PDA

View Full Version : Afryka Zachodnia - z Nordkapp do Przyladka Igielnego


Piast
21.04.2024, 20:46
Cześć,

właśnie wróciłem z podróży przez Afrykę Zachodnią. Trasa jak w tytule, aczkolwiek na forum jest dość dużo informacji o Nordkapp, więc chciałbym jednak skupić się na Afryce Zachodniej.

Tyle, że...nie jeżdżę Afri. Jednak bardzo cenię sobie to forum jako źródło inspiracji. Możliwe też, że jest tu moja relacja sprzed kilku lat z innej podróży.

Zatem pytam, czy jeśli wrzucę relację jeżdżąc innym motocyklem to dla Was jest to ok?

Pozdrawiam i możliwe, że do zobaczenia na Izi Meeting (o ile mój moto przypłynie z Cape Town :-)

crimson
21.04.2024, 20:50
Moim zdaniem nie ma żadnego problemu, że nie jeździsz Afri - relacja na pewno będzie ciekawa. Go on :)

furman
21.04.2024, 20:56
Mnóstwo ludzi nie jeździ afri, a jest tutaj. Myślę, że chodzi o stan umysłu nie motocykl. Czekam na relację z niecierpliwością.

Dredd
21.04.2024, 21:14
Z taką relacją, to nikt Ci złego słowa nie powie.
Nie przyznawaj się tylko, że jechałeś BMW ;)

A serio mówiąc: czekamy na ciąg dalszy!

nabrU
21.04.2024, 21:15
Dawaj, dawaj.
Mnie szczególnie będą interesowały opowieści / wrażenia z Sierra Leone, Liberii, WKS, Ghany i DRC :cool:

chomik
21.04.2024, 21:20
Dawaj, szukam inspiracji do zamknięcia kółka. :at:

MrWaski
21.04.2024, 21:30
Też nie jestem czarnuchem na Africy, ale forum śledzę na bieżąco.

nabrU
21.04.2024, 21:36
Też nie jestem czarnuchem na Africy, ale forum śledzę na bieżąco.

'Czarnuch' w tym wątku może brzmieć deczko inaczej :eek:

crimson
21.04.2024, 21:56
'Czarnuch' w tym wątku może brzmieć deczko inaczej :eek:



Raczej każdy łapie kontekst, więc "czarnuch" spoko pasuje :)

Piast
21.04.2024, 22:19
Dawaj, szukam inspiracji do zamknięcia kółka. :at:

To jest dobre :) Bo wcześniej, przed jazdą do Afryki Wschodniej, inspirowałem się m.in. Twoimi relacjami właśnie stamtąd :)

Gdzieś tu na forum jest moja relacja ze wschodu.

rdrv33
22.04.2024, 08:00
Ja to bym był ciekawy jakichś szczegółów dotyczących organizacji - bo też mi Afryka chodzi po głowie. Głównie jak to wygląda z przejazdem przez poszczególne kraje, kwestią przejść granicznych, cła i transportu motocykla z powrotem do Polski. I też bylbym ciekawy tego jak są nastawieni tamtejsi ludzie - czy tylko nachalne "DAJ DAJ DAJ" czy można liczyć na jakąś chęć pomocy w razie gdyby tego wymagała.

CzarnyEZG
22.04.2024, 08:10
Pisz pisz :)

Piast
22.04.2024, 10:00
Cześć ponownie,
no to zaczynam pisać o tym co się wydarzyło i jak było. Jest to wyjazd typu solo. Jadę sam.

A poniżej kilka refleksji na początek.
Przede wszystkim chciałbym w tej relacji trochę oswoić i urealnić podróż przez Afrykę Zachodnią. Chodzi o to, że oglądając Youtube możecie zobaczyć podróżników, którzy pokazują Afrykę z perspektywy taplania się w błocie, jazdy offroadem tylko, trud i znój. Czyli kreują obraz, że właśnie tak wygląda cała Afryka. To nie jest prawda. W Afryce są normalne drogi też. Może nawet 50 na 50. Zależy jak, kto sobie życzy jechać.

Istnieją też opowieści o łapówkach na każdym checkpoincie, na granicach i w urzędach. Owszem to się dzieje, ja nie płaciłem nigdzie i chyba wiem dlaczego. Napiszę o tym jeszcze. Z tego co wiem w Mali i Burkina Faso się dzieje. Aczkolwiek relacje są sprzeczne.

A miejsca, które mają jakąś nieciekawą sławę, Liberia, Sierra Leone itd. są mega cudownymi krainami z bardzo przyjaznymi ludźmi. Mam wrażenie, że Sierra Leone przebija pod tym względem Iran.

Przez dużą cześć podróży nie widziałem białych ludzi. Byłem jedynym w okolicy. Nigdzie nie czułem zagrożenia. Totalnie. Fakt, w Nigerii miejscowi ostrzegali mnie o zagrożeniu porwaniem. Jakoś mnie to nie przejęło. Chociaż, może powinno?
I takie zastrzeżenie, czyli z "*" odnośnie nastrojów i klimatów w Afryce. Wszystko może zmienić się z dnia na dzień. Absolutnie obowiązkowe jest codzienne czytanie newsów. W Senegalu odpuściłem Dakar, ponieważ zaczęły się manify i zamieszki na tle politycznym.

Może na początek kilka refleksji odnośnie organizacji. A jak będziecie mieli pytania szczegółowe to chętnie odpowiem.
Czas. Ten pieprzony czas. Zawsze jest go za mało. Dlatego przyłożyłem się do przygotowania przed startem.

Zatem po kolei:
Wizy.
Starałem się jak najwięcej załatwiać w Polsce. Systemy online rozwijają się bardzo dobrze w Afryce a ja nie chciałem tracić czasu na organizowanie wiz tam na miejscu. Jedyne zastrzeżenie. Trafiają się fake strony. Można je odróżnić w ten sposób, że strony oficjalne mają wyraźny komunikat, że są oficjalne. Ponadto fake strona podaje wygórowane ceny za opłaty konsularne. Nawet 250 USD. Nie ma takich cen za wizę.
Czasami, są podane jakieś kosmiczne wymagania odnośnie warunków wizowych np. do Namibii. Nie przejmujcie się tym. Wysyłasz maxa z tego co masz i już. Najwyżej wrócą z informacją, że czegoś potrzebują jeszcze. Ja miałem zawsze przygotowany pakiet:
- Plan podróży lądem przez dany kraj (mapka i miasta, normalnie z gogle maps)
- Rezerwacja hotelu z Booking (zawsze z możliwością odwołania)
- Kasa, wyciąg z konta
- Ksero paszportu, zdjęcie do wniosku

Wizy wklejane na dziś to: Nigeria (Warszawa, ostatecznie robiłem w Conakry/Gwinea), DRK (Warszawa), Liberia (robiłem w Conakry/Gwinea), Republika Kongo (robiłem w Lome/Togo), Gwinea Bissau (robiłem w Ziguinchor/Senegal)
Ruch bezwizowy dla Polaków to: Angola, Gambia, Senegal, Maroko.
Wizy do kupienia na granicy: Togo, Ghana, Mauretania. Najtrudniejsza wiza do zrobienia - Nigeria.

Miałem z sobą Carnet de passage en douane (CPD) Wolę to bardziej niż import czasowy. Mniejsze koszty i szybsze załatwienie tematu na granicy. Żadnych zbędnych dyskusji, bo oni wiedza dokładnie o co chodzi. Do wyrobienia w PZMot Travel Madalińskiego Warszawa. Istnieją konkretne tabele opłat i można to sobie samodzielnie skalkulować. Uwaga! Na granicy, wjeździe do RPA nie ma wymogu podbijania CDP, ale jeśli będziecie chcieli wysłać moto do PL to taka pieczątka będzie wymagana. Zatem bierzcie pieczątkę.

Jazda do Afryki. Można na kołach do Algeciras i prom do Tanger Med. Z WWA to około 3500 km. Jak dla mnie strata czasu i zbędne koszty na noclegi, paliwo i przede wszystkim eksploatacja motocykla (oleje, filtry, opony itp.). Dochodzi jeszcze zmęczenie i monotonia jazdy. Płynąłem promem z Sete Francja, aczkolwiek najlepiej z Genui. Najniższy koszt promu w lutym to około 600zł (fotele lotnicze, bez jedzenia). Ceny rosną bliżej lata. Uwaga! Promy w tygodniu płyną około 50h. W weekend zawijają do Barcelony i płyną 60h. Na promie odbywa się odprawa celna motocykla i paszportowa.

Korzystam też z informacji zmieszczonych w aplikacji iOverlander oraz jest grupa na FB West Africa Travellers. Można tam znaleźć całą masę informacji odnośnie klimatu w poszczególnych państwach, przekraczaniu granic, jakości dróg, miejsc do spania. Jest wszystko co potrzebne.

To tylko zarys tematów organizacyjnych. Będę jeszcze o tym pisał na bieżąco.

Mam nadzieję, że te informacje będą przydatne.

Emek
22.04.2024, 10:05
Dawno cię nie było Piast. Dawaj dalej bo zawsze z przyjemnością się czyta Twoje relacje. :Thumbs_Up:

Piast
22.04.2024, 10:10
A taki miałem start :-)

Próbuję zabrać myśli.
Chyba jestem jeszcze lekko oszołomiony i niedowierzający. To się dzieje. Dzieje się realnie i prawdziwie.
Wracam do Afryki.
Pewnie mógłbym teraz długo pisać o powodach tej przerwy. Pewnie coś o pandemii, pewnie o kwestiach zdrowotnych i pewnie jeszcze o wielu innych rzeczach natomiast czy warto? Raczej rzadko patrzę wstecz.

Piast
22.04.2024, 10:12
Brawo Rafcio. Super brawo.

I teraz właśnie poszukuję w myślach odpowiedniego określenia.

"Wygrałeś w konkursie na idiotę dnia"
"Coś dzisiaj ci się w głowie nie posklejało"
"Coś się w ego odkleiło i nie wróciło na miejsce"

A było to tak. Pomyślałem sobie z rana że warto zrobić jakąś dłuższą trasę i mieć zapas. 1000 km na motocyklu cóż to dla mnie? W zasadzie normalka. Kilka razy już tak jechałem. Ponadto taka jazda autostradą to żadna sztuka. Ruszyłem więc pełen zapału i przez dłuższą część dnia jakoś tam sobie szło do przodu. Około 18:00 było jeszcze jasno. Sprawdziłem mapę i wynikało z niej że zostało mi jeszcze jakieś 200 km do miejscówki. "Dam radę" pomyślałem sobie. "Ze spokojem". Kilometr mijał za kilometrem. Minuta miała za minutą. Zaczęło jednak robić się jakoś niepokojąco. Zaczęło wiać mocno z boków tak, że nosiło mnie po całej drodze. To bardzo niefajne uczucie zwłaszcza kiedy po prawej stronie mija się TIRa. Sytuacja wydawała się jednak być dość opanowana. Mam swoje patenty na taką jazdę. Chwilę później się ściemniło. Było to do przewidzenia i wiedziałem że tak będzie.

Wraz z zapadnięciem zmroku zaczęło mnie wychładzać. Zastanawiałem się co się stało z moją super grzejącą kamizelką. Później okazało się, że tak naprawdę wyczerpał się cały powerbank. Sytuacja wydawała się jednak być dość opanowana. Trudno zrobiło się później. Wtedy kiedy zeszła ulewa. Ulewa taka że nie widziałem nic przez wizjer. Tutaj zaczęło być naprawdę krucho. Miałem poczucie że sytuacja powoli wymyka się spod kontroli. Zatrzymałem się na parkingu żeby znaleźć jakiś najbliższy hotel. Okazało się jednak że ta miejscówka którą wybrałem wcześniej jest najbliżej. Czyli za jakieś 60 km.

Deszcz zalewał mnie i motocykl, co oczywiste. Wiatr hulał tak, że głowę urywało. Przez moment rozważałem też rozbicie namiotu na parkingu. Myślę że miałoby to sens żeby nie jechać w takich warunkach dalej. Tymczasem oczywiście pojechałem. TIRy wyprzedzały mnie jeden po drugim. Myślałem, żeby trzymać ich tempo. Przynajmniej widziałem światła i i dzięki temu kierunek. Niestety tym razem były za szybkie dla mnie. Deszcz zalewał też nawigację. Ekrany dotykowe szalały. Nic nie można było z nich wyczytać. Jechałem po omacku. Czułem że powoli łapie mnie napad paniki. Odcina mnie od myślenia. Paradoksalnie, uświadomienie sobie tego dało dość dobry skutek. Zacząłem sam z sobą rozmawiać.

"Wracaj na ziemię chłopie"
"Włącz tryb analityczny. Gdzie jestem i ile mam kilometrów jeszcze do przejechania?"
"Czego teraz potrzebujsz żeby dojechać do celu?"

Potrzebowałem w zasadzie trzech rzeczy:
Po pierwsze zrobić coś, żebym znowu zaczął widzieć drogę.
Druga rzecz to zadbać o orientację. Czyli żebym wiedział dokładnie gdzie jestem i na którym zjeździe mam skręcić?
Po trzecie regeneracja i odpoczynek. Uznałem, że jeżeli tylko będę tracił koncentrację natychmiast się zatrzymuję.

Widoczność. Odpaliłem długie światła i halogeny. Kierowcy na to nie reagowali. Uznałem, że im to pewnie nie przeszkadza. Mi na pewno pomaga. Od razu pojaśniało mi przed oczami i w głowie. Wróciła też pewność siebie.
Co jakiś czas też zatrzymywałem się, żeby sprawdzić w którym miejscu jestem. Jednocześnie w tym momencie odpoczywałem. Równym choć wolnym tempem przemieszczają się do przodu.

Wreszcie ulga. Dojechałem do mojej miejscówki. Najpierw gorące prysznic. Byłem tak wyziębiony że całe ciało mi dygotało. Minuta po minucie dochodziłem do siebie.

Jasne. Poradziłem sobie z całą sytuacją. Czy było to potrzebne? Oczywiście że nie. Mogę odpuścić sobie jazdę długo wcześniej. Nie byłoby. żadnej takiej sytuacji jak opisana wyżej. Zafundowałem sobie absolutnie niepotrzebną napinkę. I po co to wszystko? Bo wymyśliłem sobie że przejadę 1000 km. I to, że wymyśliłem to jeden temat. Inny to kwestia odpuszczania.

Tego chcę się nauczyć.

Piast
22.04.2024, 10:24
Witamy w setę.

Nie wiem co sugeruje Google. Tak mi to podstawił. Jeszcze raz zatem.
Witam w SETE.

To już jutro odpływa prom do Tanger w Maroko. Prawdopodobnie w poniedziałek będę na miejscu. I od tego momentu zaczyna się nowa przygoda afrykańska.😀😀😀 Mam teraz w sobie chyba wszystkie odczucia i emocje świata. Od wystrzału adrenaliny i myśli "przybywam, ahoj przygodo" do pytań w stylu "co ja tutaj robię"?

I wreszcie uwolnię się od jazdy autostradowej. To jest naprawdę nudne. Z drugiej strony daje możliwość oszczędzania czasu. To jest jedyna zaleta.
Teraz będzie fragment z cyklu: "Z poradnika motocyklisty-podróżnika". Chodzi o codzienne rutyny. A to wszystko po to, żeby odciążyć głowę i żeby nie kłębiły się cały czas różnego rodzaju myśli.

"Gdzie kluczyki?"
"Gdzie dokumenty?"
"Gdzie telefon?"
Wreszcie "Gdzie moja głowa?"

Tymczasem sprawa jest dość prosta. Kluczyki w kieszeni zewnętrznej prawej dolnej.
Dokumenty w kieszeni górnej lewej zewnętrznej.
Telefon zawsze w lewej kieszeni zewnętrznej dolnej.
Po przyjeździe na miejscówkę ciuchy zawsze odwieszam dokładnie w takiej kolejności w jakiej rano będę je zakładał.
Cała elektronika od razu idzie do ładowania.
Kask jest od razu wyczyszczony i gotowy do drogi na drugi dzień.
Głowa oczyszczona ze śmietnika myśli. Uff i teraz właśnie mogę zająć się sobą.

Gdybym tylko miał tak w domu. Byłoby cudownie. Niestety. Aczkolwiek są tacy, którzy twierdzą że w moim pokoju jest graciarnia. 😀 Zaprzeczam. To nieprawda. Tam są same ważne i potrzebne rzeczy.

Czasami jednak trudno odróżnić czym jest rutyna a kiedy jest to już OCD? Zapytam o to jakiegoś dobrego psychoterapeuty.
I wrzucam jeszcze kilka fotek z Sete. Jest to dość stara przystań rybacka już teraz nieaktywna. Raczej zamieszkała przez ludzi, którzy są tam od zawsze lub mają wystarczająco dużo kasy żeby w takiej miejscówce sobie mieszkać.

Jutro prom 😀😀😀
Nie promka. Prom.

Piast
22.04.2024, 10:34
Podróż do przeszłości

To, że jadę, jadę i jadę jest jasne. Pojawiła się jednak pewna, jakby to powiedzieć, niedogodność. Rzekłbym wręcz bloker podróży. Nie mam wizy do Nigerii. A patrząc na przejazd jest to jedna z kluczowych wiz. Mogę oczywiście objechać Nigerię przez Czad na przykład. Ostatnimi czasy głównym tematem wiadomości było porwanie polskiej lekarki właśnie w Czadzie. Ogólnie wszystko dobrze się skończyło, bo wkroczyły brygady i zastrzelili wszystkich porywaczy oszczędzając lekarkę. Kule ją mijały. Nie widziałem ostatnio wywiadów z lekarką. Prawdopodobnie jest bardzo szczęśliwa i tryska radością.

Czy chciałbym być tematem głównego wydania wiadomości?
Wszystko zależy od momentu wejścia w stan kuloodporności 😀😀😀
Wracając do głównego wątku. Co się stało takiego strasznego, że nie mam wizy do Nigerii? Papiery miałem bardzo mocne. Niestety pan urzędnik konsularny nie był w stanie pojąć tego, że można przejechać lądem z Nigerii do Kamerunu. Absolutnie nie był w stanie tego przyjąć. Poprosił nawet jeszcze swojego kolegę i te dwie głowy również i były w stanie tego pojąć. Pokazałem im relacje różnych podróżników i zdjęcia z tej granicy. Nic z tego.

Cokolwiek by się nie działo...jadę. Mam dostępne dwie opcje. Wysyłka motocykla promem z Togo do Kamerunu. I jeszcze będę starał się o wizę tranzytową z Nigerii do Kamerunu. Gdyby okazało się, że te dwie opcje nie wystarczają, pozostaje jeszcze trzecia. Kuloodporność. Oglądajcie wiadomości.😀😀😀

Teraźniejszość

Prom właśnie wyruszył. Pewnie gdzieś tam promka też. Normalnie boarding zaczyna się około 14:30. Ja byłem około 12:00 i widziałem, że były już dość duże kolejki samochodów żeby dostać się na prom. Na początku nie wiedziałem zupełnie o co chodzi? Później okazało się wszystko jasne. Samochody dostawcze i nie tylko są zapakowane nie pod sam dach tylko ponad dach. Z ciekawości podszedłem żeby zobaczyć co tam ci ludzie wiozą? Oni wiozą graty. Po prostu wiozą graty. Wszystko to co Francuzi wyrzucają oni pakują do samochodów i na dach po to, żeby zawieźć to do Maroko. I to się nazywa w ramach europejskiego ekoładu "daj drugie życie przedmiotom". Można powiedzieć że wszyscy są zadowoleni. Europa daje drugie życie przedmiotom. Markończycy cieszą się że mają jakiś sprzęt u siebie. Pełna harmonia. Ekolaguna. Ekoharmonia. Ekoład. Nowy ład. Oj, to już dużo za daleko!😀😀😀

Aczkolwiek. Pogadałem sobie również z panem z autobusu. Autobusu który wiózł... rowery. Pan przestawił mi wersję, że jest to akcja charytatywna. Wiezie te rowery do szkół dla dzieci. Nie wnikam. Pan był bardzo spoks. Spotkałem go nawet w kolejce po doppio espresso. I ten miły Pan po prostu mi to espresso zafundował. I oczywiście że mogę sobie sam kupić takie espresso. Dzieci będą mniej jadły. Będzie mnie na to stać. Doceniam jednak życzliwe gesty. "Life if good. Notice a little things". Fajne? Właśnie wymyśliłem.

Kolejka jest również po to, żeby złapać najlepsze miejsca do spania.

Markoko za oceanem już tuż.

Piast
22.04.2024, 10:40
Taki tu spokój na na na na. Nic się nie dzieje na na na na na.

Życie promowe. Snuję się z kąta w kąt. Na szczęście mogę sobie spokojnie pozgrywać filmy. Mogę sobie wszucić zdjęcia. Nic się nie dzieje.
Przez moment zastanawiałem się czy nie pojechać po przypłynięciu do Blue City. Od razu odpowiadam. Nie chodzi o Blue City przy Alejach Jerozolimskich. Maroko mają swoje Blue City. Szafszawan. To lekko ponad 100 km od Tanger. Myślałem że dopłyniemy około 4:00. Jednak mam informację, że będzie to 5:00. I jak to bywa w Afryce, noc zapadnie w moment. To jest tutaj niesamowite. Pstryk. Jakby ktoś wyłączył światło w dużym pokoju.

Myślałem że po prostu śmignę przez Maroko. Trochę jednak się pozmieniało. Poznałem Bena, który zna tutejsze trasy motocyklowe. Takie na off, w górach powyżej 3000 m. Zaprosił mnie do siebie. Nie ma zmiłuj. Jadę. Fajną rzecz mi powiedział o jeździe po Afryce. Niby o tym wiedziałem aczkolwiek warto sobie to jeszcze raz uświadomić. Tutaj odległości odmierza się nie tyle kilometrami, co raczej czasem jazdy. I ma to znaczenie, żeby przypadkiem nie zostać gdzieś w ciemnej... Jazdy nocne z założenia odpuszczam. Ok.

Czasami odpuszczam też odpuszczanie 😀

Wyszedłem sobie na chwilę na zewnątrz żeby podziwiać przestwór oceanu i patrzę... O! Góry.

SPOT wszystko wyjaśnił. Jesteśmy u wybrzeży Hiszpanii. Mimo wszystko. Gdyby coś się działo. Raczej marne szanse na dopłynięcie do brzegu. Ale spokojnie. Już wcześniej pisałem.
Taki tu spokój. Nic się nie dzieje.

Chyba pójdę spać.

A jednak nie idę spać. Spotkałem Bena i tak sobie zaczęliśmy rozmawiać przy obiedzie. Bardzo ciekawy gość. Teraz prawdopodobnie mógłbym się rozpisać o nim. Jego historia jest mega ciekawa. W dużym uproszczeniu i w dużym skrócie. Jest synem Marokańczyka, który walczył za Francję w Wietnamie. Ojciec został ranny i odtransportowany do Francji. Tam poznał pielęgniarkę Francuzkę. Historia w zasadzie filmowa. Ben urodził się we Francji. Tam mieszkał i studiował. Również studiował w Niemczech. Robił wiele rzeczy między innymi był pracownikiem Organizacji Narodów Zjednoczonych. To była bardzo długa rozmowa. Finalnie umówiliśmy się w Teza. A w zasadzie to jeszcze raz potwierdziliśmy sobie, że się spotkamy za dwa może trzy dni. I oczywiście nie było mowy żebym zapłacił za obiad. Trochę mnie to onieśmiela.

Kolejny raz potwierdziłem sobie to, po co tu przyjechałem. I ogólnie po co mi są potrzebne w życiu podróże. To nie jest to co myślicie. Nie chodzi o to, że zjadłem obiad za free 😀😀😀

Zawsze coś się dzieje

rdrv33
22.04.2024, 10:47
Z tego co pamiętam to odnośnie CPD wpłacało się jakiś depozyt? Jeżeli tak to ile to wyniosło w Twoim przypadku?

rumpel
22.04.2024, 11:45
Z tego co pamiętam to odnośnie CPD wpłacało się jakiś depozyt? Jeżeli tak to ile to wyniosło w Twoim przypadku?



https://www.pzmtravel.com.pl/media/cms/CPD/Tabela_oplat_CPD_2017-1.pdf

rdrv33
22.04.2024, 12:02
Dzięki, w takim razie nie wygląda to tak źle.

Melon
22.04.2024, 15:55
Piast :Thumbs_Up::)

Piast
22.04.2024, 18:19
Ile są warte moje organy w Maroko...

Zgadza się. Raczej nie za wiele. Po prostu skumplowaliśmy się z Benem. I zacząłem się zastanawiać czy można temu zaufać? Przyjąć to takim jakie jest? A może jednak tego nie robić? Przecież znamy się dopiero od kilku godzin. Tak się zakumplowaliśmy, że Ben mówi "będziesz spał dzisiaj u mnie w apartamencie". Aha... Myślę że moje organy są raczej mało warte. Zatem...

Powoli przybijamy do Tangeru. Ludzie zaczynają kłębić się na schodach, żeby zrobić odprawę paszportową. Na promie trzeba też zrobić odprawę celną motocykla. Jest to import tymczasowy. I ten kwitek który się otrzymuje jest bardzo ważny. Bez niego nie ma wjazdu ani wyjazdu z Maroko. Ben mi to podpowiedział. Powiedział co i jak, wręcz zaprowadził w odpowiednie miejsca.
Ustaliliśmy, że spotykamy się już za bramą wyjazdową. Po całej odprawie celnej.

Moja odprawa motocyklem poszła bardzo szybko. Padło pytanie od celnika, czy mam drona? Spodziewałem się tego pytania. Wiem, że do Maroko nie można wwozić dronów. Jest to zabronione.

Widziałem sporo samochodów, które były rozpakowywane przez celników. Zastanawiałem się więc ile Benowi zajmie przejście przez granicę. Okazało się jednak, że szybko. Z portu do Tngeru hest kilkanaście kilometrów. Wiało znowu. To była niefajna jazda. Przez wzgórza i serpentyny. I znowu w ciemnościach, ale jakoś dojechaliśmy. Wbijamy na garaż przy jego apartamencie Ben jest bardzo otwartym, życzliwym człowiekiem. "Poznaj moją mamę, kuzynkę, córkę." Zrobiło się bardzo przyjemnie i rodzinnie.
Czasami jednak rzeczy, które się zdarzają są takie, jakie są. Nie ma co się doszukiwać drugiego, trzeciego, czy ósmego dna.

To nie koniec jednak. Ben mówi: "To idziemy teraz na miasto i poznam się z moimi znajomymi". I wbijamy do najstarszego angielskiego pubu w Tanger. To było piękne spotkanie. Bardzo ciekawi i otwarci ludzie. Pomyślałem, że posiedzimy tam z godzinkę i idziemy z powrotem na miejscówkę żeby się kimnąć. Nic z tego jednak. Absolutnie nikt nie pozwolił mi stamtąd wyjść.
"Poznaj marokańską gościnność".

Rzeczywiście było bardzo gościnnie. Widać że Ben jest tutaj bardzo lubiany i znany. Po jakimś czasie stwierdziliśmy że już czas opuścić ten pub. Tymczasem kolega Bena mówi: "No to jeszcze musicie mnie teraz odwiedzić". Ben spojrzał na mnie i stwierdził: "Skoro jest takie zaproszenie to nie można odmówić koledze". Już wychodzimy od kolegi. Telefon.
"Dzwoni szef wszystkich szefów. Zaprasza. Jemu absolutnie nie możemy odmówić".

To pojechaliśmy jeszcze do szefa. A szef to rzeczywiście szef. Okazuje się, że on zarządza tutaj służbami ogólnie. Policja, celnicy i takie tam ogólnie służby. Zaczęły się dość fajne żarciki.
"Rafa zostań z nami jeszcze dwa, trzy dni".
"Bardzo dziękuję, natomiast no nie dam rady, bo jadę dalej. Do Cape Town".
Na to szef wszystkich szefów mówi: "Mam go zamknąć tutaj na dwa trzy dni w areszcie"?

Allle beka. Boki zrywać. To naprawdę były żarty. Żadnych tutaj dziwnych zamiarów nikt nie miał. Cała ta ekipa to są świetni kumple. Przyjaciele. Było naprawdę śmiesznie. Nawet jeśli nic nie rozumiałem z tego o czym mówią to i tak czułem się świetnie z nimi razem. Wieczór był po prostu fantastyczny. Tylko nieco długi. A na drugi dzień już start.

Trochę inaczej sobie wyobrażałem Afrykę. Ale cała podróż jeszcze przede mną

Piast
22.04.2024, 18:26
Jakiś taki koślawy ten post wczorajszy. Wczorajszy jak jego autor.

Tymczasem Blue City na promce była mega zupa. I sprytny pan sprzedawca, tak niby od niechcenia, dał mi też do spróbowania ciastko na miodzie. Podziałało. Bo domówiłem jeszcze herbatę. Mega dobra herbata. Pewnie w ojczyźnie już tak nie będzie smakowała jak tutaj. Szklana herbaty z miętą i cukrem. To jest naprawdę dobre. I ogólnie cały zestaw zadziałał magicznie na odbudowę żywotności.

Całe restauracyjne menu tutaj to zupa z kotła, ciastko, herbata. Koniec menu. I choć cała ta knajpa lub też bar była mała bardzo, bardzo lokalna, to wydaje mi się że ten człowiek mógł całkiem nieźle na tym biznesie wychodzić. Siedziałem tam sobie dłuższy czas. Ludzie wchodzili, jedli i wychodzili. W ten sposób do portfela mogło nakapać co nieco przez cały dzień.

Rano pożegnałem się z Tangerem i w drogę. Afryka czeka a ja przebywam. Szafszawan, zwany Blue City, również na mnie czekał. Choć nie ukrywam że przyjęcie było dość chłodne. Jest tu zimno.

Są tu jeszcze takie zakątki, gdzie można spokojnie zajrzeć z poczuciem że nie każdy tutaj przybywa. Jest po prostu ładnie i pusto. I są też oczywiście takie miejsca gdzie widać zwykły bazar.

Miejscówka odhaczona. Zawsze chciałem tu przyjechać. Czy wrócę? Może? Kiedyś. Myślę, że warto choć raz.

Piast
22.04.2024, 18:40
Nie nadanżam

Tyle się dzieje, że nie wiem od czego zacząć. Po kolei, chronologicznie zatem. Spotkałem się z Benem w Taza i oczywiście to był absolutnie fantastyczny dzień. Z Benem zawsze jest grubo. Pojechałem z myślą, żeby pojeździć motocyklem off road. Tymczasem myślałem, że mi głowę urwie. Wiało masakrycznie. Tu są wysokie góry. To jest Średni Atlas a offroady głównie są w górach. Do tego jeszcze spadł śnieg. Woda zalała część dróg. Jedyne co pozostało to wziąć samochód 4x4 i nim trochę pośmigać po okolicy.
Rzeczywiście ilość tras off jest imponująca. To miejsce nie jest w ogóle znane, jeżeli chodzi o pierwsze wybory celów podróży motocyklowych. Jest na mojej liście.

Bo jest niemożliwy. Wczoraj rozmawiał ze mną o tym, że chce jechać się razem do Rabat Myślałem, że ma do załatwienia jakiś biznes. On jednak chciał jechać ze mną po to, żeby mi pokazać Rabat. Padło magiczne: "Pójdziemy sobie na jakieś piwko". Aha... gościnność gościnnością. Jak tak dalej pójdzie to nie dojadę do Afryki Południowej. W Maroko spędzę 3 miesiące.

Ale był też nerw. Przeglądaliśmy mapę i google pokazuje granicę między Maroko a Saharą Zachodnią. Oj to się mu nie spodobało. Oj nie. Tutaj trawa mocny spór o te tereny.

Ze smutkiem, aczkolwiek jednak pożegnaliśmy się z Benem i ruszyłem dalej. Potrzebuję trochę przycisnąć, bo przecież mam terminy wiz.
Jest tu do przejechania ścieżka nad samym Oceanem Atlantyckim. Jechałem dzisiaj odcinkiem z El Jadida do Safi. Albo nie jest to sezon, albo jest to miejsce mało uczęszczane turystycznie. Nikogo turystycznego tutaj nie widziałem. A droga jest po prostu przepiękna i malownicza. Zatrzymywałem się, żeby nacieszyć się widokami. Kilka razy mówiłem sobie: "To już koniec Jadę dalej, bo czas mnie goni". Nic z tego. Znowu się zatrzymywałem robiłem fotki i podziwiałem widoki. Echhhh... frajda zjazdy, frajda z widoków, frajda z życia. Czego jeszcze można chcieć?
A na koniec dnia totalny zaskok.

Wynalazłem jakąś miejscówkę w okolicach Safi. Skusiło mnie bo po taniości. Później dopiero spojrzałem że to jakieś 11 km od Safi. Czułem, że jestem trochę zmęczony i mam dość już jazdy. Ale nic, jak już to znalazłem to jadę. Krajobraz zaczął się robić coraz bardziej pustynny. Wokół tylko kamienie i drogi polne. Dojechałem do jakiejś chatki. I naprawdę zacząłem się zastanawiać, gdzie ja w ogóle jestem? W pierwszym odruchu stwierdziłem że zawracam i szukam czegoś w mieście. Nie było żywego ducha. Przynajmniej tak mi się wydawało. Usłyszałem jakieś głosy. Nie, nie te głosy w mojej głowie. A może jednak te? Wyszła jakaś Pani wyglądająca europejsko. I, że: "Hello, Wellcome". Nic nie zwiastowało tego, co zobaczyłem w środku i czego doświadczyłem.

To po prostu zarąbiste miejsce. Godne podróżników. Jest tutaj super. Jest klimat, a ja takie właśnie miejsca uwielbiam i takich miejsc poszukuję. Właściciel jest fotografem. Specjalizacja? Surfing. Dopiero teraz, jak się rozejrzałem to rzeczywiście zobaczyłem wiele różnych zdjęć fal. Okazuje się że okolice Safi to jedno z najlepszych miejsc do surfingu na świecie. Absolutnie o tym nie wiedziałem.

Czułem, że na żołądku mam pusto. Zapytałem właściciela o to, czy jest tutaj coś do jedzenia? Otworzył lodówkę i mówi: "Czuj się jak u siebie. Wybierz sobie co chcesz". O Dżisus. Jak mi się nie chce nic robić. Tak sobie właśnie pomyślałem. To jest jednak gospodarz nad gospodarze. Chyba dostrzegł cierpienie w moich oczach". A może chcesz tanżin? To ci zrobię". O królu złoty skąd wiedziałeś? Oj tak, ja bardzo chcę tanżin. I to niemarketowy, nie restauracyjny tylko właśnie taki. W chacie położonej in the middle of nowhere.

No takie Maroko to ja love'ciam.

Aaaaallle to dobre było...

magneto
22.04.2024, 19:02
Pisz Pan dalej, zajefajnie się czyta (i ogląda) :)

szarik
22.04.2024, 19:44
Jest "jusz" 19:44 .... czyli od 1 godziny i 4 minut nie ma żadnej relacji !!!
Co się dzieje do cholery !!! Autorze !!!
:):Thumbs_Up:

trolik1
22.04.2024, 20:00
Też nie jeżdżę na Afryce i wrzucam tu relacje od lat:-). Aha - też wróciłem tydzień temu z Zachodniej Afryki, a właściwie z jej kawałka-Maroko, Mauretania i Senegal.
Poza tym chciałem Ci podziękować-Twoje wcześniejsze relacje były dla mnie inspiracją do kupna motocykla i zwiedzania na nim świata!:-)
pozdrawiam trolik

aadamuss
22.04.2024, 22:12
Super, że wrzucasz mapki.

Wysłane z mojego SM-S901B przy użyciu Tapatalka

trzykawki
22.04.2024, 23:26
Brawo, piękna sprawa, czekam z niecierpliwością na dalsze oddcinki

Piast
23.04.2024, 08:34
Jeśli nie naprawisz powertejpem, to już nie naprawisz.

Zbierałem się z samego rana z Safi od Yassima. Bardzo było mi żal wyjeżdżać od niego. Mój gospodarz to świetny gość. Chciał pokazać mi absolutnie wszystko. Zatem powiedział: "Chodź skoczymy jeszcze na plażę". Miałem dzisiaj w planie do przejechania 750 km. To dość dużo. Spojrzałem na motocykl i spojrzałem na niego. Dalej Yassime, jedziemy na plażę. I rzeczywiście warto było, bo plaża była położona w małej zatoczce. Niewidoczna w ogóle z zewnątrz. Było zupełnie pusto. Słychać było tylko huk oceanu. Fale przewalały się jedna przez drugą.

Wróciliśmy, a mój motocykl czekał już spakowany. Choć niestety spotkała mnie smutna przygoda wczoraj. Pakuję torbę, patrzę i widzę że jest rozerwana. Rozejrzałem się dookoła i żadnego sklepu z takimi torbami nie widziałem. Chińczyk pewnie też nie przyśle pod ten adres. Rozważałem przepakowanie wszystkiego do reklamówek. Nic z tego jednak. I nagle błysk. Zawsze, kiedy jeżdżę na wyprawy mam ze sobą magiczną taśmę. Ona umie wszystko. I ratuje zawsze kiedy nie ma już nadziei. No to jedziemy. 15 minut roboty i torba jak nowa. A nawet lepsza, bo wzmocniona. Jestem pewien, że wytrzyma do końca wyprawy.

Ruszyłem sobie żwawo w kierunku Dakla. Miałem świadomość tego że dzisiaj nie dojadę w to miejsce. Będę łapał jakiś nocleg po drodze.
I oczywiście musiała też być obowiązkowa turystyczna fotka w Tantan. Te wielbłądy to totalna tandeta. Ale jest to jednak symbol na tej trasie. I ja też chciałem mieć taką fotkę.
Już grubym popołudniem dojechałem na moją miejscówkę. Nie mogę tylko sobie przypomnieć nazwy tej miejscowości. Natomiast kolacja WOW. Stół suto zastawiony. A Ryba przepyszna. Dawno takiej nie jadłem. Zazwyczaj jem mocne śniadanie. Później po drodze coś przekąszę. I wieczór to czas na grubsze jedzenie. I teraz akurat wpasowali się idealnie w to czego potrzebowałem.

W zasadzie już się zbierałem Żeby iść spać. A tutaj brum brum podjeżdża motocykl. Człowiek jechał z odwrotnego kierunku niż ja. To była dla mnie super informacja, bo był źródłem wiedzy na bieżąco.
To był Dawid. Belg, który wybrał się w podróż motocyklową do Afryki Zachodniej. Głównie odwiedzał Wybrzeże Kości Słoniowej. Bardzo sympatyczny gość. Nie Mogliśmy się nagadać. Spotkanie i rozmowa płynęły sobie. Bezwysiłkowo. Padło z jego strony magiczne pytanie: "Czemu podróżuję?" Odpowiedziałem bez wahania: "Pierwiastek życia". Spojrzał na mnie. Widać było, że nazwałem to, co również jest w nim.

Tak. Życie.

Piast
23.04.2024, 08:46
Go to Hel. W Maroko.

Właśnie w takim miejscu jestem. Dakhla. Kultowa miejscówka. Piękna zatoka otoczona wysokimi pagórkami. Wieje mimo to. Nie tak, jak przy oceanie. W sam raz na kite. Patrzyłem z zazdrością na ludzi śmigających na latawcach. I tak pewnie zostanie. Może nie zazdro, bardziej szacun i podziw dla frajdy w taki sposób. Jest w tym życie i energia. Pięknie.
Zatoka Pucka jest jedyna ze swoim klimatem. Wiadomo. Ale tutaj też jest cudnie. Z kiedyś tam pamiętam, że Dahab był też niezły. Jak teraz? Nie wiem.

Dzisiaj był pierwszy raz, kiedy byłem szybszy niż wschód słońca. 07.30 przy motku w gotowości, żeby odpalać. A tymczasem. Ciemno. Nic nie widać. I jeszcze to poranne dmuchanie.

Chodzi o wiatr :) Nawiewa luźny piach i robi się mała burza piaskowa. Wreszcie około 08.00 pojaśniało i ruszyłem. Myślałem, że mi głowę oderwie. Aczkolwiek po jakimś czasie jakby było go mniej. O nie! Nie mniej. To ja przywykłem. Jechałem skulony do embriona i tak jakoś w tym regresie trwałem. Jak się zatrzymałem i wyprostowałem, to jakbym narodziny przeszedł jeszcze raz. (:) Co ja tu wypisuję? Jakaś rozprawa psychoterapeutyczna mi idzie :)). Starczy tej filozofii.

Faktem jest to, że wiatr nawiewa piach na asfalt. Tworzą się piaszczyste wyspy. Wjazd w takie coś to pewna gleba. Nie ma inaczej. Wczoraj miałem zachwyt z jazdy nad oceanem. Chociaż też wiało. Dzisiaj przypomniał mi się dowcip o gościu, który kupił dom w Szklarskiej czy Karpaczu. Jak spadły pierwsze płatki śniegu też miał zachwyt. Później...pewnie już wiecie. :)
I tak sobie pomykam. Po drodze również obowiązkowa fotka z promem Assalama, który utknął na skałach. To w miarę świeży temat. Z 2008 roku. I przy okazji trochę offu sobie zrobiłem.

I tak sobie pomykam. I mijam rowerzystów. Coś mi mignęło. Coś znajomego. Ojczyzna, którą opuściłem kilka dni temu chyba się o mnie upomniała. Echhh. Znowu mnie poniosło. Flaga. Polska flaga była doczepiona do jednego z rowerów. No to heblach. To chyba rodacy. Taaak! Kraków i Warszawa. A jeden z nich to "prawiesąsiad". A Prawiesąsiad jest z Ursusa. Czyli zaraz za torami mieszka. Co za niespodzianka. Chłopaki robią tour po Maroko (a może Maroku :) ).

Szacun. Jest pierwiastek życia

trolik1
23.04.2024, 11:04
Jeśli nie naprawisz powertejpem, to już nie naprawisz.
Nie mogę tylko sobie przypomnieć nazwy tej miejscowości. Natomiast kolacja WOW. Stół suto zastawiony. A Ryba przepyszna. Dawno takiej nie jadłem. Zazwyczaj jem mocne śniadanie. Później po drodze coś przekąszę. I wieczór to czas na grubsze jedzenie. I teraz akurat wpasowali się idealnie w to czego potrzebowałem.

Też nocowaliśmy u Radża. Potwierdzam-żarcie pierwsza klasa! Motorki zostawiliśmy u niego w sklepie na dole:-)
pozdrawiam trolik

kylo
23.04.2024, 19:52
Świetnie się czyta:bow:

Korbol
23.04.2024, 20:32
Dobrze, że wróciłeś do pisania tutaj, Piast. Super się to czyta.

Wysłane z mojego SM-A528B przy użyciu Tapatalka

Piast
23.04.2024, 21:11
Zmęczyła mnie ta granica

Mam na myśli wjazd do Mauretanii. Byłem tam dość wcześnie. I żeby przyspieszyć wszystko wziąłem sobie lokalnego pomagiera. Czysta kalkulacja. Jeżeli szybko się odprawię to może jeszcze zdążę do Nawakszut. Plan był przebiegły i nawet możliwy do zrealizowania. Nie wiem, czy ktoś oglądał kiedyś bieg przez płotki. Ta odprawa wyglądała bardzo podobnie. Od podręczników przez celników i policję do gościa, który miał jeszcze zająć się motocyklem. W lewo w prawo trudno nawet się w tym połapać. Finalnie prawie w godzinę temat zaczynał się zamykać. I wracając do biegu przez płotki. Wyobraźcie sobie sytuację gdzie gość biegnie i biegnie i biegnie i na ostatnim płotku się przewraca. Chodziło o mistrza od ubezpieczeń. Na początku był. Później gdzieś poszedł. Później wrócił. Później z wszystkimi się pokłócił. I później wyszedł.

I tak płynęły sobie minuty. Później kwadranse. Później minęła godzina. Później minęła druga godzina. I cały misterny tripplan poszedł....sobie. Pomyślałem sobie że może coś zjem skoro i tak tutaj siedzę. Niestety przede mną było jeszcze trzech Niemców. I zjedli wszystko. Jarek. Skąd wiedziałeś?😀😀😀 okej. Wychodzimy z polityki. Tak naprawdę ci Niemcy byli w porządku. Ale jest to też faktem że wyżarli cały ryż.

Nagle zaczęło się jakieś poruszenie. Krzyki wrzaski, przepychanie. Wrócił gość od ubezpieczeń. I każdy chciałbyś pierwszy. Ten mój pomocnik był jakiś taki cherlawy. Ale skubany radził sobie dość dobrze. Potrafił tym cienkim ciałem wpiąć się między tłumek. i 15 minut później miałem swoje ubezpieczenie.

Jakoś tak po 17:00 ruszałem z granicy. A byłem lekko po 13:00. I teraz do przemyślenia była nowa strategia. Co robić? Czy jechać do pierwszej miejscowości i szukać jakiegoś noclegu? Czy jechać ile się da?

Coś się ze mną działo. Nie wiem dokładnie co. Coś na pewno dobrego. Jechało mi się świetnie. Kilometry przebijały się o jeden za drugim. I tak przejechałem prawie 200 km. Oglądałem się tylko przez ramię na słońce i się śmiałem w głos. Tym razem ja wygrałem. Zdążyłem przed zachodem.

Przybytek, który znalazłem do spania nie można nazwać hotelem. Pokój miał okna. Tyle tylko, że wychodziły na korytarz. I jeszcze jak mi właściciel strzelił cenę to naprawdę byłem przygnieciony. Aczkolwiek z całą sytuacją poradziłem sobie dość łatwo. Po prostu powiedziałem że nie mam pieniędzy. I było to zgodne z prawdą. A czkolwiek mówi po prostu okej.

Nie mam pieniędzy a jeść się chce i pić też się chce. I to jest ten moment, kiedy przyszła odpowiedź na pytanie które czasami sobie zadaję. Po co ja czasami wożę różne sprzęty? No właśnie po to, że jak przychodzi taki moment, kiedy są potrzebne to są pod ręką.

Porcja żywnościowa. Butla z filtrem do wody. Sleepingback. Wszystko poszło w ruch.

Wróciło życie.

Piast
23.04.2024, 21:26
To czemu po polsku nie mówicie?

Jestem w Nawakszut. Z Chami nie miałem dużo kilometrów więc szybko tutaj się pojawiłem. Choć nie ukrywam, że ten wyjazd z mojego przybytku też był smutny. Śmietnisko plastikowych butelek. Bardzo smutno to wygląda. Świadomość ekologiczna tutaj jest chyba żadna. I nawet nie o ekologię chodzi tylko o poczucie jakiejś takiej wewnętrznej estetyki i higieny. Na razie nie zanosi się na to, żeby coś się miało tutaj zmienić.

Afryka jest ciekawa. Zatrzymujesz się na chwilę tak po prostu. I nagle znikąd pojawiają się ludzie. Chciałem wymienić baterię w kamerce. I chwilę później wokół mnie zebrała się gromadka dzieci. Dzieci jak to dzieci śmieszne i wesołe. Chyba jednak nie byłem tutaj pierwszy, bo pokazywały na moje kufry. I chyba chodziło o to, żebym coś z nich wyciągnął dla nich.

A w Nawakszut wbiłem sobie do hostelu który już wcześniej namierzyłem. I coś tam zacząłem majstrować przy różnych swoich urządzeniach. I słyszał nagle: "O hello! How are you?" Siema Marku z Czech który mieszkasz w Anglii przeprowadziłeś się z Monachium i podróżujesz z córką. Już wcześniej poznaliśmy się na granicy mauretańskiej. Bardzo ciekawy człowiek z tego Marka. Już już dużo wcześniej podróżował po Afryce. Jeszcze za czasów apartheidu. Wtedy to się dopiero działo.

W Nawakszut koniecznie chciałem zobaczyć targ rybny.. i ogólnie całe wybrzeże z kolorowymi łodziami. Taka pocztówka z tego miejsca. I rzeczywiście warto było tutaj zajrzeć. Mnóstwo łodzi. I chyba Trafiłem w bardzo dobrym momencie, ponieważ właśnie były wyciągane na nabrzeże. To co się tutaj dzieje robi wrażenie. Wszystko działa bardzo precyzyjnie i bez zarzutu. Są rybacy na łodziach i robią swoje. Są ekipy z wózkami od wyciągania tych Łodzi na nabrzeże. Są ludzie od odbierania ryb i sprzedaży na targu. Wszystko działa idealnie bez zarzutu.

W pewnym momencie coś się zaczęło dziać. I ludzie zaczęli biec tłumnie w stronę przypływającej łodzi. W pierwszym momencie pomyślałem, że może rekina złowili. Albo może że komuś coś się stało i trzeba pomóc. Przybrałem rolę gapia i ruszyłem w tamtą stronę. Nie było ani rekina ani rannych. Za to były plastikowe duże beki. Próbowałem się dowiedzieć co w nich jest I o co ta walka? Bo rzeczywiście była tutaj walka. Tubylcy łapali te beki i z nimi gdzieś biegli. Za moment biegło za nimi wojsko i dzielni wojacy te beki im wyrywali. Tłum krzyczał. Niektórzy z łapaczy beczek wpadali z nimi do oceanu i płynęli na nich. Jakiś kosmos. Zauważyłem, że między tubylcami kręci się jakiś biały człowiek. No to pytam po angielsku czy wie co tu się dzieje i czy wie o co tutaj chodzi? A chodziło o to, że z Senegalu płynęła jakaś łódź. I ta łódź już nie płynie. I wszystko już jasne. Tyle że to wyglądało jakby wojskowi przejęli tę łódź z Senegalu. I po prostu skonfiskowali cały towar, który był na niej przewożony. Oczywiście, że nigdzie tego nie odnotowali. Dlatego też właśnie tubylcy nie bali się podbierać ten towar żołnierzom. Oni natomiast biegali za nimi po plaży i odbierali to co sami zrabowali. Odlot. W beczkach prawdopodobnie było paliwo. I tak sobie prowadzimy konwersację z nowo poznanym kolegą. A w międzyczasie podeszła do nas jeszcze dziewczyna. Padło magiczne pytanie: "Where are you from?" Ja oczywiście odpowiadam że z Poland'u.

"To czemu po polsku nie mówicie?"

Olga i Albert. Co za spotkanie!? I tak sobie w ojczystym porozmawialiśmy. Olga jest podróżniczką. Albert robi reportaż o Mauretanii.

Mega przyjemność spotkania

Piast
23.04.2024, 21:47
Dobrze, że jest chłodniej. Już nie dało się tego wytrzymać.

Chłodniej oznacza, że temperatura spadła do 34 stopni. Temperaturą prawie 40 stopni przywitał mnie z Senegal. Nie jest to coś nadzwyczajnego. Byłem raczej na to przygotowany. Fakt, ciało cierpi. Ale moja psycha była nastawiona na jasne kolory. I jakoś mało mnie to przejmowało. Po prostu jechałem sobie wiedząc, że dzisiaj będę w Saly. Miałem właśnie taką rozkminę podczas drogi. Co takiego się we mnie dzieje? Pomimo, że jest tak gorąco jedzie mi się lekko. To po prostu emocjonalny banan. Pierwiastek życia.

Wjeżdżając z Mauretanii do Senegalu można wybrać dwie granice Jedna z nich to Rosso. Jest to granica, którą wszyscy w duszy przeklinają. Dużo tam korupcji. I odprawa czasami trwa kilka godzin. Jest też druga droga i druga granica przez Dima. Mniej oblegana dlatego, że częściowo jedzie się tam bezdrożdżami przez park narodowy. Dla mnie wybór był oczywisty. Bezdroża i park narodowy. I to był świetny wybór. Dlatego, że mogłem sobie odświeżyć sposób jazdy off. Jest frajda. Emocjonalny banan rósł coraz bardziej.

I granice też jakoś łatwo poszły. Bez żadnych natrętnych naciągaczy. Z policją, celnikami i służbami współpracującymi. Jeszcze spotkał mnie dodatkowy fart. Mogłem na granicy kupić ubezpieczenie "Brown Card". ECOWAS. Załatwia mi to sprawę ubezpieczeń na motocykl aż do Kamerunu.

I spotkałem Niemców. Bardzo fajnych Niemców. Jechali swoim busem do St. Luis. Spojrzałem na ich samochód. Na dachu sprzęt do surfingu. Z tyłu motocykl do jazdy dookoła komina. No miło miło myślę sobie. Taki chill i na bogato. Się powodzi Jak to mówią. Też kupili sobie Brown Card tylko że oni na rok. Hmmm...na rok. Oj miło miło.
Oczywiście zaczęliśmy rozmawiać z sobą. Klasyka pytań podróżniczych. Skąd? Dokąd? Po co?

Tina i Kyle. Serio takie imiona. Chyba nawet lepsze niż Herman i Helga. Jechali właśnie do Saint Louis. Czyli jeszcze jakieś 35 km od granicy. Będą pracować w tutejszym szpitalu. Ona jest pielęgniarką. On jest lekarzem chirurgiem. I zamierzają zostać tu rok. A...ok. Sorry. To niesamowite jakie sobie wygenerowałem wyobrażenia i fantazje na temat tych ludzi patrząc tylko na to, co jest widoczne z zewnątrz. Dopiero zaciekawienie innymi ludźmi może zmienić wszystko. Cały ten obraz, który generuje się wewnątrz nas na temat kogoś. Wiedziałem już o tym wcześniej. Nic nowego tutaj nie piszę. A jednak wpadłem w taką pułapkę pomimo tej wiedzy. Doświadczenie do zapamiętania.

Przyjechałem do Saly już dość późnym popołudniem. Głód. Poczułem głód. I robienie czegoś na głodzie nie jest wcale dobre. Szedłem sobie wieczorem ulicą i widziałem jakiś rozświetlony bar. Muzyka grała i nawet byli tam jacyś biali ludzie. Pomyślałem więc, że to musi być dobry adres. I co mnie podkusiło? Czemu ja w to wdepnąłem? Chyba przez ten głód straciłem instynkt samozachowawczy. Jakaś taka pizzeria pomieszana z dyskoteką i w dodatku jeszcze karaoke. Głównie Francuzi. Byli młodsi i byli starsi. I bardzo źle się na to patrzyło. Jakiś podstarzały Francuz. Pijany w sztok zaczynał łapać kelnerki za rękę i wyciągać ją do tańca. Inny z kolei ochrzaniał kelnerkę, że ma za dużo lodu w szklance a za mało napoju. Choć wcześniej kelnerka przyniosła mu szklankę z lodem bez napoju i widział dokładnie ile tych kostek jest. Inny natomiast podobny do Gerarda Depardieu tylko 10 lat później głaskał po ręku jakąś tutejszą dziewczynę. Minę miała słabą. Mam poczucie że Francuzi cały czas myślą, że są tutaj u siebie. I rządzą tak jak kiedyś.

Totalnie zniesmaczony wyszedłem z tego przybytku i ruszyłem do siebie. Coś mi mignęło po drodze za drzwiami jednego z budynków. Trzy kroki do tyłu. Patrzę sobie a tutejszy właśnie wypieka bułki. Sam je robi i sam wypieka. No nie mogłem nie skorzystać z takiej okazji. Oczywiście że nabyłem od razu jedną taką bułę. A jak już zjadłem to wróciłem po następne.

Nie ma przypadków. Już wiem po co byłem w tamtym przybytku. Chyba po to, żeby przypomnieć sobie czego nie chcę oglądać i w czym nie chcę uczestniczyć. A wrócić do tego co mnie interesuje. Życie. Już jestem na swoim miejscu.

Piast
23.04.2024, 22:15
Khadim! To ja.

Wracam jeszcze do Dawida z Belgii, którego poznałem w Maroku. Oczywiście motocykliści i nie tylko, ogólnie podróżnicy wymieniają się różnymi doświadczeniami, pomysłami i dają sobie różne tipy. Póki co moto sprawuje się wyśmienicie. I życzyłbym sobie, żeby dalej tak właśnie było. Dlatego wiedziałem, że będę potrzebował zrobić serwis w najbliższym czasie. I dostałem taki namiar. Dokładnie w Saly. Mam też kontakt z Pawłem w Polsce. I z nim rozmawialiśmy o tym, jaki olej najlepiej wlać do motocykla w takich warunkach.

Khadim to spoks gość. Jeździ. A jak! Skoro jeździ, to wie o co chodzi. A jeździ całkiem nieźle. Bo po pustyni. Czyli endurowanie na wydmach. To jest jego żywioł. Oj miło było i bardzo przyjemnie. I robota przy motocyklu sama tak naprawdę szła. Khadim zajął się olejem a ja filtrem powietrza. W sumie to tak się zastanawiałem. Wymieniać, czy nie wymieniać? No ale jak już zacząłem serwis to wymieniam również filtr powietrza. I całe szczęście, że się za to wziąłem. Bo jak wyjąłem stary filtr i go przechyliłem to wysypała się z niego całkiem niezła kopka piasku. To piaski Sahary Zachodniej. Robota dość szybko poszła. GS jest pod tym względem świetnym motocyklem. Zrobienie serwisu w trasie jest łatwe i nie zajmuje dużo czasu.

Jeszcze kasa. Cały czas mam dolary. Nie mam euro. Okazuje się, że w tej części Afryki Zachodniej niewiele osób chce w ogóle przyjmować dolary. W hotelach to już zapomnij. Ale nie ma takiej opcji, żeby sobie z czymś nie dać rady. Trafiłem do małego kantoru przy głównej ulicy. I okazało się, że mieli bardzo dobre kursy. Na dolary i na euro. Po tych transakcjach mam już jakiś zapas. Coś co siedziało w głowie jest już wyjęte. Teraz mogę spokojnie iść na obiad.

Ruszyłem w stronę plaży. Tam na pewno jest jakiś beach bar i można sobie coś zjeść. Takie miałem myśli. I oczywiście spotkałem też rybaków. Zatrzymałem się na chwilę żeby zobaczyć jak naprawiają sieci. Grzecznie zapytałem, czy mogę zrobić zdjęcie? I wtedy jeden z nich ruszył do mnie. Cała ekipa energicznie między sobą dyskutowała. Chwilę później ten, który do mnie ruszył stał już przede mną. Mówił coś po francusku. Ja mu na to: "no comprendo". Zresztą. Jakby ktoś do mnie zagadał po hiszpańsku, to tak samo bym mu odpowiedział. Przeszliśmy zatem na łamany english. W swobodnym tłumaczeniu jego wypowiedzi brzmiała:

"Czy chcesz zobaczyć?"

No też, co zapytanie. Jasne że chcę zobaczyć. Wszystko. Thierno zaczął mnie oprowadzać po całym targu rybnym i również byliśmy w takiej części, gdzie ryby są przygotowywane do sprzedaży. Ludzie dookoła reagowali jakoś tak w miarę normalnie. Owszem, byli trochę zaskoczeni tym, że biały tutaj przyszedł. Natomiast witali mnie uśmiechem, zupełnie na spokojnie.

"Thierno, A gdzie tu jest jakaś restauracja? Taka wiesz, lokalna". Oczywiście, że wiedział. W końcu jest stąd.
"Tutaj niedaleko moja przyjaciółka prowadzi taką restaurację. Chodź zaprowadzę cię".

I rzeczywiście restauracja była dość blisko. W zasadzie taki bar rybny. Przemiła uśmiechnięta właścicielka przywitała nas z uśmiechem. Wellcome. Siadajcie rozgośćcie się. Przepyszne jedzenie. Zamówiłem sobie kalmary. I również mojego kumpla zaprosiłem na obiad. Fajnie się rozmawia. Fajnie jest to dlaczego nie? Thierno jest rybakiem, ale tak naprawdę pochodzi z wioski oddalonej 20 km od Saly. Pracuje tutaj cały tydzień. Wraca do siebie do domu tylko na soboty i niedziele. To tak samo jak część ludzi w Warszawie. Niesamowite podobieństwo.

Jeszcze raz wróciła do mnie ta sama myśl z wczoraj. Co ja robiłem w tamtym przybytku? Dzisiaj też już byłem trochę głodny. Wiedziałem czego szukam. I samo przyszło.

Pożegnałem się z moim kumplem i szedłem już powolutku w środę hotelu. Miałem się z różnymi ludźmi. Nagle jeden z nich stuknął mnie w ramię. WTF!? Nie wiem co dokładnie powiedział. Myślę że w wolnym tłumaczeniu mogło to brzmieć: "Siema kolo". Dopiero teraz załapałem o co chodzi. To mój kumpel z piekarni. Wczoraj od niego kupowałem bułki. Dzisiaj też tam idę.

Do zobaczenia wieczorem.

Piast
23.04.2024, 22:36
To chyba lekka przesada.

Tylko 264 km i 6 godzin jazdy? Przyjąłem, że są to sugerowane wartości. Tradycyjnie poranny wyjazd . Nie będzie tak gorąco i mniejszy ruch na pewno. Plan jest w porządku. Oczywiście do momentu, kiedy nie skonfrontuję się z rzeczywistością.

Dojechałem do Barra. To już Gambia. Tutaj sprawa jest łatwa. Wbijam na prom i jestem w Bandżul. Nie jest to pierwszy raz, kiedy płynę promem. Ostatnio nawet kilka dni wcześniej. I rzeczywiście jest port. Wokół kłębią się ludzie. Tylko...promu nie ma. Jest godzina może 11.00.

Pytam: "Kiedy przypłynie prom?"
Odpowiedź: "O 16.00"
Trochę długo. Po chwili:
"Coś się zepsuło. Więc może o 16.00. Może później. Może jutro".
Czyli wiadomo, że nic nie wiadomo. Opcje?
Czekać. Znaleźć jakieś spanie. Można pojechać przez most. To jakieś 300km drogi.
Lokales podrzucił jeszcze inną.
"Jest jeszcze piroga". Nie no. Pierogi mam w ojczyźnie.
"Piroga. Boat". To jednak zmienia dużo.

Rzeczywiście. Tuż obok było nabrzeże i łodzie. Takie, jakie już widziałem wcześniej. Zleciała się natychmiast ekipa pomagaczy. I zostałem też przedstawiony kapitanowi okrętu.

Wątpiłem w powodzenie całej akcji. Z drugiej strony. Czekać nie wiadomo na co? Jedziemy z tematem. Chyba dziesięciu chłopa ładowało moto na łajbę. Patrzyłem z zadziwieniem co się tu wyczynia. Później jeden z nich coś na mnie pokazuje. Aha. Mam wskoczyć mu na barana to mnie do łajby zaniesie. Trzewików sobie nie zamoczę. Łódź wystartowa. Zabujało. Ok
Niech się dzieje. Nic już nie zmienię. Kapitan był dobry w swoim fachu. Sprytnie ustawiał łajbę do fal. Trochę to trwało i wreszcie drugi brzeg zaczął być coraz bardziej wyraźny.
Co tam się działo. Grupa pomagierów rzuciła się do wody i każdy chciał być pierwszy. Jest robota do wzięcia. Ja się w to nie mieszam. Kapitan niech rządzi. I zaczęło się. Procedura odwrotna.
Motocykl na brzegu. Ja w całości. Duże ufff.

Zostało mi tylko 50 km do spotu. Tymczasem. Wszystko stoi. Warszawa o 17.00 jest niczym w porównaniu z tym. Tak. Poczułem, że właśnie zaczęła się afrykańska jazda. I nie ma ruchu. Nie ma jak się przecisnąć motkiem. To tak jadę jak wszyscy. Godzina. Dwie. Pot leci mi po plecach. Jadę. Nie ma wyjścia.

Po wszystkim jest nagroda. Moja miejscówka położona nad oceanem wśród palm. Miałem w głowie ten obrazek. Pusta piaszczysta plaża, ciepły wiatr, palmy i krajobraz jak z pocztówki. Dokładnie tak jest.

I jeszcze bonus dnia. Idę sobie plaża i patrzę. Spadają koksy. Ale, że jak? Tak same? Coś tak zamajaczyło na samej górze. Chyba ludzka osoba. I rzeczywiście. Chłopak sprytek. Miał może 10 lat. Odcinał kokosy i zrzucał. A później zjechał z drzewa w śmig. Tak zjechał.

Jest pocztówkowo. Fakt. Obok jest wioska. To to jest duży przeskok do innej rzeczywistości. Te domki z blachy falistej jakoś mnie przygnębiają. A ludzie tak żyją.

To jest Afryka.

Dodam jeszcze, że przejazd zajął mi grubo ponad 6 godzin. Gdyby nie piroga to nie wiem, gdzie bym teraz był.

Adagiio
24.04.2024, 06:21
Fajnie opowiadasz. Przydały by się jeszcze daktyle do porannej kawy.

chomik
24.04.2024, 08:11
Miód na serce, pięknie podróżujesz, dzięki za możliwość jazdy z Tobą. :at:

Emek
24.04.2024, 08:23
Panie Piast a ruchome obrazki też będą? Na bank coś skręciłeś.

Piast
24.04.2024, 09:17
Panie Piast a ruchome obrazki też będą? Na bank coś skręciłeś.

Będą...będą...

Na pewno nie takie w stylu: "Q..r.a, mam to w dupie, chcieli mnie zrobić w ch..ja, spier...lam".

I film jest z ciekawego miejsca a widzisz wyłącznie face gawędziarza.

:):):):)

Ronin78
24.04.2024, 09:36
Z ciekawości jak cenowo w zestawieniu do promu wypadła piroga? Po zdjęciach widać że z 8 osób przenosiło GSa, dobre 40kg na łebka.

Piast
24.04.2024, 12:52
Z ciekawości jak cenowo w zestawieniu do promu wypadła piroga? Po zdjęciach widać że z 8 osób przenosiło GSa, dobre 40kg na łebka.

Zapłaciłem jakieś 50 USD w przeliczeniu z lokalnej za całość.

kylo
24.04.2024, 16:04
Dużo pogody ducha i optymizmu emanuje z tej Relacji.
Dlatego tak przyjemnie się chłonie, normalnie jak by tam być!

Piast
25.04.2024, 08:35
Są podstępne i niewidoczne

Mam na myśli afrykańskie komary. Nie wiem kiedy? Nie wiem jak? Pokąsały jednak. Zacząłem już wcześniej brać leki przeciw malarii. Nie istnieje niestety żadna szczepionka zabezpieczająca przed chorobą. Pozostaje jeszcze tylko spray zabezpieczający przed komarami. Z tymi lekami w Polsce to cała historia była. Chciałem się zapisać do poradni chorób zakaźnych. Wydzwaniałem tam przez tydzień. Nikt nie odbierał telefonu. Więc postanowiłem że pojadę i zobaczę, co się dzieje? W poradni pusto. Siedzi sobie jakaś panna na recepcji totalnie wyluzowana. Zapytałem, czy mogę się zapisać do lekarza żeby wypisał mi receptę na leki na malarię. Ona na to że nie ma już miejsc i ewentualnie na marzec mogłaby mnie zapisać. W marcu to ja już chcę być w Afryce. I mówię jej że dzwonię to już od tygodnia i cały czas jest zajęte i nikt nie odbiera. A ona no to, że jak jest sama i są pacjenci no to ma wyłączony telefon. To ja jej mówię, że właśnie przed chwilą dzwoniłem. I z tego co widzę jestem jedynym pacjentem. "Sza. Cicho Sza. Czas na ciszę". Zagrała Budka Suflera. Panna zamilkła. Zabetonowało. Zatrzepotała rzęsami i tyle. Pozostało mi tylko pogratulować zadowolenia z pracy tej pannie i wyszedłem.

Tymczasem i tak potrzebuję tych tabletek przeciw malarii. Oczywiście, że zacząłem szukać innej poradni. I ku mojemu zaskoczeniu jest ich kilka w Warszawie. Ale moment, moment. Przecież jestem płatnikiem ZUS w Polsce. I mam swoje prawa. Na przykład mam prawo zadzwonić do przychodni rejonowej. Nie wiem, co z tego będzie, ale jedziemy z tematem. Adrenalina wystrzeliła. Emocje sięgają zenitu. Kropla potu spływa mi po skroni. Dzwonię. I…dodzwoniłem się. Zamawiam zdobycz pocovidową, czyli teleporadę. I Czekam w napięciu, co dalej się wydarzy? Jaki będzie finał tej niespotykanej akcji?
Nazajutrz dzwoni do mnie Pani Doktor. I mówię o co chodzi, że potrzebuję receptę na leki przeciw malarii. Podałem jej nazwę leku. A ona na to, że już mam receptę na swoim koncie. I to już!? To tylko tyle!?

A no właśnie. Czasami najprostsze rozwiązania są najbardziej skuteczne. Mam leki, a konkretnie Falcimar, i zaoszczędzone jakieś 250 zł netto pełny bak paliwa. To ponad 500 km jazdy.

Piast
25.04.2024, 08:42
A spotkania z policją były trzy

Jak do tej pory szło mi całkiem nieźle. W Senegalu policja w ogóle mnie nie zatrzymywała. Póki co mity o łapówkach i o wymuszaniu pieniędzy padły. Nic się nie działo. Jadę sobie całkiem żwawo, bo akurat droga była dobra. I nagle wybiega policjant i mnie rzeczywiście zatrzymuje. "To się właśnie zaczyna". Tak sobie pomyślałem mając wiedzę przeczytaną z internetu już wcześniej. Sięgam już po paszport do kontroli. Policjant mówi coś do mnie po francusku. Ja oczywiście nic nie rozumiem. On zaczyna coś pokazywać rękami. I załapałem o co chodzi. W domyślnym tłumaczeniu było to coś takiego: "Bardzo proszę, żeby Pan zwolnił. Widziałem jak na zakręcie wyprzedził Pan inne motocykle. Stwarza to nieznaczne, choć jednak zagrożenie". Aha…ok,ok. No to zwolniłem. To było spotkanie pierwsze.

Fakt. Dość szybko szybko zmierzałem po wizę do Gwinei Bissau w Ziguinchor. To byłby fajny skrót drogi do Conakry. Trafiłem pod same drzwi. Szybka wiza. Całość zajęła może 30 minut. W sam raz, żebym opędzlował kupione wcześniej pomarańcze. Bissau przybywam.

Na granicy byłem jedynym białym. Odprawa szła nawet sprawnie. W pewnym momencie policjant rzuca na stół dwa paszporty. Niemożliwe to jest. Polskie paszporty. To Kuba i Marlena z Białej Podlaskiej.
"My tylko na 10 dni. Senegal, Gambia I Gwinea. Wszyscy nam mówią, że to za mało". Mało, czy nie mało chodzi o to, żeby było warto i żeby mieć dobre wspomnienia.

Jest piątek i mają tu narodowe święto. Dzień wolny od pracy. A świętem jest Dzień Kobiet. Serio. Jest to dzień wolny od pracy. Zauroczyło mnie to. I święto jest widoczne na drogach wręcz. Na początku nie załapałem. Tuż za granicą posterunek policji?! Droga przegrodzona liną tak, jak "brama" na weselu. Zatrzymałem się tak niby do kontroli dokumentów. Ale jednak to nie to. "Udawana" policjantka poprosiła o datek. Na Dzień Kobiet. Ok. Już dałem wcześniej. Na granicy. Później tych bram było jeszcze 30. I zaczęło być już męczące. Aaaa… co mi tam? W końcu to Dzień Kobiet. ❤️ Jeszcze raz najlepszego. To było drugie spotkanie z policją.

I przybyłem do Bissau. Ruch umiarkowany, jednak swoje trzeba odstać. I taki się przemieszczam. To z lewej, to z prawej. W Afryce fajnie się jeździ. Na przykład światła się nie przyjęły. Znaki z pierwszeństwem też nie za bardzo. Mam już swoją taktykę. Po pierwsze równa i przewidywalna jazda. Dalej 360 stopni view. I najważniejsze. Wypatrzenie luki, w którą można się wstrzelić. Jadąc równo i pewnie mówię innym: "Ta jest moja. Już zajęte". I to działa. Chociaż w pewnym momencie zwątpiłem. Policja. Podjechali do mnie i machają, że mam za nimi jechać. To jadę. Przed nami rondo. Zatrzymali się na środku. Włączyli bomby. Wszyscy stoją. A kto jedzie? Pomachali. Pośmiali się. Takie to tzecie spotkanie z policją.
Raczej potraktowałem to jako stop w podróży. Nie ma tu miejsc typu Wawel czy chociażby tężnie w Pruszkowie. Francuzi w latach eksploatacji swoich kolonii stawiali na proste i praktyczne rozwiązania. Jest za to życie afrykańskie. FIFA w analogu na przykład. Czyli dzieciaki haratające w gałę. Wystarczą dwa kamienie i jest bramka. Zasuwają aż miło popatrzeć. Zasuwają w obuwiu sportowym typu: japonki, rozdarte sandały, coksy. Nic im nie przeszkadza.

Regres. Przypomniały mi się lata dzieciństwa. Tak haratałem w gałę. Ok. Może nie w japonkach. W tym co było.

Pawel_z_Jasla
25.04.2024, 09:46
SUPER się czyta i ogląda:brawo:

Bohun
25.04.2024, 10:54
Odpuszczanie, trzeba to sobie wytatuować chyba. Pisz Pan. Się czyta..:Thumbs_Up:

nabrU
25.04.2024, 11:49
Super się czyta, dzięki :Thumbs_Up:

Zacząłem już wcześniej brać leki przeciw malarii. Nie istnieje niestety żadna szczepionka zabezpieczająca przed chorobą.

Warto wspomnieć, że meflokina / lariam (czyli najpowszechniejsze leki antymalaryczne), nie dają też 100% zabezpieczenia przed malarią, a przy dłuższym używaniu mają dość poważne skutki uboczne.

chomik
25.04.2024, 12:11
Ja tylko przypminam, że najlepszy, najdroższy Malarone w składzie to mieszanka Arechinu z Proquanilem czyli Paludrine i można to kupić 1/10 ceny niż Malarone. Malarone ma mniej skutków ubocznych niż Lariam.
Tańszym od Malarone jest także Falcimar.

Piast
25.04.2024, 17:35
Brałem :):):)

Przez ponad półtora miesiąca. Falcimar.

Może to kwestia mojej adaptacji albo predyspozycji organizmu. Nie czułem żadnych dolegliwości. Wszystko było ok. Może badania coś pokażą? Póki co jest git.

Piast
25.04.2024, 17:55
Jak dobrze pójdzie mogę być dzisiaj w Boke. A później już tylko spacerek do Conakry. Plan jest ok.

Oj zapomniałem. "This is Africa". :):):)

Sprawnie mi ta droga szła. Na tyle, że zostało mi kilkanaście, może nawet kilka kilometrów do granicy. Spoczko. Nawigacja coś zaczęła świrować i wpuszczała mnie w jakieś dziwne miejsca. Pytam lokalsów, jak do granicy? Chyba znają temat, bo owszem, chcieli mnie tam nawet przetransportować. Za kasę. Pojechałem dalej i pytam innych którędy do granicy. I oczywiście droga jest. Tutaj. Droga gruntowa. Tak mówi nawigacja. I wszystko pasuje nawet. To jadę. Granica powinna być za chwilę. Jedzie się fajnie. Gorąc, ale fajnie. Kilometry się przewijają a granicy nie ma. Nawigacja się wygłupia. Mówi: "Zawróć". I to nie jeden raz. Pytam tutejszych o immigration. "Tam zaraz będzie". Coś tu nie gra. Już dawno powinna być granica. Sprawdzam nawigację pod kątem tego, gdzie jestem? Ou nou! Jestem w zupełnie innym miejscu. Nawrotka. Tym razem zaciekawiło mnie co chce powiedzieć mi nawigacja. Trzymam się tego. Myślę, że nadrobiłem jakieś 60 km. Zeszło mi dość dużo czasu na tych poszukiwaniach. A tymczasem nawigacja znowu oszalała. Pokazuje mi skręt w prawo. Jaki skręt w prawo skoro są tu jakieś domy i za nimi jakieś krzaki. Owszem, jest też jakaś ścieżynka, ale to nie może być droga do granicy! O! Jakiś obładowany motorek tam wjechał. I drugi. To sprawdzam. Dokąd tak jadą?

Nawigacja wskoczyła precyzyjnie. Tych motorków pojawiło się więcej w jedną i drugą stronę. Nie dowierzałem. Wąska ścieżka. Gdzieś między krzaczorami. To jest droga do granicy? Umordowałem się tą jazdą. Był to test moich offroadowych umiejętności. Motocykl 300 kg z bagażem na tych wąskich ścieżkach wymaga dobrego prowadzenia. Szutry to pikuś przy takiej jeździe, gdzie trzeba na małych prędkościach trafiać w wąski ślad wyjechany przez inne motorki. Jechałem, żeby dojechać. Dojechałem wreszcie.

Punkt graniczny typu "Pod strzechą". W sumie to jaki ma tu być? Marmury? Klima? Na szczęście szybko poszło. Pytam
jeszcze o carnet. Dokument celny potwierdzający wywóz motocykla z Bissau. "A to tam dalej". Jadę zatem. Droga nie rozpieszcza. Jest gorąco. Już niefanie. Jestem wykończony samą jazdą i manewrami. Pojawił się następny posterunek. Dostałem pieczątkę w carnecie. Umęczony ruszyłem dalej. Po kilku kilometrach następny chceck. Tutaj powiedziałem sobie: "Stop!". Odpoczywam. Nie jadę dalej. Chłopaki z posterunki byli ok. Dali mi wodę. Matę, żebym mógł się położyć. I uderzyłem w regenerację. 30 minut drzemki zrobiło robotę. Wstałem i powiedziałem coś w stylu, że jadę dalej.
Tylko spojrzeli dziwnie.

"Promu nie ma".

Jak to? "Są tylko małe łódki". To ładnie. Wizja powrotu była bolesna. Dojechałem do rzeki i rzeczywiście. Prom może kiedyś tu był. Po przystani zostało wspomnienie. Są za to łódki. Liczę szybko patrząc na transport jednej z nich. Dwa motorki. Piątka ludzi. To będzie ponad 300kg. Nie wracam. Nie ma mowy. Chłopaki spojrzeli na mój motocykl. Ze spokojem zabrali się do ładowania. Łódka lekko się przechyliła i dała radę. Krótko to trwało I byłem na drugim brzegu. Następny kroczek za mną w drodze do Boke. Tylko jakie Boke dzisiaj? Jest po 17. Za moment zgaśnie światło tutaj. Ja zmęczony. Potrzebuję jakiegoś noclegu. Na hotel nie ma szans. Jedyna opcja to jakaś wioska. Może będą mieli studnię i wodę? Widziałem już w wyobraźni jak rozbijam namiot I rzucam się do środka.

Dojechałem do jakiejś wioski i zacząłem migowym mówić o co mi chodzi. I pstryk. W tym momencie zgasło światło w Afryce. Ciemność. W wiosce zrobiło się poruszenie. Ludzie zaczęli się schodzić. A jeden z tutejszych pokazał, żebym poszedł za nim. "Dorm". Prawie jak "dom". Skojarzenie miałem z dormitorium. Rzeczywiście. Był dom i dormitorium. Pokój, łóżko i nawet mogłem się umyć. Cudnie. I jeszcze mnie nakarmili. O rany! Jak bardzo tego właśnie potrzebowałem.

Zasnąłem w minutę.

nabrU
25.04.2024, 18:48
Widzę, robi się już równikowo (kolor ziemi, który dobrze pamiętam i roślinność). Niedługo jak nic będzie o wilgotności :p

Czy mi umknęło czy nie pisałeś w jakim okresie (miesiąc / rok) jechałeś?

Piast
25.04.2024, 21:48
Widzę, robi się już równikowo (kolor ziemi, który dobrze pamiętam i roślinność). Niedługo jak nic będzie o wilgotności :p

Czy mi umknęło czy nie pisałeś w jakim okresie (miesiąc / rok) jechałeś?


Pisałem, że właśnie wróciłem. Dwa tygodnie temu mniej więcej. To podróż z tego roku. W lutym wystartowałem.

Mallory
26.04.2024, 09:34
Long Way Down.

Zapiera dech.

Piast
30.04.2024, 16:00
Conakry. Teraz to już na pewno spoks dojadę.

Aha..This is… Tak. Już pamiętam. Na nic się nie nastawiam. Po proste chodzi o to, żeby się przesuwać. Tak na świeżo i z nowymi siłami off był duuużo łatwiejszy. I droga trochę lepsza też. Nawet na czwórce mogłem sobie jechać. Wyluzowałem. Ja tak, a off nie. Na żwirku wyjechało mi przegnie koło i gleba. Ja w całości. Moto chyba też. Czekałem na jakichś ziomków i pomoc. Nie podniosę 300kg. Trzeba było ćwiczyć martwy ciąg na siłce. Tutaj w Afryce ludzie pojawiają się nagle i nie wiadomo skąd. I jest człowiek. Dźwigamy to żelastwo i jest git. Odpalam. Wszystko działa. Silnik odpala. To jazda. Jedynka. Gdzie jest jedynka? Nie ma jedynki. A dokładnie, nie ma jak jej włączyć. Urwana dźwignią zmiany biegów. To jestem załatwiony. Jakaś część jednak została. Ruszyłem z trzeciego biegu i tak dobrnąłem do Boke. Lubię takie kraje gdzie nie ma nic. Jak nie ma to trzeba wytworzyć. Znalazłem. Może mechanika? Może ślusarza? A ten na spokojnie wziął się na naprawę. W stosie różnych gratów znalazł coś co mogło pasować. Szlifierka. Młotek. Śruba. Gotowe. To działa. Jadę dalej.

Do Conakry około 200km. Tylko ten gorąc. Masakra. Temperatura przekroczyła magiczne 40 stopni. Pomyślałem sobie, że może zrobię taki test. Pojadę bez kurtki. Tylko z ochraniaczami na sobie. To był zły pomysł. Powietrze w temperaturze wyższej od temperatury ciała po prostu zaczyna parzyć. Nic to nie daje. Wróciłem do znanego mi patentu. Zapiąłem kurtę na wszystkie zamki. Dziwne? Chodzi o to, żeby zablokować wymianę termiczną. Ciało 36,6. Powietrze 40. I jest jeszcze druga część. Wystarczyło się rozejrzeć. Tam! Przy jakimś straganie coś przepłukują w miskach. Mają wodę. Podszedłem i migowym powiedziałem: "Lej chłopie". Najpierw na głowę a później pod kurtkę. Na plecy i klatę. Sorry. Miejsce ma klatę. Od razu lepiej mi się zrobiło. I taką akcję powtarzałem co 50km.

Jestem w Conakry. I od razu mówię. To nie jest to miejsce na wakacje. Tu się nie jeździ. Tu się rusza i zatrzymuje. Ruch jest jakiś dramatyczny. W końcu dobiłem na moją miejscówkę. Nie ma prądu. Woda z wiadra. Ale…gospodarz jest spoko. Abdullay. Opowiedziałem mu o co chodzi z wizami do Nigerii i Liberii. I, że potrzebuję wyprać ciuchy. I jeszcze pieczątka w paszporcie do potwierdzenia wizy. Dużo się nazbierało. "Nie ma sprawy. Jutro to załatwimy. Pojedziemy moim samochodem". Abdullay, mój wybawco.

Jutro, czyli w poniedziałek zaczyna się cała operacja.

Regeneracja sił i logistyka.

Piast
30.04.2024, 16:02
Skąd mi się to bierze?

Regeneracja sił i logistyka. Co za pomysły? Potrzebuję przesłać aplikację online, zrobić płatność, wydrukować papiery i pojechać do ambasady. I jeszcze zmiana wizy online na paszportową. To też potrzebne do wniosku wizowego do Nigerii. Proste? Tak, jeśli jest prąd. A prądu nie ma. Technologia jest fajna. Tęsknię za analogiem. Tymczasem. Analizator włączony. Gdzie może być prąd, internet itd? Jest takie miejsce. Lotnisko. Tylko tam. Ruszyliśmy z Abdullayem właśnie tam. Prędkość internetu jest taka, że można spokojnie UFC oglądać i nie przegapić żadnej akcji. To co w WWA zrobiłbym w 10 minut tutaj trwa godzinę. Jednak jest. Mam wszystko. Wydruki, potwierdzenia i inne papiery.

Jeszcze tylko ambasada Nigerii.

Jazda przez miasto…już pisałem. Chciałem zrobić jakieś foty, ale Abdullay lekko się wystraszył. "Polis. No,no…". Dojazd samochodem zajął nam jakieś dwie godziny. I z tego co pamiętam chyba trafimy na przerwę w pracy. Ambasada wyłoniła się zza innych budynków, a przerwy nie ma na szczęście. Pani sprawdziła moje dokumenty. Jest ok. Zamówiłem wizę w wersji ekspres. Naprawdę już czas nam mnie. Dziwnie się czuję będąc w jednym miejscu. Wiza do Nigerii to chyba mój największy wydatek w tym temacie jak do tej pory.

Czekam na telefon.

Piast
30.04.2024, 16:07
Czekam na telefon.

Na drugi dzień ruszyliśmy w ciemno do ambasady. Nie wiadomo czy wiza jest, czy jej nie ma. A czas nagli bo czeka na mnie jeszcze wizyta w ambasadzie Liberii. Tutaj też potrzebuję wizę.

I dzwoni telefon. Abdullay podniósł kciuk do góry. JEST!!! Mam wizę do Nigerii. Droga otwarta. I w stylu angielskim pozdrawiam ambasadę Nigerii w PL. Nic tam nie załatwiłem pomimo mocnych papierów. Tu papierów miałem mniej i nikt mi dziwnych pytań nie zadawał. W PL zażyczyli sobie nawet zaświadczenie o niekaralności. Odczapione to!!!

Później Liberia. Było już popołudnie a czas dojazdu coraz bardziej się wydłużał. Już mnie to zaczęło irytować. Abdullay chciał dobrze. Auto tutaj nie daje rady i koszty samego paliwa robią się absurdalne. Czas na zmianę. Jedyna rozsądna opcja to mototaxi. I tak uczyniłem. Jazda zajęła może 10 minut. Przyznam, że byłem czujny, żeby noga nie została mi na zderzaku jakiegoś autozłomu. Chłopak jednak sprytnie się przemieszczał. Na miejscu byłem około 13.00. Ma bramie strażnik powiedział miło: "Daj kasę, dwa zdjęcia i przyjdź o 16.00". Zapytałem, czy frankami tutejszymi mogę zapłacić. Nic z tego. Tylko USD. Ok. Byłem przygotowany. To idę sobie. Uszedłem kilka kroków. Dzwoni telefon. Strażnik: "Wracaj". Po co? Już wiza? "Daj franki i masz USD z powrotem". Ok. To chyba jednak prywatna wymiana, a nie konsularna. "I przyjdź o14.30". Jasne. To idę sobie. Wymieniłem resztę pieniędzy. Kupiłem banany i je sobie zjadałem. Głodny byłem. Ludzie jakoś tak spode łba na mnie patrzyli. Później załapałem. Telefon: "Przyjdź po paszport. Gotowe". No moment, bo jem banany. Całość operacji zajęła może 45 minut. Mam wizę do Liberii.

Mototaxi wróciłem sobie na miejscówkę. To dużo lepsze niż samochód. I poszedłem sobie jeszcze na targ. Próbowałem nagrać metodą partyzancją. Jednak czujność tutaj była duża. "E…filming!?". Nou. I pokazałem telefon. Jest to prawda. W tym momencie nie było "filming". Kupiłem sobie sok i popijam rozglądając się dookoła. Takie targowiska zawsze wydają mi się ciekawe. Ludzka energia. Jakiś tutejszy coś zaczął do mnie mówić. Nic nie rozumiałem oczywiście. "Englisz?". Tak.
"Czemu pijesz?"
"Bo jestem głodny" Śmiech
"U nas w kraju teraz się nie je"
Hmmm???
Błysk. Zaczął się ramadan. No tak.

I tak sobie rozmawiamy. Nie potrafił zrozumieć czemu jadę przez Afrykę. Doszukiwał się jakiegoś powodu. Jakby nie można było robić czegoś z pasji.

"A jakie Ty masz hobby?"
Cisza.
"Kiedyś śpiewanie" Cisza. Wyglądało to jakby wspomnienia wróciły.
"Studiowałem prawo. Ale jest jest ciężko. Teraz moje hobby to kupno sprzedaż"
Jego miejsce pracy to mały stolik i parasol chroniący przed słońcem. Sprzedaje gotowane jajka, fasolę i coś tam jeszcze. Kupiłem kilka.na drogę jutro i się rozstaliśmy. Każdy do swojego hobby.

Oj Abdullay. Ty nie przeginaj.

Nawet trochę do rymu. Abdullay bardzo mi pomógł. Szczególnie z całą akcją lotniskową i jazdą do ambasady. Na bookingu znalazłem spanie u niego i ponieważ był lowcost to wziąłem. Mam pokój u niego z domu. Jego żona robi obiady i nawet wdzianko motocyklowe mi wyprała. Jest super. O obiady i całą obsługę nie prosiłem. Abdullay mówił: "Czuj się jak w domu. Pomogę Ci tylko za paliwo do auta. Jesteś moim amigo, a ja twoim. Nic się nie martw. Będę z tobą, bo jesteś biały i będą cię tutaj naciągać ". I jak do tej pory było ok. Tymczasem Abdullay zaczyna się rozprzestrzeniać finansowo. Mimochodem rzuca coś w stylu, że cena za nocleg to za dzień była a nie za trzy chyba. I patrzy na mnie. Pokazuję mu rezerwację i ok, hamuje. Trochę później. "No wiesz, zawiozłem cię, ale to cały dzień pracy. To jakaś zapłata mi się należy". Jedziemy samochodem a on, że trzeba zatankować. Chwila. Dzień wcześniej dostał pieniądze na paliwo. I tak chciałem mu zapłacić ekstra. Mam tu dobrą opiekę i bardzo mi pomógł. Jednak takie podchody mi się nie podobają. Zatem rozpoczynamy negocjacje. Było w sam raz tyle ile chciałem mu dorzucić. Temat zamknięty. Na godzinę. "A jeszcze restaurant?". Chodzi o obiady w domu. To się nazywa "metoda salami" często stosowana w negocjacjach. Ja mówię "all". On wycenia wszystko po plasterku. No nic. Już stoję obiema nogami na gruncie i wiem co dalej.
Przecież:
"Jesteśmy amigo"
"Czy sięgasz mi do kieszeni, bo jestem biały?"
"Czy pamiętasz co mi mówiłeś o pomocy?"
"Money over amigo"

Czuję, że musi poczuć zdecydowane stop. Szkoda. Atmosfera lekko siadła przez to. Z drugiej strony tutaj to normalne. Tylko czasem zapominam. Mototaxi na przykład.
"Zawieziesz mnie tam?"
"Tak. Wiem gdzie to jest"
"Za ile?"
"200"
Dojeżdżamy na miejsce.
"200 to za mało. Było dalej"
Cudownie. Był taki gość co słynął z zakrzywiania rzeczywistości. Fakt. Apple to potęga. Tutaj wystarcza to na mototaxi i tylko jak się biały pojawia.

Jutro w drogę.

tyran
05.05.2024, 12:49
Fajna relacja. Łyknąłem na raz. Pisz dalej! ��

Piast
05.05.2024, 21:12
Sierra Leone jest topem

Uff. Wyjechałem z Conakry. Rano o 07.00 byłem już w siodle. Wszystko tylko, żeby nie wpakować się w ruch uliczny. Jechałem w przeciwną stronę do głównego ciągu porannego i sukces. Wyjechałem sprawnie.

Na granicy Sierra Leone jakoś pojaśniało. Energia jakaś inna przyszła. Pogranicznicy uśmiechnięci. Zapraszają z paszportem. Idzie wszystko na miło i z pomocą. Jakbyśmy się znali od dawna i przy kawie załatwiamy jakieś lekkie tematy. Jest bananowo. Pani z immigration mówi: "Hmmm…masz wizę online z miejscem wjazdu airport. No dobra. Przecież robisz tranzyt do Liberii. Have a good journey"

Drogi w SL są równe. Bez dziur. Tylko nie ma co się zatrzymywać na "panowie na prawo". Są informacje o minach. To jeszcze pozostałości po wojnie domowej zakończonej w 2002 roku. Są działki do kupienia. Dobra cena.

Ruch jest niewielki. Nie wiem jak z przepisami. Sprawdzam. Pewne jest to, że 270 km, które miałem do przejechania przewinęło się tak, że o 11.30 byłem w mojej nowej miejscówce. Bureh Town. Nie wiem skąd Town? To jest totalna wieś.

Jest BOSKO!!! To jest TOP!!!! Z dala dużych miejsc. Kilka domów zaledwie. A ludzie ultramili.

Gospodarzem jest mega koło. Natural rasta. Tak przynajmniej wygląda. Miejsce nazywa się Robinson's Hat. Budżetowo. Jak dla mnie luksusowo. Nie ma prądu i wody w kranie. To w ogóle nie jest temat.

Ocean szumi sobie. Nie huczy, jak to czasami bywa. Lekki, ciepły wiatr sprawia, że temperatura 33 stopnie jest przyjemna. Jest totalna cisza osiągnięć cywilizacji. Radio, TV brak. Woda klarowna i cieplutka. Fale załamują się delikatnie i można mieć frajdę z kąpieli.

I oczywiście świeżo zerwany kokos też musiał być. Widziałem jak chłopak wspina się na drzewo, żeby kilka zerwać. I jeden dla mnie poproszę. Ile?". W przeliczeniu 3 PLN'y.

Zbieram siły na następne dni w Afryce.

Piast
05.05.2024, 21:25
Celnik na moment zastygł w bezruchu

To było wtedy, kiedy przekraczałem granicę Liberii z Wybrzeżem Kości Słoniowej. Zaczęliśmy zwykłą pogawędkę. On był ciekaw mnie. Skąd jadę? Dokąd i po co jadę? Nie były to pytania z kategorii przesłuchanie. Po prostu ludzkie zaciekawienie inną osobą.

Nie wiem w jaki sposób, natomiast przeszliśmy do tematu wojny w Liberii. Działa się w 1999 roku. A w zasadzie to on o tej wojnie przede wszystkim opowiadał. Mówił o tym jak brat zabijał brata. Ile było w tym wszystkim okrucieństwa i śmierci. Całe państwo było pogrążone w chaosie. Widać było że bardzo mocno to przeżywa jeszcze teraz.

A Liberia dzisiaj jest bardzo przyjaznym państwem. Wystarczyło że się na chwilę zatrzymam i od razu zbierała się gromadka ludzi. Zostawiałem wszystko na motocyklu. Telefon, kask z kamerą, kurtkę. Nic, kompletnie nic się wokół tego nie działo. Nie miałem poczucia jakiegokolwiek zagrożenia. Wręcz odwrotnie czułem się świetnie. Po Sierra Leone mam poczucie że Liberia jest następnym bardzo przyjaznym krajem. Na obu granicach totalny luz, Wszyscy są bardzo pomocni. Odprawa idzie sprawnie bez żadnych komplikacji.

Może chodzi o to że mają tutaj dużo zieleni? Bo rzeczywiście jadąc przez Sierra Leone i Liberię cały czas rozglądam się na boki podziwiając to co jest dookoła. To nie jest Afryka Pustynna. Wręcz odwrotnie. Mnóstwo tutaj zieleni. I może o to chodzi? Jak ludzie mają dużo zieleni to są jacyś tacy bardziej spokojni. Aczkolwiek możliwe że to jest lekko przesadzona koncepcja.

Tylko wieczorem straciłem czujność. Wjechałem do pierwszego tzw. hotelu i była wtopa. Szok w każdym wydaniu. Zrobiło się już ciemno i byłem skazany ma to miejsce. Do rana wytrzymam. Za to gospodarz był bardzo zaangażowany. Powiedziałem, że potrzebuję internet. Pojechał do "miasta", kupił slzdrapkę z numerem i dał mi swoją SIM. Bardzo mnie to ujęło. Dzięki Ci Gospodarzu. Szkoda, że internet nie zadziałał.

A teraz jestem już w Wybrzeżu Kości Słoniowej. I ludzie tutaj też są super.
Zbijamy sobie piątki ze strażnikami na check pointach. Tak samo jak w Liberii w momencie, kiedy się zatrzymuję zawsze znajdzie się jakaś gromadka ciekawskich. Na stacji benzynowej.: "Czy mogę zapłacić w euro?. Ogólnie to nie. Przyjęli jednak ode mnie kasę i wszystko było na spoko. Przy okazji zapytałem człowieka na stacji o to, gdzie jest hotel? Wsiadł do swojego samochodu i zawiózł mnie pod drzwi.

Jeszcze mi się takie wspomnienie ze wzruszeniem pojawiło. Jechałem sobie drogą w tym pięknym kraju. Coś mnie tknęło, bo pojawiło mi się jakieś podobieństwo. Coś znanego we mnie ożyło. Przez moment się zastanowiłem i już wpadłem na to o co chodzi. Droga tutaj wygląda dokładnie tak samo, jak droga z Sochaczewa do Kutna. Jest dość szeroka, z wymalowanymi pasami i z poboczami. Oczywiście są też pewne różnice. Czuję, jakby ta droga prowadziła przez środek ogrodu botanicznego. Dookoła palmy, bananowce i inna jeszcze roślinność której nazwy nie znam. Poza tym ruch jest znikomy. Mijam zaledwie po kilka aut. A to oznacza że mogę ustawić sobie manetkę w jednej pozycji. I w zasadzie jechać jak na autopilocie. Różnica też jest taka, że nie ma fotoradarów. Ani w ogóle radarów. Nie przesadzam jakoś specjalnie z prędkością. Natomiast jedzie się bardzo komfortowo. I właśnie dlatego mogę pokonywać też duże odległości.

A już wisienką na torcie była restauracja "Pod Palmami". Nie wiem, czy rzeczywiście tak się nazywa? Natomiast było genialnie. Chatka umiejscowiona wśród palm. Klimat odlotowy. Musiałem tam coś zjeść. Właścicielka zrobiła przepyszną rybę. Rzuciłem jeszcze kurtkę na trawę. Słońce delikatnie przebijało się przez liście palm. A ja tymczasem uciąłem sobie delikatną drzemkę. Regeneracja.

Pomogło. Następnych 300 km zrobiłem na jednym gazie.

Ta Afryka tutaj jest jakaś inna.

Piast
05.05.2024, 21:34
Jechałem do Ghany bez wizy.

W ciemno do granicy i zobaczymy. W razie czego mogę jechać do Burkina Faso. Przecież mam wizę. Tylko, że byłoby to dodatkowo pewnie 800km. Trochę dużo a czas ma znaczenie. Mam taką obserwację, że immigration police ma duże możliwości w temacie przepuszczania przez granicę. Na granicy:

“A gdzie masz wizę?”
“Nie mam. U Ciebie chcę kupić”
“U mnie?”
“Tak. Słyszałem, że można. Potrzebuję tranzyt. Mam paszport europejski ze strefy Schengen” Skąd ten pomysł i to gadane??? Samo przyszło.
“A, ok. 50$”

Mam wizę. I jadę. Do miejsca, które jest możliwie najbliżej od granicy. Trafiłem do Axim. Złapałem miejscówkę pierwszą jaką spotkałem. Temperatura, niewiadoma na granicy, kilka godzin jazdy. Byłem skonany. Wbijam i…no nie. Znowu rajsko. Przepiękna plaża. Myślałem, że Sierra Leone to już max. Ale tutaj jest max+. Miejsca dla total chillerni. Jest bajkowo i pocztówkowo. Pełen zachwyt okolicznościami. Przepięknie. Smuteczek pojawił mi się na myśl, że jutro wyjeżdżam. Echhh. Ten czas.

I rzeczywiście tak się stało. Z samego rana ruszyłem do Lome w Togo. Drogi się pogorszyły. Jest znowu walka. Normalnie to bym szukał jakiegoś objazdu, żeby nie wjeżdżać do miasta. Niestety. Potrzebuję wizę do Kongo. Mógłbym próbować na granicy tyle, że podobno jakieś dziwne stawki dla białych tam proponują. Czyli Togo.

Niestety. Przyjechałem tu już po 18.00. Czyli ciemność. Miałem wcześniej rezerwację pokoju, więc na spokojnie. Jechałem na GPS. Jestem w punkt. Tylko tego miejsca nie ma. Mam na myśli guesthousu. Pytam ludzi dookoła i nic. Pół ulicy się zaangażowało w poszukiwania. Dwóch chłopaczków chodziło ze mną od bramy do bramy i nic. Podany telefon nie odpowiada. Nic. Załamka. Jeden z miejscowych powiedział, że w razie czego może mnie przenocować. Tego nie lubię. Totalne zmęczenie po dniu orki i jeszcze taka akcja.

Ale, tam mieszka jakiś biały to może coś wie i pomoże. Ok. Trafiłem do misjonarza. To będzie mój nocleg na dwa dni.

Idę spać.

Piast
05.05.2024, 21:52
Nie w parcianym worze.

Tylko normalnie. W spodniach chodzi. Misjonarz, bo o nim piszę. Kiedy się spotkaliśmy padło magiczne “Where are you from?”. Odpowiedź wiadomo jaka. A on na to “Me to”. Nie no. Żart jakiś. Tak, to był żart. Joe pochodzi z Danii. A Polskę zna z portów głównie. Szczecin, Gdynia, Gdańsk. Tu bywał pracując jako marynarz i miał wtedy 17 lat. Czyli czasy głębokiej komuny. I cały czas pamięta kilka polskich słów. Podstawowe to “na zdrowie”.

Długo opowiadał mi swoją historię. Wyrzucili go ze szkoły jak miał 13 lat. Był tam bity, poniżany, nazywany głupkiem. Masakra jakaś. A to dlatego, że było mu trudno przeczytać tekst z książki. Cała klasa się z niego śmiała. Doszło do tego, że pobił go nauczyciel. Krew leciała mu z nosa. Wylądował u dyrektora a ten jeszcze poprawił. Niby, że sobie drwi z nauczyciela i buntuje klasę.

Po latach okazało się, że ma dysleksję. Nikt tego nie diagnozował ponad sześćdziesiąt lat temu.

To był długi wieczór i można by książkę napisać albo dobry scenariusz na film. Tutaj zajmuje się pomocą. Głównie dla dzieci z dysleksją. Uruchomił program edukacyjny dla nauczycieli. Jak diagnozować i pracować z dysleksją. Robi to wszystko w ramach organizacji pozarządowych ze wsparciem spnsorów i innych organizacji. Mega spotkanie. Może tak właśnie miało być.

A tymczasem pracowałem nad wizą do Konga. Miałem dużo czasu więc zrobiłem POM wokół ambasady. I to jest to czego chciałem i mam w tej podróży. W biurach turystycznych tej oferty nie ma.

Mały bar gdzieś przy ulicy. Widzę jak trzy kobiety walą drągalami w michę. Oczywiście, że idę zobaczyć. Robią jedzenie. Coś w rodzaju ciasta na makaron. To ja poproszę z sosem. I widelec. Nie ma. Łyżka. Nie ma. A co jest? Ręce. Własne oczywiście. Ale, żeby nie było. Jest też płyn i woda do mycia. Pyszne to było. Oj bardzo. I śmiechy, foty, gadane na anglopółsłówka. Super spotkanie.

O potem to już proza podróżowania. Padł mi kabelek od mikrofonu kamery. No to dead end. Objazdowe nieme kino. Zacząłem pytać w różnych miejscach. Ktoś? Coś? Nic. Smuteczek. Jeden taki był co stwierdził “Damy radę”. Albo przyjąłem, że tak jest. To pojechaliśmy motorkiem na stragany. Tam nie ma. W innym miejscu też nie. Znowu smuteczek. Nic. Spadam stąd. Ale. Pojawił się kolega i stwierdził, że naprawi to. Akcja toczyła się do nocy i…mam kablek. Człowiek pół miasta zjeździł, żeby znaleźć mini jack. I jest.

I pięknie.

Piast
05.05.2024, 22:21
“I am taking a ride with my best friend”

W kasku leci sobie piosenka Depeche Mode. A ja rano i wieczorem poszukuję mojego best friend w Afryce czyli Ketonal. Coś z plecami. “Jakby mnie ktoś kijem golfowym zajechał”.

Szkoda mi było opuszczać Lome. Fajna miejscówka i fajni ludzie. To był dobrze spędzony czas. Pojechałem sobie wzdłuż Togo zamiast od razu do przejścia z Benin.Tak po prostu chciałem zobaczyć jak wygląda to państwo. Kto wie? Może mnie coś zaskoczy?

Na straganach można kupić tanie paliwo z Nigerii. Kwitnie tu prywatna inicjatywa związana z importem paliwa zza granicy. Jeśli ktoś ma baniak i motorek wozi paliwo, które można tu kupić za niską cenę. W Nigerii kosztuje jakieś 1,80 zł. Tutaj na stacjach około 6 zł. Jest więc Przestrzeń ma robienie biznesu.

Podziwiałem logistykę, pomysłowość i pomysły na zwiększenie “capacity”. Ale maciora na motorku? To już mistrzostwo. Jednak mam poczucie, że zrobiło się powtarzalnie. Mijałem podobne klimaty jak w innych miejscach. Ok. To skręcam w prawo sobie. Do Beninu. Było też dość podobnie. To w takim razie do Nigerii. Już czas. Odległości nie były duże. To zaledwie 60 km. W sam raz, żeby na spokojnie przekroczyć granicę, znaleźć jakiś nocleg i się przespać. Naiwny ja.

Jakieś 20 km przed granicą poczułem że wieje mocniejszy wiatr. Dodatkowo był to chłodny wiatr. W oddali widać było chmury. Będzie ulewa. I rzeczywiście ledwo pomyślałem a już zaczęło lecieć z chmur jak z wiadra. Nie ma zmiłuj się. Poszła taka pompa, że nie ma szansy na jazdę.
Czekam. A czas sobie płynie.

Droga do granicy była dziurawa. Tradycyjnie jechałem za motorkami i podpatrywałem ich ślad jazdy.
Dojechałem wreszcie i czułem już presję czasu. Jeszcze trochę zapasu miałem. I tu się zaczęło. Pierwszy posterunek immigration nawet jeszcze okej. Zapytałem o to gdzie mogę podbić papiery celne na motocykl?

“A to nie tutaj”
“A gdzie?”
“Tam w miasteczku”
“Żartujesz. Wiem że żartujesz”
“Nie nie żartuję. Tam jest celnik”

To było dokładnie to miasteczko, w którym przeczekałem ulewę.

Rozpocząłem więc drogę powrotną znowu mijając dziury i uważając żeby w żadną z nich nie wpaść. Jechałem już na niezłym wkr… Rzeczywiście. Urząd celny był zaledwie kilkadziesiąt metrów od miejsca, gdzie przeczekałem ulewę. Pieczątka w pięć minut i wracam. Cały czas jechałem na wkr… to chyba właśnie dlatego byłem przy przy niż motorki. Prawie jak na Ahorn (traska narciarska).

Gdzie jest immigration Nigerii? Nie ma. Posterunek był wyrzucony gdzieś poza główną drogę. Zacząłem pytać ludzi Gdzie mogę znaleźć biuro. Na szczęście zgłosił się do mnie motorkowy No to dawaj. Jedziemy chłopie bo się ściemnia. Dojechałem wreszcie. Pieczątka.

Gdzie jest celnik? Nie ma. To nie tutaj. Nawet motorkowy nie wiedział. Po instrukcjach załapał. Pojechaliśmy w jakieś zupełnie inne jeszcze miejsce.

I przyszła ciemność. Bardzo tego nie lubię. Na szczęście mój przewodnik znał hotel tuż obok.

A Nigeria?

Przede wszystkim kompletnie to nie jest to co można słyszeć o tym miejscu. To nie jest tak, że za każdym rogiem czai się bandyta z gotowym tekstem: “Give me your many or I will kill you”. Czuję się tu normalnie i bezpiecznie. Nic się nie dzieje. Jest wręcz nudno. Jedyna różnica jest taka, że pierwszy raz usłyszałem:

“Give me one dollar”
“Buy me something”

Wcześniej tego nie było. Tutaj jakoś się zaczęło. Poza tym robi się już dość powtarzalnie. Drogi z dziurami, drogi bez dziur. Mijam podobne wioski i miasteczka.

Trochę inne są też checkpointy. Tutaj żołnierze są uzbrojeni po zęby. Każdy stoi z kałachem. I rzeczywiście czasami dokładnie przeglądają samochody. Mnie zostawiają w spokoju.

Jedyne co można zrobić to po prostu jechać cały czas przed siebie. Myślałem że trochę dłużej zabawię w Nigerii. Okazuje się jednak że chyba niedługo będzie już Kamerun.

A...Jeszcze Artemesia. Zioło. Tutaj to podstawowa ochrona przed malarią. W Europie niedostępna i zakazana. Czemu? Bo kosztuje kilkanaście złotych. I można sobie w domu zasiać. A tabletki? To konkretna kaska dla koncernów.

CzarnyEZG
06.05.2024, 08:51
Pisz pisz :)
To że nikt nie komentuje, nie oznacza, że nie czytają.

Dzieju
07.05.2024, 06:17
Jak się czyta to się nie komentuje by piszącemu nie przeszkadzać :Thumbs_Up:

furman
07.05.2024, 10:31
Oj czyta się czyta :).

Dubel
07.05.2024, 11:09
:lukacz:

Piast
07.05.2024, 22:19
Jak to szło? Coś w stylu:

“Biało czerwone
To barwy są
Niezwyciężone!!!”

Ta Nigeria to wcale nie taka nudna jak mi się wydawało. Rozboje są na drogach. Na własne oczy widziałem jak dwóch kolesi próbowało zrabować z jadącej mini ciężarówki chyba zgrzewkę wody, która była na pace z tyłu. Wywiązała się lekka wojenka. Nie wiem co dalej. Pojechałem i tyle. Była walka. To pewne.

I tak sobie jechałem z myślą, że nic więcej się nie wydarzy. “This is Africa”. W pędzie coś mi mignęło. Kolory. Jakieś znane mi. Zatrzymałem się dwa kilometry dalej i zaduma. Co to było? Wracam i patrzę. Barwy biało-czerwone. Taka mała ojczyzna w Nigerii. Dużo tego. Jakby 300 chodzących flag. Czytam co na tablicy było napisane: “High School”. To oczywiście, że wbijam. Zobaczymy co się wydarzy. Widziałem po drodze kilka szkół. Ta była jedyna taka. Dzieciaki ubrane w kolory biało-czerwone właśnie. Niesamowity widok. Zacząłem poszukiwania dyrektora i niestety nie znalazłem. Aczkolwiek inna Pani zezwoliła na krótki wywiad z dzieciakami. Cudne były. Giga energia. Widać, że było to zjawisko dla nich i ciekawostka zobaczyć takiego kosmitę. Była sesja pytań i odpowiedzi.

“Kim chcesz być?”
“Prawnikiem, doktorem, nauczycielem…”

Wszystkie fajne zawody. Nikt nie wymienił “psychoterapeutą”. To chyba niefajny zawód tutaj. :)
Raczej dziwaczna to sytuacja. Patrzę na Panią. “Kocham ich. To są moje dzieci”. Jeb. Z liścia. “Gdzie tu łazisz? Do klasy. Już”. Taka miłość afro-liściem okraszona. Ja z interwencją. “Daj spokój. Nie trzeba. Jest ok”. Aha…niby rozumie. Jeb. Liść poszedł. To jednak dłuższa robota.

Zmieniłem swoje plany i pojechałem w kierunku Oron. Pierwotnie chciałem przekraczać granicę w Gembu. To jednak dodatkowe 600 km do przejechania. Wszystko dlatego, że główne przejście graniczne zostało zamknięte dla turystów. Zaczęli strzelać w Ambazonii w Kamerunie. Chodzi o to, że jest to taka anglojęzyczna enklawa tutaj. Kiedyś mogli zdecydować czy chcą być w Kamerunie, czy może w Nigerii. Wybrali jak wybrali. Tymczasem rząd frankojęzyczny zaczął ich spychać na margines. Jakość życia spadła i stąd klimaty separatystyczne. Tu jest zasada “Najpierw strzelamy, później rozmawiamy”. Taaa….oby było z kim? Czyli, jeśli nie Gembu, to Oron albo Calabar. Łodzią. Zanim jednak łódź to jeszcze w konsulacie w Calabar muszę zamienić wizę online na wklejaną do paszportu. I wtedy do Kamerunu.

A Oron to jakaś inna Nigeria. Jest super po prostu. Zatrzymałem się gdzieś tam. Podchodzą ludzie delikatnie uśmiechnięci. Żadne “one dollar”. Czuć właśnie taką ludzką, życzliwą energię. Pięknie. I znowu mam rozkminę. Tu jest zielono wszędzie. Zero tego afro-dust'u. Może o to chodzi?

Jest popołudnie. Idealna pogoda. Chmury i lekko wieje. Nie ma tego…słońca. Czas na POM (Powolny Obchód Miasta). Wyszedłem sobie z hotelu i zacząłem przechadzkę. Patrzę biegnie. Ochrona hotelu. Dzisus. Ręcznik jest cały czas w pokoju. Nic nie zabrałem.

“Sir. Gdzie idziesz?”
“Na POM”
Duże oczy ze znakami zapytania.
“Take a walk”
“O nie. Tu jest niebezpiecznie”.
Tutaj? Przed chwilą poznałem bardzo miłych ludzi. Niemożliwe.
“Tu porywają dla okupu”
"Mnie też?" :) Pytanie gwóźdź. Totalnie z d...
Jeszcze trochę to trwało. Ok. Idę. No i…no i cześć.
Spotkałem jakichś lokalesów i sobie gaworzymy. Pomyślałem, że sobie zażartuję z ochrony hotelu.
“I wiecie co? Ochrona powiedziała mi, że tu porywają dla okupu”
Hahaha…ha…a. Sam się śmiałem.
“Tak. Ostatnio w styczniu. Tu jarają zioło i pewnie dlatego”.
Trochę mnie to zastanowiło. Ale…idę dalej sobie. Robię foty. O! Super dzieciaki.
Biegnie. Ochrona.
“Wreszcie Cię znalazłem. Menedżer hotelu chce z Tobą rozmawiać?”.
No byli tu…zrobieni po nogawki.

“This is Nigeria”. Mimo to, dzisiaj lubię i podoba mi się bardzo

Piast
07.05.2024, 22:21
Jak wstawiać zdjęcia, żeby się nie przekręcały?

Piast
07.05.2024, 22:25
“Bunkrów nie ma”

Cały dzień jazdy. Spocony, zmarnowany, mam dość. Mózg na zero. Dojeżdżam do miejscówki. Mam rezerwację.
“Mam rezerwację tutaj”.
“Możesz pokazać, bo nie wiem”
Wkr @#€%%^&$££¥₩/`¤°♡♡
“To se zobacz w swoim telefonie”

Ma granicy. Żółta książeczka szczepień jest potrzebna. Gdzie ją mam? Nie wiem. Może w bagażu. On fak. Tyle roboty. Robię. Fak. Nie ma. Mam ksero. Jakoś przeszło. Sięgam do kieszeni. Fak. Jest. Po prostu w kieszeni. Echhhh!

Spakowany. A gdzie kasa? Fak. W spodniach. Jeszcze raz. Od nowa Wkr. Wszystko do wypakowania i spakowania jeszcze raz.

Siatka na motocyklu. Rwie się. No nie. Potrzebuję jej bardzo. Już wiem co będę robił wieczorem. Mam dratwę.

Te cholerne plecy. Ketonal nie pomaga. Słabe to jest. Jakoś wytrzymam.

Torba rozerwana. Dobrze, że mam powertape. Na razie trzyma.

Muszę mieć visa sticker do Kamerunu? A czemu nie eVisa? Nigdzie tego nie chcieli. Dżizas. Nowy temat do ogarnięcia.

Co tak się lepiej w torbie? Zalane ciuchy. Etui komputera. O No! Szampon się wylał. Ale gluty!!! Wytrę sobie ręcznikiem. Teraz jak wycieram twarz to mam pianę w nosie.

Podłączam dysk, na który zgrywam filmy. Jest ich kilkadziesiąt. Zarejestrowanych wspomnień. Komunikat “Folder jest pusty”. Załamka. To niemożliwe!!! Dysk ma zajęte miejsce. Gdzie są moje filmy?! Dysk ma.je gdzieś. W swojej pamięci. Spece będą nad tym pracowali.

Gdzie moja karta SIM? Przepadła. Nie ma. Już zrezygnowałem pomimo prób. Nawet Mirka zaangażowałem. Pięć dni później w barze.
“A to Twoje? Bo z pieniędzy wypadło?”
Jak to? Zrobiłem poczwórny doublecheck. Jak to możliwe jest? Mam kartę.

Docisnąłem kufer, żeby do zamknąć. Fak. Teraz nie otworzę. Wołam dwóch chłopów, bo sam nie dam rady. Sam sobie robotę zrobiłem.

Podły Guesthouse. Wieczór.
“Jest woda do umycia?”
“Jest” Bezruch
“”Gdzie?”
“Tam” Bezruch
“”A jakieś wiadro?” Bezruch
Człowieku wkr @#€€%^*()!!!!!!&^%€

To może naładuję sobie sprzęty. Telefony, GoPro, M5 itp. Wkr. Wszędzie jest prąd.
Tylko nie w moim gniazdku. Why ???

Kabelek. To już było grane. Załamka. Mikrofon nie działa. I jak tu robić relację?

Manetkę się przetarła. Widać druty od grzałki. Rwie się coraz bardziej. Gdzie jest powertape?

Oj! Coś mi w brzuchu bulgocze. Gdzie stoperan?

Lusterko coś mi się składa. Echh. Pęknięte mocowanie. Już wiem gdzie jest powertape. Coraz częściej jest w użyciu.

Mogę tu napisać całą litanię. Każdego dnia jest coś do zrobienia.
Czasami duże rzeczy. Czasami banalnie. Te banalne urastają w znaczeniu wraz z poziomem wyczerpania. Tolerancja się zmniejsza. Prozak takiej podróży.

Tylko…., że FAK IT!!! :):):) ALL :):):)

To bez znaczenia. Znaczenie ma to, że jestem w podróży życia. Spełniają się moje marzenia. Mogę się cieszyć wszystkim tym co jest wokół mnie. Jest po prostu pięknie.

Czasami łapię się na takich myślach: “Jestem gdzieś w środku Afryki. To jakieś irracjonalne i kosmiczne! Oderwane od wszystkiego co znam. Jednak jestem tu!”. Wszystko jest niesamowite po prostu. Chłonę i chłonę. Chyba jestem w manii.

“Bunkrów nie ma,
ale i tak jest ZAJEBIŚCIE!”

Piast
07.05.2024, 22:34
Zasiedziałem się w Oron w Nigerii.

Jak to brzmi? Jestem tu dopiero drugi dzień. Trochę wymuszony postój przez procedury wizowe. Potrzebuję wizę wbitą w paszporcie do przekroczenia granicy z Kamerunem. Niestety konsulat jest po drugiej stronie Nigru w Calabar. Namierzyłem agencję, która pomaga w całej organizacji i załatwia wszystkie papiery: wiza, carnet, immigration, transport motocykla. Komplet. We wszystkim asystuje mi Jennifer. Jest tutejsza i zorientowana.

Z samego rana ruszyliśmy do portu, żeby złapać łódź do Calabar. I ciekawe jest to, że trzymają standard. Wszyscy mają założone kamizelki ratunkowe. Przy łodzi pojawił się jakiś kaznodzieja i wygłosił kazanie. Czy to coś oznacza?

Już nie chcę wchodzić w szczegóły procedur. Są łatwe I było śmiesznie. Padło: “Poland. Lewandowski”.
“Yeah. I'm his uncle”. Cisza, znaki zapytania w oczach, niedowierzanie.
“Ale nikt o tym nie wie. Nawet on sam”. Beka 😀 Taki śmieszek był.

A później lokalne klimaty. Pyszne jedzenie w jakimś zaprzyjaźnionym barze. Pogaduchy, śmiechy. Jest w tym dobra energia. Banan emocjonalny. I znowu te myśli: “To jakieś odjechane i irracjonalne. Jednocześnie namacalne i prawdziwe”. Niesamowite.

Mam nadzieję, że jutro przywita mnie Kamerun.

P.S.

Wyleczyłem sobie ból w plecach. Pomógł zwis swobodny.

Złapałem rękami za kratę w bramie wysoko nad głową i pozwoliłem ciału swobodnie opaść. Tak rozciągnąłem kręgosłup. Na razie działa.

Piast
07.05.2024, 22:42
Jestem Oibou

Był już najwyższy czas, żeby ruszyć z Oron do Kamerunu. Konkretnie do portu Ideano. To legitne przejście i port, chociaż mogłem też wybrać lądowanie gdzieś na dziko. Tylko bez pieczątki. Przemyt tutaj ma się dobrze. Ludzie i towary nie, bo są rabunki i napady.

Łodzie już przerabiałem, więc podchodziłem do całej operacji ze spokojem. Zawsze zastanawiam się, co odpowiedzieć na pytanie: “Czy zdarzyło ci się coś zagrażającego?”. Teraz już wiem. To była ta przeprawa. Różnica w porównaniu do innych jest taka, że trwa trzy godziny na wodzie i wypływa się na ocean. Przeprawa przez rzekę to nic.

Mieliśmy wypłynąć o 10.00. Nic z tego. W porcie jakieś kłótnie, przepychanki. Zeszło prawie do 12.00. Ruszyliśmy w końcu. Na chwilę. Nawrotka. Łódź jest za ciężka. Wracamy. To jeszcze raz. I znowu wracamy. Już sobie zacząłem wyobrażać jak przeciążona łódź nabiera wody gdzieś na oceanie i leci pod wodę.

W końcu wypłynęliśmy. Łódź nabrała rozpędu, jednak stajemy. WTF!? Celnicy. Coś im się nie podoba i stoimy. Leci łapówka i już wszystko im pasuje. Pięć minut później immigration police. Kontrola dokumentów. Oj też im się nie podoba. Łapówka i już im się podoba. I tak jeszcze kilka razy. Totalna KORUPCJA i wymuszanie haraczy przez służby. Każde służby z karabinem to robią. Ja nic nie dałem. Sam się nie prosiłem o to a i mnie nikt nie zaczepiał. Płynęło ze mną jeszcze dwóch pasażerów i oni cały czas płacili. To tutejsi.
A jeszcze wcześniej w immigration Jennifer też zapłaciła za pieczątkę w moim paszporcie. Zapytałem ją o to. Czemu? “This is Nigeria”. Mało co wyjechałby stąd z przekonaniem, że o tej korupcji to jakieś bajki ktoś opowiada. Niestety to nie bajki. Prawdziwa prawda i fakt.

A jak już ruszyliśmy to kapitan chciał chyba nadrobić stracony czas. Silnik ryczał jak wściekłby byk. Ciął śrubą wodę całą swoją mocą. Nie odpuszczał ani na chwilę. Woda z uderzanych fal wpadała na pokład zalewając nas całych. Na szczęście było gorąco i czasami dawało ochłodę.

Łódka w swym pędzie przeskakiwała z fali na falę. Podskakiwałem tylko na twardej ławce tak, że w pewnych miejscach na ciele stało się to odczuwalne. Z każdym takim podskokiem łódź wydawała dźwięki jakby pękał drewniany kadłub. Myślałem wtedy: “Następnego skoku już nie wytrzyma”. Trzask, trzask, trzask łamanego drewna. Co jakiś czas widać było kawałki drewna pływające wokół. Wyobraźnia w takich momentach pracuje i nie pomaga. Czy będziemy następni? Motocykl 300 kg podskakiwał na łodzi. Już widziałem, jak wpada w głębię. Kapitan chyba też. Kazał pomagierowi usiąść na nim i większość drogi tak płynęliśmy.

To była ulga jak już dopłynęliśmy. Duża big ulga. W porcie jakiś totalny chaos jak dla mnie. Tutejsi jakby byli rozeznani. Totalna kolejka łodzi. Nie wiedziałem, która najpierw? Która później? Uznałem, że załatwię sobie dokumenty najpierw. Poszedłem po wodę. Usłyszałem: “Hej Oibu! Your motorbike is ready”. Kiedy, jak, co? Przeciągnęli łódź w zupełnie inne miejsce w porcie i tam rozpoczęli wyładunek. Całe szczęście, że tak się do odbyło. Mam do przodu…Nawet nie wiem ile godzin.

Jestem Oibou. Biały człowiek.

chomik
08.05.2024, 08:37
Chłonę, zachwycony..... :bow::bow::bow:

nabrU
08.05.2024, 10:47
Dzięki, że piszesz :Thumbs_Up: Odzywają się we mnie wspomnienia, bo 'mama Africa' to coś wyjątkowego.

Jestem Oibou

Jestem Oibou. Biały człowiek.

Tam gdzie ja bywałem nazywali nas 'mundele' (to w Lingala) ale będąc na wschodzie DRC mogłeś też być 'mzungu'.

Piast
11.05.2024, 11:47
Ape Action Africa

Tak brzmi nazwa inicjatywy w Kamerunie, która ma służyć odbudowie i ochronie zagrożonych gatunków małp. Chciałem zobaczyć koniecznie to miejsce. Jest położone z dala od większych miast z wiadomych względów. Jechałem bezdrożami i dojechałem. Chociaż droga nie jest łatwa.

Na starcie dostałem maseczkę. Przypomniały mi się smutne czasy COVID i całe zamieszanie wokół maseczek. :):):) “Jeżeli nie zabije cię twoja własna maseczka jednorazowa, którą nosisz już trzy miesiące, to nic cię nie zabije”. Tak mi się przypomniało właśnie. Tutaj niezbędny wymóg bezpieczeństwa. Ośrodek działa od ponad dwudziestu lat i jest to mozolna praca. Natury nie przyspieszysz. Małpy mają swoje przestrzenie w nich mogą poruszać się swobodnie. Jeszcze daleka droga do tego, żeby mogły żyć na wolności.

Ośrodek czeka na decyzję rządu odnośnie wygospodarowania odpowiedniej przestrzeni na park. Niestety mozoli się to. Środowisko nie jest priorytetem. Inna kwestia to bushmani. A inaczej mówiąc kłusownicy. Oni bardzo chętnie wyłapują albo zabijają zagrożone gatunki. Swego czasu zabijano goryle tylko dlatego, że ich dłonie były w cenie. Goryle w naturze można spotkać w Ugandzie i DRK. Goryle Leśne chyba w Gabonie.

Miałem sposobność, żeby widzieć je w Ugandzie. Warto.

Tutaj też są goryle. Kilka zaledwie. Bardzo mała populacja. Nawet tych kilka sztuk robi jednak ogromne wrażenie. To są potężne zwierzęta. I do tego bardzo czujne. W pewnym momencie rozległ się jakiś trzask. Wszystkie zastygły i nasłuchiwały. Samiec ruszył w krzaki i jak upewnił się, że wszystko jest ok stado się uspokoiło. Poszliśmy dalej a goryle były cały czas uważne. Ruszył na nas samiec i zaczął uderzać dłońmi w klatkę piersiową. Ależ zadudniło. Wcześniej tego nie widziałem. Huk, jakby uderzał w jakiś bęben. Niesamowite wrażenie.

Weszliśmy jeszcze do dżungli. Te splątane rośliny uruchamiają wyobraźnię o podróżnikach odkrywcach Afryki. Jakie to musiały być olbrzymie przedsięwzięcia, żeby przedzierać się przez tak dziewicze tereny. Coś niesamowitego.

Warto odwiedzić to miejsce. Trzymam kciuki za całą Inicjatywę.

Piast
11.05.2024, 12:04
Zlało mnie konkretnie

Kamerun to jednak zaskoczenie. Inaczej się tu jechało w porównaniu do innych miejsc. Przede wszystkim nie istniało przeciskanie się przez zatłoczone wioski, czy miasteczka. Zupełnie nie rozgryzłem tego systemu. Może wiąże się to z tym, że droga, którą jechałem była totalnie pusta. Nawet miałem taką myśl: “Może jadę do nikąd? Może droga kończy się przepaścią?”. Nawierzchnia gładka jak stół. Ruch, żaden. Minęło mnie może pięć samochodów. Nic nie rozumiałem. GPS obstawał przy swoim. Ok. Słucham grzecznie choć podejrzliwie. Piękna jazda i piękna zieleń wokół. Pełen zachwyt. Pusta świetna droga, cudne okoliczności przyrody. Pełen relaks. Trans i luz.

Jednak bang! Obrazek daje do myślenia. Zobaczyłem ciężarówkę przewróconą na środku drogi. Czy driver też jechał jak w transie? Brrr. Koncentracja mi niechętnie wróciła. Później druga ciężarówka w rowie. Trzecia i czwarta. A może to przeklęta droga? Dlatego nikt nie jeździ tędy? Hmmm. Smutny to był widok. Ktoś stracił być może dorobek życia. Wątpię, żeby ubezpieczenie wypłaciło kasę.

Oj! Teraz mi się połączyło. A ja mam również swoją rocznicę samochodową. To już rok czasu minął od kiedy na A2 płonęło ognisko z mojego auta. 😀😀😀 Było minęło.

I jestem w KONGO. A w Kongo jest zajebongo. Totalny zaskok. Myślałem, że zacznie się za granicą jazda off po dziurach i dołach. Nic z tego. Podobnie jak Kamerunie. Droga gładka i przyjemna. Zieleń bije po oczach. Pięknie po prostu. Widać jednak jak natura upomina się o swoje i wbija się zielenią na drogę. Ma to swój urok.

Wjeżdżam właśnie w tę część Afryki, gdzie zaczyna być mokro. Opady deszczu są tu częste i rzeczywiście widziałem, że coś zaraz będzie grane. Pomyślałem, że będę szybki i ucieknę przed burzą. Na początku nawet mi to nieźle wychodziło. Owszem kilka kropli na mnie spadło. Nie robi to na mnie wrażenia. Ale kiedy pojawiła się przede mną zapora deszczowa to już było za dużo. Zlało mnie po prostu. Jeszcze zdążyłem wbić do jakiejś wioski pod dach i to mnie po części uratowało. A w wiosce, jak w wiosce. Dzieciaki i inni ciekawscy. “OIBOU przyjechał. Chodźcie zobaczyć cudaka”. Chyba zacznę sprzedawać bilety.

Kongo. I zajebongo! :)

Piast
11.05.2024, 12:12
Kiedyś to się musiało wydarzyć

Kongo niezmiennie mnie czaruje. Myślałem, że będzie jakaś orka na motocyklu. Doły i przeprawy drogowe. Tymczasem nic. Pięknie się jedzie po prostu. Jak po szynie. I cały czas zielono. Jest bajkowo. Samochodów i ruchu drogowego brak. Taka transowa jazda. Zgubna czasami. Owszem czujność musi być. Kilka razy zdarzyło mi się awaryjnie ominąć dziurę. Wszystko jednak jest pod kontrolą.

Minąłem po drodze kilka wiosek a jedna z nich mnie w jakiś sposób zauroczyła. Tak po prostu. Bez jakiegoś większego powodu. Zatrzymałem i zaczęła się rozmowa. Śmieszna taka. Franko-anglo-migowy. Dogadaliśmy się jednak. Mi chodziło o zdjęcia a jemu, że spoko. Minimum chęci i da się. 😀

Oczywiście przybiegły wszystkie dzieci. Wrzawa, śmiechy, pozy do zdjęć. Była zabawa i frajda. Mogłem też swobodnie poruszać się po ich domach. Ciekawe są te konstrukcje. Stelaż z drągów i lian wypełniony w środku gliną. Prostota konstrukcji. Ciekawe ile czasu zajmuje im postawienie czegoś takiego. W domu jest tylko klepisko i ono właśnie służy do spania. Nie było tam, żadnego lóżka czy innego posłania. I mam wrażenie, że dom to raczej schronisko na noc i przed deszczem. Życie toczy się na zewnątrz. Szef wioski zaczął mnie po niej oprowadzać i jednocześnie pokazywał co tu mają.

“Z tego drzewa mamy owoce do jedzenia”. Coś jak daktyle.
“Tu mamy trzcinę cukrową. A tam citron”. Niesamowity ekosystem. Kilka roślin wokół wioski daje im możliwość przeżycia na poziomie minimum. Nie widziałem tam nikogo głodującego. Towarzystwo wesołe i uśmiechnięte. Czy tak jest zawsze? Tego już się nie dowiem. Czysta przyjemność to spotkanie.

Ruszyłem sobie beztrosko dalej. Wokół cały czas pusto. Mijałem pojedyncze zabudowania. I tak przewijały się kilometry. A, no właśnie. Nic tu nie ma. Paliwa też. Przejechałem już ponad 500 km i nic. Owszem, miałem jeszcze zapas w baku. Jednak zwolniłem, żeby zmniejszyć spalanie. Człowiek jednak potrafi wymyśleć różne strategie dostosowawcze. Zatrzymałem się przy pierwszych z brzegu zabudowaniach i zapytałem o benzynę. Po francusku 😀😀😀 A jak!!! Akurat tego słowa jako użytecznego się nauczyłem. I jest. W butelkach oczywiście.

Przyszedł ten moment. Tankuję paliwo, ze straganu. Woda chyba się nie miesza z benzyną i nic w butelce nie pływało. Czyli gra. I myślę, że paliwo kupują tutejsi. Jeśli byłoby coś nie tak to zareagowałby lokalny sąd. Mam na myśli obrzucenie handlarzy kamieniami. Może jakiś kałach, czy coś takiego.

To się nazywa gwarancja jakości.

Piast
11.05.2024, 12:22
A było tak miło

Zgadza się. Było i zmieniło się na moje własne życzenie. Jechałem świetną drogą. Dwupasmową, równą i gładką. W głowie układał mi się plan. Aha, to może jeszcze będę w Angoli dzisiaj. Jest dobrze. I google fajnie mi podpowiada drogę. To tylko 300 km. A jest dopiero 12.00. Luz. Skoro google mówi, że droga jest płatna to pewnie dobrej jakości. Tak się nastawiłem.

Dojechałem do skrętu w drogę “dobrej jakości”. Dziwne. To droga szutrowa z dziurami. Ale, może zaraz będzie ta właściwa. A to taka dojazdówka. Jadę dalej i nic. Ale, za 20 km skręt w prawo. To może tam? Coś mi nie pasowało. Jadę jednak. Robi się coraz gorzej. Droga jeszcze bardziej zmasakrowana. Taka droga rynnowa. Poprzecinana rynnami, którymi spływa woda, gdy pada deszcz. Zaczynają się rozlewiska i błoto. Czyli całe tafle wody, a w zasadzie brei której nie da się ominąć. Gdzie ta droga? Google cały czas się upiera, że to tutaj. Przebrnąłem tak 50 km. Nic. Żadnej drogi i lepiej już nie będzie. Pozostał mi tylko powrót.

Dużo dowiedziałem się o motocyklu. Okazuje się, że jest także przeprawowy.
Wjeżdżałem w to błoto na ostro. Buty, spodnie, wszystko było oblepione błotem i gliną. GS wszystko wytrzymał. Zuch. I dźwigałem to żelastwo, kiedy leżałem w błocku. Nie było nikogo a jechać trzeba. To była przeprawa. Na początku się wściekałem na całą historię z google. Później coś mi kliknęło. Jakby zwrotnica się przestawiła. Walka z drogą i wszystkimi przeciwnościami. Zacząłem mieć nawet po części frajdę z tego wszystkiego. Pomyślę o tym.

Ciężarówka na drodze. Tego jeszcze nie było. Nie dość, że jazda jest przeprawowa, to jeszcze to. Auto zablokowało przejazd. Został tylko mały przesmyk po głazach. Ok. Do przodu. Nie ma odwrotu. Trwało to trochę i motocykl oporował. Jednak przedostałem się.

Przejazd 100 km zajął mi kilka konkretnych godzin. A teraz pojadę do Porte Noire, żeby tam przekroczyć granicę.

I tak zrobiłem sobie dzień.

Piast
11.05.2024, 12:31
Idzie jak po grudzie

Coś się popsuło w tej trasie. Jakby Kongo i teraz Cabinda nie chciały mnie puścić dalej. Teraz myślę, że mogłem jechać przez Kinszasę. Pewnie byłaby tam trudna przeprawa, ale kilometrowo dużo mniej. Teraz mam poczucie, że mielę kilometry i tracę niepotrzebnie czas.

Choć przyznam, że część przeprawową będę wspominał dobrze. To była całkiem fajna jazda. Taki sprawdzian tego co w głowie i w sprawności ogólnie. Było warto. Bardzo.

Dojechałem do granicy z Cabindą. To taka enklawa Angoli pomiędzy Kongo i DRK. Angola trzyma ten kawałek ziemi dla ropy. Przejście przez granicę to jakaś porażka. Ilość pieczątek, papierów jakaś odjechana. Każdy chce być ważny. I jeszcze kolejka do banku, żeby zapłacić za temporary import moto. Carnet tutaj nie działa. I jeszcze ksero paszportu i książeczki szczepień. Wszystko to trwa i trwa.

I zdziwienie. Myślałem, że Cabinda będzie jak Las Vegas. W końcu jest tu ropa i Angola na tu swoje interesy. Nic z tego. Nawet paliwa tu brakuje. Kolejki do stacji benzynowych.

O 19 pstryk. Nie ma prądu. A ja mam sprzęty do naładowania. Nic. Ciemność i koniec.

Jakieś jedzenie? Zapytałem w “restauracji”, czy mają ryż. Jakby kosmitę zobaczyli. “A co macie?” Odpowiedź: “Banany”. Ok. Banany. Na szczęście był sklep. Na dzisiaj bułka i tuńczyk z puszki będą w sam raz.

Fakt. Ludzie są życzliwi. Do tego stopnia, że mój motocykl wjechał na noc centralnie do recepcji. “Tutaj nic się nie stanie”. Nie sądzę, żeby ktoś chciał go ukraść. Natomiast jest tu trochę nocnych pijaczków. I raczej mogliby chcieć na nim siadać i mógłby się przewrócić. Różne takie.

Myślę, że Cabinda jest totalnie opuszczona. Tylko ropa się liczy. Nic więcej. Inwestycji tutaj brak.

Rano o 6 ruszyłem do granicy. To tylko 18 km. Może jakoś sprawnie się odprawię i jadę dalej przez DRK do Angoli. Pewnie już dzisiaj będę. Takie miałem myśli. Dojechałem dość szybko i łatwo. Nie ma ruchu, czyli jest dobrze. Taaa. Brama zamknięta. Co jest? Strażnicy coś mi tam po portugalsku tłumaczą. Chyba rozumiem, choć trudno mi to przyjąć. Jednak tak jest jak mówią. Otwierają o 8. Mam zaczekać na parkingu. Dżizas. No nie wyjadę stąd.

Co robić? Napiszę post. Ten właśnie.

“A wtedy zaczął padać deszcz”.

Q…a 😀

Piast
11.05.2024, 12:43
Dalej się działo

Wreszcie wjechałem na granicę. Ten co miał być w immigration o 08.00 to go nie ma. Nic się nie dzieje. Czekam i nic. Poszedłem sobie dograć papiery motocykla. Jest człowiek. I nic, bo ksero nie może odpalić. Zmowa jakaś. Już nie będę wchodził w szczegóły. W końcu wydobyłem się z Cabindy do DRK. I fajnie jest, bo od razu przekierowano mnie do immigration. I kolega z immigration przekierował mnie do celników. A miły celnik na to: “Przyjdź jak już będziesz miał pieczątkę w paszporcie”. Patrzę na kolegę z immigratiom. “Nie ma boss’a. Będzie za 45 min”. Czuję jak energia ze mnie schodzi. Czekam, czekam, czekam. W końcu jest pieczątka. To celnicy jeszcze. “Nie ma boss’a. Będzie za 45 min”. No nie. To samo!!! W momencie, kiedy to piszę minęły trzy godziny. I dalej nic się nie dzieje.

Mam przynajmniej kumpla niedoli. Jest tu Sebastian z Monachium. Czekamy sobie razem. Spoks gość. Wymieniliśmy sobie różne informacje o drodze. I już wiem, że w Angoli nie będzie stacji benzynowej przez około 600 km.

A Sebastian zajmuje się produkcją filmową i ma na koncie kilka filmów Netflixa. I jest też polski akcent w jego dorobku. Czy ktoś pamięta reklamę MC.D z Szycem i Żmijewskim? Taka ma stoku narciarskim. Była kręcona w Austrii przez ekipę z Niemiec. Sebastian Brał udział w kręceniu klipu.

I jeszcze inny polski akcent na granicy DRK-Angola. Sebastian mówi: “Hej, Polacy jadą”. Spojrzałem na auto i rzeczywiście. Toyota na blachach OST. Szok! Patrzę sobie dalej. Sami czarni ci Polacy. Ja do nich w ojczystym. Prozą i basem. A oni….duże oczy i w zasadzie to czego ja chcę? Było trochę śmiechu jak zobaczyli moją rejestrację. Zabawne.

Wreszcie jest człowiek od pieczątki. Załatwił wszystko w dziesięć minut i mogłem pojechać.

Nie ma lekko. Jakbym przeżywał od nowa to samo co kilka dni temu w Kongo. Droga to piach poprzecinany od czasu do czasu taflami wody. Znowu przeprawa. Mijamy się z Sebastianem. I w ten sposób się pożegnaliśmy.

Było już późne popołudnie a do Matadi 270 km. Na wjazd do Angoli nie miałem szans. Kupiłem jeszcze SIM. Stałem się już ekspertem od instalki.

Jest chellendżu. Sprint do Matadi. I tak właśnie było. Jeżdżę tu już jak zawodowiec. I na tym zwierzeniu poprzestanę. I znowu lało po drodze, ale nie. Kongo mnie nie pokona. Jechałem w zaparte i prawie dojechałem. Prawie, bo jeszcze fotkę panoramy miasta chciałem zrobić. I nie tylko ja. Jest Sebastian. Mieliśmy następne pogaduchy przy grillu w jednym z lokalnych barów. Spoko kolo.

I znowu nie przebiłem się do Angoli. Ale jutro to już na bank.

Piast
11.05.2024, 12:48
Jednak. Stało się! 😀

Jestem w Angoli. Niedaleko Luandy. Później coś jeszcze napiszę. Powoli się zbieram I jadę dalej.

Ale się cieszę, że w końcu się przebiłem przez te wszystkie granice.

To jest Kakuakos Camp.

Luis & Juliet dziękuję za wspaniałą atmosferę.

Piast
11.05.2024, 13:04
Jest BOSKO. Sorry 😀

Mam jakiś niespodziewany strzał energetyczny. Ultra przypływ energii. Trudno mi to jeszcze pojąć. Pomyślę o tym sobie. Porozmawiam z kimś o tym może? Z towarzyszem podróży, czyli że swoim alter ego. Ok. Starczy. Bo się rozkręcam w opowieściach bez treści.

Jestem już w Benguela. Baaardzo przyjemne miejsce. Trochę taki Sopot może? Są tu pozostałości kolonialne w postaci urokliwych budynków. Kościoły mają się dobrze. A w Sopocie stare kamienice. I jest też plaża a dzisiaj jest niedziela przecież. mnóstwo Ludzi dookoła I generalnie chill klimat. Wieje ciepły przyjemny wiatr od oceanu. Echhh.

Ta moja miejscówka. 😀 TIA dialog style:

Ja: “Czy tu jest hostel?”
“Nie ma”
“Mapa pokazuję, że tu. Expat hostel” Pokazuję na mapie.
“Nie nie ma”
“A pokoje są?”
“Tak, pokoje są”
“To ja chcę”
“Ok. To pokażę”

Tak jak kiedyś w Afryce.

“Czy jest w pokoju prysznic?”
“Jest”
Odkręcam kran i nic. Spoglądam na człowieka.
“Prysznic jest. Wody nie ma”

TIA This Is Africa 😀😀😀

Czuję, że jestem trochę zmęczony. Tylko to takie dobre zmęczenie. Inne niż wyczerpanie. Coś się zmieniło. Bywałem tutaj już kompletnie wykończony. Może ciało się adoptowało? Może świadomość tego, że jestem bliżej celu daje jakiś dodatkowy napęd?

I nawet rzeka, która przelewała się przez drogę mnie rozbawiła. Bez sensu. Ale tak było. Padają ostatnio w Angoli deszcze. Do tego stopnia, że przede mną pojawiło rozlewisko przewalające się przez jezdnię. Rzeka płynie sobie. Jest normalny nurt. Były dwa takie momenty. Pierwszy przejazd to luz. Drugi jednak…Woda zakryła silnik w całości. Fala, którą sam stworzyłem wystrzeliła metr nad szybą przednią i centralnie spadła na mnie. I tak cały czas dopóki nie wyjechałem z tego po około stu metrach. Zatrzymanie moto byłoby surowo ukarane przez prąd rzeki, który pewnie by mnie zabrał z sobą. Pozostawał tylko jeden kierunek i ciągły ruch. Echhh, ale wesoło. No boki zrywać po prostu.

Jakąś strategię na granicę z Namibią będę jeszcze obmyślał. Off sto kilometrów? Dłuższa droga i trochę lepsza?

Myślę właśnie o tym.

Piast
11.05.2024, 13:16
T34 z kumplem

Namibia jest już tuż za rogiem prawie. Zostało mi około 140 km. To bardzo mało. Miałem w planie tylko jazdę i przekroczenie granicy. Jakby się udało to jeszcze przyjazd do Opuwo. Zobaczymy. TIA i nigdy nic nie wiadomo. Zimno się zrobiło. Spojrzałem na temperaturę i było 21 st. Czyli zimno. 😀

To była przyjemna jazda. Piękne widoczki, mało samochodów, trochę dziur. Ogólnie przyjemnie. Mijałem checkpointy ze spokojem. Nic się nie działo specjalnego. Chociaż…? Coś zamajaczyło w oddali i nie przystawało do otoczenia.

Czołg. Ruski T34 jak nic. Stał tam od lat. Pewnie tylko dlatego, że nasi złomiarze go jeszcze nie namierzyli. Stoi tutaj pewnie dwadzieścia kilka lat. Pozostałość po wojnie domowej. Taka średnio domowa, bo ruscy chcieli tu komunizm wprowadzać. Taki ruski mir z czołgowym wsparciem. Nie tylko oni tu byli. Kubańczycy też. Jak zaczęli się podlizywać ruskim, ponieważ amerykanie nałożyli sankcje na Kubę. A Kuba i tak zbankrutowała, kiedy ruscy zalali świat cukrem z buraka. Nikt nie potrzebował cukru z Kuby. Nawet z Agą spotkaliśmy w Hawanie weterana tej wojny. To był bardzo lokalny bar. Spodnie kleiły się do drewnianych ławek. Dosiadł się do nas człowiek i opowiadał swoją historię. Najbardziej zrozumiałem: “Angola. Dadadadadada”. I pokazuje jak strzelał z karabinu.

Wracając jednak. Wojna skończyła się w 2002 roku i pozostały takie pamiątki. Kawałek dalej brat T34. Wóz opancerzony. Też widać, że z czasów wojny. Ogólnie w Afryce Zachodniej panuje w miarę spokój od jakichś może 20 lat. Wcześniej rzeczywiście było tu słabo.

Wrzucam focie z widoczkami. Ładnie jest po prostu. Bardzo ładnie.

Dojechałem już do granicy i bardzo chciałem jeszcze zatankować moto w Angoli. Paliwo kosztuje tu 1,54 zł. To jednak warto się zatrzymać. Zobaczyłem jedną stację. Jeszcze nie otwarta i sznur samochodów i motorków. Następna stacja tak samo. Następna podobnie. Ale koniec z tym. Zatrzymałem się jako ostatni i tak dumałem co by tu zrobić. Nic nie wymyśliłem. Fart za mnie popracował. Na stacji była policja. Zaczęli do mnie machać. Chyba, żebym podjechał. Uczyniłem manewr. Patrzę a człowiek przebija się przez kolejkę motorków. Każe im się rozstąpić niczym Morze Czerwone i daje sygnał, że mam jechać. Klepie w ramię zucha od, jak to było (?), intrudytora 😀 i jestem pierwszy w kolejce. Ale mi głupio było. Czułem na plecach ciężki chemicznie wzrok motorkowców. Jak nic zaraz dostanę bananem w kask. Zatankowałem na full i jeszcze na chwilę podjechałem do policjanta. Wzrok motorkowców był skupiony na mnie. Jeden coś zaczął wymachiwać rękami. Banana brak. Chyba chciał podejść. To ok. Podchodź chłopie. Tak się stało. Podszedł i…”Czy mogę fotkę?”. Jasne, że tak. Zrobił się festyn. Coraz więcej chętnych się zbierało. A jak zdjąłem kask do zdjęć tłum oszalał z zachwytu. Normalnie czułem się jak Russel Crowe w Gladiatorze. W końcu policjant zainterweniował i nakazał mi odjechać.

Szalony szał po prostu.

Piast
11.05.2024, 13:29
Chyba to Himba

Jestem w Namibii. Niby taki porządek a tu takie…”No gdzie jedziesz?!”. Prosto na mnie. I następny też. Zawzięli się czy co?
O shit! Zmiana pasów ruchu. To ja jadę pod prąd. Oj! Sorki dla Pana. Dla Pani też się należą. Już się naprawiam.

Spojrzałem na mapę i tak mi się ckliwie zrobiło. Nostalgiczne z nutą melancholii w okrasie emocjonalnego poruszenia. 😀 No bierze mnie czasami ten odjazd.

To już Namibia. Zbliżam się do finału. Echh. Te marzenia i zanurzanie się w nich.

Jednak dojechałem do Opuwo. Zatrzymałem się na pierwszej stacji benzynowej i idzie kobieta. Chyba to Himba. Przedstawicielka plemienia, które chcę odwiedzić. Miałem kilka opcji, żeby to zrobić. Po konsultacjach z Bartkiem chciałem zobaczyć, czy to jest ok miejsce. Można jeszcze jechać do wodospadów Epupa. Tymczasem Himba sama przyszła.

Zapytałem o wioskę Himba. Gdzie, co i jak? A ten, co go pytałem zaczął pytać innych. Finalnie po kilkunastu minutach znalazł się tutejszy, który powiedział, że pokaże mi gdzie to jest. To jedziemy. Od terenówką a ja na moto. Wyjechaliśmy za miasteczko kilkanaście kilometrów w góry. I jest. Wioska. Bardzo skromna a w niej ludzie Himba żyjący od pokoleń w taki sam sposób.

Himba można rozpoznać po kilku elementach. Włosy są splecione i sklejone mieszanką z czerwonej ziemi Afryki i wody. Stroje są starannie wykonane ze skóry i metalu. Widać, że nie ma tutaj przypadku. Ma to swój ład i porządek.

Akurat trafiłem na moment, kiedy zaczęły się tańce. Pięknie to wyglądało. Rytm i ruch. Plemienna wspólnota. Jest w tym jakiś czar.

Nie sądziłem, że tak szybko to się zdarzy. Jednak się zdarzyło. To był jeden z najważniejszych punktów całej podróży. A w Namibii to już szczególnie.

Jestem oszalały z radości.

nabrU
11.05.2024, 13:38
Czołg to T54/55 czyli młodszy krewniak T34 ;) Ale to w sumie nie ma znaczenia w tej opowieści :Thumbs_Up:

Janek-2004
12.05.2024, 09:37
@Piast, czytając Twoje posty z tej wyprawy, przypomniał mi się Wasz wyjazd sprzed 11 lat lat do Iranu. Na pewno film będzie równie ciekawy jak relacja pisana. Nawet jak "Korka" w nim nie będzie :)

zbychuto
12.05.2024, 10:38
A mnie przypomniał się film z Afryki wschodniej, jak jechałeś z Zibim. Po latach, przypadkiem trafiłem na relacje Zibiego. Ciekawe spojrzenie na tą samą przygodę z dwóch różnych stron

Wysłane z mojego SM-G991B przy użyciu Tapatalka

Piast
23.05.2024, 20:50
"Czy są tu jakieś foczki?”
“Są, ale nie dla ciebie”

Piszę ekspresowy post. Bardziej sprawozdanie z dnia lub dwóch. Z Opuwo ruszyłem w stronę Skeleton Coast. Kurcze, no umordowałem się tą drogą. Ponad 200 km off takiego, który bardzo nie podoba się moto. Luźny żwir i piach. Oj nie podoba się. Mi Też. Koło przednie uciekało mi to lewo to w prawo. I jeszcze zaczęło wiać i też mnie znosić z drogi.

Cały czas w stójce. Po kilkudziesięciu kilometrach podbicia stóp zaczęły mnie piec z bólu. Barki, jakby mi ktoś szpile wbijał. Całe ciało cierpiało.

Choć widokowo było pięknie. Nawet bardzo. Przestrzenie i widoki fantastyczne. Jak w Dolinie Śmierci tylko, że ładniej jeszcze.

W końcu dobiłem do bramy Skeleton Park. A brama zamknięta. Wpuszczają do 15.30 a ja byłem już po czasie. A do tego motocykle nie mogą wjeżdżać do parku. Powód jest banalny. W parku są lwy i przemieszczają się swobodnie. Spojrzałem dookoła. Pustynia. Fakt. Coś jeść trzeba. Ok. I co teraz? Mogłem dostać jedynie permit na tranzyt. Słabo, ale nie mam wyjścia za bardzo. A spanie? Dostałem jakiś pokoik na strażnicy. Z materacem podłogowym. Dawno tak dobrze nie spałem. I nie ważne, że podłoga.

Spać…!

A rano strzała dalej. Wszystko mnie bolało jeszcze. To nic. Jadę. Tylko, że…paliwo. A w zasadzie jego brak. Kalkulowałem, że zatankuję w parku, a z parku miałem wyjechać. Namierzyłem na mapie stację za jakieś 170 km a paliwa miałem na 200. Jechałem na szóstym biegu 40 km/h. W samym parku droga była spoks i jechałem na luzie. Zostało mi 30 km do stacji. Tak zeznawała mapa. Dopytałem jeszcze na wyjeździe o to.
“Nie, nie ma tu stacji” Co!!!
“Jest za 100 km”
Nie ma szans. Zostało mi paliwa na maks. 45 km. Ruch samochodowy był żaden. Nie było wyjścia. Ruszyłem i będę zatrzymywał samochody jeśli jakiś się pojawi.

Nic się nie zdarzyło. Jednak wypatrzyłem jakąś tablicę. Lodge była w pobliżu. To jedyna szansa. Ruszyłem w tamtą stronę i stanąłem na żebry przy drzwiach. Pani była miła z uroczym uśmiechem i odpowiedziała:
“Nie mamy benzyny. Mamy tylko diesel”. Ach ten uśmiech. Tak mi nie pasował do mojej sytuacji. Ale było miło. Załamka.
“Ale poczekaj. Mamy tu gości. Może od nich pozbieramy”. Jest nadzieja. Po kilkunastu minutach nadeszło wybawienie. Uzbierali 10 litrów. Bosko.

Ruszyłem dalej. Droga była bardzo dobra i mogłem sobie pozwolić na odrabianie czasu. Z przodu zamajaczył mi znak “wreck”. O fajnie. To strzała w bok. Dojechałem już do oceanu i zrobiło się miękko pod oponami na tyle, że tylne koło wpadło po oś. I po co mi to było? Czy już za mało miałem przygód? Zacząłem odkopywać rękami moto. Próbowałem się wydostać i nic. Było jeszcze gorzej. Jedyna opcja to położyć moto, przekręcić je po piachu i podstawić na nowo. I miałem fart. Człowiek jechał na ryby i mi pomógł. Wyjechałem.

Przede mną pojawił się rezerwat z kolonią uchatek. Oczywiście chciałem je zobaczyć. Trochę bez przekonania. Może jednak będzie fajnie. Jakaś atrakcje z normalnym dojazdem.

Zatrzymałem się przed bramą i zapytałem o wjazd.

“Czy są tub jakieś foczki?”. Tak naprawdę uchatki.
“Są, ale nie dla ciebie”. A dokładnie. Motocykle nie mogą tu wjeżdżać? Znowu? Najpierw Sekeleton i teraz tu.
Pani wyczuła moje osłabienie.
“Ok. Możesz jechać, tylko wolno. Bo zwierzęta się spłoszą”. Uff.

I warto było. Duża ta kolonia i robi wrażenie. To było bardzo fajnie doświadczenie.

Było jeszcze trochę czasu, więc ruszyłem w stronę Spitzkoppe. Tyle tylko, że to daleko i pomyślałem, że raczej już nie dojadę. Tymczasem kilometry same znikały i coraz bardziej się przybliżałem. Kurcze, skręt w lewo i za 30 km będę. Spoks.

A droga znowu masakra. Tarka z piachem i luźnym żwirem. A jednak jestem na miejscu. To piękne miejsce. Bardzo. Dzisiaj światło było bardzo słabe i zdjęcia mi się nie podobają. Może rano będzie lepiej. Zostaję tu na noc.

Dobranoc

Piast
23.05.2024, 21:05
“I ja też tu byłem”. A jak!

Ten Tony Halik za mną chodzi. “Tu byłem” Tony Halik. “I ja też” RM. Tony był mistrzem i tyle. Narodowy hero.

A u mnie nostalgia. Powoli wyjazd dobiega końca. Jak żyć? Smuteczek mi się pojawia i spełnienie. Ruszyłem z Spitzkoppe w stronę Sossusvei i w myślach miałem jakiś nocleg po drodze. To ponad 500 km z czego większą część to droga gruntowa. Znając tutejsze przejazdy mogłem sobie wyobrazić jak będzie. Po drodze zahaczyłem o Dune 7. Podobno najwyższa na świecie. Ma 383 m wysokości. Fajna. Warto było podjechać tutaj.

Droga jak droga. Muszę przyznać, że się wytrenowałem w jeździe po tym żwirze, tarkach, piaskach i całym tym dobrodziejstwie. Mogę cały wykład napisać o technikach, które sobie wypracowałem. Od stóp po myśli w głowie. Całościowo. Jednej rzeczy nie opanowałem. Tych….złoczyńców w 4x4. Co za…złoczyńcy! Widzą, że jadę na moto i co robią? Nic. Cały czas na pełnym gazie. Za nimi idzie kurzawa, która leci centralnie na mnie. Nic, kompletnie nic nie widziałem a moje zęby wyglądały jak w zaawansowanym stadium próchnicy. O oczywiście złapałem ślizga. Nic poważnego, tylko zaczyna mi już brakować trytytek, czyli pasków zaciskowych. Halogen, szybą, torby boczne. Wszystko już jest opaskowane. Andrzej (Motomotion) będzie miał robotę. A przy okazji dzięki za włącznik świateł. Cały czas działa.

Wracając do wątku. Złoczyńcy już dawno pojechali a moto leży. Nie ma nikogo czyli będzie dźwigane. I tak się stało. Wyrobiłem sobie technikę o nazwie “skosomarsz”. Skoro się zastanawiacie o co chodzi to odpowiadam w skrócie. Najpierw przysiad i mocny chwyt za kierownicę motocykla. I z tego przysiadu nie ruch w górę, tylko po złapaniu odpowiedniego kąta wygląda to jakbym pchał motocykl. Jeśli koło jest zablokowane motocykl zaczyna się podnosić a ja wraz z nim.

Dojechałem wreszcie do Sesriem. To jakieś 60-70 km przed wydmami i BANG! Dalej motocykle nie mają wstępu. Co jest? Znowu taka akcja? I tak chciałem tu złapać nocleg, ale co dalej? Pomyślałem sobie, że ma drugi dzień stanę u bram parku na żebry. Może Niemcy mnie przygarną. Takie reparacje dla polskiego narodu. Tymczasem potrzebowałem znaleźć jakiś nocleg. I były takie dwa miejsca z pokojami. W jednym zero wolnych miejsc. W drugim były pokoje i tak wypaśnie ogólnie. Z basenem na zewnątrz. Pełny bajer dla bogatych…wiecie kogo 😀😀😀. I rzeczywiście cena za pokój na bogato. To jedziemy. Oczy Kota W Butach ze Shreka. Kontakt? Jest. “A jakiś discount?”. Oczy kocie. A w myślach “Nigdzie się stąd nie ruszam”. Wyczekuję, sapnięcie i “No chyba, żebym policzył jak dla guide'a”. Oczywiście, że jestem nim. Na przykład…i tu szukałem czegoś, jakiegoś sprytnego kamuflażu. Nic. Pusto. Jednak warto było się nie odzywać, bo padło: “I gotówka”. To było kluczowe. “Gotówka yes t”. Kończąc temat, połowa ceny. Dogadane. A pokój na wypasie.

Poszedłem torby do moto i mnie przytkało. Zobaczyłem samochód 4x4 a na nim dwie naklejki w kolorach PL z imieniem Ania i Radek. Poczułem się jak Stuhr w Seksmisji: “Albercik, jesteśmy uratowani!!!”.

Jeszcze nie wiem o co chodzi. Kilka razy już o tym wspominałem. Ja to mam jednak farta w tej Afryce. Próbuję sobie to jakoś ponazywać i robię różne rozkminy. Nic mi się nie wyłania. No może jedna rzecz.

Wspiera mnie moc zjednoczonej energii z kosmosu. Kosmiczna energia, taka z kosmosu. To jedyne wiarygodne i racjonalne wytłumaczenie. Może ktoś ma inne pomysły?

Spędziłem z Anią i Radkiem mega miły wieczór przy kolacji na tarasie z widokiem na pustynię. Delikatny ciepły wiatr i atramentowe niebo z milionami gwiazd nad głową. Pięknie po prostu. Jakby ktoś potrzebował spania w Poznaniu polecam AP Apartments na Starym Mieście. To ich hotel.

A rano ruszyliśmy do Sossusvlei zobaczyć wydmy. O jaaaa! Klimatyzacja. I tak miło i lekko się jedzie. Jaka cisza. Ania: “Tam masz taką kiełbaskę to sobie zjedz. I picie tam jest”. Radek: “A może wolisz z lodówki? Bo mam tutaj”.
Dziki człowiek. Ja. No dzicz. Jakbym zapomniał, że o tych wszystkich luksusach. To się porobiło.

Wjechaliśmy w kierunku Deadvlei. Napęd 4x4 robi dobrą robotę. Auto tnie piach aż miło. A później to już spacerek na wydmy i jeszcze kawałek dalej. I jednak dobrze, że tu przyjechałem. Przez moment miałem lekkie wahnięcie. Już trochę wydm w swoim życiu widziałem. Jest tu bardzo fajnie. I jazdą po piachu daje frajdę. Trochę sobie pojeździłem autem Ani i Radka. Jest dobrze. A później już powrót. Pożegnaliśmy się i każdy ruszył w swoją stronę. Ja do RPA. I nie jadę do Cape Town. To nie mój cel.

Przylądek Igielny. To tam się wszystko zaczęło kiedy jechałem przez wschodnią Afrykę. Domknięcie afrykańskiej pętli będzie właśnie w tym miejscu.

Piast
23.05.2024, 21:20
Taaaaak!!! Dalej już się nie da 😀😀😀

Próbuję to wszystko poukładać sobie w głowie. Może potrzebuję jeszcze kilka chwil. Teraz po prostu pozwalam sobie na bycie w tej magii podróżowania. Ten “stan bycia w podróży” sam w sobie jest magią, czymś jedynym i niepowtarzalnym.

Teraz zazdroszczę poetom. Taki tekst na przykład: “Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu”. Jak on to wymyślił? Nie było wtedy GPT. Dobry był skubany. Albo tacy filozofowie: “Per aspera ad astra”. I pozamiatane.

I co ja teraz mam wykombinować? Z takiego bla, bla, bla psychologicznego to bym coś jeszcze wykombinował, ale nie o to chodzi.

Może tak najprościej. Wrócę do wątku, który kiedyś był już tu grany. “Pierwiastek życia”. Można codziennie jeść obiad nie czując jego smaku. Można spotykać ludzi i mijać się z nimi “To co? Zdzwonimy się”. Można przejść przez życie odliczając dni, czekając na następne rocznice, święta, urlopy.
A może tak być, że obiad, spotkani ludzie, rocznice, święta, urlopy mają swoje aromaty i kolory. Cieszą i są wartością tak po prostu. Wzbogacają nas wszystkich. “Pierwiastek życia”.
O to chodzi w tym “stanie bycia w podróży”. Mam poczucie, że każdy dzień był wypełniony takimi przeżyciami.

Jak żyć jak wrócę? Właśnie tak. Aromaty I kolory są obok. Wszędzie dookoła. Wystarczy na chwilę przystanąć.

chomik
23.05.2024, 21:29
Super, mam nadzieję, że będzie się można z Tobą spotkać na IZI-M. Gratulacje z wyprawy, mega wyczyn :)

lecchu
24.05.2024, 10:21
Wielki dzięki za tę opowieść, magiczna.

Pzdr
L.

Wegrzyn
24.05.2024, 10:28
Dzieki, swietnie sie czytalo.

Piast
24.05.2024, 10:29
Super, mam nadzieję, że będzie się można z Tobą spotkać na IZI-M. Gratulacje z wyprawy, mega wyczyn :)

Jasne. Widzimy się. :):):)

RonDell
24.05.2024, 10:30
Nic dodać, nic ująć. Pięknie!!!

Piast
24.05.2024, 10:36
@Piast, czytając Twoje posty z tej wyprawy, przypomniał mi się Wasz wyjazd sprzed 11 lat lat do Iranu. Na pewno film będzie równie ciekawy jak relacja pisana. Nawet jak "Korka" w nim nie będzie :)

Właśnie zbieram się do montażu :) Taki etap. Zbierania się :):):)

Korek pozdrawia wszystkich. Na jesieni mamy w planie jakiś wypad.

A mnie przypomniał się film z Afryki wschodniej, jak jechałeś z Zibim. Po latach, przypadkiem trafiłem na relacje Zibiego. Ciekawe spojrzenie na tą samą przygodę z dwóch różnych stron

Wysłane z mojego SM-G991B przy użyciu Tapatalka

Taaaa...ten wyjazd duuuużo mnie nauczył i kosztował. :(

zimiok
24.05.2024, 10:46
Barawo! Szacun!!!!!

nabrU
24.05.2024, 10:48
Wielkie dzięki za zabranie nas do Afryki :Thumbs_Up:

Piast
24.05.2024, 11:47
A statek z motkiem sobie płynie :):):)

Z tego co widzę jest gdzieś w okolicy Senegalu. Na IM chyba nie zdążę go przygotować, więc chyba czym innym przyjadę.

Moto spisał się świetnie. Kilka usterek to raczej moja zasługa :) Kilka razy leżałem na glebie. Plus wszystkie transporty łodziami itp. Mechanicznie wszystko było super. Straty to:

Oberwane oba halogeny
Połamane lusterka
Zerwana dźwignia zmiany biegów
Zerwane śruby mocujące szybę
Zerwane boczne sakiewki
Wyciek płynu hamulcowego

I najsłabsza część. Zamontowałem sobie aluminiową narzędziówkę z tyłu moto. Niestety waliła o zacisk hamulca i stąd wyciek płynu. Nawet jak skręciłem amora i sprężynę na maka to i tak było słabo. To jest do wyrzucenia. Będę raczej sam sztukował taką narzędziówkę. Po pierwsze węższa. Około 6 cm. Dodatkowo krótsza, żeby nie waliła w zacisk.

Natomiast sprawdziły mi się opony. Miałem jeden komplet na cały wyjazd. Zrobiłem na nich około 19 000km. Mitas E07 Dakar. To nie jest reklama sponsorowana :):):) Nie mam żadnych sponsorów :):):) Po prostu mi się sprawdziły. Żadnych przecięć, dziur, ochrona felg, bo nie dobijały. Na deszczu nie czułem, że się ślizgam.

Dokładnych kosztów wyjazdu nie znam. Po prostu w pewnym momencie przestałem już liczyć. Wolałem mieś frajdę z "bycia" w podróży. Tak na oko:

Wizy - 5000 - 6000zł
Paliwo - między 1,5 - 9 zł za litr. Wypaliłem około 1000-1100 litrów. Myślę, że koszty paliwa to 5000 - 6000 zł.
Wysyłka motocykla do PL 1180 USD. Z kratą, pakowaniem itp. Dodatkowe koszty to jeszcze odbiór w PL. Jakieś 800 - 1000 zł.
Spanie - między 15-25 USD. Aczkolwiek w Namibii 100 USD przy wydmach.
Inne koszty po drodze - opłaty za łodzie i przeprawy, wjazdy do parków, jedzenie, serwis motocykla itp.
W sumie jakieś 30 000 zł.

Mniej więcej tak to wygląda finansowo. Myślę, że można by ten wydatek zmniejszyć do 25 000 zł. Szczególnie na wizach, bo za Nigerię zdecydowanie przepłaciłem. Może coś na cenach biletów na prom. Plus kilka innych ruchów, gdzie teraz widzę, że były to niepotrzebne wydatki.

:):):)

Dubel
24.05.2024, 13:11
:bow::bow::bow:

Bohun
24.05.2024, 14:41
Uszanowanie:bow:. Dotarłem do końca i powiem żeś świr:D

Pawel_z_Jasla
24.05.2024, 15:08
Pięknie:Thumbs_Up::bow:

Adagiio
24.05.2024, 16:36
Dzięki że zabrałeś mnie ze sobą na wyprawę.
Zdrowia.

consigliero
24.05.2024, 16:41
A statek z motkiem sobie płynie :):):)

Z tego co widzę jest gdzieś w okolicy Senegalu. Na IM chyba nie zdążę go przygotować, więc chyba czym innym przyjadę.

Moto spisał się świetnie. Kilka usterek to raczej moja zasługa :) Kilka razy leżałem na glebie. Plus wszystkie transporty łodziami itp. Mechanicznie wszystko było super. Straty to:

Oberwane oba halogeny
Połamane lusterka
Zerwana dźwignia zmiany biegów
Zerwane śruby mocujące szybę
Zerwane boczne sakiewki
Wyciek płynu hamulcowego

I najsłabsza część. Zamontowałem sobie aluminiową narzędziówkę z tyłu moto. Niestety waliła o zacisk hamulca i stąd wyciek płynu. Nawet jak skręciłem amora i sprężynę na maka to i tak było słabo. To jest do wyrzucenia. Będę raczej sam sztukował taką narzędziówkę. Po pierwsze węższa. Około 6 cm. Dodatkowo krótsza, żeby nie waliła w zacisk.

Natomiast sprawdziły mi się opony. Miałem jeden komplet na cały wyjazd. Zrobiłem na nich około 19 000km. Mitas E07 Dakar. To nie jest reklama sponsorowana :):):) Nie mam żadnych sponsorów :):):) Po prostu mi się sprawdziły. Żadnych przecięć, dziur, ochrona felg, bo nie dobijały. Na deszczu nie czułem, że się ślizgam.

Dokładnych kosztów wyjazdu nie znam. Po prostu w pewnym momencie przestałem już liczyć. Wolałem mieś frajdę z "bycia" w podróży. Tak na oko:

Wizy - 5000 - 6000zł
Paliwo - między 1,5 - 9 zł za litr. Wypaliłem około 1000-1100 litrów. Myślę, że koszty paliwa to 5000 - 6000 zł.
Wysyłka motocykla do PL 1180 USD. Z kratą, pakowaniem itp. Dodatkowe koszty to jeszcze odbiór w PL. Jakieś 800 - 1000 zł.
Spanie - między 15-25 USD. Aczkolwiek w Namibii 100 USD przy wydmach.
Inne koszty po drodze - opłaty za łodzie i przeprawy, wjazdy do parków, jedzenie, serwis motocykla itp.
W sumie jakieś 30 000 zł.

Mniej więcej tak to wygląda finansowo. Myślę, że można by ten wydatek zmniejszyć do 25 000 zł. Szczególnie na wizach, bo za Nigerię zdecydowanie przepłaciłem. Może coś na cenach biletów na prom. Plus kilka innych ruchów, gdzie teraz widzę, że były to niepotrzebne wydatki.

:):):)

Ta narzędziówka to był dla mnie zawsze konflikt właśnie z zaciskiem, na asfalt może jeszcze ujdzie ale na złych drogach to proszenie się o kłopoty. Pozytywnie zazdroszczę przygody

smigacz
24.05.2024, 17:34
Wielki SZACUNEK za Odwagę i Wspaniałą Relację. Przypominasz Nam Co jest główną Ideą Forum. Oby więcej takich Relacji.

furman
26.05.2024, 10:40
Bardzo dziękuje za wspaniała relację.

chrusja
27.05.2024, 23:37
Z ogromną przyjemnością przeczytałem i obejrzałem fotki.. Gratuluję wyprawy...no i mega SZACUN !!

czosnek
30.05.2024, 08:53
Kawał przygody! Dzięki za relację.
Może przegapiłem ale ile czasu trwał przejazd przez samą Afrykę?
Ps. Nie kusiło Cię żeby zostawić motocykl w RPA i za jakiś czas wrócić wschodem? :)

Ypsi
30.05.2024, 11:36
Wschodem już jechał :)
Też gdzieś na forum jest relacja z tego co pamiętam i na jutubach, oglądaliśmy z kumplem w robocie.

rumpel
30.05.2024, 13:24
w robocie sie robi a nie filmy ogląda ;)

Piast
02.06.2024, 13:24
Siemka, dzięki za wasz udział forumowy w tej podróży :):):)

Odnośnie wschodu. Tak, to już było grane. Aczkolwiek brałem pod uwagę zostawienie moto i powrót na kołach. Lubię jeździć w Afryce. Natomiast są tu dwie kwestie do uwzględnienia.

Niestety obecnie nie można przejechać wschodem do Europy z uwagi na wojnę w Sudanie i chyba też w Etiopii coś się dzieje. Z tego co się orientuję ovarlanders wysyłają sprzęty z Kenii do Omanu albo Jemenu. I to też jest wątpliwe z uwagi na ataki Huti. Mocno się tam teraz skomplikowało.

A drugi temat jest taki, że umówiłem się z wspominanym tutaj Korkiem na jazdę we wrześniu. Jak umowa to umowa :)

Trzymajcie się. Do zobaczenia na szlaku.

Komar
06.06.2024, 14:26
Zostałem natchniony tą relacją.
Trzeba będzie ruszyć się w tamtym kierunku jak Bóg i dziewczyna pozwoli.

Korbol
06.06.2024, 16:58
Dzięki Piast za relacje. Dzięki takim tematom jest jeszcze sens się tu logować.

Wysłane z mojego SM-A528B przy użyciu Tapatalka

qbaRD07
10.06.2024, 14:33
Dla mnie to również była ciekawa lektura.
Podziwiam i pozdrawiam

Dredd
06.07.2024, 18:49
Wielkie dzięki, że zabrałeś nas ze sobą na taką wyprawę :drif:
Właśnie skończyłem czytać, dozując sobie przyjemność tylko wtedy, gdy na pewno miałem na nią czas :)

Zaciekawiło mnie jedno: co odpowiadałeś ludziom, jak żądali od Ciebie pieniędzy (za nic)?

Piast
07.07.2024, 22:57
Wielkie dzięki, że zabrałeś nas ze sobą na taką wyprawę :drif:
Właśnie skończyłem czytać, dozując sobie przyjemność tylko wtedy, gdy na pewno miałem na nią czas :)

Zaciekawiło mnie jedno: co odpowiadałeś ludziom, jak żądali od Ciebie pieniędzy (za nic)?

Miałem taką akcję gdzieś w Gambii może. Nie pamiętam. Na checkpoincie gość mnie pyta: "Co.masz dla mnie, co masz dla mnie?"

A ja na to: "Serce pełne miłości do ludzi". Cała.załoga rynęła śmiechem. Kolo machnął ręką i tyle było z tego.

Ogólnie przyznaję, że miałem tyle co nic pytań o kasę.

Po pierwsze jechałem na wyłączonych światłach. Czyli jak inne motorki. Zanim się połapali, że jedzie portfel byłem już daleko. Kilka razy słyszałem jakieś krzyki. Tylko patrzyłem w lusterko czy nie wyciągają kałacha.

Druga rzecz to kamerka. Boją się nagrywania i publikacji na YT. Ichi Boots wpyściła taką scenę z Kamerunu. Później pojawił się filmik jak gości popisowo degradują i wyrzucają z policji.

Taką sytuacja.

Piast
04.11.2024, 17:34
Ja tylko lojalnie informuję, że wrzuciłem pierwszy filmik z Afryki na YT :):):)

https://www.youtube.com/watch?v=9CmW6wteJKQ&t=47s

Piast
24.11.2024, 21:44
O... nauczałem się :):):)


<iframe width="560" height="315" src="https://www.youtube.com/embed/9CmW6wteJKQ?si=Tfj_PPVtbkg7i6c4" title="YouTube video player" frameborder="0" allow="accelerometer; autoplay; clipboard-write; encrypted-media; gyroscope; picture-in-picture; web-share" referrerpolicy="strict-origin-when-cross-origin" allowfullscreen></iframe>

Piast
24.11.2024, 22:26
<iframe width="560" height="315" src="https://www.youtube.com/embed/FcnidIZPauY?si=p5NmOT2ovlH6fkvx" title="YouTube video player" frameborder="0" allow="accelerometer; autoplay; clipboard-write; encrypted-media; gyroscope; picture-in-picture; web-share" referrerpolicy="strict-origin-when-cross-origin" allowfullscreen></iframe>

Piast
24.11.2024, 22:28
<iframe width="560" height="315" src="https://www.youtube.com/embed/ukbsBhsr4us?si=ADLmVSS01FK0vXKy" title="YouTube video player" frameborder="0" allow="accelerometer; autoplay; clipboard-write; encrypted-media; gyroscope; picture-in-picture; web-share" referrerpolicy="strict-origin-when-cross-origin" allowfullscreen></iframe>

Piast
24.11.2024, 22:29
<iframe width="560" height="315" src="https://www.youtube.com/embed/RZrAsjPJTXg?si=IJUHFyxo1ctViZLD" title="YouTube video player" frameborder="0" allow="accelerometer; autoplay; clipboard-write; encrypted-media; gyroscope; picture-in-picture; web-share" referrerpolicy="strict-origin-when-cross-origin" allowfullscreen></iframe>

Piast
24.11.2024, 22:30
<iframe width="560" height="315" src="https://www.youtube.com/embed/A-6fj3Xa-eg?si=dCIrR3pSKdPG55f5" title="YouTube video player" frameborder="0" allow="accelerometer; autoplay; clipboard-write; encrypted-media; gyroscope; picture-in-picture; web-share" referrerpolicy="strict-origin-when-cross-origin" allowfullscreen></iframe>

Piast
24.11.2024, 22:31
<iframe width="560" height="315" src="https://www.youtube.com/embed/TFVaABRppzg?si=w8rqpLZ1CvhnVDE4" title="YouTube video player" frameborder="0" allow="accelerometer; autoplay; clipboard-write; encrypted-media; gyroscope; picture-in-picture; web-share" referrerpolicy="strict-origin-when-cross-origin" allowfullscreen></iframe>