16 listopada
Zaczął się kolejny z tych dni.
„chłopak nie łam się 
bo wszystko może być ukryte...
młody jestem, szarość życia tłamszę
rozkminiam co jest prawdą  a co fałszem...
...żyć pełnią życia albo na dystansie...” Fenomen
Budzę się, 5AM, jakby świtać zaczęło... wiem to tylko z netu bo w pokoju nie ma okien 

Ruszył bym już, tak bez śniadania by zjeść je w jakimś pięknym miejscu. Nie w pięknej restauracji ale właśnie za 27 może 130tym zakrętem, gdzieś na wzgórzu z widokiem na góry czy doliny. Tak dla mnie wygląda śniadanie mistrzów 

Tymczasem, zupełnie jak bym był na wczasach leżę sobie sam na łożu z niebieskim baldachimem, klikam sobie na komputerze, za chwilę pewnie wstanę, zaleję mlekiem płatki. Mleko pewnie mi zaszkodzi i zostanę w Fez na 3 dni...
Czekam aż reszta wstanie.
Pewnie będą chcieli uzgodnić gdzie jedziemy.
To uzgodnimy...
Padło na to co miałem w notatkach, reszta nie odrobiła pracy domowej 

 W sumie jej im nie zadałem... mój błąd ?
Ruszyliśmy, to był pierwszy słoneczny dzień w Maroku, 22*C i pełna lampa. Piękne zakręty w jeszcze piękniejszej atmosferze. Nie wiem czy to ze strachu przed szybko pokonywanymi zakrętami czy może z podniecenia wspaniałymi widokami ale poczułem ( a może mi się tylko wydawało bo akurat mp3ka zapodała Sexualną 

 ) jak by ktoś z tyłu zaciskał uda...  Hmm a może to tylko marzenia były... 
A widoki były mniej więcej takie, co zakręt to inne :
 
 
 
 
 
Moim współtowarzysze zaczęli się wyraźnie denerwować. Kolejny obiektyw, kolejna zmiana filterka, kombinacja 1 i 2 , kombinacja 2 i 3, 3 i 1 ..... Kurwa no, miałem pożyczyć jeszcze dwa ze 2-3 body by tylko całość zmieniać ? Gdzie ja bym to pomieścił... Ich zdenerwowanie przeniosło się na mnie. Obiektyw nie pasował w body, gwint obiektywu nie chciał przyjąć filtra. Masakra!
Nie rozumieli mnie a ja ich. Cóż, życie...
Jeszcze nikt nie wybuchnął, trzymaliśmy fason.
Ruszyliśmy dalej, ku  Volobilis.
Mijały zakręty, mijały kilometry, cel się zbliżał.
 
 
 
 
Wybiła 11.30
Zaparkowaliśmy.