo i muszę go puścić, auta z przeciwka pozwalają mi na tę ekstrawagancję i honda zostaje położona. Oczywiście w osłupienie wprawia mnie, że wysiada pasażer… znaczy kierowca z prawej strony. To jakoś wciąż mi nie pasowało… Ja w lekkim szoku, gościu w niemniejszym. Wyciąga od razu aparat i strzela foty. No więc ja też… Tablice rejestracyjne już sfocone, pozostaje wymienić numery tel. Podaję namiary na firmę. Wiecie, że nigdy nie miałam dokumentów z motocykli? Tam wszystko jest zawarte w numerze tablicy rejestracyjnej. Cóż więc mam robić. Podnoszę motura, proszę o pomoc kierowcę, bo samej mi się nie chce dźwigać. Przepycham sama na pobocze, bo nikomu się nie chce pomóc. Gościu się spieszy, więc mówię mu, że wszystko w porządku i żeby spadał. Sama daję sobie chwilę na oszacowanie strat. Jakiś miesiąc temu miałam podobną sytuację w Polsce. Dzień przed wyjazdem motocyklem do Anglii wyprzedzałam kolumnę samochodów, pech chciał, że na jej początku ktoś po prostu skręcał w lewo. Wtedy nie miałam tyle szczęścia i wpakowałam się w tylny błotnik thalii. Przywaliłam konkretniej bokiem ciała w blachę, zrzuciło mnie z motka, ale na szczęście mało inwazyjnie. Właściwie nic się nie stało większego. Ten incydent następił w czasie mojego tygodniowego urlopu w Polsce. Trochę mnie wtedy poniosło po londyńsku... Teraz mam do kompletu... symetrycznie...
Tak więc rozmawiam chwilę z moim ciałem: stopy, piszczele, kolana… uda, biodra, korpusik… barki, łokcie, nadgarstki i ręce… głowa na karku. Wszystko wydaje się posłuszne mózgowi. Teraz motor. Nic nie odpadło. Zawieszenie z przodu wygląda ok. Jeden kierunek zwisa, ale działa. Pali? Pali. Kierownica jakby krzywa trochę… Kontaktuję się z biurem, zapowiadam wizytę w serwisie. Wsiadam, ruszam… Kierownica w dziwnej pozycji, ale motor jedzie prosto i chętnie.
W workshopie jak zwykle cieszą się na mój widok Wymagająca klientka ze mnie. Dostaję jakiś papier do wypełnienia w biurze, co się stało, jak to było. Pomaga mi Kuba z biura. W serwisie przyglądają się moturkowi, biorą długą rurę spod ściany i nakładają na kierownicę. Dźwignia robi swoje. Kiera się odkształca. Za pomocą palów wymierzają odległości i doprowadzają kierownicę do pierwotnego, ba, praktycznie fabrycznego stanu. Włala. Jeszcze tylko przykleić niesforny kierunkowskaz czarną taśmą i może pani wracać do pracy… Ok….

Kszyyykszyyyyy 5-1-7 5-1-7 kszyyykszyyyy ar ju redi? kszyyyykszyyyy ju szut goł tu Marylebone kszyyykszyyyyyy
Kszyykszyyy itsss 5-1-7 kszyyykszyyyyy Roger Roger…. Kszyyykszyyyyyyy kszyyyyyy


W następnym odcinku nadrobię optymistycznymi fotkami. Nie jest moim celem pochmurne przedstawienie Lądka, szczególnie że miałam podobno sporo szczęścia pogodowego w tym sezonie
Znowu kończę mój odcinek późno, ale dziś w warsztacie dostałam pogróżki, że zamiast siedzieć przed klawiaturą rozbieram motura... A oni czekają na nowe wieści z "kuriera londyńskiego"
No to na dzień dobry niespodzianka, jaką uraczyła mnie DRacula...



Zaprawdę powiadam Wam... serwisujcie swoje motocykle mimo braku śniegu...
__________________
Choćbyś życie swe włożył w wilka wychowanie, szkoda trudu; wilk wilkiem i tak pozostanie.
wilczyca jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem