Czwarty z ekipy, Tomek, na wycieczke wystartował 2 tygodnie wcześniej robiąc biznesy w Londynie 

 Umówiliśmy się na połączenie sił na wiosce koło Bayonne, przy granicy francusko-hiszpańskiej. Wieczór spędziliśmy u Filipa, znajomego od VW ogórków, a właściwie to nie u niego tylko wędrując po wiosce 

 Między innymi na farmie hipisa-byłego rockersa-czasami punka-głównie socjaslisty, żyjącego aktualnie z dopłat unijnych dla rolników. Posiadającego farmę składającą się z zepsutego traktora, jednej kury, jednego osła i maszyny do startowania messershmitów z dwoma silnikami z garbów. Sorry ale zapomniałem imienia 

. Akurat była u niego impreza to zostaliśmy 
 
 
 
Żona i syn Filipa
 
Przegląd fury i małe przepakowanie...
 
 
Fota z gospodarzem
 
I dzidaaa przez Hiszpanię 
 
 
Pamiątkowa fota z parkingu supermarketu 
 
 
Trasa przez Hiszpanię troszkę z wolna ale ciągle do przodu, zwiedziliśmy po drodze Salamancę - ale tak jak zawsze zwiedzamy miasta czyli nie zsiadając z motoru/nie wysiadając z samochodu 

 Kiedyś to się musi zmienić... ale to jeszcze parę lat. 
 
Do Gibraltaru dotarliśmy w nocy, rozbiliśmy się na plaży. w nocy niestety zaczęło padać i droga którą przejechaliśmy zamieniła się w rzekę zbierającą wodę z okolicznych wzgórz, a rozbiliśmy namiot  pomiędzy tą drogą a morze... Szkoda, że namiot nie był super szczelny bo byśmy dopłynęli na drugą stronę bez promu 
 
Rano zaczęliśmy od zwiedzania Gibraltaru, lotniska na nim, popatrzyliśmy na skałę Gibraltaru (spod niej) i zwiedziliśmy jadłodajnię. Gibraltar to niewielka kolonia brytyjska, zwiedzanie zajęło nam około godziny razem ze śniadaniem. Polecam, szybko i treściwie 
 
  
Najedzeni pojeździliśmy trochę po Algeciras w poszukiwaniu najtańszego biletu na prom... trochę był to zmarnowany czas bo wszyscy agenci oferują tą samą cenę 

 Wybraliśmy najtańszą ofertę, jak zwykle to bywa w takich sytuacjach - najtańszy to na pewno nie najlepszy... pewnie jakby dopłacić te 12 Eu to odprawa promu byłaby szybka i przyjemna a my trafiliśmy na opóźnienia i rozładunek... 
Te kilka godzin postanowiliśmy umilić sobie:
rozmowami
 
i rozmowami 
 
 
po rozmowach Rafała napadła wena tfórtscha 
 
 
później wkleję skan tego... cuda 
 
Po chyba 6 godzinach na nabrzeżu w ciągle padającym deszczu udało się wjechać na prom
goodbye shitty europe
 
Welcome Africa 
 
 
Oczywiście nie dopełniliśmy obowiązków porządnych pasażerów i nie powypełnialiśmy papierków... trzeba było szukać policjanta, upraszać o jego powrót do pracy i zjechaliśmy z promu jako ostatni 
 
Na granicy nie uszła czujnym oczom celników nasza typowo środkowo-europejska uroda. Ulegli oni stereotypom i prześwietlili nasz automobil w poszukiwaniu pistolców
 
Noooo w końcu, jedziemy i prpprrrprrprr, koniec paliwa 

 500m za granicą. 
W głowach już jedno: "ku#!$Wa. gdzie teraz stacje i ile kilometrów z buta". Cóż, myśleliśmy jak typowi europejczycy... po 2 minutacj zjawił się akurat przechodzący człowiek, zadzwonił do kumpla, zeszlśmy z wiaduktu na którym staliśmy a tu podjeżdża merc beka wypełniony po dach beczkami z dieslem 
 
W tych pięknych okolicznościach, wjeżdżając do Tangeru, wyszukaliśmy stację w radiu i kawałek który tam leciał... chyba nie mógł wypaść lepszy 
 CDN...
CDN...