Africa Twin Forum - POLAND

Africa Twin Forum - POLAND (https://africatwin.com.pl/index.php)
-   Trochę dalej (https://africatwin.com.pl/forumdisplay.php?f=76)
-   -   Montenegro 2025 - (nie moto) (https://africatwin.com.pl/showthread.php?t=47686)

ramires 20.08.2025 14:05

Montenegro 2025 - (nie moto)
 
1 Załącznik(ów)
Było ok.

Załącznik 145099

dziękuję.

:haha2:



























































































ps. będzie dłuższa relacja ;)

Artek 20.08.2025 14:38

Nie motorem?
Bez namiotu?
Starzejesz się??

Tak mi wczoraj powiedział jeden czarnuch.




Dajesz!

_-aska-_ 20.08.2025 14:58

To by musiała być naprawdę wielka czcionka, jakby polonistka kazała napisać wspomnienia z wakacji na 3 strony A4 ;)

Darek210 20.08.2025 15:58

Niesamowita przygoda. Wspaniale się to czyta. Cóż za lekkość pióra:D
I te widoki......

ramires 20.08.2025 16:55

Montenegro 2025 - dzień pierwszy
 
5 Załącznik(ów)
Montenegro 2025

Zbieraliśmy się do tego wyjazdu jak sójka za morze.
Plan pierwotny był taki, że we wrześniu pojadę motocyklem, ale... nie zdążę go objeździć, poskładać, etc... moja Miss Excel jednak stwierdziła, że jeszcze raz polecimy do Czarnogóry. Tak też się stało.

Warszawa - Podgorica - bez przeszkód, samolot trafił w lotnisko efektem czego prawidłowo wykonał lądowanie.
Mając już w głowie, że powita nas ten sam upał co rok temu byłem psychicznie nastawiony, iż będę testował ponownie przepustowość rynny na plecach. Dużo się nie pomyliłem, żar z nieba na betonowej płycie lotniska sprawiał, że myślałem, że mają podgrzewaną tą płytę bo w stopy było mi cieplej niż w plecy...



Zaprawiony już do walki dzielnie stawiałem opór upałowi. Droga z samolotu do terminala nieco się przeciągała bo coś tam... ale w końcu wejście, odprawa, kontrola same nudy.
Tradycyjnie mając już wszystko w ręku (o dziwo nie wyrwali kolejny raz rączki z walizki) udaliśmy się po kartę sim do telefonu mojej lubej. Przy wyjściu stała sobie taka pani co miała wypisane nazwiska, na szczęście już wiedziałem, że nie jest to lista tych, co nie chcą widzieć lecz lista osób dla których czeka samochód.
Kolejny raz wynajem przez Necretine Montenegro. Nowszy rydwan, biały kolor, który już nie jedną stłuczkę widział, ale trzymał się dzielnie. Formalności błyskiem więc pierwsze hasło Miss Excel było takie, że... "włącz ten nawiew" - taki standard za każdym razem po wejściu do samochodu.

Zrobiłem dla pewności zdjęcia z momentu odbioru samochodu, aby nie było, że coś ja popsułem.

Załącznik 145101

Załącznik 145102


Dobrze nie ruszyliśmy a już skrzywienie zawodowe (silniki) wyłapało, że ów rydwan ma problem z wypadaniem zapłonu, ale nie miałem ochoty męczyć się i czekać na inne auto więc wybrałem "miej wyjebane a będzie Ci dane".

Wyznaczenie trasy tym razem przez Cetynię na Kotor, bo... mieliśmy od razu skoczyć do jakiejś lokalnej winiarni. Spoko. Trasa fajna a po drodze jeszcze te serpentyny i prawdę mówiąc piękna trasa.

Jadąc już lekko wychłodzonym rydwanem dla ludu skręciliśmy w małą, wąską dróżkę, która miała nas zaprowadzić do winiarni... okazała się tylko plantacją a budynki były zamknięte na 4 spusty. Jednakże kilometr dalej był pierwszy punkt widokowy tej trasy, który pomimo faktu, że godzina na robienie zdjęć wybitnie nie była korzystna to widok sprawił, że nie tylko się pociliśmy (ale to przez słońce) ale zaczęła nam prawie lecieć ślina z powodu widoku.




Załącznik 145103

https://maps.app.goo.gl/ZjkRukRvnZrpCg7X8


Telefon i aparat w ruch, widok bajeczny.
Po krótkiej chwili napawania się widokiem ruszyliśmy dalej.
Trasa piękna, kręta, spokojna bo nie idzie tam za szybko jechać i dobrze, bo jest czas na to, aby napawać się widokami.



Kilka miejsc po drodze pstryknęliśmy np. z baru, który miał fajną platformę widokową na zatokę. Bar był lekko mówiąc dziwny, bo na pytanie o kawę usłyszałem w odpowiedzi tylko - tak, mamy kawę, ale mrożoną... w puszce..." więc potrzebując bardzo kofeiny skusiłem się na ów napój. Życie. Nikt nie mówił, że będzie łatwo a to dopiero był początek naszego urlopu.

Załącznik 145104

Załącznik 145105



https://maps.app.goo.gl/ADxfFqNxuN7E8sNL8


Przed samym końcem trasy kotorskie agrafki, wąskie, niektóre mega wąskie.


Leniwie nawet nie szukaliśmy nowej miejscówki tylko trafiliśmy dokładnie do tego samego pokoju co ostatnio. Wystrój jak wystrój, w końcu tam tylko spaliśmy więc miało to drugorzędne znaczenie. Właścicielka jednak zaraz jak nas zobaczyła to uśmiechnęła się, przywitała jak z rodziną i zaprowadziła nas do naszego pokoju.

Ku naszemu zaskoczeniu w pokoju była nowa klima, zmartwiłem się, bowiem stara fajnie skrzypiała gdy się uruchomiała. Nowa, cicha, jakaś taka bezpłciowa, ale wieczorem przed snem wyłapałem, że dźwięk również jakiś wydaje - wrażenie deszczu zza okna - mnie nie przeszkadzało to kompletnie :)

Szybkie rozpakowanie, jakiś tam obiad i leniwe wcinanie mrożonych arbuzów (raczej świeżych, ale porcjowanych w kubeczkach) przyzwyczajając się do 37 stopni na nowo.

Wyjątkowo nie jechałem do wcześniej mi znanego marketu "Slavica" aby odczytywać życiorys z rzęs ekspedjentki. Stwierdziłem, że zrobię to innego dnia, aby nie psuć sobie tak od razu pobytu dzieląc z nią niewymownie trud życia...

I tak minął dzień pierwszy, leniwie, ospale, para buch, dymek w ruch, kaszel palacza i walnięcie z dopalacza.
Sen mnie szybko ogarnął jednakże było to tylko złudzenie...


CDN

ramires 20.08.2025 22:04

Dzień drugi - nic się nie wydarzyło.
 
5 Załącznik(ów)
Dzień drugi to zasłużony dzień lenia.

Jakoś się tak stało, że źle spałem budząc się około 4-tej nad ranem więc tradycyjny poranek kawa, papieros, telefon/tablet i przeglądanie różnych bzdur aż tu nagle.... złoty wschód słońca, chociaż jeszcze go nie było widać to spektakl złotego odcienia światła spowił całe niebo i zabarwił widok niesamowitym ciepłym światłem.

Załącznik 145109

Gdy moja Miss Excel dokonała aktu przebudzenia stwierdziliśmy, że się nam należy dzień lenia. Totalnie nic, zero, żadnego zwiedzania, tylko śniadanie... właśnie, śniadanie...

Poranek jednak sprawił, że z czasem zaczął dominować odruch Pawłowa (myśli żołądek a nie głowa) więc chcąc nie chcąc udałem się do lokalnego marketu (wiecie, takie 4x4m, gdzie jest lodówka, kasa, nadęta ekspedientka i świeże pieczywo). Tam ku memu zaskoczeniu była tylko owa nadęta ekspedientka, której bliżej do emerytury niż do zamknięcia sklepu i większy syf przy kasie niż po zlocie...

W atmosferze lekkiego napięcia podczas przeglądania półek - raptem 4 - i lodówki nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że jestem obserwowany. Nie mam pojęcia dlaczego, kompletnie, pomijając nawet fakt, że chyba mi się podkołdernik jadowity wymsknął gdy otwierałem drzwi sklepu, przepraszam Marketu, i chyba było to słychać. Muszę popracować nad skuteczniejszą koordynacją określonych czynności.

Poprosiłem o chleb (tu muszę przyznać, że mają naprawdę dobry), jakieś pomidory jak również kilka napojów, które mają nas orzeźwiać podczas pobytu nad wodą. Zapłaciwszy żywą gotówką ów pani (ta co nie ma brwi od słoika ale jest dorosła) zmierzyła mnie wzrokiem niczym termin nową dostawę drewna w tartaku... poczułem się nieswojo, ale ochoczym krokiem opuściłem otworem wejściowym ów przybytek. Dwa dni się nie pokazywałem tam, sądząc, że to wystarczy, aż gaz bojowy przestanie działać.

Natomiast tuż za progiem przywitał mnie rasowy kocur (chyba, w obecnych czasach niczego nie można być już pewnym) marki dachowiec pospolity i patrząc na mnie chciał zapewne przeklnąć ale mu nie wyszło.

Załącznik 145108

Zapakowawszy rydwan dla ludu udaliśmy się krętymi i wąskimi drogami na drugi koniec półwyspu na "nasze stare śmieci".

Widok jak widok, woda ciepła, kamienie te same.



Mało ludzi, bo mocno kamieniste podłoże a dno dosyć mocno najeżone jeżowcami. Tym razem zabrałem maskę ale... nie przyszła na czas obudowa do gopro (taka wodoszczelna) więc... musicie mi wierzyć na słowo, że w tej wodzie może przy brzegu nie było mega kolorowo, ale ilość ryb i rozgwiazd sprawiła, że często byłem pod wodą obserwując tutejszy zwierzyniec.

Gdy już się nieco wysmażyliśmy chociaż ja 80% czasu spędziłem w wodzie pojechaliśmy odwiedzić taką kapliczkę w sumie, bynajmniej nie w celach religijnych a widokowych bo znajdowała się na szczycie. Niestety była w remoncie i zamiast pięknych widoków trafiliśmy na gruzowisko/sprzęty budowlane itp.

Wieczór spędziliśmy już spokojnie na werandzie, którą mieliśmy w naszej noclegowni odkrywając, że mamy dzikich lokatorów - gekony, które patrząc na ich polowanie były niesamowicie skuteczne.

Załącznik 145110

Załącznik 145111

Załącznik 145112


CDN :haha2:

Melon 21.08.2025 10:04

:Thumbs_Up::)

Boldun 21.08.2025 11:51

2 Załącznik(ów)
Zatokę kotorską jak i sam Kotor a raczej jego stare miasto zwiedzalim w zeszłym roku :)
Na widoczki na zatokę to gondolówką pojechaliśmy.
Tu ten sam stateczek z różnej perspektywy:

stopa-uć 21.08.2025 13:09

Kłamczuchu
Napisałeś że przeglądałeś "jakieś bzdury" na telefonie,
czyli rozmowy z NAMI ,
z SZANOWANYM GRONEM KOLEGÓW dobrze CI życzących (do dziś)
będziesz nazywał ""Bzdurami i to jakimiś"" (no właśnie--jaki miś -takie bzdury).
Zawiedliśmy się na tobie (z małej), odszczekaj TO
bo inaczej, to wiesz co Cię czeka: :
MASZ W RYJ.

czekamy na dalszą relację ,ale napisaną sumiennie i prawdziwie.
na razie jeszcze koledzy
ciał

ramires 21.08.2025 19:23

Cytat:

Napisał stopa-uć (Post 886027)
Kłamczuchu
Napisałeś że przeglądałeś "jakieś bzdury" na telefonie,
czyli rozmowy z NAMI ,
z SZANOWANYM GRONEM KOLEGÓW dobrze CI życzących (do dziś)
będziesz nazywał ""Bzdurami i to jakimiś"" (no właśnie--jaki miś -takie bzdury).
Zawiedliśmy się na tobie (z małej), odszczekaj TO
bo inaczej, to wiesz co Cię czeka: :
MASZ W RYJ.

czekamy na dalszą relację ,ale napisaną sumiennie i prawdziwie.
na razie jeszcze koledzy
ciał


Ależ Ty dzisiaj jesteś czepliwy, masz wyjątkowo syndrom odstawienia kampera i kontaktu z szarą rzeczywistością :haha2:

Oglądałem nie nasze konwersacje lecz jakieś tutoriale, aby ów poranek nie był stracony.
Zobacz, nawet po tym kursie elektronicznym udało mi się stopę sfotografować więc zamiast krzyczeć na mnie powinieneś być dumny KOLEGO!


https://uploads.tapatalk-cdn.com/202...32830b34a3.jpg

:haha2:

stopa-uć 22.08.2025 09:09

No dobra,
trochę wyjaśniłeś, możesz znowu z nami się bawić.:)
ciał

Melon 22.08.2025 09:23

W piaskownicy :D

ramires 28.08.2025 21:30

Dzień kolejny - Tivat -> Stary Bar
 
14 Załącznik(ów)
Kierunek Bar - Stare Miasto.

Po drodze jednak chcieliśmy odwiedzić Fort Morgen, który wydał nam się dobrym miejscem, aby z dala od centrum popatrzeć na Budvę i otaczające je małe wyspy. Pech chciał, że poza temperaturą i duchotą światło było płaskie, przejrzystość kiepska więc odhaczyliśmy ten punkt programu dosyć szybko robiąc kilka zdjęć bo... światło pierdoliło nam optykę...


Załącznik 145276


Kolejnym przystankiem był punkt widokowy gdzieś w połowie szczytu nad Świętym Stefanem. Tu już światło nieco było lepsze a wychodzące słońce sprawiało, że można było cieszyć się mniej zamglonymi widokami.

Tradycyjnie kilka a może kilkanaście zdjęć, kilka samojebek i... jak cieszyliśmy się samotnością to tuż po tym jak zrobiliśmy co chcieliśmy zaczęli pojawiać się inni turyści skutecznie zabijając ciszę tego miejsca bo rozgadani byli tak bardzo, że miałem problem z usłyszeniem własnych myśli. Droga kręta, wąska, ale asfaltowa do samego końca aż do parkingu przy kościele/kaplicy... jak zwał tak zwał, nie jestem z tych, którzy przywiązują uwagę do właściwego nazewnictwa miejsc kultu tego czy owego (bez obrazy dla nikogo). Gdy już napoiliśmy nasze pragnienia fotograficzne, emocjonalne oraz opróżniając skutecznie butelkę wody oddaliliśmy się z tego miejsca. Zjazd był mniej sprawny, bowiem trzeba było się przeciskać już pomiędzy jadącymi w górę samochodami ale poszło sprawnie.

Załącznik 145273

Załącznik 145274

Załącznik 145275

Załącznik 145277

Załącznik 145278

Podjechaliśmy również na parking tuż przy plaży w Świętym Stefanie aby udać się na pamiątkowe zdjęcia z tego miejsca.

Załącznik 145279

Załącznik 145280

Szkoda, że takiego rozpogodzenia nie było przy Forcie Morgen, gdzie mieliśmy mleko... życie.


Ruszyliśmy w kierunku Baru jadąc przez Sutomore i jeszcze jakieś pomniejsze miejscowości.
Po drodze widzieliśmy spustoszenia spowodowane przez świeże pożary na otaczających nas zboczach gór. Na szczęście pożary zostały zażegnane dwa dni wcześniej i nie było już tutaj utrudnień w ruchu. Przejazd przez Bar raczej sprawny, miasto bardziej rozłożyste a dopiero jadąc w kierunku Starego Miasta zaczęły się już bardziej strome podjazdy. Nawigacja głupiała momentami, bowiem chciała nas prowadzić przez... prywatne posesje, ale dotarliśmy na miejski parking tuż przy starówce, który okazał się najtańszą opcją a nie tam, gdzie naganiacze prowadzili, których było sporo podczas podjazdu do parkingu. Bardzo możliwe, że mieliśmy nieco więcej szczęścia niż rozumu z tym miejskim parkingiem, bo chwilę po tym jak zaparkowaliśmy przy szlabanie były już 4 samochody, które nie wjechały.
Z parkingu prowadziła stroma uliczka w kierunku ruin starego miasta i narastał zgiełk kawiarni, straganów z pamiątkami oraz stoisk z lokalnymi wyrobami. Dotarliśmy pod Stare miasto, kasa i w drogę. Niby ruiny, ale fajny klimat tam był. Turyści jednak ze swoimi głośnymi rozmowami nieco psuli urok tego miejsca, ale czego się spodziewać po takim miejscu. Szczerze polecam dla lubiących historię poprzechadzać się po takim miejscu i otworzyć bardziej swoją wyobraźnię starając się wizualizować sobie dawny urok tego miejsca. Wzdłuż i wszerz przeszliśmy sobie to miejsce dochodząc do chyba północnej ściany gdzie stromymi schodami można było wejść na najwyższą część muru i zobaczyć niesamowitą panoramę zbocza góry. Dla jednych zwykłe zbocze, mnie jednak urzekło jak przepotężne potrafi to być mając świadomość, że jestem te naście metrów wyżej niż dziedziniec a jednak czuję się malutki widząc jak zbocze szybuje na kilkaset metrów tuż przede mną. To uczucie mocno zapadło mi w sercu. Lubię takie momenty, bo mam tak, że mam lepiej rozwiniętą pamięć emocjonalną niż zwykłą. Pamiętam bardziej temperaturę, muzykę, wiatr czy światło niż ilość schodów czy nazwę miejscowości... coś w ten deseń. Moja Miss Excel nie chciała iść po tych schodach z racji lęku wysokości, z którym naprawdę zawsze stara się walczyć o czym opowiem nieco dalej. Powrót sprawił nam nieco psikusów, bo oznakowanie mocno niejednoznaczne było i w sumie na dolnym dziedzińcu dwa razy do tego samego punktu trafiliśmy śmiejąc się z tego faktu i sami z siebie, że tym razem nasze wyostrzone jak kły chihuahuy zmysł orientacji spłatał nam figla. Po odnalezieniu wyjścia udaliśmy się na tą samą, zatłoczoną stromą uliczkę, gdzie ludzi było znacznie więcej niż przedtem.
Nabyliśmy u jednego pana świeży sok z granatów, który naprawdę był pyszny i towarzyszył nam przez kilka dni jeszcze w domu.
Wyjazd okazał się sprawniejszy niż dojazd chociaż nawigacja znowu zaprowadziła nas gdzieś na prywatną posesję - inną tym razem, ale mając już odznakę sprawności w terenie i pamiętając o kłach Chihuahuy wiedziałem, że ta droga nie jest moją drogą i skręciłem inaczej niż kierowała mnie nawigacja. Powrót te 70km (chyba coś koło tego) zajął nam dobre 2 godziny. Oczywiście najgorszy był koniec trasy tuż przed Tivatem gdzie drogi były w remoncie a ruch w porywach osiągał 20 km/h a do tego pył, kurz, wertepy... oczami wyobraźni wyobraziłem sobie jak mijam to wszystko niewzruszony wertepami na afryczce... Minął kolejny dzień, który dał nam kolejne wrażenia, wspomnienia, do których wracam czasami będąc już tutaj, w naszym kraju.


Załącznik 145281

Załącznik 145282

Załącznik 145283

Załącznik 145284

Załącznik 145285

Załącznik 145286


cdn - niebawem chyba

Melon 28.08.2025 22:16

:Thumbs_Up::)

ramires 01.09.2025 20:38

10 Załącznik(ów)
Durmitor

Na ten dzień czekaliśmy praktycznie od momentu przyjazdu (a zarazem od momentu opuszczenia Czarnogóry w ubiegłym roku oraz po zobaczeniu setek filmów i czytając wszelkie informacje na temat tego rejonu).

Pogoda miała być całkiem dobra, bez upałów, wiatrów, wpływu zielonego ładu oraz gruszki pietruszki.

Z racji tego, że w Czarnogórze za szybko nie da się jechać postanowiliśmy wyjechać wcześnie, bardzo wcześnie jak na standardy urlopowe bo po 6 rano już praktycznie byliśmy w samochodzie. Przejazd w rekordowym czasie przez Kotor, Dobrotę, Perast i parę innych to formalność bowiem o tej porze ruch praktycznie nie występował, który powodowałby jakieś opóźnienia. Trasa malownicza, kręta. Odruchowo patrzyłem na termometr w samochodzie, który dosyć często zmieniał swoje wartości. Droga do tego miejsca w pewnym momencie zaczęła być tak fantazyjnie kręta a jednocześnie wolna, że chyba pierwszy raz w życiu miałem wrażenie, że wystarczy już tych zakrętów, ale w duchu myślałem o tym, jakbym mknął tutaj motocyklem ciesząc się każdym kolejnym zakretem. Pomimo dosyć wzmożonego ruchu już na tych zakrętach to jechało się przyjemnie.
Dojechaliśmy do pierwszego celu czyli kolejki na szczyt Savin Kuk. Turystów nie było wielu, raptem parę grup starszych niż my ludzi, którzy stwierdzili, że oni chcą jechać w komplecie więc przepuścili nas, abyśmy praktycznie bez kolejki mogli wjechać na pierwszą stację. Krzesełka dwuosobowe, które widziały już lepsze czasy rytmicznie się delikatnie kołysały. Wraz z osiąganiem wysokości coraz bardziej odczuć można było podmuchy wiatru, ale wciąż na tyle ciepłe, że kompletnie nie zwracaliśmy na to uwagi. Trasa kolejki jest dosyć stroma przez to widok w dół był dla mnie frajdą czego nie mogę powiedzieć o Miss Excel, która... ma lęk wysokości. Dzielnie walczyła do samego końca nie dając się własnym lękom. Zuch dziewczyna.
Wyskoczywszy z krzesełek niczym Filip z konopii czekał nas kilku minutowy spacer do drugiej stacji, gdzie będziemy kontynuować wycieczkę na szczyt. Tam podobnie, praktycznie od razu byliśmy w krzesełkach i jeszcze bardziej stromy podjazd, który potęgował odczucie wysokości patrząc w dół... Umówmy się, pewne kwestie opisuję w liczbie mnogiej, ale tam gdzie ja się śmiałem i machałem nogami z zachwytu moja piękniejsza połowa walczyła ze strachem ;)

Szybki sus z krzesełek na boki i już byliśmy na górnej stacji skąd ruszyliśmy już w kierunku "ramki" oraz plan był taki, aby dotrzeć w najwyższe miejsca już z buta. Wychodząc z kolejki pan z obsługi przestrzegł nas, żebyśmy nie byli zbyt długo bo w ciągu 15-20 minut zacznie padać i będzie burza. Kiwając głową twierdząco udaliśmy się w wyższe partie. Chmury faktycznie dosyć szybko zaczęły się piętrzyć nad głową, ale jeszcze nie dawaliśmy za wygraną brnąc ku górze. Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy co chwilę nie robili przerw odruchowo szukając jakiegoś ciekawego kadru. Widok z góry zapierał dech w piersiach, bowiem panorama na okolicę była przepiękna. Narzekałem ja i narzekała Miss Excel na to, że trafiliśmy na płaskie światło, gdzie wszystko praktycznie się zlewało ze sobą bez wyraźnej tekstury czy odczuciu głębi.

Im dłużej byliśmy tym więcej odczuwaliśmy nieuchronne załamanie pogody więc odpuściliśmy sobie dreptanie na wybrane wcześniej szczyty i zaczęliśmy pstrykać trochę na japońca, czyli co wpadnie w oko ;)

Załącznik 145367

Załącznik 145368

Załącznik 145369

Załącznik 145370

Załącznik 145371


Szybkie zdjęcia pamiątkowe pod ramką, obserwacja akurat przebiedających kozic i droga na dół. Pierwszy odcinek jeszcze ok, ale kolejny już wracaliśmy w deszczu więc nie czekając wykorzystaliśmy to na jakieś żarcie w pobliskiej restuaracji, gdzie było swojsko i smacznie.

Kolejnym etapem była oczywiście i jakby inaczej droga P14.
Byłem tam pierwszy raz, byłem tam naście razy ale na google street czy też obserwując to oczami innych w postaci filmików. Powiem tylko jedno. Wsadzić sobie można wszystko w dupę jeśli nie ogląda się tego na żywo.

Trasa malownicza, wąska jak to w Czarnogórze, do czego bardzo szybko się przyzwyczaiłem, spokojna jazda ale i pogoda, która płatała figle. Widoki były takie, że jak napiszę, że było pięknie to jakbym nic nie powiedział. Bajka, sztos, zajekurwabiście, wybornie, pysznie, wspaniale, kak priekrasnyje, ja pierdole, how wonderful... WARTO chociaż raz w życiu tam pojechać i mieć na tyle czasu aby tą trasę tam i z powrotem przejechać.

Wspominałem o pogodzie, która raz to słońcem nas raczyła aby za chwilę ostudzić nas deszczem, i tak w kółko.

Kilka zdjęć z tej trasy.


Załącznik 145372

Załącznik 145373

Załącznik 145374

Załącznik 145375



Nic nie odda tego, co można tam zobaczyć na żywo. Wiem, że przez pogodę nie mogliśmy się nacieszyć tym miejscem tak jakbyśmy tego chcieli, momentami siedziąc w samochodzie bo zerwał się cholernie silny wiatr wraz z mocnymi opadami deszczu.
Gdy mijaliśmy kolejne punkty, które chcieliśmy zobaczyć bywały nieplanowane przystanki spowodowane... zwierzyną, nie do końca łowną... znaczy owce i konie :)

Pogoda coraz bardziej zaczynała nas demotywować, ale powoli jechaliśmy dalej mijając kolejne niesamowicie widowiskowe formacje skalne przeplatane zielenią, złotem już wysłchłej trawy... Widok w pewnym sensie jesienny, gdy świat z żywej zieleni zmierza ku złotym odcieniom.

Gdy już w zasadzie wyjechaliśmy nagle jak na symboliczne otarcie łez otrzymaliśmy niskie słońce, które kąpało wszystko w swoich ciepłych barwach dając niesamowity spektakl światła.

Gdy zaczęliśmy się zachwycać tym, co widzieliśmy mym oczom ukazały się dwie afryczki należące do obywateli Niderlandów - a przynajmniej tak wskazywały ich rejestracje, które uchwyciłem ciut za późno.

Załącznik 145376

Pomijając już owe afryczki dalej rozkoszowaliśmy kolorystyką i panoramą okrytą złotymi promieniami niskiego już słońca.

Ruszyliśmy dalej wymyślając kolejne kadry w głowie, które byśmy pewnie popełnili mając więcej czasu, lepszą pogodę, więcej szczęścia, mieli więcej kawy ze sobą a w ogóle to może lot do Zagrzebia albo gdzieś bliżej aby wynając samochód i na kilka dni raz jeszcze tutaj wrócić, aby oddawać się bezgranicznie fotograficznej rozpuście. Cóż... plany, marzenia, emocje oraz wizualne piękno tego miejsca naprawdę zapadło nam bardzo głęboko w pamięć.


Jadąc w kierunku kanionu mijaliśmy jak nam się wydawało prawdziwą Jugosławię, gdzie było widać biedę, porzucone demoludowe bolidy, typowe budki pełniące rolę sklepów na tym odludziu. Piękne i smutne zarazem. Droga zawierała asfalt, jednakże tuż po deszczu nawet dla samochodu było ślisko więc tempo nie było zbyt wielkie. Typowe mijanie się samochodów nie było już wyzwaniem a normalnością.

Pogoda, czas, źle zaplanowane postoje sprawiły, że nie osiągnęliśmy ostatniego z celów - kanionu... niestety (ale to nie jest jakiś wielki problem, bowiem planuję tam wrocić).
Zdążyliśmy tylko pstryknąć z góry z jednego punktów rzekę... jakimś cudem tym razem zaskoczyłem moją Miss Excel opowieścią, że tutaj woda jest jak z kosmosu, ma barwę którą trudno zapomnieć. Początkowo myślała, że ją wkręcam... ale gdy pojawił się pierwszy parking przy drodze gdzie było widać kanion oczy przetarła ze zdumienia nie mogąc dowierzyć jak bardzo ten kolor jest unikalny, niespotykany...

Trochę po tych serpentynach, tunelach pojeździliśmy, ale żadne to zwiedzanie, gdy słońca brakowało. Tak, zdecydowanie kolejny raz Durmitor i rzeki trzeba odwiedzić, nawet na krótką chwilę, aby móc uchwycić prawdziwe piękno.

Prawdę mówiąc oczekiwania tego wyjazdu sprawiały, że ciut chyba zapomnieliśmy o przyjemności po prostu bycia tam a chęć zobrazowania tego aparatem sprawiła, że ciut tej radości nam uciekło. Niby filmy kręciliśmy, niby zdjęcia... Powtórzę raz jeszcze - aby poznać prawdziwe piękno tego miejsca trzeba tam być, oddychać, czuć...

Powrót po kilku zdjęciach z wysokości zajął nam prawie 3 godziny, nawigacja tym razem wybrała inną trasę - niestety poprowadziła nas przed odcinek remontowanej drogi, gdzie zamiast asfaltu był jeszcze mocno wyboisty tłuczeń. Nie narzekałem nawet, wiedziałem, że lata temu też nasze drogi w końcu musiały być wybudowane - przestało to na mnie robić wrażenie. Trasa spokojna, ale po drodze tankując kawę natrafiliśmy na kolejną kocią rodzinkę... będąc już przygotowani na takie sytuacje mieliśmy i karmę i namiastkę miski aby nakarmić kotkę z ekipą. Cóż, mamy same znajdy i chorowite kotki pod naszą opieką w domu więc... nie da się tego wyłączyć, to silniejsze, musieliśmy chociaż mieć pewność, że zje. Przechadzający się turyści (chyba) patrzyli na nas jak na przybyszy z matplanety... ale o tym kiedy indziej...
Powrót, głowy pełne obrazów i przyszłych kadrów, błogi sen i zero planów na dzień kolejny, aby móc bądź co bądź wypocząć przez noc, która była wyjątkowo ciepła.


Zdjęcia za chwilę

ramires 01.09.2025 21:21

10 Załącznik(ów)
Załącznik 145377

Załącznik 145378

Załącznik 145379

Załącznik 145380

Załącznik 145381

Załącznik 145382

Załącznik 145383

Załącznik 145384

Załącznik 145385

Załącznik 145386

ramires 01.09.2025 21:22

6 Załącznik(ów)
Załącznik 145387

Załącznik 145388

Załącznik 145389

Załącznik 145390

Załącznik 145391

Załącznik 145392

Artek 01.09.2025 21:30

Nie produkuję wyrobów z betonu, ale ta czapka mi się podoba:)

ramires 01.09.2025 21:44

8 Załącznik(ów)
Załącznik 145394

Załącznik 145395

Załącznik 145396

Załącznik 145397

Załącznik 145398

Załącznik 145399

Załącznik 145400

Załącznik 145401

ramires 01.09.2025 21:46

Ciąg dalszy niebawem.

szarik 01.09.2025 22:20

Cytat:

Napisał Artek (Post 887014)
Nie produkuję wyrobów z betonu, ale ta czapka mi się podoba:)

Dajmy Ramiresowi czas aby napisał oświadczenie "skont ma tom czapke" ;)
Ps. Ładnie tam i czekamy :popcorn:

Dlugi_TA 02.09.2025 09:42

Cytat:

Napisał ramires (Post 887006)
Durmitor
...Prawdę mówiąc oczekiwania tego wyjazdu sprawiały, że ciut chyba zapomnieliśmy o przyjemności po prostu bycia tam a chęć zobrazowania tego aparatem sprawiła, że ciut tej radości nam uciekło. Niby filmy kręciliśmy, niby zdjęcia... Powtórzę raz jeszcze - aby poznać prawdziwe piękno tego miejsca trzeba tam być, oddychać, czuć...

Pamiętam mój pierwszy wyjazd na Bałkany, covid, kumpel się wysypał i pierwszy raz w życiu miałem jechać tak daleko sam.
Właśnie w Durmitorze, w Pišče zatrzymałem się by zrobić zdjęcie cmentarza i kaplicy. Ruszając dalej zobaczyłem gościa który zaparkował moto koło skrótu TET i leżąc na trawie podziwiał widoki beztrosko marnując czas.
To również wpłynęło na dalszy sposób pokonywania kilometrów...


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:42.

Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.