Wróciliśmy dzisiaj do domu po przejechaniu 3450 km ,średnia prędkość 55 km/h średnie spalanie 5 l/100km. Zaczęliśmy od Dołhobyczowa na granicy wschodniej skończyliśmy w Pomorzowicach koło Głogówka.
 
Względy praktyczne , zdecydowały o zmianach w trasie i obecnie  realizujemy wycieczkę dookoła polski. Obserwacja z dnia dzisiejszego  jest taka że widzieliśmy z 5 CL lub podobnych w rejonie Nowej Dęby ,  jednego GS ze szwecji stojącego w Zamościu oraz znów jednego CL w  Zamościu z parą ubierającą przeciwdeszczówki . PozdrawiaMy z Sobiboru
 
 
 
 
 
 

Skrót w rejonie miejscowości Kodeń
 

 Dzisiaj było ciekawie, zaraz po ruszeniu w kierunku muzeum , jadąc po  drodze w lesie zostałem zaatakowany przez startującego bociana. Jak się  zorientował że nie zdąży przelecieć przede mną to zaczął odbijać w lewo  ale gdybym nie przyhamował i nie odbił w prawo to dostałbym bocianem. W  Siemiatyczach tak się zaaferowałem ilością bocianów że przejechałem  główną drogę na granicę ignorując znak stop, odpuściło mnie dopiero po  kilku minutach. Następną ciekawostką było zamknięcie drogi na Kodeń ze  względu na remont, wybrany skrót spowodował lekkie błądzenie w lesie ,  glebę Tomka w kopnym piachu (nieprawdą jest że tylko kieleckie jest na  pisaku), Beatka przez kawałek szła na piechotę. To wszystko to jednak  nic gdy po dobrej połowie godziny oglądania cudownego obrazu ,  zobaczyłem małego busa który pojechał właściwym objazdem. Dalej to juz  standard , Janów Podlaski , przeprawa promowa w Niemirowie, próba  dotarcia na Grabarkę uwieńczona powodzeniem , ale już w pełnym deszczu .  Polecam wizytę w Kostomłotach u księdza-popa(obrządek unicki), po  analizie miejsca i czasu stwierdzamy że Kruszyniany to za daleko i  zjadanie ciężkich potraw późno w nocy nie przyniesie nam radości.  Decydujemy się na nocleg w Białowieży a z rana ruszamy oglądać żubry ,  dęby i spróbujemy dojechać do Kruszynian twardą drogą . Na mapie mam  drogę lokalną a w GPS nieutwardzoną , zobaczymy kto ma rację. Przebieg  dzienny tylko 240 km  
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Dzisiaj był udany dzień , robione około 250 km w tym 20 offem , do  Kruszynian można dojechać utwardzoną drogą . Największy stres to  przejazd 4 kilometrową piaskówką, tzn stres dla nas bo Tomek sobie radzi  dobrze. Polecamy jedzenie u tatarów w Kruszynianach , nie polecamy  jedzenia tzw potraw litewskich w Puńsku gdzie śpimy. Największą zaletą  jedzenia w Kruszynianach jest fakt że potrawy nie czekają na klienta,  ale to klient musi przyjąć to co jest dostępne w danym momencie, nam  udało się zamówić pięć różnych potraw i wszystkie były smaczne i gorące  prosto z pieca . Nie polecamy wizyty w rezerwacie pokazowym  Białowieskiego parku bo to komercja i szkoda tych zwierząt zamkniętych  na wybiegu. Jedzenie litewskie w Puńsku wiedzieliśmy kiedy dostaniemy bo  o tym informował nas dzwonek mikrofali. Jutro spróbujemy znaleźć coś  prawdziwego. Deszcz cały czas gdzieś nas straszył ale nigdy nas nie  doświadczył . Kolejny dzień utwierdza nas w przekonaniu że Polska to nie  jest kraj motocyklistów , których nie widać na trasie .  
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Zaczęliśmy wcześnie tzn o 9.00 , szybka wizyta w skansenie w Puńsku , a  następnie jazda na północ w kierunku litewskiej granicy w pewnym  momencie stwierdziłem że na Litwę jest rzut beretem i możemy spróbować  jak jest po drugiej stronie .Standard dróg po drugiej stronie granicy to  szerokie szutrówki, poprowadzone między byłymi PGR'ami, na pierwszy  rzut oka widać że jest biedniej i panuje ogólny marazm, udało na się  nawet wjechać do jakiegoś miasteczka które bardziej przypominało wioskę .  Szczęśliwie znaleźliśmy nowo zbudowaną drogę na Wiżajny , gdzie będąc  zaczepiliśmy jakiegoś urzędnika o możliwość dobrego jedzenia , polecił  nam Victorię na jeziorem po litewskiej stronie. Znów udaliśmy się na  drugą stronę i po 12 km asfaltowo szutrowej drogi znaleźliśmy ten  kompleks turystyczny , restauracja była nawet otwarta , ale chuba nikogo  nie było w ośrodku oraz był brak możliwości płacenia kartą . Na pytanie  czy w pobliskim miasteczku (granica z obwodem kaliningradzkim) jest  możliwość płacenia kartą , padła odpowiedź , tak , ale tylko w sklepie  bo restauracji tam nie ma. Wracamy do Wiżajn i zjadamy jakieś ryby w  barze , pozostaje tylko zatankować co postanawiamy zrobić w Gołdapi. Po  40 km wizytując przy okazji wiadukty w Stańczykach dojeżdżamy do Gołdapi  gdzie zaczyna nam doskwierać temperatura (27 stopni), miasto jest  rozkopane przez budowę obwodnicy, a stacja Orlenu wpisana w GPS nie dość  że nie istnieje w podawanym miejscu to jest zlokalizowana po drugiej  stronie miasta. Tankując postanawiam sprawdzić ciśnienie w kołach ,  widząc automat do pompowania identyczny jak na Statoilu który w dniu  wyjazdu spuścił mi powietrze z przedniego koła, zapytałem pracownika  stacji czy nie będę miał problemów, odpowiedź była , oczywiście że nie.  Następne pół godziny spędziliśmy na poszukiwaniach serwisu opon aby  sprawdzić ciśnienie szczególnie w przednim kole. Udajemy się z właściwym  ciśnieniem w kołach w kierunku zalewu wiślanego , starając się jechać  jak najbliżej granicy .Na  pierwszy rzut oka widać różnicę w stosunku do  terenów przejechanych wcześniej, zapuszczone domostwa nieuprawiane pola  , zniszczona infrastruktura. Początek jest niezły jedziemy kostką która  pamięta czasy cesarstwa i jest w całkiem niezłym stanie , radość mija  po jakiś 5 km gdy kostka przechodzi w radosną twórczość betonowych  trylinek które były stosowane po wybudowaniu np. przepustów przez drogę ,  nikt w czasach komuny nie był w stanie ułożyć ponownie kamienia.  Jeszcze małe wyjaśnienie mówiąc bruk miałem na myśli drogę z kamienia ,  który był dobierany tak aby z rożnych kształtów stworzyć w miarę  jednolitą powierzchnię. Niestety lata komuny spowodowany że na  niektórych odcinkach droga w tej formie przestała istnieć a jej miejsce  zajął w najlepszym wypadku szuter, jednak dzisiejsze władze próbują coś z  tym fantem zrobić naprawiając co gorsze odcinki, niestety takie świeże  place budowlane były najbardziej grząskie. Docieramy w pobliże Dąbrówki  która to wioska składa się z pałacu w którego pustych oczodołach  okiennic wije się powój oraz kilku domów. Za Rapą gdzie można zobaczyć  piramidę trafiamy na piękną kamienną drogę która bardzo rzadko jest  używana przez pojazdy  ponieważ między kamieniami wyrosła trawa i  jedziemy po pięknym zielonym dywanie, czasami całe odcinki są  zastępowane przez betonowe trylinki również w dobrym stanie , najgorsz  sytuacja jest w miejscach gdzie doga przechodzi przez budowle  hydrotechniczne wtedy widać brak dbałości zarówno o urządzenia jak i  drogę (woda robi swoje wymywając ziemię i tworzą się przełomy). W ten  sposób docieramy do Wegorzewa i od skrętu na Mamerki jedziemy trasą  wycieczki ze zlotu, za śluzą którą zwiedzaliśmy na złocie w odległości  około 750 m jest miejsce które możemy polecić na zjedzenie dobrej ryby,  która spożywamy w upalnym słońcu. Jednak na horyzoncie gromadzą się  czarne chmury, które w okolicach Bartoszyc, dają upust i z nieba leją  się strugi wody , pierwsze przeczekujemy licząc na przejaśnienia które  widać w oddali . Niestety następne kilometry pokazują że lepiej nie  będzie , temperatura spadła do 15 stopni a co celu pozostała godzina ,  decydujemy się dojechać bez przeciw-deszczówek , co do Fromborka było  nawet ok , ale na odcinku Frombork -Kadyna pojawił się mocny wiatr który  momentalnie nas wychłodził, decydujemy się na nocleg w hotelu , jest  ciepło sucho ,ale kosztownie. Jutro jedziemy w kierunku Świnoujścia,  mamy nadzieję w komfortowych warunkach pogodowych. Budzi ,mnie deszcz  padający za oknem , widać że w tym miejscu niż zdecydował się pozostać  na dłużej , będziemy musieli przebijać się przez niego licząc na  dotarcie w obszar wyżowy. Słuchając jednak relacji z Krakowa cieszymy  się że jak do tej pory pogoda była super 
 
 
 
 
Około 10.00 niechętnie wychodzę na zewnątrz leje jak z cebra , zrzucam  motocykl z centralnej i chyba zepsuło się zawieszenie bo strasznie nisko  siadł. Bliższe spojrzenie ukazało kapcia, po skontrolowaniu znalazłem  pięknego mosiężnego wkręta. Pierwszy błąd to zużycie 2 nabojów na  podpompowanie koła i następnie podjęcie próby wykorzystania zestawu do  naprawy koła. Wyciągnięcie wkręta i próba reperowania skończyła się  zepsuciem 2 gum , trzecia weszła ale się nie uszczelniła prawidłowo.  Zdesperowany zrzuciłem cały bagaż i z podpompowanym kołem ruszyłem na 13  km wyprawę do wulkanizatora w strugach deszczu. W Elblągu na ulicy  Leśmiana naprawiono mi oponę i nawet wyważono za 50 PLN. Wracam do  Kadyny i pakujemy bagaże i w drogę w kierunku Stutowa, 10 km przed  przestaje lać , zaliczamy 1 przeprawę promem . Ze Stutowa kierujemy się  na Gdynię , zaliczając następną przeprawę promową oraz korki w  Trójmieście . Nasze ulubione miejsce w Gdyni niedaleko Daru Pomorza  niestety straciło cały swój urok i obecnie przypomina jarmark. Po  posiłku składającym się oczywiście z ryb , jedziemy w kierunku  Władysławowa a następnie w kierunku Karwi. Na tym odcinku możemy się  przekonać że całkiem niedaleko nam do Bułgarii z ich sposobem  wykorzystania wybrzeża morza Czarnego. Władysławowo Karwia to jeden  wielki lunapark połączony z dzikim kapitalizmem i to jest przykre.  Uciekamy w miejsce które znamy z dawnych czasów i mamy nadzieję że  oparło się dzikiej komercji , dzięki temu że park narodowy zabronił  wjazdu samochodami na plażę i dzięki temu są tam tylko ludzie którym  chce się przejść pół kilometra do plaży. Na miejscu okazuje się  że nie  ma tragedii ,stonka turystyczna omija to miejsce i mam nadzieję że tak  zostanie na dłużej. Ponieważ są nadzieje na przełamanie pogody a nam  należy się trochę wypoczynku , chyba zostaniemy tutaj na 2 noclegi . 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Ruszamy w kierunku Rowów i zaraz za Wysoką jakiś cień przebiega mi przed  samym przednim kołem ,nawet nie zdążyłem się zestresować . Rowy są  koszmarne w swojej obecnej formie , ja pamiętam małą wioskę rybacką z  jednym polem namiotowym. Jadąc do Ustki skracam drogę przez Poddąbie  walcząc z piachem w lesie . W Gąskach stajemy coś zjeść parkując obok 3  motocykli , jeden z nich to wypucowany ADV , ale właściciele chyba na  plaży. Pytam Tomka jak mu się jedzie , a on mówi że cały czas myśli o  tej świni która przebiegła nam drogę , dzięki temu wiem że to coś to był  dzik, wolę się nie zastanawiać jaki byłby rezultat spotkanie . Jazda  wybrzeżem jest męcząca ale docieramy do Świnoujścia , perspektywa  powrotu częściowo tą samą trasą , powoduje że wjeżdżamy zalew przez  Niemcy, śpimy na kampingu przed Uckermunde.
 
 
 
 Rano po szybkim śniadaniu pędzimy w kierunku granicy i przed samym jej  przekroczeniem mamy kontrolę policyjną ,która wyraźnie zastępuje brak  granicy , ale panowie są sympatyczni życzą szerokiej drogi i jedziemy  dalej. Zjeżdżamy w dół , celem jest Bogatynia , wydaje się nam z  brzmienia być ładna i turystyczna , choćby samo położenie. Wstępujemy  zobaczyć córkę w Kostrzyniu i tam też tankujemy , ludzie musiałem się  upewnić że dobrze widzę, w całej Polsce Pb 95 (Orlen) kosztuje  przeważnie od 4,65 do 4,79 w Krakowie płacę 4,54 na Orlenie w Kostrzyniu  cena wynosi
4,34 i z informacji  od pani wiem że było jeszcze taniej. Realizując konsekwentnie nasz plan  kluczymy wzdłuż granicy raz po polskiej raz po niemieckiej stronie ze  smutkiem konstatując widoczne różnice ,które wynikają z faktu braku  korzeni mieszkających tam ludzi. Pod tym względem najlepiej jak na razie  wychodzi wschód Polski gdzie mieszkający tam ludzie wiedzą że to ich  mała ojczyzna. Około 20 meldujemy się w Bogatyni i już wiemy jaki jest  powód pomijania tego rejonu przez nasz przewodnik , jest to miasteczko  przemysłowe z ogromną elektrownią, podejmujemy próbę poszukiwania  noclegu w Czechach aby około 22 wylądować na kwaterze w Świeradowie . 
 
 
 

To już końcówka od Świeradowa do Głuchołazów
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Ostatni przelot z wizytą u mniejszości Niemieckiej w Polsce w rejonie Głogówka. Przyznacie że niektóre nazwy trochę śmieszą swoją niemieckością
 
 
PozdrawiaMy