Zaloguj się

View Full Version : Xinjiang 2008 czyli dlaczego nie zobaczymy olimpiady...


Strony : [1] 2

sambor1965
12.06.2008, 10:10
Hej bracia i siostry...
2 sierpnia odlatujemy do Almaty i tam dosiadamy naszych Afryk, ktore - mamy nadzieje - w jakis cudowny sposob beda juz na miejscu. Wjezdzamy do Kirgizji, troche sie powalesamy po niej i 8 go sierpnia pojawimy sie na przeleczy Torugart, by wjechac do Panstwa Srodka. W Chinach spedzimy dwa tygodnie, krecac sie po Sinkiangu czyli Xinjiangu czy jak kto woli Wschodnim Turkiestanie. W planach drogi glowne i troche mniej. Jakas depresja i troche gor. Jeziora i wyschniete rzeki. Ma byc zajebiscie goraco (+48) i dosc chlodno (okolo 3-4 stopni) zarazem. Nie wjezdzamy do Tybetu w tym roku. :mur:
Xinjiang jest dosc duza prowincja, piec razy wieksza niz Polska, znajdziemy sobie tam troche atrakcji. Wyjezdzamy przez Irkeshtam do Kirgizji, wpadniemy na chwile do Tadzykistanu, przelecimy Kirgizje z powrotem i zameldujemy sie w Kazachstanie skad odlecimy do Europy.
Wyjazd jest eksperymentalny mocno. Ekipa motocyklowosamochodowa.
Oczywiscie swiadomi jestesmy tego ze sie nie da jechac z samochodami. Bedziemy udowadniac ze sie da. A jak sie nie da to bedziemy jechali osobno.

Z naszych jedzie piec sztuk: Jojny w podrozy poslubnej, Podoski, Marcin z Zakopanego z Kasia, Waldek z latorosla i ja z przylegloscia. Bedzie jeszcze tajemniczy Don Pedro, ktory odbywa swa podroz dookola swiata na LC8.
Jak widac wyjazd ma charakter urlopowy, a nie wyprawowy. Jedziemy z kobietami i dziecmi. W zwiazku z tym nie spodziewajcie sie dramatycznych relacji, hardcoru i takich tam... Ma byc sympatycznie i nietoksycznie. I jeszcze ladne zdjecia maja byc...

W tym miejscu chcialbym bardzo mocno wyrazic moje niezadowolenie wobec kolegow Pastora i Mateo, ktorych nocne ekscesy doprowadzily do sytuacji w ktorej zostali wykluczeni z wyjazdu. Panowie, porzuccie te praktyki a jeszcze gdzies razem pojedziemy! :oldman:

chomik
12.06.2008, 10:15
Jak Wam się udało załatwić wjazd do Chin ?

No i gratulacje, zajebista wyprawa będzie ! Powodzenia !

Pastor
12.06.2008, 10:15
PO-WO-DZE-NIA!

:Thumbs_Up:

Foty z Taklamakanu poproszę ;) Dużo i ładnych.
:hello:

Gradient
12.06.2008, 10:53
Suuuuper.Widziałem wasze fotki na ADVRIDER i można się naprawdę zajawić takimi widokami.Życzę wam z tego wyjazdu, aby wasze wrażenia zaparły wam dech w piersiach pozwalając wam jedynie przeżyć.:vis::):):)

newrom
12.06.2008, 10:57
Powodzenia i żeby nudno* było.

Pozdr
newrom
* - znaczy bez wypadków, awarii itp.

Marcin SF
12.06.2008, 11:27
Powodzenia !! fotki poproszę :D

podos
12.06.2008, 17:09
o żesz kur... ! Nie zobacze siatkarek? I siatkarzy? i szczypiornistów! Pie..ole nie jadę.

krystek
12.06.2008, 17:38
o żesz kur... ! Nie zobacze siatkarek? I siatkarzy? i szczypiornistów! Pie..ole nie jadę.

zobacze za Ciebie :P


wy to macie wypas, za rok tez się pisze gdziekolwiek tam gdzie wy :P

krystek
12.06.2008, 17:40
Jeśli potrzebujecie wsparcia od strony ratowniczej, to moge wam coś zorganizować.
Jak przewale wszystko - egzaminy, obronę to bede bardziej do życia :)

powodzenia,
jestem z wami podziwiam was i wam zazdroszczę :)

zibiano
13.06.2008, 14:39
powodzenia ! ! ! ! ! ! ! !

sambor1965
13.06.2008, 15:24
W zwiazku z szeregiem pytan spowodowanych moja celowa zagrywka slowna:


W tym miejscu chcialbym bardzo mocno wyrazic moje niezadowolenie wobec kolegow Pastora i Mateo, ktorych nocne ekscesy doprowadzily do sytuacji w ktorej zostali wykluczeni z wyjazdu. Panowie, porzuccie te praktyki a jeszcze gdzies razem pojedziemy! :oldman:

informuje, ze koledzy nie pobili sie w Himalajach, ani nigdzie indziej. Ekscesy mieli z aktualnymi kobietami swojego zycia co spowodowalo chwilowe hm... wzdecia, konsekwencje dla offroadowych wyczynow sa ogolnie znane. Czekamy wiec z z wyjazdem do Ameryki Poludniowej aż latorosle podrosna troche. Zainteresowani proszeni sa o uczenie ablania espanol i zaoszczedzenie wystarczajacej ilosci urlopu!

ltd454
14.06.2008, 01:53
Powodzenia życzę oczywiście. :rules:


Hej bracia i siostry...
2 sierpnia odlatujemy do Almaty i tam dosiadamy naszych Afryk, ktore - mamy nadzieje - w jakis cudowny sposob beda juz na miejscu. Wjezdzamy do Kirgizji, troche sie powalesamy po niej i 8 go sierpnia pojawimy sie na przeleczy Torugart, by wjechac do Panstwa Srodka.

Myślałem, że sie gdzieś po drodze spotkamy, ale my w tym czasie będziemy kawałek dalej na południe od was i niestety sie miniemy... chociaż kto wie? Różnie to bywa.

Lewar
17.06.2008, 20:40
Eeee tam...Rutyna i nuda !!! Marazm i stagnacja !!! Samoloty, samochody. Sambor, młodzieńcze, więcej sie po Tobie spodziewałem.
Jakiś Kandahar, Bagdad, no ostatecznie Grozny albo może Jemen. Wiesz, tak żeby coś się działo a tu bogate Chiny, asfalty i żadnej poruchawki po drodze.
Jednym słowem schodzimy na psy.
Ale mimo wszystko szerokości życzę

podos
16.07.2008, 16:18
Wizy: kirgiska, tadzycka, kazachska i chinska - są juz w naszych paszportach. Rosja zalatwiona odbior w przyszłą srodę.
Troche to trwalo ( i kosztowało) , wymagalo zaangazowania ambasad Warszawy, Berlina, Krakowa i Gdańska. Bylo ciepło, bo wyjazd juz baaardzo niedlugo - ale wyglada ze sie uda.
Przyczepa na 5 moto prawie juz gotowa, jeszcze tylko kilka uchwytów i mozna bedzie pakować. Motorki w wiekszosci juz po serwisach/przegladach, oponki czekaja w garazu,
jezuuu, pierwszy raz dzis poczułem (po wyjsciu z ambasady rosyjskiej) ze sie zaczyna wszystko zazębiac.
Oby tak dalej!

podos
16.07.2008, 16:24
i wogóle to chce juz zobaczyć Taklamakan!!!!!!

603

7Greg
16.07.2008, 16:48
Słyszałem już wcześniej o tym wypadzie. Brawo. Może kiedyś się załapię :D

Mam nadzieję, że relacja będzie szybka i sprawna, nie jak u tego co pojechał na wschód i południe :)

newrom
21.07.2008, 14:59
A wczoraj telewizor powiedział że pojadą i wrócą we wrześniu, a taki jeden Pan z telewizora w śmiesznej czapce powiedział że najgorzej to przez pierwsze kilka dni wytrzymać na siodełku. :-)
Kurcze czemu sie nie pochwaliliście że oficjany start był wef łykent z rynku ? :(

pozdr
newrom

sambor1965
21.07.2008, 15:02
A wez kurde i zgadnij ;)
Nie pochwalilismy sie, bo nie chcielismy sie chwalic!
A jak juz sie odezwales: nie chcialbys looknac na mojego Garmina (Quest)? Cos nie domaga z zasilaniem...

newrom
21.07.2008, 15:31
A wez kurde i zgadnij ;)

Na pewno przez nadmiar zajęć przed wyjazdem :)


Nie pochwalilismy sie, bo nie chcielismy sie chwalic!

Czyli za publikacje takiego linka http://ww2.tvp.pl/6272,20080720756631.strona mógłbym się spodziewać dekapitacji? No to będę milczał jak grób ;P


A jak juz sie odezwales: nie chcialbys looknac na mojego Garmina (Quest)? Cos nie domaga z zasilaniem...

Looknąć mogę, ale co Ci z tego skoro dla mnie prądy to magia.
Może po prostu Ci sie akumulator w nim skończył ? Jakie masz objawy?

pozdr
newrom

ramires
22.07.2008, 14:42
Samborowa Babcia :D staje się sławna, na jednym ze zdjęć widać też Podosa AT
http://variant-adventure.pl/medias/P1090038(800x600).jpg
http://variant-adventure.pl/medias/P1090040(800x600).jpg
http://variant-adventure.pl/medias/P1090035(800x600).jpg

A tutaj nawet Szymek się załapał na fotkie
http://variant-adventure.pl/medias/P1090027(800x600).jpg

ps. Sambor mnie chyba za...bie za te zdjęcia :D

7Greg
22.07.2008, 14:50
Lans pełną gębą :D

newrom
22.07.2008, 15:01
Ramires, widzę że nie tylko ja se wykopałem płytki grób ;) No ale jest szansa że mu w tych Chinach trochę przejdzie i jakoś przetrwamy ;)

pozdr
newrom

podos
22.07.2008, 15:34
jak to , przeciez ja bylem na rybach! To na pewno podły fotomontaż...

krystek
22.07.2008, 17:32
http://lh5.ggpht.com/kgruba/SIX_MUHaBRI/AAAAAAAACyA/OLQg5LSt4pk/DSC00035.JPG?imgmax=512
a ryby były wypas :)
http://lh3.ggpht.com/kgruba/SIX_OgXzIAI/AAAAAAAACyI/uEzyggj93D0/potokowiec.JPG?imgmax=512
potokowiec
http://lh5.ggpht.com/kgruba/SIX_cC2H_yI/AAAAAAAACy4/R3M8Jx2eIxc/ja%20i%20podos.JPG?imgmax=512
ja i podos :)

Marcin SF
23.07.2008, 15:36
chyba rybki hyhyhyh ;)

ramires
23.07.2008, 15:37
jak to , przeciez ja bylem na rybach! To na pewno podły fotomontaż...

No to czyja to była AT? Kto jeszcze ma HRC malowanie i jedzie do Chin?
Marcin ma przecież czarnulke, Jojna też o ile pamiętam ..

7Greg
23.07.2008, 15:39
Stwierdzam jednoznacznie, że Podos ma podobną ilość włosów do mnie :haha2::haha2::haha2:

ramires
23.07.2008, 15:45
Były chyba 3 AT, ale lansowała się najwięcej Babcia Samborowa więc ... pozostaje pytanie kto jeszcze tam był poza Samborem

podos
23.07.2008, 20:13
Odezwa

Tak sie złozyło ze z dzisiaj pogoda uniemozliwila nam sensowne spakowanie afryk na lawete. Uczestnicy przyjechali na zaladowanych dobytkiem sprzetach, zlani, mokrzy i nieszczesliwi. Wiec ich przygarnalem, i efekt jest taki ze mam 4 Afri w garazu i nikogo do pomocy. Marcin juz w zakopcu Waldek w Tarnowie a Jojna w Czestochowie.
Prosze zatem o pomoc w przetransportowaniu (przejechać trzeba) 3 sztuk ode mnie z domu na Azory - (3 km)zaladunku i ewentualna pomoc w kulbaczeniu, zaciaganiu pasów i ogolnym rychtunku.
Akcja odbedzie sie po pracy, mysle ze najwczesniej o 17:00

kto pomoze?

sambor1965
23.07.2008, 21:22
Maciach sie zadeklarowal, niezaleznie od Twojego postu!

Marcin SF
24.07.2008, 01:44
no gdybyś mieszkał o 200 km bliżej to bym pomógł ... niestety mam za daleczko

podos
25.07.2008, 00:05
Czesc dziewczeta i chłopcy.

Pogoda nam sprzyjała, słonce nawet wyszło, lać zaczeło jak juz było po wszystkim.

Jak wspominalem poranny widok garazu nie napawał entuzjazmem...
dużo mokrych afryk i betów...

638

Zaczelismy od wjezdzania na platforme i drapania sie w głowę.


639

Nasz misterny plan uknuty dzien wczesniej dziś już nie wydawał sie taki przejrzysty...

645

Podjęlismy jednak nierówną walkę ...
640

by po trzech godzinach ...
642

osiągnąć taki efekt.
641


chyba wyszło dość podobnie?
643645

ponapawalismy sie widokiem...
644

i odtransportowalismy cenny towar w miejsce nikomu nieznane, gdzie niepowolanym osobom puma rzuci sie go gardła...

646

I wielkie dzieki dla chlopakow, ktorzy nam pomogli wielce, bo bysmy w zyciu sie nie wyrobili: newrom, maciach i puszek :Thumbs_Up:

wasilczuk
26.07.2008, 23:46
dziś około godziny 10am popinam sobie blachowozem na białystok w składzie:
miejsce pilota- teciowa
miejsce za kierowcą- mój szkodnik
miejsce za pilotem- małżowina
i kierowca czyli jom.
i tak sobie lecimy jak typowa polska rodzina- zawsze bezpieczna rozmowa o pogodzie (szczególnie z pilotem) a tu nagle kącikiem oka widze na benzynowni jakiś wielki zaprzęg ale to nie traktor ani kombajn.hebluje wbrew przykazaniom pilota i robie nawrota.jakiś duży jeeeeep z "naczepą" a na niej cud i miód.ustawienie 5 motocykli w "X" typowe dla podoskowego krakowskiego drylu.od aluminiowych juków blask bije po oczętach....ajjjj długo by opisywać.
myslę sobie "a to tak? na mazury sie wybrali a nam na forum piszą że chiny."
myśl poparta znajomością geografii bo wiem że z krakowa do chin to raczej nie na suwałki trzeba sie kierować.
podchodzę witam sie - ludzie zdiwione myślą pewnie co za kolejny intruz i tu znów życie ratuje mi afrykańska koszulka którą założylem polansować sie w mieście wojewódzkim.
jak zobaczyli logo to już "taaaa".no i gadka szmatka..
mają problem z prądami a mianowicie gniazdko zapalniczki cuś nie łączy i roztapia im sie lodówka (co za wygody- wiozą lody dla ochłody);)
są tym załamani i chcą zawracać ;)
nie mogłem wiele pomóc więc zaprowadziłem ich do znajomego mechanika motocyklowgo i pożegnawszy sie ze smutkiem pojechałem dalej w swoją stronę.

sambor1965
27.07.2008, 12:59
Dzwonil do mnie Kajman informujac ze spotkal pod Bialymstokiem Jorzina z Bazin. Od razu wiedzialem ze to o Ciebie chodzi.
Chlopaki pojechali gora bo uwazaja ze co jedna granica to nie dwie. A do Lotwy pono mozna na dowod i bez granic...

wasilczuk
27.07.2008, 22:47
"chłopaki..."???
o ku/xwa a ja myślałem że to ON i ONA.

sambor1965
27.07.2008, 23:09
Chlopaki kieruja. Widziales jedna czwarta ekipy. Dzieki za pomoc. Kajman uwaza nas za mafie i mowi ze jestesmy chyba wszedzie...

podos
28.07.2008, 10:11
piekne...
poplakalem sie z rana :)

sambor1965
28.07.2008, 17:37
Zaprzeg z naszymi Afrykami osiagnal Wlodzimierz. Sa 200 km za Moskwa. Do celu zostalo jakies 4000 km. Maja dotrzec na niedziele... 3majcie kciuki.

sambor1965
29.07.2008, 11:37
Na stronie www.variant-adventure.pl ukazuje się dziennik wyprawy. Z przyczyn oczywistych informacje muszą się najpierw pokazywać tam. Wklejam kilka ktore wisza chwilę, kolejne pokażą się dzisiaj na wzmiankowanej stronie.

Stan licznika 0 km
25.07.2008

Wreszcie wyruszyliśmy. Dwa samochody z Krakowa i po jednym z Opola i Szczecina. Kilometraż mierzymy z Rynku Głównego w Krakowie. Zdecydowaliśmy się zacząć trasą Jagiellonów: Niepołomice, Sandomierz, Lublin, Białystok. Tylko „Prezes” zaryzykował szlak białoruski – Grodno i dalej na Moskwę (jak Hitler). Pozostali czołgają się przez Augustów i Wilno (jak Napoleon).

Wyjechaliśmy przepełnieni wdzięcznością dla naszych rodzin za półroczne fanaberie, dla konsulatu rosyjskiego za długą kolejkę i wizę tylko w jedną stronę, dla Darka C. za subtelne przygotowanie pojazdu wyprawowego dla „Prezesa”, dla Kajmana za rekord świata w szybkości pakowania się.

Kraków pożegnał nas deszczem. Ale już w Pacanowie mrugnęło słońce – traktuje to jak dobry omen.


Stan licznika 1124 km
26.07.2008

Stanowimy najdłuższą kawalkadę w Europie. Gdy auto Gizmo minęło Wilno, Prezes spał w Białymstoku, Kajman w Białymstoku zabłądził, a Quśma udzielał wywiadu OTV Szczecin. Pierwszy etap wygrał więc Gizmo z Oberżyświatem – już rano byli w Geograficznym Środku Europy! Mieszkańcy podbiałostockiej Suchowoli (tam odpadł z peletonu Kajman z przyczepą) pewnie się obrażą, ale francuscy (a nie radzieccy) naukowcy w 1989 roku narysowali krechę ze Spitsbergenu po południowy kraniec Wysp Kanaryjskich i od wschodniego końca Uralu po Azory, linie się przecięły na Litwie. Współrzędne geograficzne 54st.27min. N, 25st. 19min. E, wskazały wieś Purniszki 24 kilometry szosą A14 na północ od Wilna. Sprawdziliśmy. Stał pomnik i łopotały flagi krajów Unii Europejskiej. Teraz już przynajmniej wiemy, jak się czuje Europejczyk w Środku Europy. Jest totalnie niewyspany.

Popychamy dalej napoleońskim tropem, na łotewski Dyneburg. Peleton odzyska swą zwartość na granicy rosyjskiej. Uczcimy to litewskim Suktinisem i Ryskim Balsamem. Są prawie tak świetne jak oleje i płyny eksploatacyjne firmy VARIANT S.A.

Stan licznika 1410 km
27.07.2008

Data bitwy pod Grunwaldem pojawiła się na liczniku w chwili gdy zapłaciliśmy Litwinom pierwszy mandat. Odżyły dyskusje: czy dowodził Jagiełło czy Witold. Dzisiaj wygrali Litwini, choć wcale z nocnej wycieczki nie wracali. Pozbawieni przez policję litów spaliśmy pod mostem. Dogoniły nas też motocykle i na szosie wzbudzamy małą sensację. Kierowcy podziwiają kajmanowego wielbłąda i 5 garbów na przyczepie.

Zakurzeni wjechaliśmy na Łotwę i wleczemy się, bo Quśma ciągle gdzieś w tyle, a Prezes pod Smoleńskiem. Drang nach Osten trwa.

7Greg
29.07.2008, 11:53
Taaaaa, tak sobie poczytałem i uświadomiłem sobie smutną rzecz, że w dupie byłem i gówno widziałem.
Idę się zastrzelić.

sambor1965
29.07.2008, 12:16
Taaaaa, tak sobie poczytałem i uświadomiłem sobie smutną rzecz, że w dupie byłem i gówno widziałem.
Idę się zastrzelić.

Ty, skromnis... Cos tam wyczytal? Wszystkiego i tak nie da sie zobaczyc. A ja w tym wieku juz, ze wiem to i powoli przymierzam sie do bardziej stacjonarnego smakowania rzeczywistosci ;)

7Greg
29.07.2008, 12:36
Ty, skromnis... Cos tam wyczytal? Wszystkiego i tak nie da sie zobaczyc. A ja w tym wieku juz, ze wiem to i powoli przymierzam sie do bardziej stacjonarnego smakowania rzeczywistosci ;)


Na początek łyknąłem portfolia uczestników.
Ja też chcę. Mamo !

DrSpławik
31.07.2008, 11:48
Samborku... Szczęśliwości, szerokości, widokowości...
W weekend złożymy alkoholowa ofiarę na ołtarzu Tszody, Dzidy i Najebki za Waszą wycieczke ;)

Pastor
01.08.2008, 07:18
W weekend złożymy alkoholowa ofiarę na ołtarzu Tszody, Dzidy i Najebki za Waszą wycieczke ;)

No to można już otwierać flaszki. Dzisiaj jest TEN dzień...
Nawet słońce się chowa ;)

Jakoś w niedzielę wieczorem chyba będziecie już spożywać ciepłą gorzałę w kanionie Czaryń, no nie?
To ja z Wami, ale telepatycznie...

Zdrowia!
:hello: :hello: :hello: :hello: :hello: :hello:

7Greg
01.08.2008, 09:38
No to można już otwierać flaszki. Dzisiaj jest TEN dzień...
Nawet słońce się chowa ;)



Z przyjemnością otworzymy flaszkę przy Tobie. Nie obijaj się, taki stary nie jesteś :D Czekamy we Władku :D

podos
01.08.2008, 09:58
Jezus Maria wyjezdzamy!

chomik
01.08.2008, 10:23
Jezus Maria wyjezdzamy!
Zazdrośnik na maksa mi się włączył... POWODZENIA !

Elwood
01.08.2008, 11:30
Do zobaczenia w Pamirze!

Elwood
01.08.2008, 11:35
...już spożywać ciepłą gorzałę w kanionie Czaryń, no nie?
To ja z Wami, ale telepatycznie...

Zdrowia!
:hello: :hello: :hello: :hello: :hello: :hello:

Czemu ciepłą:) , rzeczka w kanionie idealna do chłodzenia, co prawda browara lepiej.
Od strony Ałma Aty pierwszy zjad przed betonowym parkingiem w lewo doprowadzi do fajnej polanki bez opłat, kilka kszaczorów daje nawet trochę cienia.

krystek
01.08.2008, 12:21
powodzenia Bracia

bajrasz
01.08.2008, 13:04
Powodzenia Wam wszystkim życzę, a jak już będziecie na miejscu,
to wpadnijcie z wizytą do tego popaprańca Hu Jintao i powiedzcie
mu co myślicie o jego matce!!!

szczęśliwości:)

Pastor
01.08.2008, 14:59
No to własnie dzwonili... Pociąg jedzie, koła turkocą, parowóz gwiżdże, baby sie pocą...
Minęli Dębicę...
:)
:hello:

wasilczuk
01.08.2008, 15:15
o której będą w okolicach białegostoku??? :) ;)
przygotuję im kanapki ;)

puszek
01.08.2008, 15:43
Wystartowali.Sambor o mało sie nie spóźnił. Marcin zapomnial siedzenie do Afryki. Irma zabrała ze soba worek pełen kosmetyków. Podos do końca dumał czy wszystko załatwione.. Zdjec kilka z odjazdu...718722

krystek
04.08.2008, 22:50
to dopiero początek :)

Pastor
05.08.2008, 07:14
A w Kaszgarze poruchawki... :(
http://wiadomosci.onet.pl/1801198,12,item.html
Uważajta tam na siebie. Trzymiem qciuki.
Zdrowia!
:hello:

Pastor
07.08.2008, 09:57
Ktoś coś wie? Bo kurde ostatnie info mam pośrednie i jakby niepokojące - kitajce zamknęli granice Sinkjangu z racji Ujgurskich poruchawek. W serwisach niby nic nie piszą, ale ponoć chłopaki ciągle kiblują w Kirgistanie i nie mogą się przebić przez przełęcz Torugart :(
No trudno, trzymiem kciuki dalej, chociaż się się łapy pocą
Zdrowia!
:hello:

ramires
07.08.2008, 10:00
http://variant-adventure.pl/dziennik_wyprawy

tutaj jest ich dziennik, ekipa sie juz spotkala z katamaranami

bajrasz
07.08.2008, 10:17
No tak Panie Ramires, ale od trzech dni, nie ma żadnej nowej wieści:(

ramires
07.08.2008, 10:35
moze Sambor stwierdził, że trzeba ich w pole ... a sami sobie pojadą :D

Jola
08.08.2008, 10:17
Nareszcze jakieś info!
Mam nadzieję, że jednak uda się Wam wjechać do Chin! Ale się porobiło...
Pozdrawiam.

JOJNA
08.08.2008, 10:37
wiesci z pola bitwy !!!!!!!!!! Jest fajnie bedzie jeszcze lepiej wczoraj ostry off na wysokosci 3800 dzis ja nie stety po asfalcie nad jezioro song a Podosy Sambory Waldki i jedna terenowka gorami i ostrym szutrem nad to samo jezioro maja 350 km ale czy dzis dojada nie liczymy na to nam sie udalo interneta dorwac wiec napisze wam cos. Zdrowi zadowoleni zmeczeni maszyny ok nie ma co sie martwic pewnie teraz znow pare dni bez dostepu do neta jak bedzie tylko mozliwosc napiszemy

JOJNA
08.08.2008, 10:42
ok !!!!!!!!!!

Pastor
08.08.2008, 21:33
Jojna!! Do cholery cięzkiej! Ty tu nie pieprz, tylko melduj, czy kitajce Was wpuszczą!
;)
Ale foty naszej ściezki na Barskoon i opis na stronce... Curwa... ide sie napić...
:hello:

Pastor
08.08.2008, 21:40
Z przyjemnością otworzymy flaszkę przy Tobie. Nie obijaj się, taki stary nie jesteś :D Czekamy we Władku :D

O JA ŚLEPA CIPA!!!!! PRZEGAPIŁEM FLASZKOWANIE!! :mur: :mur: :mur:

AAAaaaauuuuuuu!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! !!!..............................

Pastor
10.08.2008, 09:07
Podos eSMSmanił, że szwendają się wokół Issyk Kul i czekają na możliwośc wjazdu do Chin. Ponoć kitajce obiecuja, że w środę puszczą... ale...
ujgurowie nie odpuszczają (http://wiadomosci.onet.pl/1804364,12,item.html) :( a czas leci...
Zdrowia!
:hello:

7Greg
10.08.2008, 10:24
O JA ŚLEPA CIPA!!!!! PRZEGAPIŁEM FLASZKOWANIE!! :mur: :mur: :mur:

AAAaaaauuuuuuu!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! !!!..............................

No no, znamy takich cwaniaczków :D zawsze są "zaskoczeni" po fakcie :Sarcastic:

Ale nie martw się coś się jeszcze będzie działo. :haha2:

sambor1965
11.08.2008, 07:56
POzdrowka z Narynia. Jutro sie wyjasni czy Kitajce otworza nam wrota. W tej chwili wyglada to optymistycznie. Dziz przypomnialem sobie jak wyglada asfalt. NIe bylo go przez kilka dni, a udawalo sie robic przeloty do 300 km. Po prostu zajebioza. Szwendanie sie po Tien Szaniu nadaje sens istnieniu. Wszyscy zdrowi i maszyny toze.
pozdrawljiajem i jedziemy na poludnie do Sary Tasz...

Pastor
11.08.2008, 08:09
Ale nie martw się coś się jeszcze będzie działo. :haha2:
To teraz jedźcie flaszkować bardziej na południe i zachód - bede miał bliżej i nie bedę musiał udawać zaskoczonego :D

POzdrowka z Narynia. Jutro sie wyjasni czy Kitajce otworza nam wrota. W tej chwili wyglada to optymistycznie. Dziz przypomnialem sobie jak wyglada asfalt. NIe bylo go przez kilka dni, a udawalo sie robic przeloty do 300 km. Po prostu zajebioza. Szwendanie sie po Tien Szaniu nadaje sens istnieniu. Wszyscy zdrowi i maszyny toze.
pozdrawljiajem i jedziemy na poludnie do Sary Tasz...
Pozdrowiska dla ekipy :)
Macie jakiś Plan B na wypadek definitywnego zaszlabanienia? Co ja gadam... przeca musza Was wpuścić! Będzie git!
Zdrowia!
:hello:

podos
11.08.2008, 08:22
Witajcie,
cywilizacji niet. pierwszy raz widze internet od tygodnia i nic nie wskazyjezeby mialo byc lepiej.
No piekna jest ta Kirgizja - zielona i dzika. Asfalt jest rzadkoscia, szutrowki powycinane pomiedzy wysokimi gorami. Klimaty fantastyczne, przebiegi dzienne nie przekraczajace 300 km. Afryczki hulaja az milo, kupa w wiekszoci twarda, jemy wszystko co daja po knapach, odwazylismy sie na salatke z pomidorow i zyjemy.
Temperatury raczej wyzsze niz nizsze. Pierwszy dzien dzis (Tash Rabat) Lalo cala noc i rano trzeba bylo sie ubrac. Ale po dojechaniu do Narynia jest ponad 20 stopni.Za chwile odpalamy droga w kierunku na Kazarman i Jalalabad przez Ak-Tal (co to jeszcze nikt nia nie jechal)
Czas na nas. Pozdrawiamy

Elwood
11.08.2008, 21:16
...Za chwile odpalamy droga w kierunku na Kazarman i Jalalabad przez Ak-Tal (co to jeszcze nikt nia nie jechal)
Czas na nas. Pozdrawiamy

Przejechałem w zeszłym roku.

krystek
13.08.2008, 08:47
chłopaki daja rade :)

milosz
13.08.2008, 09:20
chłopaki daja rade :)

no wlasnie ze nie za bardzo daja rade, bo nie ma chyba zbyt optymistycznych prognoz na wjazd do chin, ze wzgledu na zamachy w Kaszgarze.

pozdro

hehe: po samo mi sie wyskoczylo ze mam RD03, a jak wiadomo nie mam:)

chomik
13.08.2008, 09:49
no wlasnie ze nie za bardzo daja rade, bo nie ma chyba zbyt optymistycznych prognoz na wjazd do chin, ze wzgledu na zamachy w Kaszgarze.

pozdro

hehe: po samo mi sie wyskoczylo ze mam RD03, a jak wiadomo nie mam:)
Sie wita w powitalni, sie przedstawia, sie pisze posty.... Witaj...
RD03 jest domyślnie, trza sobie poprawić profil...

Pastor
13.08.2008, 10:57
Sie wita w powitalni, sie przedstawia, sie pisze posty.... Witaj...

Sambor tego gościa zna i to w miarę nieźle ;) Ostatecznie sam go zmajstrował ;)

Co do wjazdu - istotnie, ponoć 30 km pod Kaszgarem Ujgruowie utłukli następnych 3 kitajców... :(
Tak mnie się zdawa, że jednak zgranie wyjazdu z terminem olimpiady nie było najszczęsliwszym pomysłem. Tylko kto mógł się spodziewać, że ujgurscy islamiści wykorzystają tą olimpijską farsę w ten sposób...
Oby się udało wjechać... Trzymam kciukasy i oczekuję na wieści.
:hello:

P.S.
Przy okazji - siemanko Młody ;)

ramires
13.08.2008, 21:32
Ta, Podos i Sambor uprzedzali mnie, ze takie gagatki beda sie pojawiac, aby sledzic losy wyprawy (glownie rodzina i znajomi krolika)

Pastor
15.08.2008, 11:52
Wnioski z wczorajszej sesji eSMSanowej z Podosińskim:

Próbują dzisiaj przyatakować granice w Irkesztam, ale są już przekonani, że na kołach kitajce ich jednak nie wpuszczą :( Spróbują chociaż wjechać do Chin autobusem na 3 dni. Przynajmniej zobaczą jak tam jest... Potem przekiblują pod Pikiem Lenina do 22, bo wtedy zaczyna im się wiza Tadżycka i pojadą w Pamir.

Ech...:( Wiem jak Jojna i Podos lubią zabawy w piaskownicy i wiem jak im żal, że nie podzidują po pustyni Taklamakan... Ale na pewno i tak będzie pięknie ;)
Zdrowia!
:hello:

krystek
15.08.2008, 19:45
tak jak piszesz Pastor, wiec raczej nie ma szans. Cały czas czytam, że co chwile się żezają w tych Chinach.Masakra, zastanawia mnie kiedy się to skonczy i bedzie można wjechac tam. Pomimo wszystko myśle że jak narazie to udany wypad bo część chlopaków i kobiet zobaczyła Kirgijski raj dla Afryk, gdzie nikt nie wie co to coca cola.

JOJNA
17.08.2008, 19:11
pozdrowienia z Chin :) ogolnie nuda

ramires
17.08.2008, 19:21
ales wylewny ... :D

ale zyjecie, to najwazniejsze :)

Pastor
17.08.2008, 20:24
pozdrowienia z Chin :) ogolnie nuda

Jojna masz w ryj ;)

:hello:

krystek
17.08.2008, 23:49
hehe dobre, jak wrócą cali to ich Pastor dopadnie :P

MIO
19.08.2008, 00:18
Mało mnie na tym forum ostatnio, wszystko przez 'nocne ekscesy'... ;)

Niecierpliwie czekam na kolejne wieści od Ekipy, wspominając smak kirgiskiego melona, tadżyckich winogron i... wszechobecnego piachu.
Trzymajcie się Bambusy, trzymam kciuki i czekam na dobre wiadomości!
Pozdro!
MIO

Marcin z Zakopanego
19.08.2008, 10:24
No hej, jestesmy znow w Kaszgarze po wizycie na chinskim kawalku Karakorum Highway. Widoki ladne ale bycie obwozonym autobusem jak warzywo nie bardzo sie nadaje na moj temperament.
Na szczescie jutro bedziemy na granicy, wykupimy motorki z z postoju w skladzie celnym i pomkniemy do Tadzykistanu- mam nadzieje ze bedzie rownie zajefajnie jak w Kirgizji :) tam tydzien, czy 6 dni i bedziemy powoli zwijac zagle....
Do zobaczenia

Pastor
19.08.2008, 11:13
No dobre i to ;) chociaz wiem co czujecie...
BTW - widzę że stacja benzynowa w Sary Tasz się rozwija :)
Dwa lata temu było tak:
http://lh3.ggpht.com/Pastor100GS/R5XFouF_JPI/AAAAAAAAA5Y/1_ST_XiwGVs/P9210182.JPG

a teraz widać, że butelki sa znacznie większe i nowsze :haha2:
http://variant-adventure.pl/medias/26-2%20tankowanie%20już%20tylko%20z%20butelek.JPG

Trzymta się chopy!
Zdrowia!
:hello:

P.S.
Założę się że połowa znowu nie zobaczy pierwszej foty wklejonej z picasy... Ramires - co ja robię nie tak, że ja widzę, ale ludzie tego nie widzą :confused:

podos
19.08.2008, 13:07
YYY!,

Meldujemy sie!
Obiecalem sobie ze bede twardzszy niz wlasna kupa, ale niestety sie nie udaje. Wiec od razu ostrzegam ze dlugosc mojej relacji jest wprost proporcjnalna do cisnienia wytwarzanego... no wiecie czym.

Faktycznie, jestesmy w Kitaju. Faktycznie motorki przejechaly sie po Chinach 4 km zanim nam je zamkneli na skladzie celnym. Z powodow takich, ze Ujgurzy chca niezaleznosci. Poniewaz aby korzystac z interentu trzeba bylo podac nr p[aszportu pozwilicie ze chwilowo przemilcze ten aspekt. Co maja do atakow ujgurskich na chinczykow turysci to nie wiem, nie widac zadnego wojska, policji, pare checkpostow z uzbrojonymi chinczykami i tyle. Zadnego , ale to zadnego powodu dla ktorego nie mielibysmy sobie tu jezdzic na naszych sprzetach. Ale trudno. Nie zaluje (w przeciwienstwie do Marcina) wjazdu do Chin w charakterze turysty autobusowego, choc bezsprzeczne bym wolal na kolach. Wspomniane KKH (Karakoram Highway) to cudowny asfalcik (300 km) rowny jak stol, z Kaszgaru do Tashkhurgan, przebiegajacy dnem glebokiej doliny, z formami skalnym powalajacymi na kolana. A zeby wszystkiemu dodac klimatu bajkowego - z piachu i kamieni surowej ziemi wyrastaja osniezone siedmiotysieczniki z ogromnymi jezorami lodowcow - Muztaghh Ata( 7400) oraz Kongur (7500) No, naprawde robia wrazenie, zwlaszcza ze zalapalismy sie na bezchmurna i bezwietrzna pogode...
Zwienczenie dnia w Tashkurganie to wizyta na resztach sredniowiecznego fortu z ktorego rozciaga sie widok na cala zielona doline, poprzecinana wstazkami lodowcowych potokow i upstrzona jurtami Tadzykow (bo to ich region autonomiczny). Wszystko w promieniach zachodzacego slonca na dlugo pozostanie w mojej pamieci.

Wracajac do Kaszgaru, klimat tego sporego miasta, lezacego na rozwidleniu Jedwabnego szlaku jest niesamowity. Istny tygiel. 90% mieszkancow to Ujgurzy, nawet nie wygladaja na Chinczykow - w dodatku wyznaja islam. Choc to narod kupiecki, od wiekow zajmujacy sie handlem, nie czuje sie tej nieznosnej nachalnosci towarzyszacej mi przy spacero-zakupach po stambulskim Grand Bazaar. Zakupy i targi to czysta przyjemnosc, na ogol osiaga sie 30% (lub mniej) ceny otwarcia. Trzeba oczywisce dac raz ciala, zeby sie nauczyc - ale i tak warto. Zarcie, - glownie baraninka w roznych wersjach - od szaszlykow po nadziewane pierogi w lekkim rosolku z jarzynami, Lagman ( czyli spagetti po ujgursku), pilaw - ryz gotowany z marchewka, no i rozne wynalazki na zywych skorpionach konczac sprzedwane sa prosto z ulicy na chodnikowych grilach, wokach i innych bardziej lub mnej obwoznych pojazdach. Zarcie wylaczne dla twardych - do ktorych ciagle sie zaliczam, mimo wspomnianej na poczatku postu konsystenji kupy.
Ceny wszystkiego - smieszne - benzyna ponizej dolara, obiad (z ulicy) dla dwojki od 5 -20juanow- (0.8- 3 dolarow) Coca Cola 3j, woda 2-3j, chleb (taki palcek) -1 juan.
Zarcie w wypasionej restauracji dla westenersow 150 juanow za 4 osoby- 20 dol.

Jutro sie juz stad zwijamy - przed nami droga powrotna na granice z Kirgizja - Irkeshtam. Stamtad najgorsza droga swiata, jaka w zyciu jechalem - szutrowka rozpierniczona w iment przez chinskie i kirgskie ciezarowki... To nawet nie jest offroad, bo zapierniczac sie nie da, pelno duzych o ostrych kamieni i dziur, slabo mi na mysl o powrocie. No ale innej drogi nie ma.
Od Sary Tash i zatankowaniu z butelek (nic sie nie zmenilo) walimy pod Pik Lenina aby sprawdzic czy nasza studencka ekipa afrykanska zaliczyla juz ten szczyt. Tam pewnie sprzedamy im Jojne - ktory - odeskortuje Agnieszke na samolot do domu. (musi wrocic wczesniej) To ze Jojna jest niepismienny, zauwazyliscie pewnie pare postow temu, za co i tak dostanie w ryj, wiec zdradze Wam jego tajny plan jakim jest powrot na kolach do Polski. Zatem spodziewajcie sie go pod koniec miesiaca....
Reszta ekipy zaatakuje z Sary Tash Pamir Highway ze jego 4600 m przelecza. Pamir jest caly w sniegu, Magnusy pisza o zadymkach snieznych wiec chyba w koncu dostaniemy w d...

No to trzymta sie. Nastepna relacje pewnie najwczesniej z Osh kolo 25 sierpnia.

Pastor
19.08.2008, 14:03
No w końcu ktoś ludzkim glosem gada :p
Ty Podos raczej nie dostaniesz w ryj :)
Powodzenia chopy!
:hello:

Waldek
19.08.2008, 17:06
W uzupenieniu relacji Podosa: Jestesmu juz w Kashgarze i po bardzo wypa

krystek
19.08.2008, 18:06
dobrze że choć bez kupy już jedzie :)

Pastor
20.08.2008, 07:08
W uzupenieniu relacji Podosa: Jestesmu juz w Kashgarze i po bardzo wypa

Ojojojojoj :( Waldkowi posta upitoliło, a tak to byśmy coś więcej wiedzieli.
A nie mówiłem, że te komputry som do dupy :mur:

Zdrowia!
:hello:

Lewar
20.08.2008, 15:09
Ojojojojoj :( Waldkowi posta upitoliło, a tak to byśmy coś więcej wiedzieli.
A nie mówiłem, że te komputry som do dupy :mur:

Zdrowia!
:hello:
To nie komputry są do dupy Przewielebny, tylko dupa wydała ręce niespodziewany aczkolwiek kategoryczny rozkaz aby ta kończyła pisać bo będzie potrzebna do podcierania.
Mam nadzieję że akcja nie była spóźniona....

JOJNA
24.08.2008, 15:52
Tak jak kolega juz pisa opuscilem grupe i pojechalismy w przeciwnych kierunkach ja do kazachstanu. Age juz wsadzilem w samolot pewnie zaraz wyladuje a koledzy w tadzygistanie smigaja. Za dni pare znow sie bedziemy widziec. Co do mojego powrotu na kolach dementuje plotke lece. Jutro z rana jade posmigac na zupelnego laita bez tobolow, solo po miejscowych gorkach. Z wieczora zas opijamy wejscie na Pika to tyle z Almat Jojna

Pastor
24.08.2008, 18:31
Age juz wsadzilem w samolot pewnie zaraz wyladuje
Dżizus, Jojna, skąd Aga startowała?? Z Ałmaty czy z Biszkeku?
Aga tel nie odbiera...Ktoś coś wie??
http://wiadomosci.onet.pl/1812640,12,item.html

Z ostatniej chwili SMS od Jojny:
(Aga) jest w domu już. Leciała z Almaty.

I to jest już trzeci powód do najebki dzisiaj ;) Dobranoc Państwu ;)

Pastor
25.08.2008, 13:19
Paru eSMSmanów sprzed chwili:

Sambor:
U nas wsio ok. Tylko ja zaliczyłem Pastora* i Marta w gipsie. Tylko palce.

Podos:
Meldunek 3. pamir zaliczony. Tadżykistan - dziko surowo zimno. Mozna się zakochać lub znienawidzic. Określenie "nic" swietnie przystaje do tego miejsca. Jestesmy z powrotem w Osh w kirgizji i myslimy jak tu sensownie zaplanować powrot do almat. Spotkalismy singapure2poland, a oni z kolei spotkali naszego Adama na afryce swiezo po zdobyciu piku lenina. Czekalismy na naszych zdobywcow w base camp pod szczytem 18 h. Ale niedoczekalismy sie. Zaliczamy jednak sobie udzial w zdobyciu tej gory.

______________________
* - Sambor jest po uniwerku i gada szyfrem, więc normalnym ludziom przetłumaczę ten zwrot: zaliczył malowniczą wypierdolkę na kupie szutru w z powodu przepałowania prędkości ponad widocznością. Albo jakoś podobnie ;)

Pastor
27.08.2008, 10:35
SMS od Podosa sprzed paru min.:

Orzeł wyladowal. Jestesmy w almaty. Cali i zdrowi.

Znaczy kitajce wracają. Czyta to ktoś wogóle? Może zrobimy im niespodziewankę na lotnisku? :p
:hello:

MaRP
27.08.2008, 11:28
Z ciekawości: na którym, bo tam, skąd wylatują to nie zdążymy????:D

milosz
27.08.2008, 21:13
SMS od Podosa sprzed paru min.:

Orzeł wyladowal. Jestesmy w almaty. Cali i zdrowi.

Znaczy kitajce wracają. Czyta to ktoś wogóle? Może zrobimy im niespodziewankę na lotnisku? :p
:hello:

czytamy, czytamy. Oni chyba jutro w nocy maja wylot i przylatuja w piatek rano do Kijowa, tam czekaja na pociag i jeszcze tylko 20+X godzin i beda w krakowie o 13.50 na dworcu PKP. Tak mi sie wydaje.
A co Pastor- przyjezdzasz do Krakowa?
pozdro

Pastor
28.08.2008, 10:44
A co Pastor- przyjezdzasz do Krakowa?
pozdro

Czyli w sobotę 13:50? Noł łej Młody... Zasrani kapitaliści każą mi przyjśc do roboty :mur: :Sarcastic:

Zdrv
:hello:

Pastor
28.08.2008, 13:32
Podos był napisał:

"Jesteśmy w Kijowie. Jutro koło 15 będziemy w Krakowie"

Obiecałem im na powitanie strażacką orkiestrę, dzieci z kwiatami, czerwony dywan, szampana, fajerwerki, pokazy lotnicze, paradę gejów, eskortę motocyklową i ładną pogodę. Mnie cholera nie będzie - pomożecie załatwić? Najgorzej to chyba z tymi gejami... :confused:
Zdrowia!
:hello:

AdaM72
28.08.2008, 13:36
A kryptogeje mogą być?

Pastor
28.08.2008, 13:58
A kryptogeje mogą być?

Z krypty się nie nadają. Muszą być żywe... :D

:hello:

Pastor
29.08.2008, 10:27
Są już w kraju :)
Właśnie mam Sambora na słuchawce ;)
:hello:

Marcin SF
29.08.2008, 10:47
to zajebiście :D

ramires
29.08.2008, 12:52
Są już w kraju :)
Właśnie mam Sambora na słuchawce ;)
:hello:

Pastor - nakrzycz na niego!!! on juz bedzie wiedzial za co

hubert
29.08.2008, 13:22
Mnie cholera nie będzie - pomożecie załatwić? Najgorzej to chyba z tymi gejami... :confused:


Z tymi gejami to może nie będzie taki problem :D

http://www.gayonbike.pl/

Ale widzę że to już musztarda po obiedzie ...

podos
30.08.2008, 14:23
Zgadza sie, dotarlismy - cali i zdrowi, pelni niezapomnianych wrażeń. Skladanie wsztkiego do kupy musi zajac cale tygodnie, bo jakos wszyscy poustawiali aparaty w tryb zdjec seryjnych, no i nie wszyscy jeszcze wrocili. Zreszta mnogosc wypraw przeróżnych miala miejsce wiec nie bedziemy sie wszyscy naraz licytowac, bo co bedziemy robic w zimie???

Marcin z Zakopanego
30.08.2008, 17:19
było naprawdę zajeździście - to nowe słowo chyba najlepiej oddaje jak było :)

Waldek
30.08.2008, 20:48
Ojojojojoj :( Waldkowi posta upitoliło, a tak to byśmy coś więcej wiedzieli.
A nie mówiłem, że te komputry som do dupy


eee, sam nie wiem jak to sie stało, ale biorac pod uwage roznice w czasie, to usiłowałem napisac tego posta gdzies okolo pierwszej w nocy i byłem juz baaaardzo "zmęczony", ale z drugiej strony czy mozna było podosowego posta jakos uzupełnic?
Poza tym, jak wiadomo, jestesmy juz w domach i staramy sie przygotować do trudnej rzeczywistości poniedzialkowego poranka, o jeżu malusieńki...

michoo
30.08.2008, 22:32
Zdjęcie jest przespaśne. Gratuluje udanego wypadu!

7Greg
31.08.2008, 00:03
Zgadza sie, dotarlismy - cali i zdrowi, pelni niezapomnianych wrażeń. Skladanie wsztkiego do kupy musi zajac cale tygodnie, bo jakos wszyscy poustawiali aparaty w tryb zdjec seryjnych, no i nie wszyscy jeszcze wrocili. Zreszta mnogosc wypraw przeróżnych miala miejsce wiec nie bedziemy sie wszyscy naraz licytowac, bo co bedziemy robic w zimie???

Nie smęć tyle tylko zaczynaj opis.
Fajnie, że wróciliście cali :D

sambor1965
02.09.2008, 15:45
Jako dowod ze bylismy przedstawiamy te dwa nagie zdjecia ;)

chomik
02.09.2008, 15:50
Jako dowod ze bylismy przedstawiamy te dwa nagie zdjecia ;)
Co tu dużo mówić.... powiem jak każdy Polak " o kurwa ja pierdole" :dizzy:

Gradient
02.09.2008, 16:00
Co tu dużo mówić.... powiem jak każdy Polak " o kurwa ja pierdole" :dizzy:

Podłączam się pod wypowiedź.:dizzy:

dery
02.09.2008, 16:10
wiecej, wiecej zdjec!

nagich!

newrom
02.09.2008, 16:15
Ta pierwsza fota jest robiona w Bryce (http://www.daz3d.com/i.x/software/bryce/) tak jak i tło tej drugiej. Oczywiście do drugiej foty wklejony w fotoszopie obrazek czarnucha (zrobiony pewnie na Błędowskiej).
:drif::drif:

Pozdr
newrom
PS. Tak, pocieszam się i pałam zazdrością, a co! ;)

ramires
02.09.2008, 16:41
łeee, tani fotomontaz ... :D

lepsze robie :)

Pastor
02.09.2008, 21:02
:drif:

Pastor
05.09.2008, 07:21
Jako dowod ze bylismy przedstawiamy te dwa nagie zdjecia ;)

...powoli tracę cierpliwość...


......aaaaaaaa



yyyyyyyy...........




GDZIE TE FOTYYYY!!??

sambor1965
05.09.2008, 09:35
Dajcie nam jeszcze tydzien a dostaniecie uczte. A teraz w ramach przystawki:

podos
05.09.2008, 09:51
mowiles ze ci sie zdjecia z canona nie podobaja...
Ambitnie ten tydzien... chlopaki dopiero w nocy przyjechaly a kazdy ma tysiace zdjec,
jak chcemy zrobic kolekcje perełek to raczej nam dluzej zejdzie.

sambor1965
05.09.2008, 09:58
mowiles ze ci sie zdjecia z canona nie podobaja...
Ambitnie ten tydzien... chlopaki dopiero w nocy przyjechaly a kazdy ma tysiace zdjec,
jak chcemy zrobic kolekcje perełek to raczej nam dluzej zejdzie.

Dokladniej to powiedzialem ze barwy z pentaxa bardziej mi sie podobaja.
Zamiast wyrzucac zdjecia wystarczy je wybierac ;) Mniej z tym roboty. Kiedys jak wiesz robilem to zawodowo.

jochen
05.09.2008, 10:42
Wow, bomba, dzięki za próbkę, kurcze będę czekać jak na szpilkach na oficjalny slideshow :Thumbs_Up::)

kamil
06.09.2008, 12:13
Foty macie naprawde superrr!!!

pozdro,

I & K

ramires
19.09.2008, 12:19
Ja nie chce nic mówić, ale Sambor najwyraźniej się opie...la i nic nie pisze o wyprawie ...

:D

podos
19.09.2008, 12:32
Przywalila mnie ilosc zdjec zebranych od uczestnikow...
wybralem ze swoich wstepnie 500
podjalem probe zgrania na dysk pozostalych 22 GIGa fotek
Dysk odmowil wspolpracy.
Pikasa nie obrabia z dysku zewnetrznego...

ZABIJE SIE!!!!!!!!!!!!!!!!

JareG
19.09.2008, 12:41
(..)
ZABIJE SIE!!!!!!!!!!!!!!!!
Z punktu widzenia 'czytacza' nie jest to najkorzystniejsze rozwiazanie.. :D:D

7Greg
19.09.2008, 12:43
Taaa, a świstak siedzi i zawija......

Pamiętam jak ja zbierałem cięgi od uczestników TEJ wyprawy, że nic nie piszę. A tu proszę, nuda i niejasne wykręty. Ech, a tylu mędrców pojechało :)

chomik
19.09.2008, 13:27
Pikasa nie obrabia z dysku zewnetrznego...
A mi obrabia :) usb dysk....

ramires
19.09.2008, 13:35
Taaa, a świstak siedzi i zawija......

Pamiętam jak ja zbierałem cięgi od uczestników TEJ wyprawy, że nic nie piszę. A tu proszę, nuda i niejasne wykręty. Ech, a tylu mędrców pojechało :)

Dlatego poruszyłem ten temat :)
Już taki stary był, że na drugą stronę trafił i Sambor chyba liczył na to, że zapomnimy a tu lipa, Ramires odkopał i teraz Samborowi cięgi się należą :)

7Greg, a swoją drogą, to my się dopominaliśmy więcej, bo jak pierwszy elaborat strzeliłeś to tylko podrażniłeś podniebienie a my się :drif::drif::drif: na więcej! :)

Sambor i s-ka, BRAĆ SIĘ DO ROBOTY!!!!!!!!

bajrasz
20.09.2008, 02:10
a tak na marginesie, to po grzyba szukać fotki do kalendare 2009, skoro tych już starczy do 2015:)

ramires
20.09.2008, 09:32
bo to bedzie monotematyczne i despotyczne :D :D :D

sambor1965
23.09.2008, 23:18
Sambor i s-ka, BRAĆ SIĘ DO ROBOTY!!!!!!!!

Dobraaa, wkrotce bedzie, powiedzmy na koniec tygodnia przyszlego...

podos
24.09.2008, 10:00
Informuje ze napisalem juz 4 strony tekstu relacji. Niedlugo zaczne postować. Uprasza sie nie poganiać

ramires
24.09.2008, 10:09
Podos, Ty nie informuj, poinformowanie zajeło Ci trochę czasu a tak już miałbyś pare zdań więcej ... :D

podos
24.09.2008, 22:38
Ukraina

1 sierpnia
Żeby wczuć się w klimat podroży, no i żeby nie mieć łatwiej niż chłopaki na 4x4 jadący przez Rosje i ciągnący na 5metrowej lawecie 5 Afryk zdecydowaliśmy się na podróż łączoną – pociągowo-samolotową.

Pożegnani przez rodziny i wysłannika forum AT– Puszka, w 7 osób wsiedliśmy w pociąg relacji Kraków – Kijów. Już po godzinie z hakiem w Tarnowie dosiadł się Waldek i Kuba i w ten sposób byliśmy w komplecie (nie licząc Agi, która poleciała do Kijowa samolotem czyli jak każdy normalny człowiek by zrobił). Ale nieee, my musieliśmy zakombinować, bilet lotniczy wychodził tysiaka taniej na osobę, dodając do tego koszt wizy kazachskiej i przejazd pociągiem ciągle byliśmy do przodu. Jak bardzo się myliliśmy było nam dopiero dane poznać. Na razie postanowilismy sie skatować pociągiem.
1216
Ponieważ było już po trzynastej (dla młodszego pokolenia czytelników za komuny była to pora sprzedawania alkoholu) od razu w przedziałach kuszetkowych zaczęliśmy integracje przy użyciu żołądkowej gorzkiej i wiśni w spirytusie.
W nocy była jeszcze tylko kontrola graniczna, gdzie nieprzyjemny ukraiński celnik grozi nam 5letnim zakazem wjazdu na Ukrainę za źle wypełniony druczek wjazdowy. Idiota. Dajemy mu odczuć, że może nam skoczyć i za chwile jedziemy dalej.
W międzyczasie dochodzi wiadomość od chłopaków z kazachskiej granicy: „Jesteśmy udupieni na granicy, mamy nieważne druczki wiz z Konsulatu Kazachstanu w Warszawie” i dopisek „to nie żarty” wskazujący, ze to pierwszy SMS, w którym dżipowcy nie robią sobie jaj. Ukojeni resztkami alkoholu zapadamy w sen, wiedząc już, ze raczej zaliczymy obsuwę na starcie i raczej my będziemy czekać na auta niż one na nas.

1222

2 sierpnia

Rano jesteśmy już na Ukrainie i o 0900 wysiadamy w Kiev Pass.
Wysyłamy Jojnę na lotnisko po Agę a sami oddajemy się przyjemnością zwiedzania Kijowa.
Nigdy tu nie byłem, no i jestem w szoku – fajne europejskie miasto. Normalnie wyglądający ludzie, czysto i raczej zadbane. Niesamowicie odstawione zabytki, przepięknie odnowione cerkwie.
Zaliczamy cerkiew św. Włodzimierza, Sobór św. Zofii a potem Złote Wrota- kawałek murów obronnych starego Kijowa.

1210

1212

Park kończy się ogromny łukiem przyjaźni ukraińsko-radzieckiej z widokiem na oszałamiająco ogromny Dniepr.

1214

1219

Nie bylli byśmy sobą gdybyśmy nie wstąpili do napotkanego sklepu motocyklowego, calkiem calkiem wyposażonego. Niektory nawet dokonują ostatnich zakupów.

1218

Na Placu Niezależności, gdzie odbywała się pamiętna Pomarańczowa Rewolucja czeka nas kolejny szok: kijowianki – istna rewia mody, biżuterii, wyzywających strojów i chyba jeszcze mają tu zawody, która laska ma wyższe szpilki. Cale stada dziewczyn krążą tam i z powrotem, postukując obcasem i wystawiając roznegliżowane części ciała na przyjemne kijowskie słoneczko. I jeszcze chlapią się w fontannach. Musieliśmy szybko schłodzić się piwkiem w parkowym ogródku. Czar pryska, ceny jak na krakowskim rynku…
1213

1217

1211

I tak mija cały dzień. Dostajemy smsa ze chłopaki po 16 godzinach walki na granicy przekroczyli ją i napierają non stop do Almaty, gdzie mamy się spotkać. Popołudniu przerzucamy się na lotnisko Boryspol gdzie spotykamy Agę z Jojną,
Całą motocyklową dziesiątką pakujemy się do samoloty ukraińskich linii Aerosvit. Normalny nowoczesny samolot, rozwiewa nasze wątpliwości, co do bezpieczeństwa lotu. Dla pewności walimy jeszcze po browcu i zaraz po starcie po drugim. Wyczerpani podrożą i nocą w pociągu, natychmiast odpływamy w błogi sen. …
Niby tylko 4 godziny lotu, ale wraz z 4 godzinną różnicą lecimy całą noc. Rano budzą nas promienie słońca, a w dole rozciąga się płaski, pustynny krajobraz Kazachstanu...

cdn

Kazachstan

1215

belfer
25.09.2008, 00:19
Super !!!!..............................czekam na więcej :)

pozdrawiam

7Greg
25.09.2008, 00:33
No cóż. Nie napracowałeś się, no ale jak przystało na zawodowca rozumiem, że to tylko rozgrzewka. Dalej będzie tak, że przynajmniej czytanie zajmie jedno posiedzenie na kiblu bez doczytywania "wiwy" czy innej 'gali":)

:Thumbs_Up:

Robertbed
25.09.2008, 01:55
7greg Ty z laptopem do kibla chodzisz? nigdy tego nie probowalem, hmmmm

JareG
25.09.2008, 06:49
(..) przynajmniej czytanie zajmie jedno posiedzenie na kiblu bez doczytywania "wiwy" czy innej 'gali":)
:Thumbs_Up:
Grzes, a moze po prostu zaczniesz sie na tym kiblu streszczac..? :D;)

7Greg
25.09.2008, 08:53
Streszczanie na kiblu nie wchodzi w rachubę. Tej przyjemności sobie nie skrócę :)

Muszę przemyśleć jakąś półeczkę na kompa, bo na kolanach to trochę niewygodnie ;)

wieczny
25.09.2008, 11:09
Hm... z takiego długiego pobytu w kilbu też by była fajna relacja :D. Skrobnij coś ;).

JareG
25.09.2008, 11:22
Streszczanie na kiblu nie wchodzi w rachubę. Tej przyjemności sobie nie skrócę :)
Dziwny jestes ;):D:D

Muszę przemyśleć jakąś półeczkę na kompa, bo na kolanach to trochę niewygodnie ;)
Kiedys byly w sprzedazy takie solidne wysiegniki pod monitory - IMO nadaloby sie cos takiego :):D

ramires
25.09.2008, 11:25
a nie lepiej drukarke?

7Greg
25.09.2008, 13:34
Muszę pomyśleć nad czymś takim

http://img.gadzetomania.pl/images/pudens/2007.03/29/fotel_immersion_pce_1.jpg

albo takim

http://kupa.pl/pl/uploads/news/kibelek.jpg



No ale dość spamowania bo autor nas pogoni :)

JareG
25.09.2008, 16:12
Muszę pomyśleć nad czymś takim

http://img.gadzetomania.pl/images/pudens/2007.03/29/fotel_immersion_pce_1.jpg
:Thumbs_Up:

Do perpetuum mobile juz calkiem blisko :D:D

No ale dość spamowania bo autor nas pogoni :)
Taaaak wlasnie, tez czekam na dalsza czesc relacji.. :D

podos
25.09.2008, 22:54
Kazachstan

3 sierpnia

Nagle krajobraz gwałtownie się zmienia – na horyzoncie pojawiają się wielkie góry samolot zniża lot, kołuje pokazując nam całą panoramę by zaraz wylądować u podnóża gór. Jesteśmy w Almaty! Poloneza czas zacząć.
Dzwonimy do naszego punktu kontaktowego – Polki w Kazachstanie, która zaoferowała pomoc logistyczną. Cisza. Raz, drugi, trzeci. Nosz kur… co jest? Całość planu bazuje na zostawieniu betów i przyczepy właśnie w Almaty. Miny nam rzedną. Za chwile rzedną nam jeszcze bardziej jak za 1 kawę na lotnisku płacimy 650 Tenge, czyli 6 dolców. Mamy przedsmak cen w Kazachstanie… Niejednokrotnie jeszcze się natniemy… Ale nic, Sambor dzwoni dalej. Po 1,5h jest! Na rybach była. Mamy adres – bierzemy taksówkę i jedziemy. Taksówkarze z rozpadającej się Łady i Merca nie mogą znaleźć adresu, jeżdżą tam i nazad, na koniec oczywiście chcą nas naciąć na więcej niż się umawialiśmy. Dajemy 2500 Tenge i odmawiamy dalszych negocjacji. Wyglądali na zmartwionych, choć i tak nas nacięli na tysiaka jak się dowiadujemy później. Przy okazji dokonujemy kolejnej obserwacji: po ulicach jeżdżą same wypasione terenowe Lexusy, Gelendy (Mercedesy G) stjuningowane przez AMG i inne wypasione dżipy. Najgorsze to już były toyoty L100, ale za to wersja ze złotymi literkami… Cale bogactwo z handlu ropa i gazem znajduje się tutaj oraz w stolicy Kazachstanu – Astanie. Miasto brzydkie, brudne zatłoczone i zakorkowane – niczym specjalnym nie może się pochwalić. Raczej omijać jak można.
Za to mieszkanie pani Alicji położone na zamkniętym i strzeżonym osiedlu (p Alicja jest menadżerem na kontrakcie dużej polskiej firmy) i jest raczej wypasione. Korzystamy po kolei z prysznica, po trzecim dniu – jest naprawdę przyjemnie. Miło sobie gawędzimy, a w tym czasie p. Alicja szuka nam hotelu, bo wiemy już, że chłopaki 4x4 nie dotrą przed nocą…No i kolejny szok – ciężko o pokój za mniej niż 100 dolcow … Z przerażeniem zaczynamy przeglądać nasze topniejące pliki dolarów, nie ma co, jak tu chwilkę pobędziemy, to będzie kaplica. Rachunek w restauracji za 350 dolarów dopełnia obrazu klęski i rozpaczy. Nawet nowo zawarta znajomość z doradcami prezydenta do spraw energetyki i bezpieczeństwa Kazachstanu nie osładza nam tego wieczora.
Jest SMS – dżipy napierają non stop, walcząc z wiejącym buranem – prosto w pysk. Celują na 1 w nocy. Zamawiamy dla nich pokoje w hoteliku za 80 dolców za dwójkę – niech się przynajmniej wyśpią i wykapią po ponad tygodniowej podróży…

1223

4 sierpnia.

1238

Są ! Budzi mnie pani z recepcji, że na parking zajechali nasi przyjaciele. Miło zobaczyć ich zmęczone gęby, na przywitanie wystąpili w świeżutkich podkoszulkach sponsora – wiec nawet można ich przytulić! Zamieniamy kilka słów i kładziemy ich spać. Z przykazaniem, żeby nie wstawali do 12 w południe. To będzie długi dzień…

1228

My zaś o 0800 wstajemy i zaczynamy rozkulbaczać przyczepę – spisała się doskonale, motorki bez uszkodzeń, tylko niemiłosiernie brudne. Cóż, za nimi 6000 km. Powoli montujemy kufry i sakwy, przepakowujemy bety decydując, które zostają z nami a które u pani Alicji.

1225
12261230

Jakoś schodzi nam niemiłosiernie dużo czasu, na tym kursowaniu tam i z powrotem – w końcu jesteśmy gotowi. Przebijamy się przez zakorkowane miasto, tankujemy, po drodze zostawiamy przyczepę w magazynie. Witaj wesoła przygodo!

1231

Jest już po 16. Marzenia o biwaku w Kanionie Czaryń prysnęły jak bańka mydlana. Przed nami 300km do granicy kirgiskiej. Zaczyna lać…Sambor, masz w ryj, miało nie padać. Pustynia miała być…

1232

Dłuuugie proste, nie trzeba kombinować, nowe TKC akurat się zetrą, można spokojnie wczuć się w role kierowcy 400 kg potwora. Przez głowę przemykają myśli czy aby wszystko wzięte, czy coś się nie zjebie, czy wrócimy cali i zdrowi. Woda zaczyna wlewać się przez rękawy… Kurwa, obiecałem sobie po Indiach, że w starej kurtce już nie pojadę… Czemu jej nie zostawiłem gdzieś pod New Delhi? Cierp teraz, pacanie. Irma tez twierdzi, że coś ma mokro koło kieszeni spodni…

1229

Dobra. Na budziku 200km – stajemy w przydrożnej knajpie. Pierwszy mój kontakt z pielmieni i mantami. To pierwsze to cienki rosołek z kołdunami mięsnymi a drugie to duże pierogi z baraniną i kapustą. Do baraniny podchodzę bezkrytycznie, pierogi tez lubię a rosołek na mokrego zziębniętego motocyklistę działa kojąco. Wpitalamy. Jeszcze zieljonyj czaj, pogawędka z Kazachem o dalszej drodze (dobrze, że ostatnie dwa lata uczyłem się rosyjskiego na nowo) i jedziemy dalej. Wreszcie krajobraz się zmienia, pojawiają się pierwsze pagórki, droga zaczyna się wić pomiędzy pokrytymi żółtą krotką trawa pagórkami upstrzonymi dziwnymi czarnymi kamieniami – jakoś kojarzą mi się z lawa wulkaniczną…

1224

Wreszcie jest! Droga opada i przecina rzekę Czaryń pewnie w jednym z jej najniższych punktów kanionu – uchodzącego za drugi największy po amerykańskim Grand Kanionie.

1237

Niestety wiele z tego nie zobaczymy – zaczyna się już ściemniać – a my mamy dzień w plecy.
Stajemy zerknąć na rzekę w dole a tu zaczyna coś śmierdzieć z motocykla Jojny…
No nie, dymi się z pompy, którą dałem Jojnie do testowania. Swojej Mikuni po modyfikacjach chciałem dać druga szansę, wiec Jojna wpakował moja elektryczna po wymianie styków i płytki do siebie. No i teraz kopci się z dekla. Wadliwą pompę wymieniamy na stary sprawdzony oryginał i oddalamy się w zapadającą ciemność.

1236

Ostatnie przebłyski zachodzącego słońca ukazują w oddali pasmo Tien Szan – z granicą gdzieś pomiędzy zaśnieżonymi szczytami.

1235
1227

Po nocy dojeżdżamy w końcu do Kegen gdzie tankujemy pod korek kazachskie paliwo i jedziemy w kierunku kirgiskiej granicy. Znikł asfalt, zrobił się szuter. W koło panuje całkowita ciemność zwalniamy więc do 40 – 50. Za chwilkę Samborowi przebiega przed samym nosem spętany koń. Zwalniamy całkowicie czując, że nocna jadza na tym pograniczu to niebezpieczna zabawa. Mamy nosa – niebezpiecznych koni jest więcej na dodatek na drodze leżą znienacka duże kamienie. A my oczywiście świecimy w niebo zamiast na drogę. Z mroku wyłania się granica kazachsko kirgiska.

1233

Jesteśmy już w górach Tien Szan, może niezbyt wysoko, ale zimno okrutnie a na dodatek celnicy bawią się z nami w kotka i myszkę, niemożliwie przeciągając procedury i zabawiając nas rozmową. My głusi na podteksty, szczekając zębami, znosimy ich szykany. W końcu tracimy jedno piwo na rzecz przyjaźni polsko-kazachskiej i po 2 h idiotycznego kiblowania na granicy jesteśmy w Kirgizji! Dodam ze nasze nieważne druczki wiz kazachskich tym razem przeszły bez zająknięcia…

1234

Rozbijamy namioty na jakiejś łące 5 km za przejściem i walimy się spać. Brrr… zimna ta noc będzie…

cdn.

7Greg
25.09.2008, 23:35
:Thumbs_Up:

podos
25.09.2008, 23:38
czyli akurat na dlugość kupy?

rambo
26.09.2008, 01:30
Podos, nie przejmuj sie nim. Zapewniam Cie, że nie wszyscy Gdańszczanie to tacy ignoranci :) No dalej dalej noooo :) PS: kurwa, skończyła sie srajtaśma :P

JareG
26.09.2008, 06:17
czyli akurat na dlugość kupy?
Grzes z wrazenia popuscil.. ;):D

podos
26.09.2008, 09:40
nastepne we wtorek.

Andrzej_Gdynia
26.09.2008, 22:37
Nie chcę ciagnąć wątku sedesowego, ale Podos to zbyt krótka opowieść na nawet krótkie posiedzenie w kiblu. Szykuj coś dłuższego nastepnym razem.

Al73
27.09.2008, 00:42
:dizzy::mur::dizzy::vis:

zaje... i co dalej?:bow:
ja moge sobie tylko poklikac do przyszlego roku..:(

deptul
27.09.2008, 01:13
Podos, nie rób scen! Jak to we wtorek?! Przecież hemoroidy od tego nie bywania do wtorku mi się porobią!:haha2:

PS
Zajebista relacja! Daje się wczuć w klimat.:Thumbs_Up:

ramires
27.09.2008, 20:36
Podos, na dorsze nie pojechaleś z tego co wiem, więc klep waść dalej relacje ...

Pastor
30.09.2008, 10:03
nastepne we wtorek.
No?

:hello:

7Greg
30.09.2008, 12:27
Minęło już 12 godzin wtorku. I nic. Pewnie pisze. Przez tyle czasu to pewnie będzie ze 15 stron maszynopisu :)

podos
30.09.2008, 13:04
a Wy co, nie ma cie co w robocie robić? Zadzwonić do szefa! No?
Cierpliwosci. Wtorek sie konczy o 24.

puszek
30.09.2008, 13:07
Ktos tu chce w dziób zaliczyć...nie powiem kto to taki ale ma rogi:haha2:

Pastor
30.09.2008, 14:30
Ktos tu chce w dziób zaliczyć...nie powiem kto to taki ale ma rogi:haha2:
I nie chodzi o mnie!
Muuuu!
:hello:

podos
30.09.2008, 15:10
Macie, psiakrew żyć nie dają....

Kirgizja

5 sierpnia.

0 0600 Budzi nas słońce na błękitnym niebie i szron na motocyklach i namiotach. Po deszczu i chmurach nie ma śladu. Wybrane przez na miejsce wczoraj w nocy okazało się być bardzo malowniczo położone – tuż u wejścia do doliny. Zielono i ślicznie tutaj. Mamy 100 km do Karakol (dawniej Przewalsk) i bardzo ambitne plany na dotarcie na 8-go na chińską granice w Torugart. Zwijamy obóz, pijemy kawę i nie tracąc czasu na śniadanie (zjemy potem) podążamy za drogą. Oczywiście Afrykańską, szutrową.

13091290
1311

Mamy ambitne palny eksploracji gór w okolicach jeziora Issyk Kul a że dzień w plecy – wiec trzeba się sprężać. Póki co, kierujemy się na Karakol, gdzie zgodnie z planem mamy zatankować, wymienić kasę i kupić jakieś żarcie.
Oto wykonana trasa dnia.
1285

Na dzień dobry wjeżdżamy na post ze szlabanem gdzie Kirgiz informuje nas o pobieraniu opłaty klimatycznej za wjazd na Jezioro Issyk Kul. 20$ Spodziewaliśmy się tego więc płacimy bez gadania. Facet sugeruje skrót przez góry, charoszaja daroga, no i ma być też krotsza. Zamiast 100 to 40 km.
Daliśmy się nabrać, tak czy siak była stówka, za to droga była fantastyczna. Skrojona w sam raz na Afyki oczywiście. Długie kamieniste podjazdy, wymyte i wypłukane podłużne rowy, wszystko wśród pięknych zielonych i skalistych gór. Zachwyceni pokonujemy kolejne km i strzelamy fotki.

13081310
12841292

Ku naszemu zdziwieniu naszą droga zapitala wielki ZIŁ. Biorę go lewą po jakimś luźnym szutrze, dupa zaczyna mi latać na prawo i lewo, zbliżamy się niebezpiecznie do wielkiego kola Ziła. Zaliczam opierdol z tylniego siedzenia, Irma nieprzywykła do szutrowych igraszek. Oj będzie musiała przejść jeszcze niejedno. Mijamy pierwsze owcze stadka, i zaczynamy zjazd z przełęczy Kan Tasz. No nie, niezła rozgrzewka jak na dzień dobry. Kilkadziesiąt minut później jesteśmy we wsi o swojsko brzmiącej nazwie Sowieckoje, tuż u podnóża przekraczanego pasma. Szybkie śniadanko w kolejnej mieścince (myląco nazwanej również Karakol – to jakaś zajebiście popularna tutaj nazwa. Wygłodniali wsuwamy jajka, kotlet w cieście, chleb.

1294

Próżno szukać w Kirgizji chleba, choć trochę przypominającego nasz - w Kirgizji chleb to plaski drożdżowy placek z nieco wyższymi brzegami, często z czarnuszką lub sezamem. Środek bywa dekorowany poprzez dziurkowanie. Nie kroi się go tylko odrywa kawałki – często służące do wymiatania potraw z miseczki lub jako pseudo łyżka. Bardzo nam ten chlebek odpowiada.

1278

Za chwilę jesteśmy we właściwym już miasteczku Karakol i mamy pierwsza próbę zarządzania taką wielką grupą osób. Wszystko trwa niesamowicie długo, tankowania, wymiana walut zakupy... Schodzi nam z 2 h.

1307

Potem pokonujemy kilkadziesiąt kilometrów przyzwoitym asfaltem do miejscowości Tamga znajdującym się bezpośrednio nad jeziorem Issyk Kul. Jedziemy po rolniczej równinie cały czas zerkając w prawo w oczekiwaniu na pierwszy widok jeziora. Wiedziałem że ma być duże i niebieskie, ba, widziałem nawet jego zdjęcia, ale moment, w którym wyłoniło się miedzy krzakami zaskoczył mnie. Pomyślałem przez moment, że jestem w Grecji. Ten kolor niczym nie ustępuje Adriatykowi. No i jest ogromne. Na horyzoncie w delikatnej mgiełce majaczą łańcuch górskie, przyprószone śniegiem. Jezioro ciągnie się wśród zieleni na Zachód przez około 100km.

13061305

My jedziemy kilkadziesiąt kilometrów za miejscowość Barskoon w okolice wiochy Tamga, w której jest planowany nocleg. Mamy tez tu gdzieś spotkać się z Prezesem w bialej Toyocie Land Cruiser i Przemkiem - jego synem. Oddzielili się jakoś od kawalkady Naszych Patroli i przyjechali tu przez Biszkek. Jest kolo 2 po południu, słońce w zenicie, dobrze powyżej 25 stopni Celsjusza. Tak sobie jedziemy i w Okolicy Tamgi na słupku przy drodze widzę biało czerwoną flagę.
-Patrz, jacyś Polacy tu są, ale jaja – mówię do Irmy. I pojechaliśmy dalej. Po 10 km mija mnie jak rakieta Sambor na swoje babci. Zajarzyłem, że ta flaga to znak był… Zwalmy to na upał i niewyspanie, w końcu w Polsce dopiero 1000 a my już od 8 godzin na nogach.
Zawracamy, z 10km ujechaliśmy zanim nas złapali. Skręcamy, na malutką piaszczystą plażę nad samym jeziorem. Cóż Kirgizi do czyścioszków nie należą – wszędzie walają się śmieci, szkła, i wszystko, co przyniosła woda. Jest też Prezes i Przemek, Wyglądają na zrelaksowanych w swoich leżaczkach i zimnym piwkiem z lodówki.

1291

Mała dygresja o Dzipach będzie. Otóż dzipy to trzy Nissany Patrole GR i Toyota Prezesa. Dzipowcy nie lubią jak się o nich mówi o nich Dzipowcy. To mniej wiecej tak, jak my nie lubimy Pastora za to ze jeździ beemką albo w ogóle tak jak kochamy inne motorki niż Afryki. Otóż Dzipowcy, doskonale wczuwają się w klimat i nazywają nas w rewanżu Harlejowcami. Dzip Dzipowca to wersja wyprawowa rejli, 7 osobowa maszyna przerobiona na dwuosobową. Rresztę zajmuje przestrzeń bagażowa. Otóż przestrzeń bagażowa musi pomieścić wszystko. Znajdziemy tam wiec lodówkę, nie jakaś tam popierdułkowata mini-lodóweczka turystyczna, tylko wielka, kurwa, lodówka zdolna pomieścić piwo dla całej wyprawy. Na miesiąc. Oprócz tego przestrzeń mieści stół z krzesłami, kuchnię z pełnym wyposażeniem i w ogóle wszystko co się ma w domu i co może się przydać. Sławetna lista im. Podosa to mały pikuś przy tym, co można znaleźć w przestrzeni bagażowej. Oczywiście, jakby owej przestrzeni bagażowej było mało, cały cztero metrowy dach jest tzw przestrzenią bagażową dachową. W technologii rejli rzecz jasna. Tam znajdziemy koła zapasowe, zbiorniki na wodę do mycia i picia, przenośny prysznic, wielką ilość kanistrów, różne skrzynie NieWiadomoCoMieszczące i wiele, wiele innych, niezwykle przydatnych szpejów.

13041289


Dzipowcy, gdyby to czytali, pewnie unieśliby się świętym oburzeniem. Pewnie podle by stwierdzili, że musieli to wszystko wyrzucić na dach żeby pomieści rzeczy harlejowców, które ci, co chwila im podrzucali. Ba, nawet podrzucali im swoje kobiety w chwilach ich słabości lub innych przyczyn obiektywnych, o których w innym rozdziale. Trochę w tym prawdy musi być, deprawacja harlejowców postępowała proporcjonalnie do przejechanych kilometrów. Ale oczywiście najszybciej wykryli, że piwo jest zimne, kiedy stoi w lodówce a motocykle „idą” lepiej z kuframi na dachu.

1288

Ale wróćmy do naszej plaży, wygląda, że mimo wczesnej pory tu zostaniemy na nocleg, rozdaję wiec worki na śmieci i szybko doprowadzamy teren „bazy” do porządku. Mimo wysokości 1800 metrów n.p.m. jezioro jest cieplutkie, rzucamy się więc w jego lazur, rozkoszując się przyjemna wodą po całym dniu. Słońce opala tu błyskawicznie, więc filtry 50 (rejli) idą w ruch.

1279
1293

Sielankę psuje nam wiadomość z Chin- granica jest zamknięta na skutek zamachów na policyjne posty w prowincji Xingjang – czyli tam, gdzie jedziemy. Zamieszkujący tą prowincje muzułmańscy Ujgurzy – rdzenni mieszkańcy tego regionu zostali podobnie jak Tybetańczycy i Mongołowie zostali najechani i przyłączeni na siłę do Państwa Środka. Naród ten, szykanowany i zastraszany postanowił w świetle jupiterów olimpijskich przypomnieć światu o zbliżającej się zagładzie swojej kultury. Zamach bombowy na chiński posterunek i śmierć 18 policjantów skutecznie zablokował nam możliwość wjazdu.
No i dupa, co teraz. Naradzamy się, ustalamy się ze trzeba czekać w Kirgizji i kręcić się w okolicy granicy, aby na sygnał ponownego otwarcia granic wjechać do Chin. Na razie postanawiamy zweryfikować informacje uzyskane od naszego Chińczyka. Wkrótce Onet je niestety potwierdza.

1281

Tak wiec zakładamy bazę, zostajemy na naszej plaży i eksplorujemy okoliczne góry. Jojnie ten plan nie pasuje, bo umówił się z chłopakami z grupy Afrykowo-Alpinistycznej TUTAJ LINK (http://www.africatwin.com.pl/showthread.php?t=331) że przywiezie im czekany i pozostały ekwipunek wspinaczkowy nad Jezioro Song kul. Ich plan to zdobycie Piku Lenina – najwyższej góry Kirgizji. Bez sprzętu ani rusz. Agnieszka nie chce słyszeć o samotnym maratonie Jojny tam i z powrotem 500km. Nowy mąż w końcu, ktoś musi być rozsądny. Wkrótce Jojnowie znikają za zakrętem. Mają być jutro z powrotem.

1280

A z plaży grupa chętnych wyrusza „na pusto” doliną rzeki Barskoon w stronę kanadyjskiej kopalni złota. Ok. 50 km traską piękną równiutką szutrówką wznosi się na przełęcz na wysokość około 3800m. To pierwsza poważniejsza przełęcz na tej wyprawie i czuję lekkie szumy w głowie spowodowane chorobą wysokościową. Afryka nic nie czuje i mknie zadowolona po wertepach połykając zakręt za zakrętem. Tuż przed przełęczą odsłania się widok na piękne zielone wzgórza, oświetlone promieniami popołudniowego słońca. Trzaskamy foty.

12711277
12761272


Przemek (Osuch) – nasz wyprawowy pisarz i fotograf (jego relacja na www.variant-adventure.pl) pierwszy raz wsiada na motocykl jako pasażer i strzela parę kalendarzowych zdjęć w ruchu. Na tych zabawach schodzi nam do zachodu słońca i końca benzyny u Sambora. Doimy Waldkową Afri butelką po mineralnej i zapitalamy na dół. Gosia- dziewczyna Kajmana zamienia się z Irmą i zjeżdża ze mną na dół. Nigdy wcześniej nie siedziała na motocyklu. Po 40 min jazdy (trzy razy sprawdzałem czy jeszcze siedzi, bo nie dawała znaku życia) wygląda na szczęśliwą, że wraca do auta. Noc zapadła, po ciemku wracamy ostatnie km do bazy. Piwko, lulu. Milion Star hotel. Pięknie jest…

12731274
12751283


6 sierpnia

Rano, oczywiście po kąpieli na obudzenie i śniadanku (kawa, chleb, jakaś konserwka) robimy podział na dwie ekipy. W zasadzie 3. Prezes jedzie szukać zepsutego serwa do Karakol. Znaczy, jedzie szukać dobrego żeby zastąpić to zepsute. Nie wiem, co to jest Serwo – w Afryce tego nie ma… Dwa Patrole – Kajman z Gosią i Qśma z Fruzią oraz 3 afryki – Nasza, Samborowa i Waldkowi mamy zamiar zdobyć przełęcz Tosor oraz dnem górskiej doliny cofnąć się na wschód i spotkać się z drogą na przełęczy, do której dojechaliśmy wczoraj. Trasa na oko 110 km. z czego 60km nam nie znane. Oceniamy, że za max 4 h jesteśmy z powrotem i druga ekipa (Prezes i Przemek w Toyocie, Jacek i Osuch w Patrolu oraz Marcin z Kasia i Jojną i Agą na Afrykach) będzie mogła pokonać tą samą trasę wg śladu w GPSie, który zapiszemy.
Mamy zamiar eksplorować dolinę za pasmem górskim Hrebiet Terskiej Ałataj oddzielającą dolinę w głębi Tien-Shan od jeziora Issyk Kul. Dolina ta ma ok 200 km a jej dnem wiedzie nieuczęszczana górska droga. Zaczyna się we wsi Tosor i biegnie przez przełęcz o tej samej nazwie, na zachód do miejscowości u ujścia doliny– Sary-Bulak. Zaś na wschód do wspomnianej kopalni w dolinie Barskoon.

1287
1282

Na 25-ciu kilometrach offroadowego podjazdu na przełęcz Tosor przewyższenie wynosi 2100 metrów, a sama przełęcz przebiega na wysokości 3893 metrów.
Na początek zatankowaliśmy na obskurnej wiejskiej stacyjce benzynę do pełna. Odnaleźliśmy drogę wjazdową na Tosor, upewniając się wprzódy, że w tym roku jest przejezdna. Często dochodzi tam do obsunięć drogi a usuwanie ich skutków trwa całymi tygodniami. Zgłasza ze ta droga w zasadzie donikąd nie prowadzi. No wiec taką droga dla jaj zaczynamy wspinaczkę. Fajny offroadzik po kamieniach, niemający nic wspólnego ze wczorajszym hajwejem szutrowym. Zaczyna się robić wysokogórsko, droga zwęża się i prowadzi to przez piargi usypane na drodze przez żleb górujący na nią, to przez skalną półeczkę. Szerokości Dzipa oczywiście.

12991301
1298

Dojeżdżamy do skrzyżowania dróg i nie za bardzo wiemy gdzie jechać dalej. Wyjmuję radziecką sztabówkę ściągniętą z netu i z pomocą GPSa nanoszę koordynaty na mapę. Odnajdujemy się, ale drogi z lat pięćdziesiątych nie koniecznie znajdują odzwierciedlenie w rzeczywistości. Sambor zasięga języka i jedziemy dalej. Na drodze stanął nam potok z piękną zieloną wodą i równie zielonym brodem. Wyglądającym na głęboki. Puszczamy dzipa przodem. Na chowa się pół z 33 calowego koła, Przejdziemy. Nikt nie chce zmoczyć sobie butów przed prawie 4 tyś. Przełęczą, wiec w konkursie rzutu butem przez potok zwycięża Sambor. Spodnie też ściągamy i powolutku po kolei przejeżdżamy na drugą stronę. Uff. Było łatwiej niż się spodziewaliśmy. Boso stopa na podwózku Afryki to slaby pomysł. Nie polecamy.

12951302

Pierwszy Sambor, Ja, potem Waldek i na końcu powolutku pną się pod górę dzipy. Droga zaczęła wznosić się mocno do góry ziemno-kamienistą koleina, po której podczas deszczów spływa woda i żłobi podłużne wyrwy.
JEEEEEB!!!!!
Sambor jedna taką koleinę wziął przednim kołem, drugą tylnim i się nie wyratował. Wyciągamy moto z krzaków. Wszyscy cali. Dobrze ze te podjazdy to wolne są. Nie na darmo Tosor po kirgisku znaczy „Lepiej Zawróć”. Nie słuchamy i napieramy dalej.

12961297

Jedziemy dalej i spotykamy tez pasterzy na Uralu. Ural nie wydala i Kajman bierze go na hol. Olej wali mu z uszczelek kanałów popychaczy zaworowych. Ciągle jesteśmy na zielonej części gór, mijamy pierwsze jurty kirgiskich pasterzy, widać stada owiec, oraz wypasające się konie. Wszystko wśród soczysto zielonych traw szarości górujących nad nimi niebotycznych gór i błękitnego nieba. Zajebioza! Sielanka ta ma się jednak wkrótce skończyć…

13001303

kajman
30.09.2008, 18:42
Ja Ci dam Dżipowcy, ja Ci dam :mad: harlejowcu

;) ;)

ramires
30.09.2008, 18:45
Kajman, zatem oświeć nas zacofanych jak Wasze Szanowne Grono chce być nazywane :)

ps. powitalnie zalicz jeśli można

7Greg
30.09.2008, 18:55
No, wreszcie.
Choć nie da się ukryć, że próbujesz ilość zwiększyć fotami :haha2::haha2::haha2:

http://africatwin.com.pl/attachment.php?attachmentid=1295&d=1222778316

A nie lepiej było "na koło" i "pizda ogień" ?? :Thumbs_Up::Thumbs_Up::Thumbs_Up:

Super !!!
Dawaj dalej :oldman:

kajman
30.09.2008, 19:05
Witam wszystkich. Co prawda jedże na czterech kółkach ale jakoś poprzez poznanych świetnych ludzi trafiłem i na to forum.

A co do nazywania - nie, to tylko tak z przekory. Ale coś w tym jest. To coś, jak to Podos wyjaśnił - jak by o włąścicielu Africi powiedzieć że jeździ harlejem.
Chociaż zdaje sobie sprawę że wszystkie terenówki są nazywane potocznie Dżipami (w naszym języku to - pipa).

7Greg
30.09.2008, 19:33
Chociaż zdaje sobie sprawę że wszystkie terenówki są nazywane potocznie Dżipami (w naszym języku to - pipa).

Czyli jak?
Na wyprawie byli Nissanowcy i Toyotowcy ?? :) :haha2:

wieczny
01.10.2008, 01:50
Po pijaku "landkruzerowiec" nie wyjdzie... :). To prawie jak "Gibraltar" :D.

podos
01.10.2008, 10:01
He he prowokacja sie udała.
Czesc Kajman.

ramires
01.10.2008, 15:46
Te Podos, gdzie dalsza część relacji?
nie ma co czytac ... mać...

newrom
01.10.2008, 17:03
Te, Ramires, zamiast poganiać Podosa to byś wystrugał jakiś dział z samymi relacjami bez komentarzy i możliwości odpowiadania ? Takie archiwum wypraw. co ? :)

Pozdr
newrom

JareG
01.10.2008, 17:04
Te, Ramires, zamiast poganiać Podosa to byś wystrugał jakiś dział z samymi relacjami bez komentarzy i możliwości odpowiadania ? Takie archiwum wypraw. co ? :)
:Thumbs_Up::)
Bardzo dobry pomysl.

sambor1965
01.10.2008, 17:08
rozmawialismy kiedys o tym z Ramiresem i pewnie kiedys zrobi. Zreszta takie archiwum juz jest tylko widoczne jedynie z trybu mechanika:

http://www.africatwin.com.pl/index.php?styleid=6

w linkach po lewej stronie wisza relacje z wyjazdow.
Marzy mi sie jednak takie w ktorym mozna by zarzadzac contentem...
Chyba mam gotowa relacje z Indii na ktorej mozna potrenowac ;)

7Greg
01.10.2008, 17:45
w linkach po lewej stronie wisza relacje z wyjazdow.
)

U mnie nic nie wisi ;(

JareG
01.10.2008, 17:59
U mnie nic nie wisi ;(
Hihi.. wisi wisi.. :D

sambor1965
01.10.2008, 21:58
Te Podos, gdzie dalsza część relacji?
nie ma co czytac ... mać...

Prosze nie poganiac Podosa bo wtedy wyglada tak:

ramires
01.10.2008, 23:21
:Thumbs_Up::)
Bardzo dobry pomysl.

Szykuje sie :) zapewniam, ale jesli bedzie sie np. Podos opierniczal to nie bedzie ;)

Narazie wywiązuje się dzielnie:
7Greg
Wieczny
Podos (pomimo, że trza chłopa poganiać)
Magnus i wielu innych, im więcej tym lepiej - efekt ... hmm ...

a nic Wam nie powiem już :)

JareG
02.10.2008, 08:59
Prosze nie poganiac Podosa bo wtedy wyglada tak:
Az krzesla zczerwienialy.. i koszulka.. :D:D;)

podos
02.10.2008, 16:45
Kirgizja
6 sierpnia cd

Zaczynamy powoli wjeżdżać w wyższe partie gór, gdzie zieloną trawkę zastępują szare kamienie i skały. Po przejechaniu niezliczonej ilości zakrętów docieramy do miejsc gdzie przyroda surowo obeszła się z drogą, Ogromny kawał góry zjechał żlebem i zrównał drogę i jej okolicę, zasypując je tonami kamieni. Wśród tych kamieni przebiegała droga, lub coś na jej kształt. Co rusz zsadzamy pasażerów, którzy dostawali zadyszki przechodząc po 20 metrów gołoborza. Kajman i Qśma spuszczają powietrze z kół swoich Patroli i powolutku lawirują pomiędzy skałami. To chyba najbardziej wymagająca technicznie droga, jaką w życiu jechałem. Serce mi rośnie z uniesienia, krajobrazy w koło obezwładniają a adrenalina pcha wciąż do przodu.

1396

1397

1398 1399

1401

Wkrótce docieramy do przełęczy zwieńczonej lodowcem. 40 km i 4 godziny. Niezły wyryp. Wszyscy jednak mamy banany na twarzach. Z przełęczy rozciąga się widok na uroczą zieloną dolinę ciągnącą się na zachód aż pod Song kul, a na wschód, do dzień wcześniej zaliczonej przełęczy Barskoon, która jest naszym dzisiejszym celem.

1400
1421


Tuż za przełęczą spotykamy dwóch Francuzów na rowerach z przyczepkami. Przejechali już cala dolinę od Song Kul i zastanawiają się, co dalej. Pokazujemy im na mapie gdzie są i jak powinni dalej jechać. Jak widać chcą dotrzeć tam gdzie i my. Kolesie wyglądają mi na oszołomów, mają obłęd w oczach i w ogóle wygadają na wariatów. Ich rowerki są niesamowicie objuczone a na domiar złego ciągną za sobą profi przyczepki rowerowe, tyle, że chyba na szosę. A tu szosy nie ma śladu… Zostawiamy ich i kierujemy się na wschód.

1409

Nie ujechawszy daleko dojeżdżamy do drewnianej chatki szałasu, gdzie kirgiski gospodarz wraz z żoną i kilkorgiem dzieci zaprasza nas na poczęstunek. Tradycyjnie zostawiamy buty na wejściu i podnieceni wchodzimy do środka. To nasz pierwszy kontakt z prawdziwym życiem pasterzy. Malutka izba 4x6m jest wyłożona kilkoma warstwami skór i dywanów, na ziemi żeliwny piecyk, najpotrzebniejsze rzeczy – wszystko to ma zapewnić byt 5-cio osobowej rodzinie pasterzy przez około 4 miesiące roku, kiedy przenoszą się tu z dołu na wypas swoich koni, owiec i jaków. Siadamy na dywanach przy niziutkim stole, który błyskawicznie zostaje zastawiony lokalnymi wynalazkami. Są tu gęsta jak masło śmietana, pieczone na oleju wytrawne ciasteczka, fantastyczny dżem z ćwiartkami moreli i bardzo żółte masło z jaka. Gospodyni serwuje popularny tutaj zieloną herbatę (czaj) serwowany w płaskich porcelanowych miseczkach. Oczywiście z kobylim mlekiem, na które nie każdy się z nas decyduje. Gaworzymy o ich życiu tutaj na 3500m. Ładnie mówią po rosyjsku, wymieniamy adresy, obiecujemy wysłać wspólne zdjęcia.

1416
1414
1415
1405


Żal nam odjeżdżać, ale co zrobić, przed nami jeszcze spory kawałek – no i druga ekipa czeka. Na odchodne pytamy o dalszą drogę,
- A ta daroga to kakaja budjet? Charoszaja?- pytamy
- niet niet, płochaja… bolsze plachaja czem zdzjes – mówi wskazując na dwa błotnisto-kamieniste ślady kopyt u swych stóp…
- a dżyp prajdziot?
-Nie prajdziot, mnoga kamniej, ransze quad pojechal i wiernułsja…
Osz kurwa - myslimy - to co to za droga tam ma być skoro quad musiał zawrócic??? Wg mapy do Barskoon jest około 10 km, pytamy wiec ile nam tam zejdzie.
- 2, 3 czasa na łoszadzi – mówi Kirgiz
Patrzymy po sobie z niedowierzaniem. 3 godziny koniem? Jaja sobie chyba robi. Nie wierzymy temu uznając, że Afryka na pewno szybciej się jedzie i decydujemy się napierać. Z żalem rozstajemy się z Kajmanem i Qusmą, którzy zawracają do bazy poinformować resztę ekipy, ze raczej lajtowa wycieczka zajmie nam więcej niż się spodziewaliśmy…
Zaczynamy jechać. Waldek z Kubą, Sambor z Marta i ja z Irmą. Kluczymy wąską ścieżka między kamieniami, po zielonej trawie doliny. Drogę ledwo widać, co chwila zanika więc czujnie rozglądamy się w koło. Zgubić się nie zgubimy, wokoło 4,5 tysięczne góry, więc nie za bardzo jest gdzie zjechać.

1420

Wertep jest niezgorszy jednak i co chwile walimy miską w kamienie dobijając zawieszeniem. Posuwamy się 5 -10km na godzinę i zaczynamy rozumieć, co miał na myśli Kirgiz. Okoliczności przyrody rekompensują jednak straty moralne, popołudniowe słońce w plecy oświetla otwartą soczystą zieloną dolinę, po prawej i lewej zamkniętą zaśnieżonymi szczytami Tien-Szanu. Kwitną jeszcze gdzieniegdzie alpejskie kwiaty, tu i ówdzie napotykamy stadka koni i jaków naszego Kirgiza. Dno doliny przecina wijąca się wstęga błękitno-zielonego potoku.

1403
1404
1423

Naszą trasę drastycznie zaczynają spowalniać brody i rozlewająca się po dolinie mnogość dopływów i rozlewisk głównej rzeki. Z pozoru wyglądają całkiem łatwo, ale wkrótce okazuje się że albo są mulaste i błotniste, albo na dnie leżą śliskie spore otoczaki, stanowiące dla Afryki nie lada przeszkodę. Sambor wbił się w taki potok i musieliśmy się nieźle napocić, aby go wypchać.

1407
1408
1413

Waldek w tym czasie eksplorował trasy alternatywne – na ogół znajdując jakiś objazd.
Do czasu…
Po 9km natrafiliśmy na kolejne rozlewisko i towarzyszący mu milion rwących potoczków spływających po zielonym stoku zbocza. Na górze topiły się ze trzy lodowce i to one powodowały, iż zrobiło się grząsko i mokro. Na początek zsadziliśmy (po raz setny) plecaczki i rozjechaliśmy się w różne strony, usiłując znaleźć jakąś alternatywę. Ja atakuję lewą a Sambor z Waldkiem prawą stronę doliny. Po kilometrze jazdy łąką, drogę zastąpił mi dotychczas niewidoczny potoczek, niemożliwy samotnie do sforsowania Afryką.

1406

Ponieważ nie mogłem już zawrócić (jakoś tak się wbiłem między kamienie) na piechotę zacząłem wracać do miejsca, w którym się rozstaliśmy. Było z kilometr, wiec z daleka widziałem cale towarzystwo debatujące nad motocyklem Waldka. 1 km na 3500 m npm pokonuje się w czasie dłuższym niż w dolinach, wiec zadyszany dotarłem w końcu na miejsce. Okazało się, że Waldkowi zablokowało się tylne koło i motor nie chce jechać. Wygląda jakby zapiekł się zacisk. Jesteśmy już trochę przejęci i zdenerwowani, bo minęły już 2h i zrobiła się już piąta po południu. Słońce jest już dość nisko, a my ciągle nie mamy drogi. I jeszcze zepsuty motocykl. Z ulgą stwierdzamy jednak, że przy malutkiej glebie, nóżka hamulca przygięła się i zablokowała o osłonę silnika. Trzy minuty później moto było już sprawne. Mnie niestety czekała podróż powrotna do motocykla wraz z obstawą, która pomaga mi przeprawić się przez potoczek. Za nim był drugi i trzeci, w końcu wycieńczeni padliśmy na trawę.
1417
1418

Minęła kolejna godzina. Nieśmiało napomykam o później porze i konieczności powrotu. Z drugiej strony jesteśmy gdzieś kilometr od celu i rowniótkiej jak stół szutrówki z przełęczy Barskoon do Tamgi… Nie znajduję jednak zrozumienia u Sambora, który również czyje bliskość końca tej mordęgi. Siadam wiec na Afri i odkręcam manetę, chcąc na kolejnym pagórku zbadać możliwość dalszego przejazdu.

1419

Odkrywam, że szybsza jazda na stojąco jest efektywniejsza w jezdzie po nierównościach wiec przyspieszam. W zielonej łące pojawiają się jednak okrągłe wyrwy w trawie z dużymi w kamieniem na dnie i taka jazda staje się niebezpieczna. Po przeskoczeniu trzeciej z kolei zaskakującej dziury daje sobie siana. Jestem zmęczony, 6 tyś. km od domu, tzw. „w pizdu” Ostatnie czego mi trzeba to rozbity motocykl lub złamana noga. Powoli wtaczam się na pagórek tylko po to, żeby zobaczyć, iż za nim znajduje się kolejna, tym razem szeroka, rzeka. Na końcu doliny majaczy pionowa skalna skarpa. Zatem ten odcinek jest ślepy… Przeprawa przez te cholerne potoki kosztowała stracony czas i mokre buty. Zawracam. Zatrzymuje się przed potokiem i znów na nogach wracam kilometr do chłopaków, którzy zdecydowali się na atak rozlewiska prawa stroną doliny. Idąc widzę jak Sambor w strugach wody i błota przepycha Afri na druga stronę. Dochodzę i chlapiemy się razem. Po drugiej stronie zadyszani i zmęczeni łapiemy powietrze jak karpie wyciągnięte z wody. Wszyscy już mamy wodę w butach. Nalała się górą.

1411
1410

Jest szósta wieczorem. Słonce już nisko. Tuż nad górami. Zaczyna mi to pachnieć przymusową nocka w górach, bez jedzenia picia i jakiegokolwiek ekwipunku. W mokrych butach jeszcze. Zaliczamy małą sprzeczkę z Samborem, który ciągle obstaje się przy parciu naprzód. Uparciuch. Że nie jestem kłótliwy ustępuję, w duchu obiecując sobie, że to już ostatni raz…
Jako, że Samborowa babcia jest po drugiej stronie brodu biorę ją i zielonym zboczem pod lodowcami zamierzam zbadać możliwość przejazdu. Nie widać jakichkolwiek śladów ludzkiej bytności. Ta droga jest tylko na mapie…

1412

Daję ognia i na stojaka jadę po mokrym bagnie. Kolo kreci w miejscu wyrzucają tony błota, mimo to posuwam się naprzód. Kieruje się trochę pod górę sądząc, że tam nie będzie mokro i grząsko. Niestety topiący się śnieg robi z podłoża, z pozoru wyglądającego na stabilne, mokrą miękką gąbkę, którą przecinam na pół czarną kreską błocka. Czuję, że jak się zatrzymam, to już tu zostanę wklejony do zimy, daje wiec jeszcze bardziej w gaz i zataczam duże koło powrotne. Znów muszę rozpędem przeskoczyć jakieś wyskakujące znienacka wyrwy, Jezu, co ta Afryka może!!!
Wracam i wycieńczony oświadczam, że to koniec. W ciągu ostatnich 3 godzin nie posunęliśmy się ani o metr. Plątanina ścieżki zapisanej w GPSie obnaża naszą bezsilność. Zapada decyzja o odwrocie. Jestem trochę zły, bo od 2h o tym mówię. Dolina pozostanie niezdobyta…

1422

Mamy na szczęście zapis tracku, który jak po sznurku ze wszystkimi objazdami brodów prowadzi nas wprost pod chatę znajomego już Kirgiza. Jest 0800. Za 10 minut będzie całkiem ciemno. Jest znowu problem. Zjazd po ciemku z hardkorowego Torosu, z dziewczynami na pokładzie wydaje się być skrajną nieodpowiedzialnością, z drugiej jednak strony w bazie czeka ekipa i będzie mocno zmartwiona naszą nieobecnością. Co będzie, jeśli przyjdzie im do głowy wezwać helikopter albo zaalarmować milicje i wyruszyć na nocne poszukiwania? Kalkuluje, w glowie za i przeciw i z Irmą (przy jej zdecydowanym sprzeciwie wobec perspektywy dalszej jazdy) decydujemy się na nocleg w chacie Kirgiza. Waldek i Kuba czynią podobnie. Sambor jednak oświadcza, że jedzie na dół. Nie mam już siły go powstrzymywać. W oddali milknie dudnienie jego Afryki… Nastaje noc…

1402

7Greg
02.10.2008, 17:30
Ooo, jak dziś szybko :Thumbs_Up:

Niezły czad :dizzy:

JareG
02.10.2008, 17:32
Niezły czad :dizzy:
Podos najwyrazniej sie rozkreca :Thumbs_Up::D

Gradient
02.10.2008, 17:36
Ale kozacko!!!:bow::bow::bow:

kajman
02.10.2008, 17:52
Podos, czytając tą częśc realacji podsunąłeś mi ciekawy pomysł na przysżły rok - aby pożyczyć od Kirgiza konia i przejechać tą część trasy łączącą te dwie przełęcze. :)

wojtek
03.10.2008, 12:02
pados wysłałem Ci priv proszę o odpowiedz panowie gratulacje :bow:

podos
03.10.2008, 15:23
pados wysłałem Ci priv ...:

eee, to chyba do mnie?

podos
03.10.2008, 15:24
Podos, czytając tą częśc realacji podsunąłeś mi ciekawy pomysł na przysżły rok - aby pożyczyć od Kirgiza konia i przejechać tą część trasy łączącą te dwie przełęcze. :)

Albo przejechać po lodzie...:mur:

7Greg
03.10.2008, 19:23
My tu gadu gadu, a gdzie dzisiejszy odcinek ??

Elwood
05.10.2008, 01:07
Czołgiem druzja.
Zacna poniewierka...
Ja w męce dotarłem do przełęczy Bedel, wcześniej pokunując Tosor od strony Sary Bułak.

gomez
05.10.2008, 14:52
Przywitanie bylo.. http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=69&page=60 , zeby mnie nikt nie jechal....:) ,tak wiec teraz juz chyba moge sie odezwac... Czekam na kolejne odcinki z utesknieniem... pzdrv

podos
07.10.2008, 23:49
Kirgizja cd.


Kirgizi w jurcie już prawie kładli się spać, ale na nasz prośbę o uratowanie nas ponownie wstawili na środek izby niski stół i nakryli go do spóźnionej kolacji. Gospodyni napaliła w piecyku (rozpala się drewnem przywożonym z doliny 2000m niżej) a my przemarznięci i mokrzy
Jesteśmy wdzięczni z okazaną gościnę. Za chwile dymi już gorący czaj i na stół wjeżdża duszona koźlina, chleb, śmietana, masło. Gospodarz zapala też lampkę na baterię, ale odmawiamy, bo mamy jedną czołówkę. Po baterie raczej Kirgiz nie skoczy za róg. Jesteśmy tak zmęczeni, że nawet nie bardzo głodni, szybko się zapychamy, chwile rozmawiamy przestawiając buty przy piecyku z prawej na lewą. W między czasie wyjechał stolik a my na ziemi mamy już rozłożone dodatkowe dywany czy materace, dostajemy koce i grube kożuchy-futra do przykrycia. Jakoś nikt nie narzeka na ich zapach, kolor czy na ewentualnych mieszkańców…
Zasypiam, abo tak mi się wydaje. Ciągle słyszę szum silnika motocykla, albo szum dryfów Patroli, co chwila wydaje mi się, że pomoc z dołu nadchodzi. Budzę się i nasłuchuję. Jednak mi się wydaje, to tylko szum płonącego piecyka… Martwię się o Sambora, żałuję ze go puściliśmy, trzeba było jechać, choćby razem. Ten nocny zjazd z Tosoru to proszenie się o kłopoty. Jak on przejedzie ten głęboki bród? Przez cały dzień przecież topiły się lodowce… Nagle budzi mnie dźwięk helikoptera. Zrywam się. Nie, kurwa to serce mi tak napierdziela o tej wysokości…wreszcie budzi się dzień…

1505

7 sierpnia
Budzimy się niewyspani. Emocje i wysokość daje znać o sobie. Szybkie śniadanko, podziękowania za uratowanie życia i zasuwamy na dół po kamieniach. Nerwowo zerkamy w okoliczne przepaście, szczęśliwie nie zauważając niczego niepokojącego. Są ślady po TKC, ale mieszają się z naszymi wjazdowymi wiec nic nie wiadomo. Bród na dole forsujemy bez zbędnego certolenia się, wiemy ze już za chwile przeleżymy cały dzień na plaży, a buty i tak nic a nic nie wyschły przez noc.

1510

Zjazd zajął nam 1,5 godziny. Ciekawe ile jechał Sambor w nocy. Szczęśliwie dojeżdżamy na dół i spotykamy się z drugą ekipą czekającą u wejścia doliny. Uff, Sambor dojechał przed północą po 2,5h jazdy po omacku. (nie lubi jeździć w nocy i ma słabe światła w babci).
- Martwiliście się o nas? - pytam
-Tak, dopóki się nie nawaliliśmy…- stwierdza ktoś, a mi wraca humor.
Jest też Jojna z Agą – bezpiecznie wrócili znad Song kul, przekazali sprzęt naszym Pik Leninowcom i spotkali naszego Maxa – amerykańca, co się z nami buja już od Krakowa na KTM990.
Oddajemy GPSa chłopakom, krotka instrukcja, gdzie jechać i za chwilę jesteśmy na plaży. Ten dzień zaliczamy sobie do kondycyjnych. Na motor już nie wsiadamy, kąpiemy się, opalamy, przewracamy buty na słońcu. Sielanka. O druga grupę też się nie martwimy. Tak schodzi cały dzień z przerwą na obiad w knajpce nad jeziorem w Tamdze.
Docierają do nas też wieści z Chin. Dalej zamknięta jest granica, wiec choński agent proponuje nam wjazd przez Irkeshtam i kontynuowanie podróży autobusem. Kurwa, nam, bohaterom, autobusem? Po Karakorum Highway, po pustytni Taklamakan? Z naszymi chińskimi prawa jazdami i dowodami rejestracyjnymi! Z chińskimi tablicami, autobusem? Nigdy! Oburzeni tą propozycją planujemy kręcić się po Kirgizji niedaleko wspomnianej granicy i jeśli sytuacja się ustabilizuje jednak wbić się na sprzętach do Państwa Środka.
Wieczorkiem zjeżdża druga ekipa z Torosu, wypijamy małe co nieco, wymieniając wrażenia z ostatnich dwóch dni. Planujemy też następny dzień.

1511
1494
1493

8 sierpnia
Raniutko zwijka obozu, śniadanie, kawka i lecimy na trasę, zaplanowaną jeszcze w Krakowie – górską grogą nad jezioro Song Kul – kirgiską perełkę górskich jezior. Asfaltowe wersje trasy są już dogłębnie poznane (Cz. 1. Tutaj (http://www.motostrada.net/index.php?option=com_content&task=view&id=52&Itemid=28) Cz.2 Tutaj (http://www.motostrada.net/index.php?option=com_content&task=view&id=53&Itemid=28))pora zmierzyć się z czymś naprawę wartym grzechu.

1492

Droga wiedzie przez poznany już dogłębnie Tosor a następnie, na przełęczy odbija w prawo na zachód. Prowadząc dolinami między pasmami górskimi do Narynia i Sary Bulak – małej miejscowości na trasie Rybacze (Bałykczy) – Naryń. Na mapie wygląda to zachęcająco, ponadto nie ma grama asfaltu, co potwierdził nasz Kirgiz. Mówił też, że się tam normalnie jeździ… Koniem… No nic. Pakujemy kufry na dach Patrola Kajmana, żeby jakoś z klasą pokonać ponownie Tosor, tankujemy 3 kanistry benzyny, bo droga ma ok. 300km i nie wiemy jaka będzie. O dziwo nie ma wielu chętnych na tą przejażdżkę – duża część ekipy wybiera trasę asfaltową wokół jeziora. Za bardzo się na tą trasę nastawiałem, żeby ją sobie teraz odpuścić… Znów się więc rozdzielamy i umawiamy się nad Song-kulem wieczorem.
Prowadzi Sambor z Martą, potem Waldek z Kubą, ja z Irma i Kajman z Gosią swoim Patrolem.
Tosor już znaliśmy – czas wjazdu na górę skróciliśmy z 4 do 2,5h. Oprócz znanego głębokiego brodu przy żadnej z przeszkód nawet nie zsadzaliśmy pasażerów – tak już czuliśmy się pewnie.

1495
1481

Wlecieliśmy na górę sprawnie lawirując miedzy kamyrdolcami, nawet się nie zająknąwszy. Ćwiczenie czyni mistrza. Za przełęczą kamienista szutrówka prowadzi już tylko w dół zieloną doliną, lekko przymgloną poranną mgiełką. Jest pięknie, chce się krzyczeć. Dnem płynie rzeka, ta sama, która tak dała nam w dupę pod przełęczą Barskoon dwa dni wczesniej. Teraz jest to już regularna rzeka, i w miarę pokonywanych kilometrów, staje się coraz większa. Cóż, nie dziwota, mijamy góry, z czapami wiecznego śniegu, spod których wypływają błękitno zielone stróżki i zasilają naszą rzekę. Tu i ówdzie zielone zbocze upstrzone jest pasącymi się krowami i owcami. Znaleźli się nasi kumple na sowieckim Uralu. Doglądają tu teraz swoich stad.

1484
1485
1486

Droga istnie afrykańska, jest drogą wymarzoną. Afrykanerzy o takich śnią cały rok planując kolejną wyprawę. Pewnie przejechało by się jakaś puszką wiec nie żaden hardkore, ślad na dwa koła, nieduże kamienie zmuszające do uwagi i otwarta po horyzont głębia doliny. Bosko. Co chwile przecinamy jakiś kryształowy potok, bez ekstremy, po prostu fajny bród i foty. I dzicz. Nikogo. Zero zabudowań, czasem jakaś zabudowa pasterska. Nawet nie jurta, bo się nie opłaca transportować jej z dołu na te parę miesięcy.

1483
1508
1509

W jednym z takich potoków Waldek daje popis ekwilibrystyki płynnie połączony z efektownym padem w nurt.
- Kurwa, Kurwa, Kurwa – wyrwało się Kubie – 17latkowi, synowi Waldka – aż echo poniosło po górach, a świstaki wskoczyły do swych nor. To pierwsze głośno wypowiedziane słowa, wiec wszyscy jesteśmy pod wrażeniem. Tata chyba też, tylko mama pewnie nie będzie zachwycona jak przeczyta. Od tej chwili Kuba został mężczyzną. No prawie. Koniaku marki Kirgistan nie proponowaliśmy. Chwilkę później dajemy sobie na wstrzymanie, zatrzymujemy się na płaskiej łące, suszymy na słoneczku chłopaków, gotujemy „zemsty Viet-kongu”, odpoczywamy. Słoneczko praży.

1482
1488
1512


Po około 100 km jazdy zmienia się krajobraz z wysokogórskiego na górski, trawa żółknie spalona słońcem, zaczyna się mocno kurzyć. Widać też duże stada dziko pasących się koni. Jak mustangi!- przypomina się stary kawał i towarzyszy do końca wyjazdu. Napotykamy tez osadę –starszy Kirgiz hoduje tu orły. Suszy się też ogromna ilość łajna – w zimie będzie tu jedynym paliwem grzewczym. A zimy mają srogie, nawet do -40stopni Celsjusza.

1489
1490
1491


Potem dolina się rozszerza, pojawiają się zabudowania i całe wioski, droga zasadniczo zmienia swój charakter – jest teraz szeroką, równą, kurzącą się szutrówką. Musimy zachowywać dystans kilkaset metrów, żeby widzieć cokolwiek. Dochodzi do tego pralka, a że nie mam z nią doświadczenia, więc próbuję, różne metody jej pokonywania. Wychodzi, że przy 70 km/h przestaje się wszystko telepać, plomby przestają wypadać i mózg nie obija się w czaszce.
Zmęczył mnie jakoś ten odcinek, wiec z zadowoleniem powitałem asfalt – pierwszy od 3 dni, który po kilku km doprowadził nas do głównej drogi z Torugartu (Chińska granica, przez którą nas nie chcą wpuścić.)

1500
1499

A na skrzyżowaniu handelek przydrożny kwitnie w najlepsze, stoi kilka restauracji w blaszanych kontenerach. Zapraszam żonę na seafood w postaci smażonej ryby. Wygląda to wszystko strasznie, danie przygotowane jest strasznie, knajpa jest straszna, ale i tak zamawiamy po dwa razy taka jest wyśmienita. Popijamy wszystko kolą dla kurażu i rozglądamy się za benzyną.

1496
1497
1498

Stacji – wiadomo – nie ma, ale napisy cyrylicą Benzin czy Soljarka (ropa), wraz ze stojącym PET-em napełnionym jakąś żółtawą substancją nakierują nas na właściwe tory. Pachnie ekstremą, Kirgiz z kanciapy przychodzi z wiadrem, takim zwykłym wsiowym, ocynkowanym i pogiętym wiadrem i zalewa nam Afryki do pełna.

1504

Za zakrętu wyjeżdża reszta ekipy, Toyota, dwa Patrole i dwie Afryki. To nasi! Zabalowali nieźle w Bałykczy w poszukiwaniu internetu…Dalej jedziemy już razem. Ostatnie 60km pokonujemy po równym szutrze, równie piękną drogą jak na początku dnia. Tylko znacznie równiejszą. To tu Pastor, 2 lata wcześniej, zaliczył konkretną figurę, kiedy koleina szutrowa pociągnęła go za koło i nie zdążył wyprostować. Ten luźny nasypany na środku szuter potrafi faktycznie być zdradliwy, wiec na wszelki wypadek nie mowie nic Irmie i napieram w skupieniu. Koleina łapie mnie za koło jak niegdyś Pastora i chce obalić, ale chyba siłą woli dodaje gazu i jakoś się wyratowywuję… Uff gorąco było. Z tyłu dochodzi mnię opierdol.

1501
1502
1503

Ma się już ku wieczorowi, kiedy docieramy na przełęcz Kalmak Ashuu oddzielającą nas od jeziora. To już cos prawie 3500 m npm, chłodno ale pięknie. Ostatnie promienie słońca połyskują na tafli tego górskiego jeziora. Za moment jest już całkiem ciemno. Z oddali, w ciemności pulsuje LEDowa latarka, nasi migaja nam z daleka Petzlem. Jak helikoptery jeden po drugim lądujemy na równiutkiej trawiastej łące , na której rozbite jest jurtowisko. Wódeczka i jakże zasłużone lulu w prawdziwej kirgiskiej jurcie…

1506
1507

7Greg
08.10.2008, 01:40
:Thumbs_Up:

Trochę kazałeś czekać :umowa:

michoo
08.10.2008, 07:44
Dziękuje i proszę o jeszcze.

DrSpławik
08.10.2008, 09:36
Podosku, rozkręcasz się :p
Opis :Thumbs_Up::Thumbs_Up::Thumbs_Up:
Jak to czytam, to mi się przypominają offy w Turcji i banan jeki wywoływały.
No cóż, droga zaczyna się tam gdzie kończy się droga.

felkowski
08.10.2008, 17:04
Coraz fajniej, jeszcze jeszcze...


No cóż, droga zaczyna się tam gdzie kończy się droga.
A to też ładne

Marcin SF
08.10.2008, 19:55
no to pojechałeś waćpan ... czekam na ciąg dalszy :)

podos
14.10.2008, 15:37
Kirgizja cd.

9 sierpnia

1604

1605

Uknuty naprędce plan porannego objazdu jeziora jeszcze przed śniadaniem legł w gruzach gdy zamiast snooze w komórce nacisnąłem stop. A może zrobiłem to specjalnie, bo o 5 było ciemno jak w dupie i zimno jak na Szpicbergenie (Nie byłem, ale sadzę że to zimne miejsce) Dość ze wstaliśmy, Marcin, Jojna i ja, parę minut po siódmej, i wystartowaliśmy z obozu. Solo, zero betów, kufrów i wszystkich rzeczy niepozwalających na nie skrępowaną jazdę.
Poranny widok osłonił spokojną płań jeziora i majaczące w oddali przymglone szczyty. Jezioro jest większe niż się spodziewałem, ma chyba z 10 km szerokości. Trasa dookoła to ponad 100km!

1665

Całej krasy okolicy nie było jednak widać właśnie z powodu porannego zamglenia. Ale perspektywy były dobre - nad nami było już widać błękitne niebo – dzień zapowiadał się więc uroczo. Jak okiem sięgnąć przed nami płaska, równa jak stół trawiasta łąka, ale trawa spalona słońcem, żółta i króciuteńka. Można grzać na moto praktycznie w każdą stronę, z pominięciem drogi, bez zagrożenia wpadnięcia na coś, czego nie było by widać z daleka. Coś, czego nie mamy w Polsce, przynajmniej ja nie znam takich płaszczyzn.

1625

Odkręcamy manetki i rozkoszujemy się jazdą. Amorki odetchnęły wreszcie i rozkosznie wybierają wszelkie nierówności. Po lewej błękitne jezioro, po prawej zielone szczyty gór okalające jezioro Song Kul.
Tam gdzie jezioro wcina się zatoczką między schodzące do wody góry, trawa jest zielona, teren podmokły, często stoi jurta, pasą się konie, owce. W miarę jak słoneczko zaczyna przygrzewać – mgła odchodzi a my wjeżdżając nieco wyżej miedzy pagórki nie możemy oprzeć się widokom przecudnej urody. Strzelamy mnóstwo fot.

1632
1633
1634
1635
1636

I tak ujechaliśmy ze 40 km, chyba zajęło nam to 2 h, wiec zaczęliśmy się zastanawiać czy nie wracać. Najciekawsze jest to, że jadąc wkoło w zasadzie okrągłego jeziora, z jego przymglonymi brzegami, kompletnie traci się odniesienie. Próby namierzenia obozu lub chociaż oszacowania czy jesteśmy już na drugiej stronie spełzły na niczym, zatem pozostaje zawrócić i pojechać tą samą drogą. Jeszcze Marcin się wraca szukać rękawiczek, co mu gdzieś spadły podczas zdjęć, a ja z Jojną, atakujemy piękną zieloną połoniną jeden z pobliskich szczytów. Ma pewnie z tysiąc metrów więcej niż poziom jeziora, ale jedzie się po nim jak po stole, z powodów wspomnianych wcześniej. Jedenka czy dwójka, skala trudności zero. I pewnie wjechalibyśmy na sam szczyt gdyby nie to, żem dupa i nie lubię jeździć niewiadomo gdzie. Pstrykamy fotki z góry i wracamy już razem do obozu.

1630
1631

Śniadanie się właśnie skończyło, więc zjedliśmy resztki z pozostawionego pobojowiska, chleb kirgiski, dżemy, masło i śmietana oraz danie główne – coś na kształt grysiku na słodko ze słodkim sokiem owocowym. Miłośnikiem nie jestem, ale smakowało. Oczywiście siesta i nicnierobienie podoba nam się najbardziej.

1629
1623

Zrobiła się 12, Słońce przypieka niemiłosiernie, a my czołgamy się w okolice cienia, próbując ustalić, co się będzie działo dalej. Trochę się ten plan rozsypał przez chińską zawieruchę i kierownik nie ma łatwego zadania. Bo coś trzeba robić oprócz opalania się. Ustalamy, że zostajemy jeszcze jedną noc, zamawiamy, więc u gospodarza całego barana na wieczór – przygotowanego na modłę kirgizką. Nie wiemy, co to znaczy, ale wkrótce dane nam będzie się dowiedzieć… Na razie musimy zmierzyć się ze sceną krwawego mordu, który na naszym baranie się odbywa, 20 metrów od nas.

1620
1619

Po mordzie, jesteśmy świadkami tradycyjnej gry zespołowej zwanej ulak. Polega ona na przeniesieniu martwego barana na pole przeciwnika i oczywiście odbywa się to na koniach. Kirgizi to z koni raczej nie schodzą, naprawdę potrafią na nich jeździć, a taki koń cieszy się szacunkiem swojego właściciela. Zresztą po doświadczenia z Tosorem, w niektórych miejscach faktycznie wydaje się być niezastąpiony.
W grze wzięły udział dwie drużyny, ale nie wiem, kto grał z kim, ani też kto wygrał. Dość, że walczący wyglądali imponująco oraz poruszali się na swych koniach jakby do nich przyrośli.

1637
1638

Choć mieszkaliśmy na jeziorem, jakoś nikt do nie go nie podszedł – było z 200 m czegoś, co wyglądało jak bagno, a okazało się kępami trawy na dość stabilnym gruncie, zakończonym żwirkowatą plażą nad wodami Song kul. Przeskoczyliśmy po kępach i okazało się, że woda na wysokości 3500 m. nadaje się do kąpieli! Woda była temperaturowo znośna, ale dno niestety porażka: muliście i bagniście, co gorsza wzbijaliśmy tumany mułu, próbując odejść od brzegu w celu znalezienia głębszej wody. Lepsze niż nic, ale bez rewelacji.

Po kąpieli, nasz baran spoczął wreszcie w kuchni, a mokre ciuchy zawisły na motocyklach, należało jeszcze spełnić sponsorskie zobowiązania i porobić jakieś grupowe zdjęcia, na co nigdy albo nie było czasu, albo byliśmy w rozsypce. Sambor wyznaczył miejsce, ponoć jakieś ładne serpentyny na drodze do Narynia.
Ta trasa objeżdżała jezioro od północy – a wiec w drugą stronę niż wystartowaliśmy rano.
Wiodła potwornie kurzącą się drogą ziemną, na dwa ślady samochodu przez łąki otaczające jezioro. Coś jak dawno wyschnięte bagno. Drobny pył wpadał w wszystkie szczeliny, po chwili byliśmy biali a wentylacja w kaskach przestała się otwierać.

1607
1608
1609

Trasa urozmaicona była tu i ówdzie płytkimi brodami potoczków wpadających do jeziora, co pozwalało odpocząć choć na chwilę od wszechogarniającego kurzu….

1610
1611
1612
1613

Na szczęście droga nie była daleka, wiec po 30min jazdy dojechaliśmy do rzeki wpadającej do jeziora. Przelecieliśmy po betonowym moście i na szutrowej krzyżówce pojechaliśmy w lewo drogą do Narynia. Po kilku serpentynach prowadzących ostro w górę oczom naszym ukazała się głęboka dolina-kanion przejechanej właśnie rzeki, przecinającej zieloną wyżynę pofalowanych gór ciągnących się po horyzont. Czegoś takiego w życiu nie widziałem! Te góry nie były wysokie, znaczy były wysoko względem poziomu morza, ale nie wywyższały się szczególnie ponad okolicę. Co kawałek wyżyna ta był przekrojona wstęgą rzeki płynącą dnem dolinek. Teren ten wyglądał na nietknięty ludzką stopą, czysta natura, zero jurt czy wypasu -jak wielki, niedostępny ocean zieloności. Odcięty od świata pionowymi ścianami kanionu z jednej i zamknięty łańcuchem 4-ro tysiączników z drugiej strony. Piękne miejsce.

1622
1621


Tuż za wspomnianym oceanem – otwarła się DZIURA przez duże „DZ”. Droga urywała się gwałtownie postrzępionymi żółtymi skałami. W dół biegł zygzak drogi o milionie zakrętów i nawrotów.

1626
1627


Na dnie doliny daleko, przy samej rzece już, majaczyła droga prowadząca dalej do Narynia. Nie wiem, jaka była różnica wysokości, ale chyba z 1000 m na 200- 400 m. Wprost rzuciliśmy się na ten szuter, gryząc go i szarpiąc zębami drapieżnych TKC. Szuter świstał a migawki sponsora zapisywały kolejne ujęcia…

1628


Powrót wprost pod zachodzące słońce, wydawał się być i piękny i koszmarny jednocześnie. Żałowałem, że Shoei Multitec nie jest Hornetem, bo słońce było tak oślepiające. Z braku Horneta daszek kasku zastąpiłem dłonią i jakoś dojechaliśmy te kilkanaście km do jurtowiska. Po przyjeździe, gospodyni zaprasza do uprzednio przygotowanej jurty. Głodni, zbieramy się naszą 18-sto osobową wycieczką wewnątrz, gdzie zasiadamy na dywanach porozścielanych dookoła wzorzystej ceraty w oczekiwaniu baraniej uczty.

1615

W sumie nie wiem czego się spodziewaliśmy… Jakoś wyobrażałem sobie, pieczone jagnię, podobne do tego, które co roku w gronie przyjaciół godzinami kręcimy na ogniskiem, przesiąknięte zapachem olchowego drewna znad wijącej się u naszych stóp Pilicy… Oczyma wyobraźni widziałem już pieczyste, chrupkie , złoto przypieczone mięsko, przesiąknięte kilkudniową bejcą z jarzyn, cząbru, czosnku i cebuli. Z lekką nutką winnego octu, i delikatną nutą mięty. Gdzie ja tu, durny, widziałem olchy? Jak chciałem tydzień bejcować jagnię skoro zamówiłem je raptem 7 godzin temu? No i jakie to jagnię, co ma 4 lata!

A więc mamy, co chcieliśmy. Na stół, o pardon, na ceratkę, wjechały miski dymiącego, gotowanego bez przypraw mięsa, mdłego, tłustego, twardego i włóknistego. Rozejrzałem się po jurcie, i widząc przerażenie w oczach naszych dziewcząt szybko zaproponowałem po lufie na odwagę, i wyciągnąłem rękę po kość do ogryzienia.

1639
1618


Gospodarz tym czasem zrobił rundkę dokoła jurty i zapakował każdemu na miseczkę jakiś lepszy lub gorszy kawałek mięsa z kością. Jacek jakoś wpadł mu w oko i otrzymał najważniejszą i najcenniejszą cześć –
głowę. Rozumiecie? Ugotowaną, kurwa, w całości głowę. Sczerniałą, razem z uszami, oczami i powiekami, wargami, policzkami i, kurwa, nawet z zębami -baranią głowę. Futro jakoś tylko odpadło, ale i tak wyglądało to strasznie. Krótka szczecinka zerka na nas z wnętrza baraniego ucha… Atmosfera w jurcie wyraźnie się zagęściła… Zerkając na Jacka każdy uważa, że i tak miał szczęście, więc szybko pałaszuje swój kawałek czekając na rozwój sytuacji… Widząc przerażenie w oczach Jacka, oddaję mu swoja giczkę, a głowa jakoś ląduje z powrotem w misce. Czyli gramy w Czarnego Piotrusia…

1603


Takiego ciśnienia nie wytrzymują już niektórzy uczestnicy i pod pretekstem przewietrzenia się próbują opuścić lokal. Na wejściu natykają się jednak na gospodynię, która wchodzi z kolejnym specjałem z naszego barana.
W pogiętej aluminiowej 10cio litrowej misce niesie bieszbarmak – danie, które w dosłownym tłumaczeniu oznacza „pięć palców” – to od jedzenia go rękami. To wprawdzie tradycyjna potrawa kazachska, ale jak widać w Azji Środkowej granice się zacierają i nomadowie kirgiscy przywlekli je ze stepów Kazachstanu tutaj i traktują jak swoje. I cale szczęście, bo Kazachowie biorą głowę konia do tego dania. A właśnie zasadniczą częścią bieszbarmaku jest gotowana głowa (ta sama, co ją dostał Jacek) która jednak wcześniej na patyku jest opalana nad ogniskiem (z braku drzewa ognisko pali się kizjiakiem – czyli suszonym gównem) a zwęglone części głowy wyskrobuje się do dania, nadając mu niepowtarzalny aromat spalonych zwłok i wspomnianego kizijaku, zapach którego, sam zasługuje na odrębną opowieść. Wiemy już skąd taki przydymiony kolor wspomnianej głowy…
Qśma, chyba nieświadomy receptury przygotowania powyższego specjału, poinstruowany ręczną obsługą dania, sięga dłonią do miski i zagarnia makaron z kawałkami mięsa pochodzącego z niewiadomych części baraniego nieszczęśnika. Kilkoro równie nieświadomych idzie w jego śladu próbując kirgiskie spaghetti.

1606

W koło nieprzerwanie chodzi kielonek z polską wódką. Co to miał w przepastnych zakamarkach kufrów motorków lub dzipów zostało przyniesione tutaj jako wspomaganie przełykania i psychy. Walimy lufę za lufa, ale i tak histeryczny, wybuchający, co chwila śmiech świadczy o naszym trudnym położeniu.
Łeb barani łypie na nas z talerza, ale, jako że to największy przysmak przygotowywany na specjalne okazje i tylko dla specjalnych gości – trzeba się będzie jednak z nim zmierzyć. Honor grupy ratuje Przemek alias Oberżyświat, którego ksywa świadczy o tym, że niejedno w życiu wypił, i byle czego też nie jadł. Odkrawa więc, na początek, barani policzek i przeżuwa go w ciszy, ku ogólnemu przerażeniu gawiedzi. Następnie scyzorykiem otwiera ugotowana, zaciśniętą powiekę i wydłubuje zastygłe w przerażeniu oko. Nie wierzymy, że je zje, jednak wkłada je do ust i zaciska szczeki… Słyszymy charakterystyczne chrupnięcie i wyobrażamy sobie rozlewający się po ustach płyn z gałki ocznej… Brrrrrry!

1616
1617


Przemek twierdzi, że smakuje trochę jak salceson, na co Jojna – widać miłośnik głowizny, decyduje się na ekstrakcje drugiego oka… Podczas gdy Aga wypełnia już papiery rozwodowe i przysięga sobie ze już nigdy przenigdy go nie pocałuje, Jojna przekłada sobie oko językiem z jednego policzka do drugiego nabierając odwagi na zaciśnięcie szczęk…

1614

puszek
14.10.2008, 16:51
Podos...litości nie pisz juz o jedzeniu.....Najebka dzida, widoczki... to jest super...Nie wiedziałem ze jesteś sadysta z kuchennym zacieciem......" przełozył sobie jezykiem oko...":convulsion::convulsion:

Gradient
14.10.2008, 17:40
O żesz w morde.Aż ślinka cieknie.:haha2::haha2::haha2:

felkowski
14.10.2008, 18:18
POOOODOS ty sadysto przerwać w takim momencie. Hiczkoki niech się schowają. Aż się spłakałem..... JEEEEEEEEESZCZE

belfer
14.10.2008, 18:49
foty i opis rewelacja :) czekam na wiecej

ŁukaszBIA
14.10.2008, 21:40
Poszczałem się ze śmiechu. Melanż pierwsza klaaasa!!!!!!

ramires
14.10.2008, 23:11
Przypomnialo mi się, jak w LWD też podobne rzeczy wcinali ... :D

tylko tam ludzie z braku laku jedli ... jądra ... dobra, już nie będę

Podos, tym razem przyznaje się bez bicia, warto było poczekać :) (już nie będę poganiał)

Marcin SF
14.10.2008, 23:17
dobrze,że po % jestem bo ja to taki delikacik w sprawie kulinarioof jestem że pewniem bym zwrócił ;)

wieczny
14.10.2008, 23:35
japierdole :d

ltd454
15.10.2008, 01:05
:drif:

bajrasz
15.10.2008, 07:39
no i, no i?

JareG
15.10.2008, 09:06
(..) ja to taki delikacik w sprawie kulinarioof jestem że pewniem bym zwrócił ;)
Bylebys trafil w miche, lokalesi dorzuciliby makarona, wybeltali i pokuszali.. :D:D

;)

podos
15.10.2008, 09:37
Dziekuje za pozytywne komentarze, a i Was chcialem troszke rozruszać. Widzę że sie udało. Męczę sie okrutnie przy tej pisaninie, efekt jest daleki od takiego jak bym chcial, ale i tak sie zawziąłem. Niestety bedzie to trwało...

Kulinarnie jeszcze bedzie, bo to moja taka mała pasja, ale tego typu hardkoru to już chyba nie bedzie. No moze jeszcze końcówka tego wieczoru.

Zachęcam pozostałych uczesników, o ile czytają, do dzielenia się równiez swoimi wrażeniami, pewnych aspektów wogóle nie dotykam, a tez z pewnoscią dodadzą kolorytu.

Nie musze chyba dodawać ze foty pochodzą od wielu uczestników: Sambora, Przemka, Kajmana, Jojny a jak dostanę reszte to tez od Waldka i Marcina.

Michasso
15.10.2008, 10:49
Cześć kulinarna jedna z lepszych, będę okazywał innym:). Swoją drogą dopiero teraz znalazłem czas na przeczytanie całości i przy niektórych fotkach (z opisami) na biurku pojawiła się kałuża śliny. Wiem do jakiej podróży dążyć, nie ma co:)
Aha, Sambor nie jest uparty- to wariat ;).

klanol
15.10.2008, 11:05
no to widać, że temu baranu oczy wyszły... ze zdziwienia :D
super, właśnie wpierniczam kanapkę i zastanawiam się jakie to uczucie poczuć w ustach trzaskające oko, które przed chwilą na mnie patrzyło :) trrrrrrach i mlask :P a wspomnę iż kanapka salcesonem wypchana jest :)

jochen
15.10.2008, 14:14
Podos, kurczę przerwałeś wątek w najciekawszym momencie!! I co Jojna? Poprzekładał jęzorem patrzałkę, pomlaskał i nacisnął?? I jak się to skończyło?? Pliiiz, dokończ temat :bow:

ATomek
15.10.2008, 16:23
Podos. A nie masz czasem przepisu na to kirgiskie spaghetti?
Zrobiłbym teściowej.

kajman
15.10.2008, 16:48
Podos - nie zapomnij wspomnieć o jedynym osobniku/stworzeniu które płakało po śmierci barana - i dlaczego tak przejmująco :haha2:

wieczny
15.10.2008, 17:35
No co no... Dla mnie też by to był niemiły widok. Co prawda jak wpieprzam szyneczkę nie żałuję zwierzaka, z którego ona jest, ale tak na żywo na pewno daleko by mi było od obojętności jeśli chodzi o odczucia.

kajman
15.10.2008, 17:45
ale najlepsze kto - i dlaczego (to czywiście nasza interpretacja) - i jak głośno płakał/protestował.
Ale to niechPodos opowie - nie bedę się wcinał - chętnie poczytam;)

podos
16.10.2008, 09:17
Ależ wcinaj sie wcinaj - zwlaszcza ze nie za bardzo wiem o co chodzi.

Pastor
16.10.2008, 09:28
Ależ wcinaj sie wcinaj - zwlaszcza ze nie za bardzo wiem o co chodzi.

A nie o kolesia przywiązanego do tego samego słupka...? :)

Zdrowia!
:hello:

podos
16.10.2008, 09:31
no chyba tak ale jedno zdanie potrafie raptem sklecic na ten temat, wiec zachecam do szerszej wypowiedzi.

Marcin z Zakopanego
16.10.2008, 11:43
Podos - tak fajnie piszesz, że sam z przyjemnością czytam, mimo że brałem w tym udział :)
Jako suplemencik wklejam dwie fotki z rannej wycieczki nad jezioro o której wspominasz przed wgryzieniem się w barana...

podos
21.10.2008, 15:48
Kirgizja cd.

9 sierpnia cd.

Rozgryzione oko pękło, Agnieszka odwróciła głowę, a Jojna, odpuścił poszukiwanie soczewki językiem, nie rozsmakowując się w ciele szklistym, przełknął całość i zapił kielonem czyściochy. Przez jurtę przeszło westchnienie ulgi. Nie było już więcej oczu.

Wypity alkohol uderza do głowy, rozochocamy się. Rzucam pomysł by dobrać się do mózgu. Na ten pomysł, połowa sali uznaje imprezie za skończoną. Nie dają się skusić nawet na plastry gotowanej wątroby przekładane baranim tłuszczem. Niech żałują, – bo to danie było całkiem, całkiem…

1698

Ale wracając do głowy, bo to wokół niej oscylują nasze dywagacje. Wezwaliśmy na pomoc gospodarza, aby pomógł nam rozłupać czaszkę. On zaś fachowo przyłożył kosę w okolicach potylicy i uderzył w trzonek nasadą dłoni. Odłupany kawałek otworzył drogę do dalszej części uczty, w której tym razem to ja miałem zagrać pierwsze skrzypce. Biorę wiec głowę w dłoń i zanurzam palec w dziurę w czaszce. Mózg w konsystencji ciepłej szarlotki daje się zakręcić palcem i wyciągnąć na światło dzienne. Smakuje… jak to mózg. Kto jadł ten wie. Kłamię, że dobre i przekazuję głowę dalej. Nieliczni próbują, również kłamią i zachęcają do spróbowania.

No i tak się skończył kolejny długi dzień pod słońcem Kirgizji.

1710

10 sierpnia

Rano zwijamy obóz, śniadanko jeszcze raz serwowane przez gospodarzy i ruszamy w dalszą trasę. Przed nami objazd jeziora w koło, trasą, którego poprzedniego dnia wybraliśmy się na poranny offroad, oraz odszukanie skrzyżowania drogi gdzieś w kierunku na Beatowo i dalej na granicę chińską na przełęczy Torugart. Ciągle krążymy w jej pobliżu, tak, aby na dany sygnał najechać ziemię chińską całym naszym regimentem w sile, hmmm, niech policzę…, około siedmiuset koni…mechanicznych. Drogą tą jeszcze nikt z nas nie jechał, ani na tej, ani na poprzedniej wyprawie, więc zupełnie nie wiemy, czego się spodziewać. Liczymy na jakąś stacje przed Baetowem, inaczej będzie cienko…O żadnej niestety nie wiemy.

1706

Ruszamy, zatem w szyku bojowym z przykazaniem okrążenia jeziora i spotkani się na rzeczonym skrzyżowaniu. Przelatujemy znany kawałek, słuchając ochów i achów zachwyconych pasażerek. Fakt jazda z pełnym obciążeniem to inna bajka, ale i tak jest fajnie. Mijamy znany nam teren i wjeżdżamy nieznane! Peleton rozciąga się na przestrzeni wielu kilometrów, teren całkowicie się wygładza, w koło tylko pofalowane pagórki pokryte krótką trawą, gdzieś w oddali widać jezioro, wiec przynajmniej wiemy, że jedziemy w dobrym kierunku. Wkoło ogromna przestrzeń, gdzieniegdzie widać pojedyncze pasterskie jurty i czarne kropki inwentarza. Żółto-zielone pagórki pagórki uniemożliwiają obserwację i utrudniają nawigację, wkoło różne ścieżki prowadzące do jurt albo Bóg raczy wiedzieć gdzie. Chwila nieuwagi i zostaliśmy sami. Jeszcze przed chwilą widziałem trójkę motocyklistów po swoje prawej, a teraz zniknęli. Każdy z nas grzeje na azymut, w grubsza określonym kierunku, w znacznym oddaleniu od jeziora, gdyż obawiamy się podjechania zbyt blisko ze względu na możliwy teren podmokły. Zmieniam kurs i rozległą łąką atakuje pobliski wzgórek, z którego mam nadzieję wyśledzić naszą ekipę. Afri jak po stole osiąga szczyt i … Nikogo nie ma… Wokół bezkres wzniesień aż po horyzont.

1692

Kurew-myślę- jeszcze tego brakowało żebyśmy się tu pogubili. W tyle, na horyzoncie dostrzegliśmy ekipę samochodową, która, jak małe żuczki, ciągnąc za sobą chmurę kurzu, przecinała tą wielką łąkę. Ustawiamy się światłami do nich i dajemy znaki długimi. Z chwilę odpowiadają dachowymi halogenami potwierdzając zmianę azymutu. Za chwilę już są z nami, widać ulgę na ich twarzach, jakoś tak nieswoja się czują bez map, GPSów, z ogólnym tylko zarysem planu dnia. Niby zadanie proste objechać jezioro, ale niepokój w sercu narasta. Znowu czuję że dupa jestem, bo nie lubię jeździć w nieznane.

1697

Tak czy inaczej czuję ze jesteśmy w sercu dziczy, a no ściska mnie za żołądek. Za kolejnego pagórka wyskakuje Jojna z Agą, też gdzieś się pogubili w tym pustkowiu. Wspólnie obieramy kierunek, który wydaje nam się dobry, w pewnym oddaleni od jeziora, ale ciągle jednak dookoła. My pełnimy funkcję forpoczty, wjeżdżając szybko na wzgórza i wynajdując przejazdy przez wyschnięte rzeki, a auta, majestatycznie je przekraczają.
Podczas jednego z postojów widzę konia a na nim dwóch Kirgizów jadących w naszym kierunku. Odpalam Afri i jadę w ich kierunku, aby zapytać o drogę. W miarę jak zbliżam się koń wyraźnie się płoszy, by w końcu przejść w galop i zrzucić swoich jeźdźców. 2:0 dla Afryki. I to od jednego strzała… W tłumik. Ubaw mamy nie z tej ziemi, wspominam, że przecież Kirgizi to najlepsi jeźdźcy na ziemi, i a Afri gonimy spłoszonego konia po „stepie”. Nie wiem jak wygląda step, ale to miejsce na ziemi właśnie tak mi się kojarzy. W końcu jakoś dotarliśmy do reszty ekipy na wspomnianym szutrowym skrzyżowaniu.
Po chwili odpoczynku ruszamy drogą, by za chwilę dojechać na skraj ogromnej przepaści!
Jezioro Song kul jest przecież położone przecież wysoko w górach. Wjechaliśmy tutaj pokonując przełęcz 3500m od wschodu, na południowy wschód, droga pięknymi serpentynami przez masyw Moldo-Too zjeżdża do Narynia, a tutaj na południu, równie przepaścicie, zygzakiem wyrżniętym w zboczu, opuszczała się gwałtownie z przełęczy Uzun–Bulak 1100 metrów w dół. U naszych stóp, w dole, majaczy kreska drogi biegnąca dnem doliny.

1704

Irma nie pozwala parkować przy skraju przepaści, z jej lekiem wysokości takie spektakularne dziury musza być traumatycznym przeżyciem. Pewnie jeszcze ma w pamięci ostatnią przełęcz w indyjskich Himalajach, gdzie o mało nie zepchnęła nas z drogi ciężarowa TATA, zostawiając ślad opony na kufrze naszej Afryki. Irma oswaja się więc z myślą o konieczności zjechania tą drogą a my idziemy popstrykać fotki.

1708
1709


Rura na dół, kilkanaście zakrętów szutrówką, z 20 minut jazdy bez większych przeszkód sprowadza nas na sam dół. Po godzinie jazdy przekraczamy rzekę Naryń i za chwilę jesteśmy w miejscowości Ak-Tal, gdzie dojeżdżamy do pierwszego od dawna asfaltu. Od razu zrobiło się bardzo gorąco, ubieramy się na lekko, bo jest już ze 30 stopni.
Mamy wszyscy już ponad 300km od ostatniego tankowania wiec podejrzewamy, że jedziemy na oparach albo siłą woli. Na szczęście Allach nas wysłuchuje i ukazuje nam się stacja. 80 znaczy, że mało oktanów, ale lejemy to z zardzewiałego dystrybutora. No i jak to mawiają starożytni rzymianie, „Kurwa cud!” Wszystkim wlewa się do baku więcej niż mamy pojemności…

1711

Po kilkudziesięciu km docieramy do Baetowa, reliktu poprzedniej epoki komunizma. Senne, zapyziale, miasteczko, środkiem betonowy, dwupasmowy hajwej z centralnie posadowionym słupem z latarniami w pięciu kierunkach i górującym nad tym sierpem i młotem. Wszytko szare, zakurzone, zniszczone. Całość beznadziejnego obrazu dopełnia niska zabudowa rodem z lat 70 i 80 i siedzący bezczynnie ludzie. Przygnębiające miejsce. Ale jest sklep, jest i piwo! Allach Allachem, nawaleni wszyscy wkoło chodzą.

1700

Zjadamy nawet niezły obiad w „restauracji” rodem z Alternatywy 4, uzupełniamy zapasy wody, browary lądują w lodówkach dzipów i jesteśmy gotowi do kontynuowania podróży.
Rozdzielamy się na dwie ekipy. Jedziemy dwiema trasami – górską i nizinną. Motocykle oczywiście pomykają górską. Na cholerę żeśmy tu w końcu przyjechali, no bo co, kurcze blade - jak mawia Mikołajek.
Sobie tak jedziemy w kierunku na Torugart, dnem doliny, którą płynie od czasu do czasu wielka okresowa rzeka i oglądamy urzekające widoczki w prawo i w lewo.

1712
1703
1696

Zostajemy ostatni w szyku, stajemy raz czy dwa razy na zdjęcie, Az tu nagle JEEEEEEEEEEEB!
Coś za długo bez awarii… Motor zrobił BUUUUUUUUU i zgasł. No zajebiście. Pewnie znów ta pieprzona pompa Mikuni. Cale 2000km wytrzymała. Z mną nikogo już nie ma, ciekawe, kiedy się skapną, że trzeba mnie holować… W dodatku w rezerwie tylko spalona już w Kazachstanie pompa elektryczna… Dobra, nie ma co dywagować, przekręcam na rezerwę, chwilę kręcę rozrusznikiem i zapala. Jadę. Szybki teścik jeszcze przeprowadzam, przekręcając z rezerwy i po wypaleniu benzyny z komór pływakowych silnik przerywa. A więc jedziemy na zasilaniu grawitacyjnym. Dobrze, że w baku pełno, nie wiadomo na ile jednak starczy. Doganiam ekipę i informuje o awarii. Nie jadę już ostatni.
A wokoło tak pięknie, że dech zapiera, widok wstecz na dolinę, przeciętą głebokim kanionem rzeki Naryń, warta wszystkie pieniądze.

1699

Po drugiej stronie przełęczy Bieurajlju (wg ruskiej sztabówki) jest równie urzekająco, droga z czerwonej ziemi wycięta jest w zielonej górze, i tak kreci się przez wiele fantastycznych kilometrów.

1693
1694
1695


Na horyzoncie widać wielką samotnie stojąca górę, Marcin twierdzi, że ta góra zbudowana jest z ziemi, i jako alpinista, że się na tym zna. Szanujemy go z to, ale wciąż uważamy ze góra była ze skały. Zdjęcie do wglądu i oceny pozostawiamy Wam:

1701
1702

Pogoda jednak się psuje, widać ciemne chmury nad górami Tien Shanu, zaczyna nawet mżyć. E no, co jest? W Kirgizji miało nie padać! Sambor masz wpierdol!
Groźba poskutkowała, bo jak tylko się ubraliśmy, przestało padać i jeszcze załapaliśmy się na cudne widoki:

1720
1721
1722


Tak w spokoju dojechaliśmy do głównej drogi Naryń – Torugart. Droga międzynarodowa – główny szlak transportowy towarów z Chin do Kirgizji i dalej – jak przystało –droga szutrowa.

1713
1714

Zaraz od niej jest zjazd na bocznicę niegdysiejszego Jedwabnego szlaku. Dla średniowiecznych karawan z Europy stanowiło miejsce spoczynku strudzonych wędrowców – i w tym najsłynniejszego włoskiego kupca i podróżnika - Marco Polo.
To karawanseraj Tash Rabat.

1715
1716

Ulokowany 15 km wgłębi doliny, wysoko w górach, ponad 3500m powitał nas zimnicą, wiatrem, chmurami przewalającymi się nad głową. Nad nami 4500 szczty jednego z pasm Tien Shanu. Zaliczamy zwiedzanie karawanseraju wewnątrz i na zewnątrz i stawiamy namiot pod jutrami. Uważam ze w namiocie będzie cieplej nieco niż w jurcie, inni uważają inaczej, więc zakładamy bazę jurtowo – namiotową.

17171719
1718


Jeszcze tylko ostatkiem sił decyduję się na rozbiórkę pompy Mikuni i potwierdzenie swojej pohimalajskiej teorii „Dlaczego Pompa mikuni jest do dupy w Afryce” Wiernie mi w tym towarzyszy grono pomagierów.

1707

Teoria szybko się potwierdza, membrana zalana benzyną pociągniętą wprost z podciśnienia, blokuje ruch membrany, stąd brak zasilania. Uwalniam więc benzynę, skręcam całość i jadę z Prezesem, Oberżyświatem i Samborem do bani (czyli sauny) w której napalił nam kirgiski gospodarz. Wrażenia bezcenne, dość syfiaście było w tym lokalu 2 na 3 m. Ciągle numerem jeden pozostanie opalana drewnem sauna nad jeziorem w Finlandii gdzie po wyjściu z sauny wchodziło się po oblodzonej drabinie wprost do przerębla w skutym lodem jeziorze.
Ciekawostką był zaś właściciel bani – nauczyciel matematyki, który oprócz rosyjskiego władał również językiem angielskim. Nauczył się go sam, z książki do angielskiego. Nie miał do niej taśmy ani tym bardziej płyty, prawdopodobnie nie słyszał tego języka nigdy życiu na żywo, od nikogo. Z trudem łapaliśmy pojedyncze słowa, w końcu daliśmy za wygraną i wrócili do rosyjskiego. Samozaparcie godnie podziwu! Po francusku tez podobno umiał, ale nie odważyliśmy się sprawdzać.
Obaliliśmy jeszcze sfermentowane kobyle mleko zwane tu kumys, oraz, dla detoxu - piersióweczke koniaku Kirgistan i wskoczyliśmy do zimnego namiotu, zasypiając wśród świstów wiatru i dudnienia deszczu o poły namiotu..

1705

Nie przyśniło nam się niestety to, co by ochroniło nas przed tragicznymi w skutkach wydarzeniami dnia następnego…

Gradient
21.10.2008, 16:15
Ale widoki. Tam to są dopiero puste przestrzenie.
Ostatnie zdanie trzyma w napięciu przed następnym odcinkiem.:)

Czekam z ogromną ciekawością co będzie dalej.:):dizzy::)

bajrasz
21.10.2008, 16:21
Podosie, jak karzesz znowu tak długo czekać na ciąg dalszy, to, to...to masz wpierdol:mad:

puszek
21.10.2008, 16:41
Podosek ma juz to wszystko napisane... siedzi na forum codziennie i luka czy czasem nie ma konkurencji...i cyt znów słów kilka...ale fajnie sie czyta.. i ogląda...:)

ramires
21.10.2008, 17:04
1693


Przyczajony smok, ukryty tygrys :haha2:

Podos, bardzo fajne, ale masz pewne, że z Tobą nie będę jeść, bo kłamiesz! :D

podos
21.10.2008, 20:32
Podosie, jak karzesz znowu tak długo czekać na ciąg dalszy, to, to...to masz wpierdol:mad:

zlituj się, ledwo sie wyrabiam z jednym odcinkiem tygodniowo:dizzy:

Podosek ma juz to wszystko napisane... siedzi na forum codziennie i luka czy czasem nie ma konkurencji...i cyt znów słów kilka...ale fajnie sie czyta.. i ogląda...:)

Taaa. Owszem pisze sobie to w Wordzie, ale nie mam nic do przodu. A konkurencja? Dobrze ze jest. :)

podos
22.10.2008, 09:37
Dołączam jeszcze kilka zdjec z przełeczy Bieurajlju na drodze Baetowo-Tashrabat, robione i innej porze dnia i przy lepszej pogodzie

1724

1725

1726

1727

1728

1729

1730

1731

1732

1733

Babel
22.10.2008, 12:17
ech czad .... czekamy na więcej

ramires
22.10.2008, 13:57
Niemcy powiedzieliby: Das ist wunderbar!
Anglicy - It's wonderful!
Nasi: O kurwa, ja pier..lę!

Jarek
22.10.2008, 14:13
no, super.....Podos- ale za tego baranka macie wszyscy wpierdol :):)

Marcin z Zakopanego
24.10.2008, 16:39
"Plejady" - magazyn miłośników Subaru zamieścił następujący materiał:

puszek
24.10.2008, 19:41
Marcin... to wstep...Teraz prosimy o rozwiniecie tematu...pozdrawiam

podos
28.10.2008, 22:22
Marcin sie nie daje namówić, to może ja?

felkowski
28.10.2008, 22:25
pisz dalej i nie oszczędzaj na kulinariach i innych pikantynych historyjkach CZEKAMY

podos
28.10.2008, 23:07
Kirgizja cd.

11 sierpnia

Poranek przywitał nas mgłą i przenikliwym zimnem. Podczas gdy wrzątek na kawę dochodził na kuchence, Irma likwidowała wnętrze namiotu. Taki podział nam się wykluł, że ja brałem się za kuchnię a Irma za mieszkanie. Zatem gdy okolicę przeszedł aromat świeżo parzonej kawy, therm-a-resty i śpiwory były już zwinięte, i poszczególne elementy ekwipunku wylatywały już z namiotu. Kawkę wypijaliśmy głównie na stojaka, zagryzając kawałkiem oderwanego kirgiskiego chleba-lepioszki - i wyjadając widelcem różne fajne wynalazki z puszek wydobytych z dna kufra.
Mała dygresja dotycząca pakowania. Wewnętrzna torba do kufra alu spełnia swoje zadanie, jeśli jest wykonana z wytrzymałego materiału (cordura) a kufer nie jest zawinięty do wewnątrz, uniemożliwiając wyjęcie torby bez jej uprzedniego wypakowania. Takie zawinięcie powoduje znaczne usztywnienie konstrukcji kufra oraz – w razie dzwona i klepania kamieniem nie traci tak bardzo na szczelności jak np. dość ściśle spasowana Zega. Coś za coś. Dodatkową zaletą torby będzie, jeśli będzie niższa niż wysokość kufra. Na samo dno kufra można wtedy dać te mniej potrzebne szpeja, do których dostęp będzie dopiero po wyjęciu torby. Tak wiec na dno poszło kilka paczek chusteczek pampers, kilka kwadratowych konserw, miernik elektryczny itp. Wszytko jak puzzle ładnie się poukładało, wypełniając szczelnie dno. A to dopiero poszła podpinka od kurtki (nigdy nie użyta) i dopiero na wierzch torba kuchenna. Czyli pozostałe żarcie, sztućce, kubki menażki i kuchnia. Torba po zamkniecie wystawała nieznacznie ponad kufer i pozwalała na szczelne dopakowanie jakimś niepotrzebnym elementem ekwipunku denka kufra. Całość w środku nie latała luzem, więc i nie brudziła się o aluminiowe ścianki.
W drugim kufrze zasada była identyczna. Na samo dno poszła rozłożona na dnie materiałowa rolka z narzędziami, w tym łyżki i pompka. A na wierzch szła znacznie lżejsza torba z kosmetyczką, adidasami, najmniejszymi możliwymi klapkami i różnymi drobnymi szpejami w jednej zgrabnej cordurowej kosmetyczce. Luźne miejsce ponownie wypełniało się jakimiś wierzchnimi ciuchami (w upały) a w zimne np. butelka mineralnej lub coli. Ten kufer, jako nieco lżejszy, był zamontowany po stronie ciężkiego tłumika. Kufry są oczywiście ze ściąganymi klapami, bez zawiasów, co umożliwiało dostęp do ich zawartości bez kłopotliwego demontażu poprzecznie leżącego worka - torby z Prokajaka (www.prokajak.pl). Torba ta mieściła wyłącznie lekkie ciuchy i bieliznę osobistą. Na deklach kufrów z jednej strony znajdował się namiot, z drugiej strony większa mata samopompująca Therm-a-rest.
W sakwach Ortlieb Front Roller zamocowanych na gmolach, znajdowały się dwa śpiwory i mniejszy Therm-a-rest oraz dwa piwa lub para grubszych rękawiczek. W Tankbagu miejsce znalazły telefony, aparat fotograficzny, jakieś słodycze do przegryzienia, ew. rękawiczki, arafatka lub kominiarka. Obrazu wielbłąda dopełniała mini torebka na kierownicę mieszcząca mały zestaw podręcznych kluczy i imbusów, manometr, mini psikaczka do szybki kasku i ładowarkę do komórek.

1809

Nie było szans na wysuszenie namiotu, więc spakowaliśmy mokry do worka i ubrani we wszystko co mamy, opuściliśmy niegościnne Tash Rabat. Nie ujechawszy 15 km, od razu widać, że brzydka pogoda dotyczy tylko wysokości 3200 a poniżej jest ciepło i słoneczne. Znów dzielimy się na dwie grupy, jedna jedzie w drogę powrotną do Baetowa a druga grupa, potrzebująca kasę z banku i dostęp do neta, przez miasto Naryń, Kazarman w kierunki na Jalalabad. Prawie 400 km, wiec ambitnie jak na Kirgizję.
W dodatku chcemy sprawdzić drogę z Narynia do AK-Tal (gdzie jechaliśmy znad Song kul) a nic o niej nie wiemy. Okazała się być zwykłym asfaltem.

1806

No, ale wracając do międzynarodowej szutrówki Kirgizja – Chiny, zapięliśmy czwórkę i grzejemy w kierunku Narynia. Za chwile jest już asfalt. Dość kiepski, bo duże wyrwy i trzeba uważać żeby nie wpaść, ale ogólnie tragedii totalnej nie ma. Po około 100 km najwyraźniej zbliżamy się do Narynia – jednego z większych miast Kirgizi.

1811
1808

Co charakterystyczne dla osad kirgiskich, a raczej muzułmańskich, groby i cmentarze lokowane są na obrzeżach miasta najczęściej na niewielkim wzgórzu. Grobowce, często przybierające kształt domów, zbudowane z tego, co jest pod ręką, czyli z wypalanej na słońcu gliny, stanowią ciekawy akcent architektoniczny w zróżnicowanym i tak krajobrazie. Nie da się tu nie zauważyć podobieństwa z sąsiednim Kazachstanem.

1790
1791
17921793

W naszej skali Naryń to coś mniejszego od Zakopanego. Dwie ulice na krzyż, bazar, parę banków, sklepów, trolejbusy i dostęp do internetu w jakiejś pokomunistycznym wiejskim domu kultury. Zero napisów, trzeba wiedzieć…
Nadszarpnięte dolarowe budżety zostały uzupełnione w jednym z banków, obiad zjedliśmy w jakiejś wypasionej restauracji ze złotymi krzesłami i obrusami, na sekundę wpadłem na neta – powiedzieć Wam, że żyjemy, potem tankowanie i pomknęliśmy wzdłuż rzeki na zachód.
Jak wspomniałem droga z Narynia do AK-Tal to asfalt, w bardzo dobrym stanie, zatem dość szybko się z nim uporaliśmy, nie licząc przerwy na rozebranie się z gorących motocyklowych ciuchów. Tutaj daje się już we znaki klimat kontynentalny suchy. Sprawę pogarsza fakt ze jedziemy dnem doliny od wschodu i zachodu zamkniętej pasmami górskimi Tien-Shanu, i gdyby nie rzeka, z której pobierana jest woda kanałami irygacyjnymi, byłaby to z pewnością zapomniana pustynia. A tak po prawej i po lewej stronie drogi widać pola i poletka z różnymi uprawami.
Po dojechaniu do AK-Tal skręcamy z asfaltu na szuter i przekraczamy Naryń. Pierwszy jedzie Sambor za nim ja i potem reszta motocykli. Droga prowadzi lekko pod górę a przed nami wołga ciągnie niewiarygodny warkocz kurzu. Do wyprzedzania zabiera się Sambor…

JEEEEEEEEEB!!!!

Widzę światła stopu hamującej Wołgi, i tumany białego pyłu, z którego raz po raz widać ręce, nogi, kręcący się wokół własnej osi motocykl i odpadające elementy owiewek…
- Ja pierdole, ale wypieprzyli...- powiedziałem do siebie. To już po niespełna 8 dniach wyprawa ma się zakończyć? Z wrażenia aż zdjąłem rękę z gazu i zwolniłem tocząc się po wyjątkowo głębokim i luźnym tutaj szutrze. Wyprzedza mnie na pełnym gazie Jojna, co otrzeźwia również i mnie i podjeżdżamy razem na miejsce katastrofy.
Sambor masz wpierdol! Za to, że 2 lata temu nie wyjąłeś sobie tytanowej blachy z nadgarstka, co Ci ją musieli wstawić po glebie na zlocie AT. Oczyma wyobraźni widzę jak wkręty połamały Ci kość i wystają teraz z rany!
Chmura kurzu zaczyna opadać i widzimy, że Sambor i Martą podnoszą sięz drogi, w szoku, zakurzeni…
Dobra jest, żyją! Kątem oka widząc jak opłakany stan prezentuje sobą Babcia – Samborowa Afryka, rzucamy się na pomoc poszkodowanym.

1785
1786

Na szczęście Sambor komunikuje brak obrażeń u siebie. Gorzej z Martą, trzyma się za dłoń, Sambor masz wpierdol, palce po natychmiastowym zdjęciu rękawiczki puchną w oczach. Alez z niej twarda babka. Uratowała=a nas swoim spokojem. Każdy facet by już dawno umarł z bólu. Dalej akcja jest już błyskawiczna. Nie pamiętam kto i co, ale w po chwili znajdujemy się już obok drogi w cieniu drzew, Marta, po dwóch ketonalach, leży sobie na kurtce, z palcami usztywnionymi śrubokrętem ze standardowego zestawu narzędziowego Afryki.

1807
1788

Technologia Rejli, chciałoby się rzec, lecz nie jest nam do śmiechu
1. Marta ma złamane palce w prawej ręce a my jesteśmy 100km od Narynia i tyleż samo od Kazarmanu. Obydwa są raczej zapyziałymi dziurami. Tyle, że Kazarman jest w kierunku Dżalalabadu i Osh- trochę większych miast gdzie można spodziewać się pomocy.
2. Babcia ma połamane plastki, szybę, zmasakrowany kufer, poobrywane kable zwisają smętnie spod owiewki. Więcej strat nie widać na razie.
3. Samochodami pojechały inna drogą, nie ma z nimi kontaktu, za nami jedzie tylko Qśma, o ile nie zmienił planów i nie pogonił za chłopakami.
4. Nasz wieczorny biwak z dżipami w Jalalabadzie, raczej będzie niemożliwe.

Na podstawie powyższych punktów powstaje plan dalszej akcji.
Ad 1. Jedziemy dalej.
Ad2. Babcie reanimujemy na miejscu
Ad3. Na szczęście u nas jest jeszcze zasięg GSM, do Qśmy dzwonię i za drugim razem odbiera
- Słuchaj, mamy tu takiego małego dzwona, daleko jesteś za nami? – zagajam
- Około 60 km za Naryniem, Stało się coś? – słychać ze słuchawki
- Nieeee – kłamię - ale Martę trzeba by wziąć do auta. To jedź spokojnie, czekamy na Ciebie – kończę swój wywód, mając na dzieję nie będzie teraz gnał na sygnale.
Ad4. Udaje mi się wysłać SMSa do aut, że mamy „nieprzewidziane opóźnienie” i żeby na nas nie czekali w Kazarmanie, tylko szukali sami noclegu.
No to pora na remont generalny babci. Brygada TT, czyli Taśma –Trytka w osobie Jojny i Marcina, przy użyciu srebrnej taśmy zbrojonej oraz kilku długich plastikowych „Legrandów” powoduje, że z opłakanego złomu, jakim była babcia, wyłoniła się z powrotem królowa. Trochę po przejściach, ale i tak dumna.

1789

Zdecydowanie gorzej jest z kufrem. Ten jest mocno odkształcony, zerwane nity uchwytów do stelaża, zdeformowane ściany. Klapa nie Mo opcji żeby się zamknęła. Pancerny stelaż-wydumka ala’Pastor, bez śladu uszkodzenia, leciutko minimalnie odgięte jedno ramię. Widać rękę mistrza. Ręki Marty nie widać, bo spuchła.
Brygada KK- czyli Kufer-Kamień, w osobie mojej i Waldka zabiera się za kufer. Kilka otoczaków + doświadczenie w prostowaniu himalajskich ZEG – za 15 minut – kufer ponownie przykręcony i spakowany wisi na motocyklu. Wprawdzie teraz już nie rozstanie się z taśmą transportową trzymającą wszystko do kupy – ale jechać się da.

1787

Ani się oglądamy a tu ze skarpy nad nami woła do nas Qśma. Nie uwierzył, i grzał chyba na złamanie karku, bo w 15 minut nie da się przejechać Patrolem 40 km…
Wszystko gotowe, pora jechać - Martę wsadzamy do Patrola, Sambor grzeje do przodu szukać lekarza w Kazarmanie, a reszta normalnym tempem podąża za nim.

Sambor – w ramach przełamywania stresu pourazowego – zostawił za sobą tuman pyłu i zniknął za zakrętem. Teraz w spokoju musi poćwiczyć swobodne pokonywanie zdradzieckich szutrowych kolein. To własnie jedna taka bura suka go obaliła, najpierw powoli składając cały motor na bok, a potem, w reakcji na gwałtowne skręcanie kierownicą napierłą całą siłą na bok opony i obaliła dzielnego jeźdźca. Nie ma co dywagować, my zaś, sztywni jak nie wiem co, ruszyliśmy za nim.

1804

Żaden szuterek już nie był taki sam. Jechaliśmy jak ostatnie dupy, wykonując w koleinach ewolucje, które tylko pogarszały sprawę. Baliśmy się jechać szybciej, co ustabilizowałyby motocykl, w efekcie jechaliśmy wolniej, i co rusz, przednie koło łapało jakiś uślizg na bok, i było jeszcze straszniej. Próg odporności Irmy na moje szutrowe wygibasy wyraźnie się obniżył, nie miała ochoty na spotkanie z matką ziemią mimo kompletu ochraniaczy które mamy na sobie. Obiecujmy sobie, że nawet w chwilach największej słabości nie ruszamy się na motocyklu bez odpowiedniego stroju. Było to chyba najgorsze 140 km przejechane po jednym z najpiękniejszych terenów, jakimi w życiu jechałem.

1797
1805
1798
1799


Zwłaszcza przełęcz Kara- Koo, z widokiem na dolinę Narynia, w popołudniowym świetle, nie pozwoliła nam przejechać bez wyciągnięcia aparatów.

1800
1801
1802
1803

Za przełęczą lokals informuje nas, że do Kazarmanu jeszcze z 2h jazdy, choć odległości w km nie potrafi określić. Jakoś nie chcemy w to uwierzyć, bo ta droga miała być na skróty, ale ziarenko niepewności zostało zasiane. Niestety sprawdziło się w całej rozciągłości. Kolejne bite dwie godziny mordęgi i nieskończonej ilości zakrętasów, zjazdów i podjazdów miedzy górskimi przełęczami uświadamiają nas, że skrót był o 40 km dłuższy od normalnej drogi doliną. Gdyby nie dzisiejszy wypadek, mogła to być jedna z ładniejszych dróg, z jakimi dane nam był się zmierzyć w Kirgizji. A tak w pamięci pozostanie jako istna mordęga. Mama nadzieję że ktoś tam jeszcze pojedzie i doceni ją jakimś miłym opisem – bo jest tego warta.

1794
1795
1796

W końcu, późnym popołudniem zjechaliśmy z gór i ponownie przekraczając rzekę Naryń, wjechaliśmy na przedmieścia Kazarmanu. Przy Naryniu to dopiero jest dziura. Jedna Głowna droga i cała cywilizacja wzdłuż niej, ot kilka sklepów stacja benzynowa, szkoła. Nic! Zatrzymaliśmy się na poboczu i postanowiliśmy poczekać na pozostałych uczestników. Jojna z Anieszką już byli, Waldek z Kubą jechali tuż za granicą naszego kurzu, ale z kolei zgubili gdzieś jadącego za nimi Marcina z Kasią. Trochę byłem zły, za nie trzymanie szyku i gnanie na złamanie karku bez oglądania się za siebie, zwłaszcza, że nie wiadomo kiedy Marcin „się zgubił”. To było długie pół godziny, i tylko dlatego nie zaczęliśmy się wracać, bo wiedzieliśmy, że Qśma z pewnością zamyka pochód swoją patrolową karetką. I dlatego jak zobaczyliśmy ich auto na horyzoncie, miny nam zrzedły. Ostatnie kilkaset metrów zanim do nas dojechali, poświeciliśmy na snucie czarnych scenariuszy, co tez takiego się stało z ostatniem motocyklem w szyku?
- To nie jest jeszcze koniec dnia – oznajmił Qśma grobowym głosem – a nam kolek stanął w gardle.
- Złapali gumę 8 km stąd – oświadczył żartowniś – a w oddali echo poniosło łomot kamienia spadającego nam z serca.
Na szybko ustaliliśmy, że Qśma jedzie znaleźć Sambora, a reszta szuka miejsca na biwak w maks 20km za Kazarmanem. Ja wracam do Marcina z łyżkami i szpejami do opon. Równiutko po 8 km, stoi przy drodze jego Afryka, trochę już rozgrzebana.
Tutaj mała uwaga na przyszłość - śrubokręt z zestawu standardowego niezbyt nadaje się do odkręcania plastikowych osłonek lag. Wypada mieć większy. Do zdjęcia przedniego koła wystarczy odkręcić tylko dół plastikowej osłonki i tylko z prawej strony motocykla.

1810

Podczas gdy ja instruuję Marcina jak dokonać wymiany dętki, dziewczyny robią kawę próbując przy tym wzniecić pożar naszym MSR-em (odpalanie jest bardzo podobne do ruskiego Szmiela) i spalić otaczające wkoło chaszcze. Dymu nie starcza jednak na komary, które na odchodne jeszcze nas popróbowały. Jadowite placki z tego wieczora nosiliśmy jeszcze po powrocie do Polski. I było by już prawie cacy, gdyby nie Afri, która bez przedniego koła wyważona była za pomocą bagażu i centralnej podstawki. Nie wzięliśmy jednak pod uwagę wiatru od rufy, który jednym małym szkwałem uziemił nasza królową.
Po zmroku dojechaliśmy wreszcie do Kazarmanu, gdzie na stacji czekał już na nas Sambor z zagipsowaną Martą. To, co zobaczyli w „bolnicy” zasługuje na ich osobną opowieść, ja ograniczę się do przytoczenia diagnozy – jeden palec złamany, drugi wybity. Marta kontynuuje podróż w dzipie, my tankujemy siano i piwo, ponieważ mamy ogromną ochotę się dzisiaj napierdolić.
Po 16 km za Kazarmanem widzimy migającą czołówkę Petzla, nasz znak rozpoznawczy, i za chwilę, po małym offroadzie w kompletnych ciemnościach rozbijamy namioty. Jakże byliśmy szczęśliwi, że ten dzień się już skończył. Tak więc powoli oddawaliśmy się we władanie trzeciej furii afrykańskiej – Najepce.

puszek
28.10.2008, 23:51
:)...Postarał sie...

wieczny
29.10.2008, 00:52
:drif:
:lukacz:
:Thumbs_Up:

Marcin SF
29.10.2008, 08:08
ŁOOOOOO piękne, bolesne i prawdziwe, tak się zaczytałem,że się spóźnie do pracy :D

felkowski
29.10.2008, 08:17
Niezła jazda, jak się ma teraz Marta ? Czy następna (wg zapowiedzi) opowieść będzie o tym szpitalu ?

Lewar
29.10.2008, 11:10
No to zapodawaj dalej...
I nie za miesiąc bo będzie wpierdol
A swoją drogą, jak ja bym zaczął pisać co miałem w kufrach albo zwłaszcza Piotr, to wyczerpałaby się pojemność tego serwera.

bajrasz
29.10.2008, 12:03
Mam nadzieję, że limit taaakich przygód już wyczerpaliście!

ltd454
29.10.2008, 12:47
To musial byc piekny dzien z serii o zesz qurfa. Zajebioza

sambor1965
29.10.2008, 18:28
Niezła jazda, jak się ma teraz Marta ? Czy następna (wg zapowiedzi) opowieść będzie o tym szpitalu ?

Opowiesci o szpitalu mialo nie byc, podobnie jak samego szpitala.
A to bylo tak. Dzionek zapowiadal sie rzeczywiscie nudno i asfalt pozwolil na rozwiniecie predkosci i skrzydel. Zjechalismy z glownej drogi na te w strone Kazarmanu i wiedzialem, ze tuz za mostem konczy sie asfakt i zaczyna szutrowa rzeznia. Prowadzilem grupe, na moscie dopadlem audi ( a nie Wolge) i chcialem je wyprzedzic zeby nie lykac kurzu. No i wyprzedzilem. Powiedzialem tylko Marcie, ze rzeka nazywa sie Naryn i wpadlem na szutrowke. Bylo na moje oko jakies 70 km/h.
Nie pocelowalem w odsypane i najechalem na miekkie, motocyklem bujnelo, skontrowalem i sie zaczął taniec. Prawda jest taka, ze gdybym jechal wolniej to mialbym z czego odkrecic i moto pewnie by wyprostowalo i pojechalbym dalej. Jednak bylem na takim biegu, ze byla dupa. Bronilem sie jakies 30-40 metrow skladajac sie w coraz glebsza amplitude. Bynajmniej tego nie kontrolowalem. W koncu mnie owinelo dookola motocykla i wyplulo z siedzenia. Wiem na pewno, ze nie przelecialem nad kiera, tak na moje rozeznanie po prostu wypieprzyla mnie z motocykla sila odsrodkowa.
No niestety od razu wiedzialem, ze z Marta jest niedobrze. Tutaj dodam ze bylismy full ubrani, z ochraniaczami etc. pomimo tego, ze bylo bardzo cieplo.
Od razu bylo widac ze z palcami jest niefajnie. Dodam tylko, ze Marta zarabia na zycie stukajac nimi w klawisze.
No, ale wielkiego szoku nie bylo na miejscu, choc Podos to dosc dramatycznie opisal. Bylem wsciekly na siebie i prawde mowiac jestem do tej pory, bo to ewidentnie moj blad. W dodatku niesmialo napisze ze nie brakuje mi doswiadczenia w jezdzie po takich drogach, a jednak zdarzylo sie to mnie. Mea maxima culpa.
O babcie bylem spokojny i rzut oka wystarczyl, by wiedziec ze bedzie nadawala sie do jazdy. Troche mnie dupsko bolalo i reka tez, ale chlopcy faktycznie w kilkanascie minut nadali babci wyglad afrykopodobny.
Wiedzialem, ze Kazarman to dziura i kiepsko tam bedzie z opieka medyczna, ale wiedzialem tez ze zaraz dalej jest Jalalabad, Osz i dobra droga do Biszkeku. Rozsadek kazal wiec napierac, a nie wracac do Narynia.
Polecialem do przodu troche szybciej, bo czulem sie troche niezrecznie po tej wywrotce i balem sie ze zlapie jakas schize co to pozniej meczy czlowieka miesiacami nie pozwalajac normalnie jezdzic. No wiec tak troche na przelamanie pojechalem i w Kazarmanie znalazlem szpital powiatowy. Troche poczekalem i po 2 godzinach dojechal Qsma z Marta.
Na pogotowiu przyjmowal dyrektor szpitala. Wyslal karetke po radiologa, zrobiono zdjecie, potwierdzono diagnoze i facet sie wzial za nastawianie palca. Poprzedzono to zastrzykiem przeciwbolowym.
Za zdjecie kazano zaplacic ok. 2 dolarow. Nastawiania nie bylo w cenniku wiec pogadalismy troche po rosyjsku i dyrektor machnal reka.
Nie bede was epatowal opisem tego szpitala: napisze tylko, ze bylo bardzo biednie. Na szczescie byly strzykawki jednorazowe, ale to wlasciwie tyle co dobrego mozna powiedziec. Facet od razu zaznaczyl, ze w Jalalabadzie trzeba pojsc do chirurga, ktory to zobaczy raz jeszcze. Tak tez sie stalo i stwierdzono, ze trza to zrobic raz jeszcze. Niestety zlamanie jednego palca jest przezstawowe i raczej bedzie to trudne. Nastawiono, zagipsowano a nastepnego dnia w Osz powiedziano ze trza raz jeszcze.
Po powrocie do Polski okazalo sie ze tak naprawde potrzebna byla operacja, ale taka i w Polsce trudno byloby w malym osrodku przeprowadzic. Minelo 2,5 miesiaca, Marta chodzi na rehabilitacje 2-3 razy w tygodniu. Zakres ruchu sie powiekszyl, ale daleko jej do sprawnosci ktora miala. Oczywiscie nie moze pracowac. Wszystko wskazuje na to, ze czeka ja operacja.
Pamietajcie o tym jak pocinacie szutrowkami...

Franz
29.10.2008, 19:07
Mhm, mówiłem już dawno temu ,ze tempo za szybkie.
Podobnie się mogło stać jak się wypieprzyłeś z młodym...
Też wtedy kilka razy mało konkretnej gleby nie zaliczyłem
goniąc grupę.

Poszaleć można koło komina ....

sorry za reprymendę

sambor1965
29.10.2008, 19:14
Mhm, mówiłem już dawno temu ,ze tempo za szybkie.
Podobnie się mogło stać jak się wypieprzyłeś z młodym...
Też wtedy kilka razy mało konkretnej gleby nie zaliczyłem
goniąc grupę.

Poszaleć można koło komina ....

sorry za reprymendę


E no... z mlodym wyrznalem bez predkosci wlasciwie. I bez zadnych konsekwencji. Co nie znaczy, ze nie masz racji w ogole. Tisze jediesz dalsze budiesz...

7Greg
29.10.2008, 20:40
Ech te przygody.......
Ale szacun za sprawną organizację i szybkie podejmowanie decyzji.

podos
04.11.2008, 17:25
Kirgizja cd
12 sierpnia

Rano obudziła nas upał. Miejsce biwaku było ulokowane na trawiastej półce na zboczu dopływu Narynia i wystawione było całkowicie na bezlitosne plące promienie słońca. Błyskawicznie wyskoczyliśmy z namiotów, wiadomo, szybkie dobudzanie kawką i poszliśmy sprawdzić możliwość wykąpania się w rzece. Powoli przedzieraliśmy się przez nadrzeczne krzewy, pomni uwag Sambora o skorpionach i wężach, występujących już tutaj w znacznej liczbie. Wagę tych przestróg pojęliśmy przepłaszając jakąś „anakondę” wygrzewającą się na ścieżce wprost u naszych stóp. Woda okazała się za zimna i za rwąca na kąpiel, ale wystarczająca by zmyć z siebie kurz i wspomnieniami dnia wczorajszego. Marta spała dobrze, nafaszerowana środkami przeciwbólowymi, wsadzamy ją do Qśmy, szybko zwijamy obóz i wyruszamy podgonić resztę ekipy. Chcemy dziś dotrzeć przez Dżalalabad do Osh, już na spokojnie, i tam zamelinować się na dzień dwa w cywilizacji. Całość coś ponad 200 km, z czego połowa asfaltem.

1964

Startujemy i po godzinie wspinaczki, tuż przed przełęczą Kołbama (3100m) doganiamy ostatniego w kawalkadzie samochodowej. Za chwilę jesteśmy na przełęczy – już wszyscy razem. Widok z góry w stronę Jalalabadu jest naprawdę imponujący, znowu kawał dziury i gdzieś daleko na konću na dnie widać kreseczkę drogi. Wszytsko oczywiście po szutrze i kamieniach. Marzenie motocyklisty. Dla takich dróg wszakże tu przyjechaliśmy. Puściliśmy się więc na dół, pomni wydarzeń dnia wczorajszego, ale też w znacznie lepszej już formie fizycznej i psychiczniej. Sztywność ruchów minęła zupełnie, silniki dudniły równomiernie no i kompletną już ekipą ponownie posuwamy się naprzód.

1920
1921

Trochę nas pokarało przez to rozdzielenie się. Wygoda wożenia betów w samochodach brała nieraz górę nad rozsądkiem i nagle okazało się, że to ktoś nie ma śpiwora, inny materaca albo zapasów żarcia czy wody. I z czystej wygody zakupy, zamiast na naszych objuczonych rumakach, lądowały w czeluściach samochodu lub w mroźnych otchłaniach lodówki. I przyznać się muszę, że tej ostatniej pokusie nie byłem w stanie niejednokrotnie sprostać. No może nie mogłem jeszcze się powstrzymać przed zbieraniem różnych kamieni zamówionych przez moją córkę oraz forumowiczów. Miałem taką torbę u Kajmana, która z dnia na dzień stawała się, cięższa i cięższa i na szczęście zanim zwróciła jego uwagę trzeba było wracać. Dzięki Gosiu.
Jazda na dół zajęła nam chyba z godzinę, taki kawał trzba było przejechać. Potem jakoś nic nie utkwiło mi specjalnie w pamięci no może oprócz specyficznego sposobu suszenia ziaren słonecznika…

1922
1923
19251924

Wczesnym popołudniem dojeżdżamy do Jalalabadu, sporego miasta, ale, jako że było tylko miastem tranzytowym, wspomnienia z niego związane będą wyłącznie z szaszłykami baranimi popitymi coca-colą w przydrożnej knajpce pod parasolami. Tu się nauczyłem, że trzeba zamawiać minimum 3 takie szaszłyki, bo jeden to może robić, co najwyżej, za nędzną hors-d’oeuvre. Co do coli, to tradycyjnie służyła ona jako środek bakteriobójczy, stosowany doustnie, każdorazowo do posiłku z niewiadomego źródła. Zasadniczo stosowanie zasady „Boil it, cook it, peel it, or forget it (Obierz, ugotuj albo zapomnij) przywieziona z Indii, miała tutaj również swoje zastosowanie, jako że azjatycka flora bakteryjna różni się od naszej, a jej skutki bywają zgubne. Przekonał się o tym kiedyś dotkliwie Jojna, wiec nie chcieliśmy pójść jego śladem. Surowiźnie mówiliśmy nie, no chyba, że kupionej własnoręcznie i umytej. Po pewnym czasie, gdy uznawaliśmy, że nasze żołądki są już odporne, pozwalaliśmy sobie na małe sałatki pomidorowo – cebulowe – tak jak teraz.
Droga z Jalalabadu do Osh w swojej najkrótszej wersji biednie przez Uzbekistan, który, nie wiedzieć skąd, wbija się tu swoim językiem, przez lata kompletnie zakłócając sensowną komunikację między dwiema częściami Kirgizji. Sambor w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku (sic!) przejechał na własne ryzyko tą trasę w bagażniku Łady, my zaś, ponieważ byliśmy na wakacjach, skorzystaliśmy z nowo wybudowanej autostrady przez Ozgon. Droga ta wprawdzie nadrabia kilkadziesiąt kilometrów, ale biegnie po równym jak stół asfalciku, którego byliśmy już spragnieni. Dobrze jest wiedzieć o istnieniu tej drogi, bo nie ma jej na wielu dostępnych mapach. Pewnie niedługo się to zmieni.
Tak więc, odkręcaliśmy manetki tyle na ile pozwoliły zapakowane sprzęty, opony i zdrowy rozsądek. Znaczy się jechaliśmy stówką. No dobra sto dziesięć. Cała trasa mająca około sto kilometrów przeleciała jak z bicza trzasł i po południu byliśmy w Osh. Jako że Sambor został z Martą w Jalalabadzie w celu sprawdzenia czy doktor w Kazarmanie wykonał swoją robotę prawidłowo, byliśmy zdani całkowicie na siebie. Na wjeździe do miasta pozostawiliśmy całą kawalkadę i z Irmą oraz z Waldkiem na drugim moto rzuciliśmy się w wir zatłoczonego miasta w poszukiwaniu noclegu. Pokręciliśmy się po mieście odkrywając, że w dużej mierze składa się z dwóch dużych skrzyżowań i kilku mniejszych ulic przecinających je prostopadle. Zasięgnęliśmy języka i znaleźliśmy hotel, w którym ponoć zatrzymują się wszyscy cudzoziemcy. Irma poszła go eksplorować a my w tym czasie pilnowaliśmy motoru i odpowiadaliśmy na pytania ciekawskich gapiów. Standardowy zestaw pytań dotyczył pojemności mocy, rodzaju chłodzenia, ilości biegów i ceny. Nie było też dla nich jasne, że Honda nie jest produktem polskim. Podobnie jak leżąca w mapniku Nokia, wzbudzała sensację nie będąc jak powszechnie uważano, produktem chińskim.
Po chwili Irma, mocno zniesmaczona, wyszła z hostelu, i jak stwierdziła tylko cena nie odstraszała. Zdecydowaliśmy się na pomoc lokalnego biura turystycznego który najpierw zawiózł nas do prywatnego hoteliku ale niestety nie było w nim miejsc. W końcu wylądowaliśmy przy głównej ulicy w hotelu o dumnie brzmiącej nazwie PEKIN. To chyba po to, aby móc w czuć się w klimaty czekającej nas chińskiej odysei. Nie był tani chyba po 40 dolców za dwójkę, ale mieliśmy już dość i było nam strasznie gorąco. Żeby było smieszniej, wszystko ale to absolutnie wszystko było w tym hotelu po chińsku nawet guziki pilota do klimatyzacji.

1926
1927

Zabukowalismy 9 pokoi i Waldek skoczył na przedmieścia ściągnąć resztę ekipy. Za chwile parking zatłoczył się naszymi pojazdami wzbudzając niemałą sensację i niezłe zamieszanie. A my już po prysznicu, w klimatyzowanym wnętrzu, gotowaliśmy się do wypadu w miasto.
Niestety agent turystyczny potwierdził całkowite zamknięcie granic Chin dla ruchu turystycznego własnymi pojazdami. Zrazem z nami w Osh znajdowały się jeszcze dwie zagraniczne grupy, niemogące wjechać swoimi pojazdami do Chin. W patio hotelowym trwają więc dywagacje co robić dalej. Problemem naszym była ważność wizy tadżyckiej – zaczynająca się dopiero za 10 dni. Moglibyśmy spędzić czas w Tadżykistanie, znacznie dłużej niż to zaplanowaliśmy w oryginale. Opcja były nawet taka żeby 1 osoba poleciała do Biszkeku i załatwiła nam przedłużenie wiz tadżyckich. Z tej zrezygnowaliśmy, więc pozostała opcja kręcenia się po Kirgizji do 22go albo lub wjazd do Chin na kilka dni. Prezes, ze względów prestiżowych (celem wyprawy przedstawionym klientom przecież były Chiny) naciskał na wjazd, niezależnie od środków transportu. Chcąc nie chcąc, musieliśmy się dostosować i ustaliliśmy, że za 3 dni jesteśmy na granicy kirgisko chińskiej Irkeshtam gdzie mamy spotkać naszego agenta, który ma nas przeprowadzić. Jak się uda, to ze sprzętami, a jak nie, to jedziemy dalej autobusem. W miedzy czasie zostajemy na dwie noce w Osh.
Szkoda, że Osh nie było w naszym oryginalnym planie podróży, wiec ani nie przeczytaliśmy o nim, ani nie mieliśmy żadnych specjalnych materiałów. Kirgizja miała być tylko dość szybkim tranzytem do Chin… Tymczasem jesteśmy w niej już 10ty dzień i zanosi się na więcej. Wieczorkiem zaliczamy wspólną kolację w restauracji, przerywaną brakiem w zasilaniu eklektycznością, częstym problem azjatyckich krajów. Kolacja trwała długo, bo obsługa 18 osób na raz, jest nie lada wyzwaniem… Cóż, przyjemności podróży w grupie. Wreszcie nocleg w łóżku…

13 sierpnia

Jedną z największych atrakcji Osh – wydaje się być tutejszy bazar. Ubieramy się leciutko i ruszamy na podbój miasta. Na początek śniadanko w knajpie na ulicy. W Osh sporo restauracji i innych jadłodajni znajduje się w wprost na ulicy, często pod prowizorycznymi zadaszeniami w celu osłony przed palącym słońcem. Kuchnia i piec opalany węglem drzewnym też jest ulokowany na zewnątrz, i kucharzenie odbywa się na oczach klientów. Jeden z takich właśnie barów wybieramy.

1928
1929


Szaszłyki – to chyba podstawowe dane mięsne serwowane o każdej porze dnia i nocy w tym regionie. Tradycyjnie szaszłyki pieczone są na stalowych pręcikach, na specjalnych wąskich stalowych szaszłycznikach (Шашлычница) – często specjalnie zdobionych.

19301931


Mięso przekładane jest na zmianę kawałkiem litego białego tłuszczu, i po upieczeniu posypane koperkiem lub z drobno pokrojoną cebulą. Osobiście uwielbiam baraninę, tak niestety rzadką w Polsce, że urosła ona u nas do rangi delikatesu. Wykorzystywałem ten fakt niestrudzenie, objadając się nią w przeróżnej dostępnej tu formie.
Na początek zupka - rosołek barani, wprost z ogromnej miski stanowiącej stały element pieca kuchennego, w przeźroczystym rosołku pływały dostępne tu jarzyny, ziemniaki kapusta papryka. Do tego oczywiście lepioszki – wspomniane wcześniej placki – tutaj mające jednak znacznie bardziej oryginalne kształty i zdobienia oraz przyprawione ziarenkami czarnuszki i sezamu.

1932

Potem wjeżdżają wspomniane szaszłyki (cudne) i zielona herbata, w porcelanowych miseczkach. Szkoda, że brudnawych. Posilamy się jednak z przyjemnością, profilaktycznie zapijamy wszystko zimna Colą, płacimy jakieś śmieszne pieniądze (w stylu 3 dolary za osobę) i ruszamy w poszukiwaniu bazaru.

19331934


Ciekawi nas bardzo życie ludzi w tym mieście. W zacienionym parku, w środku tygodnia, zaskakująco dużo ludzi w wieku produkcyjnym leży sobie na stoliko-leżankach popijając herbatkę. Mały biznesik wszędzie się kręci, to lody, tu jakiś automat do nie-wiadomo-czego, tam dystrybutor z woda z sokiem. Jak u nas za komuny!

19371938
1936
1935

Pytamy starszego tradycyjnie ubranego Kirgiza o drogę na bazar a on piękną książkową, chciałoby się powiedzieć Puszkinowskim rosyjskim dokładnie tłumaczy nam drogę. Dotychczas spotykani Kirgizi albo porozumiewali się językiem rosyjskim w stopniu dość podstawowym, a dzieci – w ogóle nie mówiły w tym języku. Ten starszy pan – był tego zaprzeczeniem – widać zdobył wykształcenie w czasach CCCP.

1939

Dość ze jego wytyczne były wystarczające dokładne abyśmy bez pudła trafili na bazar, który był po prostu po drugiej stronie drogi. Rozmaitość sprzedawanych towarów przyprawiała o zawrót głowy, dominowała totalna chińszczyzna i wszelkie badziewie. Ten kraj jest w 99% zależny od nieodległego potężnego sąsiada! Doszło do tego, że kultura kirgiska praktycznie nie istnieje, ciężko trafić na jakikolwiek ślad kultury czy rękodzieła, tak, jakby ten kraj w ogóle jej nie posiadał. Jedyne, co obfitowało to tradycyjne kirgiskie kałpaki – czyli haftowane na czarno i złoto czapki z białego filcu.
Czarny haft dla starszych panów,a złoty dla młodzieniaszków.

19401941

Kramy z badziewiem ciągnęły się kilkaset metrów do momentu, kiedy zaczęła się cześć spożywcza, a to już była zupełnie inna bajka. Bazar jest podzielony na coś w rodzaju kwartałów, ze ścisłym podziałem na specjalności. Na początek, w specjalistycznych okrągłych piecach, przyklejone do ścianki pieca wypiekane są tradycyjne bułeczki.

1942
1943


Sprzedawcy pieczywa z kolei, zaolejoną szmatką pucują swoje chlebki żeby lepiej wyglądały, i ustawiają je długimi rzędami, Wyglądają naprawdę apetycznie.

1944
1945

W dziale przyprawowym unosi się zapach orientu, aż w nosie wierci, W płóciennych workach widnieją całe tony suszonych sproszkowanych pomidorów, cynamon i goździki, kardamon, chilli czy kukurma.

1946
1947
1948

Kolejny dział do owocowo warzywny – dostępne są tradycyjne, znane nam warzywa jak i cała mnogość suszonych owoców i przeróżnych orzechów - zarówno znanych jak i nieznanych. Daktyle, figi, śliwki, orzeszki pistacjowe, laskowe – kusiły z każdego straganu.

1949
1950
1951
1952
1953
1954

Tu i ówdzie można było znaleźć w niewielkiej obfitości stoisko rybne, w upale ryby nie wyglądały zachęcająco, a te, które wyglądały już całkiem źle, były smażone i serwowane na tym samym stoisku.

1955

Zdecydowanie największe wrażenie, zapewne nie tylko na nas wywarło stoisko mięsne…
Ten kwartał bazaru górował nad wszystkimi ekspresją wyrazu, zapachem i… ilością much.
Rzędem stały odrąbane od krowy głowy, pod ściana poustawiane nogi z kopytami. Na ladach leżały flaki i podroby, a wkoło wisiały sprawione udźce i inne będzie cywilizowane części rogacizny. Wkoło roznosił niecharakterystyczny słodkawy zapach psującej się na upale krwi…

195619581960
19571959
19611962
1963

Takie widoki spowodowały i przypomnieliśmy sobie, że zbliża się pora obiadowa….

JareG
04.11.2008, 17:41
Dzis bylo kulinarnie, az sie glodny zrobilem.. :D

:Thumbs_Up:

podos
04.11.2008, 17:43
ide robic remont Afryki...

pałeł
04.11.2008, 19:00
czyta się świetnie:Thumbs_Up:

Lewar
04.11.2008, 19:13
Jezeli natychmiast nie wyjaśnisz członkom forum, co znaczy sformułowanie - " hors-d’oeuvre " i czy wyrazeniem tym nie obrażasz mnie lub któregokolwiek posiadacza Afryki to jak zwykle, tradycyjnie - masz w ryj i to już na najbliższym spotkaniu.
Bedzie misie tu silił na jakieś górnolotne wyszukane francuskie sformułowania
markiz jeden !!!
No !!!

Marcin z Zakopanego
04.11.2008, 19:41
Oj Lewarze, coś te Twoje wojaże (udatnie, przyznam, opisane nad wyraz) zdolność kojarzenia faktów ponad podziałami Ci osłabiły. Otóż każdy posiadacz Afryki, a nawet Komara nedznego, wie chyba, że hors znaczy po niepolsku koń, a co do d'oUEvre nie trudno wyKOŃcypować, że ten koń musi miec cos do czynienia z Unią Europejską zwaną. Czemu Podos pisze o baranim szaszłyku że w pojedynkę może robić nawyżej za nędznego EUropejskiego konia to juz jego pytać wypada. Jego Podosa nie jego konia. Dopiero jak nie powie- to ma w ryj.

zombi
04.11.2008, 19:47
Kurcze, a te łby to normalnie część kulinarnej kultury. Coś jak u nas podroby???
Widzę piękne sztuki mięsa, na straganach co chcesz. JAk bym widział Franka Dolasa na bazarze (z filmu), po kiego im te łby !?

Lewar
05.11.2008, 09:40
Oj Lewarze, coś te Twoje wojaże (udatnie, przyznam, opisane nad wyraz) zdolność kojarzenia faktów ponad podziałami Ci osłabiły. Otóż każdy posiadacz Afryki, a nawet Komara nedznego, wie chyba, że hors znaczy po niepolsku koń, a co do d'oUEvre nie trudno wyKOŃcypować, że ten koń musi miec cos do czynienia z Unią Europejską zwaną. Czemu Podos pisze o baranim szaszłyku że w pojedynkę może robić nawyżej za nędznego EUropejskiego konia to juz jego pytać wypada. Jego Podosa nie jego konia. Dopiero jak nie powie- to ma w ryj.

Marcinie drogi - Podos coś mataczy okrutnie ale Twoje tłumaczenia to dopiero pokrętne próby naginania słów - do faktów. Czy Ty czasem nie jesteś prawnikiem?
Jeśli tak - to nie masz w ryj.
Ale Podos ma.
I to wkrótce.

Marcin z Zakopanego
05.11.2008, 09:47
Ani prawnikiem, ani lewakiem. Z całym wysilkiem jakiego to wymaga w dzisiejszych czasach, jestem Lewarze drogi, nieśmiałym naśladowcą słynnych świętych Centruma i Agnosta - centrystą agnostykiem :)

Lewar
05.11.2008, 11:12
Ani prawnikiem, ani lewakiem. Z całym wysilkiem jakiego to wymaga w dzisiejszych czasach, jestem Lewarze drogi, nieśmiałym naśladowcą słynnych świętych Centruma i Agnosta - centrystą agnostykiem :)
I daje się z tego wyżyć ?:)

Marcin z Zakopanego
05.11.2008, 11:16
a nawet jakoś się da - sam się dziwię :)

podos
05.11.2008, 13:40
Normalnie jakieś faux pas pierdolnąłem chyba, i jeszcze przyjdzie przyjąć na ryj.

Z męstwem przyjmę tę pokutę
Jesli tylko Waść przyrzekniesz
Zaraz po tym linczu ulgę
U usta moje błogą wlejesz ;)

felkowski
10.11.2008, 17:37
Tak nieśmiałosię przypominam żejuż za kilka godzin WTOREK. Nie ma, że wolne - czekamy...

bajrasz
11.11.2008, 18:11
powiem więcej, już powoli dobiega końca!

puszek
11.11.2008, 22:26
Ktoś ma wpierdol...taki jeden pismak od oczu :)

felkowski
13.11.2008, 22:24
CZWARTEK się kończy - jeszcze chwilę i wezmę jaką gaśnicę albo co :umowa:

Marcin SF
14.11.2008, 00:51
Czwartek się skończył :drif: czekamy :umowa:

JareG
14.11.2008, 08:12
Czwartek się skończył :drif: czekamy :umowa:
.. chyba bedzie trzeba poczekac.. do wtorku :D

7Greg
14.11.2008, 08:49
Czy jest w okolicach Podosa jakiś "nasz" człowiek? Nie podjedzie i mu miskę oklepie ;)

sambor1965
14.11.2008, 08:58
No jestem, nawet z nim wlasnie gadam...

7Greg
14.11.2008, 09:04
No jestem, nawet z nim wlasnie gadam...

To go lu z lewej strony. Jak się wygnie to z kolana w brodę, a potem naskocz na jego wątłe żebra. I to w zasadzie powinno załatwić temat ;)

JareG
14.11.2008, 09:07
To go lu z lewej strony. Jak się wygnie to z kolana w brodę, a potem naskocz na jego wątłe żebra. I to w zasadzie powinno załatwić temat ;)
Ale jak go (=Podosa) w ten sposob zalatwi, to bankowo bedziemy czekac na relacje.. moze bedzie w grudniu po poludniu :D
Ja zalecam kontrolne wyrwanie paznokcia, niech bedzie ze w prawej stopie :haha2:;)

zbyszek_africa
14.11.2008, 10:04
Ja myślę, że Krakusy oburzeni są naszymi ostatnimi wybrykami:(
albo może trzeba było spuścić manto profilaktycznie, przecież mieliśmy Go na widelcu:oldman:

Marcin SF
14.11.2008, 10:10
@JareG

właśnie, koniecznie w stopie, żeby mógł pisać !!

@Zbyszek

no tak ale mądry polak po szkodzie :(

JareG
14.11.2008, 10:32
Ja myślę, że Krakusy oburzeni są naszymi ostatnimi wybrykami:(
Ja nie brykalem, a chetnie bym sobie poczytal.. :D:Thumbs_Up:

albo może trzeba było spuścić manto profilaktycznie, przecież mieliśmy Go na widelcu:oldman:
Profilaktyka nie jest zla, ale zeby tak kolege lac, nawet profilaktycznie.. hmm.. nie wypada chyba :haha2:

właśnie, koniecznie w stopie, żeby mógł pisać !!
No wlasnie dlatego pisalem o stopie :D

sambor1965
14.11.2008, 11:08
No przeprowadzilem rozmowe dyscyplinujaca z kol. Podoskiem. Kajal sie, ale jakby nie do konca.
Sam jestem w fanklubie Podosa, ktory jako osoba o wolniej postepujacej sklerozie pamieta z tego wyjazdu zdecydowanie wiecej niz ja. Dodam, ze choc sie czesto nie zgadzam z jego osadami, zachwytami i przyganami to jednak facet jest sumienny w tych opisach i nie koloryzuje. Troche mnie mecza te kulinaria i opisy przyrody, ale to mozna jak u Mickiewicza czy Orzeszkowej - opuscic i poczytac troche akcji.

O wybrykach kolegow nic nie wiem i szczerze mowiac nie bardzo chce. Mam dosc swoich. Tylko ze brykam troche jakby w tajemnicy :vis:

ENDRIUZET
14.11.2008, 18:29
... poczytałem tutaj, popatrzyłem ... wpadłem w kompleksy i zamykam się w sobie czyli pisać nic już nie będę na tym forum ...o BoRZe ... ale wyjazd ... na koniec powiem GRATULACJE ! ... hehehe ... żartowałem ... bede pisał a co ?! ... lepszego forum nie widziałem ...

zbyszek_africa
14.11.2008, 21:14
... poczytałem tutaj, popatrzyłem ... wpadłem w kompleksy i zamykam się w sobie czyli pisać nic już nie będę na tym forum ...o BoRZe ... ale wyjazd ... na koniec powiem GRATULACJE ! ... hehehe ... żartowałem ... bede pisał a co ?! ... lepszego forum nie widziałem ...


Qrwa ,aleś mnie na początku wystraszył:)

podos
14.11.2008, 22:26
"Obiecuję solennie będę pisał codziennie
and I say all my loving to you!
All my loving I will say to you
All my loving
Darling I will be true..."


PS: jestem własnie a pępkówce właśnie i pijemy za każdy palec....
reki i nogi...
Idę do auta po gaśnicę.

sambor1965
14.11.2008, 22:30
Idę do auta po gaśnicę.

Zrób szron w aucie...

zbyszek_africa
14.11.2008, 22:37
O Podos dałeś znak życia, Wielkie dzięki:bow:

podos
15.11.2008, 19:34
Spoko Zbyszek, zycie płynie dalej. Relacja będzie do końca weekendu. Sorry za zwłokę.
Ku memu zaskoczeniu forumowiczaom podoba sie ta moja pisanina, czym wiele osob na zlocie zmotywowalo mnie do dalszej pracy.
Do Swiąt chyba zdązymy :)

Ronin
15.11.2008, 21:44
Do Swiąt chyba zdązymy :)


do Świąt na pewno...tylko których?;) a poważnie, to czekamy na ciąg dalszy relacji:)

podos
16.11.2008, 00:59
Kirgizja c.d
13sierpnia c.d.

Przechadzając się wzdłuż zabudowań i kramów bazaru Osh zaglądaliśmy tu i ówdzie do lokalnych jadłodajni aż trafiliśmy na taką, w której nam się spodobało. To znaczy spodobał się mnie, Irmie i Kajmanowi, natomiast Gośka skwitowała to poniższą miną.

2086

Zaraz po tym, czując narastające ciśnienie oddolne, połączone z wystąpieniem perlistego potu na czole Gocha opuściła lokal i kontynuowała przechadzkę na zewnątrz. My zaś oddaliśmy się kontemplacji serwowanych potraw oraz obserwacji produkcji Lagmana. Lagman to wprawdzie tradycyjne danie ujgurskie, więc koniecznie chcieliśmy go spróbować, nie wiedząc czy dane nam będzie do Chin wjechać. Przepis na Lagman tutaj (http://www.superluminal.com/cookbook/substantial_lagman.html).
W dodatku ujgurski Kirgiz zaprosił nas za ladę produkcyjną i zaprezentował sposób rozciągania ciasta. Z miski pełnej zrolowanego ciast grubości palca, jakim cudem niesklejającego się razem wyciągną kilka metrowych zwojów i ruchami podrzucająco-okrężnymi, podwoił lub potroił długość zwoju jednocześnie pocieniając ciasto do średnicy grubego spaghetti. Muszę przyznać, że jego technika zasługiwała na szacunek.

2083
2084

Zamówiliśmy więc Lagmany oraz faszerowane zielone papryki. Makaron został ugotowany i zalany czymś w rodzaj mięsno jarzynowego baraniego rosołu z kawałkami mięsa i tłuszczu. Zasiedliśmy przy stolikach leżankach z dywanami, tradycyjnie zostawiając buty tuż obok. Wkoło sami lokalsi, w tradycyjnych nakryciach głowy. Zero komerchy! Pure life, O, pardon, samo życie. Zaskakiwała konsystencja makaronu, tak trochę gumowato sprężysta, coś jak śląska kluska. Smakowało tak jak wyglądało, czyli super. Zupełnie nie rozumiem Gosi, czyżby obrzydziły ją brudne ręce podających, czy też naczynie płukane w wiadrze z mętną wodą? Czy czajniczki i miseczki z od lat nie zmytym herbacianym nalotem? A może wszechobecne muchy spacerujące wkoło? Doprawdy, nie wiem. Dość, że zjedliśmy, wypili, dokończyli zakupy na targu i dojrzeli do popołudniowego wyjazdu z miasta.

2080
2081
2082

Ustalilimy z kierownictwem, że zaczniemy przecierać szlak w kierunku Chin a dokładnie pojedziemy drogą w kierunku Irkesztam. Zanocujemy gdzieś po drodze w Okolicach Gulczy, tam gdzie nam się spodoba. Czyli 80- 100 km na dzisiaj.

2112

Ekipa chętna do wcześniejszego wyjazdu, czyli my z Irmą oraz dwa Patrole Kajmana i Gizma, była gotowa koło godziny czwartej i opuściła miasto udając się drogą na południe. Jest ona jednym z dwóch szlaków transportowych towarów chińskich do Azji Centralnej i znajduje się w stanie permanentnej budowy i remontu. Drogę budują chińskie brygady, chińskim sprzętem i chińskim człowiekiem. Odcinki asfaltowe, raz po raz przeplatane są odcinkami szutrowymi a odcinki ruchu wahadłowego, są sterowane ręcznie, przez chińskie dziewczyny, z twarzami osłoniętymi anty-pyłowymi apaszkami. Bo okrutnie się tu kurzy.
Blisko Osh panuje spory ruch, wykorzystujemy jednak przewagę motocykla i wkrótce wysuwamy się na prowadzenie. Droga specjalnie nie zachwyca, prowadzi przez zamieszkałe okolice, są to oczywście zapadłe wioski, ale nic podobnego do europejskich wiosek i miasteczek.

2102
2103

Droga biegnie lekko wznoszącą się doliną z przełęczą Czyrczyk wznoszącą się na 2408m npm. Gładko ją przejeżdżamy a po drugiej stronie śmigamy długimi szerokimi zakrętami aby zjechać Gulczy, po osiemdziesięciu paru kilometrach. Tam tankujemy i jedziemy dalej niecierpliwie rozglądając się na boki w nadziei wypatrzenia jakiegoś fajnego miejsca.
W końcu jest! Od głównej drogi odchodzi do góry asfalcik, który wygląda jak pozostałość starej drogi, częściowo oberwanej i nieuczęszczanej. Po kilkuset metrach podjazdu przy samym zboczu, pod skałą jest mała zielona półeczka, z miejscem na samochody i namioty. 50m w dół widać główną drogę i wijącą się rzekę. Podoba nam się. Zostajemy.
Szybko stawiamy namioty, i zabieramy się za pierwsze poważne gotowanie. W ruch idą noże i jarzyny kupione na targu w Osh posiekane lądują w garnku. Smażymy wszystko na oliwie, dodajemy przyprawy i mięsko zapeklowane przez Gosię jeszcze w Polsce. Pałaszujemy polsko-kirgiskie leczo przy stole, siedząc na krzesłach. No cóż, podróżowanie terenówką ma też swoje niezaprzeczalne zalety. Np. miło sobie gawędzimy przy piwku z lodóweczki. Pierwszy raz nigdzie się nie spieszymy, na niebie mrugają gwiazdy.


14 sierpnia

Rano budzi mnie odgłos trzaskania landrynek. Do niczego nie mogę dopasować tego dźwięku więc wstaję zastanawiając się, jakież to zwierze zżera nam motor. Okazuje się, że to zwykłe krowy spomiędzy kamieni wyjadają suche, kostropate rośliny, a one odrywane od korzenia wydają taki trzask. Słońce dawno już wstało my jeszcze w cieniu góry nie jesteśmy narażeni na upał.

2071
2072

Spokojne, bez pośpiechu zjedzone śniadanko i zerkamy na mapę. Reszta ekipy ma nas dziś dogonić na popołudniowym biwaku w okolicy granicznej miejscowości Sary-Tash. Tam mamy znaleźć jakąś przyjemną miejscówkę. Sary-Tash, to ponoć dziura, jakich mało, leżąca na styku trzech państw. Kirgizji, Tadżykistanu i Chin. Dwa pasma górskie – Tien-Shan i Pamir oddzielone są dwudziestokilometrową, surową, trawiastą doliną. Dwa lata temu nasza afrykańska ekipa dosłownie wyczyściła półki w sklepie ze wszystkiego, co nadawało się do zjedzenia. Ciekawe czy coś się zmieniło?
Zanim to sprawdzimy, zwijamy obóz i zjeżdżamy powrotem do drogi. Krajobraz wreszcie się zmienia, droga zaczyna się wcinać w naprawdę wysokie i pionowe góry. Dziurawy asfalt nie sprawia większych trudności, choć często we wsi napotyka się szutrowy garb. Łatwo go przeoczyć a wtedy można nawet oderwać się od ziemi. Z początku sądziłem, że to pozostałość po zasypaniu płytko położonej rury kanalizacyjnej, odprowadzającej wodę ze wsi do rzeki, ale teraz myślę, że to chyba jednak „leżący policjant”, czyli próg zwalniający. Życie we wsi przy takiej drodze, gdzie każda przejeżdżająca ciężarówka wzbija tumany białego kurzu, osiadającego na wszystkim wokoło, musi być nie lada wyzwaniem. W niektórych wioskach specjalnie polewano drogę wodą, chyba że była wyasfaltowana.
Kolejnym dużym zaskoczeniem był zmasowany atak wielkichh ważek, latających stadami w okolicy rzeki. Kilka razy wpadłem w taką chmurę, i gwałtownie chowałem się za szybą, szybko zamykając kask i podciągając zamek polara pod szyję. Na samą myśl, że takie wielkie bydle miałoby mi wpaść do kasku lub za koszulę dostawałem drgawek. Więc prowadziliśmy sobie taką małą wojnę: ja się gotowałem w kasku o one próbowały mnie ominąć. Widząc z daleka chmurę zamykałem kask, wtulałem szyję w ramiona i słuchałem dudnienia trupów o plastik. Brrr.
Okolica jednak zachwycała…

2104
2105
2106
2107

Droga wcinała się coraz mocniej w węższą dolinę i po niewielkim przełomie wjechaliśmy do uroczej zielonej dolinki ze wszystkich stron zamkniętej łańcuchami skalistymi górskimi
Wkoło uboga i surowa zabudowa, tu i ówdzie pojedyncze jurty na stokach.

2108
2109
2110
2111

Wkrótce dolina się skończyła i drogę zastąpiła nam grań pocięta zygzakiem drogi prowadzącej pod szczyty gór. To droga na przełęcz Taldyk (3615 mnpm). Ten pierewał, najwyraźniej był ostatecznym sprawdzianem dla wszelkich pojazdów pokonujących drogę z Chin do Osh, Na drodze leżały oderwane elementy zwieszenia, śruby, na poboczu stały rozkraczone ciężarówki, odpięte przyczepy, rozwalone opony czy całe mosty. Jeśli były jakieś braki techniczne – to wychodziły właśnie tutaj.

2100
2101

W prawdziwie żółwim tempie pod górę poruszały się zapakowane ciężarówki, dymiąc na czarno, i wzbijając niewiarygodne chmury kurzu. Cała droga zasypana była na głębokość kilku centymetrów białym pyłem o konsystencji mąki. Oczywiście pył ten skutecznie maskował wszelkie nierówności i kamienie utrudniając motocyklowi jazdę. Obyło się na szczęście bez niespodzianek, choć naginałem bez obciążenia psychicznego, jako że Irma postanowiła sprawdzić jak się jeździ Nissanem Patrolem.

2074

Po drugiej stronie przełęczy łagodny i niedługi zjazd w dolinę doprowadził mnie w okolice celu dzisiejszego dnia. Zanim jednak dojechałem do Sary-Tash oczom moim ukazała się rozległa i płaska dolina, zamknięta olbrzymim masywem ośnieżonych Pamirów. Ogromnym, surowym i zniewalająco groźnym. Zaczęły się prawdziwe góry.

2093
2094
2098
Sary-Tash okazało się być ciągle dziurą zabitą dechami, kilka sklepików z podstawowym asortymentem. Benzyna 80-tka, oczywiście w plastikowych butelkach po napojach. W sklepie wódka, tuszonka i radzieckie skumbrje w tomacie. Ale było piwo no i nasz ulubiono koniak Calvados, produkcji kirgiskiej. Zakup chleba okazał być się nie lada wyzywaniem. Bo obsługująca młoda kirgiska po rosyjsku niezbyt mówiła. W dodatku chleby miała jako dodatki do obiadów, które serwowali w swojej restauracji. Jednak jej widok nieco odstraszał.

2097

Zdecydowaliśmy się zamówić jajecznicę na obiad w naszym sklepie obok, który przynajmniej wyglądał w miarę czysto i przyzwoicie. Wykupiliśmy jajka w całej wsi jednakże okazało się, że z powodu przerwy w dostawie prądu z jajecznicy nici. Nie poddaliśmy się jednak i wyciągnęliśmy naszą kuchenkę. Wzięliśmy sprawy w swoje ręce, i już za chwilę sklep wypełnił zapach smażonej cebuli a my wcinaliśmy pyszną jajeczniczkę.

2075

Po uzupełnieniu zapasów wody, benzyny, piwa i kilku wydartych prawie siłą lepioszek, ruszyliśmy w kierunku Chin…

2099

Skrajem płaskiej jak stół doliny, szerokiej na dwadzieścia kilometrów, prowadził szutrowy dukt, dziurawy jak cholera, bez jednego zakrętu. Z prawej, na południu przeogromny zasypany śniegiem Pamir. Dziko pięknie!

2091
2092

Po pięciu km walki na dziurach, miałem już przedsmak tego, co czeka nas jutro. Siedemdziesiąt kilometrów tej drogi do Irkeshtam, jak nic, wytrzepie nam wszystkie plomby z zębów!
Zaczynam się rozglądać za biwakiem, ale wszędzie niebotycznie płasko i w dodatku mocno wieje. Dlatego widząc dochodzący z lewej potok, płynący w naturalnym, nie głębszym niż dwa metry jarze, bez namysłu skręcam i jadę wzdłuż niego, czując, że za chwilę coś tu znajdziemy.

2085

I rzeczywiście po chwili w łagodnym obniżonym meandrze potoczku otwarła się płaska trawiasta półeczka, w sam raz wszystkie nasze namioty i samochody. Idealna. Osłonięta od wiatru i schowana przed światem. Niewidoczna z żadnej strony. Zakładamy bazę. A że słońce przypieka, a nam się nigdzie nie śpieszy, wylegujemy się w cieniu patentu z dżipa.

2095
2096


Na nic nie robieniu z chodzi nam cały dzień. Wprawdzie jesteśmy umówieni na szóstą w „centrum” Sary-Tash, ale na wszelki wypadek wystawiam motocykl „na górę” żeby była szansa dojrzeć go z drogi.

2087

Dojrzeli go jednak kirgiscy pasterze i podjechali do nas koniem. Scena zresztą była prześmieszna, bo koń za nic nie chciał podejść do zaparkowanej Afryki. Rżał i boczył się, szerokim łukiem obchodził motocykl wkoło. Trwało to dobre kilka minut, zanim zbliżył się na tyle, żeby w spokoju obwąchać to niecodzienne zjawisko. Kirgizi równie zainteresowani proponują przejażdżkę na swoim wierzchowcu.

2073

Nigdy w życiu nie siedziałem na koniu, nie wiem, co mnie podkusiło, ale wsiadłem na chabetę… Usłyszałem jeszcze od Kajmana, że aby ruszyć trzeba konia trącić piętami.

2088

Dla pewności trąciłem go dwa razy, Kirgiz gwizdnął, coś krzyknął, klepną konia w zad, dwa towarzyszące im psy, szczekając, rzuciły się za galopującym koniem.
- Kurwa, koniku pięknie Cię proszę, zwolnij! – ryknąłem – ale nie zrobiło to na nim najmniejszego wrażenia. Dwa psy pędziły po jego dwóch stronach ujadając, a koń rozpędzał się cwałując w nieznane! Wyglądało, że i koń i psy mają frajdę, a ja zaś modlę się jak przeżyć.

2089

Nieśmiało spróbowałem zagaić.
- Prrrr, koniku – wydałem dźwięk paszczą - a koń nic.
- Prrryyyy, pierdolona chabeto – powtórzyłem - a koń nic. Nie rozumie bydle po polsku- konstatuję.
Rzuca mnie niemiłosiernie w górę i w dół na twardym drewnianym siodle. Kurczowo trzymająć się łęku przedniego i zerkam na dół. Choć Pamiry coraz bliżej, postanawiam jednak nie zsiadać w locie. Na oko ze 3 razy wyżej niż na Afryce.
Nagle zauważam, że w ręku trzymam jeszcze uzdę.
Hej! – olśniło mnie - Tym się przecież chyba steruje!
Ciągnę trochę jedną ręką – koń lekko skręca.
- Ha!- myślę - Mam cię, dziadu!
Przynajmniej nie grozi mi już nielegalne przekroczenie granicy tadżyckiej.
I wtedy przypomniałem sobie wszystkie westerny, które oglądałem jako dziecko. Szarpnąłem cugle dwiema rękoma i pociągnąłem mocno do siebie. Jak John Wayne! Koń zarył się kopytami w trawie. Pamir przestał się przybliżać. Żyję!

2090


Skoro umiem już skręcać i zatrzymywać się, nabrałem pewności siebie i postanowiłem wrócić do swoich w siodle. Tym razem raz trąciłem konia pietami i powolutku stępa, wróciliśmy do obozu. Ale przygoda! Wszyscy mają niezły ubaw.
Kajman nie pozostawił mi złudzeń, że potrafię już jeździć, Wsiadł na konia i … zresztą popatrzcie sami…

2076
2077
2078
2079

W rewanżu, wożę Kirgizów na Afryce po otaczającej nas równinie, Widzę, że mają duża ochotę na przejażdżkę w roli kierowcy, ale nie godzę się na to. Trudno. Oni są u siebie, a jak daleko od domu. Nie możemy sobie pozwolić na żadne straty. Na dowidzenia, Gizmo przehandlował jeszcze z nimi siodło dla swojej żony. Siodło było gdzieś w ich gospodarskich zabudowaniach za niedalekim pagórkiem, więc jeden z miejscowych wsiadł do Patrola z Kajmanem i pojechali na zakupy.
I tu nastąpił mały zgrzyt, którego nie jestem niestety w stanie zrozumieć. Jadąc po siodło, Kirgiz ukradł z auta telefon Gośki, schowany w podłokietniku. My kupujemy siodło za 100 dolców, co dla obu stron jest świetnym interesem, integrujemy się, jeździmy sobie na swoich sprzętach, częstujemy papierosami, jest super, a na koniec tak nam odpłacają! O co chodzi? Dobrze, że nie dałem im się przejechać, bo mógłbym Afryki już nie zobaczyć…

Późnym popołudniem zaczynają się zjeżdżać po kolei uczestnicy w rozciągniętym peletonie. Oczywiście mojej Afryki nie widać z drogi, więc stoję na straży i świecę światłami, tak żeby każdy dobrze skręcił. Zeszło długo, bo część była na zakupach, tankowaniu, szukaniu ropy do samochodów itd. Ostatni zjeżdżają koło 18tej.
Sambor mówi, że jego babcia Afryka coś niedomaga, że ledwo podjechał pod Taldyk Pass i że podejrzewa zapchany filtr powietrza. Tak było w istocie, chłopaki z Dzipów maja kompresory wiec po przedmuchaniu filtra Afryka ożywa a Samborowi wraca humor. Obalamy po parę łyków koniaku rozchodniaczka i zaszywamy się w ciepełku namiotów. Na zewnątrz wiucha zimny pamirski wiatr a my śnimy już o Chinach …

2070

Ronin
16.11.2008, 01:28
Nieśmiało spróbowałem zagaić.
- Prrrr, koniku – wydałem dźwięk paszczą - a koń nic.
- Prrryyyy, pierdolona chabeto – powtórzyłem - a koń nic. Nie rozumie bydle po polsku- konstatuję.




:haha2::haha2::haha2:

zibiano
16.11.2008, 09:19
piekne foty ! ! ! ! !
u nas deszcz:)

pozdrawiamy !!

puszek
16.11.2008, 09:58
"""wtulałem szyję w ramiona i słuchałem dudnienia trupów o plastik. Brrr. """"

:haha2::haha2::haha2::haha2::haha2::haha2:

Marcin z Zakopanego
16.11.2008, 12:58
Podos może wymień swoje nudno grzeczne "pozdrawiam Podos" na żywe i świeże
Prr, Pierdolona Chabeto, Podos.
W końcu indianie tez przybierali imiona od ważnych i ciekawych wydarzeń ;)

JareG
16.11.2008, 13:12
Kirgizja c.d
(..)
Obalamy po parę łyków koniaku rozchodniaczka i zaszywamy się w ciepełku namiotów. Na zewnątrz wiucha zimny pamirski wiatr a my śnimy już o Chinach …

Nooooo, pieknie :Thumbs_Up:
Zes sie Podos postaral, wyszla chyba najdluzsza czesc jak do tej pory.. :):brawo:

Marcin SF
16.11.2008, 15:31
NO PIKNIE PANIE PODOS !!

cholerka aż mnie nosi żeby gdzieś wysłać daleko 4 litery w nadchodzącym sezonie

Lewar
16.11.2008, 15:32
Qrna, Podos jaką ty masz pamieć do tych wszystkich szczegołów.
Ale nic o żadnych dupeczkach. Z żona byłeś czy co?

zbyszek_africa
16.11.2008, 21:04
Hej Podos znowu piękny reportaż. Jesteś klasykifikowany pomiędzy Cejrowskim -kulinaria, a Beatą Pawlikowską (podróże z blondynką) przygoda z koniem cyt:- Kurwa, koniku pięknie Cię proszę, zwolnij!
Ach, żeby jeszcze kasa z tego była. Podróże są piękne.

ps.Kiedyś zajrzałem na sam dół naszej strony głównej i co widzę:
12 zalogowanych i 37 gości (czytaczy). Forum Afri ma branie, to dobrze, czasami ktoś ubarwi, czasami ktoś przejaskrawi czyt. ost. najepka.
Barwnie i kolorowo, tolerancja i kompromis:oldman:

podos
16.11.2008, 22:06
Nooooo, pieknie :Thumbs_Up:
Zes sie Podos postaral, wyszla chyba najdluzsza czesc jak do tej pory.. :):brawo:

Chciałem troszkę wynagrodzić Wam czekanie i odpracować tyły. Dzieki.


NO PIKNIE PANIE PODOS !!

cholerka aż mnie nosi żeby gdzieś wysłać daleko 4 litery w nadchodzącym sezonie

A myslisz ze po cholerę to piszę. Mnie też kiedyś zarażono. I lubie sobie poczytać relacje kolegów...

Qrna, Podos jaką ty masz pamieć do tych wszystkich szczegołów.
Ale nic o żadnych dupeczkach. Z żona byłeś czy co?

W przeciwieństwie do Ciebie ja się jeszcze żony boję. A jest szansa, że to przeczyta...

piekne foty ! ! ! ! !
u nas deszcz:)

pozdrawiamy !!

Ty, no patrz, wlasnie zaczelo lać...



Dzieki za miłe słowa, bo juz mialem kryzys wczoraj.
Aha policzyłem, do świąt nie zdążę. :vis:

kajman
16.11.2008, 22:29
Qrna, Podos jaką ty masz pamieć do tych wszystkich szczegołów.
Ale nic o żadnych dupeczkach. Z żona byłeś czy co?


Masz na myśli miejscowe "piękności" :confused:

Chociaż z drugiej strony jak to przemek stwierdził w ostatnim tygodniu pobytu jak trochę wypiliśmy - "Adam, chyba za długo tu jesteśmy, a ja bez kobiety, bo mi się zaczynają nawet miejscowe podobać" - faktycznie oznaczało to straszne wyposzczenie i desperacje

gomez
16.11.2008, 23:00
Kurwa, koniku pięknie Cię proszę, zwolnij!..
A jednak tydzien sie pieknie skonczyl.. :Thumbs_Up::Thumbs_Up::Thumbs_Up::kumbaya:

zibiano
18.11.2008, 10:40
podos to jak bedziesz miał świeta pod murem chińskim ? :)
to pewnie narodzi sie jakas nowa świecka tradycja :):)

pozdrowienia dla wszystkich !

podos
18.11.2008, 14:14
czy dziś nie jest przypadkiem wtorek?

sambor1965
18.11.2008, 14:49
Napiszcie mu, ze tak, ze wtorek i ze czekacie... Bo facet chyba napisal wczesniej i nogami przebiera...

podos
18.11.2008, 14:53
Kirgizja c.d.
15 sierpnia

Tym razem pobudka znacznie wcześniej niż zwykle, bo o piątej! Na granicy mamy byc o 9 rano, a potem jeszcze 250 km do Kaszgaru.

2199

Ciemno zupełnie, zimno jak jasny gwint. Zwijanie obozu zawsze zajmuje nam dużo czasu i tym razem nie było inaczej. Godzina i 45 minut, niczym nie wyjęte, z gotowaniem, zwijką namiotów materacy, śpiworów, a potem przytroczeniem wszystkiego do motocykla. Startujemy przed siódmą. Mroźno, wiec ubrani jesteśmy we wszystko co mamy. Odkręcam do 70km/na godzinę i w pierwszej dziurze mało nie zostawiam zawieszenia.
Im dalej tym gorzej. Droga, to szeroka szutrówka, prowadzona dnem doliny, miejscami bardzo widokowo. Olbrzymi Pamir po prawej milcząco tkwi w porannej mgle. Czujemy jego ogrom, choć nie mamy sekundy by na niego spojrzeć. 2 pary oczu, wpatrzone w nawierzchnie przed nami, wypatruje nierówności, aby zareagować natychmiastowym uniesieniem czterech liter w górę. Nieuwaga, lub próba kontemplacji otoczenia równa się z natychmiastową i bolesną karą wymierzona dobijającym zawieszeniem w kręgosłup. Po kilku takich strzałach zwalniamy do 30km na godzinę. Jest jeszcze gorzej. Przyspieszamy i znów ratujemy się gwałtownym hamowaniem przed jakąś jamą. Niewiarygodne, co ciężarówki mogą zrobić ze zwykłą drogą. One same poruszają się w zastraszająco wolnym tempie – góra 10km/h. Inaczej wszystko by pourywały. Nie chce mi się myśleć, ile dni musi im zajmować 250-cio kilometrowa podróż z Irkeshtam do Osh.

2198

Próbujemy jechać samym skrajem, ale droga wiedzie po nasypie i czyhają na nas wypłukane lub zarwane leje. Wjechanie w taki kończyłoby wycieczkę. Szukamy więc drogi środkiem i znowu dupa. Irma ma łzy w oczach, a mnie aż serce boli. Taka droga to najgorszy sen, znikają uroki wędrówki, chce się do domu. Masakra. Nadwątlony kufer Sambora obrywa mocujące go paski i cała zawartość rozpieprza się na 100 m drogi…

2197

Na szczęście słońce wschodzi wyżej i robi się cieplej. Droga prowadzi rozległymi łąkami i pojawiają się tak bardzo charakterystyczne w Azji drogi równoległe oraz skróty. Podążamy takimi i choć jazda terenowa jest bardziej wymagająca to jest jednak nieco równiej. Leciutko mija napięcie poranka. Nie na długo niestety teren robi się trudniejszy i „lewe” drogi wracają a główną. Tą już znamy, więc mamy drgawki.

2200

Na nierównej walce z dziurami schodzi nam 2,5 godziny i 70km. To zdecydowanie najgorsza droga, jaka przyszło mi jechać. Nie chce jej pamiętać ani myśleć o tym, że trzeba nią będzie wrócić.
Wreszcie dojeżdżamy do kirgiskiego przedgranicznego postu. Za szlabanem widzimy piękny, równiuteńki, czarny asfalcik. Szybka kontrola paszportowa, unosi się szlaban i już rozkoszujemy się droga bez dziur. Mijamy ostatnią przed granicą chińską kirgiską wioskę Nura, którą miesiąc później zmiecie z powierzchni ziemi potężne trzęsienie ziemi, a życie straci 60 osób. W nieświadomości czającej się grozy mijamy ją bez emocji i wszyscy zajeżdżamy z przełęczy na oficjalne przejście graniczne. To obrzydliwa baza samochodowa, zardzewiałe baraki, kurz i mini biznesy przeznaczone dla kierowców kirgiskich i chińskich.

2196

Formalności celne załatwiamy w drewnianym baraku, na tyle sprawnie, iż nie warto o nich się rozwodzić. Wszystko idzie tak gładko, że przez chwilę mamy nadzieję, że po prostu wjedziemy do Chin na motocyklach. Kilkadziesiąt minut później jedziemy dalej, jeszcze jeden kirgiski posterunek paszportowy, sprawdza czy ci poprzedni wbili pieczątki wyjazdowe i po 4 km jazdy naszym oczom ukazuje się posterunek graniczny Państwa Środka. To taki stalowy barak przy drodze. Nieco dalej w głębi, widnieje betonowy klocek otynkowany na biało, z chińskimi literami na czerwono. Ani chybi Chiny! Wraz z żołnierzami w białych rękawiczkach podchodzi do nas nasz „chiński łącznik” – agent wywiadu zapewne, sprawca wszelkich kłopotów – nazwijmy go roboczo TW Ujgur. Wygląda po europejsku mówi nieźle po angielsku i przynosi złe wieści. Za 4km znajduje się główne cywilizowane przejście graniczne i skład celny, na którym będziemy zmuszeni zostawić nasze sprzęty. Czeka na nas też busik, którym odbędziemy dalszą drogę. Potwierdził się zatem czarny scenariusz, z którym niektórzy byli już podświadomie pogodzeni, a w innych tliła się jeszcze naiwna iskierka nadziei. Nie potarasimy pustyni Taklamakan naszymi maszynami, nie zdechniemy z upału w depresji turfanskiej, nie polecimy na kołach po Karakorum Highway pod wielgachnymi siedmiotysięcznikami. Nie tym razem.

Na razie musimy poddać się drobiazgowej kontroli celnej, łącznie z wybebeszaniem zawartości kufrów worków i sakw. Co ciekawe, pytają nas o mapy i przewodniki i każą je sobie pokazać. Bardzo drobiazgowo analizują okolice Tajwanu. Do Chin nie wjedzie niepoprawna politycznie mapa. Duże kłopoty miałoby tez Lonely Planet „China” gdzie Tajwan jest zaznaczony innym kolorem. Ale wiedzieliśmy o tym i nie wzięliśmy całej cegły tylko parę kser interesujących nas miejsc. Emocje wzbudza mapa Bieszczad znaleziona w patrolu pod siedzeniem. Na tę okoliczność zawezwano nawet wyższego rangą oficera.
Skoro nic nie znaleźli wojskowi postanowili przynajmniej uczcić okazję i sfotografować się z naszymi motocyklami. Humor stracili natychmiast, kiedy my chcieliśmy sfotografować się z nimi.

2189

Jedziemy! Jesteśmy w Chinach. Jedziemy po chińskiej ziemi. Koła naszych Afryk toczą się po chińskim asfalcie. Całe cztery kaemy. Trochę się cieszymy, że chociaż tyle, bo równie dobrze mogli nas nie wypuścić z Kirgizji. Po kilku minutach docieramy do właściwego przejścia. Biały murowany budynek. Bramki, szklane gabloty, umundurowani celnicy. Niestety na obiedzie. 2h przerwy. To nam nawet pasuje, gdyż potrzebujemy kompletnie się przepakować. Wszystkie luźne bądź nieprzytwierdzone na stałe bety pakujemy do aut. Do reki bierzemy po torbie z kufra z podstawowymi rzeczami na 4 dni. Tyle właśnie będzie trwała nasza chińska przygoda autobusowa.

2193

Wizyta w kiblu przywraca nas do rzeczywistości – to, co z zewnątrz wygląda na trwałe i piękne od wewnątrz rozpada się i gnije. Warto pamiętać o tym będąc w tym dziwnym kraju.
W końcu odprawa. Nie pamiętam przez ile rąk przeszliśmy. Pierwszy pan sprawdził czy mamy paszporty, drugi czy mamy wizy, trzeci podbił pieczątkę potwierdzającą, że sprawdził, to co poprzedni już sprawdzili, kolejny sprawdził poprzednie sprawdzenie, aby dla odmiany sprawdzić nas w komputerze. Kolejny wbił pieczątkę, a jeszcze jeden lub dwóch sprawdziło czy na pewno tą pieczątkę wbił. Wszystko odbywało się w idealnym szyku, staliśmy poustawiani w linii prostej, bez klasycznego polskiego zamętu i kolejkowego chaosu.

A jak już to wszystko się odbyło i byliśmy po drugiej stronie bramek, TW Ujgur poprosił kierowców o wzięcie kluczyków, i po prostu przeszliśmy bokiem z powrotem, kompletnie przez nikogo nie zatrzymywani. Ale cyrk!

Motocyklami przejechaliśmy wzdłuż budynków na centralny plac przed budynkiem granicznym. Od strony Chin wyglądał zdecydowanie bardziej reprezentacyjnie.

2190

Zatem jesteśmy w Chinach! Wystarczyło skręcić w lewo i wmieszać się w tłum chińskich kierowców, kramów, biznesików i po prostu jechać przed siebie. My skręciliśmy w prawo i wjechaliśmy do wielkiej hali magazynowej, gdzie przyszło na dobre pożegnać się ze sprzętami. Hala była otwarta, tylko zadaszona, wkoło kręciło się pełno robotników noszących różne towary. Tak wyglądało miejsce gdzie nasz sprzęt miał samotnie spędzić najbliższe dni.

2192

Pożegnaliśmy się z nim czule, jak byśmy mieli go więcej nie oglądać. Wróciliśmy obchodząc budek od drugiej strony. Dalej nikogo to nie obchodziło. Auta utknęły w niewiarygodnym korku tirów, który zablokował dojazd do hali i zeszło im z dwie godziny zanim do nas dołączyli.

2187

Ostatni żołnierze wypuszczali z placu przed budynkiem. Oczywiście w obowiązkowym szyku staliśmy gęsiego. Ostatni raz pokazaliśmy paszporty, tradycyjnie pierwszy sprawdził czy mamy pieczątki wjazdowe, a drugi sprawdził, czy pierwszy sprawdził. W końcu Chiny nie cierpią na braki w ludności chętnej do pracy.

Welcome to China!


Chiny
15 sierpnia c.d.

2195


Zapakowaliśmy się do 20 osobowego busika marki bliżej nam nieznanej, jak większości zresztą marek widzianych na ulicy. Ale sam autobus cywilizowany, wygodne rozkładane fotele, klima itp. Jeszcze tylko Jojna sprawdził czy potrafi odpalić autobus i byliśmy gotowi, jeśli nie na własnych kołach, to przynajmniej z własnym kierowcą na uprowadzenie. Jojna autobus potrafił odpalić, ale nie potrafił już zgasić. Plan wziął w łeb.

2191

Koło szesnastej udało się wyjechać. Przed nami 250km jazdy do Kashgaru. Kluczowego miasta niegdysiejszego Jedwabnego Szlaku. Ten średniowieczny trakt niczym nie przypomina tego po stronie kirgiskiej. To równiutki porządny asfalt. Szybko okazało się, że do mamy czwórkę do brydża a że widoków gór mamy po dziurki w nosie, organizujemy prowizoryczny stolik i rozgrywamy parę roberków.

2194

Co gorsza zaczynam się źle czuć, boli mnie głowa i czuję, że mam gorączkę, oddaje więc karty i szybko zasypiam, zmęczony chorobą, wczesnym wstawaniem i emocjami dnia. Więcej nie pamiętam, dość, że wylądowaliśmy w jakimś dużym hotelu w Kashgarze, w którym walnąłem się do łóżka aplikując sobie odpowiednią dawkę paracetamolów.


Chiny c.d.
16 sierpnia

Tego dnia miałem przesrane i…
…nie będę tego opisywał.

JareG
18.11.2008, 16:59
Kirgizja c.d.
Fak, dzis wtorek! - jakos dopiero teraz to do mnie dotarlo :D:D

Tego dnia miałem przesrane i…
…nie będę tego opisywał.
Doslownie czy w przenosni..? :haha2:

BTW: I znow tydzien czekania.. buu..

zibiano
18.11.2008, 19:50
16 sierpnia

Tego dnia miałem przesrane i…
…nie będę tego opisywał.

mam nadzieje ze juz 17 jest lepiej !

czekamy na cd.....

kajman
18.11.2008, 20:14
To zdjęcia z drogi z tzw ziemi niczyjej - miedzy Kirgistanem a Chinami - zdjęcia robione z samochodu, a tam z przodu leży przewrócona ciężarówka która wykopyrtnęła się na serpentynach

http://home.isk.net.pl/kajman/2092.jpg (http://home.isk.net.pl/kajman/2092.jpg)

http://home.isk.net.pl/kajman/2093.jpg (http://home.isk.net.pl/kajman/2093.jpg)

a tu w jakich warunkach Sambor sprawdza filtr powietrza

http://home.isk.net.pl/kajman/2032.jpg (http://home.isk.net.pl/kajman/2032.jpg)

samul
19.11.2008, 11:12
Uo Matko! Siedzialem do pierwswzej w nocy i czytalem. Doskonale. Boskie. A jak pomyslec o tym, czego NIE napisal, choc delikatnie zasugerowal :eek: I te zdjecia, te zdjecia :D

Mam przed nosem to od Kajmana z Mr Samborem. Co to za planeta w ogole? Kosmiczne!


samul

kajman
19.11.2008, 11:32
Co do zapylenia - powiem tak - były takie dni że mimo zamknietych szyb i nawiewu na tzw wewnętzrny obieg, wieczorem czyste było w kokpicie tylko miejsce tam gdzie człowiek trzymał rękę na kierownicy i gałka od zmiany biegów. Reszte pokrywała gruba warstwa pyłu konsystencji mąki. To my mieliśmy w samochodach - a co dopiero goście na motocyklach :mur:.

Ronin
24.11.2008, 21:44
czy serial nadawany jest cyklicznie we wtorki?:D

kajman
25.11.2008, 11:23
czy serial nadawany jest cyklicznie we wtorki?:D


No tak jakby - aaa - dzisiaj wtorek :drif:

samul
25.11.2008, 22:45
Yhy i sie konczy! :(

sambor1965
25.11.2008, 22:56
No poniewaz Podos mial przesrane tego dnia i niewiele zobaczyl, a to co widzial nie nadaje sie do opisania zostalem poproszony o uzupelnienie...

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/Kashgar/_MG_2210.jpg
Moze troche smrodku dydaktycznego? Xinjiang oznacza po chinsku Nowe Terytoria, przeszlosc tych okolic niekoniecznie jest zwiazana z Chinami od wiekow. Historia troche podobna do Tybetu... Dwukrotnie Turkiestanowi wschodniemu udalo sie wybic na niepodleglosc, po raz pierwszy w 1932 - 1934 roku, pozniej w latach 1944-49. Niestety cale kierownictwo nowego panstwa zginelo w katastrofie lotniczej, gdy lecieli na spotkanie z Mao. Pewnie przypadek.

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/Kashgar/_MG_2307.jpg

Tak czy owak Kaszgar niewatpliwie pozostaje miastem islamskim. Troche ten komunizm ma tu inny wymiar niz na wschodzie kraju.

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/Kashgar/_MG_2221.jpg

Na ulicach widac sporo dzieci, Ujgurzy jako mniejszosc narodowa maja swoje przywileje, nalezy do nich prawo do posiadania wiekszej liczby dzieci. Oficjalna polityka partii pozwala na posiadanie 1 dziecka...

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/Kashgar/IMGP7705.jpg

Wiekszosc kobiet chodzi ubrana od stop do glow. Troche jest dla nas to nieoczekiwane, bo jednak Chiny nie kojarza sie z takim islamem

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/Kashgar/IMGP7694.jpg

Zaczelismy naturalnie od wymiany kasy. Nie zalatwia sie tego oczywiscie w kantorach, bo ich w Chinach nie ma. Trzeba sie z tym wybrac do Bank of China i miec ze soba paszport. Mielismy tu zostac dwa dni tylko wiec rzucilismy sie "w miasto".

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/Kashgar/IMGP7640.jpg

Tego dnia powloczylismy sie troche po ichnich meczetach, skosztowalismy potraw pysznej ujgurskiej kuchni (niestety piwo jest w nich niedostepne). Zamawianie potraw jest wielka checa, dostajesz takie menu jak widzisz ponizej i po chwili studiowania tego albo zamawiasz najdrozsze liczac ze cena przejdzie w jakosc, albo udajesz kure lub smiesznie pochrzakujesz jak swinia ( w ujgurskiej knajpie troche bez sensu, bo swini tez nie maja)

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/Kashgar/DSCF6159.jpg

No i ruszylismy na podboj starego Kaszgaru.

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/Kashgar/IMG_2439.jpg

Labirynt uliczek starego Kaszgaru jest ciekawy, ale stopniowo jest wypierany przez nowe budynki. Ujgurzy nie chca w nich mieszkac, wolą swoje stare domy. Wiele sposrod nowych stoi pustych.

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/Kashgar/IMGP7690.jpg

Kaszgar nie przypomina miast kirgiskich czy kazachskich. W prownaniu z nimi jest nowoczesny. Oczywiscie nie umywa sie tez do miast Chin wschodnich. Mimo wszystko jest czysto, no i oczywiscie tanio... Przemieszczamy sie wszechobecnymi taksowkami. Przejscie na druga strone ulicy jest nie lada wyzwaniem. Poszukiwania kawy koncza sie tego dnia fiaskiem.

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/Kashgar/DSC01076.jpg

Wizytujemy internet cafe... Paszport. No i jakies znaczki ze trudno sie polapac.

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/Kashgar/IMG_5715.jpg

Wyobrazalismy sobie ze w zwiazku z tymi zamachami miasto bedzie przypominalo oblezona twierdze, cos w rodzaju tego co aobserwowalismy rok wczesniej w kaszmirskim Srinagarze, posterunki wojskowe z km, otoczone workami z piaskiem, etc. Nic z tego, trwaja Igrzyska Olimpijskie i nie ma sladu po wydarzeniach, ktore jeszcze tydzien temu musialy byc wstrzasem dla tego miasta.

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/Kashgar/IMGP7729.jpg

belfer
25.11.2008, 23:18
Bardzo ciekawie ale ...:) mało...

sambor1965
25.11.2008, 23:20
Dzisiaj wtorek, czekajcie na Podosa. Znam goscia i pewnie sie dzis wywiaze. Komu malo zapraszam na http://www.advrider.com/forums/showthread.php?t=407209

Wiem, ze to crossposting, mam nadzieje ze mnie moderator nie wyrzuci...

podos
25.11.2008, 23:47
Chiny c.d.
17 sierpnia

Na dzisiaj organizator przewidział dwie atrakcje. Wizytę na niedzielnym targu zwierzęcym oraz zakupy na słynnym kaszgarskim bazarze. Schodzimy na śniadanie, (Sambor przestrzegł, że nie będziemy niczego znali, i tak było)

2308

Potem autobus zabiera nas spod drzwi hotelu i zanurzamy się w odmęt miasta.

23102311

Po kilkudziesięciu minutach jazdy jesteśmy na miejscu. Targ zwierzęcy to miejsce historyczne. Znajduje się tutaj nieprzerwanie od czasów rzymskich. Kupcy podążający jedwabnym szlakiem z Europy musieli zmierzyć się z otaczającym Kashgar z trzech stron górami Pamir, Tien-Shan i Karakorum. Wycieńczone karawany tutaj znajdywały odpoczynek i nabierały sił przed kolejnym morderczym etapem podróży: pustynią Taklimakan(tłum. Wejdź, a nie wyjdziesz).
Na tej bazie Kashgar wyrósł na poważnych rozmiarów metropolię, która w innych warunkach nigdy by tu nie powstała, a wraz z nią targ zwierzęcy. Dawniej pewnie większość utargu stanowiły wielbłądy i konie, teraz na ogromnym placu mieszczą się, conajmniej cztery różne branże – zwierzęca, metalowa, drewniana i owocowo warzywna.

23042306
23052303


Tak więc, na wybiegu piaskowym, również przeznaczonym do testowania jakości sprzedawanych koni, tradycyjnie ubrani Ujgurzy badali jakość towaru

2315

Całymi rzędami, skrępowane za szyję stały w szpalerze barany i owce. Można było nabyć również kozy, krowy a nawet wielbłąda.

23002301
23022316
23172319
2326

Ten nie był na sprzedaż, ale ładny był.

2325

Niesprzedany towar trzeba było jakoś z powrotem zapakować na wóz…

2318

Oczywiście, wkoło mamy do czynienia z rozbudowaną siecią usługową ...

23232324
2322

...jak również całej gamy jadłodajni dbających o żołądki zarówno sprzedających jak i kupujących. Oczywiście króluje baranina pod wszelkimi postaciami – tutejsza kuchnia bazarowa nie tak bardzo różni się od tej w Osh.

23122313
2314



Po półtorej godzinie mamy dość i przenosimy się do centrum, gdzie rozdzielamy się i zaczynamy buszowanie po bazarze oferującym wszelakie różności.
Niestety słynny Sunday Market niedzielę ma tylko w nazwie, odbywa się codziennie, i jest po prostu wielkim bazarem badziewia. Całe uliczki butów i ciuchów, klasycznej chińszczyzny, które przechodzimy dość szybkim krokiem.

2307

W końcu trafiamy do części z biżuterią i wyrobami kultury ujgurskiej.
Najbardziej ujgurskie z ujgurskich są noże ( http://www.yengisar.com/en/Mahsulat/Gilam.asp?Tip=0). Każdy mężczyzna nosi taki nóz przy sobie. Pełni on rolę zarówno użytkowa jak i ozdobną. Miejscem ich produkcji jest Yengisar, miejscowość na południe od Kashgaru, gdzie noże te produkowane są nieprzerwanie od 400 lat. Produkuje się je tradycyjnie, a ich ostrza i rękojeści są wyjątkowo zdobione. Szlachetna stal kusi matowym błyskiem – muszę więc taką kosę posiąść.

2321

Pierwsze negocjacje – przybliżają cenę – od 10 janków za mini scyzoryczek wielkości palca do 650 za wypasiona dużą, zdobioną kosę. Ujgur, zachwalając swój produkt ostrzem drogiego noża nacina ostrze innego - taniego. Odcinany metal spada na podłogę, a ja się ślinię coraz bardziej. Na klindze nie ma nawet śladu wyszczerbienia. Szybkie targi i kupuję za 250. Coś za szybko się zgodziłem… Paradoksalnie nóż w kieszeni ułatwia negocjacje w następnych sklepach. Każdemu, który mi oferuje kolejną kosę, mówię ze już nie potrzebuję, bo już mam, i natychmiast ceny kolejnych egzemplarzy lecą na łeb na szyję. 200, 150! Irma bezczelnie proponuje stówkę i już po chwili jesteśmy właścicielami kolejnego niezłego egzemplarza. Temu też nie mógłbym się oprzeć, zwłaszcza po prezentacji ostrzenia na jedwabnej szmatce i golenia włosów na ręce… Teraz to już jesteśmy mądrzy i nasza bezczelność negocjacyjna nie zna litości. Jojnie kupujemy hurtowo dwa ładne egzemplarze noży, z podpisami ich wykonawców – knifemakerów. Z każdego straganu wychodzimy z jakimś trofeum wydartym metodą na „nóż”, albo na bezczelnego: czyli „jak nie - to wychodzę”. Ta metoda okazała się szczególnie skuteczna. Wykosiliśmy słynne jaspisy hotańskie, unikalne, bo nie zielono-przeźroczyste pakistańskie podróby, tylko zabarwione czerwono pomarańczowym piaskiem pustyni. „Na jaspisy” potem, bezczelnie zbijaliśmy cenę kolejnych koralików, już nie tak ładnie wybarwionych, jak te pierwsze. Kolejny smutny kupiec zostawał na swoim straganie, a my jak jastrzębie spadaliśmy na następnego. Ozdobne lusterka dla wszystkich koleżanek naszej córki? – proszę bardzo – 5 sztuk?– to już zakup hurtowy, cena ciach na pół. Ale chcemy 20! I znów trzeba będzie spuścić z ceny. Kosimy jak leci. Germańscy oprawcy! Oj powiększy się torba do samochodu Kajmana...

2320

Potem przyszedł czas na herbaty, przyprawy, suszone owoce i orzechy no i suszonego penisa jelenia, największego, jaki był. Taki prezent dla Pastora. Były też fiuty morsów, ale nie dostatecznie duże. W konspiracji chciano nam też sprzedać suszoną łapę tygrysa, jednakże trochę się już baliśmy…

2309

bajrasz
26.11.2008, 00:06
hmmmm, i znowu trza czekać do wtorku:(

podos
26.11.2008, 00:23
c.d.

Równie interesująco prezentowały się też boczne uliczki miasta, zatłoczone, pełne życia i gwaru, Tak odmienne od szerokich betonowych chińskich highway’ów.

23392338

Podobnie jak w Indiach, panowała tu uliczna specjalizacja. I tak, na jednej z nich, natrafiliśmy na zakłady lutnicze – produkujące całą gamę przeróżnych instrumentów


23432340
23412342



Uliczka ciesielska…


23292328

Uliczka dekarska…

23322331

Czy też uliczka elektrotechniczna…

2333

Albo uliczka krawców.

2352


Ale i tak największe wrażenie robiło na mnie serwowane na ulicy z mini straganów-kuchni żarcie. Mimo ciągle trwającej rewolucji w żołądku, z zainteresowaniem zerkałem w wystawiane wynalazki.

Tak wiec, pije się taki oto rozwodniony jogurcik. Zapewne jest idealny na upały. Jakoś baliśmy się spróbować.

2344

Lód pochodzi oczywiście z lodowców Karakorum – i stamtąd jest przywożony metodami tradycyjnymi. Około 200km, może trochę mniej.

2348

Po takim „jogurciku” najlepiej na żołądek zrobiła by świeżutka figa…

2334

A jak ktoś nie lubił owoców, mógłby sobie zaserwować np. ręcznie robioną podrobową kiełbaskę. To białe na dole to żywy tłuszcz!

23452346

Innych gotowanych specjałów jest cała masa, nic się tu nie zmarnuje.

23352336
2337

Nie brakuje również baranich szaszłyków, dostępnych praktycznie nia każdym rogu.

23542353

Mięso zagryziemy albo pilawem – czyli gotowanym ryżem z marchewką…

2350

… albo znanymi nam z Kirgizji bułeczkami przygotowywanymi i wypiekanymi na oko tradycyjnie…

23552356

Jak już nic dla siebie nie znajdziemy to można posilić się jakimś chipsem.

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/Kashgar/DSCF6130.jpg
http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/Kashgar/DSCF6131.jpg

I zapić tradycyjnymi, cywilizowanymi drinkami

2330

Piwo tez nie nazywa się piwo. Ale na szczęście da się kupić. No coś się chińczycy jednak przydali Ujgurom.

2327

Zmęczył nas ten dzień, łapiemy na ulicy taksówkę żeby wreszcie zawiozła nas do jakiejś mniej ekstremalnej knajpy.
Taksówki w Kashgarze są dostępne wszędzie. Prawdopodobnie działają lepiej niż londyńskie metro. Są wszędzie, dostępne na wyciągnięcie ręki, w cenie biletu komunikacji miejskiej. Nigdy nie zapłaciliśmy innej ceny niż 5 juanów. Wszystkie pojazdy taksówek to VW Santana – chińska wersja starej Jetty I. Tych samochodów sprzedaje się w Chinach, bagatela, ponad 100 tys. kwartalnie i jest najlepiej sprzedającym się pojazdem.

2351

Taką to Santaną, poruszamy się głównie metodą: ”na wizytówki”, czyli – pokazujemy karteczkę napisana przez naszego opiekuna albo mamy wizytówkę z knajpy, w której byliśmy ostatnio. Taksi podrzuca nas zwykle w okolice ronda, które przynajmniej wiemy, gdzie się znajduje, i poruszamy się wyłącznie w jego okolicy. Dalsze wypady, z powodów językowych, nie należą do najłatwiejszych eskapad.

2349

Na koniec dnia zaliczamy ujgurską knajpę dla turystów. Zamawianie oczywiście na migi. Czyli kurczak to ko-ko-ko, a baranina be-ee-ee. Działało.

2347

samul
26.11.2008, 01:39
Uff, czytalem na goraco, jeszcze pachnace farba ;) Swietne, swietne, swietne! :bow:
O rany, jak ja... dzisiaj wstane? :lol8:

JareG
26.11.2008, 09:59
hmmmm, i znowu trza czekać do wtorku:(
Noooo niestety :drif:
Ale i tak jest progres - Sambor cos dopisal, moze to juz jakas tradycja bedzie.. :D

Andrzej_Gdynia
26.11.2008, 19:45
Jak zwykle świetne foty... I sporo informacji. W dodatku zazdroszcze takiego noża, nie mogliscie wykupić wiekszej partii dla przyjaciół?

giziu
26.11.2008, 20:34
http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/Kashgar/DSC01076.jpg (http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/Kashgar/DSC01076.jpg)
Sorki Podos, a to jest jakiś zlot furmanek czy coś ala zakończenie sezonu :)
z odcinka na odcinek szczena opada mi coraz niżej, a za jakiś czas moje oczodoły będą puste
Rewelacja

bajrasz
26.11.2008, 23:45
Kulinarne wątki mnie najbardziej rajcują.
Będąc w Edynburgu, poszliśmy do knajpki chińskiej. Miała ona dwie strefy.
Pierwsza, duża, „dostępna”, to ta europejska. Druga, to taka, zakazana strefa dla nas, tylko chińczycy, taka ich prawdziwa kuchnia, dla nich samych. Menu, to rząd znaczków, no ale pretensji nie mamy, bo mogliśmy usiąść na górze. Kelner, doniósł nam wersje obrazkową, która wcale nam nie pomogła, ale zawsze coś.
Dostaliśmy karteczki, gdzie były numerki potraw. Zakreślało się potrawę i ilość.
Nie bardzo mogąc liczyć na pomoc i wyjaśnienia (bo nic nie dawały, oprócz świadomości z jakiego zwierza jest coś, i to też pod znakiem zapytania), każdy zakreślił po kilka kwadracików, w różnej części menu…będziemy testować:)
Dostaliśmy wszystkiego mnogość, i było to przepyszne, ale nadal nie wiem co jedliśmy-może i dobrze. Jedyne co rozpoznałem, to kurze łapki...reszta, to zagadka, ale chińczycy to jedli, i uśmiechali się do siebie, i dyskutowali…czyli, to nie mogło być nic, co by nas zabiło.
Ja osobiście byłem w niebo wzięty, Azja, już w połowie posiłku, piła tylko herbatę-tak na marginesie, podawaną do woli i bardzo dobrą, jeśli dobrze pamiętam, to herbata jaśminowa była.
Jakiś czas temu, dostałem od przyjaciela z Brazylii , taki trunek-zdjęcie poniżej
Każdy, kto to widzi, reaguje tak samo-o ja piredziu, to się pije?!, w realu, wygląda to koszmarnie…ale smakuje wybornie;) a na pewno wersja z langustąJ))))))))
A dlaczego to piszę…aaa, bo „chipsy” mnie tak zakręciły, i jeśli to nie opcja do mielenia,
i jeśli ktoś to je, to bym się skusił:):):)

Pretor
27.11.2008, 00:57
No kurna 3 godziny czytania. Fajowa wyprawa.
Czy Ty Pados robiłeś jakieś zapiski czy tak sobie to wszystko zapamiętałeś i napisałeś po przyjeździe. Ja to mam sklerozę i po 3 dniach nie pamiętam jak która wioska się nazywała.

podos
27.11.2008, 13:31
Jak zwykle świetne foty... I sporo informacji. W dodatku zazdroszcze takiego noża, nie mogliscie wykupić wiekszej partii dla przyjaciół?

to był duży błąd, niestety.

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/Kashgar/DSC01076.jpg (http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/Kashgar/DSC01076.jpg)
Sorki Podos, a to jest jakiś zlot furmanek czy coś ala zakończenie sezonu :)
z odcinka na odcinek szczena opada mi coraz niżej, a za jakiś czas moje oczodoły będą puste
Rewelacja

to normalny targ, tylko sprzedają z osła zamiast, jak u nas, z żuka...

dzięki.

No kurna 3 godziny czytania. Fajowa wyprawa.
Czy Ty Pados robiłeś jakieś zapiski czy tak sobie to wszystko zapamiętałeś i napisałeś po przyjeździe. Ja to mam sklerozę i po 3 dniach nie pamiętam jak która wioska się nazywała.

Prytor, nie mam notatek ale mam zdjecia. po nich odtwarzam. mam tez mapy więc wiem gdzie byłem. Nam notatki finansowe, ktore prowdziła Irma

podos
01.12.2008, 20:00
Jeden z moich nabytków:)

2393

zombi
01.12.2008, 20:42
fiuu,fiuu..
piękny nóż.:rules:

bajrasz
01.12.2008, 20:42
Wchodzęna forum, i widzę wpis Podosa w temacie:)
Pierwsze co, to szok, bo to przecież poniedziałek, potem przyszło mi do głowy:
noo tak, Andrzejki były! i pewnie Podosowi, się kalendarz rypnął...no i dobrze:)
Więc robię sobie dobra kawę, zasiadam wygodnie i...i dupa, to tylko gratis!!!
Podos! Ty już wiesz co!;)

podos
01.12.2008, 20:53
Wchodzęna forum, i widzę wpis Podosa w temacie:)
Pierwsze co, to szok, bo to przecież poniedziałek, potem przyszło mi do głowy:
noo tak, Andrzejki były! i pewnie Podosowi, się kalendarz rypnął...no i dobrze:)
Więc robię sobie dobra kawę, zasiadam wygodnie i...i dupa, to tylko gratis!!!
Podos! Ty już wiesz co!;)


i dobrze Ci tak, kawę piakrew se zrobił... Kwiatki se kawą podlej.
PIWO!
Do jutra, wieczorem.

Marcin SF
01.12.2008, 20:58
trzymam za słowo :drif:

bajrasz
01.12.2008, 21:02
kurcze! kwiatków nie mam! czyli co? ma do jutra siedzieć z ta kawą?! zimna już będzie i mało smaczna:(...no dobra...dam radę...chyba:(

Artuditu
01.12.2008, 21:17
Dobrze żeś piwa nie otworzył bo by do jutra wygazowało:)

samul
02.12.2008, 10:32
Moglby se wlosy umyc... :lol8:

bajrasz
02.12.2008, 16:57
No to się przygotowałem dzisiaj lepiej:chleje:...czekam, ciekawe jak długo dam radę:friday:

podos
02.12.2008, 17:34
otwieraj browar bo zaczynam...

bajrasz
02.12.2008, 17:49
hehe, otworzę i zacznę, i się okaże, że flaszka już prawie pusta, jest 23-cia, ja już jestem zrobiony i dupa z czytania, a Ty wtedy zamieścisz ciąg dalszy...złośliwiec:))))))))))

podos
02.12.2008, 17:57
ale ci sie stanie... za karę dwa piwa wypije, o jejku...
Zaraz będzie. idz po otwieracz.

podos
02.12.2008, 18:09
Chiny c.d.

18sierpnia


Bardzo raniutko zrywamy się z hotelu i ładujemy do naszego autobusiku. Przed nami dwudniowa wycieczka, po której tak wiele sobie obiecywaliśmy. Karakorum Highway.
KKH, znana również jako 9 cud świata, jest najwyżej położoną utwardzoną drogą górską świata i łączy Chiny z północnym Pakistanem. Przez to najwyżej położone przejście graniczne na świecie Kunjerab Pass wiedzie droga na wysokości ponad 4600 m n.p.m.

2401

Nic dziwnego, że drogę budowano aż 20 lat, a życie przy jej budowie straciło prawie 900 osób. Jej długość liczy 1300 km, przy czym jej 2/3 znajduje się w Pakistanie. Ma ona ekstremalnie duże znaczenie militarne dla Pakistanu, przebywającym w wieloletnim konflikcie zbrojnym z Indiami o Kaszmir. Nasza zeszłoroczna trasa przebiegała właśnie przez ten zapalny region, przez Kargil i Srinagar a ciągła obecność wojska przypominała o przebiegającej niedaleko umownej linii kontrolnej oddzielającej te dwa kraje i niebędącej nawet ich granicą.

2402

KKH jest również spektakularną atrakcją turystyczną. O jej atrakcyjności niech poświadczy lista najwyższych szczytów świata leżących w jej bezpośredniej bliskości.
K2, na granicy Pakistanu i Chin, druga najwyższa góra świata 8,611m.
Nanga Parbat, Pakistan, 8,125m
Gasherbrum I, na granicy Pakistanu i Chin, 8,080m.
Broad Peak, na granicy Pakistanu i Chin, 8,047m.
Gasherbrum II-IV, Pakistan, 8,035m-7,932m
Masherbrum (K1), Pakistan, 7,821m.
Muztagh Ata, China, 7,546m.
Kongur Tagh, China, 7,719m (źródło: wikipedia)

24032405
2404

Trudno się więc dziwić, że miejsce to przyciąga rzesze turystów nawet w takie zapalne regiony jak pogranicze pakistańsko indyjskie, czy pakistańsko afgańskie. To mekka alpinistów i trekkingowców, ale także cel wypraw motocyklistów całego świata. Przyciągnął tez nas. O jakże pokarał nas los, żebyśmy tę piękną drogę musieli podziwiać z okien autobusu! Chcieliśmy tak:

2406

A wyszło jak zwykle:

24462407

Jadąc od Kaszgaru przemierzyliśmy rozległą równinę leżącą u podnóża Karakorum, które dość szybko wyłoniło się na horyzoncie połyskując swymi lśniącymi lodowcami. Zatrzymaliśmy się jeszcze po drodze w wiosce, w której odbywał się lokalny targ, widocznie uboższy niż ten w Kaszgarze, wyskoczyliśmy szybko coś przegryźć, bo kuchnia hotelowa wyraźnie nam nie służyła.
Wraz ze zbliżaniem się do gór okolica surowiała, a góry stawały się coraz to bardziej pionowe. Asfalcie równiutki jak stół, nawet śladu najmniejszej dziurki czy nierówności.

2408

Podziwiając krajobrazy za oknem, poczytując epopeję Marco Polo w National Geografic, rozgrywając kolejne partyjki brydża lub po prostu śpiąc dojechaliśmy do pierwszego wojskowego postu.

2409

Tutaj już nie było zmiłuj się, wysiadanie z autobusu i przegląd paszportów w okienku murowanego budynku strażnicy, sfotografowanej oczywiście spod pachy, bo obowiązuje zakaz fotografowania obiektów wojskowych.

24102411

Nad naszymi głowami zaczęły się już góry o nazwach, które przynajmniej Marcinowi coś mówiły. 10 lat wcześniej wraz z grupą polskich alpinistów atakowali jeden z siedmiotysięczników - Kongur Shan (7,719m), od lat niezdobyty przez Polaków(ostatnio http://www.kongur.gd.pl), a w swojej historii w ogóle tylko 4 razy.

24122413

Kolejnym przystankiem na naszej drodze jest przydrożny handelek minerałami położony przy fantastycznie i naturalnie pokolorowanych wzniesieniach. Faktycznie to zatrzymały nas widoki, kramy tam po prostu stały, bo chyba wszyscy się tam zatrzymywali… Kolor gór i okolic dotychczas niespotykany, nie wiemy czy to piasek, czy śnieg? Pstrykamy…

24142415
24162417

Niedługo później jesteśmy nad Karakul lake. To pięknie położone jezioro w górach jest płatną atrakcją turystyczną, poza widokami nie oferującą niczego w zamian. Leży na 3600 m np. m i otoczone jest zaśnieżonymi szczytami. Dlatego odjeżdżamy kawałek dalej i wpatrujemy się w odbicie siedmiotysięcznika Muztagh-ata w kryształowej toni jeziora.

2418

Plątając się po okolicznych piargach trafiam jeszcze takie ujęcie. W tle pasmo ze wspomnianym już siedmiotysięcznikiem– Kongur Shan.

24192420

Od teraz autobus pnie się ciągle w górę, aż osiąga Subash plateau z 4100m przełęczą tuż u podnóża Muztagh-Ata. Poprzecinana lodowcami olbrzymia góra wznosi się nad nami jeszcze 3400 metrów i nie wygląda na jeden z najłatwiejszych siedmiotysięczników.

24212422

Widoki nas przygniatają, sponsor wykorzystuje okazje i wskakujemy w organizacyjne koszulki i strzelamy sponsorską fotę.

24232424

24252426

Humor nieco psuje nam widok bazy alpinistycznej pod Muztagh-Atą – rząd jurt jest odlany z betonu. Chińczycy za nic mają sobie tradycję…

24272428

Zjeżdżamy w dolinę i dalej podążamy drogą na Kunjerab Pass do Pakistanu w dalszym ciągu sławetną KKH. Po południu dojeżdżamy do Tashkurgan, mijając po drodze odjazd do Tadżykistanu - za kilka dni będziemy za tym pasmem górskim Pamirów.

2429

Po południu lądujemy w Taskurgan, miasteczku na końcu świata, otoczonym ze wszystkich stron górami i granicami obcych państw. Stąd ok. krok już do Pakistanu, Afganistanu i Indii. Leży ono w autonomicznym regionie tadżyckim (Tajik Autonomous County) po ujgursku się pisze tak: تاشقۇرغان, a po chińsku tak: 塔什库尔干. Po naszemu oznacza to kamienną fortecę. Miasto to przez stulecia pełniło ważną rolę na Jedwabnym Szlaku, oraz miało strategiczne znaczenie jako przedsionek Chin.

Samo miasteczko niczym specjalnym nie imponuje. Ma jedno skrzyżowanie asfaltowych dróg, na latarniach propagandowe szczekaczki zagłuszają ciszę górskiej przyrody. Ograniczyliśmy się do spaceru po ulicach i ścisłym centrum oraz podglądaniu życia Tadżyków.

24302431
24322433

Rozśmieszały przepisywane nieudolnie angielskie słowa na budynkach. „Spuer Markep” czy „Posto f china” raczej nikomu tu nie przeszkadzało. Ciekawe jaki byłby efekt jak byśmy zaczeli przepisywać chińskie znaczki...

24342435

Myślałem przez chwilę, że kupię sobie jakieś wyjściowe ubranie, ale jakoś nic mi nie podeszło…

2436

Po obiedzie w lokalnej knajpie udajemy się do starej części miasta, nad którym góruje średniowieczna twierdza. W praktyce to kupa kamieni, mająca jednak jedną ogromną zaletę. Była okropnie fotogeniczna.

24372439
2438

To, co jednak ujrzeliśmy z jej szczytu, wprawiło nas w zachwyt i uwielbienie dla tego miejsca. Niskie popołudniowe słońce, rzucało długie cienie w zieloną dolinę, upstrzoną białymi jurtami i przeciętą błękitną rzeką. Dolinę zamykała ściana płomiennych i surowych gór, na których pewnie nie stanęła jeszcze ludzka stopa…

24402441
2442

Oniemiali powróciliśmy do hotelu, typowo chińskiego i o zdecydowanie za wysokim standardzie, jak na ten, do którego przywykliśmy już w Kirgizji. Wieczór dopełnił się kilkoma partyjkami brydża, w którym, nie chwaląc się, powieźliśmy przeciwników hmm, na dużo punktów.

24432444
2445

Marcin SF
02.12.2008, 18:24
dobre :)

7Greg
02.12.2008, 18:27
Pięknie. Naprawdę pięknie. Widoki jak z żurnala ;)

bajrasz
02.12.2008, 18:55
Noo, i teraz po strawie duchowej, jaką było Movistarowe i Podosowe pisanie, mogę zrobić coś dla ciała:chleje: Wasze zdrowie:)

PS: Kilka razy zdarzyło mi się, mieć kontakt bezpośredni z kolesiami z długa bronią, i zawsze mnie to przeraża i jestem lekko posrany...mówię tu o spotkaniach, gdzieś właśnie daleko i z dala od cywilizacji

JareG
02.12.2008, 18:58
Chiny c.d.
:Thumbs_Up:

I znow tydzien czekania.. :mur:

sambor1965
03.12.2008, 09:09
Kilka razy zdarzyło mi się, mieć kontakt bezpośredni z kolesiami z długa bronią, i zawsze mnie to przeraża i jestem lekko posrany...mówię tu o spotkaniach, gdzieś właśnie daleko i z dala od cywilizacji

W Kirgizji to spoko, ale rzeczywiscie w takim Tadzykistanie to sie kiepsko czulem na posterunku dojezdzajac do 17 latka z kalachem. A juz zupelnie slabo poczul sie moj syn, ktory nie chcial sciagnac majtek na kontroli osobistej i jakis sk...syn pomogl mu lufa kalacha.

raf
09.12.2008, 14:13
Dzisiaj wtorek:)

podos
09.12.2008, 15:42
osz cholercia, krótko dziś bedzie bo zarobiony byłem, a bede jeszcze bardziej... dajcie z pol godziny

podos
09.12.2008, 15:58
Chiny cd.

19 sierpnia.

2517

Właściwie spędziliśmy cały dzień w autobusie, tą samą drogą (innej nie ma) i na wczesne popołudnie wróciliśmy do Kaszgaru. Tutaj jeszcze zdążyliśmy zjeść obiad w znajomej westernerskiej knajpie (ceny tez raczej zachodnie) Przemek postanowił również uzupełnić trochę relację na www.variant-adventure.pl

25152509

Znalazła się też chwilka, aby zaznajomić się z chińskim Internetem i napisać kilka słów na naszym forum.

2505

dla przypomnienia tekst historyczny za ktory nie dostalem w ryja.


YYY!,

Meldujemy sie!
Obiecalem sobie ze bede twardzszy niz wlasna kupa, ale niestety sie nie udaje. Wiec od razu ostrzegam ze dlugosc mojej relacji jest wprost proporcjnalna do cisnienia wytwarzanego... no wiecie czym.

Faktycznie, jestesmy w Kitaju. Faktycznie motorki przejechaly sie po Chinach 4 km zanim nam je zamkneli na skladzie celnym. Z powodow takich, ze Ujgurzy chca niezaleznosci. Poniewaz aby korzystac z interentu trzeba bylo podac nr p[aszportu pozwilicie ze chwilowo przemilcze ten aspekt. Co maja do atakow ujgurskich na chinczykow turysci to nie wiem, nie widac zadnego wojska, policji, pare checkpostow z uzbrojonymi chinczykami i tyle. Zadnego , ale to zadnego powodu dla ktorego nie mielibysmy sobie tu jezdzic na naszych sprzetach. Ale trudno. Nie zaluje (w przeciwienstwie do Marcina) wjazdu do Chin w charakterze turysty autobusowego, choc bezsprzeczne bym wolal na kolach. Wspomniane KKH (Karakoram Highway) to cudowny asfalcik (300 km) rowny jak stol, z Kaszgaru do Tashkhurgan, przebiegajacy dnem glebokiej doliny, z formami skalnym powalajacymi na kolana. A zeby wszystkiemu dodac klimatu bajkowego - z piachu i kamieni surowej ziemi wyrastaja osniezone siedmiotysieczniki z ogromnymi jezorami lodowcow - Muztaghh Ata( 7400) oraz Kongur (7500) No, naprawde robia wrazenie, zwlaszcza ze zalapalismy sie na bezchmurna i bezwietrzna pogode...
Zwienczenie dnia w Tashkurganie to wizyta na resztach sredniowiecznego fortu z ktorego rozciaga sie widok na cala zielona doline, poprzecinana wstazkami lodowcowych potokow i upstrzona jurtami Tadzykow (bo to ich region autonomiczny). Wszystko w promieniach zachodzacego slonca na dlugo pozostanie w mojej pamieci.

Wracajac do Kaszgaru, klimat tego sporego miasta, lezacego na rozwidleniu Jedwabnego szlaku jest niesamowity. Istny tygiel. 90% mieszkancow to Ujgurzy, nawet nie wygladaja na Chinczykow - w dodatku wyznaja islam. Choc to narod kupiecki, od wiekow zajmujacy sie handlem, nie czuje sie tej nieznosnej nachalnosci towarzyszacej mi przy spacero-zakupach po stambulskim Grand Bazaar. Zakupy i targi to czysta przyjemnosc, na ogol osiaga sie 30% (lub mniej) ceny otwarcia. Trzeba oczywisce dac raz ciala, zeby sie nauczyc - ale i tak warto. Zarcie, - glownie baraninka w roznych wersjach - od szaszlykow po nadziewane pierogi w lekkim rosolku z jarzynami, Lagman ( czyli spagetti po ujgursku), pilaw - ryz gotowany z marchewka, no i rozne wynalazki na zywych skorpionach konczac sprzedwane sa prosto z ulicy na chodnikowych grilach, wokach i innych bardziej lub mnej obwoznych pojazdach. Zarcie wylaczne dla twardych - do ktorych ciagle sie zaliczam, mimo wspomnianej na poczatku postu konsystenji kupy.
Ceny wszystkiego - smieszne - benzyna ponizej dolara, obiad (z ulicy) dla dwojki od 5 -20juanow- (0.8- 3 dolarow) Coca Cola 3j, woda 2-3j, chleb (taki palcek) -1 juan.
Zarcie w wypasionej restauracji dla westenersow 150 juanow za 4 osoby- 20 dol.

Jutro sie juz stad zwijamy - przed nami droga powrotna na granice z Kirgizja - Irkeshtam. Stamtad najgorsza droga swiata, jaka w zyciu jechalem - szutrowka rozpierniczona w iment przez chinskie i kirgskie ciezarowki... To nawet nie jest offroad, bo zapierniczac sie nie da, pelno duzych o ostrych kamieni i dziur, slabo mi na mysl o powrocie. No ale innej drogi nie ma.
Od Sary Tash i zatankowaniu z butelek (nic sie nie zmenilo) walimy pod Pik Lenina aby sprawdzic czy nasza studencka ekipa afrykanska zaliczyla juz ten szczyt. Tam pewnie sprzedamy im Jojne - ktory - odeskortuje Agnieszke na samolot do domu. (musi wrocic wczesniej) To ze Jojna jest niepismienny, zauwazyliscie pewnie pare postow temu, za co i tak dostanie w ryj, wiec zdradze Wam jego tajny plan jakim jest powrot na kolach do Polski. Zatem spodziewajcie sie go pod koniec miesiaca....
Reszta ekipy zaatakuje z Sary Tash Pamir Highway ze jego 4600 m przelecza. Pamir jest caly w sniegu, Magnusy pisza o zadymkach snieznych wiec chyba w koncu dostaniemy w d...

No to trzymta sie. Nastepna relacje pewnie najwczesniej z Osh kolo 25 sierpnia.


Na zakończenie dnia zostaliśmy zaproszenia na full wypas mega kolację przez właściciela biura turystycznego, który chciał nam jakoś wynagrodzić niemożność pojechania na motocyklach na pustynię Taklamakan. W końcu cała nasza kasa poszła na unieważniony permit, a reszta na tę czterodniową wycieczkę, która właśnie dobiegała końca. Trzeba przyznać, że facet zachował się, obiad był naprawdę wykwintny obfitujący we wszelakie dobra, których nazw nie potrafię nawet wymówić. Z tego, co rozpoznałem – to była kaczka po pekińsku, w wyśmienitych placuszkach sułtańskich. Upieczone kaczki sprawiali panowie w takich oto strojach:

2514

Kawałeczki lądowały w miseczki na obrotowym stole, gdzie pomieszanie z różną zieleniną, sosem Hoisin i zawinięte we wspomniane naleśniki, znikały pochłonięte przez nasze żołądki. Pychota.
Po stole kręciły się całe mnóstwa dodatków, różnych noodli, sałatek wędlin i pieczonych mięs. W okolicach końca wjechała też duszona ryba. Na moje oko – leszcz. Ryba raczej podła, ale za to ładnie podana.

25102511
25122513

Na koniec wykazałem się nie lada odwagą – zjadłem sławetne chińskie zgniłe jajo.

2516

Jakie ono było, to zostawię tą wiedzę dla siebie – jak będziecie – spróbujcie sobie sami!
O dziewczętach teraz będzie. Dzieci do spania!
Wybraliśmy się na chiński masaż stóp. Znaczy zostaliśmy zabrani, wiec nie zdążyliśmy się pozbyć naszych kobiet. Siedliśmy sobie rzędem na fotelach w pokoju hotelowym a tu jak na komendę wchodzi siedem chińskich lasek. Identycznych. No może dla nas. Każda się przedstawiła w następujący sposób:
- Dobry wieczór –wydeklamowała po chińsku - mój numer to 253, jestem masażystką i jestem do pańskich usług.

No, po takim tekście tez chciałem coś powiedzieć o numerkach, ale się trochę mojej bałem, więc tylko durnie się uśmiechnąłem i zrobiłem zdjęcia żebyście uwierzyli.

25062507
2508

Potem kazały się rozbierać i smyrały nas włosami tu i ówdzie, aż nas prądy jakieś dziwne przechodziły, no znały się na tym… ech…
A wiec masaż stóp to tylko ściema facetow wracających z delegacji...

sambor1965
09.12.2008, 16:13
Potem kazały się rozbierać i smyrały nas włosami tu i ówdzie, aż nas prądy jakieś dziwne przechodziły, no znały się na tym… ech…
A wiec masaż stóp to tylko ściema facatow wracających z delegacji...

Podos masz w ryj...

samul
10.12.2008, 22:28
Alez emocje! O zesz ty! Piwo mi sie skonczylo, a tu w gardle zaschlo!!! Chyba jeszcze w garazu kszynka stoi ? ? ?... Ufffff! Stala :) No dobra mozna czytac dalej :b...

To juz? Taki temat i jedno zdanie? ? ? :drif:

podos
15.12.2008, 23:56
kuźwa, zaraz wtorek!:mur::vis::umowa:

Marcin SF
16.12.2008, 00:01
no kurcze ja myslałem,że jakiś falstart i się naczytam przed snem a tu dupa :] no nic tydzień temu była niespodzianka bo nim wróciłem z pracy już było co czytać więc będzie bez rękoczynów :)

podos
16.12.2008, 00:01
Chiny cd
20 sierpnia

Po ciemku jeszcze zebraliśmy się na recepcji naszego hotelu. Zasady są tu takie, że zanim wyjdziesz przez drzwi, obsługa dokładnie sprawdzi „straty” w pokoju. Zatem nie wystarczy powiedzieć, co się skonsumowało z mini baru, recepcjonistki zresztą nie mówiły ani słowa po angielsku. Zatem nasz TW Ujgur, po kolei informował nas, co żeśmy zużyli, a co zabrudzili, w sposób uniemożliwiający powtórne użycie. Podnieśliśmy sobie nieco ciśnienie, płacąc za brudny ręcznik czy prześcieradło, chcąc już mieć to za sobą uregulowaliśmy rachunki i wskoczyliśmy do busa. Przed nami 5-cio godzinna podróż na granicę z Kirgizją, gdzie oczekiwały na nasz nasze sprzęty. Te 4 dni bez naszych dwóch kółek, wypościły się nas wystarczająco mocno, byśmy bez żalu opuszczali Chiny. Co innego gdybyśmy poruszali się tu sami, ale w tej sytuacji te 4 dni to było maksimum naszej wytrzymałości. Smutna jest też ta ciągła kontrola naszych opiekunów nad tym, co robimy i gdzie jesteśmy. Zaskakujące sytuacje „przypadkowych” spotkań z kawiarenkach internetowych w 4mln mieście świadczą chyba same za siebie o totalitarnym charakterze tego państwa.
Podróż minęła nam dość szybko, w okolicach południa byliśmy z powrotem w Irkeshtam. Cała cyrkowa procedura odprawy miała miejsce ponownie, tyle ze w kolejności odwrotnej niż pod czas wjazdu. Znów o dziwo z naszego tłumu wyłowiony został Przemek, i poddany nieco bardziej szczegółowej kontroli, wraz z przeglądaniem zawartości komputera i zdjęć w aparacie. Przypadek, prawda?
Po odprawie z drżącymi sercami ruszyliśmy w kierunku hali, gdzie stały nasze sprzęty. W milczeniu, przyspieszaliśmy kroku, wyciągając szyję by pierwsi zobaczyć czy mamy, po co wracać. Już nie kamień z serca a łomot skalnej lawiny będzie najlepiej opisywał wielkość naszej ulgi gdy zobaczyliśmy nasze sprzęty tak jak je zostawiliśmy. Wszytko się zgadzało, nic nie zginęło, najwyżej robotnicy siadali i robili sobie zdjęcia, co ostatecznie możemy im darować. To przecież błahostka, w porównaniu z opcją otwarcia fabryk Afryk w Chinach, opartych na rozebranych 5-ciu prototypach z Polski… Zdolność tej nacji do kopiowanie wszystkiego jak leci, powodowała, iż jeszcze w autobusie z Kaszgaru na granicę zakładaliśmy się czy nie zobaczymy jakiejś wiernej kopi HRC pędzącej po szosach Xinjiangu.

2576

Pakujemy sprzęty i przejeżdżamy do znanego już nam postu kirgiskiego.
Na granicy kirgiskiej mamy mały przestój, w czasie którego zaznajamiam się z kolesiem ważącym chińskie TIRY z towarem. Jeden po drugim wjeżdżają na wagę towarową i uiszczają łapówkę za przekroczenie wagi. Np. w naturze, ręczną pompką ściągają mu 20 litrów ropy do agregatu obsługującego post. Ryzykuję łapówkę za przeładowanie i pytam czy też możemy się zważyć.
- Dawajte- mówi – więc nie czekając jak się rozmyśli, odpalam i pakuję się na płytę.
Zaraz po mnie Jojna.
- Wy – 400, Wasz drug, 420 - poinformował

No ładnie, mam dokładnie cały bagaż, plus przytroczone ciuchy Irmy, ważymy 460 kilo i to mamy góra pół baku. I przed nami wyrypiasta droga powrotna do Sary tasz, która tak dała nam w dupę, że Irma zapobiegliwie zasiadła w Patrolu z Gizmem. I ma rację, też bym się przesiadł, gdyby nie 4 dniowy motocyklowy post. Ponownie jesteśmy podnieceni perspektywą jazdy i wkrótce po kontroli sanitarnej i epidemiologicznej u naczalnowo wracza jesteśmy wolni! Piękna pogoda, biały Pamir po lewej i nitka wijącej się drogi przed nami poprawia nam humory.

25632564

Przed nami znany już nam odcinek do Sary Tash a za nim, około stówy do bazy pod Pikiem Lenina – jednego z najwyższych szczytów niegdysiejszego związku radzieckiego. Tam właśnie planujemy nocleg i spróbujemy dowiedzieć się coś o losie naszego formowego przyjaciela- Adama (Tutaj Link (http://www.africatwin.com.pl/showthread.php?t=331)), który na Afryce przyjechał tu aż z Polski by zdobyć ten pierwszy z siedmiotysięczników . Nasza samochodowa ekipa wiozła za nim dodatkowy sprzęt wysokogórski, który nie zmieścił mu się już na motorze. Jojna podał mu go nad Song Kulem i tyle go widzieliśmy.

2571

Na razie jednak przyjdzie się zmierzyć ze wspomnianymi wybojami autostrady międzynarodowej.


Kirgizja
20 sierpnia cd

Kluczem do powrotu jest zjechanie z głównej drogi zaraz za ostatnim postem kirgiskim (na końcu asfaltu) w prawo na ziemną drogę. Takie objazdy wytyczone na nowo przez ciężarówki i inne pojazdy omijają zniszczoną kamienistą drogę i łąką zakładają nowy trakt, objeżdżając wzgórza i pagórki zupełnie inną drogą. Jadąc w drugą stronę, nie zjechałem na taki objazd, ponieważ wyglądało ze wjeżdża w inną dolinę, okazał się jednak, że prowadził sobie żółto zielonymi łąkami, i jeśli nie był krótszy to na pewno równiejszy.

25652566

Jechałem dodatkowo bez Irmy, miałem możliwość jazdy na stojąco i łatwiejszego manewrowania, motocykl prowadził się zupełnie inaczej, nie dobijał na dziurach i jechał zupełnie dobrze. Makabryczna droga zmieniła się w przyjemną przejażdżkę w samo południe. Po 1,5h z bananami na twarzy byliśmy w Sary Tash. Wszystkim świetnie się jechało, nikt nie zauważył jakiś dramatycznych dziur czy utrudnień. To, o co chodziło?

2580

Tutaj nasz Prezes oddziela się od nas i swoimi ścieżkami będzie podążał dalej. Wjedzie do Tadżykistanu już dziś, a potem przez trzy morza – Aralskie, Kaspijskie i Czarne wróci do Polski.

2577

Tradycyjnie tankowanie i zakupy w Sary Tash, i podążamy dalej drogą wzdłuż pasma pamirskiego. Do bazy pod pikiem jest 100km, z czego najbliższe 60 prostą drogą asfaltowo szutrową. Faktycznie najbliższe 60 km to dziurawy asfalt, dość kiepski, trzeba uważać, ale bez przesady, po drodze jest kilka małych wiosek, klasyczne zadupia, bez żadnego zaplecza, więc trzeba być przygotowanym i samodzielnym. Rozciągnęliśmy się nieprzyzwoicie, bo dzipy szukały ropy w Sary tasz, potem lali ją przez sitko, a na koniec gdzieś jeszcze obiedali, więc skończyło się to czekaniem na nich 2h na moście na rozjeździe pod Pik Lenina.


25732574

Okazuje się że z tego miejsca jest około 40km do widocznych jak na dłoni gór. Niesamowite jak czyste jest tutaj powietrze, wydaje się, że są na wyciągniecie dłoni, a tu do nich jeszcze dwu godzinna wyprawa…
W dodatku szlak rozdziela się już na starcie 3 razy i bardzo łatwo się pomylić. W dodatku można jechać wszędzie po zielone pagórkowate łąki są równe jak stół i mozna sobie po nich jeździć do woli. To raj offroadowy, tak tylko do czystej zabawy, na pusto i solo. Szkoda ze nigdy nie ma się czasu…
Zrobiła się już 5 po południu jak w końcu zjechaliśmy się do kupy. Sambor za przewodnika wziął Kirgizkę, która z podwiezienie do swojej jurty obiecała poprowadzić pod bazę.

25782579

Jazda w popołudniowym słońcu, wprost na biały Pamir, z cudownie oświetlonymi górami za plecami, zielonożółtymi łąkami na zawsze zostanie mi w pamięci. To jeden z najpiękniejszych dni spędzonych w Kirgizji.

25582559
25602561

Szutrówka na dwa koła wiła się pomiędzy pagórkami, tak ze po paru minutach jazdy wszyscy potraciliśmy się z oczu. Cały czas jechałem w ślady TKC odbite na ziemi lub piasku, nie mogąc uwierzyć w piękno otaczającego krajobrazu. Sielankową drogę przerwał nam jednak bród. To potok z roztapiającego się lodowca, w kolorze kawy z mlekiem. Tutaj dogoniłem Jojnę, który właśnie zamierzał przeprawiać się, instruowany z drugiego brzegu. Jojna – najlepszy z nas jeździec - instrukcji posłuchał i wrąbał się w najgłębsze koryto rwącego nurtu. Przód jeszcze jakoś przeskoczył, ale tył utknął.

JEEEB!

Afryka weszła z kuframi pod wodę, i siła napierającej wody przewróciła motocykl na bok.

25812582
25832584

Max coś strasznie się awanturował, na to nasze polskie przeprawianie potoku, na bo my, kawalek powoli, ale potem zaraz Dzida! To kłóciło się z jego amerykańskim 30 letnim doświadczeniem pokonywania brodów, czego nie omieszkał skwitować przekleństwami na „F"
Mało nas to obchodziło, bo przecież chcieliśmy mieć fajne zdjęcia z wodowania kolegi. To już doprowadziło Maxa do białej gorączki, nie mógł wyobrazić sobie, ze nie stoimy rzędem w rzece i nie pomagamy sobie przejechać. Ale mieliśmy go już serdecznie dość, on nas chyba też, na Najepce też się kompletnie nie znał, tylko z Trzodą był zaprawionyczego dał wyraz łuskając łupki z orzeszków na ziemię w autobusie. Na złość mu chyba kolejno przejeżdżamy „na dzidę”.

2568
2572


Za potokiem znajdowała się już jurta naszej Kirgizki, której lapsnęła się dwudziesto kilometrowa przejażdżka Afryką. W rewanżu zaproponowała nocleg, na co oczywiście nie przystaliśmy, za to objedliśmy ją z chleba maczanego w gęstym jogurcie. Pychota.

25692575
2570


Za nami pogoda wyraźnie się psuła, co tylko dodawało urody do pięknego już i tak krajobrazu. Zaciągnięte czarnymi chmurami niebo na pólnocym wschodzie – podświetlone zachodzącym słońcem i wzmagający się wiatr był sygnałem do odjazdu.

25862587
25882585


Kirgizka wskazała kierunek na czerwonawą górę i zaczęliśmy kombinować jak do niej dojechać.

2557

Dróg było kilka i znów nie wiadomo było, na którą się kierować, więc na siagę, przez pagórki jechaliśmy w kierunku wskazanej czerwonej góry. U jej stóp znajdowała się wyraźnie główniejsza droga, wjeżdżająca w dolinę zamkniętą olbrzymim masywem gór i wiecznego śniegu.

2562

Kolejne kilka kilometrów wspinaczki w wjeżdżamy do rozległego kotła w dolinie, upstrzonego namiotami, jurtami i kilkoma budynkami. Zachodzące słońce odbija się w jeziorze, podczas gdy my szukamy miejsca na obóz.

2589

Dojeżdżamy do samego końca rozległego obozowiska, zerkając czy nie zobaczymy gdzieś Afryki Adama. Ponieważ się ściemnia zatrzymujemy się przy jurcie turystycznej, gdzie część z nas decyduje się nocować. Reanimujemy też Jojnę, który po lodowatej kąpieli z Afryką jest przemarznięty do szpiku kości. Bez gadania przysysa się do piersiówki 80% rumu Stroh, którą woziłem na czarną godzinę, a jeśli taka nie nadchodziła, podpijałem z niej wieczorami zdrowie Pastora. Dziś w ramach czarnej godziny podratował się nią Jojna. Jest zimno i wieje, pakujemy się do jurty, gotujemy jakiegoś viet-conga zagryzamy chlebem, zapijamy koniakiem i zaszywamy się w rozkosznie ciepłych śpiworkach.

---------------------------------------------------------------------------------
2567

Marcin SF
16.12.2008, 07:35
no i dupa w końcu czytałem do porannej kawy :D jak zwykle jestem oczarowany

giziu
16.12.2008, 15:14
Podos...pozwolisz przy najbliższej okazji spotkania się, że uścisnę Twą dłoń i walniemy jakiegoś kielona, jesteś Wielki. Z ogromną przyjemnością czyta się Twoje opowieści a przygoda live musi naprawdę być "podniecająca"...cokolwiek to znaczy :)

podos
17.12.2008, 19:11
Podos...pozwolisz przy najbliższej okazji spotkania się, że uścisnę Twą dłoń i walniemy jakiegoś kielona, jesteś Wielki. Z ogromną przyjemnością czyta się Twoje opowieści a przygoda live musi naprawdę być "podniecająca"...cokolwiek to znaczy :)

no i dupa w końcu czytałem do porannej kawy :D jak zwykle jestem oczarowany

No to skoro Wam sie podoba, to macie taki gratisik :)

podos
17.12.2008, 19:11
Kirgizja cd

21 Sierpnia

Budzi nas przepiękne słońce i błękit nieba

2612

26252643


Wyskakujemy z namiotów i jurt i napawamy się widokiem potwornej masy śnieżnej, jaka roztacza nad nami masyw Piku Lenina. 7134 m n.p.m. robi piorunujące wrażenie. Mrużymy oczy chcąc wypatrzyć maleńkie postacie schodzących z grani… Ida jacyś! Okazuje się, że alpiniści ukraińscy.
- Da, Da, Paljaki – odpoczywają w 2gim obozie, mają dziś schodzić – informują nas. Jeden zdobył z nimi szczyt! Brawo! Cieszymy się wraz z nimi i gratulujemy sukcesu! Zatem chłopaki będą dziś na dole! Są tez złe informacje. Adam odmroził palec u nogi. Na szczycie było -20 stopni Celsjusza.
Szybko analizujemy nasz plan na najbliższe dni. Musimy już je liczyć, koniec wyprawy zbliża sie nieuchronnie, trzeba już jakoś zaplanować powrót, mieć czas na spakowanie Afryk i nie spóźnic się na samolot. Raczej nie poczeka. Sytuacje komplikuje brak wiz powrotnych przez Rosję dla chłopaków z Patroli, których ambasada rosyjska nie chciała nam wydać. Mamy rzekomo bez problemu dostać je w Almaty. Jeszcze nie wiemy, że Polska włączyła się w aktywnie w międzynarodowy spór o Ostetię Południowa w konflikcie rosyjsko-gruzińskim i Polacy nie będą najmilej widzianymi gośćmi w ambasadzie Rosji.
Dziś, spod Piku chcemy jednak wjechać do Tadżykistanu, przekroczyć granicę i spać gdzieś w górach Pamiru, poniżej postu. Potem 3 dni kręcimy się po bezdrożach trójkąta pomiędzy Chinami Afganistanem i rozpoczynamy odwrót. Z tej analizy wynika, że dziś przed nami pół dnia jazdy. Do 14 możemy zaczekać na chłopaków.

2616

Zatem suszymy Jojnę, którego zanurzony całkowicie pod woda kufer nabrał wody i zmoczył swoją zawartość.

2639

Zaliczamy przyjemne śniadanko z kurczących się dramatycznie zapasów z na kufra w pięknych okolicznościach przyrody.

2636


W tej sielance zastanawiamy się, co zrobić z tak pięknie rozpoczętym dzionkiem.
Spróbujecie zgadnąć? Dla odmiany postanowiliśmy pojeździć sobie na motocyklach.

2617

Plan opierał się na naiwnej nadziei dotarcia motocyklami do bazy pierwszej, wzięcia chłopaków lub chociaż ich betów, i zwiezienia ich do Base Camp. W tym celu nie bierzemy żadnych betów ani pasażerów, tylko troki i na lekko wyrywamy ostro pod górę.

2618

2 kilometry drogi prowadzącej kamienistą ścieżką kończą się raptownie kilkuset metrowym osuwiskiem, którego dno żłobi lodowcowy potok.

2620

Dalej biegnie ostro w górę stroma piesza ścieżka, niepozostawiająca wątpliwości, że dalej to droga już nie dla nas. Mimo iż PIK jest jednym z najłatwiejszych siedmiotysięczników i rokrocznie przyciąga rzesze wspinaczy cieszy się także złą sławą.
W 1974 cała rosyjska wyprawa kobieca (osiem osób) zmarła w obozie na wysokości 7000 m n.p.m. z powodu nagłego pogorszenia pogody.
W 1990 roku 43 wspinaczy zginęło w lawinie, która była spowodowana trzęsieniem ziemi. (Wikipedia)


26232624


Zatrzymujemy się, więc i podziwiamy bajkowe kształty i kolory okolicy.

26262627
2628


Nie możemy tez darować sobie kilku lansiarskich sesji fotograficznych „zdobywców”.

26302631
26322633


Decydujemy się jeszcze na piesze wejście kilkuset metrów w górę, aby za pierwszym garbem mieć lepszy widok na naszych schodzących bohaterów.

2622

- Łooo Jezu- westchnąłem po paru krokach w górę. Jednak wysokość prawie 4 tyś metrów robi swoje, krótki oddech, wysokie tętno, serce napierdziela w tempie biegacza maratonu, aby napompować wystarczającą ilość ubogiej w tlen krwi. Stajemy co kilka kroczków, żeby zaczerpnąć tchu. W końcu docieramy na pierwszą grani padamy na trawę. Wystarczy na dziś.

2629

Widzimy przed sobą kawał doliny w kierunku piku, jak i całą bazę i otwierającą się dalej dolinę Alajską. Aż po majaczące na horyzoncie masywy Tien Szanu


26372638

Pogoda niestety szybko się zmieniała, Pik zniknął w chmurach, lodowiec złowieszczo zerka spod czapy chmur. Przepuszczamy kilku schodzących alpinistów, niestety żaden z nich to nie nasi. Siedzimy do 12 i rezygnujemy. Zjeżdżamy zwijać obóz.
Nie tylko my, jak się okazuje, zwijamy obozowisko. Jest koniec sierpnia, to koniec sezonu wspinaczkowego na Pika. Nikt już nie wychodzi z bazy, pozostali nieliczni wspinacze właśnie schodzą, kończy się biznes dal obsługi bazy. Zwijane są jurty na zimę. Namioty straszą pustka.

26412613

My też pakujemy sprzęty, ciągle zerkając czy ktoś nie schodzi z gór. Jakże miło było by się spotkać… W międzyczasie namierzamy Afrykę Adama. Stoi kilkaset metrów stąd w drewnianej szopie przy stałej bazie. O 14 wiemy już że nici ze spotkania, trzeba jechać. Zostawiamy chłopakom na siedzeniu Afryki piersiówkę z resztą pastorowego Stroha, z dedykacja i gratulacjami, oraz naklejka PL zdjętą z kufra.

Jazda! Wspaniała droga powrotna, nie zawiodła nas i tym razem. Nigdzie nie zbaczając jechaliśmy nitką wyglądającą na główną drogę, Tradycyjnie nieco niższa woda potoków z roztapiającego się lodowca tym razem nie stanowiła już problemów przeprawowych, pokonujemy je z buta.

26212634
26092615

Mijamy ciekawostki z życia codziennego jak na przykład wieloosobową rodzinę podróżującej jednym UAZem, czy dojenie kobyły na kumyz.

26402614

Po godzinie z okładem docieramy do asfaltu wiodącego dnem doliny Alajskiej. Umawiamy się w Sary Tash i nasza kawalkada rozciąga się na przestrzeni wielu kilometrów. Znam drogę, więc zasuwam ile wlezie, znaczy 70, bo więcej się boję po szutrach i dziurawym asfalcie. Znów mija godzinka i ląduje w Sarytash. Dolewam z butelek do baku, tutejsza 80ka jest niczego sobie, silnik nie okazuje niezadowolenia z tego paliwa, praktycznie zero stuków zaworów, czy ubytku mocy. A może się już odzwyczailiśmy. Za rok będzie tu już normalna stacja benzynowa z 93ką. Teren już zryty, a zbiorniki wkopywane. Mija pewna era…
Uzupełniam też zapas koniaku, paru konserw i wody. Udaje mi się przekonać „restauratorkę” ze znajomego lokalu o sprzedaży mi 10 chlebowych placków. Podzielę się z ekipą, choć to trochę mało jak na 14 luda.
Powoli dojeżdżają kolejni. Za chwile musimy pożegnać już Jojnę z Agnieszką, która musi już wracać do pracy, Maxa , który nie ma wizy tadżyckiej ani rosyjskiej ani w ogóle żadnej, a w dodatku ma plan jechać do Mongolii a potem jakoś dalej do Tajlandii. Nie zna tez rosyjskiego, i chyba też nie do końca orientuje się gdzie te kraje leżą. Amerykański dyletant. Notabene utknął oczywiście w Almaty nie wiadomo na jak długo i jakoś wrócił do swojego Idaho.

Tak czy inaczej strzeliliśmy ze wszystkimi misia i już mieliśmy jechać, ale okazało się, że nie ma kierownika. Okazało się, że Sambor złapał gumę 25 km wcześniej, o czym poinformował nas Qśma, który zamykał stawkę. Jako, że to ja byłem narzędziowym tym razem, bez zbędnych ceregieli ustaliliśmy, że jadę z odsieczą a reszta czeka na granicy kirgiskiej.
Równiutko na 25km stała już rozbebeszona Afri, ściągnięte tylne koło – wszystko gotowe.

2611

Wyciągam łyżki i zestaw do klejenia. Przyszła kryska na Matyska, stare przysłowie Sambora, że gumy łapią tylko Ci co je umieją zmieniać, okazało się najprawdziwsze z prawdziwych. Raz, raz raz, Sambor fachowo zrzucił oponę z felgi i po chwili kleiłem dętkę. Pompowanie rowerowa pompka zajęło nam całą wieczność – wyliczyliśmy, że aby wbić dwie atmosfery trzeba machnąć około 1000 razy. Klniemy zmieniając się, z niepokojem obserwuję gumową uszczelkę pompki, niszczącą się o wentyl. Nie jest raczej przystosowana do takiego traktowania. Po godzinie nareszcie jedziemy.
Słońce jest już tuż nad górami, kiedy skręcamy z głównej na prosta jak strzała drogę prowadząca wprost w Pamir.

2635

Droga przecina w poprzek dolinę Alajską i prowadzi do przejścia granicznego kirgiskiego.
Zostało 16 km.

JEEEB!.

U Sambora znów kapeć z tyłu. Nie no, co jest! Cóż pech! Przejechaliśmy tylko 30km! Znaleźliśmy przecież gwoździa w oponie i wyciągnęliśmy go… Sambor ściąga koło a ja lecę na granicę po kompresor od Patrola. Nie ryzykuje rozpadu pompki w tej dziczy i to po nocy… Za szarówki dolatuję do granicy gdzie czeka na nas reszta ekipy, już odprawiona po drugiej stronie płotu. Przez siatkę dają mi kompresor, obiecują szukać spanie gdzieś niedaleko za przejściem. Wracam 8 km

2642

Sambor jest już ekspertem od wymiany opon. Dętka leży już obok koła – bez śladu łatki!!! Biorę do ręki nową łatkę i zaczynam kumać. Przykleiłem łatkę odwrotna stroną i się nie zwulkanizowała!!! Idiota, głupio mi potwornie. Chyba się nawet nie przyznałem, i zwaliłem na wszystko na przedatowany klej… Zakładamy już zapasową dętkę, tą się zajmiemy, na postoju. Na granice dojeżdżamy już po ciemku. Formalności nie trwają długo, ale przenikliwe zimno Pamiru i lodowaty wiatr dają się nam we znaki. Paszporty, pieczątki i po 20 minutach napieramy w ciemność w głąb nieprzyjaznych gór.

Ogromne wyrwy w drodze są całkowicie niewidoczne w ciemności, dobrze ze obstawione przez kamienie. Ostatnia rzecz jaką bym chciał zaliczyć po ciemku to taka dziura. Trzy dni później tak wyglądała:

2610

Nagle widać migotanie Petzli. To już nasz stały znak rozpoznawczy. U podnóża góry majaczy maleńkie obozowisko. 3 Patrole, 4 Afryki, namioty. Jesteśmy na miejscu! Zimno i straszno. Jesteśmy gdzieś „nigdzie” pomiędzy granicami, na pasie ziemi niczyjej Kirgizji i Tadżykistanu. Po ciemku rozbijajmy namiot, gotujemy późną kolację, koniak znika podawany z ręki do ręki. Nad głowami szumi zimny wicher. Przytulamy się w spiętych razem w puchowych śpiworach. Dobrze ze mamy siebie.

2619

Marcin SF
17.12.2008, 20:26
:drif:



dziś czytane jak należy, przy piwku :)

JareG
17.12.2008, 20:38
Kirgizja cd
21 Sierpnia
(..)
Nad głowami szumi zimny wicher. Przytulamy się w spiętych razem w puchowych śpiworach. Dobrze ze mamy siebie.
Co za poezja, nastrojowo sie zrobilo :D:D

:Thumbs_Up:

Zoltan
17.12.2008, 20:52
Piękne.. a foty po prostu rozwalające :drif:

Kuźwa, jak ja Wam pozazdraszczam:mur:

giziu
19.12.2008, 08:34
Jak narazie w WORDZIE wyszła książka z ponad 300-ma stronami, oczywiści po zredagowaniu będzie tego ze 200 stron.
A może by tak pomyśleć o wydaniu "Dzienników Afrykanerów", relacje rewelka to może i czytelnicy by się znaleźli.

podos
19.12.2008, 08:37
Jak narazie w WORDZIE wyszła książka z ponad 300-ma stronami, oczywiści po zredagowaniu będzie tego ze 200 stron.
A może by tak pomyśleć o wydaniu "Dzienników Afrykanerów", relacje rewelka to może i czytelnicy by się znaleźli.

ha ha ha, wlasnie to samo mniej wiecej napisalem w watku Movistara i Iziego.
PS: w wordzie mam 60 stron bez zdjęć.

klanol
19.12.2008, 08:44
książka jak najbardziej :) przynajmniej prawdziwy hardkor i życie, myślę, że przy bambusowych opowieściach wszelkie long łeje bledną :O
no i tszoda z najepką! tego nie ma w zachodniej prasie i ksionszkach :P

sambor1965
19.12.2008, 09:33
http://panomoto.blogspot.com/2008/11/tajikistan-pamir-highway-part-2.html

Something I wasn’t sure about when preparing for this trip is fuel availability in the Pamirs. There’s certainly no petrol stations around, and if anything, fuel is sold from local homes. As I’m taking a stroll around town, I encounter a group of motorcyclists from Poland who also need to fill up. They’ve been in this area a few times before and they speak Russian. One of the guys introduces himself as Sambor – and suddenly that rings a bell. Whilst researching fuel availability through one of the web forums back in England, I had been in touch with Sambor. And now we actually meet in person & he shows me where to get fuel… what a small world! As expected, the fuel comes straight from the bucket and by the sound of the bike engine it probably WAS 80 octane fuel – before someone diluted it with water & a good dose of yak-piss.

Maly jest ten swiat...

podos
25.12.2008, 14:57
Tadżykistan

22 sierpnia

Zimna nocka wygnała nas z namiotów bladym świtem, po szóstej. Świat wkoło, okoliczne góry i łąka u naszych stóp okryta była białym szronem. Podobnie jak motocykl i płachta tropiku namiotu.

27722773

Nasz plan na dzisiaj to ok. 250km do miejscowości Murgab leżącej nad rzeką o tej samej nazwie, gdzie rozwidla się szlak w kierunku na Chiny i Uzbekistan i Afganistan

2753

Przed nami wspinaczka na przełęcz graniczną z postem tadżyckim, raptem kilkanaście kilometrów ale do pokonania przełęcz Kizyl Art pass, bagatela, 4280m npm.
I to wszystko w temperaturze ujemnej. Mamy nadzieję, iż wraz ze wschodem słońca, nieco się ociepli. Na razie wkładamy wszystko, co mamy na siebie i po kawie zagryzionej chlebem zdobytym w Sary Tash wjeżdżamy z powrotem na główną drogę. To oczywiście bita szutrówka pnąca się zakosami pod górę.

27622763
27642765

Ta trudny teren, nękany ciągłymi trzęsieniami ziemi – stąd osuwiska i lawiny to zjawisko częste tutaj. Po naszej drodze tez cos zjechało, ale coś ma szczęście przejechało i wyrównało przed nami.

2768

Cały czas jedziemy w cieniu gór – więc temperatura się nie podnosi, w stopy zimno, dłonie, mimo grzanych manetek, też z wierzchu zziębnięte. Nie ma się co dziwić, lód cienką warstwą skuwa kałuże.


27672766


W końcu na tle wchodzącego słońca wynurzamy się z cienia i wjeżdżamy na spektakularną przełęcz wyraźnie już oznaczającą gdzie jesteśmy – przed nami w dole rozciąga się wypełniona porannym słońcem dolina wjazdowa do Tadżykistanu. Czerwone skały, kontrastują z czerwonymi i szarymi – kolory z jednej strony żywe, z drugiej jednak podkreślające surowość krajobrazu. Szczyt przełęczy wieńczy słup Tadżykistan napisany cyrylicą, wraz z obrysem kształtu kraju i zdaje się jego symbolem – pomnikiem górskiego kozła – Marco Polo. Oczywiście nie możemy się powstrzymać i nasz rodzimy alpinista Marcin, zalicza ten atrakcyjny punkt przełęczy.

27432744


274527472748

Odpoczywamy chwilę, zawsze to cieplej nie jechać niż jechać. Spędzamy tu kilka miłych chwil, czekając aż okolica odtaje…

27492750
27512752

Kilkaset metrów w dół drogę zamyka zamknięty na kłódkę szlaban i widać kilka dziwacznych budynków przejścia granicznego. Pogranicznicy akurat dokonują porannej ablucji za budą wyspawaną ogromnej beczki, w której mieści się między innymi punkt odpraw. Tadżykom za bardzo się do nas nie śpieszy więcej i my nieśpieszno grzejemy się w porannym słoneczku.

2769

Formalności nie trwają bardzo długo, ale są trzy stopniowe. Najpierw kontrola paszportowa, potem celna i na końcu antynarkotykowa. Tadżykistan, nieposiadający wielu złóż ani innych bogactw naturalnych słynie oprócz produkcji bawełny również z produkcji narkotyków. Dlatego trzecia z kolei buda, to bardziej szczegółowa kontrola i rozmowy z faciem, byłym żołnierzem Specnazu, na okoliczność a poco, a dlaczego. Faceci z „antynarkotykowej” podobno, są na liście płac Unii Europejskiej , która finansuje ten trzeci post by zablokować ten uczęszczany szlak przemytniczy z Afganistanu i Tadżykistanu. Mają tu taka suczkę cocker spaniela, co tylko w zeszłym roku wykryła łącznie ponad 2 tys. kg narkotyków. Działanie suczki zademonstrował chowając paczuszkę z narkotykiem za zderzak. Znalazła. Tak czy inaczej ich buda nie różniła się bardzo od pozostałych, wiec UE chyba oszczędza…

2770

Turystów się zbytnio ni czepiają, czas upływa na pogawędce, są to rozmowy ciekawe i humorystyczne. Im imponuje fakt, że ciekawi nas ich kraj, którego urody chyba nie są do końca świadomi, na tyle, że przyjechaliśmy tu z dalekiej Polski, na motocyklach. I jeszcze ciągamy ze sobą kobiety, niewątpliwej urody. Takiej oto rozmowy byłem świadkiem.

-Odkuda wy prijechali?
- Iz Polszy,
- A kuda jedziote?
- W Tadżykistan i nazad.
- A za cziom? Nie nada wam było na kanikuły w Turcju pajechat?

Da. Nada, nada. Ale jakoś woleliśmy wybić sobie zęby na wertepach Tadżykistanu niż taplać się w ciepłym morzu śródziemnym i zdaje się, nie byliśmy jedyni. Zamarznięte ślady terenowych kostek są aż nazbyt dobrze widoczne.

Te np. Magnusa sprzed tygodnia…

2771

Po godzince z okładem jesteśmy po drugiej stronie szlabanów przed nami region GBAO - Autonomiczna prowincja Gorno-Badakhshanu – jedna z 4 składających się na Tadżykistan. GBAO zamieszkują „Pamircy”. I choć należą do grupy etnicznej Tadżyków mocno różnią się pod względem językowym I kulturowym od pozostałych mieszkańców Tadżykistanu. Chociażby są wyznawcami Ismaili a nie jak większość tadżyków odłamu sunnickiego a w dodatku mówią językami bliższymi wschodnio irańskich niż tadżyckich.
My rozpoczynamy długi zjazd przełęczy w głąb skalistego pustkowia.
Jesteśmy przecież na słynnej PAMIR Highway

27542755

Pamir Highway ta odnoga Jedwabnego Szlaku łącząca afgański Mazar-e Sarif z tadżyckim Duszanbe i przez góry Pamiru, Murgab i kończąca się w kirgiskim Osh. Uznawana jest za drugą najwyżej położona drogę międzynarodową na świecie, gdyż przebiega przełęczą Ak-Batal na wysokości 4665m npm.

2756

Oczywiście jest autostradą tylko z nazwy, to ordynarny szuter, przeplatany krótkimi odcinakami asfaltu, z dziurami zdolnymi schować autobus. Niejednokrotnie droga bywa zniszczone przez rzekę, czy leży przysypana osuniętym zboczem. Klasyczna „pralka” jest niestety częstym widokiem.

27572759
27602761


Na szczęście surowe widoki rekompensują straty w sprzęcie i plombach w zębach, zatrzymujemy się podziwiając widoki i zastanawiając się nad sensem utrzymywania post sowieckiego wynalazku zwanego „Sistema” – płotu z drutem kolczastym i zaoranego pola oddzielającego Chiny od niegdysiejszego Związku Radzieckiego.

27582736
27372738

Po godzinie jazdy i jednym zajebiście ostrym hamowaniu przed zaczajoną na końcu usypiająco długiego asfaltowego odcinka dziurą, wyjechaliśmy na skraj zbocza oddzielającego górskie jezioro Karakol

27392742

Karakul – to słone, bezodpływowe jezioro, będące największym jeziorem Tadżykistanu. Zajmuje powierzchnię 380 km², przy głębokości ok. 250 m. Lustro wód jeziora położone jest na wysokości 3914 m n.p.m. Znad jego brzegów widoczny jest w pogodny dzień położony nieopodal (30 km na północo-zachód), jeden z wyższych szczytów Pamiru -Pik Lenina. (Wikipedia) Ten sam, który dzień wcześniej atakowaliśmy od południa.

27402741

cdn.

Marcin SF
25.12.2008, 15:52
prawie jak pod choinkę :D

7Greg
25.12.2008, 16:38
:brawo::Thumbs_Up::brawo:

podos
25.12.2008, 21:31
Tadżykistan cd

22 sierpnia cd.

3359

Objazd jeziora zajmuje nam kilkadziesiąt minut – jest ono ogromne! Jego brzegi otaczają piaszczyste pustynie, wystarczająco twarde i stabilne, żeby zdecydować się na odrobinę szaleństwa, daleko od domu.

33603361
33623363

Po chwili dojeżdżamy do jedynej miejscowości na brzegu tego jeziora – miejscowości o swojsko brzmiącej nazwie Karakol. Miejsce to robi na nas piorunujące wrażenie swoją prostotą. Białe, niskie lepianki na klepisku, kilkadziesiąt zabudowań, stawiają pytanie o sensie istnienia tej miejscowości w tym miejscu świata.

33693370
33713372

Zatrzymujemy się w poszukiwaniu lokalnego jedzenia, Sambor szuka jakiegoś znajomego nauczyciela, co go spotkał tu dwa lata wcześniej, nauczyciela nie ma, ale jest malutka gastinica dla turystów i zrobią nam lagman – znany już nam z Osh, ujgurskie spaghetti. Zamawiamy go, ale ponieważ jest nas 10 osób mamy wolna godzinkę w czasie, gdy będzie przygotowywany. W czasie jak znikliśmy między budynkami droga przeleciał niezauważony Kajman i samotnie pomknął zdobywać Pamir. My zaś przechadzamy się po wsi, zaglądamy w różne dziury, aż dziw, że można, wieść takie surowe życie.

33863387
33883389

Schodzimy tez nad jezioro, kilkaset metrów, wyciszamy się.

33733374

Wnętrze chatynki naszej gospodyni, jest czyste i przyjemne, tradycyjny niziutki stół stoi na czymś jakby podwyższeniu, a goście siedzą po turecku lub polegują przy stole. Bardzo przyjemna forma spędzania posiłku w ciągu dnia. Wsuwamy podany lagman. Żeby było śmieszniej – jest tez cennik – po angielsku!!! Ceny wysokie jak na środek niczego, oczywiście w porównaniu do cen, do których przywykliśmy w Kirgizji, bo to ciągle śmieszne pieniądze.

33653366
33673368

Palimy maszyny i mkniemy dalej zostawiając jezioro za nami. Opuszczamy kotlinę, w której zamknięte jest jezioro i podążamy pamirskim traktem dalej na południe. Droga powolutku pnie się w górę. W końcu musi kiedyś osiągnąć swój najwyższy punkt na trasie, dzięki któremu jest drugą najwyższą drogą międzynarodową. O zbliżaniu się do przełęczy informuje tablica, pod którą ma zdjęcie chyba każdy nią jadący. Mamy i my.

33913390

Qśma posiada model Nissana Patrola z wymarzonym przez większość posiadaczy silnikiem 4.2L bez turbo. Słynie on z niezawodności i kultury pracy, nie wspominając oczywiście o potwornym momencie obrotowym. Pieszczotliwie, Qśma nazywa swego Patrola, Bizonem

3392

Pozostałe Patrole to 2.8L doładowane turbiną. Okazuje się iż takie silniki dużo lepiej spisują się na dużych wysokościach niż taki wielkiego smoka 4.2L. Ten zaś kopcił niemiłosiernie pod każdym podjazdem, męczył się okrutnie, tracąc połowę lub więcej mocy powyżej 3500 m. Qśma bardzo był zmartwiony dotychczasowymi osiągami swojego Bizona i podjazd pod AK- Bajtał spędzał mu sen z powiek od wjazdu do Tadżykistanu. Okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Podjazd pod tą przełęcz to bułka z masłem. Przewyższenie rozciąga się na wielu kilometrach, by na końcu jednym długim i łagodnym trawersem osiągnąć przełęcz na wysokości ok. 4650 m, będącą najwyższym punktem Pamir Highway.

33533355
33563357

Co ciekawe, znowu spotykamy zwariowanych rowerzystów, tych dwoje to szwajcarskie dziadki na emeryturze, n-ty miesiąc w podróży. Nieźli hardkorowcy, nie ma co… A ten drugi, co mu owacje na stojąco zgotowaliśmy w momencie wjazdu na przełęcz to Bułgar.

33583354


Od szczytu zaczynamy się martwić z Samborem o paliwo. Przekręciliśmy właśnie na rezerwę a po przygodach z kapciami przed Sary Tash drugi raz już nie tankowaliśmy. Przed nami około 60km do Murgab, spalanie na 4 tysiącach różni się diametralnie od tego na nizinach. Mamy duże szanse nie dojechać. Kajman z baniakami na dachu daleko przed nami… Doimy Waldka Afrykę po litrze, tradycyjnie do butelki od kuchenki i postanawiamy oszczędzać. Przed nami głównie zjazdy z przełęczy do doliny rzeki Murgab, będziemy jechać na luzie ile się da.

33513352


Rozpędzam się, wyrzucam na luz i gaszę silnik. Kładę się na baku i chowam się za szybę. Toczę się aż Afryka zwalnia na tyle, że można odpalić wyrównać obroty i wrzucić dwójkę bez szlifowania zębów w skrzyni. Sambor podglądam, ma inną technikę. Gazuje na czwórce, wciska sprzęgło a silnika nie gasi. Nie wiem, która metoda była oszczędniejsza dość, że po godzinie takich kombinacji, kiedy już się wypłaszczyło, i trzeba było jechać po ludzku, zobaczyliśmy napis Мургаб i byliśmy wystarczająco szczęśliwi. Udało się!

3377
3364


Murgab (Мурғоб (tadżycki), Мургаб (rosyjski) a po persku مرغاب znaczy Ptasia Rzeka. Mieszka tu około 4000 ludzi, a miasto położone na wysokości 3,650m jest najwyżej położonym miastem Tadżykistanu. Stąd odchodzi droga do znanego nam już z KKH chińskiego Tashkurgan a dalej prowadzi do Khorogu w Tadżykistanie. Lub odbija do korytarza Wakhańskiego – do Afganistanu. Oba te kierunki są w centrum naszego zainteresowania. Ale to dopiero jutro. Na dziś, oczywiście tankujemy z beczek benzynę o dziwo, dziewięćdziesiątkę trójkę, którą ludzie mają tu po domach i tak sobie dorabiają. Stacji nie ma ani jednej a benzyna tutaj była najdroższa na całej dotychczasowej trasie, ale i tak po przeliczeniu jej cena zabrzmiałaby wystarczająco śmiesznie by jej tu nie przytaczać.
Wybraliśmy się na targ. Miał ze 150 m. Na klepisku w dwóch rzędach, stały wyspawane z blachy kontenery-sklepy. W środku na pólkach towary pierwszej potrzeby, większość chińska, nic niemówiące nam marki, znane zachodnie koncerny nie dotarły tu jeszcze w takim stopniu, wiec cola czy Snikers nie są towarem łatwo osiągalnym. Kupujemy jeszcze ciepły chleb – klasyczna lepioszka, zdzierają ze mnie za wodę drożej niż za benzynę, jakoś mnie zaćmiło. Koleś zaryzykował, łoś z Polski zapłacił, i od razu przestałęm lubić Tadżyków.

3385


Sambor został też bohaterem, bo spotkał dwóch, kolesi co im na necie tłumaczył gdzie jest benzyna w Pamirze. Goście nie mówili ani słowa po rosyjsku i tak się szwędali po Murgabie i nie potrafili nawet siana kupić… W dodatku padł im amortyzator w Be-eM-We :) i czekali na nowy, wysłany z UK do Osh. Zresztą na koniec wyszło, że wcześniej zaopiekowały się nimi Magnusy, i przejechali z nimi kawał Tadżykistanu. Mały ten świat.

33753376


Najbardziej na wyjazdach lubię wynajdywać fajne miejscówki na biwak. Oczyma wyobraźni ustawiam sobie biwak po jakąś spektakularną skałą, albo w meandrze rzeki czy potoku. I wyobrażam sobie jak to wszystko będzie wyglądało jak zacznie zachodzić słońce. Tym razem rzeka Murgab – wijąca się dnem zieloniutkiej doliny - dawała obietnicę znalezienia jakiegoś fajnego miejsca. W trzy motocykle wyruszyliśmy w kierunku na Chiny i po około 15 km zaczęliśmy szukać czegoś fajnego. W końcu zdecydowaliśmy się na piaszczysto trawiastą łąkę nad samą rzeką, osłonięte o wiatru wysokim brzegiem i z ciekawą w kształcie górą w tle. Miejsce spodobało nam się, więc zostaliśmy. Fakt, trochę gryzły komary, ale na szczęście krótko. Wkrótce zjechało się całe towarzystwo i powoli, spokojnie, nie na zapalenie płuc, nie po ciemku w chłodzie i mrozie, tylko w popołudniowym słońcu, przyjemnie i bez ciśnienia założyliśmy bazę, ugotowaliśmy zupę, umyliśmy się w rzece. Z wódeczką lub zimnym piwkiem w ręce oddaliśmy się kontemplacji zachodu słońca.

33783379
33803381
33823383
3384

wieczny
25.12.2008, 22:46
Super :).

Marcin SF
25.12.2008, 23:51
ooooo kumulacja :D :D

ogromne dzięki Podos za zajebistą relację i super foty :)

podos
26.12.2008, 13:09
Tadżykistan
23 sierpnia.

Długie wieczorne dysputy zaowocowały aż trzema różnymi planami w trzech podgrupach.
Samochodami, Kajman z Gosią i Martą oraz Gizmo z Przemkiem, jako, że mogą jechać również po ciemku, wybrali najdłuższy wariant trasy – w stronę Afganistanu i korytarza wakhańskiego.

3437

Trzy motocykle – Sambor Waldek i Marcin oraz pasażerowie Kuba oraz Kasia – Zasuwają w stronę pogranicza chińskiego i z powrotem. Jak się uda spotykają się z trzecią grupą nad jeziorami Rangkul, około 30 kilometrów w bok od Murgab.

3439

Trzecia grupa, Qśma z Kasią i ja z Irmą, bez pośpiechu przeprowadzamy się nad jeziorko Rangkul. Mamy zamiar solidnie odpocząć, ponieważ z tego właśnie miejsca niechybnie rozpoczynamy odwrót, na który mamy trzy dni i 1320 km, z czego 413 km po wertepach do Osh.

3438

A zatem zapraszam na trzy odrębne relacje z ostatniego dnia poprzedzający Wielki Odwrót. Oto wariant wakhański - Kajmana, chiński - Sambora i mój - wypoczynkowy.

misiak
26.12.2008, 17:10
eeeeh :drif:

kajman
04.01.2009, 23:07
Tak na dobry początek po powrocie do pracy po dłuższym leniuchowaniu

Tak jak pisał Podos, wieczorem została podjęta decyzja że jedziemy w stronę Afganistanu. Jeszcze konsultacje z Samborem który był tam dwa lata temu gdzie można spodziewać się najładniejszych widoków. Postanawiamy dojechać do Lyangar, przenocować w okolicy i następnego dnia powrót do Sary Tash. Do północy musieliśmy wyjechać z Tadżykistanu aby uniknąć obowiązku meldunku – wiąże się to z wysupłaniem trochę dolarów.
Rano pobudka, zwijanie maneli, Przemek jak zwykle jeszcze chrapie gdy my już jesteśmy spakowani. Wreszcie koło 10 a.m. jesteśmy z powrotem w Murgab, aby zatankować samochody. Liczymy ile nam potrzeba – według mapy to jest ok. 250 km w jedną stronę czyli 500 w obie. Po drodze nie ma co liczyć na stację. Zakładamy jakieś 100 km rezerwy i przy spalaniu miejscami 15 l na 100 km to wychodzi nam po ok. 90 litrów ropy na samochód.

http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/132.jpg (http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/132.jpg)

Tankowanie oczywiście pod domem jednego z miejscowych. Podjeżdżamy, pytam – że potrzebujemy solarku pakupit, tolko mnogo – ok. 200 litrów (mam pewne obawy bo dotychczas sprzedaż odbywała się z butelek i czy gość będzie miał na tyle ropy). Okazało się że „now problem” – i wytacza 200-tu litrową beczkę. W stary tradycyjny sposób zaciąga węża i odmierzając butelką tankuje nasze wygłodniałe samochody. Trochę to zajmuje czasu. I tak koło godz. 12:00 miejscowego czasu wyjeżdżamy w drogę. Ale okazuje się, że nie tak szybko – zaraz za Murgabem jest bramka – i tłumaczenie gdzie, po co. Gościu uparł się że nie mamy meldunku. Tłumaczymy że do 3 dni nie potrzeba, ale jakoś nie trafia to do niego. Jacek z Przemkiem biorą go do samochodu i jada z powrotem do miasta na posterunek – ale tak naprawdę, chyba chodziło mu o podwiezienie do miasta.
Ja w tym czasie korzystam i zjeżdżam na pobocze, rozkładam się ze swoim prysznicem i nareszcie myję się porządnie od trzech dni – od dnia wyjazdu z Kaszgaru.
Prysznic – jest to czarny worek 20 litrowy z wężykiem zakończony końcówka prysznicową. Leży on na dachu w kole zapasowym. Czarny jak wiadomo pochłania bardziej promienie słoneczne – w ciągu dnia nieźle się nagrzewa. Następnie wiesz się go za haczyk na bagażniku samochodu i stojąc z boku można spokojnie się wykapać.
Po chwili wracają chłopaki – okazuje się że wszystko w porządku i możemy jechać dalej. Początkowo jest to dosyć znośny asfalt. Ale jak to w czasie całego tego wyjazdy nie można być pewnym co będzie za zakrętem albo za 200 m. Trzeba być cały czas czujny jak grzechotnik aby nie narobić sobie kłopotów przez wpadnięcie w niewyobrażalnie wielką dziurę. Czasami trafiają się ciężarówki, które przed przystąpieniem do wyprzedzania trzeba dobrze obtrąbić co by obudzić zasypiającego kierowcę.


http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/forum/378.jpg (http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/forum/378.jpg)
Droga wiedzie dosyć wysoko i mimo pustynnego krajobrazu nie jest aż tak bardzo gorąco.
http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/134.jpg (http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/134.jpg)
http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/135.jpg (http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/135.jpg)

http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/forum/381.jpg (http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/forum/381.jpg)

Ciekawostka taka – jak będzie ktoś jechał niech zwróci uwagę na znaki oznaczające nośność mostów – wszystkie mają 60-70 t. Jak wiadomo droga służyła do zaopatrywania wojsk walczących w Afganistanie a czołgi trochę ważą.
Dokładnie tak jak opisał Sambor po kilkudziesięciu km jest zjazd na drogę która odbija od M41 i wiedzie w stronę granicy z Afganistanem . Kończy się asfalt a zaczyna pylasta droga, która wiedzie czasami między ostrymi kamieniami – trzeba uważać aby nie rozciąć opony.
http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/forum/385.jpg (http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/forum/385.jpg)
http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/forum/386.jpg (http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/forum/386.jpg)
Krajobraz staje się coraz piękniejszy (jak dla mnie) i wjeżdżamy na przełęcz Khargush 4344 m.n.p.m. Potem w dół do granicy Afgańskiej.
Po dojechaniu do rzeki Pamir jest post – sprawdzanie paszportów, spisywanie itd. – standard. Niedaleko widać zabudowania starej bazy rosyjskiej. Draga jest wspaniała – aż nie można się powstrzymać aby pocisnąć do deski. Niestety trzeba pamiętać i całą siłą woli się powstrzymywać – bo po 1-2 km równiutkiej nawierzchni nagle trafiają się wyj..y, a zapewniam że jak je już człowiek zauważy to na pewno nie zdąży wyhamować - szczególnie tych 2,5 t masy.
http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/137.jpg (http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/137.jpg)
http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/forum/392.jpg (http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/forum/392.jpg)
http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/forum/395.jpg (http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/forum/395.jpg)
Krajobraz bajka – rzeka zaczyna zagłębiać się coraz niżej w kanionie, my jedziemy cały czas wzdłuż rzeki, po drugiej stronie Afganistan.
http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/138.jpg (http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/138.jpg)
http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/141.jpg (http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/141.jpg)
Po pewnym czasie góry stają się wyższe, a ich struktura, powierzchnia jest taka jakby ktoś je okrył płótnem jedwabnym. Coś pięknego.

http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/139.jpg (http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/139.jpg)
http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/140.jpg (http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/140.jpg)
Droga –brak jakichkolwiek śladów na tym pyle – widocznie dawno nikt nie jechał tędy. Momentami wąsko. Dojeżdżamy do Lyangar – droga schodzi w dół do zielonej doliny gdzie Pamir łączy się z rzeką Wakhan.
http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/forum/405.jpg (http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/forum/405.jpg)
Serpentynami zjeżdżamy do wioski. Droga pokryta jest pyłem, jest wąsko, domy odgrodzone murkami z kamienia, a tam gdzie nie ma murku rosną drzewka. Skutkuje to tym że jadąc za Jackiem muszę przyhamować i trzymać odległość prawie 2-3 km, ponieważ nie ma ruchu powietrza w tych korytarzach i pył opada dosyć długo.

http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/forum/406.jpg (http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/forum/406.jpg)
http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/forum/407.jpg (http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/forum/407.jpg)
Gdybym jechał zaraz za poprzedzającym samochodem to nie dość że nic bym nie widział (gorzej niż we mgle) to jeszcze szkoda zapchać filtr powietrza. Wyjeżdżamy za miasteczko i rozglądamy się za jakimś noclegiem bo jest koło 6 p.m. lokalnego czasu. Ale jak się tu rozbić, po lewej rzeka i Afganistan, po prawej zbocze, wszędzie tylko kamienie i pył. Ani to za przyjemne, ani chociaż trochę osłonięci od wiatru czy ciekawskich oczy. Zatrzymujemy się za miasteczkiem. Narada – Jacek z Przemkiem jada kawałek jeszcze sprawdzić czy nie ma jakiegoś ciekawszego miejsca, ja z dziewczynami czekamy. Po ok. 15-20 min Jacek wraca – nic, krajobraz taki sam. Postanawiamy wrócić, przejechać Lyangar i rozbić się za nim. I znowu przejazd przez miasteczko, widać dużo ludzi pracujących na polach, tych fragmentach ziemi nawodnionych z pobliskich rzek. Jedynie tam coś rośnie, poza tym to jałowa ziemia. Wszyscy nas pozdrawiają, machają. Dojeżdżamy do końca wsi/miasteczka – ciężko to zakwalifikować – mimo oddalenia od poprzedzającego samochodu zapylenie wzrasta. Po chwili wszystko się wyjaśnia – Przemek mówi przez CB abym podjechał bo znaleźli nocleg.
Podjeżdżam – chłopaki stoją przed jednym z domów. Okazuje się że zatrzymał ich miejscowy, i taki dialog:
- czy podwieźli by mnie panowie do Murgab?
- nie ma sprawy , ale jest już późno i szukamy noclegu albo miejsca gdzie by można było się rozbić
- to zapraszam do siebie, spędzicie u mnie noc, zjecie coś a rano pojedziemy razem. Wiecie Panowie – dwa dni już czekam na okazję
Parkujemy pod murkiem okalającym domek, trochę mamy obawę czy aby rano coś nie zniknie z rzeczy na zewnętrznych bagażnikach, ale gospodarz zapewnia że nie, a poza tym on śpi na zewnątrz i są psy spuszczane.
Dom to tradycyjny budynek z tego rejonu. Położony do tego na zboczy skąd mamy wspaniały widok na dolinę i rozlewający się w dole szerokim korytem Pamir.

http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/408___pogranicze_z_afganistanem___lyangar.jpg (http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/408___pogranicze_z_afganistanem___lyangar.jpg)
Udostępnione nam jest główne pomieszczenie domu, gdzie zaraz niski stół – czy raczej rodzaj ławy – zostaje zastawiony kolacją. Nie jest to nic wyszukanego ale smaczne. Przemek wydobywa ze swoich bagaży Goldwaser i wręcza ją gospodarzowi pytając czy przyjmie taki prezent – mówiąc że zdajemy sobie sprawę że są wyznania muzułmańskiego. Zresztą obrazy wiszące na ścianach nie dawały złudzeń co do tego. Uśmiech gospodarza mówi nam wiele. Wyciągamy coś aby przepić kolację – gospodarz wypija ze trzy kielichy z nami, mówiąc że kilka dla zdrowia to nie grzech i Allach wybaczy.
A zdrowie to szwankuje Jackowi – Gosia wzięła i na faszerowała go jakimiś tam lekami. Pacjent po jednym kielichu padł w kąciku pod kilkoma kocami i zasnął. Pewnie zmogły go te skoki temperatur, wysokości i ogólne zmęczenie.
Mamy okazję porozmawiać też z gospodarzem. Trochę dowiedzieliśmy się jak było w czasach wojny afgańskiej, jak im się żyje. Jedna wypowiedź mi się strasznie spodobała. Pytaliśmy czy ludzie milej wspominają czasy komuny czy teraz lepiej im się żyje.
Powiedział coś takiego – cóż z tego że dawniej może i wszyscy mieli po równo jak człowiek nie mógł się ruszyć ze swojej miejscowości i jechać w odwiedziny do sąsiedniej doliny. Mówili wtedy, że wszyscy jesteśmy braćmi. Teraz to ludzie bardziej są braćmi, poznają się – wy możecie do nas przyjechać, córkę mogę do Duszanbe posłać na studia.
http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/forum/31.jpg (http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/forum/31.jpg)
Teraz ludzie się łączą. Może jest ciężej bo jest mniej pracy, ciężej o pieniądze. Przedtem były pieniądze ale nie za bardzo było co z nimi zrobić.
Tak, że raczej z tęsknotą nie spoglądają wstecz
Rano budzimy się wcześnie. Dzisiaj na wieczór musimy dotrzeć do Sary Tash – to jest 450 km dodatkowo granica (tak z 2 godziny). Wyjeżdżamy o 7:30 miejscowego czasu. Gospodarz żegna się z rodziną i usadawia się u Jacka.
http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/412___pogranicze_z_afganistanem___za_to_zabieramy_ gospodarza.jpg (http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/412___pogranicze_z_afganistanem___za_to_zabieramy_ gospodarza.jpg)
Droga powrotna przebiega szybciej niż wczoraj, chociaż również stajemy co jakiś czas na zdjęcie, słońce wstaje i jest niezłe światło.
http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/144.jpg (http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/144.jpg)
http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/145.jpg (http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/145.jpg)
http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/147.jpg (http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/147.jpg)

Meldujemy się na punkcie kontrolnym koło Khargush. Spisywanie z paszportów trochę schodzi – jest czas na zrobienie kilku fajnych fotek z postu szczególnie że komendant nie ma nic przeciwko temu.
http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/146.jpg (http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/146.jpg)

Po ok. pół godziny ruszamy dalej żegnając się z pograniczem afgańskim. Nasz pasażer nie jedzie z nami do samego Murgabu tylko trochę wcześniej zatrzymujemy się przy jednym z domów – okazuje się że to jego siostra – przy okazji zostajemy zaproszeni na następny poczęstunek. On tu złapie ciężarówkę które jeżdżą do kopalni znajdującą się w górach. Spędzi tak 20 dni i znowu wróci do domu na tydzień
Przed Murgabem Jacek jadący z przodu mówi przez CB abym za wzniesieniem skręcił w lewo w taką szutrową drogę. Okazuje się to zjazd ładnym kanionem w dół i po ok. 1-2 km wjeżdżamy do ładnej zielonej !! doliny w której płynie rzeka. Miejsce jest niesamowite szczególnie biorąc krajobraz jaki nam do tej pory towarzyszył – czyli kompletny brak roślinności. Wbijam sobie miejsce zjazdu do mózgownicy, ponieważ leży ono niedaleko Murgab, w ogóle nie widoczne z drogi, no po prostu świetne miejsce na biwak. Spotykamy tam miejscowych – na małym pikniku. I jak zwykle przywitanie, zaproszenie na poczęstunek, herbatę, rozmowa. Jeden z dziadków okazuje się że dawniej stacjonował w Legnicy jak był w sowieckim wojsku.
http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/148.jpg (http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/148.jpg)
http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/149.jpg (http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/149.jpg)
http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/150.jpg (http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/150.jpg)
Meldujemy się w Murgab - 02:30 p.m. – podjeżdżamy do tego samego gościa – zastanawiam się czy czasami jak ostatnio byliśmy u niego to nie wybraliśmy mu wszystkich zapasów. Obawy były bez podstawne – na pytanie, czy można zatankować tak ze 150 litrów – gość znowu wytacza beczkę 200 litrową.
http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/151.jpg (http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/151.jpg)
Ruszamy dalej – przed nami jeszcze kawałek drogi i granica na której pewnie trochę nam zejdzie.
Jak dla mnie kolor gór jakie są między Murgabem a granicą są fantastyczne – wyglądają w słońcu jakby płonęły – mienią się różnymi kolorami.
http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/forum/129.jpg

[/URL]
http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/131.jpg (http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/130.jpg)


http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/forum/130.jpg
Dojeżdżamy do granicy – pytam przy okazji gościa od narkotyków czy dawno przed nami przejeżdżali motocykliści z Polski? On pyta – aa jechał z nimi taki Tadżyk?? – hmm myślę, pewnie chodzi o Sambora. Tak, tak – odpowiadam. Jechali jakieś 2-3 godziny temu.
[URL="http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/153.jpg"]http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/153.jpg (http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/129.jpg)
Wiemy jakie mamy w stosunku do nich spóźnienie. Przy okazji zaprezentował nam jak pies poszukuje narkotyków. Schował w błotniku Jacka Patrola saszetkę z narkotykiem i każe mu szukać. Ja kucnąłem przyglądając się co pies będzie robił. No a ta franca zamiast obszukiwać samochód przysiadła przede mną. Myślę z lekkim niepokojem – no tak, uznają że coś mam przy sobie bo pies siedzi przede mną i patrzy we mnie jak sroka w kość. Już widziałem oczami wyobraźni tą rewizję osobistą i zaglądanie w każde hmmm „zakamarki”. Na szczęście nie przyszło im to do głowy a pies po kilku ponagleniach zainteresował się samochodem. Odnalezienie saszetki zajęło mu może kilka sekund.
Przy okazji pogadałem z tym gościem od narkotyków – pokazał mi na mapie gdzie można by było „bezpiecznie” pojechać do Afganistanu (oprócz korytarza Wakhańskiego). Dosyć ciekawa koncepcja – może będzie okazja zrealizować ją.
Przy ruszaniu z posterunku granicznego są małe kłopoty, wysokość i kiepskie paliwo dają znać o sobie. Trzeba wrzucić reduktor aby ruszyć bez problemu. Po prostu silnik doładowany ma słaby „dół”.

http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/154.jpg (http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/images/154.jpg)
Posterunek Kirgiski przechodzimy bez problemowo, ale jak tu wszystko zajmuje trochę czasu. Jak wjeżdżamy do Kirgistanu słońce jest już bardzo nisko, co przy zmęczeniu całodniową jazdą (wstaliśmy o 7 rano) i fatalnym stanem asfaltu jest dosyć niebezpieczne. Dodatkowo, człowiek jak czuje, że już zbliża się do końca to podświadomie naciska mocniej na gaz. I tak jadąc nie zauważam w porę zagłębienia w asfalcie – samochód wylatuje w powietrze i na moment traci kontakt z podłożem. Na szczęście zawieszenie sprawuje się bez zarzutu, a i odpowiednie dobranie do obciążenia też robi swoje. Jedyne obawy wzbudza czy aby bagażnik dachowy i rzeczy tam zamocowane nie polecą własną drogą. Na szczęście wszystko siedzi na swoim miejscu – dziewczyny jedynie mało nie zrobiły wgnieceń w dachu J.
Pytam Jacka jadącego z przodu czy zaliczył wyskok – potwierdza i informuje przy okazji abym uważał na dziurę z prawej. Faktycznie – dziura ma chyba ze średnicę 1,5-2 m, głęboka jak studzienka kanalizacyjna. Kurcza, jak bym wpadł w nią to chyba urwałbym zawieszenie. Zresztą cała droga z granicy do Sary Tash to jeden wielki slalom między dziurami.
Do obozowiska dojeżdżamy już po zmierzchu, jestem zmęczony, głodny i jest cholernie zimno.
Szybkie rozbicie namiotu, odgrzanie jedzenia (zostało z poprzedniego dnia – lodówka się przydaje) i spać.
Jacek z Przemkiem decydują się jechać do Osh – Przemek musi wysłać relacje a i pewnie Jacek jeszcze nie do końca wykurował się i chce spędzić noc w hotelu.

Ok. zdjęcia do oglądnięcia
http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/index.html (http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/index.html)
cdn – tzn powrót do Polski

ltd454
05.01.2009, 16:39
Kajman foty na prawde rewelacja, chyba lepszych z tych miejsc nie widzialem.

sambor1965
19.01.2009, 23:46
To jest doświadczalna relacja. Żeby wiedziec jak było trza przeczytać ją do końca i wyciągnąc wnioski.

KANAŁ LEWY
No więc kurde zaczyna się dzień i wstajemy. Łeb napieprza, bo wczoraj był jak co dzień ochlaj na maxa i oddawanie czci najważniejszej na tej imprezce afrykańskiej furii czyli Najebce. Rano jakaś kawa i ketanol zapity piwem, wrzucamy bety na sprzęty i heja w drogę. Już na starcie znad tej rzeki wypieprza się Waldek, ale to gleba parkingowa niemal i całkiem bez strat.
Napierdzielamy do przodu ile fabryka daje gdzieś kur... w strone Chin czy Afganistanu. Nie bardzo wiadomo po co i gdzie dokładnie, ale co tam. Alleluja i do przodu jak mawia pewien księżulo. Popierdzielam całkiem zdrowo, bo moja kobita ulżyła mi i przesiadła się do terenówki i pojechała gdzieś rano cholera wie po co w inną stronę. No więc napieramy, kurzy się zajebiście, bo Marcin i Waldek jadą z przodu a my z Podoskiem w tumanach za tumanami. Normalnie się kur.. nie da tak. Czuje po pol godzinie, że filtr mam tak zaj... że normalnie nie mogę jechać. Wkoło jednak zajebioza taka., że normalnie łeb odpada. Czacha wciąż mnie napierd... po wczorajszej najebce i nie bardzo te klimaty do mnie trafiają. Dzida i do przodu. Podosy gdzieś znikają więc zatrzymuję się. Nie ma ich długo, chyba z kwadrans. W końcu podjeżdżają i mówią, że Irmę tez wszystko napier... i dalej nie jadą. Wracają do Qsmy, któremu w ogóle nie chciało się dupy ruszyć. Mamy się trafić nad jakimś jeziorem. Z mapami tak się porobilo ze nie mamy ani jednej, bo wszystkie pojechały z dżipami na Afganistan. Podos ma zdjecie jednej w aparacie więc się wypieniamy sprzetem. Podosy zawracaja a ja napierd... dalej w kierunku chińskiej granicy. Waldek i Marcin czekają wkur.. ze nas tak dlugo nie ma, no ale nie ma co się wkurw... Jedziemy.

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/tajik/AT/DSC01367.jpg

Skrecamy z glownej drogi do Chin i zamiast na Kulma jedziemy na Tochtomysz i Shaymak. Jade pierwszy, kurz jest tak zajebisty ze nic w lusterkach nie widac. Staje po pol godzinie i czekam. Po 5 minutach nadjezdza Waldek z Kubą. Troche klna pod nosem, zsiadamy z bajkow i czekamy i czekamy. Po 15 minutach zawracamy i zapierd... z powrotem. Marcina z Kaska ani sladu. W koncu są... Kompletnie mu się rozj... oslona lancuha, która napier... po tylnym kole. Podos pojechal w p.. z narzedziami i wyglada ze jestesmy w dupie. Na szczescie wygrzebuje gdzies jakiegos imbusa i po 5 minutach dzida.

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/tajik/AT/IMG_7060.jpg

Dojezdzam do tego samego szlabanu i czekam, bo jestem sam. Po 10 minutach zawracam. Waldek z Marcinem stoja i cos grzebia przy motorku. Normalnie chujnia jakas... pekla obejma mocujaca slizgacz do wahacza... Cos naprawiaja, ale widac ze to popelina, patent wytrzymuje pierd... 5 minut.
W koncu uzywamy tasmy na gada, która wytrzymuje już do konca eskapady. Droga jest plaska jak stol, zjaebiscie się kurzy, ruchu zadnego tak ze można zapieprzac stowka po tych kamykach. Można i szybciej tylko kur... strach.

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/tajik/AT/IMGP8146.jpg

Wpadamy w koncu do jakiejś wiochy z chatami rozrzuconymi po obu stronach drogi. Bieda aż jęczy. Po ch... ci ludzie tu miejszkają, nie lepiej bylo się w Bangladeszu urodzić?
Podjeżdżamy do jakiegoś autochtona, który spod chaty cos tam w naszą stronę kiwa. Wsiowy nauczyciel zaprasza nas do środka i podaje jakieś specjały. Nie wiadomo kto i jakimi łapami to przygotowywał, mięcho jakieś tłuste z kozy czy ch.. wie z czego. Udajemy, że jemy i na odchodne rzucamy mu parę groszy.

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/tajik/AT/DSC01383.jpg

Napieramy dalej choć podobno dalej już nic nie ma. Ale jest droga więc czemu nie. Wahy nam jeszcze starczy na powrót jakby co...
W końcu po 15 kilometrach zatrzymuje nas jakiś oberwaniec udający żołnierza. Stop, nie lzjia i coś tam jeszcze. Dokąd? Do Indii to którędy? Do Indii? Tu Tadżykistan a tam Afganistan, Chiny tam, ale Indie?
Nie będziemy z tumanem gadać i każemy sobie komendanta przyprowadzić.
Facio odradza nam dalszą jazdę, ale proponuje byśmy spróbowali ich lokalnej specjalności czyli kąpieli w jakimś gorącym błocku. Gość ryje mi się na tylne siedzenie i jedziemy. Po 200 metrach facet pokazuje na rzekę i mówi, że spokojnie damy radę. Z ułańską fantazją napieram na wodę i po 10 metrach jeeeb. Leżymy. Ledwie zdążyłem ją zgasić. Babcia leży na lewej stronie, tej od filtra, facio w galowym mundurku i pantofelkach cały w wodzie. No będzie zaraz z tego wojna...

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/tajik/AT/DSC01391.jpg

Ale jakoś się upiekło i po 15 minutach już z nim pływamy w jakiejś syficznej wodzie, która jak wierzą Ci troglodyci ma właściwości lecznicze. Na szczęście udało się poźniej z tego spłukac w rzece i żadne wspomnienia na skórze nie pozostały. Waldkowi zginął telefon, nie wiadomo czy mu wypadł czy któryś z tych sk.. synów go zapier...

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/tajik/AT/IMG_7126.jpg

Wsiadamy na maszymy i przez bite półtora godziny napierdzielamy z powrotem. Wreszcie asfalt i dojeżdżamy do Murgabu, na przedmieściach Marcin łapie gumę i kiblujemy dobrą godzinkę zanim ją naprawimy. Robi się ciemno jak w d... u Murzyna i trzeba szukać spania na miejscu.

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/tajik/AT/IMG_7206.jpg

Waldek znajduje tuż obok jakąś dziurę, oczywiście kibel na zewnątrz, zero łazienki. Syf jakich mało. Chyba sami rozrzucili te gwoździe żeby mieć klientów. Rano tankujemy i po 30 km znowu stajemy, Marcin znów złapał dziurę. Nie znajdujemy jej jednak, więc wymieniamy dętkę. 20 km i znowu stajemy. Dojeżdżają Podosy i Qsma z kompresorem. Jesteśmy uratowani. Napierd... w pompkę na tej wysokości jest k... zajebistym przeżyciem.

KANAŁ PRAWY
O podróży do Shaymaku marzyłem od dawna. Kiedyś znalazłem na mapie ten najbardziej chyba odizolowany punkt w całym Tadżykistanie i zamarzyłem by do niego zajrzeć. Cóż bardziej centralnego może być w Azji Centralnej niż Shaymak. Stąd tylko 20 kilometrów do Chin, 10 do Afganistanu. Ze 40 do Pakistanu i nie więcej niż 120 kilometrów do Indii. Pępek Azji.

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/tajik/AT/IMGP8146.jpg

Ranek jest piękny, ruszamy chwilę po świcie. Słońce kładzie nieprawdopodobne cienie na okolicznych wzgórzach. Wzgórzach – jak można tak myśleć o okolicznych górach jadąc drogą na wysokości 3500 metrów. Droga jest piękna, jedziemy wzdłuż rzeki zgodnie z mapą trzymając się jej lewego brzegu, zatrzymuję się na moment, by nie łykać kurzu wzbijanego przez Marcina i Waldka. Gaszę silnik, i tak muszę czekać na Podosa.

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/tajik/AT/IMGP8150.jpg

Motocykle kolegów nikną za zakrętem. Zapalam papierosa i słysze jak palą się drobinki tytoniu. Nie znam takiej ciszy, wokół śladu człowieka. Jedziemy już pół godziny i nie minęlisy się z żadnym pojazdem i nie spotkaliśmy żadnego człowieka. Doświadczam piękna Pamiru w najczystszej postaci. Jakże inny jest ten świat od tego, który zostawiliśmy hen w Polsce. Godzina przeżyta tutaj równa jest emocjom, których nie sposób znaleźć przez całe dni w Krakowie czy Warszawie. Nie, nie myślę tam o korkach i kolejkach. Chłonę tę otaczającą przestrzeń i szukam spokoju, który tak bardzo będzie mi potrzebny w kolejnych miesiącach.

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/tajik/AT/DSC01385.jpg

Z daleka rozbrzmiewa warkot motocykla nadjeżdżającego przyjaciela. Narasta i wypełnia przestrzeń decybelami niszcząc spokój i nastrój chwili. Zastanawiam się nad naszą inwazją w to otaczające nas piękno.
Krzysztof ma złe wieści: Irma źle się czuje i postnawiają wracać do obozu. Żal, zawsze emocje które dzielę z Krzysztofem powodują że jest ich więcej. Paradoks.
Rozjeżdżamy się zamieniając aparatami. Troche to symboliczne, dzięki temu czuję że utrwalę również dla niego te chwile które mnie czekają...
Waldek i Marcin czekają na rozdrożu. W lewo droga wiedzie na Kulma Pass, W prawo do Toktomyszu i dalej do Shaymaku. Obie nieznane, pociągają nas bardzo obiecując doznania i prawdziwą przygodę. Jedziemy w prawo. Prowadzę. Za mną Waldek z synem – przyjemnie jest patrzeć na wzrastającą przyjaźń między nimi. Dzisiejszy świat nie pozostawia nam czasu na takie kontakty z dziećmi jakie mieć powinniśmy, jakich chcielibyśmy mieć. Obaj próbują nadrobić stracony czas na tej wyprawie budując relacje jakie niegdyś łączyły rodziców z dziećmi. Wzajemny szacunek, odpowiedzialność i przyjaźń. Marcin z Kasią jadą na końcu, miło obserwować tę zakochaną parę, tę troskę zauważalną na kempingach, ogień płonący w ich oczach, odpowiedzialność za kochaną osobę... Poruszamy się wzdluż rzeki mając ją wciąż po prawej stronie.

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/tajik/AT/IMG_7065.jpg

Zatrzymuję się przy jakiejś opuszczonej wartowni i czekam na kolegów. Cisza, wszytko wygląda surrealistycznie, walają się wokół szczątki jakiejś wanny, wartownia sprawia wrażenie jakby ktoś na chwilę odszedł i zapomniał opuścić szlabanu.
Nadjeżdża Waldek, Marcina długo nie ma więc zawracamy. Stoi 15 minut dalej na poboczu czekając na nas. Jesteśmy tu razem i dla siebie. Nie trzeba nikogo prosić o pomoc, o klucz, łatkę...

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/tajik/AT/IMG_7076.jpg

Tak buduje się przyjaźnie, które przetrwają złe czasy. Naprawa nie trwa długo. Mamy zresztą czas. Ruszamy na południe napawając się widokami. Prosta droga prowadzi pamirską wyżyną dziesiatkami kilometrów na tej samej wysokości. Przyroda wydaje się okiełznana, ale co kilkanaście kilometrów zerwana przez ledwie dziś widoczny strumyk droga daje wyobrażenie co tu się dzieje gdy żywioły dochodzą do głosu...

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/tajik/AT/IMG_7084.jpg

Dojeżdżamy wreszcie do Shaymak i podjeżdżamy pod schludne obejście z którego wyszedł młody mężczyzna. Okazuje się być Kirgizem, podobnie jak większość mieszkających tu osób. Nauczyciel chemii, który tuż po studiach wrócił do swojego aułu. Zaprasza do wnętrza domu, rozsiadamy się w gościnnym pokoju i już po chwili przed nami stały misy pełne jedzenia. Czym chata bogata...

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/tajik/AT/IMG_7085.jpg

Rozmawiamy o trudach tutejszego życia. Nauczyciel opisuje nam jak wygląda tu zima. Cóż, że niemal bezśnieżna skoro 40stopniowym mrozom towarzyszą porywiste wichry. Na zimę do wsi ściągają Kirgizi z okolicznych pastwisk, przybywa dzieci, ale trudno dostac się do Murgab. Bywa że auto jedzie raz na tydzień.

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/tajik/AT/IMG_7108.jpg

Żegnani przez całą rodzinę podążamy w kierunku strażnicy granicznej górującej nad okolicą. Jest położona tak, że nie sposób się niepostrzeżenie przez tę dolinę przemknąć.

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/tajik/AT/IMG_7112.jpg

Młody oficer który pełni obowiązki zastępcy dowódcy posterunku odradza dalszą podróż, wymagane jest na nią specjalne zezwolenie i trudy drogi wykluczają byśmy mogli dotrzeć bezpiecznie do Murgab dziś wieczorem.

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/tajik/AT/IMG_7116.jpg

Zaprasza nas jednak na kąpiel do gorących źródeł. Żołnierze zbudowali budyneczek w któym zmęczeni po całym dniu jazdy zażywamy relaksu. Gorąca woda przenika nasze ciała i koi zmęczone mięśnie.

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/tajik/AT/IMG_7142.jpg

Wchodzimy do drugiego źródła na zewnątrz budynku. Temperatura wody prawie 40 stopni. Tuż obok szumi rzeka, a wokół bieleją ośnieżone szczyty Pamiru i Hindukuszu. Zamykam oczy. Chwilo trwaj...

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/tajik/AT/IMG_7143.jpg

Na pożegnanie sięgam do kieszeni i wyciągam mój składany nóż, ofiarowuję go na pamiątkę dowódcy. Przyjmuje podarunek z zakłopotaniem i odwzajemnia się ściągając ze swej ręki zegarek. To nieważne, że to chińska podróbka elektronicznego zegarka adidasa, oto gest godny oficera...
Myślę o nim jadąc z powrotem. Czy się jeszcze spotkamy?
Zachodzące slońce kładzie coraz piękniejsze cienie na okolicznych górach. Kontemplujemy przyrode stając co chwila i łapiąc w obiektyw ułamki tadżyckiego piękna, by się móc nim z wami podzielić.

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/tajik/AT/IMG_7156.jpg

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/tajik/AT/IMG_7169.jpg

http://i493.photobucket.com/albums/rr291/sambor1965/tajik/AT/IMG_7176.jpg

To jednak nie koniec przygód. Tuż przed samym Murgab ratujemy jakiegoś biednego Kirgiza polską łatką, by mógł dotrzeć do swej rodziny. Sami już na przedmieściach mamy awarie gumy Marcina i ostatecznie stajemy na noc w miłym rodzinnym hoteliku, który chyba niebiosa zesłały nam tutaj.


PS. Dla tych co maja klopoty z czytaniem ze zrozumieniem. Jaja se robilem 2razy a nie raz...

czosnek
20.01.2009, 00:01
Masz Pan dar. kanał lewy mnie zirytował a przy 1/3 kanału prawego mnie zemdliło ;)

podos
20.01.2009, 09:17
Well, znamy już swoje miejsca w szeregu. Dziekuję za te relacje. Mocne.
Wkrótce zapodam mój przedostatni kawałek opowieści i mam nadzieję niedługo zacznie się wiosna.

Powroty są do dupy [cyt. Wieczny]

kajman
20.01.2009, 10:32
No powiem szczerze, że jak zacząłem czytać Sambor tą "opowieść" to sobie pomyslalem - "najarał się czegoś czy co" :)

Ale powiem że niezłe

puszek
20.01.2009, 10:49
To chyba miał być pastisz na Iziego i Movistara....Niestety Samborku nie potrafisz "tak jak oni, tak jak oni" Ale drugi kanał... całkiem dobrze się czytało..Do kogo to przykleić???

To nie do Lewara było?A może Elwooda...

podos
21.01.2009, 00:41
Tadżykistan
23 sierpnia cd – Wariant Podoskowy

Poranek to jak zwykle w tych okolicach lampa! Błękitne niebo, przejrzyste powietrze i poranny chłodek towarzyszy składania namiotów i śniadaniowej krzątaninie. Grupy ustalone wieczorem dogrywają ostatnie szczegóły tras, omawiają jedyne ksero co mamy mapy i umawiają się na wieczór. Początkowo my z Irmą startujemy z ekipą Samborową i w 4 motocykle przemieszczamy się w kierunku Chin. Bardzo szybko kończy się asfalt a szeroka szutrówka prowadzi równolegle dnem doliny rzeki Murgab. Pusto i dziko. Surowe skały zamykają szeroką dolinę po obu jej brzegach.

36283629

Szczęśliwie dla nas w weekend granica chińska jest zamknięta, więc ruch całkowicie zamiera. I droga jest cała dla nas. Po 40km chłopaki odkręcają manetki i znikają w tumanie kurzu za horyzontem. Nas ta szybka jazda mocno męczy, Irma też się czuje niespecjalnie, więc zatrzymujemy się.

3630

Czy ja mam Déja vu? Co jest z tymi drogami w jedną stronę? Identyczna historia zdarzyła nam się w Indiach. Też pod koniec trasy, ciężka wyboista droga kończąca się w sercu Zanskaru – Padum. 250 km w jedną stronę. Miejsce marzenie do odwiedzenia. 12 h jazdy w jedną stronę, po dzikich wertepach Himalajów. Czy to świadomość konieczności powrotu tą samą drogą czy uczucie bezsensowności jazdy tam i z powrotem zabija przyjemność jazdy, choć otaczające krajobrazy powalają na kolana? Czy niewypowiedziane cierpienia ukochanej osoby na tylnim siedzeniu potęgują ten efekt? Do dziś nie wiem skąd to się bierze, ale wiem, że są to miejsca dla mnie jeszcze niespełnione, że jeszcze muszę tam wrócić…

Sambor jakby wyczuwa sytuację i zawraca, rozumiemy się bez słów. Oddaję zestaw do naprawy opon, im może się bardziej przydać. Wymieniamy się aparatami, zwłaszcza, iż w moim jest wycinek mapy sfotografowany poprzedniego wieczora. Ten patent uratował mi dupę w Rumunii niech teraz pomoże im. Wtedy zapomniałem jak się nazywa polska wioska (Kaczyca) i miałem tylko zdjęcie zrobione z monitora komputera, sprzed wyjazdu. Ale to był wyjazd na wariata, a to zupełnie inna opowieść. Umawiamy się wieczorem nad jeziorkiem Rangkul, 25km za Murgabem, lub rano następnego dnia, gdzieś na drodze do Sary Tash.

Śmigamy gładko do Murgabu i tam spotykamy zaskoczonego Qśmę, jeszcze na targu, na zakupach. Tradycyjnie wrzucam mu do lodówki piwko, ciepłego nie będziemy przecież pili. Irma też wsiada do Bizona. Odnajdujemy jeszcze chętnego sprzedać nam benzynę, a raczej to on znajduje nas, i zalewamy bak do pełna. Podobno to 93-ka. Musi nam to starczyć na drogę powrotną do Sary Tash, gdzie planujemy nocleg w naszej sprawdzonej dziurze nad potokiem. Za chwilę wyjeżdżamy z Murgab, i kierujemy się w stronę Kirgizji, gdzie po 20 km ma odchodzić boczna droga w kierunku malej miejscowości Rangkol. Po drodze znajduje się jezioro o tej samej nazwie – i tam planujemy założenie biwaku.

3649

Faktycznie po około 20 km w bok odchodziła szeroka dolina a wraz z nią droga, oczywiście szutrowa, o wyraźnie gorszej jakości niż dotychczasowa. Jej podła nawierzchnia, a głównie cholerna pralka, zmusiła mnie do zjechanie z niej i zacząłem jechać drogami alternatywnymi, wytyczonymi przez inne pojazdy, które doszły chyba do tego samego wniosku, co ja.

36313632

Były to ścieżki wąskie, lecz równe, czasem mocno piaszczyste i wymagające dla obładowanej Afryki. Przydały się zaprawy na Błędowskiej…
Dotarłem w końcu do pozostałości radziecko –chińskiej granicy. Na betonowym poście widniał ledwo już widoczny napis:

„Granica CCCP, święta i nieprzekraczalna”

Uśmiechnąłem się pod nosem, jedynka, i grzmot silnika Afryki poniósł się między skałami.

3633

Chwilę później po lewej ukazało się jezioro. W zasadzie to dwa, rozciągnięte na przestrzeni jakiś 5 km. A ich wąski łącznik dawno wysechł a dno pokryte skrystalizowaną solą dodawało kolorytu temu i tak kosmicznemu krajobrazowi.

3634

Dojechałem do końca drugiego jeziora i zawróciłem w poszukiwaniu najlepszego możliwego miejsca. Oczywiście szukałem miejsca nieprzeciętnie pięknego, skoro mamy tu spędzić kilka miłych godzin popołudnia i noc.

36353636

Dojeżdża ekipa w Bizonie i zjeżdżamy suchym jak wiór i płaskim stokiem do jeziora. To Tutaj.

3637

Pozornie wyglądający równo teren pokryty był maleńkimi i kamyczkami i równie kłującymi roślinkami. Długo szukałem czegoś, na czym można by było bez przeszkód rozbić namiot, tak, aby nie uszkodzić podłogi. W końcu znalazłem stawek czegoś, co wyglądało jak piasek pokryty skrystalizowaną solą. Postawiliśmy tam namiot, a Qśma po prostu otworzył dach Patrola i jego namiot już stał. Sprytne.

36383639
36403641

Leniwe popołudnie minęło nam na pogaduchach z Kasią i Quśmą, o ich dalszych planach podróży z Kazachstanu do Mongoli. Mieli tam rozbić za obstawę żaglowozów przemierzających pustynię Gobi (http://www.mongolia.info.pl/) i wrócić do Polski jeszcze chyba miesiąc później niż my. Co ciekawe, dopiero w ostatni dzień, można było się bliżej poznać, pogwarzyć. Duża grupa i napięty program nie sprzyja integracji. Aż dziw, że do tej pory obeszło się praktycznie bez żadnych konfliktów.

Zrobiliśmy małe gotowanie i ostatnią przepierkę przed ostatnim ponad tysiąc kilometrowym przelotem do Kazachstanu.

36423643

Feria kolorów i niespotykanych barw rozpoczęła się równo z zachodem słońca. Czerwonawe narośla na słonym gruncie nabrały jeszcze bardziej wyrazistego koloru, a nasz skromny biwaczek prezentował się na tym tle wyśmienicie. Wyobraźcie sobie jak musiało nam smakować piwo!

36443645
36463647

Po cichu liczyliśmy, że zjawi się jeszcze wariant chiński z Samborem na czele, ale plan mieli napięty, i gdy całkiem się ściemniło – wiedzieliśmy, że śpią gdzieś po drodze i zobaczymy ich jutro na Pamir Highway.

3648

podos
29.01.2009, 21:44
Tadżykistan
24 sierpnia

Oto, nieubłaganie, kończy się nasza tegoroczna, trwająca 4 tygodnie, eskapada. Od 10 lat nie byłem na tak długich wakacjach, Z trudem przypominam sobie pierwsze dni z wyjazdu. Góry, nazwy i zdarzenia mieszają mi się, w głowie mam mętlik. Czy będę w stanie to potem odtworzyć? Ktoś mówi, że takie podróżowanie ładuje akumulatory… Nic bardziej mylnego, im częściej je ładujesz tym krócej trzymają. Za parę dni znowu zasiądziemy za biurkiem – i tak aż do następnego razu…
A zatem: powroty są do dupy… Przed nami ponad 1300km, jedna cztero i dwie ponad trzytysięczne przełęcze, dwie granice, trzy państwa. Trzy dni. Wracamy.
Skoro ekipa nie dotarła do nas wczoraj wieczorem wykoncypowałem, że będą się chcieli zebrać się wcześniej, minąć skrzyżowanie na Rangol i poczekać na nas po drodze. Nie musieliśmy się więc jakoś drastycznie wcześnie zrywać. Irmie tylko w to graj.

3798

Wstające słońce ukazało nam dolinę w równie pięknej formie, w jakiej rozstaliśmy się z nią o zachodzie. Qśma jeszcze zostaje, chce odpocząć – żle spał i teraz źle się czuje. Po śniadaniu spakowaliśmy manatki, przytroczyliśmy wszystko do naszego motocykla i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Tuz za skrzyżowaniem faktycznie stoi ekipa chińska z Samborem na czele. Marcin zaliczył kapcia w tylnym kole i jest właśnie w trakcie demontażu.

37993800

Cieszymy się na ich widok, wszyscy są w jednym kawałku. Zachwyceni dzielą się wrażeniami z dnia wczorajszego. Wczoraj, już po ciemku, Marcina złapał gumę w tylnym kole – teraz drugi raz. I głupia sprawa – na 4 motocykle i osiem kół mamy 1 (słownie jeden!) kapturek do wykręcania wentyli! Co gorsza kolejny raz macamy oponę od środka i nie ma żadnego gwoździa. Dętka, wyściskana na dziesiąta stronę też nie wykazuje śladu przebicia. Wkurzeni składamy wszystko do kupy. Teraz to cholerne pompowanie… Nienawidzę pompek rowerowych. Ręce mdleją, kolejno zmieniamy się. W końcu uznajemy, że ciśnienie jest wystarczające i Marcin składa motocykl do kupy. Chcemy już odjeżdżać ale widzę, jak szybko schodzi powietrze z tylniego koła. Co jest grane?!?!

38023803

Zsiadamy i znowu zbieramy konsylium. Chłopaki idą z dętką do potoku, jeszcze raz macamy oponę. Znowu nic. Decydujemy się na wymianę dętki na inną i już z przerażeniem myślimy o czekającym nas pompowaniu. Mam szczerze dość i wątpię czy ręczna pompka, a właściwie jej uszczelka, wytrzyma jeszcze jedno pompowanie. Jak na zawołanie podjeżdżają do nas pozani wcześniej w Murgabie Lars i jego kumpel. Mają elektryczną pompkę. Hi tech motopump, za 100 dolarów – psuje się zanim dobrze ją podpinamy. Pęka plastikowa koncówka na wentyl.

3804

Wreszcie, zza zakrętu dochodzi miarowe buczenie 6cio- garowego silnika bizona – i pojawia się Qśma. Nasze zbawienie. Jego kompresorem załatwiamy definitywnie sprawę w mniej niż minutę i każdy z nas obiecuje sobie rozwiązać temat elektrycznych pompek w swoim ekwipunku – raz na zawsze! Sprawa ostatecznie wyjaśniła się dwa miesiące później, w Krakowie, kiedy podjechał do mnie Krystek z kapciem. Miał identyczną dętkę Heidenau’a i brak dziury. Okazało się, że to puszczał wentyl, ale dopiero przy pełnym ciśnieniu i obciążeniu motocyklem. Czyli tak ja teraz.

Jedziemy. Mamy w plecy 2h, drogę znamy, – choć na pamięć wszystkich dziur nie pamiętamy. Nad Karakolem, nie decydujemy się na wczesny obiad w naszej knajpce – bo kolejne dwugodzinne opóźnienie murowane. Tymczasem zatrzymujemy się, kilkadziesiąt kilometrów dalej na piaszczystej równinie i gotujemy szybki obiad, co kto jeszcze ma. Słońce przypieka, nic się nam już nie chce. Czuć, że wracamy…

38053801

Na granicy, odbywamy tradycyjne pogawędki najpierw z antynarkotykową, potem celną i na końcu paszportową kontrolą. Piękne poroże kozła Marco Polo znalezione przez Qśma ulegają konfiskacie, mimo szczerych chęci oficjalnego ich wywozu. W grę wchodziła tylko łapówka, bez pokwitowania, więc Qśma się nie zdecydował. I słusznie, bo 10m dalej już pytali gdzie te rogi schował, by skasować swoją dolę.

3806
Bez dalszych przeszkód przekraczamy granicę, kilkanaście kilometrów dalej również bez kłopotów zaliczamy post kirgiski i meldujemy się w starym poczciwym Sary Tash w znajomej dziurze nad potokiem przy drodze do Irkeshtam. W promieniach zachodzącego słońca afryczka wygląda bosko na tle chińskiego Pamiru.

37963797

Skaczemy na motorki i kręcimy kółka jak oszalali po króciutkiej trawie doliny alajskiej.

38073808
38093810

Po ciemku już, dopada nas ekipa Afgańska, w zasadzie to sam Kajman z załogą, bo Gizmo chce jeszcze nocą dotrzeć do Osh. Opowiadamy sobie, cośmy widzieli, co przeżyli, przy kirgiskim koniaku Calvados. Impreza symboliczna, bez wielkich szaleństw– jutro mamy przecież do przejechania dobrze ponad 400km, z tego niełatwe 180 km do Osh.

3811

podos
29.01.2009, 22:07
Kirgizja
25 sierpnia

3814

Bardzo wczesna pobudka, przenikliwie zimno i ciemno. Niby koniec sierpnia, ale to już jak końcówka jesieni. Nie ma wprawdzie ani jednego drzewa, ale pożółkła trawa, zimny oddech zaśnieżonych Pamirów i przenikliwe zimno tego poranka, zdają się to potwierdzać. Formujemy kolumnę i naprawdę już wracamy.

3812

Praktycznie nie robimy już fotek – drogę przecież dobrze znamy. Zatrzymujemy się tylko na przebranie, gdy zrobiło się w naprawdę gorąco, sikanie i tankowane jeszcze przed Gulczą. Na stacji dość długo czekamy na Waldka i Sambora. W końcu są, okazuje się, ze Waldek zaliczył lot na zjeżdzie serpentynami z przełęczy Taldyk i unużał się potwornie w białym i sypkim jak mąka pyle. Na szczęście nic się nikomu nie stało, przygiął się lekko kufer. Umawiamy się, ze od teraz nie łapiemy już gum, nie przewracamy się, nie gubimy i takie tam…
Kilkadziesiąt kilometrów przed Osh czeka na nas niespodzianka. Nadziewamy się na jadącą w przeciwną stronę ekipę www.singapore2poland.com. Iza i Kamil – mają się świetnie, chwilę gadamy o ich dalszych planach, ściskamy i pomykamy dalej do Osh.

3813

W Osh, nasze lejdis, nie chcą słyszeć o nieskorzystaniu z prysznica w hotelu, w którym zatrzymał się w nocy Gizmo i Przemek. Pielgrzymki ludów trwają dobrą godzinę, pozwalamy sobie z Jojną, w tajemnicy na browara. Potem przenosimy się do knajpy, gdzie pałaszujemy doskonały obiad. Szaszłyki, kebaby manty, żarene, sałatki. Pychota. Od wyjazdu z Chin, od sześciu dni, nie mieliśmy tak naprawdę nic sensownego w ustach…

No ale jest koło 16, więc pora na nas, Trzeba ujechać ile się da...

Tutaj rozdzielamy się z samochodami. Ich plan, to jazda non-stop do Almaty. My zaś jedziemy do zmroku i szukamy miejsca na biwak.
Od Osh nieprzerwanie mamy asfalt, na radar łapie mnie miejscowa milicja. 80 na 60. Miło gawędzimy i puszczają nas wolno. Tankujemy za Jalalabadem i umawiamy się ujechać jeszcze maczymalnie do ósmej wieczorem. Suniemy dostojnie dalej. Otaczają nasz szerokie pola uprawne, pocięte kanałami irygacyjnymi. Niedaleko stąd, przecinając ogromną dolinę Fergana, przecież płynie wielki, 800 kilometrowy Naryń, zapewniając wodę tym żyznym terenom, jedynemu bogactwu Kirgizji. Raz po raz mijamy mniejsze i większe skupiska wsi i miasteczek..
Spotyka nas jeszcze nieprzyjemna sytuacja. Często w Kirgizji stojąca na poboczu młodzież machając nam, pozdrawia, a my im odpowiadamy tym samym. Zdarzało się też niestety, że dzieci rzucały w nas drobnymi kamyczkami. Teraz jednak jakieś szczyle rzuciły mi pod koła duży płaski kamień, który lotem koszącym tuż przy ziemi trafił mnie w przednie koło. Motocykl podskoczył, kierownicą szarpnęło na bok, na szczęście duża prędkość i efekt żyroskopowy koła nie pozwoliły na większy niekontrolowany skręt i katastrofę. Skończyło się na nogach z waty i cieple rozlewającym się po kolanach i kostkach…

W tym czasie ekipa zniknęła mi z oczu a pogoń nie przynosiła żadnego efektu. Dawno minęła ósma i zacząłem się zastanawiać czy nie stanęli już gdzieś a ja ich nie zauważyłem. Zły na siebie za nieuwagę, a na chłopaków, że nie czekają, jadę dalej, ogarnięty coraz to większymi wątpliwościami. Ordynarnie się ściemnia… Staję więc przy drodze, zapytać zajętych pakowaniem ciężarówki Kirgizów:

- Izwienite, wy nie widzieli 3 motocykli? – pytam z siodła.
- Da, jechali 5 minut nazad – odpowiada jeden.

No to jestem już zły tylko na nich, że nie trzymają się ustaleń. W międzyczasie dojeżdżamy do rzeki płynącej w głębokim skalnym kanionie. To dolny bieg znanego nam już Narynia, zamknięty trzema ogromnymi zaporami na długości około 150km. Przy jednej z takich pionowych ścian, stoją motocykle. Ustalamy, że stajemy przy pierwszym możliwym zjeździe do wody lub jakiegokolwiek terenu na namioty. Jadę pierwszy. Przerąbane. Pionowe skały, w dole sztucznie podniesiony Naryń, a droga wycięta w skale….
Kilkaset metrów dalej, odnajdujemy jakiś szutrowy zjazd w stronę jeziora… Skręcamy i…. o mało co nie giniemy pod kołami wyprzedającego nas lewą stroną samochodu! Kurwa. Było blisko. Marcinowi zimny pot skroplił się pod kaskiem…

Jeżdzamy 50 metrów od drogi i…. Nieprawdopodobne! Zielona płaska łąka schodzi do samej wody, ławki i stoliki, drzewka, chatynka obsługi. Normalny najprawdziwszy kemping! Pierwszy i chyba jedyny w Kirgizji! Cena 100 somów za wszystkich, jest tak śmiesznie niska, że nawet nie dyskutujemy. Upewniamy się tylko, czy właściciele mają piwo. Mają! Definitywnie zostajemy! Rozstawiamy namioty w świetle reflektorów Afryk.

Tutaj następuje zwyczajowa najepka…:haha2:

Marcin SF
30.01.2009, 00:54
no nie znowu się nie wyśpię;D

ech ta zwyczajowa najepka :D byle do następnego weekendu :D

podos
04.02.2009, 21:34
Kirgizja c.d.
26 sierpnia
Dystans 480km

Rano, upał wygania nas z namiotów. Wstajemy i widzimy rozbitego obok Qśmę. Wysłaliśmy mu w nocy SMSa z koordynatami GPS i jakoś w nocy szczęśliwie do nas dotarł.

3907

W Osh musiał jeszcze zaliczyć spawanie wahaczy w Patrolu, które popękały na tych wszystkich wertepach i groziły zgubieniem tylnego mostu.
Zanim zwiniemy obóz postanawiamy jeszcze wskoczyć do zaporowego jeziora. Gładka tafla, błękitna przejrzysta woda i cieplutka orzeźwiająca kąpiel nastraja wszystkich optymistycznie – zwłaszcza, że przed nami znajduje się piękny, 580 km odcinek drogi do Biszkeku, zwanej też Osh- Bishkek Highway. W skwarze poranka leniwie zwijamy obóz.

3912

Przez kilkadziesiąt kilometrów jedziemy wzdłuż 3 sztucznych jezior na Naryniu. Każde znich zamknięte jest koroną zapory wraz z hydroelektrownią, Większość wytwarzanego w Kirgizji prądu pochodzi właśnie z tego źródła. Kryształowo- turkusowa woda rzeki-jeziora w dole przepaści skontrastowana z brązem i szarością skał na długo pozostanie nam w pamięci.

39193920
39213922

Będziemy również pamiętać o idealnym równiutkim asfalcie drogi, wyremontowanej w latach dziewięćdziesiątych. To jedyna przyzwoita droga łącząca stolicę Kirgizji z za-górskimi rejonami tego kraju. Ponad 800 kilometrów tej drogi to duże wyzwanie dla ludzi i pojazdów. A zwłaszcza dla ich hamulców! Niesprawne hamulce były tu główną przyczyną wielu śmiertelnych wypadków. Niezliczona ilość zakrętów, zjazdów i stromych podjazdów, czyni tą drogę jedną z najniebezpieczniejszych w Kirgizji, ale też pewnie jest ona najpiękniejszą. Z pewnością jest to marzenie motocyklisty szosowego.

39083909
39103911

Mijamy miejscowości Karakol (chyba już piąte na tej wyprawie) i odjeżdżamy od rzeki w góry. Po kilkunastu kilometrach ze szczytu drogi otwiera się piaszczysta, ogromna dolina z ostatnim na trasie, a zarazem największym sztucznym jeziorem – Toktogul. Budowa zapory, która je utworzyła zajęła 14 lat, a ukończona w 1976 roku. Zaporowe jezioro ma prawie 20 km kwadratowych.(wiki)

39153916

Jezioro Toktogul trzeba jednak całe objechać, by dostać się do miejscowości o tej samej nazwie. Tankowanie nie stanowi tu problemu, na ok. 2km miasta po obu stronach drogi znajduje się chyba z 20 stacji benzynowych, zupełnie cywilizowanych. Skąd taka ich obfitość właśnie w tym miejscu?

39173918

Wybieramy jedną ze stacji (taką najbardziej przypominającą te nasze) i podczas tankowania przepytujemy obsługę o jakąś knajpę z żarciem. Jedziemy pod wskazany adres, gdzie zatrzymujemy się i zamawiamy jakieś sałatki i pieczone mięsko. Baran i kurczak, wiadomo...
Za Toktogul, droga zaczyna wspinać się wyżej i wyżej, krajobraz zmienia się nie do poznania. Jest zupełnie jak w polskich czy słowackich Tatrach. Z wysuszonych, piaszczystych i surowych gór zrobiło się iście alpejsko. Jedziemy przez sosnowe lasy, zielone trawiaste łąki, przy drodze szumi górski potok. Zniknęły melony i arbuzy – a zaczął się miód, również sprzedawany na straganach przy drodze. Ule są tutaj mobilne. Przywożone są na sezon kwitnienia na ciężarówce i parkowane przy drodze. Stąd pszczoły wyruszają na zbiory alpejskich pyłków i nektarów. Na zimę zjeżdżają pewnie w cieplejsze rejony kraju. Zatrzymujemy się więc przy jednym ze straganów i kupujemy butelkę miodu – w długie zimowe wieczory będzie nam przypominał o tym pięknym kraju.

3913

Ciągle pniemy się w górę, z do pokonania przed nami ponad trzytysięczna przełęcz. Oczywiście wraz ze zmianą wysokości robi się zimno, więc wrzucamy na siebie cieplejsze ciuchy. W końcu osiągamy przełęcz Ala Bel na 3184 m. n.p.m. a z niej rozciąga się widok na soczyście zieloną dolinę Suusamyr. Sporo tu turystycznych jurt i miejsc do zatrzymania się, kuszą reklamy kumysu, sera i innych lokalnych dóbr. To tu mieliśmy spędzić cały dzień, ale zmieszanie z Chinami i późniejsza improwizacja niestety to nam uniemożliwiła. A szkoda, bo miejsce to zaprasza do eksploracji. Pędząc na dół, długimi prostymi, dobrze ponad stówkę nie mam niestety możliwości zbytniego podziwiania okolicy. Chyba, że kątem oka. I tym kątem oka widzę olbrzymiego psa pasterskiego, pędzącego kursem zbieżnym, z prawej strony drogi. Przebiega tuż przed kołami, znów robi mi się ciepło. Zwalniam więc i jadę już trochę spokojniej.

Buuuuuuuuu!

Takim dźwiękiem przywitała mnie kolejna awaria nie-psującej pompy Mikuni. Zerkam na licznik. Równo 2000 km od ostatniego razu. Czyli to, co zawsze. Przekręcam na rezerwę, silnik załapuje i dalej jedziemy rozglądając się za miejscem na mały remont. Stajemy wkrótce na poboczu.

3914

Robi się już późne popołudnie, a słońce bardzo nisko nad horyzontem informuje o konieczności zagęszczania ruchów. Wylewam paliwo spod przeklętej membrany, skręcam i jedziemy dalej. Przed nami ostatnie pasmo górskie Tien Shan – masyw Ala Too. Te czterotysięczniki widać jak na dłoni z Biszkeku, do którego zmierzamy. Zatem już blisko. Rozpoczynamy wspinaczkę na przełęcz To Ashoo (3200m). Sakramencka ilość zakrętów, pokonywana po równiutkim i szerokim asfalcie, znika za nami w błyskawicznym tempie. Za 15 min jesteśmy pod przełęczą.
„Pod” piszę dlatego, że na drugą stronę góry nie przejeżdża się przez przełęcz, tylko kilkusetmetrowym tunelem. Ponieważ ukazał się on znienacka, nie zauważyłem czerwonego światła i wskoczyliśmy do środka. Ciemno i strasznie. Brrr. Na szczęście dogoniliśmy samochody, które wjechały tam jako ostatnie, więc nie nadzialiśmy się czołowo na żadną wielką ciężarówkę. Dobrze, że jadąc tam nie wiedziałem, ze kilka lat temu zginęło tu parę osób zatrutych dymem płonącego samochodu.
To, co zobaczyłem za tunelem nie mogło się podobać Irmie. Pionowa ściana między pionowymi granitowymi blokami, a w niej niezliczona ilość zygzaków drogi. Nie dałem jej się nad tym więcej zastanawiać tylko puściłem się w dół. Reszta ekipy za mną. Zaczyna się już zmierzchać, tu i ówdzie przeleciała dopiero co mżawka, sporo samochodów zjeżdża również w dół. Ale jazda. Co za fantastyczne przewyższenie! Na niesamowicie krótkim odcinku, z 3200 m npm zjechaliśmy na wysokość 900 metrów, na której leży Biszkek. Już na dole wszyscy zatrzymujemy się przy drodze, musimy trochę ochłonąć, czysta adrenalina.

A na dole - cywilizacja. Cieplutko. Ruchliwa droga do Biszkeku. Duży sklep. Dużo zimnego piwa. Ostatnie zakupy. Jadę pierwszy w kierunku na Biszkek, rozglądając się za jakimś miejscem na nasz ostatni biwak. Hej! Chcę żeby to miejsce było fajne, dzikie i ustronne. Tak jak dotychczas. Ale przy drodze zabudowania, w prawo i w lewo cale hektary ściernisk po zebranym już zbożu. Gdzieś w okolicy Biełowodskoje, przed Sokolukiem, uwagę moją przyciąga odchodząca w pola droga gruntowa ciągnąca się wzdłuż wąskiego pasu krzewów i niedużych drzewek. Po około kilometrze pas zieleni się skończył, więc wjechałem za niego i cofnąłem się ze sto metrów. Tam natrafiłem na śliczną polankę na skraju tego niby lasku. Od gruntowej drogi odgradza nas 20 m zieleni a przed nami 2 kilometrowe pole - ściernisko! Super! Wracam do czekającej przy drodze ekipy komunikując sukces. Robi się całkiem ciemno. Jeszcze 5 minut i nie znalazłbym tego zjazdu.
Rozstawiamy namioty, robimy jedzenie, popijamy zimne piwko. Nie ma co, jak na nie lubiane powroty to był naprawdę udany dzień. Jest ciepły sierpniowy wieczór, wieńczący naszą wyprawę. Jutro będziemy w Almaty.

3905
3906

Elwood
04.02.2009, 21:43
Dwa lata temu na tym odcinku kupiem 3 litry miodu i mam tylko jedno pytanie: czy ten Twój skrystalizował? Mój okazał sie górską tandetą i po 3 m-cach nie.

sambor1965
04.02.2009, 22:08
Krystalizacja miodu jest naturalnym i wrecz pozadanym procesem... Nie swiadczy to o jakosci miodu ( w sensie negatywnym). Jej szybkosc zalezy od tego z czego pszczolki miod zrobily.
Ale te gorskie miody rzeczywiscie nie byly prima sort...

podos
04.02.2009, 22:14
mysmy od razu kupili skrystalizowany (chyba nawet byl sporo drozszy) i w dodatku dziś go otwarłem. miód jak miód - słodki...
ale moge pogadać o Single Maltach, he he

sambor1965
05.02.2009, 21:20
Jesli miod sie nie krystalizuje to jest do dupy. I tyle...

samul
06.02.2009, 09:34
He? Czyzby nowe rozwiazanie problemu kamiennej kanapy w AT? ? ? ;)

A serio, to niekoniecznie. Miod akacjowy czesto nie krystalizuje, bo w nektarze jest stosunkowo malo cukru, a miodek jest boski. Odwrotnie, miod rzepakowy krystalizuje bardzo szybko, a smak i zapach ma... szczegolny. Normalny miod powinien byc pachnacy (wiadomo, kwiatki, olejki, etc.). W przeciwnym wypadku pszczoly mogly byc nadmiernie dokarmiane, np. cukrem (bo w ogole dokarmiane nieco musza byc skoro im sie jedzonko podpier...) i nie chcialo im sie zbierac. Albo jeszcze inaczej, moglo byc za zimno i nie mogly zbierac wcale. Itd. itd. Tak, ze nie koniecznie sprzedawca was zrobil w ... Najlepiej jest sprobowac miodku przed ... nie? :D

samul

Marcin SF
06.02.2009, 10:16
lejesz mniód na moje uszy ;)

podos
06.02.2009, 10:21
nigdy nie wiadomo jaki temat z motocyklowej wycieczki zainteresuje forumowiczów.
Najpierw, barania głowa, tym razem - miód. Co sie dzieje...?

Sławekk
06.02.2009, 10:46
A jam ciekawy ile na wadze ubyło waszmości ? czy wogóle ubyło bo widzę że, wszmość skromnej postury. A może ktoś z członków wyprawy pobił rekord godny pochwalenia sie .

sambor1965
06.02.2009, 10:54
Troche dupowato wyszlo z tym odchudzaniem. 2 lata wczesniej w dwa tygodnie na tej samej trasie zrzucilem dyche. A teraz nie odbilo sie to na wadze. No ale wszystko przez Chinczykow i karawane dzipow co wszystko miala...

podos
06.02.2009, 11:50
Ja schudlem leciutko w pasie, bo mi sie pasek zapinał w dzinsach o dziurkę dalej.

Lewar
06.02.2009, 13:06
O odchudzaniu mógłbym popełnić epopeję.
Generalnie lubię zapuszczać się w kraje orientu bo tam mają chlebek pita, który serdecznie nienawidzę !!! ( Syria, Jordania - 7kg )
Odchudzaniu sprzyjają też awarie i upał ( Turcja -10kg )
W Gruzji, jak sie napatrzyłem jak mało je nasza Kochana Emilka to od samego patrzenia schudłem 5kg.
W Tajlandii z żalu, że nie mogę zjeść całego Tajskiego żarcia, które jest najlepsze na świecie i z upału -7kg.
I następuje powrót do kraju i zima i Miś sie futruje +15...:mur:
To powietrze u nas takie tłuste, cy cuś...

Sławekk
06.02.2009, 14:16
No dobra a ja po penetracji chorwacji i węgier na wakacjach 2008 ( autem )przywiozłem prawie 6 kg :vis: Pierwsze takie wakacje, gdzie wracam z plusem . Zimą to jeszcze mała dokładka . Zgroza .
Dla tego ten rok ma wygladać inaczej. Zupełnie inaczej .

samul
06.02.2009, 17:01
nigdy nie wiadomo jaki temat z motocyklowej wycieczki zainteresuje forumowiczów.
Najpierw, barania głowa, tym razem - miód. Co sie dzieje...?

O zesz, nawet nie zauwazylem jakiego walnalem off-topa. Duze PARDON!

Niech sie ta zima juz konczyyyyyy! :mur:

podos
10.02.2009, 14:52
Kazachstan
27 sierpnia
Dystans 270 km

To już naprawdę będzie koniec.
Zwijamy namioty i po szybkim śniadaniu już przemykamy ruchliwą, jedno-jezdniową drogą w kierunku Biszkeku. Nie wjeżdżamy jednak do miasta, bo ma ono obwodnicę północną z wyraźnie oznaczonym zjazdem na Almaty. Kilkadziesiąt kilometrów i jesteśmy na granicy kirgisko - kazachskiej. Kirgiska to kilku minutowa formalność. Pod budynek kazachski pojeżdżamy na pierwszego i stajemy w ciurku, rzędem. Wchodzimy do budynku, stajemy w kolejce do okienek paszportowych. Po odstaniu bez przeszkód kolejno przechodzimy odprawę. Tutaj też nikomu nie przeszkadza „wycofany” z obiegu druk wiz tranzytowych, które mamy wklejone w paszporty. Trwało to wszystko może z godzinę. Bez przeszkód wjeżdżamy do Kazachstanu.

3972

Przed nami 210km do bazy w Ałmatach. Mamy info, że Kajman i Gizmo już tam są i zarezerwowali nam hotel, ten, co ostatnio. Jedziemy szybko i prawnie porządną asfaltową drogą, w terenie pagórkowatym u stóp pasma Tien Shanu. Po lewej góry po prawej równina po sam horyzont. Zupełnie przyjemnie, choć trochę wieje od otwartego stepu. Koło 11stej zatrzymujemy się na przydrożnym parkingu, zwabieni wystawionym na widoku „grillem” do szaszłyków. To też ostatnie takie „dzikie jedzenie”. Szaszłyczki baranie wcinamy siedząc-leżąc w takim tradycyjnym stoło-łóżku. Super sprawa. Przyjemny cień, chłodzi i nie chce nam się wracać…

3973

Jedziemy dalej. Coraz częściej spoglądam na licznik kilometrów, dawno już przekręciłem na rezerwę i coś czuję, że braknie. Ostatnie tankowanie cyrklowaliśmy tak, żeby do Ałmat dojechać na pusto i nie ciągnąć na przyczepie benzyny przez 6 tyś km. Ale z tego cyrklowania coś mi nie wyszło i zaczynam się rozglądać za stacją. Wjechaliśmy w końcu do miasta, tankuję piątkę i spokojnie jedziemy dalej. Sambor ma chyba jakiś dar: skręcił, raz, drugi, trzeci i oto stoimy pod hotelem. W życiu bym tu nie trafił. A z parkingu śmieje się Jojna, jest też Adam z kumplem, z którym zdobyli PIK Lenina. Macha nam Kajman, Gosia, Przemek i Gizmo. Znowu wszyscy w komplecie.


Jest pierwsza w południe. Dwudziesty szósty dzień podróży. Cztery i pół tysiąca km nakręcone. Pięć krajów. Osiem granic. 20 tysięcy zdjęć. I dziesiątka nowych przyjaciół.
Za 16 godzin będziemy w samolocie do Kijowa, a za dwa dni w domu.


KONIEC

Przemek i Gizmo - załoga Patrol Y61, Marcin_z_Zakopane i Kasia - załoga Afri
39743975

Jojna z Agnieszką załoga Afri, Sambor z Martą Załoga Afri
397639773978

Kasia (Fruzia) i Quśma załga Patrola Y60
39793980

Kajman i Gosia, załoga Patrola Y60
39813982

Waldek i Kuba, załoga Afri
39843985

Przemek i Prezes, Zaloga Toyki
39863987

i Irma z autorem, załoga Afri
3983

podos
10.02.2009, 14:53
i idę się upić.

raf
10.02.2009, 15:02
Szkoda że to już koniec.Wielkie dzięki za relację, wspaniale się czytało:Thumbs_Up:

chomik
10.02.2009, 15:03
Zajebista relacja Podosku :brawo::bow:

zbyszek_africa
10.02.2009, 16:12
Dobre było! Trochę się napracowałeś przy tej relacji. Dzięki!:brawo:
Chyba będę tam w tym roku.:)

pozdr.

Lewar
10.02.2009, 20:21
Taaakie sobie:). Oczywiście zazdrość mnie bierze o relację, i że mnie tam jeszcze nie było.

MUTT
10.02.2009, 21:15
Dzięki za relacje i że się chciało....pozostaje pozazdrościć i pooglądać jeszcze raz . Zacny Lewarze , tam tylko zamieszki wywołasz swoją obecnością - jak zwykle....Zdrowia Mutt

hero
10.02.2009, 23:15
Jestem wdzięczny za miła i ciekawą opowieść. Czytałem ja jak dobrą powieść. Mimo,że mam mało czasu na dobre książki, udało ci się w pewnym sensie oszukać mnie i uświadomić to, że jednak tylko mi się wydaje, że mam brak czasu na przyjemności. Dzięki opisom przygód takich jaka ta i podobne, jak choćby opowieści Elwood'a pseudo "wyluzuj i poczuj co daje ci świat" , Movistar pseudo "gdyby afryka nie skakała to by wódki nie widziała" , czy pozostałych "Afryko Pisarzy", jakoś więcej zaczynam widzieć a nie tylko patrzeć.

DZIĘKI KOLEDZY

Marcin SF
11.02.2009, 00:33
Podosku, ja też się idę upić ... skonczyło się ;(


mega prze zajebista relacja i na prawdę super wypad :) serdeczne gratulacje dla wszystkich !

qsma
11.02.2009, 18:32
jak by Wam było mało to zapraszam poczytać na forum 4x4 szczecin jak to było od strony userów terenówek (nie mylić z dżipami:D)

http://4x4.szczecin.pl/phpBB2/viewtopic.php?t=1071 :umowa:

może nie tak pięknie jak podosek, ale faje jest

tomekc
11.02.2009, 21:42
jak by Wam było mało to zapraszam poczytać na forum 4x4 szczecin jak to było od strony userów terenówek (nie mylić z dżipami:D)

http://4x4.szczecin.pl/phpBB2/viewtopic.php?t=1071 :umowa:

może nie tak pięknie jak podosek, ale faje jest

Tys piknie!

VTomek
11.02.2009, 22:36
Prawie jechałem z wami. No cóż przypominaja się czasy, kiedy połykałem książki podróżnicze. Szacunek za relację i zdrowia na kolejne.

samul
12.02.2009, 13:37
Aaaa! To wszystko makieta! Matchboksy, Airfiksy i Märkliny!!! ;)

A u mnie znowu spadlo 30cm sniegu... :mur: Wiec to wszystko z zazdrosci :p

Zoltan
14.02.2009, 17:57
Piękna relacja Podosku :)
Czytanie relacji, to moja główna rozrywka w czasie pauz na jakiś chorych industrialkach.. Zdecydowanie lepsze od oglądania głupkowatych filmów..
Całe szczęście, że chce Wam się pisać takie zajefajne relacje. Czuć od nich powiew wolności

Pozdro z industrialki :mur:

Dzieju
15.02.2009, 11:02
No ładnie, pięć godzin czytania.....ale warto było !!!!

sambor1965
15.02.2009, 20:44
To jako uzupelnienie z duza iloscia zdjec relacja na advrider
http://www.advrider.com/forums/showthread.php?t=407209

galeria Kajmana
http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/index.html

I nieco inna, ale piekna galeria Jacka Y61
http://www.galeriaswiata.pl/chiny_2008/index.html