|  24.10.2012, 22:15 | #11 | 
	| 
				
 Zarejestrowany: Apr 2008 Miasto: Wroclaw 
					Posty: 2,387
				 Motocykl: RD04
 Przebieg: 40.000
 Online: 3 miesiące 2 dni 2 godz 50 min 11 s       | 
				  
 
			
			Sobota 8 IX
 Jak już zostało napisane poranek był lekko-ciężki.Po wieczornym oczekiwaniu na Sławka zapodział się mój kask.W sumie nie wiedzieć czemu?:-)
 Sławek skutecznie odbijał sobie żarty dnia poprzedniego rewanżując się za zapomniany dowód rejestracyjny.
 
 Czy ten koleś poniżej nie miał prawa go porzucić?
 
 
 
 Prysznic na żetony przyspieszył nasze ruchy i dosyć szybko byliśmy spakowani.
Gdy najważniejszy zegar afrykański pokazał 0.0 ruszyliśmy w drogę.
Piękne słoneczko napawało optymizmem.Wszak dzisiaj mieliśmy spotkać się już z Jarkiem, który wyruszył z Francji na powitanie.
Z Czech obraliśmy kierunek na Salzburg.Staraliśmy się omijać główne drogi,ale mając w świadomości, że do przejechania jest ok. 800 km. nie można pozwolić sobię na dużo fantazji.
Tradycyjnie lądujemy  na autostradzie z brakiem stosownych opłat.
 Na szczeście byliśmy za szybcy i za wściekli. Tym razem się  upiekło a na najbliższej stacji grzecznie nakleiliśmy znaczki.
Z Salzburga szybkim strzałem przez Berchtesgaden czyli Niemcy wbijamy się znów do Austrii.
 Okolice tego parku narodowego obfitują w dużą ilość zakrętów, widoków oraz całej rzeszy motocyklistów.Na jednej z serpentyn Tomek postanowił "ułożyć" klocki. Zaowocowało to tym,że  stanął na skrzyżowaniu w dużej smudze siwego dymu.
 Motocykli było na tyle dużo ,że przestaliśmy już machać.Zrobiła się jakaś masakra.Pomyślałem, że zainstaluje sobie łapę jakiegoś manekina z dłonią skierowaną ku górze we wszystkim znanym geście.
Jarek ze Sławkiem cały czas był w kontakcie ,ale jakoś nie mogliśmy zgrać punktu spotkania.W efekcie końcowym wylądowaliśmy w Bolzano we Włoszech i po krótkim okrążaniu miasta okraszonym popierdywaniem z tłumików zainstalowaliśmy się obok jakiejś fontanny.
 Podczas oczekiwania musiałem jeszcze wytłumaczyć się z tego ,że poprowadziłem drużynę przez płatną częśc drogi, co kosztowało nas 8 euro za głowę.Wszystko jak zwykle zwaliłem na gpsa.
Gdy dotarł Jaru wiedzieliśmy,że będziemy szukać noclegu na dziko.W związku z tym,że nie mieliśmy jedzenia(i innych rzeczy) wybrałem się z Rafałem na zakupy.Generalnie wszędzie było pozamykane i uratował nas mały sklepik prowadzony przez imigrantów.Skąd byli nie mam pojęcia. Wyglądali jak Kaddafi i na pewno nie mieli w sklepie alkoholu.
Kupując kiełbaso-pasztety w kolorowych foliach z dziwnymi znaczkami bałem się tylko czy nie kupuje żarcia dla psa.Pieczywo było na tyle nieciekawe ,że postanowiliśmy kupić w ciemno całą butelkę przyprawy przypominającej ajwar.
 Tenże piekielnie ostry sos towarzyszył nam do końca wyprawy.Był w stanie zamordować każdy smak a najboleśniej odczuły to pewne części ciała.
No tak nocleg
 Trzeba opuszczać miasto.Skierowaliśmy się na południe. Na całe szczęście w miarę szybko trafiamy na nieoświetlony obszar.Zwiad pojechał na rekonesans i przekazał,że niezliczone ilości dróżek niknęły wśród winnic i  sadów.Zmęczenie i lekka desperacja wzięły górę.
 
 Zostajemy.
 Po zapaleniu naszych czołówek i latarek okazało się, że jest to cudowne miejsce!
Rozbijamy namioty, delikatnie degustujemy owoce i cieszymy się, że udało się tak ładnie zamknąć dzionek.
 Znalazła się nawet odrobina tego czego Kaddafi nie miał w sklepie.
Po chwili okazało się, że miejsce nie jest takie odludne.Widzimy światła samochodu zmierzające ku naszemu obozowisku.Gasimy latarki i czaimy sie jak harcerze na podchodach.
 -Przejechał?
 -Przejechał
 
 Wizja bliskiego spotkania z Carabinieri nie była zachęcająca.Akcja z samochodem powtórzyła sie jeszcze raz ,ale  wtedy już nam to wisiało:-)))
Grzecznie poszliśmy spać.
 
			
			
			
			
			
			 | 
	|   |   |