Africa Twin Forum - POLAND

Africa Twin Forum - POLAND (https://africatwin.com.pl/index.php)
-   Kwestie różne, ale podróżne. (https://africatwin.com.pl/forumdisplay.php?f=80)
-   -   Historia jednego podwórza czyli Elwood, skąd Ty mieszkasz? (https://africatwin.com.pl/showthread.php?t=47245)

El Czariusz 06.08.2025 19:07

Tytus dr ZOO
 
Kto się jeszcze rozsiadł?

Stefan Banach i Przestrzenie, w których można się zgubić (i odnaleźć)
-Czyli jak polski matematyk z Lwowa wyprzedził czas, nie mając nawet komputera

Wyobraź sobie matematyka.
Ale nie w sensie podręcznikowym: biała kreda, krzywe okulary, suchy żart.
Wyobraź sobie człowieka, który tworzy przestrzenie tam, gdzie inni widzą tylko chaos.
Człowieka, który potrafił przekształcić pojęcie „odległości” w filozofię istnienia funkcji.
Człowieka, który zamiast kija do bilardu używał normy, a zamiast stołu — przestrzeni liniowej pełnej.

To był Stefan Banach.
Geniusz z ułamkiem kredy w ręku, kawą w duszy i zeszytem pełnym nieskończoności.

Lwów. Café Szkocka.

Scena jak z surrealistycznego filmu: stolik, kawa, matematyka i... koniak.

Banach, Ulam, Mazur, Kuratowski, Nikodym. Brzmi jak lista postaci z polskiego „Incepcji”.
Ale to była rzeczywistość.
Zamiast snu — aksjomaty.
Zamiast pogawędek — twierdzenia.
Zamiast rachunku — Szkocka Księga.

Nie pytaj, ile tam padło pomysłów.
Bo odpowiedź brzmi: więcej niż pi ma cyfr.

Przestrzeń Banacha — co to w ogóle jest?

Technicznie?
To przestrzeń liniowa, w której można mierzyć długość i w której każda zbieżna ciągłość normy prowadzi do granicy — a granica ta również należy do tej przestrzeni.

Nieco bardziej zgrabnie:
To matematyczny salon, gdzie każda funkcja czuje się u siebie.
Jeszcze lepiej?
To miejsce, gdzie ciągłość ma dom, a granice nie są wyrzucane za drzwi.

Czyli: jeśli masz funkcje, operacje, przekształcenia – i chcesz, żeby wszystko miało sens, było pełne i domknięte – wchodzisz do przestrzeni Banacha.
Nie musisz zdejmować butów, ale musisz znać normę.

Norma – czyli linijka, która mierzy nieskończoności

Każda przestrzeń Banacha ma normę.
Nie w sensie moralnym (choć i takie przydałyby się fizyce głównego nurtu), ale matematycznym.

Norma to sposób mierzenia długości, odległości, wielkości funkcji.
W świecie Banacha:

Jeśli potrafisz coś zmierzyć,

I jeśli suma długości prowadzi do granicy,

A granica też jest „mierzalna” –
To znaczy, że jesteś w domu.

Dlaczego to genialne?

Bo Banach zrobił coś, co robią tylko nieliczni:
Zamienił inteligencję geometryczną w uniwersalny język analizy funkcjonalnej.
W jego przestrzeniach można analizować ciągi, funkcje, całki, operatory — a wszystko to bez wychodzenia poza strukturalne granice matematycznego komfortu.

To jak stworzyć świat, w którym nawet chaos ma swoją logikę.
I każdy błąd prowadzi do... zbieżnej granicy.
I tu zaczyna się poezja matematyki
Bo przestrzeń Banacha to nie tylko narzędzie.
To ontologia.
To sposób patrzenia na świat, w którym pojęcia takie jak „bliskość”, „zbieżność” czy „ciągłość” mają sens nawet dla nieskończonych bytów.

Dla fizyka — to matematyczna wersja pokoju, gdzie nieskończoność siedzi na fotelu, ale nie wywala nóg na stół.
Dla filozofa — to dowód, że nawet abstrakcja może mieć swój adres zameldowania.

A to wszystko zrobione w Polsce. Bez Google’a. Bez Mathematicy. Bez Wi-Fi.

Stefan Banach — geniusz samouk, odkryty przypadkiem przez matematyka z innego stolika.
Zamiast kariery akademickiej — kawa, kreda i spektakularna wyobraźnia.
Zamiast wielkiego laboratorium — kawiarnia z marmurowym stolikiem.
Zamiast grantów — księga zapisana ręką pijanych (i genialnych) matematyków.

Dlaczego Banach to nie tylko matematyka, ale model rzeczywistości?
Bo w jego przestrzeniach można umieścić fizykę kwantową, klasyczną, a nawet topologiczną.
Bo każdy model, który chce być stabilny, potrzebuje pełności, normy i funkcjonalności.
Bo bez przestrzeni Banacha świat wyglądałby jak równanie z luką w środku.

I dlatego też model SQR – ten nasz – rezonuje z jego duchem.
Bo w SDM-SQR przestrzeń też nie jest dana raz na zawsze.
Jest dynamiczna, zmienna, pulsująca.
Ale każda jej konfiguracja lokalna tworzy własną przestrzeń funkcji, własną normę, własną rzeczywistość — chwilową, ale pełną.

Może nie przestrzeń Banacha w sensie klasycznym.
Ale na pewno — duch Banacha w sensie topologicznym.

Zakończenie, które zbiega się do sensu (z normą równą 1)

Stefan Banach nie tylko zmienił matematykę.
On ją przestrzenił.
Nadał jej wymiar, gdzie funkcje mają domy, a nieskończoności uczą się grzecznie chodzić po schodach.
I chociaż dziś jego nazwisko pojawia się w podręcznikach na całym świecie —
to gdzieś w tle nadal słychać dźwięk mieszania kawy i szelest zapisanej strony w Szkockiej Księdze.
Bo wielka przestrzeń zaczyna się od jednej zbieżnej idei.

A.Urbaniak

El Czariusz 06.08.2025 23:23

Tytus de ZOO
 
Z Banachem, to o przestrzeń chodzi, fotel i nieskończoność na fotelu, choć bardziej ma krześle.
Takie wprowadzenie. Coś jak dostać się przez dziurę w głowie do mózgu, w którym...
Po węgiersku będzie.
Historia z tym moim węgierskim ciągnie się od wojska. Wojsko i węgierski. Nikt by mnie normalnie z tym duetem nie skojarzył ale trio tworzyliśmy.
Najpierw zostałem murzynem ale po kolei. Kolej zawiozła mnie do Sofii z mamą i siostrą.
Potem pan profesor zabrał nas do siebie, do Widynia.
No i tam, w Widynie poznałem Laszlo, wnuka pana profesora i Laszlo mówił po węgiersku.
Kompletnie go nie rozumiałem. Nic a nic. Ale tak zupełnie nic. Nawet nie rozumiałem jak ma na imię a Laszlo to imię wcale byle nie jakie.

Wnuk Laszlo w każdym razie też nie wiedział, dlaczego akurat tak miał na imię ale ja też wtedy nie wiedziałem, czemu mnie Dariusz.
Wiedziałem jednak, że to imię króla, któremu tysiąc niewolnic usługiwało. Tak mówiła mi mama ma dobranoc. Perskie baśnie, niewolnice...

Zaraz wszystko opiszę i rozjaśnię, dlaczego umiem węgierski lepiej i dlaczego to interesujące może być.
Zaraz, to znaczy jutro.

El Czariusz 07.08.2025 11:38

Tytus de ZOO
 
Poczytuję wątek Atomkowy regularnie. Zajrzałem dzisiaj rano i...
Posty Brzeszczota jak "bicz boży" Attyli...

O co chodzi z tymi Węgierczykami i dlaczego to akcentuję... To jest bardzo długa historia ale postaram się ją streścić - możliwie do objętości Bożego Igrzysko Davisa.
Węgierski dopadł mnie wiosną 1983 roku na łące w Zegrzu. Łąka (znaczy trawa coś na wzór łąki kwietnej) rosła sobie na zarośniętym nią stadionie sportowym Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Łączności. Wylądowałem w niej przypadkowo, ocierając się lądowaniem (w niej - Szkole) o granice absurdu.

Z perspektywy 42 lat to wszystko wydaje się nierealne wręcz ale pewne konsekwencje widzę do dzisiaj. To akurat w temacie jakości polskich sił zbrojnych i dlaczego mam zero szacunku dla określonych "elit" wojskowych w tym upadłym kraju ale... nie o tym.
Częściowo tylko o poziomie nauczania w szkolnictwie wojskowym i jakości egzaminów na wojskowe studia w tamtych czasach.
Dość powiedzieć, że z matematyki na egzaminie wstępnym dostałem do rozwiązania równanie z... dwoma niewiadomymi.
Równanie z jedną niewiadomą moja wnuczka rozwiązywała z powodzeniem w wieku lat sześciu a wnuczek młodszy już jej z powodzeniem wtóruje.

Nie ważne. Ważne, że na jakichkolwiek studiach, których podstawą jest matematyka (jak techniczne np.) pierwszy semestr z matematyki (albo drugi) wprowadza nas w świat granic, pochodnych funkcji, funkcji pierwotnych itd. No nie inaczej było w WSOWŁ w Zegrzu z tym, że tam powtarzano program matematyki w ogóle na pierwszym roku.
Taki najprostszy... Podobnie z zajęciami z elektrotechniki, gdzie podstawy matematyki są potrzebne by zliczyć (sumy) natężeń prądu na wejściu i wyjściu z węzła... Z drugim prawem Kirchoffa możemy tworzyć funkcje liniowe... uuu, to już wyższa szkoła.

Moja edukacja w TE w Wejherowie z matematyki pozwoliła mi spokojnie ten etap pominąć.
Zresztą maiałem tej wiosny zupełnie inny cel krótkoterminowy. Jak najszybciej wojsko (jakie by nie było) opuścić co mi się w końcu w atmosferze pełnej abstrakcji czystej, po odsłużeniu pełnych dwóch lat - udało dokonać. Uff...
Więc kiedy nastała wiosna a ja byłem już po unitarce i zajęcia ruszyły pełną parą, zamiast na nie, chodziłem na stadion. Mogłem chodzić ponieważ jak to w wojsku - nie sprawdzano obecności, tylko obecność meldowano.
Ponieważ zasadniczo ja byłem bardzo lubiany w plutonie, nasz pluton (czyli taki odpowiednik klasy), w porozumieniu moim z-cą d-cy plutonu (nim był świeżo upieczony ppor po szkole) spokojnie obywał się na zajęciach beze mnie.
Dodam, że z-ca d-cy plutonu wybierany był po unitarce już spośród nas (członków trzech drużyn, tworzących pluton).

Ten wiosenny, to był drugi semestr zajęć ale niejako pierwszy z punktu widzenia nabywania czystej, teoretycznej wiedzy.
Oczywiście bardzo sprzyjała mi pogoda. Naprawdę. Miniona jesień była długa i ciepła (jesień 1982) a nadejszła wiosna nie gorzej.
Im bliżej maja, tym trawa była wyższa, więc coraz śmielej sobie radziłem, Jednakowoż starałem się po sobie nie zostawiać żadnych śladów. Poruszałem się do legowiska jak kot skaczący między lasem butelek.
To był mój osobisty kawałek zielonej podłogi i czułem się w takim środowisku znakomicie.

Przy okazji studiowałem. Tak. Ponieważ byłem nieprzystosowany próbowano mnie karać za niesubordynacje wszelkie na każdym kroku. Kiedy pewnego dnia dyżurny kompanii (drugoroczniak) powiedział, że zajebie mnie regulaminowo na metrze kwadratowym, zrobił błąd.
Zachęcił mnie do gruntownego (co i tak było obowiązkowe) przestudiowania regulaminu służby wewnętrznej i wartowniczej i w mniejszym stopniu pozostałych dwóch regulaminów.
Te pierwsze dwa nauczyłem się... na pamięć. Doskonale ku temu służyła wiosenna atmosfera stadionu.

Zwłaszcza regulamin służby wewnętrznej opanowałem biegle. Do tego stopnia (a był to niemały klocek), że potrafiłem zacytować każde, rozpoczęte zdanie podając przy tym numer strony i liczbę wiersza. W tym ostatnim czasami się myliłem. Wystarczyły dwa m-ce nauki.
Własnie z tego powodu (poza abnegacją) stałem się na "uczelni" pierwszy raz sławny. Bylem jak wrzód na dupie wszelkich służb, które próbowały mnie egzaminować ze wzorowego, wojskowego zachowania.
Zdawałem raz po raz taki egzamin z uśmiechem na ustach. Nie można mnie było od tak - rzucić na glebę i kazać mi pompować czy co tam.

Oczywista przeszedłem też etap klasycznej jednostki liniowej (potem OTK i BiBu) i tam obowiązywały inne zasady ale tez sobie radziłem. Nie regulaminem a siłą.
W WSOWŁ etyczne zasady prawdziwego żołnierza Ludowego Wojska Polskiego były dla mnie priorytetem zwłaszcza, kiedy ja te zasady łamałem.
Taki specyficzny paragraf 22. Waliłem w chuja ale broniłem się... doskonałą znajomością regulaminu. Odpowiadałem jak Duduś. Nie było na mnie mocnych.
Za to m.in. miałem duży szacunek wśród kolegów, bo przełożonych doprowadzałem do rozpaczy. zasadniczo wszystko po to, by mnie z tego WSOWŁ wyjebano do służby zasadniczej, bo to była jedyna droga odzyskać wolność.

Może też dlatego ("wychowywany" w oparach absurdu) tak dobrze (nie ukrywam) radziłem sobie w obliczu wszelkich konfrontacji "zdobywając" z powodzeniem "dziki" wschód. Pomijając już fakt, że miałem kontakt z dzikim wschodem od młodzieńczych lat - vide akcja "pan profesor z Widynia".
Teraz węgierskie clou...

P.S.
Skutek mego leżakowania był jeszcze jeden, co mnie w końcu zgubiło. Rozbierałem się do gatek i okazjonalnie opalałem. Do tej pory uważałem, że mimo częściowo zielonych oczu, jestem klasycznym białasem. Nigdy do tej pory nie byłem opalony poza fragmentarycznymi epizodami mego ciała.
W maju wyglądałem już jak murzyn. autentycznie jak murzyn. taki z prlowskiego filmu, jak wypastowany brązową pastą.

Teraz (jeszce raz) węgierskie clou...

El Czariusz 07.08.2025 12:06

Tytus de ZOO
 
Pewnego, gorącego południa, kiedy regulaminy miałem już we wszystkich możliwych palcach wpadłem na pomysł, by nauczyć się języka obcego.
Brałem różne języki pod uwagę ale przede wszystkim kilku nie brałem. Pierwszym był - rosyjski. Miałem go po uszy w domu. Drugim - niemiecki,
ale wrogowie byli jasno sprecyzowani.

Z wrogami się co prawda później przeprosiłem (bez przesady) ale na ten moment w grę wchodził angielski. Jednak po wizycie w "uczelnianej" bibliotece z angielskim pozostała mi droga Broniarka Zygmunta. Ten uczył się angielskiego słuchając Wolnej Europy.
Zawiedziony wróciłem na łąkę stadionową i rozmyślałem... Nie uwierzycie, jaki język przyszedł mi do głowy... NIE UWIERZYCIE!

Chwila zastanowienia?
I... węgierski myślicie? Nie, nie:)

Kolejna chwila i... Tak. Kto zgadł, otrzymuje nagrodę główną konkursu: widok morza z Kołobrzegu, dojazd na koszt własny.
Tym językiem był... bułgarski.
W końcu miałem pewne podstawy: carewica raste na poleto.
Tak, to zadecydowało. Podekscytowany rozwiązaniem z totalnej dupy pognałem do biblioteki!
Pognałem z takim entuzjazmem, że mało się nie zdradziłem.
- Gdzie się pan tak opalił?
Siedzę przy oknie na zajęciach.
- Dłonie też?
One też siedzą przy oknie.

Niestety... Nie mam nic w bułgarskim.
- A co w ogóle jest poza rosyjskim?
Hm... Coś tu mam...poczeka pan.
No i pani przynosi mi słownik polsko-węgierski czy węgiersko-polski i dorzuca rozmówki. patrzy na mnie, moją reakcję i z sarkastycznym uśmieszkiem pyta:
- Pożycza pan?

El Czariusz 07.08.2025 12:41

Tytus de ZOO
 
Niecałe trzy m-ce później melduje się z węgierską literaturą u pani Jadwigi.
- Dzień dobry, przyszedłem oddać słownik i rozmówki.
I co...?
- Mam do pani prośbę.
Więcej słowników nie mam, pani Jadwiga się do mnie uśmiecha ale już tak inaczej.
- Proszę mnie przeegzaminować.
Z czego?
- Z węgierskiego.

Po egzaminie pani Jadzia stała mi się bliska. Mocno już starsza pani, okazało się - bardzo sympatyczna. Była w małym szoku. Polubiła mnie. Może jednym z powodów był fakt, że praktycznie byłem jej jedynym "klientem"?
Podchorążowie z biblioteki nie korzystali, tylko nieliczni, wśród taki ja - wybitnie egzotyczny. Murzyn, który nauczył się węgierskiego słownika na pamięć.
Zacząłem panią Jadwigę regularnie odwiedzać. Pani Jadwiga wybierała dla mnie literaturę, z czasem coraz bardziej "wyrafinowaną", tę akurat przynosiła z... domu.

Czytałem w każdym czasie wolnym, później po nocach, co owocowało permanentnym niewyspaniem ale miałem przecież swoją łąkę. Im więcej czytałem, tym dłużej na łące spałem. To zgubiło moją czujność.
Do końca nie pamiętam okoliczności mojej wpadki ale na szczęście poniekąd - przyłapał mnie szef kompanii.
Już dawno miał na mnie oko. Akurat on widział we mnie "nieoszlifowany, wojskowy diament".

1. Znakomicie strzelałem. To było pokłosie ojcowego podejścia, kiedy to starszy zabierał mnie na strzeleckie zawody. Zabierał mnie, od kiedy tylko byłem wstanie wyleżeć przy kbks. Akurat te "zajęcia" bardzo mi odpowiadały.
2. Miałem zawsze czystą broń.
3. Byłem mistrzem kompanii w składaniu i rozkładaniu AK 47 na czas.
4. Świetnie radziłem sobie na torze wojskowych torach przeszkód.
5. Byłem mistrzem pierwszego rocznika w rzucie granatem.
6. Miałem niekwestionowany szacunek/pozycję u kolegów z plutonu.
Punkt 5-ty był całkowicie niezrozumiały dla wojskowych osiłków.

Ja jednak wybrałem węgierski, który stał się z czasem, moim drugim 'domowym" językiem. Do niczego niepotrzebnym. To znaczy do czasu...

El Czariusz 07.08.2025 13:45

Tytus de ZOO
 
Czas biegnie nieubłaganie.
4-ty dzień pobytu. Strażnik Domowy idzie z rana nabić trochę basenów, mnie na kawę zaprasza sąsiadka.
Nie da ci ojciec, nie da ci matka tego, co może dać sąsiadka.
A co może dać sąsiad...?
O tym literatura milczy. No więc nadrabiam te braki.

Na imię sąsiadce Alicja. Zasadniczo - wiejska baba ale... nie z urody. F-cznie wychowała się na warmińskiej wsi i w tym kontekście "wiejska baba", zorientowana na tradycyjne wychowanie dzieci i wszystkie te konserwatywne trele. No więc duże plusy u mnie.
Ale ponieważ obiecałem sobie solennie, ze w nic się nie będę angażował, pytam:
- No i jak się czujesz...?
Już lepiej, to znaczy ciągle próbuję się oswoić z faktem ale nie potrafię.
- Byłaś na plaży, bo widzę małą metamorfozę córki młynarza w czerwony, rewolucyjny sztandar?
Na basenie byłam.
- No to dzisiaj zapraszamy cię na kolację.
??
- Tylko zasłoń wdzięki, bo powoli muszę wzrok odwracać. No!

Dzisiaj pogody nie ma. I to był warunek rowerowej ekskursji. Jest pogoda, jedziemy na plażę. Nie ma? Ekskursja. Ekskursja nie byle jaka przypominam.
Misja szpiegowska, spotkanie w muzeum... Oficjalnie - królewski etap tur de franca. Etap morderczy.

Na początek...

https://i.ibb.co/jvW9tHp4/IMG-20250718-122256.jpg
...wspinaczka do Kitena.

W Kitenie koty i ładna panorama na Primorsko.

https://i.ibb.co/cX82r1C4/IMG-20250718-122705.jpg
Koty dla Sztywnego Andrzeja.

W sensie fotki. Sztywny był udziałowcem parapetówki. Taki rewanż, bo lubi koty.
Przed Łozencem...

https://i.ibb.co/5W4xV5BZ/IMG-20250718-131452.jpg
...dzikie plaże. Początek półwyspu świetne miejsce na dłuższy, dziki popas.
Pomiędzy rajskimi plażami Maczata Dupka (jaskinia). Taka atrakcja ale nie dla nas.

Przecinamy Łozenec zmagając się z przeciwnym wiatrem. Przed Carewem konkretny podjazd a nawet kilka konkretnych. Dokładniej trzy konkretne, do tego w odkrytym terenie. Na czarnym jak smoła asfalcie, w pełnym słońcu...
MASAKRA.

W Carewie umówiony jestem ze szpiegiem między stoiskiem z książkami i kapeluszami.

https://i.ibb.co/VcCMCSzS/IMG-20250718-141857.jpg

Niestety. Szpiega nie ma. Umówiliśmy się, że spotykamy się przy złej pogodzie. Pogoda jaka jest...

https://i.ibb.co/2YWtb3cX/IMG-20250718-143054.jpg
...każden widzi.

Na wypadek jednak takiego wypadku, mamy zostawić info w skrytce.

https://i.ibb.co/HLptDtG8/IMG-20250718-142328.jpg
Skrytkę mieliśmy odnaleźć w muzeum. Oto muzeum.

Zmieniamy czujnie hasło na:
A legjobb gesztenyék a Place Pigalle-ben nőnek.

Wracamy, objeżdżając Carewo. Przystankujemy w małpim gaju na wjeździe do Carewa, konsumując brzoskwinie.
Z wiatrem raźniej ale to, co doskwiera nam najbardziej to ból jaskini. Z wiatrem raźniej ale nie czuć z drugiej strony jego zbawczego powiewu.
Na szczęście jest sporo cienia po drodze.

https://i.ibb.co/Rt98yCX/IMG-20250718-155438.jpg

Minusem odcinek drogi szybkiego ruchu, której panicznie boi się Strażnik Domowy. Jadąc rowerem lepiej rozumiemy wjazdy i wyjazdy z bocznych dróg, zasilających ekspresówkę. Lepiej tez rozumiemy dlaczego akurat w takich miejscach ustawia się lokalna policja.
Hm... jak to punkt widzenia, zależy od punktu siedzenia.

Tego asfaltu...

https://i.ibb.co/FLgwqMxx/IMG-20250718-160304.jpg
...znaczy ponad kilometrowego odcinka, nie da się ominąć.
Ujście rzeki przed Kitenem, to raj dla wędkarzy a i przypomina ujście Potoku Oliwskiego do Zatoki, czy bardziej Piaśnicy do Bałtyku w Dębkach.

Ogólnie plażom (piasek i woda) wystawiam ocenę dobry z plusem. Nic jednak nie przebije naszych w Europie (bałtyckich w wybranych obszarach).
Dlatego mnie te "rajskie" czarnomorskie plaże aż tak nie fascynują jak bytowników oderwanych od bezpośredniego dostępu do wody.
Z Przystanku Oliwa mam równo 3km do pierwszej z brzegu w Jelitkowie, którą bardzo lubię ale ta nasza w Primorsko - bardzo ok.

Zjeżdżając umordowani na chatę, szybko konsumujemy "podwieczorek".

https://i.ibb.co/YFcQ6Bs3/IMG-20250718-195546.jpg
Taki nasz bałkański klasyk.

Wieczorem zabieramy Alę na miasto. Dla niej, to prawdziwa wyprawa na druga stronę lustra.

El Czariusz 09.08.2025 10:16

Tak erzatuję...
 
...bo ten odcinek będzie szczególnym i wymaga odpowiedniego podejścia.
Pierwsza uwaga: nigdy nie oceniaj kobiety po żakiecie.

Stąd ten cytowany post powyżej poniekąd i nie chodzi mi o ocenę pani Lewandowskiej.
Każdy niech sobie wyciąga wnioski, jakie mu się nasuną.
I nie chodzi tu o obecną żonę prezydenta aczkolwiek jest pewna analogia do niej ale nie taka, jaką zapewne zaraz wam przyjdzie do głowy.
Konkretnie chodzi mi o... urodę. Gdyby ktoś śmiał mnie zapytać jak scharakteryzował bym teraz pod tym względem sąsiadkę, to właśnie tak.

Uroda pani prezydentowej i dodam, że podoba się mnie się ale bez szaleństw i wirtuozerii. Coś te panie łączy extra. Obie wcześnie urodziły pierwsze dziecko, co jest "współcześnie" odbierane jako zarzut.
Zarzut uśmiechniętej demokracji.

No więc:
let's get ready to ramble, przed nami wspólne kolacjone!

El Czariusz 09.08.2025 19:01

Kolacjone
 
Nie mogę jeszcze kolacjone przetrawić tym bardziej, że kolacjone to po włosku... śniadanie.
Kolacjone było wyjątkowe jak to, co mnie dzisiaj spotkało. Zderzyłem się dzisiaj z murem. Wszystko bez to, co Strażnik Domowy zarzucił mi przedwczoraj (czwartek) wieczorem.
Bo f-cznie wyszło na to, że przez 8 dni nie opuściłem mieszkania na dłużej niż kilka minut i nie dalej niż 30m licząc promień od klatki podwórza.

Miało to miejsce dopiero wczoraj ale dzisiaj było fest. Przez cały tydzień zastanawiałem się, na co wyjdę.
Na dwór czy na pole. No więc jak wyszedłem, to zderzyłem się z murem.
Nie fizycznie ale mentalnie i było to cudowne uczucie. Powrót do lat dawno minionych.
O tym przed kolacjone jutro.

Przede mną morze notatek.

El Czariusz 10.08.2025 11:02

Kolacjone
 
Świeci słońce, jedziemy na jelitkowską plażę.
Ja jadę dla paragonów grozy i dla zdrowia. Słońce = Zdrowie.
I nahle...

https://i.ibb.co/HD3qBBp2/1754767241902.jpg
200m od Przystanku Oliwa...

...co tu się wyrabia?!
Szybkie śledztwo i okazuje się, że jesteśmy w samym środku Tur de Mur.
Osiedlowa inicjatywa z kilkuletnią już tradycją. Jestem w szoku. Pozytywnym aczkolwiek (jak to u mnie/ze mną) z elementami smutnej refleksji.
Tur de Mur odbywa się dwa razy w roku. Latem wyścig dzienny, w październiku wyścig nocny. Deklaruję udział i ruszamy na wschód.

Na wschodzie...

https://i.ibb.co/chqctdky/FB-IMG-1754748215185.jpg
...od 1968 w Jelitkowie niezmiennie.

No z tą różnicą, że wtedy oranżada kosztowała 1,50 a dzisiaj "domowa lemoniada" - 24. Czy ja narzekam? Absolutnie. Gałka lodów złotych 1,20 a dzisiaj tych złotych 10.
Nie wiem, po ile wtedy było piwo (tradycyjny kufel)...



...ale w Jelitkowie przy deptaku wiem. 500ml - 17zł.
Czy ja narzekam? Nie.
Rozwaliła mnie cena gofra wersji bita śmietana, dżem - 27zł.
Czy ja narzekam? Nie.
Ale w cholerę ludzi narzeka. Ba... Oni dobrze wiedzą, ile taki gofr, gałka loda, piwo powinny kosztować. Ja nie wiem ale wiem, że chciałbym na tych narzekających dobrze zarobić. Że pretensje na Berdyczów, do Jarków i Donaldów.

Na plaży cudownie.
No... ale gdzie refleksja smutna? Oczywiście. Tuż przed wejściem nr 77 (nasze ulubione) przed nami mama z trójką małych szkrabów. Każdy ma rowerek, nie najtańszy.
To pierwszy (ukraiński) "paragon grozy" - 2550zł/m-cznie.
Proszę wybaczyć parze, która skończyła 121 lat za tę ostatnią refleksję. Starość nie radość.

Na plaży cudownie.
To pierwsza, słoneczna sobota od... czerwca? Chyba tak. W czerwcu udało nam się trafić w taki weekend. W Primorsko słońca mimo wszystko było pod dostatkiem.
Na plaży cudownie.
Piasek, jakiego nigdzie na południu Europy nie znajdziesz. A jak ci się uda, to będzie parzył w stopy.
Na plaży cudownie.
Woda w Zatoce przyjemnie chłodna.
Na plaży cudownie.
Przeżyjesz bez parasola.
Na plaży cudownie.
Przeżyjesz, nawet z paragonem grozy w kieszeni. Będziesz żył krócej ale przeżyjesz.

Po przeżyciach na cudownej plaży, wracamy do domu. Ja jestem ciekaw, na jakim etapie jest Tur de Mur? To nie wyścig z czterech liter, tylko poważna impreza! Są strefy bufetu, czipliderki i w ogóle - jest cudownie jak na plaży.
Jak jechaliśmy na cudowną plażę, wyścig akurat się zaczynał...

https://i.ibb.co/Z5RhZMt/IMG-20250809-154429.jpg
...tu.

Na powrocie z cudownej plaży...

https://i.ibb.co/NnG5rHSr/IMG-20250809-154252.jpg
...jeszcze nie osiągnął półmetku.

Mijam po drodze kolarzy uzupełniających elektrolity, zbijamy piątki.
Nie tylko na plaży jest cudownie. Inicjatywa Tur de Mur mnie rozwaliła.
Na chacie melduję Strażnikowi, że impreza w toku i że rozwija się znakomicie.
- No ale te "elektrolity"... Jeszcze straż miejska przyjedzie, zamknie imprezę i...
Nie zamknie, bo raczej nie przyjedzie. Poza tym uczestnicy tacy trochę przypakowani. Chciałbym zobaczyć jak gdańska SG "rozbija" osiedlową inicjatywę.

A finał ekskursji...

https://i.ibb.co/gFRCT2C5/IMG-20250809-155127.jpg
...taki.

Tarator, to taka, bałkańska bieda wersja tego, co serwuje mój Strażnik Domowy.
Tymczasem zbieram siły, by jakoś sensownie streścić naszą wspólną kolacjone z Alicją. Tak... nie oceniaj nigdy kobiety po żakiecie.

P.S.
Może kto zgadnie, co to za impreza oliwska - Tur de Mur? Ja nie zdradzę (tak szybko).

El Czariusz 10.08.2025 13:38

Żakiet
 
1948.
Raport.

"Uparty. Leniwy. Niegrzeczny. Przeszkadza na lekcjach. Prace domowe wykonuje źle lub wcale. Jego zeszyty są brudne i pełne bazgrołów. Mógłby być doskonałym uczniem, gdyby tylko chciał."

Nie był ulubieńcem nauczycieli. Nienawidził szkoły. Nudę zabijał częstymi zmianami placówek, powtarzał klasy, aż w końcu w ósmej porzucił edukację. Oświadczył, że już nigdy tam nie wróci. I słowa dotrzymał.

Podczas gdy podręczniki nie potrafiły go zafascynować, ulice jego miasta wręcz przeciwnie. Fasady tych domów opowiadały o Egipcjanach, Grekach i Rzymianach więcej niż w jakakolwiek klasach - napisał później.

Bez szkoły. Bez dyplomów. Bez planu na przyszłość.

A jednak w 1987 roku, chłopak, którego zeszyty były pełne bazgrołów, odebrał Literacką Nagrodę Nobla.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:55.

Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.