![]() |
2 Załącznik(ów)
Załącznik 145416
Kisielin jest częstym przystankiem na naszym wołyńskim szlaku. Pierwszy raz pojechałem pod wpływem jego muzycznego dzieła „Litania Wołyńska”. Na koniec jednego z wołyńskich wyjazdów zajechaliśmy z Mirexem do Lwowa, do polskiej katedry, gdzie wysłuchaliśmy premiery tej kompozycji. Przywoływane w niej nazwy miejscowości były akurat tymi, jakie wtedy odwiedziliśmy, co dodatkowo wzmocniło przekaz. Zresztą miejsce też nie było bez znaczenia. Tak zrodziła się moja przygoda z Kisielinem. Wspominam wielokrotny, spokojny nocleg nad jeziorem z ruinami kościoła w tle. Są na tyle daleko, że nie zakłócają odpoczynku, ale podkreślają kresowy charakter miejsca. Kisielin, poprzez różnorakie popularyzowanie rodziny Dębskich jest chyba najbardziej znanym miejscem tragedii z dnia Krwawej Niedzieli. Światowej sławy muzyk, dyrygent, kompozytor Krzesimir Dębski jest synem wołyńskich uciekinierów z Kisielina. Jego dziadek Leopold pochodzący z drobnej, patriotycznej podolskiej szlachty ożenił się z Rusinką i zamieszkał w Kisielinie. Był znanym i cenionym lekarzem. W 1943 porwany razem z żoną do lekarskich obowiązków przy UPA. Ślad po nim zaginął. Ojciec Krzesimira był nauczycielem i pianistą. W dzień Krwawej Niedzieli był jednym z broniących się przed UPA w kościele w Kisielinie. Kolejny odrzucany granat eksplodował urywając mu nogę. Po latach poślubił jedną z dziewczyn poznanych w czasie tej obrony. Mimo kalectwa służył w 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty przechodząc z nią cały bojowy szlak. Sentyment do rodzinnego miejsca pokazał również w książce „Wołyń. Nic nie jest w porządku" . ttps://czerwoneiczarne.pl/ksiazka/wolyn-nic-nie-jest-w-porzadku/ Wyrwał mnie z butów jej fragment, który łączy rodzinną historię ze współczesnością: "Przyjaciel ojca, o którym wcześniej wspominałem, nasz przewodnik, który wciąż obiecywał dowiedzieć się czegoś o dziadkach, mówił do kamery w filmie Oczyszczeni: "Na co wy to robicie? Po co wyciągacie z grobów martwych? Usiłujecie ich ożywić. Pozwólcie im spać spokojnie. Starsi ludzie tacy jak ja wymarli. Niektórzy tylko jeszcze żyją. A młodzież o tym nic nie wie. Młodzi potrafią tylko pić wódkę. Komu to potrzebne? Ja jestem przeciw temu. Nie trzeba ludzi budzić". Po latach przyniósł nam w końcu nowinę, że dziadkowie zostali pochowani w lesie. Że pracowali dla UPA jeszcze w sierpniu jako pomoc medyczna, a potem ich zabito. Dowiedział się nawet, gdzie ich zakopano, ale nie wiadomo, czy jeszcze tam leżą. Miałem pomysł, żeby wynająć ekipę poszukiwawczą. Grobu dziadków nie można jednak szukać z wykrywaczem metalu, bo na pewno przed zakopaniem mordercy zabrali im obrączki, zegarki, wszystko, co takie wykrywacze mogłyby wskazać. Już po śmierci mojego ojca mama dowiedziała się, że jakaś rodzina dokonała w Kisielinie ekshumacji i odkryli, że oprócz ciał ich bliskich w grobie są jeszcze dwa. A Ukraińcy, którzy im wskazali to miejsce, mówili, że był tam pochowany polski doktor i jakaś kobieta. Ja i mama mieliśmy nadzieję, że jeżeli przyjedziemy do Kisielina z ekipami filmowymi, to dowiemy się czegoś więcej, bo na widok kamer ludzie puszczą farbę. Bo tego, że oni wiedzą, co się stało z dziadkami, byliśmy pewni. Byłaby to zdumiewająca rzecz, gdyby było inaczej. Na wsi nic się nie ukryje, cokolwiek chciałoby się utrzymać w tajemnicy, wypływa i zaraz wszyscy o tym wiedzą. Byliśmy więc pewni, że w Kisielinie ludzie wiedzą, co się stało z dziadkami. Tylko nie chcą powiedzieć. Dlatego liczyliśmy na magię kamer. Za pierwszym razem wszyscy milczeli. Za drugim razem nam powiedzieli, kto zabił. Gdzie leżą, nie. To nie była jednak zasługa magii kamery, tylko degeneracji, w jaką popadł Kisielin. Zabił człowiek, którego dzieci i wnuki miesiącami gościły w domu mojej mamy, on sam jednak nigdy do nas nie przyjechał, chociaż też był zapraszany. Mogliśmy domyślić się, że to z powodu poczucia winy albo lęku przed tym, że się wyda. Jednak u mojej mamy pomieszkiwało tak dużo Ukraińców, czasami po dziesięć osób naraz, że nie podejrzewaliśmy akurat jego. Skupiliśmy się raczej na tej złowrogiej ciszy, która nas otaczała, kiedy tam jeździliśmy. Byliśmy wśród ludzi, którzy wysyłali do nas na studia swoje dzieci, którym dawaliśmy dach na głową, kiedy przyjeżdżali leczyć się do Polski, którym załatwialiśmy w Polsce pracę, wysyłaliśmy zaproszenia, kiedy tylko chcieli, czasami w mieszkaniu rodziców spało pokotem kilkanaście osób. Po 1989 r. tylu ich już przyjeżdżało do Polski na handel, że kiedy chciałem jechać do rodziców, to pytałem, czy będzie gdzie spać, bo cały dom był zajęty. A kiedy sami pojechaliśmy w ich strony, mieszkaliśmy w hotelach, jeśli można to nazwać hotelami. Dlatego nie spodziewaliśmy się przeprosin. Wiedzieliśmy, że to niemożliwe przy ich stanie mentalności. Przestaliśmy już tam szukać sprawiedliwości. Niech tylko pokażą, gdzie jest mogiła dziadków. Milczenie przerwali ludzie, którzy mieli prawo znienawidzić swoich sąsiadów. W dzieciństwie chodzili z moją mamą do klasy. Mieli syna w moim wieku, dokładnie ten sam rocznik. Został milicjantem. I pewnego dnia został zamordowany w wyniku jakichś miejscowych porachunków. Tam takie porachunki to nie rzadkość, często ktoś ginie, miasteczko jest społecznie bardzo zdegenerowane. Jednak tym razem zbrodnia była przerażająca. Ciało tego milicjanta zostało podrzucone w worku jak kawał mięsa. Było tak zmasakrowane, że można je było zidentyfikować dopiero po teście DNA. Jego rodzice przeżyli taki szok, że pod jego wpływem postanowili powiedzieć moim rodzicom, kto zabił dziadków Dębskich. Właśnie wyjeżdżaliśmy z Kisielina. Jechaliśmy samochodem TVP, w którym siedziała ekipa pracująca nad filmem, dźwiękowiec, operator, reżyserka i my z mamą. Kiedy wyjeżdżaliśmy ze wsi, z krzaków wyskoczył człowiek. Skulony pokazał, żeby otworzyć drzwi. Otworzyliśmy. Wskoczył szybko i położył się na podłodze, żeby nie było go widać. I wtedy powiedział, że dziadków Dębskich zabił człowiek, który nazywa siebie przyjacielem ojca, nasz przewodnik – poszukiwacz, któremu zapłaciliśmy za to, żeby wyjaśnił, co się z nimi stało. Nie zrobił tego sam, ale był w bandzie, która ich porwała i zabiła. Brał więc w tym udział. Ojciec milicjanta powiedział nam to i wysiadł, uciekając w drzewa. A my odjechaliśmy. Zaczęliśmy kojarzyć fakty. Syn tego "przyjaciela" był przewodniczącym gminy, mówiło się na niego "Holowa", czyli głowa. Wciąż kontrolował, co ludzie nam mówią, zawsze był w pobliżu, a kiedy ktoś już przerywał to grobowe milczenie i zaczynał mówić, to młody "Holowa" go stopował. Pewien starszy człowiek powiedział: "Zabrali ich". My pytamy: "Kto?". I wtedy natychmiast odzywa się syn "przyjaciela" ojca: "żołnierze, zabrali ich żołnierze Ukraińskiej Powstańczej Armii". Kombinowaliśmy, jakby tu chodzić bez niego, ale on zawsze wyrastał obok. Teraz było jasne dlaczego. Wróciliśmy do Polski. W domu napisałem do "przyjaciela" list, że wiem. Miałem pewne wątpliwości, więc nie napisałem, że to on zabił, tylko, że wiem kto. I że oczekuję, że kiedy znowu tam będę, pokażą mi wreszcie, gdzie leżą dziadkowie. Odpisał, że za to nie jest odpowiedzialny jeden człowiek, tylko cała banda, że to byli żołnierze UPA. Chciał rozmyć odpowiedzialność. Kiedy byłem na Wołyniu z prezydentem Komorowskim, poszedłem prosić, by mnie zaprowadzono na miejsce pochówku, jednak "przyjaciel" i inni ludzie znowu zaczęli przede mną uciekać. Nie to jednak było najgorsze. Przeżyłem wstrząs, kiedy przeczytałem artykuł w gazecie, którą przysłali mi znajomi Ukraińcy z Łucka. Artykuł był o bohaterskim wojowniku z UPA, który walczył na Wołyniu przeciwko członkom polskich band z AK, których Sowieci przywozili ciężarówkami, żeby mordowali Ukraińców. Na dowód tego, jakimi Polacy byli zbrodniarzami, "przyjaciel" ojca opowiadał w tym tekście, jak to mój stryj Jerzy Dębski, na którego wołali Krywyj, czyli kulawy, biegał po wsi z nożem i podrzynał gardła ukraińskim sąsiadom. A "przyjaciel" bronił wsi przed bandytami. Nie wytrzymałem. Stryj Jerzy przez całe życie był ciężko chorym człowiekiem. Miał gruźlicę kości i nie urósł, miał 150 cm wzrostu. Jedną nogę miał krótszą i kulał. Z powodu choroby z trudem chodził. Większość życia spędził w łóżku. A oni piszą, że Krywyj biegał z nożem. I skąd im się wzięły te ciężarówki? Napisałem do tej gazety sprostowanie, a do "przyjaciela" ojca list. Zapytałem wprost, dlaczego takie bzdury opowiada, jak może tak kłamać w żywe oczy. Przypomniałem, że stryj nie mógł wstać, a co dopiero latać z nożem. Wysłałem i zapadła cisza. Nikt nie odpowiedział, ani gazeta, ani "przyjaciel". Powodem nie była na pewno bariera językowa, listy były napisane po ukraińsku, bezbłędnie, bo z polskiego tłumaczył je mój kolega Ukrainiec. Mój ojciec też pisał sprostowania do gazet, kiedy przeczytał coś niezgodnego z prawdą. Taką miał misję, przez całe życie walczył o to, żeby nie zakłamywać historii Wołynia. Z miernym skutkiem, trzeba przyznać. Oni tam muszą mieć jakichś bohaterów i zrobili nimi rzeźników z UPA. Ja myśląc o kościele w Kisielinie, słyszę w głowie muzykę. Napisałem symfonię, by uczcić pamięć o tych, którzy zginęli. Długo nie mogłem znaleźć do niej odpowiedniego tekstu. W końcu znalazłem Antygonę Sofoklesa po łacinie. Symfonia nosi tytuł Nihil homine mirabilius est. Czyli: "Nic dziwniejszego niż człowiek". Dokładnie to można powiedzieć o tym, co się stało na Wołyniu. Kiedyś zgłosili się do mnie lekarze ze Stowarzyszenia Lekarzy Polskich na Wołyniu z pewnym pytaniem. Otóż w Kisielinie nie ma przychodni, nie ma gdzie się leczyć. I oni chcieliby urządzić tam białe niedziele, odwiedzać ludzi i badać ich. A przyszli do mnie, bo chcieliby to robić w ramach akcji pod patronatem Leopolda i Alicji Dębskich. Mówią, że "Holowa", czyli sołtys, już się zgodził. Pytanie, czy ja się zgadzam. Zgodziłem się. Tak jak "Holowa", czyli syn mordercy moich dziadków… To się nazywa chichot historii." Załącznik 145418 |
Tomek znowu nas poczęstował historią którą obecnie zakłamują pożyteczni idioci spod naszej flagi
|
Puźniki raz jeszcze, tak jakby trochę normalniej.
Nie, nie byłem. Obejrzałem transmisję z pogrzebu ekshumowanych szczątków i rozmawiałem z tymi, co byli. Maleńka uroczystość, ale jak każda tego typu, jest spełnieniem rodziny o godny pochówek i symboliczne przywrócenie pamięci. Choć żałoba pozostaje, to pogrzeb zamyka najbardziej tragiczny czas po śmierci. Tym razem trwał 80 lat. Rodzina - bezpośredni spadkobiercy tragedii w pełni dysponują aktem przebaczenia. Zgoda na ekshumację Ofiar UPA akurat z Puźnik nie była przypadkowa. Fakt podjęcia Ofiar tylko z jednego z dwóch płytkich na 50cm dołów śmierci będących w sąsiedztwie świadczy o celowym pompowaniu tematu. Zbrodnia wołyńska kojarzy się z latem 1943. W rzeczywistości rozciągała się masowo przez 1944 i 1945. W Puźnikach na Podolu UPA przeprowadziła ją już po „przejściu wyzwoleńczych wojsk radzieckich” w pochodzie na Berlin, co skutkowało poborem mężczyzn do wojska i bezbronnością wsi. To jedyne miejsce z tegorocznych i zeszłorocznych wołyńskich prac, a nagłaśniane już od 2023 w myśl zasady- ugrać jak najwięcej, dając w zamian jak najmniej. Ujemny bilans dla Polski i dodatni dla Ukrainy potwierdza kalendarium wydarzeń. Na co dzień, wciąż nowe informacje z nazwą w tytule Puźniki wprowadzają zamęt, wymagają skupionej uwagi i po prostu męczą odbiorców, stając się jakby celem zamiast elementem, jednym z tysięcy miejsc z całego przedsięwzięcia ekshumacji Ofiar ukraińskiego ludobójstwa na Wołyniu. Co i rusz ze strony UA pojawiają się wolty proceduralne przeczące jakimkolwiek wcześniejszym ustaleniom. Komentarze wywracają początkowe wspólne zapisy co do których mam coraz większe wątpliwości. Jako obywatel RP mam prawo oczekiwać przebiegu i efektu prac prowadzonych w PRAWDZIE. Dziwi mnie i szokuje stanowisko instytucji państwowych obydwu stron. Moje oczekiwania pokrywają się ze stanowiskiem prezydenta RP wygłoszonym w formie listu przeczytanego na uroczystościach pogrzebowych w Puźnikach: „Każdy, kto choćby słyszał o ludobójstwie na Wołyniu, Podolu, w Galicji, nie jest w stanie przejść obojętnie wobec tej historii. Żaden prawy, uczciwy człowiek – a na pewno nikt, kto mieni się Polakiem – nie może uznać tej tragedii za mało znaczący, odległy epizod historii, niepotrzebnie zaprzątający nam uwagę ponad 80 lat później. Niszczycielski wymiar ówczesnych zbrodni sięga współczesności, bo wciąż płyną łzy ocalałych oraz bliskich i potomków ofiar. Pragną oni przeżyć do końca żałobę, godnie pochować swoich zmarłych i pomodlić się nad ich grobami (...) Nie jest też w naszej mocy przebaczać w ich imieniu – ani zapomnieć, że bestialskie, przekraczające ludzką wyobraźnię tortury i śmierć zadali im ukraińscy szowiniści. Nikt nie zasłużył na tak okrutną śmierć, choćby był największym złoczyńcą. Tym bardziej nie zasłużyli na nią polscy mieszkańcy tej ziemi, którzy nigdy nie organizowali się w celu agresji na swoich ukraińskich sąsiadów, przyjaciół, czy krewnych (...) Żadne racje polityczne i kalkulacje geopolityczne, żadna ideologia czy zadawnione żale nie usprawiedliwiają palenia dzieci żywcem, torturowania ciężarnych kobiet na oczach ich mężów, okaleczania ludzi narzędziami gospodarskimi, tak aby konali powoli w strasznym bólu. Także dzisiaj żadne – powtarzam: żadne – argumenty ani interesy nie usprawiedliwiają sytuacji, w której szczątki ofiar czekają wciąż na godny pochówek, a okoliczności ich śmierci – na rzetelne udokumentowanie i upamiętnienie (...) Blisko 50 kilometrów stąd, w mieście Czortków, stoi monument nie tylko przywódcy OUN–B, a od 11 lat także pomnik dowódcy zbrodniczej sotni, która brała udział w eksterminacji mieszkańców Puźnik. Uznajemy to za rzecz niedopuszczalną względem bliskich zamordowanych, jak i całego Narodu Polskiego. Gloryfikacja zbrodniarzy z OUN-UPA skażonych kolaboracją z hitlerowskimi Niemcami i zapiekłych w swej etnicznej nienawiści jest rzeczą niedopuszczalną w kontekście euroatlantyckich aspiracji Ukrainy. Jest oczywiste, że gloryfikacja zbrodniarzy – nie ma z tą wizją nic wspólnego. Przeciwnie, każe poddać w wątpliwość szczerość woli pojednania i staje się orężem w cynicznej propagandowej walce o umysły, jaką od dawna toczy Rosja” Słuchając powyższej wypowiedzi, z którą się w pełni zgadzam, a nawet odnajduję w niej własne spostrzeżenia zdałem sobie sprawę, że takie jej przedstawienie jednak jest możliwe. Że to żadna utopia a same realia. Może dlatego nie usłyszałem jakiejkolwiek krytyki powyższych słów prezydenta, a tylko ogólną krytykę jego postawy. To jest ta podstawowa różnica. Dla sąsiadów nie ważne są metody- liczy się cel. A my wciąż o metodach… Esencja narracji i zachowań jest taka, że Ukraińcy dziś są potrzebni, co ma zamykać dyskusję o historii. My o ludobójstwie – oni o współczesnej potrzebie bohaterów. My o Banderze i OUNB- oni o wspólnych wartościach europejskich. Nasza minister kultury o „wypracowanych wspólnie standardach badań i dobrej praktyki”: „Dla nas wszystkich jest to społeczny, polityczny, dyplomatyczny, ale też psychologiczny przełom, który jest efektem wieloletnich rozmów (...) Rodziny ofiar latami czekały na ten moment. To ważny etap w polsko-ukraińskim dialogu. Nie można odwlekać uczciwej i trudnej dyskusji – nie tylko o historii polsko-ukraińskiej, a także o tym, dlaczego doszło do zbrodni takich jak ta w Puźnikach, których ofiarami ostatecznie padły oba narody (...) Dlaczego ich zabito w tak okrutny sposób w dzień po ogłoszeniu wyników konferencji jałtańskiej, która ostatecznie przesądzała o tym, że okupowane województwo tarnopolskie stanie się częścią sowieckiej Ukrainy? Tego nikt nie rozumie” Ja rozumiem. Proszę choć trochę poczytać... Szef IPN UA o wspólnej pamięci historycznej: „To nie jest początek nowej, lecz innej historii. Historii dwóch narodów, które są sąsiadami od ponad tysiąca lat, dwóch dojrzałych i mądrych narodów (...) To miejsce jest miejscem pamięci, a nie platformą dla polityki czy sporów historycznych (...) Sama akcja nie miała charakteru ludobójstwa ani masowego mordowania ludności cywilnej. Co potwierdzają również szczątki ekshumowane, wśród których jest 15 męskich szkieletów w wieku mobilizacyjnym. Wieś Puźniki była jednym z ośrodków, gdzie funkcjonariusze NKWD współpracowali z polskimi partyzantami przeciwko ludności ukraińskiej.” UIPN na swojej stronie już drugiego dnia po uroczystościach przedstawił pogrzeb w Puźnikach jako upamiętnienie ofiar „sowieckich represji”! Kolejnego dnia fragment o Sowietach został usunięty, jednak wciąż przemilcza sprawstwo oddziałów UPA. Nadal nie mogę pojąć, jak można prowadzić takie międzynarodowe przedsięwzięcie, a nawet zakończyć pogrzebem i podsumowaniem wiedząc, że jest jeszcze drugi dół z ofiarami? A przecież część ofiar została odebrana przez swoje rodziny i pochowana w rodzinnych grobach! O tym już nikt nie wspomina. |
Dla uważnie śledzących wątek dziś ostatni element projektu-układanki "ekshumacje w Puźnikach".
Całość potraktowałem ogólnie, bo trochę wykracza poza temat wątku. Niemniej, potraktujmy to jako "w oczekiwaniu na ekshumacje w Hucie Pieniackiej. W Parlamencie Europejskim zagościło słowo WOŁYŃ. Fragment uchwalonej wczoraj rezolucji: "PE z zadowoleniem przyjmuje wszelkie działania podejmowane przez Ukrainę i państwa członkowskie UE na rzecz uregulowania nierozwiązanych kwestii (dotyczących) historycznych stosunków dwustronnych i regionalnych, na przykład rzezi wołyńskiej, w duchu prawdziwego i szczerego pojednania, z poszanowaniem unijnych wartości, jakimi są godność ludzka i stosunki dobrosąsiedzkie, jak również poprzez krytyczną ocenę wydarzeń historycznych". Projekt wchodzi w nowy etap, ale to już nie historia a rzeczywistość. Trzymajcie się mocno! |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:33. |
Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.