Tak się złożyło, że w wyniku świątecznej nudy spowodowanej parszywą  pogodą przeczytałem sobie "Łuny w Bieszczadach" . Jak się okazało ponura  pogoda bardzo dobrze pasuje do klimatu książki.
 Jako, że i tak planowałem wypad w Bieszczady postanowiłem pojechać  tematycznie czyli śladami bohaterów książki...to znaczy po całych  Bieszczadach.
Plany planami a wyszło jak zwykle czyli wyprawę mą wielką rozpocząłem o  16 w Zagórzu. Wobec powyższego obszar mych działań postanowiłem  ograniczyć do obszarów najczęściej pojawiających się w książce czyli  okolic Baligrodu.
Najpierwej jednak korzystając z pobytu w Zagórzu zaliczyłem tutejszy punkt obowiązkowy czyli ruiny klasztoru Karmelitów bosych.
 
Ruiny są pięknie położone na skarpie u stóp, której wije się Osława.  Wrodzone lenistwo nie pozwoliło mi jednak pójść na tyle daleko aby to  pokazać na zdjęciu. Zamiast tego proponuję kilka takich samych ujęć  mniej lub bardziej z zoomowanych mających udawać że są zupełnie różnymi  zdjęciami. 
 
 
 
Wisienką na trocie niechaj będzie to pseudoartystyczne ujęcie.
 
Zaspokoiwszy się twórczo ruszyłem główną droga w kierunku Rzepedzi,  jednak w Tarnawie Dolnej zjechałem z głównego szlaku aby przez Tarnawę  Górną kierować się na Kalnicę.
Po zrobieniu zdjęcia zrujnowanej cerkwi w Tarnawie Górnej
 
Odbiłem na chwilę w kierunku Leska aby posiedzieć w jednym z moich  ulubionych miejsc. 
 
Po powrocie na szlak właściwy, we wsi Łukawe w przypływie nagłej  fantazji postanowiłem zjechać z asfaltu w kierunku najbliższego wzgórza 
 
gdzie przywitał mnie taki oto widok
 
Przy próbie dalszej jazdy w górę śliskie błoto i koleiny delikatnie zasugerowały mi powrót na asfalt pókim czysty i pachnący. Sugestii  posłuchałem mamrocząc pod nosem, że jeszcze tu wrócę, że ostatnie słowo  należeć będzie do mnie i że to nie zapach ale odór prawdziwego mężczyzny. 
Szukając pocieszenia na asfalcie podziwiając takie obiekty
 
i takie widoczki 
 
dotarłem w okolicę wsi Średnie Wielkie gdzie zjechałem nad rzekę 
 
 
 
widząc charakterystyczny starodrzew. 
 
 
Wśród takich drzew często znajdują się ruiny dworów czy jak w tym  przypadku cerkwi. W zasadzie ciężko tutaj mówić o jakichkolwiek ruinach.  Jedyną pozostałością po cerkwii w tym wypadku oprócz drzew był lej z  kapliczką oraz prawosławnym krzyżem 
a także takie dwa nagrobki 
 
Podobnie przygnębiające wrażenie robi niedaleki opuszczony wielki PGR.  Takie smutne refleksyjne zestawienie. 
I tak rozmyślając nad marnością tego świata dotarłem do Kalnicy gdzie  asfalt skręca w lewo na Mchawę i Baligród a droga gruntowa idzie prosto w  kierunku Huczwisk, których zagłada opisana została w "Łunach..."  
 
Wg mapy ta droga jest ale jej nie ma, więc postanowiłem to sprawdzić
zwłaszcza, ze jest ona naprawdę ładna. 
 
 
Niestety droga ta bardzo szybko kończy się szlabanem więc trzeba  zawracać. 
Dodam tylko, że jest to droga u stóp Chryszczatej gdzie swoje kwatery  miały sotnie UPA.
Chcąc nie chcąc wróciłem na asfalt kierując się na Baligród.
Po drodze oczywista nie obyło się bez pięknych widoków. 
 
 
 
Czerń i biel tego zdjęcia jest starym zabiegiem pt. "spieprzyłem zdjęcie  więc zrobie na czarno biało udając, ze brak ostrości i ziarno jest  celowym zabiegiem artystycznym"
 
W Kielczawie znów trafiłem na szczątki Cerkwi rozebranej w 1955 roku.
 
Oraz opuszczoną chatkę
 
W końcu dotarłem do Baligrodu gdzie stacjonował główny bohater ksiązki  kapitan Ciszewski. (Jako mieszkańcy stacjonowali tutaj też moi  pradziadkowie czemu dali wyraz na miejscowym cmentarzu)
Zamiast pradziadków proponuje jednak zdjęcie miejscowego cmentarza  wojskowego.
 
Czołgu
 
oraz willi notariusza będącej książkowym sztabem
 
Stąd powinienem w zasadzie pojechać do Jabłonek z pomnikiem  Świerczewskiego, jednak znów zjechałem z głównej drogi aby przez  Stężnice dotrzeć do Wołkowyji 
Zanim jednak dotarłem do Wołkowyji dane było mi napawać się takimi to  widokami.
 
 
 
 
Uwielbiam takie właśnie ponure Bieszczady 
 
 
 
 
Przed Wołkowyją kolejna, tym razem zachowana cerkiew przerobiona na  kościół 
 
 
Aż wreszcie Wołkowyja właściwa z kawałkiem zalewu solińskiego
 
No i jadę ja sobie proszę ja was asfaltem w kierunki Polańczyka aż tu  nagle (chwila pełnej napięcia ciszy) .... dróżka szutrowa odchodząca od  głównej drogi. Nie zważając na niebezpieczeństwa wszelakie podjąłem tą  jakże szaleńczą decyzję i zjechałem z drogi asfaltowej. 
Decyzja okazała się bardzo słuszna bo oprócz pięknych widoków 
 
 
Ukazał sie kawał pięknej szutrowej drogi prowadzącej grzbietem góry z  jeszcze piękniejszymi widokami. (w rzeczywistości trochę bardziej  wyraźnymi)  
 
Niestety droga ta zakończyła się ślepo pod jakąś chałup i nie pozostało  mi nic innego jak wrócić na główną drogę.
Mijając Polańczyk dotarłem do Średniej Wsi gdzie skręcając pod piękną  czarną, drewnianą cerkwią wjechałem w stary podworski park kończący się  skarpą opadającą do Sanu.
 
 
Stąd już rzut beretem do Leska gdzie powstały te oto ostatnie zdjęcia  tego wyjazdu ukazujące
San w kierunku tym:
 
oraz tamtym:
 
a także zamek Kmitów
 
i tak oto wraz z końcem baterii w aparacie zakończyła się moja wielka  trzygodzinna wyprawa.
Jeszcze tylko na drugi dzień 700 km do Gdańska w zimnie i deszczu 
