PDA

View Full Version : Iran 2022 – tym razem naprawdę!


Dredd
18.03.2024, 20:42
- Ty jednak byłeś w poprzednim wcieleniu kotem i dlatego cię tak ciągnie do tej wielkiej kuwety!
Tak oto najukochańsza małżonka podsumowała moje wysiłki, aby w naszą podróż po Iranie wpleść jak najwięcej pustyni :)
Ja tymczasem siedziałem nad modyfikacją planu naszej podróży z 2019 roku do Iranu.

Allah po raz kolejny dał nam (oraz niestety chyba całemu światu) lekcję pokory. Znów uświadomiliśmy sobie, jak niewiele w gruncie rzeczy zależy od nas.
Mało tego, że – z racji covidu – podróż trzeba było odłożyć na 2 lata, to przez wybuch wojny na Ukrainie droga powrotna nie będzie przebiegać, jak planowałem pierwotnie: przez Azerbejdżan, Rosję i Ukrainę. Nie zobaczymy Baku, stepów po drodze do Elisty czy też ogromnego posągu Buddy w churule w Eliście.

Nie będzie romantycznie – nie jedziemy już Harleyem.
Będzie za to… jakby to ująć: „praktisch” czyli po prostu praktycznie. Nasz motocykl to wybrany trochę mniej sercem, a w większej części rozumem - BMW GejeS 1250.
Nadaje się do dalekiej jazdy we dwoje, pokona lekki teren, da się go wygodnie zapakować.
Choć podczas jazdy nie czuć tego charakterystycznego bicia mechanicznego serca (jakie było w Harleyu), potrafi pokonywać kilometry, przenosić nas do innych ludzi, miejsc i krajów. Towarzyszy nam w podróżach (a może to my – jemu?) od jakiegoś czasu – we wrześniu będzie to już 3 lata, zaś za nami już ponad 38.000 wspólnych kilometrów. Trochę zdążyliśmy się więc polubić.

Formalności w stylu: zaproszenie, wiza, carnet de passage załatwione. Było o tyle łatwiej, że tę drogę już przechodziliśmy 3 lata temu: wystarczyło powtórzyć.
Wielkimi krokami nadchodzi dzień wyjazdu.

W piątek robimy pakowanie, żeby w sobotę z samego rana wystartować.
Robię jeszcze pamiątkowe zdjęcie przebiegu, który – mam nadzieję już jutro – przyzwoicie wzrośnie.


132935


Ponieważ jedziemy we dwoje, także relacja naszej wycieczki powstała dzięki 2 osobom: oprócz mnie część tekstu napisała Ania, a całość nie powstałaby gdyby nie jej zdjęcia oraz oczywiście notatki.


Dzień 1 – sobota, 16 lipca


132936


Wstajemy o 5:30. Wyglądając za okno szału nie ma – na termometrze raptem 13 stopni. Ale słonko świeci! Na szczęście nie przytrafiły nam się żadne plagi egipskie w stylu zapalenie spojówek czy przeziębienie; psie zdrowie także nie spłatało żadnego figla :)
Tradycyjnie już wybierając wschodnie kierunki rozpoczynamy naszą podróż słowami: Bi ismi Allahi ar-rachmani ar-rachim, oddając się pod Boską opiekę.
Bez bicia przyznaję się, że tym razem nie przygotowałem się do podróży jak należy – ze słów po Irańsku znam zaledwie kilka w stylu: dzień dobry, dziękuję, Polska czy do widzenia. No dobra, jeszcze dwa: hoda – Bóg i kos – cipa. Nie jestem przekonany, czy tego ostatniego użyję na wakacjach :)

Pierwszy raz od dłuższego czasu, wyjazd rozpoczyna się zgodnie z planem. No prawie... Start był zaplanowany na godzinę 6, ale finalnie wyruszyliśmy o 6:30. Przez Polskę droga idzie szybko, jedziemy prawie cały czas 140 km/h, a motocykl spala ok. ok. 8 litrów. Ojczyzna żegna nas jednak szarością nieba i chmurami. Zimno; Żabie z nosa lecą gile: „Przewidywałam taki scenariusz, więc mam na sobie merynosy, skórzane portki i dodatkowo pełny zestaw kondomów, ale i tak mogłoby być cieplej, cóż … ogrzewa nas nadzieja dotarcia do najcieplejszego miejsca na ziemi – na pustynię Lut.”.
Granicę z Czechami przekraczamy ok. godz. 10. Zielono. Witają nas bunkry i PGRy. Temperatura trochę wzrosła - 20 stopni.


132937


132938


W Czechach remonty autostrady, mijanki przy robotach. Jazda jest słaba, ponieważ nie ma wyznaczonych i oznaczonych żadnych objazdów. Jesteśmy zdani na GPS.
Na Słowację wjeżdżamy ok. godziny 11 i pokonanie tego niebagatelnego kraju zajmuje prawie 4 godziny… Szczęśliwie na niebie słońce i 22 stopnie.


132939


Jakieś 50 kilometrów przed Budapesztem ruch na autostradzie znacznie się zagęścił i zrobiły się straszne korki. Przekrój współtowarzyszy drogi jest naprawę światowy: Niemcy, Holendrzy, Belgowie, Anglicy, choć w 99 % twarze ciemne z wąsem, zaś samochodowa moda stawia na burki i chusty. Przy drodze bardzo mało drapieżnych ptaków, które lubię obserwować podczas jazdy i na które tutaj liczyłam (zawsze były), ale może dzisiaj to nie jest ich dzień.
Krótko przed serbską granicą, na jednym z postojów dla rozprostowania kości, zagaduje nas kierowca tureckiego tira. Pyta czy mamy ochotę na herbatę. Cóż to za pytanie – zawsze mamy! Nie ma popeliny, jest czajniczek z prawdziwego zdarzenia. Tak mnie ucieszyła ta herbata, iż finalnie chwytam szklaneczkę, z której poprzednio pił pan tirowiec :). Na pytanie jak obecnie żyje się w Turcji, mówi że dobrze, że jest praca i jakoś wiele się nie zmieniło pomimo inflacji. Wypijamy dwie kolejki herbaty, dziękujemy i lecimy dalej.

Jazda idzie pięknie, temperatura rośnie. O porannym chłodku już prawie zapomnieliśmy :)


132940


Na kilka kilometrów przed granicą z Serbią korek jak cholera. Pech chciał, że to kolejka do granicy. Jeśli staniemy na jej końcu, to może rano ujrzymy Serbię.


132941


Co robić? Przepychamy się środkiem, bokiem, poboczem, rowem, potem znowu środkiem i rowem. Jak to dobrze, że jedziemy Gejesem! Rozlega się dźwięk klaksonów; czy to na nas? Chyba niestety tak... Blisko granicy do kolejki wpuszczają nas 2 babeczki w chuście. Mamy 3 kolejki do wyboru, ale jak to bywa – obstawiamy tę złą. Bus tarasuje drogę. Chłopaki z samochodu obok pokazują aby wpychać się na pierwszego. Cóż robić, skoro tak nalegają ? :) Celnik wziął paszporty, podbił i oddał – całość 40 sekund. Jedna wspólna granica. Serbio witaj!

Jest godzina 19. Śpimy już w Serbii, zaraz za granicą, w miejscowości Horgos. Meta u prywatnej osoby. Cena 2500 RDS, ale nasza pani gospodyni mówi, że nie ma jak wydać i bierze 2000. Finalnie po rozmienieniu pieniędzy zostawiamy jej rano na stoliczku 500 zgodnie z pierwotnymi ustaleniami. Miasteczko bardzo ładne. Są tu ponoć termy i jest duże jezioro – ale nie sprawdzaliśmy. Dużo pięknej, starej drewnianej zabudowy; domy z rzeźbionymi gankami, drewniana brama do parku. Tankujemy naszego osiołka po 199 dinarów za litr. W miasteczku duży market – ceny jak w Polsce, no może trochę wyższe. Ogólnie jest trochę knajpek. Siedzi w nich dużo ludzi. Jedzą, piją, śmieją się – pełny tryb wakacyjny. Zasiadamy w lokalu, w którym nie ma tłumów, ale za to zacnie pachnie pieczonym mięsem. Nos nas nie zawiódł. Jemy przepyszną plejskavicę i cevapy, pijemy dużo schweppsa (nigdzie nie smakuje tak, jak na wakacjach). Płacimy za wszytsko 1200 RSD. Nie dajemy rady zjeść bułek, które otrzymaliśmy do mięsa – będą idealne na jutrzejsze śniadanie. Ok 22 idziemy spać. Za oknem świerszcze i gwiazdy. Podsumowanie dnia to: pełne brzuchy i pryszcze na tyłku oraz 1070 pokonanych kilometrów.


132942


132943

rumpel
18.03.2024, 20:51
pijemy dużo schweppsa (nigdzie nie smakuje tak, jak na wakacjach). oj tak!

Rafał_RD
18.03.2024, 22:00
:lukacz: nieźle się zapowiada, dajesz Panie...

PS. 8L/ 140km/h nie mało

Wegrzyn
19.03.2024, 09:03
zasiadam do czytania :umowa:

furman
19.03.2024, 12:25
Czyta się :)

Bohun
19.03.2024, 15:33
:lukacz: nieźle się zapowiada, dajesz Panie...

PS. 8L/ 140km/h nie mało

Tragedii nie ma. Przy takim przelocie miałem taki spalanie transalpem sześćsetnym, ale co to była za jazda :D Do tego 1l oleju na 1000km :haha2:

Będę czytał :)

Dredd
19.03.2024, 20:57
PS. 8L/ 140km/h nie mało

Tragedii nie ma. Przy takim przelocie miałem taki spalanie transalpem sześćsetnym, ale co to była za jazda :D Do tego 1l oleju na 1000km :haha2:


8 litrów/100km to nie jest wcale szczyt osiągnięć niemieckiej techniki.
Kiedyś próbowaliśmy (oczywiście na niemieckich autostradach;)) jechać ciut szybciej, aby zaoszczędzić trochę czasu na przelotach.
Okazało się, że jest to zupełnie bez sensu, bo spalanie poszybowało ostro (10-12l), a czas zaoszczędzony przez szybką jazdę, traciliśmy na częstych postojach na tankowanie. :vis:

Dredd
22.03.2024, 19:40
Dzień 2 - niedziela, 17 lipca

Pobudka o 5. Trochę nie możemy się zebrać, ale udaje się wystartować o 6. Zostawiamy senny o tej porze Horgos za sobą i kierujemy się w stronę autostrady, którą zamierzamy pokonać całą Serbię, Bułgarię i dotrzeć do Turcji. Naszą uwagę przykuły poparkowane jak popadnie wzdłuż drogi samochody, w których spali ludzie. Pewnie czekali ładnych kilka godzin na granicy, a do Serbii wjechali nad ranem i usiłowali złapać choć kilka godzin snu.


133104


Na chwilę obecną pusto na drodze, 20 stopni, trochę leniwego słońca i chmury. Wreszcie widzimy wesołe pola pełne słoneczników - te zawsze będą nam się kojarzyć z wakacjami !


133105


Ruch jednak dość szybko robi się duży. Ciekawe czy na granicy przyspieszyli tempo, czy jednak wystartowali ci, którzy spali w samochodach na poboczach dróg.

Po drodze tylko tankowanie - za paliwo płacimy prawie 9 zł za litr. Pijemy 2 kawy za 490 RDS. Droga jakoś idzie. Wreszcie widzę moje ulubione drapieżne ptaki, na które tak czekałam. Siedzą dumnie na słupkach lub na ziemi pośród skoszonych zbóż.
Na kolejnej stacji benzynowej podchodzi do nas rudy piesek. Jest łasy na głaskanie i przytulanki. Gdy sięgam do kufra po kiełbasę już macha ogonem. Na drodze mijamy gościa w łaziku, który na miejscu pasażera wiezie cielaka. Później widzimy upchane warstwowo w wózku ciągniętym za samochodem pokaleczone świnki - nie da się na to patrzeć. Domy przy autostradzie wyglądają strasznie biednie. Wydaje się, patrząc na ceny produktów w sklepie i noclegów, że jest tu duże rozwarstwienie społeczne. Niedaleko Belgradu mijamy brązowy znak. Wskazuje on na wzgórze Avala na którym stoi mierząca 204 metrów wieża telekomunikacyjna o tej samej nazwie. Oryginalna wieża została zniszczona w czasie nalotów NATO w czasie wojny kosowskiej w kwietniu 1999 i była o 2 metry niższa. Ta, którą widać obecnie, została zrekonstruowana w latach 2006 -2009. Obecnie na jej 122 metrze znajduje się punkt widokowy, a na 119 kawiarnia. Tyle razy już ją mijaliśmy - może kiedyś uda się na nią wjechać oczywiście windą :)


133106


Na trasie spotykamy Janka na... NAT, który jedzie do Gruzji (pozdrawiamy). Na razie samotnie, bo na miejscu ma dołączyć do niego żona, która leci samolotem. My jedziemy trochę szybciej, więc rozdzielamy się.


133107


Z Jankiem ponownie spotykamy się przed granicą z Bułgarią. Duży korek, lecz jest tak gęsto, że nie można się przecisnąć motocyklem. Najpierw tankujemy. Finalnie, dzięki uprzejmości ludzi, po 100 uśmiechach i podziękowaniach, wciskamy się na klika samochodów przed granicą. Przed godziną 14 wjeżdżamy do Bułgarii. Doliczamy do aktualnego czasu godzinę. Tu jazda autostradą jest o wiele szybsza, ale nie może być za dobrze. Znowu trafiamy na remonty, więc trochę szutrów zaliczonych. Zrobiło się ciepło - 36 stopni. Zatem mnie, nadal ubraną we wszystko co mam, morzy sen. Większość drogi przez Bułgarię przesypiam. Przez przebłyski świadomości widzę, że bułgarskie służby drogowe trochę się ogarnęły z krzakami, które kiedyś były tak bujne, że wchodziły na drogę. Dzięki temu widać też trochę pól uprawnych, słoneczniki. Dużo pustostanów, ruder, opuszczonych wielkich fabryk.


133112


Przed granicą z Turcją (Płovdiv) kolejkowa powtórka z rozrywki: przecież w końcu wszyscy jedziemy w tym samym kierunku. Tu już stoimy karnie razem z samochodami. Granice są dwie: na bułgarskiej celnik rzucił okiem na rejestrację i nas puścił. Turecka z racji bardzo wielu otwartych stanowisk poszła także sprawne. Zaraz za przejściem witają nas znane nam już minarety białego meczetu.


133109


Fajnie jest tu wracać. W pierwszym możliwym punkcie - czyli niedaleko od granicy, zatrzymujemy się aby zapytać o naszą winietkę na autostrady. Okazało się, że można ją bez problemu "przenieść" ze starego motocykla na nowy. Tak też robimy. Dodatkowo ładujemy ją maksymalną możliwą kwotą 100 lir tureckich.
Plan jest taki aby spać na przedmieściach Edirne, które już z daleka wita nas wieloma minaretami. Pierwszy hotel, który wypatrzyłam zastrzelił nas ceną - 120 euro. Drugi APlus kosztuje 32 euro. I tu zostajemy :)
Meta całkiem zacna. Są 2 pokoje - jeden dzienny, drugi - sypialnia oraz kuchnia i łazienka. Na stanie mamy również kota Pamuka. Pamuk z liczymi ranami poniesionymi zapewne w ulicznych bojach jest "kotem nadwornym". Śpi na hotelowych kanapach i ma hotelową wyżerkę.


133110


133111


W drodze do sklepu po wodę spotykamy kolejnego psa, który zamiast kiełbasy wolał głaskanie. Wciągamy po lodziku i o ok 21:30 idziemy spać. Siadanie zaczyna się o 7, wcześniej nie ma szans. Wyłączamy klimę, otwieramy okno i do łóżka.
Ten dzień zamykamy wynikiem 898km.

raf
22.03.2024, 19:59
Czyta się, pisz :Thumbs_Up:

Melon
22.03.2024, 20:04
Ten dzień zamykamy wynikiem 898km.

Nieźle dajesz, mnie upały powyżej 30 zabijają albo to pesel. :D

Dredd
27.03.2024, 15:34
Ten dzień zamykamy wynikiem 898km.

Nieźle dajesz, mnie upały powyżej 30 zabijają albo to pesel. :D

Mnie z biegiem lat upały w Polsce także zaczęły doskwierać.
Nie wiem jak to działa, ale na wakacjach nadal jest spoko.
W sumie na motocyklu nie ma problemu jak się jest miss mokrego podkoszulka :D


Jedziemy dalej.


Dzień 3 – poniedziałek, 18 lipca

Dominik nie może spać. Z uwagi na powyższe, wstaję i ja. Jest godzina 4:00 (3:00 czasu polskiego). Żegnaj śniadanko o siódmej! …. W recepcji mijamy słodko śpiącego na kanapie Pamuka. Dziadzisko nawet nie otworzyło oka. Ruszamy o 5:00. Dzisiaj dość długa droga, bo mamy w planach 1200 km, co biorąc pod uwagę tureckie drogi powinno spokojnie się udać. Edirne śpi. Ciemno. Na niebie księżyc.
Żegna nas pierwszy tego dnia adhan (muzułmańskie wezwanie do modlitwy):
Allahu akbar, allahu akbar…
„… Przybywajcie na modlitwę. Modlitwa jest lepsza niż sen…”

Na pewno jazda motocyklem jest lepsza niż sen :)

Uwielbiam adhan na wakacjach! W ogóle nie przeszkadza mi, że tak naprawdę nie pozwala się wyspać :) Chyba już na zawsze będzie mi się kojarzył ze stanem bycia w podróży, odmiennym kulturowo krajem i przygodą.
Jego pierwsze słowa „Allahu akbar” Bóg jest wielki, czyli tzw. takbir towarzyszą nam podczas każdej podróży motocyklem. Naklejkę z takim napisem, oczywiście po arabsku kupiliśmy podczas naszej poprzedniej nieudanej próby dotarcia do Iranu i została naklejona na szybie motocykla. Gdy w Polsce ktoś pyta co oznacza ten napis mam dwie odpowiedzi : gdy rozmawiam z osobą z otwartym umysłem mówię prawdę, a gdy wprost przeciwnie – mówię, że to „Polska” po arabsku. Przecież i tak nie przeczyta :D


133175


133176


Puste ulice Edirne oświetlają ozdobne latarnie. Powoli robi się coraz jaśniej. W sumie to nie pierwszy nasz wschód słońca na motocyklu. Harley w ciepłych krajach – czy tego chcieliśmy czy nie – dał nam wiele pięknych wschodów słońca :)
Często czas przed świtem aż do południa to była jedyna szansa, żeby płynnie jechać. Później gorąc grzał za bardzo chłodzony powietrzem silnik i trzeba było dawać mu odetchnąć. Gejes pod tym względem pozwala na lenistwo.
Początkowo autostrada pusta, jednak dość szybko ruch się zagęszcza. Nad sennie obracającymi się wiatrakami leniwie wstaje słońce.


133177


W zależności jak prowadzi nas dzisiaj droga (tzn. górką czy dolinką) temperatura skacze od 16 do 20 stopni, ale cały czas jest raczej pochmurno i chłodno. Nazwijmy rzeczy po imieniu: jest zimno! A tam gdzie pola z uprawami spowija poranna mgła, dodatkowo wilgotno. Mijamy jedną przewróconą ciężarówkę, przy której uwija się już pomoc drogowa. W oddali majaczą przedmieścia Stambułu. Wokół pola uprawne: zboża i słoneczniki. Dzięki wczesnej pobudce około godziny 9 mamy za sobą już jakieś 400 km, zatem zatrzymujemy się przy autostradzie na zupę ( 15 zł za dwie porcje). Temperatura wzrasta do 24 stopni, ale jakoś nie mam ochoty się rozbierać. Na latarniach przy autostradzie na jednej nodze śpią bociany. Ciekawe, czy zdarzyło się któremuś spaść...

Mamy trochę kłopotów z bramkami na autostradzie, bo nie jesteśmy pewni, czy one działają. Na jednych nas sczytują, na innych nie. Niekiedy system HGS nie działa, lecz trzeba tradycyjnie pobrać bilet i później za niego zapłacić. Raz zdarzyło nam się zapłacić za niezbyt długi odcinek 63 liry. Jednak generalnie rzecz biorąc, autostrady w Turcji są tanie. Paliwo 23,68 za litr – około 8 złotych. Pokonujemy cieśninę Bosforską III Mostem Bosforskim (Most Yavuz Sultan Selim). Ma 2164 m długości, 58,5 m szerokości, a wysokość pylonów sięga 322 m. Jest jednym z najdłuższych pod względem długości przęsła (1408 m) mostów wiszących na świecie. Robi duże wrażenie; szkoda tylko że barierki są na tyle wysokie, że nie można zza nich zbyt wiele zobaczyć. Autostrada piękna, kilka pasów, ale musimy z niej zjechać. Wokół górki i zielono, raz bardziej a raz mniej. Raz w górę, a raz w dół. Ja znowu część drogi przesypiam. Po opuszczeniu autostrady droga idzie trochę wolniej. Wiadomo: ograniczenia, policja i fotoradary.


133178


133179


Ruch drogowy w Turcji: mamy wrażenie, ze Turcy zwolnili, i to znacznie. Bardziej stosują się do ograniczeń. Powstało też dużo fotoradarów, czego nie pamiętamy z poprzednich wizyt w tym kraju. Jest też dużo policji, ale oni raczej są do przewidzenia, ponieważ stawiają dużo wcześniej na poboczu (pod prąd) biały samochód w którym jest ukryty fotoradar. Są też atrapy policyjnych samochodów z migającymi światłami na słupkach.

Około 13 zjeżdżamy na obiad do rodzinnej lokanty. Jemy pysznego (jak zawsze) bakłażana.
Przed knajpką na tradycyjnym piecyku na drewno pyka czajniczek z czajem.


133180


133181


Zrobiło się cieplej i decyduję się rozebrać, choć później tego pożałuję.
Turcja nadal jest niezaprzeczalnie piękna w każdym jej zakątku. Jedziemy na różnych wysokościach, ale raczej nie więcej niż 1500 m. Ponownie: raz zimno, raz cieplej. W oddali dużo ciemnych chmur. Trzeba gonić, bo inaczej deszcz złoi nam skórę. Dobrze, że udaje się złapać dwa samochody „na zająca”, więc droga mija pięknie.


133182


Trochę nas kropi deszcz, ale jedziemy dalej. Docieramy o 16:00 do Erbaa. Tu moglibyśmy zanocować, a dalej dopiero za 240 km w Refahiye. Pogoda słaba, wiec jedziemy dalej.
Upór został nagrodzony: przed Refahiye robi się ładnie.


133183


133184


Stanęliśmy w przydrożnej wiosce napić się ayranu, zaś w piekarni, kupujemy okrągły chleb w stylu macy. Pracują w niej same panie w różnym wieku, sprzedają wyroby zza zakratowanej ściany. Siadamy na murku przed sklepem, gdzie wiele osób próbuje nas zagadnąć. Wcale nie przyjmują do wiadomości, że nie mówimy po turecku :) Tylko na niektórych działa: „turkcze bilmiyorum” czyli „nie rozumiem po turecku”. Swej ciekawskiej naturze nie oparł się nawet uroczy kot.

133185


Wieczorem bierzemy udział w małym „wyścigu” :)
Koleś w stuningowanym fiacie miał ochotę się pościgać, a ja dałem się podpuścić. No cóż, nie wiedział, że GS-es 200 km/h osiąga w bodajże 12 czy 13 sekund. Ale trzeba powiedzieć, że był bardzo waleczny!
Na zakończenie były szerokie uśmiechy i wyciągnięte przez okna machające przyjaźnie ręce całej rodziny :).

Pojawiają się też pasterze ze swoimi stadami i psy pasterskie. Te ostatnie też miały ochotę się z nami „ścigać”, uśmiechając się przy tym całą swą klawiaturą, ale na szczęście też nie miały z nami szans.


133186


Dojeżdżamy do Refahiye, gdzie śpimy w tym samym hotelu co 3 lata temu. Koszt – 300 lir za nocleg ze śniadaniem.
Z parteru budynku zniknął sklepik dziadka w którym kupowaliśmy lokum – dziś nie ma po nim śladu, za to jest tam oczywiście jakiś market. Szkoda!
Za to hotel i obsługa nic się nie zmienili i to dosłownie: na recepcji ci sami starsi panowie, a dziadostwo jakie było, takie jest. Stojąc przy umywalce, na głowę kapie woda z sufitu :)
Pod prysznicem działa tylko zimna woda. Okazało się, że można ją odkręcić, ale wtedy z sufitu kapie bardziej i powstaje obawa, że rozmoczy regips, który może spaść :)
Żona obwąchała się dobrze i stwierdziła, że wcale nie musi tam wchodzić ;) , bo do odważnych dziś nie należy.
Usypia nas głos muezzina z widocznego z okna meczetu. Idziemy spać.
Dziś zrobiliśmy 1203 kilometry.

Ale, ale – nie może być tak dobrze! Ze snu powoli, lecz skutecznie wybija nas rytmiczne: kap, kap, kap… To ciepła woda z kranu pod prysznicem kapie do metalowego, pięknie rezonującego brodzika. Nic sobie nie robi z tego, że zawór doprowadzający zakręcony. Problem rozwiązuje zawiązany na kranie ręcznik, po którym woda łagodnie sączy się nie hałasując …

Melon
27.03.2024, 18:55
:Thumbs_Up:

Luti
27.03.2024, 20:39
No, wreszcie kolejna wstawka.:bow:

Co do upałów na Moto. Temat mocno subiektywny.
Na kałmuckich stepach kobietka mi kiedyś powiedziała, że u nich jest ok z uwagi na niską wilgotność.
Mówiła, że jak jedzie do Moskwy na saksy to zdycha powyżej 25 st. a u siebie przy 40 st da się żyć.
W sumie z biegiem czasu to mi się potwierdziło.
To właśnie ta wilgotność była chyba kluczowa, bo dość spokojnie się śmigało nawet przy 40 st lampie. Dodatkowo oblewająć wodą z publicznych hydrantów bieliznę termoaktywną dla komfortu i naturalnie pilnując bilansu wodnego.

Całosezonowe czarne wdzianko, łącznie z kaskiem. Żaden hightech za szelesty, bez membran.

Dredd
30.03.2024, 16:31
Co do upałów na Moto. Temat mocno subiektywny.
Na kałmuckich stepach kobietka mi kiedyś powiedziała, że u nich jest ok z uwagi na niską wilgotność.
Mówiła, że jak jedzie do Moskwy na saksy to zdycha powyżej 25 st. a u siebie przy 40 st da się żyć.
W sumie z biegiem czasu to mi się potwierdziło.
To właśnie ta wilgotność była chyba kluczowa, bo dość spokojnie się śmigało nawet przy 40 st lampie. Dodatkowo oblewająć wodą z publicznych hydrantów bieliznę termoaktywną dla komfortu i naturalnie pilnując bilansu wodnego.

Całosezonowe czarne wdzianko, łącznie z kaskiem. Żaden hightech za szelesty, bez membran.

Pełna zgoda! Jedyne, co zmodyfikowałem w w/w recepcie na ubiór to kolor kasku - teraz na topie jest biały :rolleyes:
Na motobazarze położyłem łapy na dwóch leżących obok siebie na słońcu kaskach: czarnym i białym i doznałem olśnienia! Czarny gorący, a biały ledwo letni.
Niby to oczywiste, ale dopiero jak organoleptycznie stwierdziłem, dotarła do mnie skala różnicy.

Natomiast high-tech z prawdziwie wysokimi temperaturami przegrywa sromotnie. Tylko naturalne materiały: skóra i bawełna.

Dredd
30.03.2024, 16:55
Dzień 4 – wtorek, 19 lipca

Dzisiaj pobudka o 6, bo o 7 musimy stawić się zwarci i gotowi na śniadaniu. Jestem ciekawa czy będzie takie jak w 2019 roku. Wielę się nie mylę – jest miód w plastrach, 3 rodzaje sera, trochę warzyw i oczywiście herbata. W sumie nienajgorsze. Na dworze jest urocze 14 stopni – niech żyje lato w ciepłym kraju! Ubieram zatem wszystko co się da łącznie z kondomem, ale na szczęście dość szybko robi się ciepło.

Ponieważ jesteśmy na ternie niegdysiejszej Mezopotamii, zamierzamy zobaczyć jak wygląda rzeka. I oto jest! Płynie leniwie od tylu tysięcy lat…
Eufrat


133265


133266


Robimy tu mały popas. Za mostem na rzece chyba obszar wojskowy, ponieważ na wejściu jakiś punkt kontrolny.


Czas w drogę. Kilometry nawijają się na koła, wokół znane i jakże lubiane przez nas krajobrazy. Nieraz przejeżdżamy przez miasteczko, czy wioskę. Widać tam życie: handel kwitnie, staruszek wraca z meczetu. Kobiety ubrane bardziej tradycyjnie, coraz częściej mają zakryte włosy.

Droga nieraz zbliża się do rzeki, na której mijamy most mający niejeden wiek na karku.


133267


Sukcesywnie zwiększamy wysokość do ok 2000 m.n.p.m. Erzurum mijamy obwodnicą. Wokół dużo pięknych gór zielonych i nagich, małych i dużych. Tam gdzie jest to możliwe pomiędzy pagórki wciśnięte są pola. Pojawiają się ludzie mieszkający w namiotach. Coraz więcej pasterzy.


133268


133272



Naszła nas ochota na kawę, ale taką prawdziwą, turecką. . Stacje benzynowe obfitują jedynie w herbatę, którą zawsze częstowały bezpłatnie, a obecnie – żądają symbolicznej opłaty 1 liry. Cóż, sytuacja ekonomiczna Turcji nie jest najlepsza. Zajeżdżamy do lokanty w mijanym miasteczku. Miała być tylko kawa, bo śniadanie jeszcze nie do końca strawione a skończyło się jak zawsze – zupa, bakłażan i herbata. Jak już wszystko zjedliśmy, to przypomniało nam się, że w sumie to przyjechaliśmy tu na kawę, więc wypadałoby się jej napić. Pytam chłopaków czy mogę zrobić zdjęcie jedzenia, bo było super. Kończy się tym, że wciągają mnie za bar i robią sesję zdjęciową. Dominikowi też nie przepuścili. Uśmiechy, miłe słowo i foty.
W między czasie zagaduje nas pan z lodziarni znajdującej się tuż obok. Finalnie „rozmowa” kończy się zaproszeniem na lody. Jesteśmy najedzeni jak bąki. Nasz lodowy gospodarz jest zawiedziony, że jemy tylko po jednej porcji. Pokazuje nam zdjęcia rodziny. Córka mieszka z mężem i wnukiem w Holandii. Fajnie się siedzi, lody kuszą, ale trzeba się zbierać. O żadnej zapłacie nie ma mowy – jesteśmy jego gośćmi.


133269


133289


133271



Do upragnionego Iranu już niedaleko, lecz trzeba nam w drogę. Krajobrazy niezmiennie piękne. Tu, we wschodniej Turcji miejscowości są zdecydowanie rzadsze, ludzie widocznie biedniejsi. Widać, że próbują wiązać koniec z końcem, jak tylko mogą. Wiele prac nadal wykonywanych jest ręcznie, zaś sprzęty którymi pracują w polu swe najlepsze lata mają dawno za sobą. W polu pracują także dzieci. Nie wiem, czy to praca w zbyt młodym wieku, czy może warunki naturalne, ale wyglądają jak na swój wiek zbyt poważnie. Nie widać w nich dziecięcej beztroski.
Mijamy charakterystyczne piramidy, które najprawdopodobniej są piecami. Może do wypalania cegieł?
Ludzie jednakże serdeczni. Na stacji Ania gada chwilę z chłopakami z obsługi na ile pozwala ich angielski. Zadają mi pytania o imię, wiek, pracę, i czy jestem żoną Dominika.
Wszyscy są bardzo mili, zostajemy poczęstowani herbatą. Jedziemy dalej.


133273


133274


133275


Wreszcie możemy zapomnieć o porannym zimnie. Temperatura podskoczyła do 36 stopni. Jak wjeżdżamy w wyższe partie, jest trochę chłodniej. Z racji remontu drogi mamy trochę offoradu. W dodatku w pięknych okolicznościach przyrody. Mijamy coraz więcej samochodów wojskowych i tankietek, częściej zdarzają się także punkty kontroli na drogach. Wygląda to tak, że na jezdni stoją betonowe zapory albo konstrukcje z worków z piaskiem, pomiędzy którymi trzeba przejechać slalomem bardzo zwalniając i przejechać przy budce posterunku. Szczęśliwie posterunkowi palą papierosy albo piją herbatę i nie doświadczamy wątpliwej atrakcji kontroli.


133276


133277


133278


133279


Stanęliśmy na stacji benzynowej i zostaliśmy poczęstowani herbatą. Odstawiliśmy szklaneczki na parapet i siedliśmy przy stoliku. Ja tymczasem odwiesiłem kaski na kierownicę, bo nie było gdzie ich położyć. Ania pociągnęła łyk herbaty.
- Dziwna ta herbata. Zimna.
- Tak? Wydawało mi się, że jak ją niosłem, to była gorąca.
- Nie wiesz nawet jaką herbatę pijesz? W twojej szklance nie ma już prawie połowy – wskazała na stojącą na stole szklaneczkę.
- Jakie pijesz? Jeszcze nawet nie spróbowałem. Nasze herbaty nadal stoją nietknięte na parapecie… :)

Jedziemy dalej. Mijamy jezioro Van, nad wodami którego zatrzymujemy się jedynie w knajpce na kawę. Miło jest pogapić się na bezkres wody… Kolejny nocleg zaplanowaliśmy w mieście Van. Stamtąd do granicy z Iranem jest już niedaleko – ok. 100km, więc jutro skoro świt – atakujemy przejście graniczne. Teoretycznie moglibyśmy próbować jeszcze dziś przekroczyć granicę, ale lepiej wjechać do nowego (nieznanego nam) kraju z rana. Poza tym nigdzie nam się nie spieszy.


133280


133281


W Vanie ruch niesamowity. Korki straszne, a my z racji szerokości motocykla z kuframi nie jesteśmy w stanie się przeciskać pomiędzy samochodami. Podjeżdżamy kawałek po chodniku, parkujemy i idziemy z buta na poszukiwanie hotelu. Pierwszy, całkiem przyzwoity hotel chce 650 TL za noc, drugi 400 i ten bylibyśmy w stanie zaakceptować, ale za oknem jest hałasujący wyciąg. Szukamy dalej i tym sposobem trafiamy do Grand Otel. Na kanapie śpi kot z otwartą paszczą i chrapie. To dobry znak :)
Przybytek naprawę zacny. Cena 550 lir, po targach - 500, ale bez śniadania. Finalnie dostajemy także śniadanie.


133282


Okno i drzwi prawie się nie zamykają, ze spłuczki cieknie woda, ale jest luksusowo :D


133283


Uderzamy w miasto na szamę: jemy pide i lahmacuna oraz sałatki, popijając to sokiem z czarnej marchwi. Ten ostatni wynalazek to lubiany w Turcji napój o dość charakterystycznym smaku. Mnie pasuje. Za cały posiłek płacimy 101 TL.


133284


133290


133286



Myślę, że u nas ta sieć salonów fryzjerskich nie miałaby wielkiego brania ;)


133287


W mieście wesoło i gwarnie. Ludzie przypatrują się nam i uśmiechają. Niedaleko hotelu siadamy w ulicznej herbaciarni na czaj. Ania dostaje na kolana małego kota. Zrozumieliśmy, dlaczego chłopaki trzymali go za skórę na grzbiecie, zamiast normalnie – na rękach, bo gad okazał się niesamowitym gryzoniem. Właściciel kota częstuje nas za to zielonymi, kwaśnymi śliwkami. Koty z dwukolorowymi oczami to symbol Van. Nie jest to jednak typowy, charakterystyczny kot z tego regionu – o każdym oku w innym kolorze.


133292


Jeszcze tylko adhan i spać. Okazuje się, że tutaj brzmi on inaczej, niż w pozostałych częściach kraju.
Usypiamy o 22.
Dziś pokonaliśmy 630km.

Melon
31.03.2024, 08:57
:Thumbs_Up::)

zbychuto
03.04.2024, 02:26
Pełna zgoda! Jedyne, co zmodyfikowałem w w/w recepcie na ubiór to kolor kasku - teraz na topie jest biały :rolleyes:
Na motobazarze położyłem łapy na dwóch leżących obok siebie na słońcu kaskach: czarnym i białym i doznałem olśnienia! Czarny gorący, a biały ledwo letni.
Niby to oczywiste, ale dopiero jak organoleptycznie stwierdziłem, dotarła do mnie skala różnicy.

Natomiast high-tech z prawdziwie wysokimi temperaturami przegrywa sromotnie. Tylko naturalne materiały: skóra i bawełna.Z tym kaskiem to też tak myślałem dopóki nie kupiłem sobie białego. Dyńka jaj się grzała tak się grzeje i jes ku temu wytłumaczenie. Kask ma grubą skorupe i wyściółkę, która oprócz chronienia również izoluje m.in. od warunkową zewnętrznych. Jest takim termosem bez znaczenia w jakim kolorze. To tak jakby ktoś oczekiwał, że termos czarny będzie dłużej trzymał niż bialy 😀

Wysłane z mojego SM-G991B przy użyciu Tapatalka

Dredd
03.04.2024, 21:23
Dzień 5 – środa 20 lipca

Pobudka o 6:00. Darowane śniadanie okazuje się naprawdę przyjemne. Co cieszy nas najbardziej, znacznie różni się od znanych w Europie: przeróżne oliwki, sery, chałwy i miody, warzywa w majonezie i jogurcie, grillowany bakłażan. Fajnie, bo nie są to potrawy przemysłowo robione, pakowane w plastik o długim terminie przydatności, tylko lokalne. Bardzo pasują nam tutejsze smaki.
Chociaż trafiały się także niespodzianki – niezwykle apetycznie podane danie, które nałożyła sobie Ania, okazało się… bułką tartą ;)
Pożegnaliśmy się z niezwykle pozytywną recepcjonistką, która wczoraj dała nam rabat i podarowała śniadanie. Autentycznie ucieszyła się, że pobyt nam się podobał i śniadanie smakowało.


133340


Tymczasem, po zdjęciu pokrowca z motocykla okazuje się, że ktoś tu nocował :)


133341


Startujemy. Towarzyszy mi podekscytowanie, ale także i obawa: czy tym razem uda nam się przekroczyć granicę, od której tyle razy się odbiliśmy?
Czy wreszcie uda się dostać do tak długo wyczekiwanej Persji?
Jesteśmy jednak dobrej myśli – nie mamy żadnych wieści, żeby w bieżącym roku Irańczycy wyczyniali takie cyrki jak w 2019 i nie wpuszczali motocykli o większych pojemnościach. Jedzie się przyjemnie – o 8:00 jest 25 stopni, zaś zapowiada się, że będzie tylko lepiej.


Wreszcie granica – w oddali powiewa ogromna flaga Turcji.
Zgodnie z dawno przyjętą przez nas zasadą, nie robimy zdjęć tego rodzaju budynkom, ani funkcjonariuszom. Nie mam ochoty na bycie posądzonym o szpiegostwo – zwłaszcza w Iranie.


133342


133343


133344


Po tureckiej stronie granicy kierowcy pokazują nam, abyśmy podjechali na początek kolejki. Skwapliwie korzystamy z tej rady.
Odprawa poszła szybko i bezproblemowo, zwłaszcza, że kiedyś tu już byliśmy ;)
Oczywiście – sprawnie jak na tutejsze warunki. Po stronie tureckiej europejski standard, zaś, aby dostać się do Iranu trzeba przekroczyć potężną, stalową, wysoką na 3 metry bramę znad której spoglądają na nas dwaj ajatollahowie: Homeini i Hamenei.
Po drugiej stronie bramy nie wszystko jest takie oczywiste. Dziesiątki kolejek, a wszędzie tłum ludzi, oraz okienka bądź biura, gdzie należy otrzymać stempel, podpis czy adnotację. Pierwszy z funkcjonariuszy przydzielił nam do pomocy około 10 – letniego chłopca. Oprowadzał on nas po zawiłych meandrach przejścia granicznego, pomagał we wciśnięciu się w kolejkę. Kupujemy także ubezpieczenie OC na Iran (ok. 40zł) – lepiej, żeby się nie przydało! Urzędnicy usiłowali wcisnąć nam irańskie tablice rejestracyjne, ale na szczęście były tylko samochodowe. Zostałem wobec tego zobowiązany do udania się w najbliższym mieście do urzędu celnego i pobrania tablic motocyklowych, co oczywiście solennie obiecałem.
Na przejściu spotykamy irańskiego motocyklistę – Sinę. Wraca z objazdu Turcji swoim motocyklem adwęczur 250ccm produkcji irańskiej. Trzeba przyznać, że sprzęt wyglądał naprawdę poważnie – kufry aluminiowe, itp. Niestety, celnik w dość arogancki sposób przerwał naszą rozmowę i kazał mu odjechać.

Udało się! Jesteśmy w kraju Ajatollahów!
Z ogromną ciekawością wkraczamy na nieznany i jakże upragniony ląd. Jedynka, dwójka, trójka, czwórka. Silnik mruczy miarowo, a my zachłannie rozglądamy się wokoło. Co nas tu czeka? Czym różni się ten kraj od tego, co znamy. Na razie jedynie jakość asfaltu trochę się zepsuła, zaś krajobrazy podobne do tureckich. Jedziemy jednak dość podrzędną drogą łączącą przejście graniczne Kapikoi/Razi z resztą kraju. Znów zmieniamy czas – różnica wynosi 1,5 godziny.

133345


133346


133347


Szukamy stacji paliw, by zatankować. W kieszeni mamy niebagatelną sumę 500.000 riali czyli odpowiednik ok. 7,50zł, którą dostaliśmy od Syncronizatora, który był przed nami w Iranie przed nami i udzielił nam wielu cennych rad o tym kraju.
Gotówka pozwoliła nam na zatankowanie prawie 20 litrów - paliwo w Iranie nie jest drogie :)

Doganiamy Sinę i parkujemy obok wędkującego w pobliskiej rzeczce mężczyzny.


133348


Sina przedstawił nas i jako wyraz irańskiego gościnności zostajemy poczęstowani herbatą przez wędkarza, który okazał się być Kurdem.
Sina radzi, żeby jechać nad morze, bo tam ładnie, jest dużo drzew i nie tak gorąco. Czego jak czego, ale morza w wydaniu Irańskim nam nie trzeba – kąpiel w towarzystwie samych wąsatych Januszów mnie nie urzeka tak samo jak Ani kąpiel z innymi kobietami ubranymi w burki ;)

Zatrzymuje nas policjant – koszula, broda, poważna mina i ciemne okulary. Okazało się, że chce mi uścisnąć dłoń. Ania jest dla niego jakby niewidoczna. Taka kontrola drogowa nie jest zła ;) Zostajemy poczęstowani 2 kubkami zimnej wody. Wniosek z tego, że opowieści o legendarnej irańskiej gościnności chyba okażą się prawdą. Jedziemy dalej.

Pierwsze miasto Irańskie nie robi przyjaznego wrażenia. Na wjeździe żołnierze z kałachami. Bałagan na drodze przypomina trochę Afrykę, choć wydaje się, że tam jeździli ciut lepiej. Droga słaba, dużo garbów zwalniających, dziur, nierówności. Cieszymy się, że w 2019 r. nie udało nam się wjechać Harleyem. Na tutejsze drogi oraz sposób jazdy Gejes jest zdecydowanie lepszym wyborem. Szukamy kantoru, w którym dałoby się wymienić pieniądze. Zagadnięty przez nas przypadkowy kierowca mówi, żeby jechać za nim. Po czym zostawia w aucie rodzinę i idzie ze mną, aby upewnić się, że nie potrzebuję dalszej pomocy. Po wymianie kasy stajemy się milionerami :)

Naszym kolejnym celem jest miasto o swojsko brzmiącej nazwie… „Chuj” ;)
Tak wychodzi mi z napisu irańskiego. Ponieważ, poza umiejętnością odczytania liter (arabskich), moja znajomość irańskiego jest żadna, upewniam się u Irańczyka, że poprawnie odczytałem nazwę. Chcemy tu zobaczyć karawanę wielbłądów przechodzącą przez stary most pod miastem.


133349


133350


Na ile pozwala palące słońce, przysiadam na murku i przyglądam się temu osobliwemu pochodowi, próbując sobie wyobrazić tego rodzaju podróż. Ciekawy jestem, czy faktycznie w dawnych czasach akurat tym mostem chodziły karawany uwiecznione w ten osobliwy sposób. Podobnie jak stary poganiacz, my także spoglądamy na drogę, która jeszcze przed nami i podążamy ku nieznanemu…


133361


Rozglądamy się dookoła, wyłapując charakterystyczne dla Iranu szczegóły: chaos kontrastujący ze swoistą perską elegancją, samochody o egzotycznych dla nas markach jak Saipa czy Zamyad. Nie musimy się nigdzie spieszyć, decydujemy się zatrzymać na nocleg w okolicy miasta Marand.


133352


133353


133354


Kawałeczek za miastem znajduje się super hotel urządzony w starym karawanseraju, czyli „zajeździe dla karawan”. Jeszcze w Polsce znalazłem na niego namiary i wydaje się naprawdę przyzwoity. Wnętrza urządzono ze smakiem, nie zatracając przy tym historycznego charakteru miejsca. Choć jego cena przekroczy zakładany przez nas budżet, godzimy się na to. Za luksus trzeba zapłacić :)


133355


Niestety, podana przez przemiłą recepcjonistkę cena spowodowała, że nie będzie dane nam przespać się w karawanseraju :)
Szukamy dalej.


133356


Finalnie lądujemy w hotelu „Marand Tourism” za 8 milionów riali. Recepcjonista sztywny i niemiły. Z jego zachowania idzie wywnioskować, że to państwowy przybytek. Ani razu się nie uśmiechnął, cenę należy uiścić przed wniesieniem do pokoju naszych rzeczy. Pokój mamy całkiem przyjemny, choć urządzony raczej skromnie.


133357


133358


Oczywiście, na wyposażeniu pokoju był także Koran oraz rytualny kamień, do którego podczas modlitwy dotyka się czołem. Oprócz tego niezły widok na miasto. O tak oczywistym wyposażeniu pokoju jak klima nie wspominam, bo bez tego nie zdecydowalibyśmy się na nocleg w tym miejscu.


133359


133360


Hotel jest za miastem i nie chce nam się jechać do Marand w poszukiwaniu knajpy; wokół zaś nie ma żadnej infrastruktury. Decydujemy się na spędzenie reszty dnia w hotelu i relaks. Zwłaszcza, że po przekroczeniu granicy „uciekło nam” 1,5 godziny, z uwagi na zmianę czasu. Na kolację jemy przywiezione z Turcji brzoskwinie i starego simita (coś a’la obwarzanek krakowski).
Niestety był także nieprzyjemny akcent pobytu w hotelu. Jak wieczorem parkowałem motocykl w bezpiecznym miejscu z tyłu budynku, na hotelowym terenie zauważyłem kupę śmieci w której mieszkała wychudzona suka ze szczeniakami. Niestety (a może zasadnie) zwierzaki boją się ludzi i Ani za nic na świecie nie udaje się pogłaskać psiej matki. Pech chciał, że my nie mamy już niczego do jedzenia, czym moglibyśmy się podzielić …

Około drugiej w nocy okazało się, że w hotelu odbywa się wesele. Pomimo, że dzieje się to gdzieś na dole, basy czuć nawet u nas w pokoju. Ja jakoś jestem w stanie spać, ale Ania musi posiłkować się stoperami. Do rana spokój :)
Tego dnia pokonaliśmy 295 kilometrów.

sudden
03.04.2024, 23:18
:Thumbs_Up:
Relacja super.

Adagiio
04.04.2024, 06:54
Fajne do porannego caffè .

Dredd
08.04.2024, 16:56
Dzień 6 – czwartek , 21 lipca


Start tradycyjnie skoro świt. To znaczy około 8:00 :) Śniadanie jest od 7:30, więc ogarniamy się, pakujemy motocykl i idziemy jeść. Na stołach prawie nic. Po 10 minutach wjeżdża herbata, placki chlebowe i jajecznica z pomidorami. No nie jest to super żarcie, które ponoć jest w Iranie! Albo po prostu wybraliśmy za bardzo budżetową opcję hotelu :D .
Na odchodnym nasz recepcjonista – gbur każe podpisać jakieś oświadczenia. Robię to, ponieważ cały czas ma 2 asy w rękawie w postaci naszych paszportów, ale dla pewności podpisuję je imieniem i nazwiskiem: „Nie Rozumiem”. Oddaje nasze paszporty i z uśmiechem na znak sympatii łapie mnie bezceremonialnie za policzek robiąc „puci,puci” :D
Koło motocykla spotykamy już Irańczyków i starszy pan robi sobie zdjęcie na GS-ie. Dobrze, że przezornie stawiam motocykl na centralce na czas naszej nieobecności. Schodząc z (z racji parkowania na centralce) dość wysokiego sprzętu, naciąga sobie biodro…

Jedziemy. Mam wrażenie, że ruch drogowy w Iranie, szczególnie w miastach nie należy do największych atrakcji dla motocyklistów. Chyba kierowcy nie przywykli do motocykli (mają tu przecież tylko pierdziochy o max. pojemności 250 ccm), albo nie zdają sobie sprawy, że motocykle mają znacznie lepsze przyspieszenia od samochodów.
Sposób zachowania kierowców pozwala mi też na wysnucie jeszcze jednej teorii: motocykle mają zwyczajnie w doopie, bo jadą większym pojazdem :D


133478


133479


133480


Wjeżdżamy na autostradę. Zmuszeni jesteśmy zignorować tablicę informacyjną, zabraniającą wjazdu motocyklem. Oprócz tego nie wolno wjeżdżać np. koniem , koniem z wozem czy traktorem.


133481


Autostrada wydaje się nienajgorsza. Po 3 pasy w każdą stronę, ale trzeba mieć się na baczności. Przy bramkach utworzyły się takie koleiny, że można łatwo wywinąć orła. Oznakowanie niezłe, niezbyt często, ale są zajazdy z knajpkami czy sklepami, kible.
Początkowo krajobraz jest dość monotonny, dominują wyblakłe beże, dopiero potem pojawiają się bordowe góry. W każdej możliwej dziurze, gdzie jest woda, albo jej wspomnienie widać jakieś uprawy.


133482


133483


133484


Zjeżdżamy na parking, rozprostować kości oraz zobaczyć co da się kupić w sklepie. Kupujemy sok z brzoskwiń i wiśni oraz lody szafranowe. W sumie to nie mogliśmy się ich doczekać – dużo naczytaliśmy się, że właśnie w Iranie ta przyprawa jest bardzo popularna. Okazały się niezłe, choć smaku to nie umiem opisać. Cała ta przyjemność kosztowała nas 500.000 riali.
Ale co tam – fundujemy sobie jeszcze za niebagatelną sumę 350.000 po espresso, do których dostajemy czekoladowe cukiery.
Dalej – w drogę! Próbując wjechać ze ślimaka na jezdnię autostrady orientuję się, trzeba pokonać mniej więcej 10 - centymetrowy stopień z asfaltu! Jezdnia po prostu jest 10 centymetrów wyżej niż dochodzący do niej ślimak.
- Żabko, trzymaj się!
Dałem trochę gazu i szczęśliwie motocykl nawet nie zauważył nierówności, ale mnie od razu zrobiło się cieplej…

Mijamy stado małych, puchatych wielbłądów, pasących się niedaleko autostrady, zaś z przeciwka nieco mniej liczebne stado… wozów opancerzonych.
Dla podróżujących Irańczyków stanowimy nie lada atrakcję – machają do nas, uśmiechają się, robią nam zdjęcia, nagrywają. Jedyne co wkurza – chcąc przyjrzeć się nam czy motocyklowi bliżej, siedzą na doopie, a to nie jest najbardziej komfortowe.
Ciężarówki to z reguły 40 a może nawet jeszcze starsze sprzęty produkcji zachodniej. Nie brak również amerykańskich Mac-ów chyba z lat 60-tych. Często sprzęty te są finezyjnie wymalowane, czy przyozdobione. Jedyny minus jest taki, że kopcą i śmierdzą niemiłosiernie.
Nie przedstawiają także pozytywnego obrazu zwierzęta przewożone na pace – jest to robione jakkolwiek, np. byk przewożony jest z workiem na głowie.
Osady wyglądają jak w Afryce – ubogie i często, łącznie z domami – budowane z gliny. Doskonale wtapiają się w krajobraz.
Droga łagodnie prowadzi raz wyżej, raz niżej. Często zdarza się, że widzimy bezkres na wiele kilometrów przed nami, zwieńczony rozpływającym się w gorącym powietrzu obrazem gór na horyzoncie. W sumie ciepło jest – termometr pokazuje 36 stopni.


133485


Na autostradzie mijamy trochę fotoradarów, ale wyglądają jak zepsute, choć ciągle coś się w nich świeci. Są poza tym dość charakterystyczne, więc widać je z daleka i walą zdjęcia od przodu, więc nie stanowią dla nas większego problemu. Pojawia się policja, nieraz mierzy radarem, ale nas nie zatrzymują.

Zjeżdżamy z autostrady. Tu czeka na nas miła niespodzianka: zakaz wjazdu motocykli na autostrady ma też swoje plusy – nie pobrano od nas opłaty za przejazd :)

Wjeżdżamy do miasta Kazwin.
Na razie zagęścił się znacznie ruch na ulicy i muszę bardziej uważać. 90% samochodów, a może nawet więcej, to trupy, które w Polsce już kilka lat wcześniej nie byłyby dopuszczone do ruchu. Kierowcy nie używają lusterek. Samochód, który parkował wzdłuż krawężnika nagle odbija w lewo, włączając się do ruchu tuż przed nami! Musiałem ostro hamować, Ania wpada na mnie. To, że nie włączył kierunku to pół biedy, najgorsze jest to, że w ogóle nie spojrzał w lusterko. Generalnie na ulicach jest dość duży chaos. Zaobserwowałem, że sygnalizacja świetlna traktowana jest z dużym przymrużeniem oka. Bardzo często ludzie walą na czerwonym. Jedziemy całkiem szeroką jezdnią – 3 pasy w każdym kierunku. Przed skrzyżowaniem zrobił się taki bałagan, że nie bardzo wiem na którym pasie się ustawiać.
- Co tu się dzieje? – pytam Anię, mając nadzieję, że ona coś z tego rozumie.
- Nie wiem, ale na skrzyżowaniu na pierwszym miejscu stoi 8 samochodów, zaś na ulicy z pierwszeństwem cały czas ktoś jedzie. Udało się, jedziemy dalej :)

W Kazwinie zamierzamy zostać 2 dni: mamy też kilka obiektów, które chcemy zobaczyć. Jedziemy zatem do starej bramy miasta: Tehran Gate. Przed nią odbywa się oczywiście handel.


133486


Za bramą jest placyk z pomnikiem chyba fotografa, którego tożsamość pozostanie dla nas tajemnicą.


133487


Po drodze kupujemy arbuza. Mamy tylko nadzieję, że będzie dobry. Wiem, że jest jakiś system oceny dojrzałości tych owoców przed spróbowaniem. Polega on na tym, że stuka się w owoc i w zależności od tego jako odgłos wydaje – można odczytać czy jest dojrzały, czy nie. Nie wiem tylko jak interpretować wyniki ;)


133488


Przede wszystkim plan jest taki, żeby zeżreć coś dobrego, poszwendać się po mieście i poobserwować codzienne życie Irańczyków. Walimy więc do hotelu, zostawiamy nasze tobołki i na miasto!
Mam zapisanych kilka hoteli, które udało mi się znaleźć przed wyjazdem. Jedziemy do nich po kolei. Wprowadzone są oczywiście w nawigacji jako koordynaty GPS, bo nie wyobrażam sobie wpisywać nazw irańskich ulic do Garmina w tym upale. W sumie ten system stosujemy już od ładnych kilku lat i jak dotychczas się sprawdza.
Dokujemy się w małym hotelu Minu za 6.300.000 riali, (czyli niecałe 100zł) za śniadaniem za noc. Jeśli wierzyć szyldowi na dachu, nasze lokum ma 2 gwiazdki. W języku perskim wyraz hotel, brzmi jak po polsku, tylko pisze się ciut inaczej (pierwsze trzy litery czytane oczywiście od prawej do lewej to: H, T, L ). literę „L” chyba każdy widzi, zaś samogłosek zasadniczo się nie zapisuje :)


133496


Pokoik choć mały, to bardzo przyjemny; klimatyzacja też radzi sobie całkiem dziarsko.
Kąpiel i w miasto! Idziemy oczywiście na piechotę. Nasze oczekiwanie na zielone światło na skrzyżowaniu na nic się zdało, bo kierowcy w dupie mają czerwone :) I tak jadą, pomimo, że my powinniśmy iść, bo mamy zielone.
Obserwujemy jak przechodzą tubylcy: walą przed siebie jak zrobi się trochę wolnego, ale patrzą cały czas, żeby nie zostać ucelowanym przez samochód. Zatem – za nimi!
Natomiast na skrzyżowaniu zwykły ruch drogowy, czyli armagedon!
Zdjęcie zdecydowanie nie oddaje dynamiki która tam się dzieje.


133497


Poszukiwanie knajpy nie jest łatwe. Nie dość, że nie wiemy jak po persku jest restauracja, czy bar, to używają tu takiej kaligrafii, że średnio radzę sobie z czytaniem! O literach znanego nam alfabetu, raczej można pomarzyć.

W końcu trafiamy do jakiegoś lokalu – pokazujemy, że chcemy zjeść. Wobec tego dostajemy coś a’la kofty oraz pieczone podroby. Je się to zawijając mięsko w duże placki, i dodając zielsko, które chyba jest miętą. Pijemy do tego chyba ayran i laban (sfermentowany rodzaj jakiegoś napoju mlecznego). W sumie to nawet niezłe.


133494


133495


Po obiadku dajemy się (sobie nawzajem) namówić na zjedzenie lodów. 3 gałki kosztują ok. 3 zł, więc uczciwie :) W smaku dobre. Próbuje nas zagadnąć Afgańczyk, ale pokonuje nas bariera językowa. Gość pokazuje nam paszport, dzięki któremu mam okazję przekonać się, że w afgańskim arabskim istnieje litera „p”, której nie ma w klasycznym arabskim.


133498


Szukamy złotnika, żeby wymienić przywiezione przez nas dolary na riale. Próbujemy zagadać ludzi, gdzie można wymienić kasę. Z komunikacją idzie bardzo słabo: bardzo mało osób mówi choć kilka słów po angielsku. Dziewczyny radzą sobie z tym generalnie lepiej. Problem jest taki, że ja mogę zagadywać do chłopów, a Ania do bab: na krzyż nie bardzo chcą gadać. Odsyłają nas do kantoru. W kantorze to my nie chcemy- wolimy u złotnika. Patent z wymianą kasy u złotnika działał zawsze w Turcji, więc zakładamy, że i tutaj zadziała. W końcu jakiś chłopak prowadzi nas do szewca, ale szewc nie wymieni, więc prowadzi nas do złotnika. Tutaj się udaje i dostajemy dobry kurs – 323.000 riali za 1$. Wymieniamy 300$ i mam całą kieszeń w spodniach bojówkach pełną waluty.
Skoro jesteśmy tacy bogaci, to kupimy jeszcze kartę do telefonu. Udało się nawet namierzyć sklep, ale okazało się, że paszporty zostały w hotelu, a bez nich nie da rady. Pijemy jeszcze wodę i 2 soki, płacąc za to ok. 20 zł, co oznacza, że chłopak nas trochę naciągnął.
Po drodze zasiadamy na kawę w przydrożnym bufecie, płacąc za nią 350.000 riali. Obserwujemy irańską ulicę: zasadniczo wszystkie kobiety chodzą w chustach. Niektóre faktycznie mocno zawoalowane, a niektóre widać, że chusty mają tylko na sztukę, luźno zawiniętą na czubku głowy. Za to wszystkie bardzo mocno wymalowane.
- Jak one to robią, że ta tona tapety nie spłynie im z twarzy!?- zastanawia się Ania.
Na odchodnym dostajemy jeszcze po cukierku.


W hotelu pałaszujemy arbuza kupionego wcześniej za około 3 zł. Czujemy się lekko zawiedzeni - nie jest tak słodki, jak mieliśmy nadzieję. Jaka cena – taki smak!
W hotelu wylegujemy się i odpoczywamy od upału dnia – jak dobrze, że jest klimatyzacja! Włączamy telewizor. Choć nie rozumiemy niczego, ruchome obrazki wskazują, że w TV same dobre wiadomości: sukces goni sukces :)
Zapada zmrok, muezzin wzywa do modlitwy. Otwieram okno, żeby lepiej słyszeć. Z tego co udaje mi się zrozumieć, adhan ma chyba inną treść niż dotychczas słyszane. W sumie islam szyicki, jaki jest w Iranie, ma pewne różnice w stosunku do głównego nurtu – islamu sunnickiego.
Tego dnia na liczniku przybyło 533 km.

Melon
09.04.2024, 21:17
:Thumbs_Up::)

furman
12.04.2024, 13:11
Czyta się i czeka na kolejny odcinek.

chemiczny
12.04.2024, 13:17
Dawaj dalej:lukacz:

Dredd
14.04.2024, 08:37
Dzień 7 – piątek, 22 lipca

Dziś nigdzie nie jedziemy, ale i tak budzimy się o 6:00 bez budzika :)
Niespiesznie zatem zbieramy się, by o 7:30 udać się na hotelowe śniadanie. Okazało się przyzwoite, ale raczej skromne: jajecznica z pomidorami, pide (zamiast chleba), miód w jednorazowych opakowaniach, warzywa. Niestety, rozbestwieni Turcją i opowieściami o wspaniałym irańskim jedzeniu, cały czas czekamy na coś ekstra. Przeciętne śniadanie ma ten plus, że jutro będziemy mogli wystartować skoro świt, bo nie jest ono warte czekania.
W planach zobaczenie meczetu Jameh oraz Imamzade Hossein czyli czegoś w stylu sanktuarium . Mapa pokazuje 2 drogi: prostą, albo kluczenie zaułkami. Oczywiście wybieramy ten drugi wariant :)
Dziś piątek, czyli irańska niedziela – większość sklepów i lokali jest pozamykana.
Przemykamy zatem krętymi uliczkami obserwując sposób mieszkania lokalsów. Domy jak dla nas przedstawiają niezły folklor: wyglądają jak budowane bez ładu i składu, często w jednym budynku zamontowane są okna o różnych kształtach, co potęguje wrażenie chaosu. Życie rodzinne raczej chowa się za wysokim murem. Zieleni na ulicach niewiele, dominuje beton; nieraz widać rosnące wewnątrz dziedzińców drzewka figowe. Ponieważ jest jeszcze wcześnie, spaceruje się przyjemnie i słońce nie doskwiera. Dodatkowo, na ulicach nie ma tłoku.


133600


Przed nami pojawia ładny, ozdobny i kolorowy budynek. Zamierzamy zapuścić żurawia, co znajduje się w środku. Pan, którego dostrzegliśmy za murem macha, aby wejść do środka. Z zaproszenia skwapliwie korzystamy. Okazuje się, że po jednej stronie dziedzińca znajduje się sanktuarium Alego, zaś po drugiej – meczet lub sala modlitw.


133601


W sanktuarium ściany wyłożone są mozaikami z tysięcy drobnych lusterek. Wszystko delikatnie podświetlone na zielono – jest to kolor proroka. Pierwszy raz widzimy takie cuda – robi wrażenie. Ponieważ jesteśmy sami, możemy spokojnie penetrować każdy kąt. Pośrodku jest coś w rodzaju symbolicznego „grobowca”, do którego ludzie wrzucają pieniądze.


133602


W budynku naprzeciwko masa ludzi, ktoś przemawia, a reszta słucha. Wobec tego nie wchodzimy, tylko kierujemy się do wyjścia. Tymczasem znowu ktoś macha do nas, pokazując, aby usiąść. Pan przynosi nam ciasto: żółty biszkopt nasączony miodem. W sumie całkiem smaczne, ale przede wszystkim cieszy przyjazny gest. Po ciastku dostajemy jeszcze zupę z soczewicą i placki. Na koniec oczywiście herbata. Choć z rozmową jest ciężko, widać, że Irańczycy cieszą się, że ktoś ich odwiedził. Pytają, czy podoba nam się w ich kraju. I cóż odpowiedzieć, jak tu w ten sposób wita się innowierców :D Jest bardzo przyjemnie, czuć płynącą od Irańczyków pozytywną energię.


133603


Dziękujemy najpiękniejszym irańskim „merci” i objedzeni idziemy dalej. Słońce już zaczęło operować i zaczyna robić się ciepło. Ludzie również się obudzili, więc i ruch na ulicach większy. Tymczasem spotykamy pięknie utrzymaną (wizualnie) ciężarówkę mercedesa. Tego typu, a może raczej „w tym wieku” samochody ciężarowe są tutaj standardem. Irańczycy dali im drugą, albo raczej trzecią młodość.


133604


133605


W oddali zaczyna majaczyć meczet Jameh, do którego zmierzamy. Po dotarciu do celu okazało się, że główne wejście jest zamknięte.


133606


Próbujemy znaleźć jakieś boczne wejście idąc wzdłuż murów. Okazało się, że po pokonaniu krętych korytarzyków udaje nam się dostać do… WC :)
Skoro tak, to korzystamy. Dobrze, że mamy swój papier toaletowy, bo tu jest tylko taki:


133627


Zagadnięty „dziadek klozetowy”, na migi pokazuje, że meczet jest zamknięty. Tak samo jest to opisane na mapie google. Tak łatwo to my się jednak nie poddamy! Po obejściu prawie całego kompleksu trafiamy mniejsze drzwi, które po popchnięciu udało się otworzyć, więc pakujemy się do środka. Tym sposobem docieramy na dziedziniec, na którym stoją rusztowania. Po ilości ptasich odchodów na nich, można przypuszczać, że stoją tu już od dawna… W środku oprócz nas są tylko 2 babeczki. Niestety poza dziedzińcem nie udało się nam spenetrować nic więcej – pozamykane na głucho. Zaglądamy wobec tego do środka przez dziurki od klucza, małe okienka, czy szpary, jednak nic spektakularnego nie dostrzegamy.



133628


133609


133610


133629


133612


Po wyjściu z meczetu trafiamy za to na piekarnię, w której wypieka się chleb w sposób jaki zapewne istniał tu od setek, jeśli nie tysięcy lat. Chłopaki sami do nas machali, pozwalają się bez problemu nagrać przy pracy.
A wygląda to mniej więcej tak:


mK-5AfCFcuM


Na zakończenie zostajemy obdarowani świeżutkim, jeszcze ciepłym plackiem chleba, który nazywa się chyba „nuun barbari”. Idąc po ulicy i jedząc go, oddzierając po kawałku, wreszcie zaczynamy rozumieć sens opowieści biblijnych, gdzie mowa jest o dzieleniu się chlebem.

Kierujemy się do Imamzade Hossein. Niestety, ale niebieska kopuła tego sanktuarium – tak charakterystyczna dna irańskiego krajobrazu jest w remoncie.
Sanktuarium znajduje się za niewielkim placykiem, z dość ciekawą nowoczesną rzeźbą – nam przypomina krzyżowca :)


133613


133614


Znajduje się tu także mały plac zabaw, m.in. diabelski młyn, do którego napędu używana jest siła mięśni ojców. Łańcuch przypięty do jednego z wagoników sugeruje, że teraz chyba nieczynne.


133615


Wchodzimy osobnymi wejściami – dla kobiet i mężczyzn. Ania zostaje szczelnie ubrana w piękny, cuchnący czarny czador :)
Tuż za mną wchodzi strażnik tego przybytku. W ręku dzierży tutejszą tajną broń: miotełkę. Jestem pilnowany podczas całej mojej wizyty w sanktuarium. Żeby zmyć wrażenie natręctwa, co chwilę pasie mnie cukierkami :)

Kobiety szczelnie ubrane idą wokół grobowca przeciwnie do ruchu wskazówek zegara; głaszczą go i mamroczą coś pod nosem; niektóre wrzucają do środka pieniądze, inne mu się kłaniają, a jeszcze inne gapią się w telefon. Są też takie, które leżą pokotem na dywanach: chyba śpią. Gdy wychodzą z sanktuarium robią to tyłem, tak, aby nie odwrócić się plecami do grobowca.


133630


133617


133618


133619


133620


Gdy na dziedzińcu znów spotkałem się z Anią, zostajemy poczęstowani przez strażnika jeszcze śliwkami.
Wychodzimy.

Po drodze trafiamy na suk. Pachnie pięknie. Pięknie! Od razu widać, że owoce i warzywa dojrzewały w tutejszym, słonecznym klimacie. Kupujemy brzoskwinie i śliwki za nieduże pieniądze. Teoretycznie ceny napisane, ale najprawdopodobniej w tomanach czyli wymyślonej jednostce pieniężnej odpowiadającej 10 rialom.


133621


133622


Najwyższy czas na obiad: znów niespodzianka. Dostajemy ryż z szafranem, kofty, sałatki w jednorazowych pojemniczkach. Wszystko popijamy Zam-zam colą, czyli tutejszą coca-colą. Płacimy ok. 40zł. Resztki posiłku pakujemy i zabieramy ze sobą – na pewno znajdą się jakieś głodne psiaki!


133631


133624


Wracamy do hotelu. Czas zmyć z siebie kurz irańskich ulic oraz uprać nasze ciuchy, które potem stanowią niewątpliwą ozdobę pokoju.


133625


Wieczorem uderzamy w miasto.
Tuż obok hotelu dostrzegamy pijalnię soków, które są na bieżąco wyciskane z owoców i warzyw. Bierzemy jeden z pietruszki, a drugi z granatów. Chłopaki z obsługi pokazują, aby do soku z granatów dodać sól i pieprz. Niezbyt nam ten pomysł przypadł do gustu, ale oni są uparci. Ciekawe, czy nie robią sobie z nas jaj… No dobra: raz kozie śmierć - sypiemy. Okazało się, że mieli rację – przyprawiony sok smakuje naprawdę nieźle.
W pijalni spotykamy ojca z dwiema córkami, którzy na stałe mieszkają w Anglii. Trochę rozmawiamy. Dziewczyny ze śmiechem zapewniają nas, że w Iranie z głodu nie zginiemy. Na pytanie jak mieszka im się w Anglii, odpowiadają, że generalnie dobrze, choć po brexicie nasiliła się znacznie niechęć wobec obcokrajowców.


133626


To był ciekawy dzień. Kładziemy się spać zmęczeni, pomimo, że tego dnia nie zrobiliśmy ani jednego kilometra. Motocykl Stoi na chodniku, pod samymi drzwiami do naszego hotelu przykryty plandeką.

qbaRD07
15.04.2024, 09:45
Pięknie!!!

Wegrzyn
15.04.2024, 12:40
To wypiekanie chlebkow wyglada super. Pisz dalej :)

Bohun
15.04.2024, 15:23
Nie przedstawiają także pozytywnego obrazu zwierzęta przewożone na pace – jest to robione jakkolwiek, np. byk przewożony jest z workiem na głowie.

Zasłonięte oczy to całkiem normalne, wbrew pozorom zwierze się mniej stresuje.

:bow: Czytam.

Melon
15.04.2024, 20:45
:Thumbs_Up::)

Rafał_RD
18.04.2024, 14:45
Haaaalo, jest tam ktoś? Głucha cisza nastała a tu się czeka na dalszy ciąg...

Dredd
18.04.2024, 18:55
Dzień 8 – sobota, 23 lipca

W nocy budzi nas dźwięk alarmu motocykla – jest on bardzo charakterystyczny, więc jesteśmy prawie pewni, że to nasz. Zanim zdążyłem naciągnąć spodnie na tyłek i wyjść na klatkę schodową, skąd widać naszego osiołka, ten, który uruchomił alarm zdążył się ulotnić. Zdejmuję pokrowiec, ale nie widać żadnego śladu ingerencji. Najmniej optymistycznym akcentem byłoby, gdyby ktoś stuknął go samochodem, ale raczej nie miało to miejsca.

Budzę się chwilę po 4:00 , za chwilę budzi się Dominik. Słychać adhan, który jest wyraźnie dłuższy niż ten w Turcji. Jest jeszcze ciemno, więc nie ma co wstawać. Wylegujemy się w łóżku do piątej, startujemy o 6:00. Ponieważ wczoraj śniadanie nie było porywające, nie czekamy na nie aż do 7:00. Jedziemy!


133707


Miasto jeszcze śpi, mijamy ledwie kilka samochodów. Po drodze zauważamy designerski budynek, bardzo kontrastujący z tutejszą zabudową.


133705


W Kazwinie chcemy zobaczyć drugą ze starych bram miasta - Darb-e-Koushk Gate. Fota i w drogę.


133706


Jak na razie nie jest za gorąco – raptem 20 stopni. Poza tym bardzo wieje. Krajobraz monotonny, trochę upraw i traw, w oddali majaczą górki. Na drodze bardzo dużo ciężarówek. Wyglądają one dla nas bardzo malowniczo: stare mercedesy z otwartą z przodu paszczą wyglądają jakby się uśmiechały. Generalnie są jednak dzielne – przeładowane prą do przodu, widać tylko jak na dziurach i garbach podskakują ich „wąsy”. Niestety mają jednak jedną wadę: strasznie śmierdzą spalinami! Zdecydowanie odwykliśmy w Polsce od takich śmierdzieli. Wśród ciągników siodłowych prym wiodą amerykańskie Mac’i. Jeśli zobaczymy lub wyczujemy któryś z takich sprzętów, mamy opracowaną metodę: zatrzymujemy oddech i wyprzedzamy. Oddychać można dopiero po zakończeniu manewru ;) .


133708


133709


133710


133711


133712


Słońce wstaje późno, ale bardzo szybko. W ciągu 15 minut temperatura wzrosła o co najmniej 7 stopni. Poranny chłodek pozostał miłym wspomnieniem, wielka lampa grzeje całkiem dobrze.
Zatrzymujemy się na tankowanie oraz śniadanie, które sami sobie przyrządzamy. Zamiast chleba kupuję słodkie bułki z sezamem – słabe, ale niczego innego nie ma. Nawet wróble nie chciały jeść okruchów z tego pieczywa :). Rozlokowujemy się przy betonowym stoliku z ławeczkami, przy kolejnym siedzi irańska rodzina. Widząc mizerotę naszego śniadania, sprezentowali nam pomidory i ogóry!
Niedaleko nas, w cieniu drzewa rozsiada się kolejna rodzina: kocyk, kosz piknikowy, itp. Mam na głowie chustę, ale oprócz tego zwykły t-shirt, więc nieraz patrzą na mnie nieprzychylnie. Wiem, że nie wpasowuję się idealnie w kanon, ale bez przesady!
W Iranie obowiązuje usankcjonowany prawnie kanon mody kobiecej. Obowiązkowa chusta na włosy, koszula z długim rękawem i jakiś element stroju, który sięga za pośladki. Ja na tę okoliczność kupiłam jeszcze w Polsce specjalnie długie koszule, spełaniające te wszystkie wymogi. O ile dobrze pamiętam, kostki u stóp również powinny być zakryte, ale z tym akurat nie mam problemu w długich spodniach.

Co do mody męskiej kojarzę jedynie wymóg, aby kolana były zakryte. Z jego spełnieniem ja także nie mam problemów, bo nie noszę krótkich spodni.
Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcia motocykla i dzieci na motocyklu i możemy jechać dalej.


Obok autostrady mijamy budowle, których przeznaczenia tylko możemy się domyślać. Widać, że buduje się dużo. Generalnie dominuje jednak krajobraz pustynny. Jest sucho, bardzo sucho. Tylko dzięki gps-owi i mostom możemy domyślać się, którędy – zapewne w zimę – przepływają rzeki.


133713


133714


133715


133716


133717


Kolejny postój robimy po pokonaniu blisko 100 kilometrów.
Są w końcu psy, my zaś wieziemy dla nich jedzenie. Widziane przez nas te bezpańskie były biedne: raczej nie wiedziały co to znaczy głaskanie. Kilka z nich nas pogoniło, ale nie winimy ich za to: wiemy, że taka już jest psia natura.
Cmokam na takiego bydlaka na oko 50kg z przekrwionymi oczami. Idzie powoli, jedynie powąchał położony dla niego ryż z mięsem. Nagle podchodzi do mnie i kładzie się do góry łapami. Nie wiem: głaskać czy nie głaskać. Trudno – ryzykuję – wyciągam rękę. Pies zamyka oczy i się nie rusza. Po głaskaniu wreszcie zabiera się za jedzenie.



W międzyczasie dostajemy od chłopaka z ciężarówki po oranżadzie. Potem jeszcze dostajemy śliwki.

Zbliżamy się do Isfahanu. Z bilboardów spoglądają na nas ajatollahowie z zapewne światłym przesłaniem, którego jednak nie rozumiemy.


133718


Z każdym kilometrem przed Isfahanem ruch się zagęszcza. W samym mieście jest już zupełnie słabo – jak w ulu. Do tej pory myślałem, że jakoś radzę sobie z jazdą motocyklem, ale irański ruch drogowy weryfikuje moje mniemanie. Wcale nie idzie mi to tak dobrze, jakbym sobie życzył. Nie czuję się z tym komfortowo – z każdej strony ktoś na nas jedzie. Czujemy się jak w filmie „Oszukać przeznaczenie”. Baba, która chciała w nas wjechać (tzn. włączyć się do ruchu nagle bez migacza i patrzenia w lusterko) jest mocno zaskoczona, że ktoś na nią trąbi. W momencie jak kierowcy usiłują nagrać nas telefonem albo zrobić zdjęcie puszczają kierownicę i samochód jedzie gdzie chce. Pół biedy, gdy jedzie w pole, gorzej jak zmienia kurs w naszym kierunku. Jak na tak bezmyślną jazdę, bardzo nas dziwi, że do tej pory nie widzimy co chwila wypadku. Przydrożne bilboardy nie pozostawiają jednak złudzeń – to motocykliści stanowią zagrożenie :)


133721


133720


133719


Obieramy kierunek: hotel. Jest on w granicach medyny – tutejszego starego miasta. Uliczki robią się coraz ciaśniejsze, trzeba przeciskać się pomiędzy pieszymi. Ma to ten plus, że jazda jest mniej wariacka, bo 2 samochody nie są w stanie się tu minąć, a w niektóre zaułki nawet wjechać. Mam tylko nadzieję, że GPS nas dobrze prowadzi, bo nie chce mi się pokonywać drugi raz tej samej trasy.


133722


Docieramy do celu - Isfahan Traditional Hotel. Dominik idzie zobaczyć hotel, ja pilnuję motocykla. Gdyby nie to, że samochodowe lusterka sięgają ponad kufer, miałabym ich kilka w zapasie. Wraca i relacjonuje: hotel okazuje się naprawdę fajny. Ciekawie, klimatycznie urządzony w starym domu bogatego kupca. Chcą za 1 noc 60$ z łazienką, a za drugą noc 35$, ale już bez łazienki. Chwilę debatujemy, bo nie bardzo nam pasuje wspólna łazienka i łażenie w nocy gdzieś, żeby się załatwić. Zanim się namyśleliśmy przychodzi do nas dziewczyna z hotelu. Mówi, że lubi motocyklistów i finalnie dostajemy cenę 65$ za 2 noce. Hotel piękny, pokój ogromny. Łazienka na korytarzu okazuje się 5 metrów od pokoju i w zasadzie prawie do naszej wyłącznej dyspozycji. Bierzemy.


133725


133724


Temperatura daje trochę w kość, więc włączamy klimę i idziemy spać. Zresztą, chyba nie tylko my – część stoisk na bazarze czy knajpek jest zamkniętych – pewnie ludzie mają coś w rodzaju sjesty.

Dredd
21.04.2024, 13:35
Skoro nikt w temacie nie pisze - to sam napiszę :rolleyes:

Gdy już odsapnęliśmy – ruszamy połazić trochę po suku, a przede wszystkim: znaleźć coś do jedzenia. Zagłębiamy się wobec tego w bazar: w takich miejscach najlepiej czuć klimat. Zdaje się, że trafiliśmy na tę część, w której handluje się ubraniami. Fajnie się to obserwuje, ale za to nie widać nigdzie knajpek. Tłum za to tak duży, że nie idzie nawet zrobić zdjęcia. Nic to – obieramy azymut na plac Imama – ponoć drugi co do wielkości plac na świecie, mniejszy tylko od Tienanmen. Niestety szukanie żarcia nadal nam nie wychodzi – skazani jesteśmy na irański fastfood w postaci ziaren kukurydzy z przyprawami i sosem majonezowym. W sumie nienajgorsze, a na pewno w Polsce takiego nie dostaniemy :)

Na placu tłum. Centralnie usytuowana jest na nim fontanna wielkości boiska, która trochę pomaga znosić upał. Ponieważ jest już późne popołudnie, słońce daje trochę luzu i idzie żyć. Ludzie piknikują, na trawie siedzą całe rodziny, w fontannie kąpią się dzieci. Ktoś puszcza latawiec. Atmosfera wesoła, ludzie uśmiechnięci, wydają się szczęśliwi. Na pewno potrafią łapać chwilę. Biedne konie ciągną bryczki z tłumem chętnych na takie przejażdżki. Nie podoba nam się to, ale taki widać „wakacyjny standard”. Zapewne u nas w Zakopanem czy nad morzem jest podobnie, ale my unikamy jak ognia takich miejsc, więc nie mamy porównania.


133759


133760


133761


133762


133763


Do pałacu szacha Ali Qapu nie idziemy – ponoć poza sufitem nie ma tam nic ciekawego.


133764


Musimy wyróżniać się z tłumu, gdyż natychmiast wyławiają nas naciągacze: przewodnicy oferujący swe usługi oraz natręt w postaci chłopca. Z tym ostatnim nie możemy sobie poradzić. Jest jak zaraza – nie boi się nawet obiektywu aparatu wycelowanego prosto w niego.


133765


Wreszcie widać, tak chętnie uwieczniane na zdjęciach i charakterystyczne dla Iranu niebieskie kopuły meczetów i także niebieskie, bardzo zdobne ajwany.


133766


133767


133768


Postanowiliśmy wejść do meczetu Jameh Abbasi. Musimy wysupłać za to 2 miliony ;)
Niestety w środku czeka nas niewielkie rozczarowanie – trwa remont i rusztowania psują widok. Mimo to ogrom budowli i pieczołowitość zdobień robią wrażenie.


133769


133770


133771


133772


Facet z obsługi wyraźnie ochrzanił dwie młode dziewczyny i wywalił je z meczetu – najwyraźniej dostało im się za brak chust, a raczej za to, że zsunęły im się z głów na ramiona. Powoli zamykają – wychodzimy i my. Zachodzące słońce pięknie eksponuje kolory ścian.

Zaaferowani oglądaniem zupełnie zapomnieliśmy, że poszukujemy żarcia!
Odchodzimy kawałek od głównego plac i udaje się wreszcie znaleźć knajpkę. Jedzenie jednak znowu będzie niespodzianką – ni pierona nie możemy się dogadać, a menu jest wyłącznie po persku. Dostajemy mięcho z zieleniną – całkiem smaczne. Do tego pijemy coś na wzór piwa (oczywiście bezalkoholowego) – słodkie, ale dobre. Czytałem, że w Iranie da się kupić „na melinie” pędzony z rodzynek bimber, nazywany tutaj „psi pot”. My jednak dajemy bez tego spokojnie radę, więc nie poszukujemy.

Poza głównym traktem zdarzają się też bardziej zapuszczone, stare rewiry.


133773


Idąc po bazarze co chwila dostrzegamy jakiś ładny szczegół.


133774


133775


133776


133777


Wracając do hotelu przechodzimy znów przez plac Imama. Jest już ciemno, a ludzi jeszcze przybyło. Zabytki są zaś ładnie podświetlone.


133778


133779


Po drodze trafiamy jeszcze na parking dla motocykli. U nas takich raczej mało. Ale sprzętów to im nie ma co zazdrościć!


133780


Wracamy do hotelu i idziemy spać. Niestety, pokój jest bardzo nagrzany, więc bez klimatyzacji nie da się żyć, a włączona maszyna hałasuje okrutnie, na co nie zwróciliśmy wcześniej uwagi. Trzeba wobec tego skorzystać ze stoperów – od pewnego momentu naszego obowiązkowego wyposażenia podróżnego :)

Tego dnia pokonaliśmy 448 km.

Melon
21.04.2024, 23:26
:Thumbs_Up::)

chemiczny
22.04.2024, 04:33
Czyta się, czyta, z zapartym tchem czekając na następną część.
Dawaj Panie dalej ...

szarik
22.04.2024, 10:25
Sobie nie myśl ! .... :lukacz: :Thumbs_Up::)

siwy
22.04.2024, 12:30
Super się czyta. Rozwalił mnie wasz pokój hotelowy, kosmos :)

Ronin78
22.04.2024, 12:35
Super się czyta. Rozwalił mnie wasz pokój hotelowy, kosmos :)

Ile to by było mikrokawalerek? Piękna sprawa. Piękny Iran.

Dredd
26.04.2024, 18:36
Dzień 9 – niedziela, 24 lipca

„Jeśli widziałeś Isfahan, to jakbyś zobaczył pół świata” – mówi przysłowie irańskie. Mamy nadzieję te pół świata także obejrzeć :) Na pewno chcemy pójść na plac Imama i zobaczyć go w promieniach wschodzącego słońca. Oprócz tego, ciekawi jesteśmy jak wygląda to miejsce bez tłumów.
Niestety, plan spala na panewce, bo budzimy się o 7:00 :)
Jednak nie wszystko stracone – idziemy czym prędzej na plac, a potem wrócimy na śniadanie.
Bazar przez który przechodzimy, powili zaczyna budzić się do życia, pierwsi kupcy otwierają rolety, zaczynają rozkładać towar. Teraz, bez ludzi, dostrzegamy ile jest tu ciekawych zakamarków, źródełek, ozdobnych elementów.


134102


134103


134062


134063


134064


Na samym placu też pusto. Jest kilka osób: ktoś podlewa rośliny, sprząta po wczorajszym tłumie, dziewczyny rozłożyły się pod meczetem i jedzą śniadanie. Wreszcie możemy dostrzec ogrom i monumentalizm tego miejsca: robi wrażenie. Ciekawy jest dzisiejszy spokój – zupełne przeciwieństwo wczorajszego rejwachu i życia, jakim tętnił wieczorem. Przyznam, że opustoszały plac także wygląda ładnie.


134065


134066


134067


134068


134069


Zarządzamy szybki odwrót do hotelu – nie możemy pozwolić, żeby ominęło nas śniadanie! Miasto zaczyna żyć: parking motocyklowy powoli się zapełnia, sklepikarze uruchamiają swoje biznesy, motocykliści szybko dostarczają na miejsce nawet najdziwniejsze przedmioty.


134070


134071


134072


Jednak, nawet zapuszczając żurawia w co ciekawsze zakątki, musimy pamiętać, że cały czas jesteśmy pod czujnym okiem ojców narodu.


134073


Skręcając w boczne uliczki odkrywamy także te mniej reprezentacyjne, co nie znaczy mniej ciekawe, rewiry Isfahanu.


134074


Śniadanie było warte powrotu na nie :)
Jadalnia urządzona na dziedzińcu domu, choć przykrytym – jest całkiem przyjemnie. Wybór potraw także niezły. Do gustu przypada nam słodki specyfik tradycyjnej irańskiej kuchni – fereni.


134075


134076


Po śniadaniu zalegamy na pięknym, hotelowym dziedzińcu, pełnym roślinności. Przed każdym z pokoi stoi coś w rodzaju podestu wyłożonego dywanami i poduszkami, aby można było się tam wylegiwać. Przyjemnie szumi fontanna, tworząc lekki mikroklimat. Bez tego temperatura nie pozwoliłaby na komfortowy odpoczynek na zewnątrz. Choć - powiedzmy to uczciwie, wytrzymać na zewnątrz idzie wyłącznie rano, późnym popołudniem i wieczorem.


134077


134078


Idziemy walnąć w kimę, a później wyskoczymy jeszcze na miasto. Otwieram drzwi do naszego pokoju: pachnie starym drzewem i historią. Ciekawe, kto tu mieszkał i jak żył?
Klimatyzator hałasuje, ale daje przyjemny chłód, który pozwala zasnąć. Nie wyobrażam sobie życia tu bez klimatyzacji…
Wstajemy około południa. Wypoczęci możemy stawić czołu skwarowi dnia. O tej porze ludzie raczej chowają się w cieniu: w domach czy w pracy. My też próbujemy iść krytym bazarem, aby słońce nie prażyło nas bezpośrednio. Trafiamy do meczetu; jest w remoncie, ale dzięki temu w środku nie ma ludzi. Z boku leżą powyrywane z Koranu strony i połamane kamienie modlitewne. Chętnie wzięlibyśmy sobie coś takiego na pamiątkę, ale jak na złość nie ma nikogo, żeby zapytać, czy można.
W pewnym momencie pojawia się mała, ok. 7 – letnia dziewczynka. Z miną cwaniaka pyta nas po angielsku jak mamy na imię. Chwilę z nami stoi i ucieka.
Tymczasem idziemy na szamę. Do tej pory nie mamy szczęścia do knajp. Wreszcie znajdujemy ciekawy lokal i do tego z menu po angielsku. Karta nie jest za bogata, bo jest w niej raptem 4 dania. To nic – bierzemy dwa z nich i do tego napój o nazwie duk – okazał się pyszny. Jedzenie też niezłe, choć nie bardzo umiem powiedzieć, co jedliśmy. W sumie to nieważne :) Rachunek za wszystko: 1.600.000 riali.


134079


134104


Szwendamy się po mieście. Przy poszczególnych ulicach sklepy poukładane są tematycznie: artykuły dziecięce, kuchenne, części samochodowe, hurtownie spożywcze, itd.


134081


134082


Nauczyliśmy się przechodzić przez ulicę na czerwonym świetle :D W sumie kolor światła na sygnalizatorze nie ma znaczenia. I tak trzeba być czujnym. Nawet na chodnikach, bo Irańczycy jeżdżą tamtędy pierdziochami. Zresztą jazda motocyklami/motorowerami to wolna amerykanka: walą bez stresu po pasach, chodnikach, po ulicach pod prąd. Na chodnikach są specjalne barierki, uniemożliwiające wjazd motocyklem. Oprócz tego są bilboardy piętnujące niebezpieczną jazdę. Tutejsi motocykliści i tak są sprytniejsi :)


134083


134084


134085


Trafia się także sprzęt tutejszego fana pomarańczy ;)


134086


134087


134088


134089


Trafiamy także na stoisko, na którym sprzedawane są – jakby to określić – dewocjonalia…
Służą one bowiem do świętowania Aszury.


134090


Wchodzimy na bardzo ciekawy, autentyczny fragment bazaru – w maleńkich zakładach rzemieślniczych tworzy się cuda. Pan wybija na metalowym wazonie wzór, są na nim postaci jeleni. Bez problemu pozwala się sfotografować przy pracy oraz swoje, niedokończone jeszcze, dzieło.


134091


134092


Choć bariera językowa ogromna – mało kto mówi tu po angielsku, chęć poznania gości jest ze strony Irańczyków ogromna. Zagadują nas, witają i pozdrawiają. Przed meczetem spotykamy kobietę z córką i ogromną różową panterą. Panie wyprzytulały się i wyściskały – u nas jest to nie do pomyślenia z obcą osobą, a tutaj – bynajmniej w damskich relacjach – jest to chyba normalne. Kobieta dostaje jednak ochrzan za takie zachowanie od matki czy teściowej, zakutanej w czarny czador.


134093


Jako, że jestem starym pazerniakiem, szukam lodziarni, choć na razie bez powodzenia. Za to trafiamy na piękny sklep z bakaliami – cuda w ogromnych kielichach. Nie ma szans, żeby cokolwiek z tego przewieźć motocyklem do Polski. Gość ze sklepu zachwala towar, ale tłumaczymy, że przyjechaliśmy motocyklem i za dużo nie kupimy. Nie chce to do niego dotrzeć. Dopiero jak Ania pokazuje mu zdjęcie, zapakowanego GS-a, przez chwilę dopytuje czy to na pewno prawda i odpuszcza.


134094


134095


Upał skutecznie wyciąga z człowieka energię; trzeba też powiedzieć, że dziś uczciwie pospacerowaliśmy. Odpoczywamy chwilę w hotelu i idziemy ostatni raz na plac Imama. Nie zdążyliśmy na zachód. Szkoda, bo mogło być malowniczo. Widać, że ludzie lubią przychodzić tu wieczorami – trochę piknik, trochę spacer, trochę spotkanie towarzyskie. Przyjemnie jest na to popatrzeć.
Iranki mają bardzo ładne, ciemne oczy i lubią się malować. Oprócz tego mają paskudne buty.


134096


134097


134098


Wracając na nocleg przy jednym ze stoisk czujemy piękny owocowy zapach. To mango. Lepszej reklamy nie można sobie wyobrazić. Kupujemy 2 sztuki za 10zł. Po drodze wstępujemy jeszcze do knajpki, która okazuje się pizzerią. Pizza kosztuje 15zł i okazuje się bardzo… folklorystyczna ;)


134099


134100


134105


Ostatnia noc w pokoju z tysiącem luster. Zabieramy się za mango, bo widać, że jest już dojrzałe i nie wytrzyma trudów podróży motocyklem. I to jest temat na osobną historię: okazuje się wyśmienite! Te owoce, które jedliśmy do tej pory nie powinny nawet nazywać się mango! Po prostu niebo w gębie!
Suma kilometrów dnia: 0.

rumpel
26.04.2024, 21:26
ehh wróciłbym tam ;)

Dredd
28.04.2024, 09:40
ehh wróciłbym tam ;)

Mówimy to za każdym razem, jak przeglądamy zdjęcia czy piszę fragment relacji :D

Dredd
09.05.2024, 20:13
Dzień 10 – poniedziałek – 25 lipca

Budzę się o 4:00, bo muszę do toalety. Nie chce się wstać jak skurczybyk, ale za to chce sikać ;). Ania też się obudziła i mówi, że z chęcią pójdzie ze mną. Najgorsze jest to, że trzeba się ubrać, bo przysługuje nam toaleta na korytarzu…
Wychodzimy i spotyka nas nie lada psikus – drzwi do korytarza prowadzącego do kibla zamknięte na kłódkę!
Drzwi do recepcji też zamknięte, ale jest domofon. Dzwonimy. Jesteśmy uratowani – pan otwiera nam kłódkę! W drodze powrotnej do pokoju przechodzimy przez dziedziniec. Na zewnątrz jest przeprzyjemnie – ok. 20 stopni. Leżymy chwilę na patio, słuchamy pierwszego tego dnia adhanu – niesamowite wrażenie. Właśnie dla takich chwil warto podróżować! Załączamy klimę i idziemy jeszcze spać. Budzimy się o 8, śniadanie i wyjazd.
Motocykl czeka na nas na parkingu przykryty pokrowcem. Nic nie wskazuje, żeby działy się z nim jakieś ekscesy: alarm nie pokazuje, żeby był wzbudzany.


134549


W mieście już trochę tłoczno, ale jakoś się udaje wyjechać. Za 140 km mamy mieć pustynię piaszczystą koło Varzaneh. Bardzo mnie to cieszy, bo nie ukrywam, że lubię pustynię. Jest tam – jakby to nie zabrzmiało – spokój w swojej najczystszej postaci. Niedaleko zlokalizowany jest „camp”, więc może uda się tam przespać.
Mijamy wioski, miasteczka, ciężarówki, a krajobraz wreszcie zmienia się w ciemną hammadę, zaś na horyzoncie pojawia się bezkres.


134550


134551


134552


134553


Droga robi się pusta. Z rzadka spotykamy jakikolwiek pojazd. Ale, skoro już jest – śmierdzi niemiłosiernie ;)
Mijane osady to budowane w większości z lokalnej gliny stare wioseczki. Nieraz tylko obecność ludzi wskazuje, że ktoś tu nadal mieszka.


134554


134555


W zabudowaniach zaczynają pojawiać się charakterystyczne dla Iranu badgiry – wieże wiatrowe. Ich zadaniem jest przewietrzanie oraz chłodzenie znajdujących się pod nimi pomieszczeń. Budowane są tyłem do kierunku wiatru, który wytwarza podciśnienie w wieży i znajdującym się pod nią pomieszczeniu. Gorące powietrze zasysane jest innym kanałem i przechodzi przez podziemnie kanały (często z wodą), gdzie schładza się, nawilża i wpada do pomieszczenia z wieżą wiatrową. Po ogrzaniu jest wydmuchiwane wieżą.


134556


134557


134558


134559


Otaczająca nas pustka zaczyna świadczyć, iż dojeżdżamy do celu. Termometr także pokazuje pustynną temperaturę. Po raz pierwszy pojawiła się „4” z przodu. W sumie po to także tu przyjechaliśmy. Ja mam cichą nadzieję zobaczyć na termometrze 50 stopni :D


134560


134561


134562


Kieruję się do zlokalizowanej pośrodku niczego budki.


134563


Motocykl zaparkowałem w cieniu, tzn. za „budynkiem”, sam zaś podchodzę do okienka. Cieć okazuje się wybitnie niekumaty i dłuższy moment nie może pojąć po co tu przyjechaliśmy i czego od niego chcemy. Wreszcie za niebagatelną sumę 7,50 zł sprzedaje nam bilety wstępu i spuszcza łańcuch umożliwiający wjazd.

Okazuje się, że lubiących pustynię jest więcej niż ja. Świadczy o tym zorganizowanie przy wydmach infrastruktury turystycznej: bungalowów, placu zabaw, jadalni, toalet, itp. oraz oczywiście kanciapa z cieciem. Pełna komercja.
Podjeżdżamy kawałek i z bliska wszystko wygląda jak opuszczone: wszędzie bałagan, rozwalony kibel. Generalnie krajobraz tego „kurortu” jest dość postapokaliptyczny. Żeby przyjąć gości, trzeba tu włożyć sporo pracy.
Jednak ktoś tu urzęduje: na piasku widać ślady łap psich i ptasich.
Choć temperatura i brak cienia nie zachęca do spacerów, włazimy na wydmę. Jest pięknie!


134564


134565


134566


134567


Chwilę kontemplujemy i schodzimy na dół i do motocykla. Niesamowicie nagrzany – aż ciężko dotknąć rączek kierownicy. Przypominam sobie Harleya – tam, będąc w ciepłym klimacie zawsze trzeba było mieć na uwadze, że silnik jest chłodzony powietrzem i odpowiednio planować trasę. GS ma ten plus, że jest dochładzany wodą i do tej pory nie zdarzyło się, żeby temperatura silnika podskoczyła nadmiernie.

Kierujemy się w kierunku Shirazu, a mówiąc ściślej – Persepolis.


134568


134569


134570


134571


Zauważyliśmy, że na wjazdach do miejscowości, np. na rondach, czy przy drogach często umieszcza się lokalne wytwory sztuki rzeźbiarskiej nawiązujące do tradycji danego regionu, np. produkcji zboża czy arbuzów. Widzieliśmy koguta, kłosy zbóż, wielbłądy ze sztucznej trawy, konie, granaty. Nieraz są one połączone z gustownymi „miejscami odpoczynku” dla podróżnych, czy placami zabaw dla dzieci.
Jedynie Ajatollahowie spoglądają na wszystkich z góry.


134572


134573


Stajemy na stacji zatankować. Tradycyjnie staję pomiędzy motocyklem a dystrybutorem, aby pracownik stacji musiał dać mi do ręki pistolet i paliwo nalewam sam. Robię tak od czasu, gdy kiedyś w Maroku chłop lał paliwo tak długo, aż ja zauważyłem, że benzyna płynie po motocyklu i podłodze, a leżący na siedzeniu kask jest w niej skąpany. Tym razem spotkała mnie mała kara: pistolet był zepsuty i nie odbijał, więc osobiście trochę ochlapałem motocykl :D
Korzystając z okazji, że jest mała knajpka, idziemy na kawę i falafela w bułce. W lokalu zagaduje nas dwóch klientów – chcą, żeby dać im numer naszego whatts appa. Jak wyszli, gość robiący nam falafela poprzez tłumacza w komórce przekazał, żeby uważać na ludzi, bo niestety w Iranie nie wszyscy są w porządku. Dzięki za radę!


134574


Krajobraz nadal pustynny, surowy. Lubię taki.
Drogi nie najgorsze, gps spisuje się na medal – prowadzi jak po sznurku, więc kilometry pokonujemy w miarę szybko.


134575


134576


134580


134578


134579

Dredd
16.05.2024, 20:48
Zjeżdżamy na stację. Pogonił nas trochę lokalny czarny psiur, trzeba było dodać gazu.
Robimy mały postój na zam-zam colę i zam-zam fantę. Smakują całkiem dobrze. Nazwa coli jest jakaś znajoma, ale nie mogę przypomnieć sobie skąd. Wiem! Zam-zam to święta studnia bodajże w Mekce. Mam nadzieję, że tutejsze napoje także mają cudowne działanie ;) Jedno jest pewne: w tym upale smakują wyśmienicie :)
Jak wracamy do motocykla, nasz czarny oprawca leży w cieniu GS-a, patrzy na nas i macha ogonem. Nie mamy jedzenia, ale dajemy jej wodę.
Zanim zacznie pić, liże mnie po ręce i patrzy głęboko w oczy.


135073


135075


Na drodze trafia się dobry „zając” – dobrze jedzie. Nawet za dobrze – 150 km/h to za dużo jak na stan tutejszych dróg (nawet ekspresowych). Zanim jednak zdążyłem podjąć decyzję, żeby odpuścić jazdę za nim, sam zwolnił poniżej dopuszczalnej prędkości. Za chwilę policja mierzy nas suszarką. Z tego wniosek, że w Iranie także mają swojego Janosika ;) Generalnie jazda po Iranie jest ciężka. Nie wynika to wcale z jeżdżących za szybko, lecz bezmyślnie. Tu w kodeksie drogowym musi być zasada nieograniczonego braku zaufania do innych uczestników ruchu. Każdy może wykonać w dowolnym momencie wybrany przez siebie manewr: jazda po 2 pasach naraz jest standardem, włączanie się do ruchu bez patrzenia w lusterko czy ktoś jedzie danym pasem też, nie dziwi zmiana pasa, pomimo, że sąsiedni jest zajęty, jazda pod prąd, itd. Motocykliści/motorowerzyści zaś to osobny temat: jeżdżą po chodnikach, przejściach dla pieszych, na których potrafią zawrócić; sygnalizacja świetlna ich w ogóle nie dotyczy. Jednym słowem: jest wesoło :)
Nawet sami Irańczycy mówią nam, że jesteśmy odważni, że jeździmy po Iranie motocyklem :D

Krajobrazy ciekawe. Często kręcą się małe trąby powietrzne, unoszące niewielkie kamienie. Niby cały czas jedziemy w pustkę, ale potrafią przed nami wyrosnąć góry: nagie, ostre, nieprzystępne. Dostrzegamy również pole ryżowe, co dla nas jest pewną ciekawostką. Emocji dostarczają co jakiś czas irańscy kierowcy: kobieta jedzie pod prąd na czołówkę z nami, bo skręca w lewo (trzeba było ją ominąć lewym pasem), skręcanie z lewego pasa w prawo, czy z prawego w lewo, bez kierunkowskazu to norma.
W szczerym polu biegnie linia kolejowa. Do tej pory nie widzieliśmy pociągu w Iranie. Ciekawostką są też znaki z oznaczeniem stacji kierujące totalnie w pole. Co najlepsze - było ich kilkanaście!

135062


135074


135064


135065


135066


Dojeżdżamy do Persepolis; w oddali widać już ruiny starożytnego miasta. Mieliśmy wielkie wątpliwości, czy w ogóle porywać się na zwiedzanie tego miejsca. Wiele osób w Polsce było zdania, że nie warto: niewiele zostało i nie bardzo jest co oglądać. Zadziałała jednak magia nazw. Jak to będąc w Iranie nie zobaczyć Persepolis? Z chęcią umiejscowiłbym znane z lekcji historii imiona: Dariusza, Kserksesa czy Artakserksesa. Musimy to zobaczyć!


135067


Przy samym wejściu do muzeum ponoć jest hotel, w którym mamy nadzieję się zadekować, zaś jutro jak najwcześniej uderzyć na zwiedzanie. Parkujemy pod bramą na płatnym parkingu i pytamy kolesi z obsługi o hotel. Pokazują kierunek – budynek nawet widać. Niestety okazuje się, że jest zamknięty, zaś jak powiedziała nam babeczka z kasy biletowej: od dwóch lat.
Przy motocyklu zagaduje mnie całkiem spora irańska rodzinka: dziadkowie, rodzice i wnuki. Wnuczek ok. 17- letni mówi po angielsku. Nie mogą uwierzyć, że przyjechaliśmy motocyklem aż z Lachistanu. Pytają jak wyglądają drogi na takim dystansie, czy są dobre? Jak Dominik podszedł do nas, także był o to pytany. Oferują pomoc, jednak nie jesteśmy pewni, czy to nie był ów słynny irański ta’arof (czyli zwyczajowa wymiana uprzejmości). Polecają porządne, choć drogie hotele w Shirazie. Na koniec usłyszałam, że mamy bardzo ładne niebieskie oczy.

Za jakieś 1,5 km jest nasza ulubiona państwowa sieć hoteli. Tym razem okazuje się, że na hotel składają się drewniane domki; jak na koloniach, na których nigdy nie byłam ;)

Domki mają ten plus, że motocykl można zaparkować pod drzwiami, zaś sam kompleks znajduje się wśród drzew i zieleni. Rosną tu granaty, limonki i mandarynki. Jest nawet basen, choć pusty ;) Jednak zanim dojechałem do domku zostałem pogoniony przez tutejszego psiura, a zasadniczo sukę. Nauczeni doświadczeniem, zanim zdecydowaliśmy się wprowadzić do pokoju obadaliśmy wszystkie newralgiczne punkty pokoju: czy klima pomimo tego, że jest także działa, czy agregat nie jest aby przykręcony do ściany pokoju bez izolacji i po włączeniu wiatraka nie dzwonią szyby w oknach, czy w łazience leci chociaż zimna woda, czy jest jakiekolwiek światło, etc.
Wiem, jesteśmy nienormalni :D
Wszystko w porządku. Łazienka spoko: jakby ktoś chciał umyć włosy siedząc na kiblu: voila!
W razie czego, na drzewku za domkiem wiszą granaty!
Ania zakumplowała się natychmiast z suczką. Okazało się, że ma ona jeszcze 2 młode. O ile matka bardzo chętna do głaskania, to szczeniaki nie bardzo – jeden nawet na nas warczy.


135068


135069


135070


135076


135072


Po jakimś czasie pojawia się młody chłopak, który pyta czy mógłby przyjść do nas pogadać. Pewnie, wpadaj. Umówiliśmy się na 20:00. Ogarnęliśmy się i czekamy na chłopaków na ławce przed domkiem. Ponieważ nie zauważyliśmy żadnych innych gości, Ania nie zakłada chusty, ma ją tylko na ramionach. Poza tym występuje w samym t-shircie, czyli wbrew obowiązującym zasadom – z odkrytymi ramionami. Chłopak zjawia się z dwoma kolegami. Zaczynają jakąś dziwną gadkę o miłości, pokoju itp. Chcą nas nagrywać i to z 3 ujęć naraz; przynieśli nawet jakiś sprzęt do oświetlania, żeby dobrze było widać. Pytamy po co to nagranie? Gość pokazuje jakiegoś instagrama, ale jego historia nijak nie trzyma się kupy; na instagramie nie ma żadnych filmów, ani przede wszystkim, jego.

- Skoro nie chcecie być nagrywani, to ok, ale może poszlibyśmy gdzie indziej, np. do waszego pokoju?
- A może usiądziemy w lobby hotelowym?

Pozostali dwaj cały czas kręcą się jak wszy na grzebieniu. Ewidentnie coś kombinują; prawdopodobnie nagrywają z ukrycia. Skoro nie ma nagrania to gadka jakoś się nie klei i chłopaki odpuszczają. O co tu chodziło?

Wciągamy przywiezioną z Polski żelazną rację żywnościową w postaci zupki chińskiej i orzeszków, delektujemy się kupionym po drodze kolejnym przepysznym mango i walimy w kimę. Razem z nami „nasze” psy. Jeden mały – ten bardziej bojowy co jakiś czas szczeka w nocy. Wylazłem przed domek zobaczyć czy nic mu nie jest, ale było ok. Siedzi na skraju podestu i piłuje paździapę :)
Pięknie pachnie igliwiem!
Dziś pokonaliśmy 447 km.

furman
17.05.2024, 09:46
Ależ się człowiek nakręca na ten Iran czytając takie relacje. Dzięki Dreed.

Dredd
22.05.2024, 17:59
Dzień 11 – wtorek – 26 lipca

Rano cała ferajna w komplecie: suczka śpi przy naszym progu, a małe tam, gdzie wczoraj się wydzierały. Do tego pojawiło się bardzo dużo motyli, które przyjemnie się obserwuje.


135201


135202


Zbieramy się, żeby być pierwszymi zwiedzającymi Persepolis, a do ruin mamy ok. 1,5 km do przejścia. Na razie temperatura nie doskwiera, więc spacer jest całkiem przyjemny.
Muzeum otwierają o 8:00. Bilet kosztuje 2 miliony riali. Ponieważ jesteśmy sami, łapie nas magia miejsca. Ponoć w swoim czasie było to najbogatsze miasto świata.


135203


135204


135205


135206


135207


135208


Chodzimy spokojnie po mieście Dariusza I, udajemy się do położonego trochę wyżej grobowca Artakserksesa, skąd roztacza się piękny, panoramiczny widok na całe miasto. Wrażenie estetyczne trochę psują rozmieszczone w wielkiej ilości barierki i szyby odgradzające nas od zabytków.


135209


Pojawiają się pierwsi zwiedzający. Szybko wyjaśniło się, dlaczego jest aż tyle irytujących nas barierek i szyb – turyści włażą wszędzie, gdzie się da, by zrobić sobie zdjęcie.
Zdecydowanie warto było przyjechać tutaj, przekroczyć Bramę Wszystkich Ludów.

Naszą uwagę przyciąga tabliczka oznaczająca WC – przypomina, że nie jesteśmy w starożytnej Persji, lecz w Iranie.


135210


Kończymy zwiedzanie i spieszymy się na śniadanie, bo trwa tylko do 10:00, a oprócz tego, że sami chcemy coś zjeść - musimy nakarmić psa!
Ledwo zdążyliśmy - wpadamy do hotelu o 9:50. Nikt nie robi jednak najmniejszego problemu – dostajemy swój przydział.

Śniadanie okazuje się całkiem niezłe; po spacerze smakuje jeszcze lepiej. Jajka sadzone, kawa, mleko, herbata, sok, serki i miody. Do tego płachty chleba wyglądającego jak folia bąbelkowa. Robię psu 4 kanapki, smaruję masłem, potem dżemem i miodem. Ciekawe czy zje?
Tak się cieszy z jedzenia, że po mnie skacze, przy okazji brudząc spodnie. Żal będzie zostawiać te psiury, ale suczka została przynajmniej przyzwoicie wygłaskana. Chyba będzie miała trochę fajnych chwil do psich wspomnień.

Idziemy się rozliczyć za nocleg. Recepcjonista okazuje się bardzo sympatyczny. Pyta jak nam się podobało i czy wszystko było w porządku. Prosi o zrobienie zdjęcia z motocyklem pod znakiem hotelu. Ale myli się ten, kto myśli, że w Iranie można zapłacić za hotel, oddać klucz od pokoju i po prostu wyjść. Najpierw należy dokonać oględzin pokoju: czy nie został zdewastowany i czy nic nie zginęło. Zostawiamy recepcjoniście pocztówki z Polski, z czego bardzo się ucieszył.
Na pożegnanie jowialnie złapał mnie za policzek ;)


Dziś nie czeka nas długa droga – jedziemy tylko kilkadziesiąt kilometrów do Shiraz.
Życie tu zaczyna się dość późno, bo dopiero około 8:00. Dopiero o tej porze na drogach zaczyna się ruch. Inna sprawa, że wystarczą 3 samochody w jednym miejscu by narobić niezłego bałaganu. Niestety, jest już przed 11:00, więc na drodze korek. GS z kuframi nie jest motocyklem, który najlepszy jest na takie warunki. Ani nie przepycha się nim łatwo między samochodami, ani kierowcy irańscy nie są przyzwyczajeni do tego. W samym Shiraz wcale nie jest lepiej. Trudno, musimy nieraz odstać swoje…


135211


135212


135213


135214


135215


GPS prowadzi nas uliczkami medyny szerokimi na wyciągnięcie rąk. Często jedziemy rynsztokiem ;) Miasto jest bardzo nagrzane, do tego wentylatory włączające się co chwila w motocyklu walą gorące powietrze prosto na nas. GPS bardzo kręci, do tego często kieruje nas pod prąd. Dobrze, że nikt nie jedzie z naprzeciwka!


135216


135217


Jednak do hoteli jakoś dzisiaj nie mamy szczęścia: pierwszy jest drogi, a w pokoju śmierdzi, w drugim hałasują agregaty, w trzecim nie działa klimatyzacja, czwarty zamknięty na głucho. Wreszcie trafiamy do Ana Guest House. Jest to tradycyjny, irański dom z wewnętrznym dziedzińcem, w którym urządzono hotelik. 8 milionów za noc. Warunki przyzwoite.


135218


135219


Uderzamy w miasto i oczywiście na bazar. Jest wielki, ale śmierdzi tu chińszczyzną. Ponieważ nastała pora sjesty dużo lokali jest pozamykanych. Na rogu ulicy trafiamy na lokal z żarciem na wynos. Zapuszczamy żurawia i zanim zdążyliśmy dobrze się rozejrzeć, dostajemy miseczkę zupy z makaronem, fasolą i soczewicą, a za chwilę kolejną – tym razem o składzie nie do odgadnięcia. Siadamy na ławce i pałaszujemy. Jedzenie całkiem smaczne. Pan nie chce żadnej zapłaty. Proponuję pieniądze 3 razy, żeby być pewnym, że nie jest to ta’arof. Przyznam, że trochę mnie ten zwyczaj mierzi, ale z drugiej strony słabo byłoby nie zapłacić :fool2:


135220


135221


Łazimy trochę po mieście, przyglądając się ludziom. Korzyść jest obopólna, bo zarówno oni dla nas, jak i my dla nich jesteśmy atrakcją :D
Zaglądamy do sklepików, warsztatów, cukierni. Irańczycy są bardzo otwarci, zapraszają do środka, nie robią problemów z naszego wścibstwa. Bez problemu pozwalają się fotografować.


135222


135223


135224


135225


135226


135227


135228


135229


– Patrz, KTM Duke, zupełnie jak mój

- Faktycznie! I do tego prawdziwy, a nie XTM. Podejrzewam, że nie było łatwo go tutaj sprowadzić, ani tym bardziej nie był tani…


135230


Siadamy na ławeczce przy ulicznej kafejce, gdzie za grosze można kupić kawę – niewielkie, mocne espresso. Obok piekarnia – pięknie pachnie! Z lokalu wychyla się chłopak i obdarowuje nas cieplutkim chlebem w formie podpłomyka. Pokazuje, żeby spróbować i pyta czy smakuje. Cóż zrobić, jemy chleb i zapijamy go kawą. Faktycznie, dobry.
Chleb dostaje także przechodzący obok wyraźnie biedny człowiek.
Wniosek z tego, że my także musimy wyglądać jak dwie małe „rumuńskie znajdy”, skoro nas chlebem karmią :)


Dziś przed nami bardzo konkretna ekspedycja: chcemy zjeść deser z nitkami falude! Są to mrożone nitki skrobi z ryżu lub kukurydzy. Udaje mi się je upolować, więc zamawiam z sosem szafranowym; Ania bierze zaś lody z sokiem marchewkowym – podpatrzyliśmy, że lokalsi tak jedzą. Połączenie to okazuje się bardzo smaczne. Generalnie chyba lubią tu marchewkę: pierwszą potrawą, którą tu dostaliśmy z tego warzywa był… dżem. Także niezły.


135231


Zagaduje nas nauczyciel angielskiego: pyta skąd jesteśmy, jak podoba nam się w Iranie, itp., po czym zaprasza do siebie, abyśmy u niego przenocowali. Odmawiamy 3 razy, a on ponawia propozycję. Oznacza to, że zaproszenie jest szczere. Z żalem, ale nie korzystamy, bo już mamy hotel zabukowany na 2 dni.

Spełnia się przepowiednia dziewczyn z pijalni soków: jesteśmy najedzeni niemożliwie. Jedyny problem, że brakuje nam trochę różnorodności jedzenia i warzyw. Jak pokazujemy w knajpie, że chcemy coś zjeść, najczęściej dostajemy mięcho – coś a’ala kofty. Jest to generalnie smaczne, ale chcielibyśmy popróbować także czegoś innego z ponoć przebogatej kuchni irańskiej.
Mięsa tego zwierza także z chęcią bym spróbował, choć – jeśli wierzyć opowieściom – nie jest niczym specjalnym.


135232


Kupujemy warzywa, które przyrządzimy sobie na kolację. Do tego bierzemy 2 piękne mango.

Zagadują mnie 2 młode dziewczyny. Całkiem ładne, choć one piszczą na widok moich warkoczy. Chcą, abym poszła z nimi do świątyni, bo teraz jest czas na coś ważnego. Ale co z Dominikiem i wielką siatą z zakupami? Dziękuję za propozycję. Dziewczyny mówią, że mam ładne oczy i włosy. Jeszcze fota, ale nie umiem robić sobie selfie i nie wiem jak się ustawić do zdjęcia, więc wychodzę na nim jak Żaba. Na pożegnanie zostaję wytargana za policzek przez którąś z dziewczyn.


135233


Świetny jest irański zwyczaj przesiadywania na patio domu na poduchach. Oddajemy się w ten sposób błogiemu lenistwu w hotelu i obserwujemy niebo popijając czaj. Dosiadł się do nas gołąbek i ciekawie spogląda na nas.


135235


Wygląda, jakby zbierało się na burzę. Powietrze jest lepkie i ciężkie. Gość z hotelu mówi nam, że wczoraj była burza, jednak spory kawałek stąd. Zginęły 24 osoby. Pokazuje nam filmik w telefonie: ludzi piknikujących pod drzewami w suchym korycie rzeki porywają masy wody, które nagle utworzyły się z opadów. Ponieważ ziemia jest bardzo wyschnięta, deszcz nie wsiąka w nią, lecz woda spływa po naturalnych spadkach terenu.
Wieczór jest przepiękny! Deszcz nas ominął, a do tego zachód słońca ubarwił niebo na różowo.
Wychodzimy na dach, żeby mieć lepszy widok. Widoczna w oddali góra nazywana jest przez mieszkańców Shirazu Górą Matką: po prawej widać twarz, zaś po lewej brzuch ciężarnej kobiety.
Widok jest urzekający. Gdyby nie to, że słońce finalnie schowało się za horyzont, można by patrzeć na ten spektakl jeszcze długo.
Nagle na dachu sąsiedniego budynku zapanowało ogromne poruszenie; dochodzą nas jakieś dziwne dźwięki. Dopiero przeciągle mraaaauuu i dwa czarne cienie przemykające po dachach pozwoliły zidentyfikować puchatych sprawców całego zamieszania.


135234


Tego dnia pokonaliśmy niebagatelny dystans 52 km.

Dredd
01.06.2024, 07:53
Dzień 12, środa, 27 lipca

Zgodnie z planem dziś nigdzie nie jedziemy, ale mamy wynotowane kilka miejsc w Shirazie, które warto odwiedzić.
Plan – można by powiedzieć, że wakacje to nie czas na sztywne trzymanie się kolejnych punktów, lecz – jako czas wolny – wszystko powinno odbywać się na spontanie. To racja. Jednak uważam, że warto wcześniej mieć przygotowane info na temat odwiedzanego miejsca, bo odpada gorączkowe szukanie ciekawych obiektów. Dobrze także mieć koordynaty kilku miejsc noclegowych, bo wtedy - często po całym dniu jazdy – nie trzeba ich namierzać. A kręcenie po obcym mieście w 40 stopniach to nie jest największa z atrakcji :)
Nasze podejście do planów jak i one same ewoluowały w czasie. Nadal lubię poszukać ciekawych miejsc, czy zjawisk, ale chętniej wybieramy takie, których nie ma w przewodnikach. Coraz częściej zaś łapiemy się na odpuszczaniu kolejnego punktu „który trzeba zobaczyć” na rzecz pozostania w jakimś ciekawym, znalezionym przypadkowo, miejscu czy smakowania jego klimatu.
Dziś chcemy zobaczyć meczet Nasir ol-Molk czyli Różowy Meczet. Nazwano go tak z powodu koloru, który przybiera jego wnętrze na skutek światła wpadającego przez witraże. Jednak najlepszy efekt jest rankiem, tj. około godziny 8. Wobec tego wstajemy o 7:00, żeby ze wszystkim się spokojnie wyrobić. Rzut oka za okno uświadamia nam, że nie ma sensu jeszcze nigdzie iść :) Niebo zasnute chmurkami. Z racji panujących temperatur, nie obrazilibyśmy się, jeśli pojawiłby się mały deszczyk! Możemy spokojnie zjeść hotelowe śniadanie. Dostajemy zupę a’la owsianka, lecz robioną na wywarze z mięsa, oraz tradycyjnie: omlet, ser, warzywa, dżemy. Ponieważ słońce nie chce się pokazać, siedzimy na patio, leniuchujemy i wypisujemy kartki pocztowe do rodziny i znajomych. Wysyłanie pocztówek to bardzo fajny zwyczaj, który niestety już zanika. Nasi znajomi lubią dostawać kartki, więc trzeba podjąć ten niewielki wysiłek i zakręcić się za ich wysłaniem. Zwłaszcza, że pewnie nie co dzień dostaje się pocztówkę z Iranu :)
W sumie, my też lubimy je dostawać …

Pokazało się słonko, można więc uderzyć do różowego meczetu. Wejście kosztuje 1mln riali.


135503


135504


Wchodząc do środka trzeba ubrać czador: turystki dostają go z rękawami i kapturem, wiązany kokardką z przodu, a tubylcy – kawałek materiału, czyli klasyczny czadorek. Pewnie – jeśli chodzi o turystki - chodzi o to, żeby nie było wymówek, że nie ogarnie się płachty materiału i odsłoni kawałek kobiecego ciała. Zdjęcia można robić tylko telefonem, nie wolno wnieść aparatu. Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Można zamówić sobie profesjonalne zdjęcie, robione przez dyżurnego fotografa, ale … należy wnieść opłatę.
Na miejscu targ próżności. Ciekawie patrzy się z boku na te wszystkie pozy, dzióbki i gonitwy za idealnym ujęciem. Ktoś nagrywa vloga. Próżność i raz jeszcze próżność. Na krzesełkach siedzą wrony (tzn. kobiety ubrane w klasyczne, czarne czadory) : jak którejś z turystek zsunie się okrycie, to wrona sunie jak z procy z naganą. Iranki mają duże stopy. Z moim rozmiarem 36 nie będzie międzynarodowej wymiany butów.


135505


W drodze powrotnej nagabuje nas przewodnik: mówi, że ma samochód i obwiezie nas po najciekawszych miejscach. Powiedzieliśmy mu, że mamy swój motocykl i to tłumaczenie mu na szczęście wystarczyło.
Tymczasem idziemy do meczetu Vakil. Znów zagłębiamy się w bazar – to zawsze jest urzekające miejsce. Niestety, śmierdzi tu chińskim plastikiem i mamy wątpliwości co do pochodzenia towarów. Jest to chyba ta gorsza twarz globalizacji.


135506


135507


Po drodze można zaobserwować trochę beztroski: na środku skrzyżowania jest fontanna, w której bezstresowo, w ubraniach kąpią się dzieci. Czysta, niczym nie zmącona radość :) Nie do pomyślenia w naszym, poukładanym, bezpiecznym świecie.


135508


135509


Meczet Vakil. Wejście kosztuje po 500.000 riali. Tu nie ma tłumów; można powiedzieć, że poza nami nie ma prawie nikogo. Jest za to cień i dywany rozłożone na chłodnej kamiennej podłodze. Nikt nie robi problemu, gdy układamy się na nich i kontemplujemy chwilę. Ponoć nawet usnąłem, ale kto by babsku wierzył ;)


135510


135511


135512


Nie może być tak, że na wakacjach są same przyjemności. Są także obowiązki: trzeba wymienić pieniądze i kupić kartę do telefonu ;) Szczęśliwie – umiemy żyć bez tego urządzenia, ale nieraz dobrze by było z niego skorzystać. Poza tym zainstalowany w Polsce VPN nie daje rady i jeśli mamy wifi i tak nie da się otworzyć większości stron, jak chociażby Interia czy Wirtualna Polska. Ciekawe jak FAT? Działa! :)
Z zakupem karty sim poszło łatwo. Gość, nie dość, że sprzedał i uruchomił, to jeszcze zainstalował ichniejszego vpn-a, który otworzył nam pełny dostęp do wirtualnego świata. Za szybą na ladzie sprzedawca ma zbiór przeróżnych monet ze świata, ale nie ma złotówki. Zatem uzupełniamy jego kolekcję :)


135513


135514


Przyszła pora na wymianę pieniędzy. Tylko gdzie to zrobić? Zagaduję sprzedawcę na stoisku z okularami, czy nie chce kupić dolarów. Chętnie, ale nie ma za dużo gotówki. Zostawia nas za ladą, a sam robi rundę po sąsiadach. Uzbierał jedynie na 100$, ale dobre i to. Ja mam za to znowu kieszenie pełne mamony :)
Może nie udało się wymienić tyle, co chcieliśmy, ale pozytyw jest taki, że okazało się, że kasę można wymieniać prawie wszędzie! Drugą część wymienimy w kantorze. Chęć bycia prawilnym w Iranie nie popłaca: nie dość, że zmarnowaliśmy pół godziny na spacer, to kantor okazał się zamknięty, zaś kurs – gorszy niż dostaliśmy wcześniej :D
Wobec tego – starym zwyczajem z Turcji – szukamy złotnika. Tam na pewno się uda. Znajdujemy szybko, na wystawie widać naprawdę misterne wyroby. Wchodzimy. I to okazuje się strzałem w dziesiątkę! Kurs przyzwoity, gość przesympatyczny. Pogadaliśmy z nim chwilę za pośrednictwem jego brata, który zna angielski. Jak mówię im jak mam na imię, chłopaki nie mogą nadziwić się, że nie oglądaliśmy ich serialu „Dominik”. Zostawiamy chłopakom nasz banknot 10-złotowy. I jak mogłoby zakończyć się spotkanie w przyjacielskiej atmosferze? Zostałem wytargany za policzek :D


135515


Szwendamy się trochę po mieście; z racji późnego popołudnia na ulice wyległy tłumy. Idziemy się do pana, który poczęstował nas zupą – chcemy jako drobny upominek dać mu torbę z łowickimi motywami i napisem Polska. Nie wiemy o co chodzi, ale nie wyglądał na zachwyconego. Mam nadzieję, że był zaskoczony, a nie niezadowolony, bo np. zepsuliśmy jego dobry uczynek.
Mijamy muzeum Naranjestan, ale nie chce nam się wchodzić do środka. Mijamy także rzeźnika, gdzie prezentowane są kozie łebki, które tworzą makabryczny widok, zwłaszcza jeśli pomyślimy w jaki sposób zwierzęta te zostały uśmiercone.
Dalej mijamy sklep zoologiczny, który także przedstawia makabryczny widok. Zwierzęcy horror.
Ania nie jest w stanie zrobić zdjęcia, chce po prostu jak najszybciej stamtąd odejść.


135516


135517


135518


Po powrocie do hotelu czeka na nas kolejne, przepyszne mango i walimy w kimę.


135519


Tego dnia nie zrobiliśmy ani jednego kilometra (bynajmniej motocyklem ;) )

Dredd
08.06.2024, 20:27
Dzień 13, Czwartek, 28 lipca

Budzik ma zadzwonić prawie o świcie, a to może oznaczać tylko jedno: jedziemy dalej !
Pobudka o 5:00. O 6 już siedzimy na motocyklu. Przed Ana Guest House żegna nas zapach jaśminu.


135646


Miasto śpi, nasz gps chyba też, bo ma problem z wytyczaniem drogi i jedzie sobie obok niej.
Pomimo 30- litrowego zbiornika w GS-ie pilnujemy zapasu paliwa, bo o tankowanie nie zawsze łatwo. Trzeba nadrobić kilka kilometrów, żeby znaleźć stację. Lokalną tradycją na tutejszych stacjach okazuje się popsuty pistolet, więc zdarza nam się zalać motocykl benzyną.


135647


Rano zimno – niecałe 20 stopni. Mam ubrane kolanówki i getry z merynosa. Później dorzucę jeszcze polar.

Droga idzie ładnie. Duże przestrzenie, w każdym możliwym miejscu solidnie podlewane uprawy. Za Shirazem żegnamy uprawy ryżu.


135648


135649


Słońce jest za niewielkimi chmurami, więc jazda jest przyjemna, a temperatura oscyluje ok. 27 stopni. Jak tylko wychodzi słońce, temperatura skacze o kolejnych 10. Naszymi nieodłącznymi towarzyszami podróży są ciężarówki: Mac, Volvo, Mercedesy załadowane do granic możliwości. Tu w większości wiozą kamień. Z mozołem wspinają się pod każdą, najmniejszą górę, zaś z górki ostrożnie zsuwają się na 1 biegu. To takie współczesne karawany Iranu, przemierzające czarne nitki asfaltu.


135650


135651


Irańskie drogi – o nich można by także wiele powiedzieć. Linie na drodze żyją własnym życiem: mogą pojawić się nagle, opuścić drogę na zakręcie, np. go ścinając lub być wymalowane tak krzywo, że nie dałoby się wzdłuż nich pojechać. Czasami linie sprawiają wrażenie, jakby były nałożone na siebie drogi o różnych kierunkach.



Oprócz ciężarówek na drogach towarzyszą nam jeszcze inne osobliwości, jak np. wielbiciele. Wielbiciel – to taka persona jadąca samochodem, którą najpierw wyprzedzamy, potem ostatkiem sił swojej saipy czy paikana nas goni i wyprzedza lub zwalnia i jedzie równo z nami, spychając nas z drogi, lub siedzi na dupie i macha wszystkim czym może, kręci film i drze się do nas czym sił w płucach. Wygląda to tak, jakby chciał nas rozwalić i zabrać na pamiątkę jakiegoś fanta z motocykla. Im dalej w kierunku pustyni, tym lepiej (w znaczeniu spokojniej). Ludzie odkręcają tylko szybę, oglądają, lub słuchają naszego silnika.


135652


135654


135655


Dziś dobrze byłoby odwdzięczyć się naszemu motocyklowi za to, że tak dzielnie wiezie nas po Iranie, tzn. wymienić olej. Dystans z Polski do Persji nie pozwala na obróceniu na 1 wymianie oleju. Zauważam przyzwoity przydrożny warsztat. W sumie to wymaganie mam niewielkie: potrzebuje tylko miski na zużyty olej i dach nad głową, żeby słońce za bardzo nie paliło. Narzędzia i olej wieziemy ze sobą. Po wjechaniu do warsztatu, gdy pokazałem, że chodzi o zmianę oleju, widzę przerażenie na twarzy właściciela. Zdecydowanie daje nam znać na migi, żeby jechać dalej. Uspokaja się dopiero, gdy pokazuję, że zrobię to sam :)
Chłopaki bardzo chętnie by mnie wyręczyli, ale mimo wszystko wolę osobiście. Jeden z nich pomaga mi, robota idzie szybko. W pewnym momencie wchodzi do nas chłopak niosąc w puszcze żarzące się węgle z jakimiś wonnościami. Obchodzi cały warsztat i okadza całe pomieszczenie, łącznie z nami. Ni pierona nie rozumiemy o co tu chodzi, ale Ania mówi, że już parę razy widziała w Iranie coś podobnego.

Na koniec próbuję zapłacić szefowi, ale nie ma mowy ! Postanawiam dać chłopakowi parę groszy, tylko ile? Milion riali – chyba będzie ok. Jak szef zobaczył, ile mu dałem, wziął od niego pieniądze, odliczył trochę i mi oddał, a resztę przekazał pracownikowi.
Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie i w drogę.


135656


135657


O wjeździe na teren pustynny daje znać nie tylko krajobraz, ale również temperatura. Im bardziej zbliżamy się do miasta Jazd, tym goręcej się robi. Zatrzymujemy się na tankowanie. Ania od razu rusza na poszukiwania jakiegoś futra do wytarmoszenia, ale upał tak zmógł dwa lokalne egzemplarze, że nie raczyły otworzyć oczu.


135658


Przed Jazdem widać w oddali 2 wierze milczenia, czyli starożytne miejsca pochówku zmarłych, używane przez zaratusztrian. Tylko czy słowo „pochówku” jest to na miejscu? Ciała zmarłych były pozostawiane na wybudowanych z dala od siedzib ludzkich okrągłych platformach, często położonych na szczytach wzgórz. Tam były zjadane przez sępy, zaś pozostałe kości wrzucane do dziury na środku platformy, zalewane wapnem, kwaśną cieczą czy siarką, aby się rozłożyły. Zaratusztrianie wierzą bowiem, że ciało zmarłego zanieczyścić może ziemię, więc pochówek w naszym rozumieniu odpada. Nie do pomyślenia dla nich byłoby także wrzucić szczątki w święty – w rozumieniu ich religii – ogień. Wobec tego pozbywano się ciał w ten sposób. Podobno był on praktykowany aż do lat 70-tych, zaś obecnie ciała składa się do betonowych „urn” czy komór, aby nie zbrukały ziemi.
Okazuje się, że wierze milczenia ogrodzone są murem, więc wjeżdżamy w otwartą ba oścież bramę. Za chwilę okazuje się, że wpakowaliśmy się „na zaplecze” kasy muzeum. Jednakże panowie pozwalają nam zostawić tu motocykl i biorą na przechowanie kurtki i kaski. Musimy teraz – jak wszyscy – wyjść i wejść wejściem dla zwiedzających oraz kupić bilety.
Jest chwila po południu, słońce praży. Z parkingu i kasy muzeum trzeba przejść kawałek, mijając ruiny karawanseraju. Do wyboru są dwie wieże: wybieramy tę ze schodami.
Słońce grzeje naprawdę przyzwoicie: wybranie się tutaj w południe nie było najmądrzejszym pomysłem.


135659


135660


Będąc prawie na szczycie, słyszymy dobiegające z góry głosy. Kto jest tak walnięty jak my, aby w pełnym słońcu, w południe wystawić się na taką patelnię?
Z ciekawością patrzymy, kto wyjdzie. Wychynęło dwóch chłopaków i dziewczyna. Na plecach plecaki. Śmieją się i gadają.
- Cześć! Jak tam na górze? – zagaduję.
Chwila konsternacji.
- Cześć! Ale spotkanie! Nie spodziewaliśmy się nikogo tu spotkać, a zwłaszcza Polaków!
Gadamy dłuższą chwilę. Miło w tak nieoczekiwanym miejscu spotkać rodaków. Mówią, że wczoraj była burza i na dziś deszcz także jest zapowiadany.
Wnętrze wieży nie jest zbyt wyszukane, za to roztacza się z niej całkiem niezły widok.


135673


Ładnie widać zlokalizowane u podnóża wieży zabudowania, służące osobom przybywającym dokonać pochówku, nieraz z dość daleka.


135661


Niestety, czarne chmury na horyzoncie za nami wskazują, że prognozy na popołudnie mogą się sprawdzić.
W sumie rano i przez większość drogi widzieliśmy kałuże i mokry piach przy drodze. Wniosek z tego, że niedawno padało. Ziemia parowała, wszędzie wisiała mgła. Kilka kropel spadło też i na nas. Ciężko stwierdzić, czy burza i deszcz już były, czy dopiero nas gonią.

Po wejściu na motocykl i wjechaniu na główną drogę, zauważamy, że coś dziwnego zaczyna dziać się nad Jazdem. Wydaje się, jakby chmury schodziły na miasto i przesłaniały widoczność. Kolorystycznie jakieś dziwne: niby ciemne, ale przy samej ziemi jakby bardziej żółte. W życiu nie widzieliśmy takich dziwnych chmur.


135662


Jedziemy i obserwujemy to dziwne zjawisko. Coraz bardziej nas to zastanawia, bo chmura na dole jest szersza niż u góry – wygląda na to, że nie opada na dół, lecz unosi się do góry… Olśnienie! To burza piaskowa!
Jazd w zaledwie kilka minut zostaje przykryty piachem. Do tego gorąco – jest 42 stopnie.
Widać wyraźnie, że tuman piachu zrównuje się z nami. Nie ociągamy się, odkręciłem trochę manetkę – może uda się zwiać?


135663


135664


Ładnie: po jednej stronie drogi burza piaskowa, po drugiej burza „zwykła” - a my środkiem. Allah czuwa. Jak w kinie, tylko doznania silniejsze. Dajemy ostro do przodu, ale burza piaskowa nas goni. Widok niesamowity – chmury rzucają cień na pustynię, więc jest ona w większości ciemna, a gdzieniegdzie przebijają beżowe plamy. Przed nami wspaniały spektakl natury: małe wiry tańczą wzbijając piach, tworząc ogromne wiry piaskowe, które przeobrażają się w ściany piasku. My nadal gonimy środkiem do Bafq. Udało się – burza została na nami.


135665


Tradycyjnie w napotkanych samochodach ludzie machają, trąbią i migają światłami. Na poboczu stoją samochody i gromada ludzi. Pokazują, żeby się zatrzymać. Witają się z nami, oglądają motocykl, choć najbardziej ciekawi ich cycaty silnik GS-a, robią zdjęcia i dziękują za spotkanie. Jeszcze tylko łykniemy „zam-zam fantę” w pobliskim sklepie i jedziemy dalej.
Kierujemy się do kampu na Pustyni Bafq (Desert Camp Shenoshaden). Plan jest taki, żeby się tam przekimać i wstać na wschód słońca. Mamy nadzieję na niesamowity spektakl!

W oddali majaczy już pustynia oraz camp. Wydmy prezentują się bardzo ładnie na tle gór.


135666


Chyba będą nici z naszego noclegu tutaj. Im bliżej campu, tym większy bałagan. Okazuje się, że jest on zamknięty na cztery spusty. Taki urok podróżowania poza sezonem ;)
Każdy kij ma jednak 2 końce – nie ma tu ani żywej duszy! „Cała” pustynia tylko do naszej dyspozycji. Jest mega klimatycznie!
Trochę tam pokręciliśmy się, porobiliśmy zdjęć i powsłuchiwaliśmy się w ciszę pustyni. Właśnie dla takich chwil jechałem tyle kilometrów. Warto było!


135667


135668


135669


Uwieczniamy na zdjęciu rachityczny krzaczek za jego upór w dążeniu do życia :)


135670


Niedaleko wydm przebiega linia kolejowa.


135671


Trudno: nie udało się przy wydmach, więc szukamy noclegu w Bafq. W miasteczku zatrzymuje nas chłop i pokazuje, że dalej droga jest nieprzejezdna, bo na skutek opadów płyną rzeki. Namówił nas ;)
Choć nie było tego w planach, jedziemy zobaczyć jak to naprawdę wygląda. Postanawiamy, że zrobimy ok. 10 km i jeśli niczego nie trafimy – wracamy. Nie udało się zobaczyć rzek płynących po jezdni. Albo za mało oddaliliśmy się od miasta, albo jechaliśmy w złym kierunku.
Najwyższy czas poszukać hotelu. Pierwszy nie wzbudził naszego zaufania. Jedziemy wobec tego do drugiego - hotelu Alandar. Gość na recepcji okazuje się straszliwie niekumaty, ale hotel wygląda ok.


135672


Natychmiast włączamy klimę, bo pokój jest nagrzany, a my idziemy do hotelowej knajpki coś zjeść. Jedzenie okazało się całkiem znośne. Po powrocie do pokoju czekały nas dwie, a zasadniczo trzy niemiłe niespodzianki. Klima była za słaba, żeby schłodzić pokój, oprócz tego został włączony wyciąg, który pięknie rezonował u nas w pokoju, zaś przed północą została włączona na maksa muza! No tak – jutro piątek (czyli irańska niedziela)!
Ciekawi jesteśmy co oni przy tej muzyce robią ??
Hotel kosztował 7,6 mln riali. Nie polecamy.

Za nami 619 kilometrów.

Dredd
17.06.2024, 13:35
Piątek, 29 lipca – Bafq – pustynia Lut – Shahdad

Wstajemy o 5 niewyspani, ale za to w dobrych humorach. Ja jestem trochę podekscytowany, bo dziś jedziemy na pustynię Lut. To najpiękniejsza pustynia Iranu, a nie wiem czy mówiłem, ale wyjątkowo lubię pustynie :D
Ta ma dodatkowo ten plus, że uchodzi za najcieplejsze miejsce na ziemi. Mam w związku z tym nadzieję zobaczyć jak termometr pokazuje piątkę z przodu ;)

W nocy ktoś szarpał motocykl, albo na nim siadał, bo widać, że pokrowiec był odpinany, a alarm sygnalizował, że był uruchamiany. To fajna funkcja alarmu w Gejesie.
Nie jedziemy na widziane wczoraj wydmy na wschód słońca, bo niebo jest zachmurzone, a wszędzie wiszą niewielkie mgły.

Jak dotąd, droga, którą jedziemy okazała się najładniejszym fragmentem Iranu. Piękne góry, a później pustynia i bezkres robią spore wrażenie.

135823


135824


135854


135825


Co ciekawe, dużo odcinków jezdni było zalanych. Gdzieniegdzie dużo szlamu – na takim masełku łatwo się poślizgnąć, czego zdecydowanie wolelibyśmy uniknąć. Na pustyni woda.


135826


135827


135828


Przejeżdżamy przez jakąś wioskę. Przed jednym z lokali kolejka – to sygnalizuje, że jest tam piekarnia. Zatrzymujemy się, żeby nabyć ciepłe pieczywo. Można powiedzieć, że jest pieczone na bieżąco, a ludzie zabierają je jak tylko ostygnie na tyle, żeby wziąć je w rękę. W piekarni pracują 3 osoby: dwie babki i facet. Kobiety, ubrane w białe rękawiczki z wałkami w dłoniach, wyciągają spod ściereczki kawałki ciasta i rozwałkowują je do pożądanych rozmiarów. Potem nakłuwają grzebieniem dziury. Placek wędruje na wielki „tamburyn” i facet umieszcza go wewnątrz pieca w kształcie beczki. Po chwili wyciąga upieczony chlebek, wyglądający jak podpłomyk. Pracownice prawie na nas nie zerkają, a jeśli już – patrzą raczej nieufnie. Kobieta z kolejki przed nami bierze 8 chlebów, my tylko dwa. Trochę się dziwią, że tak mało. Płacę oczywiście gotówką. Starszy facet z kolejki pokazuje, że nie trzeba mieć pieniędzy, lecz wystarczy plastikowa karta, którą można przystawić do czytnika i tym sposobem zapłacić za chleb.
Pytam, czy możemy zrobić zdjęcie piekarni. Oczywiście, nie ma problemu. Lody zostają przełamane. Płacimy jakieś śmieszne pieniądze, nawet jak na warunki irańskie. Próbujemy podpłomyki i okazują się pyszne.


135829


135830


135831


Jest mgliście i ciepło – ok. 27 stopni. W kolejnej wiosce, a właściwie za nią woda przelewa się przez drogę. Nie bardzo widać jakiej jest głębokości, ani co kryje się pod powierzchnią brązowej cieczy.

Cóż, znowu czeka mnie suszenie butów. Idę na zwiad, czy można przejechać, a Dominik zagaduje jakąś babkę. Na szczęście nadjeżdża samochód i okazuje się, że nie jest głęboko. Przejeżdżamy. Motocykl tylko ubłocony.


135832


Ja tymczasem zauważam, że na mojej kurtce przycupnęło całkiem ciekawe stworzenie.


135833


Stajemy zatankować. Piję dużo zimnej coli zamzam, bo boli mnie głowa. Kupujemy jakieś masło, serek, ale nie daję rady zjeść.

Ale jest oczywiście psia bieda – boi się okrutnie i nie wie, co to głaskanie. Cmokam, pies nieśmiało zaczyna podchodzić, a jakiś gość go wyrzuca. Macham do niego łapami i dobrze, że nie rozumie co przy tym do niego mówię. Gość patrzy zdziwiony i odpuszcza.
Robię psu kanapki z masłem i serkiem. Najpierw zlizuje serek, a potem zjada chleb. Zaklejona serkiem paszcza wygląda na szczęśliwą. Daję mu wodę – nieśmiało liże mnie po palcu. Potem koleś ze sklepu przywołuje psa, co oznacza, że są tu także przychylne zwierzęciu osoby.

Na stacji znowu nie odbił pistolet. Udało się jednak bardzo nie pochlapać motocykla.


135834


Po drodze pustynna zabudowa: domy z gliny wyglądają na opuszczone, ale to tylko złudzenie. Mijamy dużo poletek uprawnych, w dolinach rzek zielono.


135835


Pośrodku niczego mamy pierwszą kontrolę policyjną/wojskową. Chłopaki się nudzą, więc nas zatrzymują, patrzą w paszporty. Ale wydają się jakoś nadzwyczajnie napięci. Zaglądają do kufrów, każą otwierać poszczególne saszetki, wyciągać poszczególne ciuchy. Jeden z nich siada na motocykl, którego silnik pracuje. Naglę odkręca prawie do odcięcia manetkę gazu. Dla pewności gaszę GS-a i wyciągam ze stacyjki kluczyki. Zmitrężyliśmy kilkanaście minut i jedziemy dalej.


135836


135837


135838


Na drogach widać trochę folkloru – na motocyklu jedzie cała rodzina.


135839


Pod drzewem rozłożyło się piknikujące towarzystwo i korzysta z nielicznego tutaj cienia.


135840


Mijana po drodze tablica informacyjna potwierdza, że jedziemy w dobrym kierunku.
Wskazanie termometru także.


135841


135842


Także widoki wskazują, że niebawem czeka nas coś ciekawego.


135843


135844


Dojeżdżamy do oazy na Lut – Shahdad. W gps-ie ustawiamy pierwszy hotel – na obrzeżu wioski. Wydaje się zamknięty. Objeżdżamy budynek naokoło, ale na szczęście otwiera się brama. Trafiliśmy do rodzinnego biznesu Mustafy i jego rodziców. Hotel otworzyli 9 miesięcy temu. Miejsce okazuje się bardzo przyjemne, pokoje czyste, choć wszystko nagrzane do granic możliwości. Jesteśmy obecnie jedynymi klientami. Szczęśliwie klima działa dobrze i powoli, lecz skutecznie ochładza nasz pokój. Ugadujemy cenę na 7 mln riali za noc. Mustafa mówi, że w lipcu byli tu Polacy. Teren hoteliku jest dość duży i fajnie urządzony. Przepływają przez niego dwa cieki wodne: rzeczka, która po opuszczeniu posesji Mustafy rozdzielana jest na poszczególne domy oraz woda ze źródła, której przydział jest ograniczony. Wokół gaje palmowe – masa palm daktylowych oraz – co oczywiste – daktyli. Mustafa proponuje, przygotowanie dla nas posiłków, na co chętnie przystajemy i młócimy super obiadokolację: kurczaka z ryżem w sosie mango. Pyszne.


135845


Dziś chcemy pojechać na pustynię, aby zobaczyć kaluty (ostańce pustynne) o zachodzie słońca. Ponoć widok jest niesamowity. W gps-ie zapisałem miejsce, w którym na zrzucie satelitarnym widać było duże skupisko kalutów. Jest oddalone ok 45 kilometrów od hotelu. Niestety niebo jest trochę zachmurzone i ma różową poświatę. Może zatem zdarzyć się tak, że słońce nie będzie widoczne, ale i tak powinno być pięknie.

Po drodze mamy okazję zobaczyć pustynię w kilku odsłonach: jaśniejsza, ciemniejsza, bardziej różowa, w postaci popękanej ziemi, kopców piachu, z niewielkimi krzewami, albo całkiem jałowa. Niemniej jednak każdorazowo jest wspaniała.


135846


135847


To co zobaczyliśmy po kilku kilometrach, przerosło nasze oczekiwania!


135848


135849


135850


135851


Widok jest naprawdę piękny. Zatrzymujemy się, aby wdrapać się na jeden z kalutów i złapać bardziej panoramiczny obraz. Ja przy okazji odkrywam najpewniej starożytne malowidła naskalne. Dziwne – na Saharze jest o nich bardzo głośno, a tutaj przewodniki milczą na ten temat ;)


135852


135853


135855


CDN…

krakus
18.06.2024, 13:10
dziękuję za wkład w opis i piękne zdjęcia. Czyta się :)

Dredd
06.07.2024, 19:04
Siedzimy i nie możemy się napatrzeć. Przestrzeń i spokój naokoło robi wrażenie! Nie wiadomo dlaczego, widoczność w jednym z kierunków jest słaba. Chyba wieje tam wiatr. Tak, w oddali widać tańczący piasek.
Za chwilę tego piasku jest więcej i więcej, a on jest coraz bliżej.
To burza piaskowa!
Wiejemy!


136167


136168


136169


Zanim dobiegamy do motocykla piach strasznie sypie po oczach, poza tym okrutnie wieje gorącym powietrzem - jak z piekarnika.
Szybko, kask na głowę!
Dobrze, że mamy zakupione jeszcze na Saharze płachty materiału, którymi nauczyliśmy się owijać szyje i nosy.
Siedzimy już na motocyklu, silnik pracuje, ale piach wali już tak, że nie bardzo wiadomo gdzie jechać.


136170


Szczęśliwie, że aparat oprócz tego, że jest wodoszczelny jest także pyłoszczelny, więc udaje się zrobić kilka zdjęć. Ania chowa aparat, bo szkoda byłoby porysować obiektyw. W motocyklu mam zamontowane dodatkowe „prefiltry” w kanałach dolotowych, żeby nie wymieniać filtra powietrza co chwilę jeżdżąc w terenie. Jak dobrze, że jeden z chłopaków z grona pasjonatów GS-ów podpowiedział mi ten patent! Pewnie nie spodziewał się, że będzie testowany w takich okolicznościach :)

Płachta piachu przykrywa całą drogę. Ciężko się jedzie: nic nie widać, a dodatkowo wiatr spycha z obranego kierunku. Mam nadzieję, że żaden samochód nie jedzie z przeciwka. Widoczność zerowa, nie jestem w stanie powiedzieć, że na pewno jedziemy naszym pasem ruchu. Może rozsądniej byłoby się zatrzymać?

W końcu udaje się uciec.
Piach przerzedza się, zaczyna być coś widać. Można wyciągnąć aparat z torby.


136171


Ciśniemy jednak przyzwoicie, bo burza depcze nam po piętach. Wyraźnie widać, jak piach rywalizuje z nami jeśli chodzi o prędkość.
Dopiero teraz uświadamiamy sobie jakie szczęście mieliśmy, że burza przyszła z przodu, a nie od strony oazy. Wtedy trzeba by uciekać w nieznane.
Czego, jak czego, ale burzy piaskowej się nie spodziewaliśmy! Doskonale wiem, że na Saharze latem raczej nie występują. Nieopatrznie myślałem, że tak jest na każdej pustyni…
To by było na tyle naszego zachodu słońca. Pustynia dała nam lekcję pokory.


136172


Wracamy do wioski. Piątek (dzień wolny w islamie), więc większość sklepów zamknięta. Może zahaczymy o meczet. Odpuszczamy, bo dużo modlących się. Za to udało się zobaczyć stary bazar w ruinie.


136173


136174


W pewnym momencie słychać jakiś rwetes i z uliczki obok wychodzi pochód. Biją w bębny, słychać recytacje, śpiewy, okrzyki. Zielona postać na wielbłądzie to symbol zwycięstwa (zdaje się, że symbolizuje zwycięstwo Iranu w wojnie z Irakiem). Święto będzie trwało kilka dni, podczas którego rozdawane jest jedzenie. Jest też sala płaczu. W całym Iranie w wielu miejscach murale, albo bilboardy z twarzami, najczęściej młodych chłopaków – to upamiętnienie osób, które zginęły na wojnie z Irakiem.


136175


Burza dociera do miasteczka, więc wracamy do hotelu.


136176


Przykrywamy motocykl kondomem i idziemy do pokoju. Dzielnie się spisał. Jak burza się uspokoiła wytrzepałem „prefiltry”, które oryginalnie stanowiły filtry powietrza w jakimś chińskim pierdopędzie i kosztowały 20 złotych oraz zajrzałem do właściwego filtra powietrza. Tam czyściutko: oznacza to, że chińska technologia dała radę. Nie przepuściła nawet pyłka :)
W pokoju musimy trochę posprzątać łazienkę i udrożnić kratkę odpływową w prysznicu. Taka jest cena przygody :)

Za radą Mustafy siadamy nad przepływającą przez podwórko rzeczką i moczymy w niej nogi. Chłodna woda przyjemnie opływa stopy. Jest bosko! Coś mi jednak nie pasuje… Pomimo, że woda jest czysta, mam wrażenie, że coś muska mi stopy czy łydki. Przyglądam się i przyświecam telefonem i okazało się, że małe rybki skubią mnie po stopach :)
Mustafa chyba się nudzi, bo siada z nami pogadać. Gadamy o różnych rzeczach, m.in. o małżeństwie. Dowiadujemy się także, że tu – na pustyni Lut – burze piaskowe latem to norma po południu, lecz nie trwają długo. Okazał się, że nie zrobiliśmy najmądrzej uciekając. Powinno się ją po prostu przeczekać.
Siedzimy gadamy, chłodzimy stopy w rzeczce, a małe rybki nas podskubują, łaskocząc. Jest środek nocy i 36 stopni, zaś nad nami rozgwieżdżone niebo. Właśnie po to tu przyjechaliśmy…
Idziemy spać ok. 23. Okazuje się, że w pokoju mamy lokatora. To mała jaszczurka. Ciekawe, czy przyjechała z nami, czy tutejsza ?

Dzisiejszy przebieg to 496 kilometrów.


136177

Dredd
22.10.2024, 20:33
Dzień 15, sobota 30 lipca, 90km, Shahdad

Dzwonek budzika. Jest godzina piąta. Wyjeżdżamy przed świtem, żeby zdążyć zobaczyć wschód słońca na pustyni. Na dworze ciemno i ciepło - 37 stopni. Utrzymuję żwawe tempo, żeby przed świtem zdążyć dojechać do kalutów. Niebo jednak zachmurzone i nie jest nam dane zobaczyć wschodu słońca. To nic. Urzekła nas pustynia Lut w tym wydaniu! Jest pięknie.


138442


138443


138444


138445


Najciekawsze jest to, że pustynia tutaj, to coś w rodzaju gliny. Z jednej strony niby jest twarda , ale zapada się trochę pod naszym ciężarem.
Same kaluty, które wyglądają niczym kamienne ostańce, w istocie są… także gliną. Trwają chyba tylko dlatego, że są na pustyni, gdzie prawie nie pada. Obawiam się, że kilka solidnych deszczy i rozpłynęłyby się po okolicy. Ta ziemia – glina jest słona. Co chwila widoczne są wykwity solne: miejscami wygląda to jak dobrze znany nam szron.

Konsystencja pustyni zachęca mnie do zjechania z asfaltu. Jedzie się w sumie dobrze, choć czuć, że motocykl trochę się zapada – jakby w piasku. Dopóki jadę, jest ok.


138446


138447


GS- owi należy się także zdjęcie w tak pięknej scenerii. Zasłużył na to - w końcu to on nas tutaj dowiózł :)
Ledwo go widać z tej perspektywy.


138448


138449


O ile wjazd nie był trudny, to wyjazd prosty nie jest. Próba ruszenia nie powiodła się wcale. Tylne koło obraca się, zaś przednie pięknie zapada. Na nic nie zdaje się obciążenie tyłu. Za długo nie próbuję, bo jak się zakopiemy, będzie dobra zabawa. Złażę z motocykla, Ania go pcha, a ja pomagam silnikowi :) W ten sposób się udało ruszyć, potem szybko wskakuję na podnóżek i poszło!


138450


138451


138452


Ledwo żywi wracamy do oazy. Po drodze kupujemy warzywa i owoce, w tym – oczywiście – mango! Te owoce są tak pyszne w Iranie, że wszędzie na nie polujemy.
Wstępujemy jeszcze do małego meczeciku z niebieską kopułą. Jest 10 rano i poza panem, który zamiata dziedziniec miotłą z liści palmowych nie ma żywego ducha.


138453


138454


138455


Ponieważ są odrębne wejścia dla kobiet i mężczyzn, musimy się rozdzielić.
W meczecie chłopy siedzą i grają w jakąś grę. Są tak zaaferowani, że prawie nie zauważają, że wszedłem do środka.

W środku dużo luster, zaś na środku, za kratą „miejsce święte”, na kształt grobowca. Na nim leżą słodycze, cukierki oraz pieniądze. Jedna z kobiet całuje kraty, głaszcze je i płacze. Powinnam wchodząc tu przywdziać mój ulubiony czadorek, czego oczywiście nie zrobiłam, ale na szczęście nikt nie zwraca na mnie uwagi.


138456


138457


W oazie zaczyna się normalne życie.


138458


138459


Oprócz Saipy i Zamyada dostrzegamy znaną nam wszystkim markę motocykla :)


138460


Jemy śniadanie, potem trzeba uprać parę rzeczy. Koło południa pokonuje nas upał, więc cóż robić? Kładziemy się spać. Pełne lenistwo. Po przebudzeniu „zmuszeni” jesteśmy zjeść obiad serwowany przez Mustafę, a potem lenistwa ciąg dalszy. Moczymy nogi w foggarze – woda wydaje się zimna, lecz to na pewno złudzenie. Temperatura powietrza to 44 – 46 stopni, więc woda raczej nie ma 20 :)
Mustafa zabiera nas parę domów dalej – do ruin starego młyna, który ponoć ma około 400 lat. Fajny budynek – można zejść do podziemi, gdzie zachowały się żarna i miejsce dla koni. Pozostały fragmenty mechanizmu wprawiającego ów młyn w ruch za pomocą przepływającej tędy kiedyś wody z foggary. Pełno tu nietoperzy: są piękne, latają bezgłośnie i mają delikatne, trochę przezroczyste skrzydła. Potem idziemy do niedaleko położonej cysterny na wodę. Obecnie da się wejść do położonego pod ziemią zbiornika, zbudowanego z cegieł. Ponoć do zaprawy dodawano wielbłądziego mleka, aby uzyskać szczelność. Obok zbiornika dwie wieże wiatrowe, które schładzały wodę oraz zapewniały odpowiednią cyrkulację powietrza, powodującą, że ciecz była długo świeża.


138461


Rozliczamy się z Mustafą, bo jutro chcemy wyjechać wcześnie. Wcześniej ustalona cena za jedzenie wzrosła, bo doliczył coś tam i coś tam. Ale nie ma co się czepiać – chłopak poświęcił nam swój czas i ogólnie było super. Siedzimy i moczymy nogi w rzeczce – jest to jedna z przyjemniejszych rzeczy jakie mogły nas spotkać. Nie do pomyślenia, jaką frajdę można zrobić sobie tak z pozoru prozaiczną czynnością. Mustafa mówi, że też chciałby podróżować, ale w jego przypadku jest to prawie niemożliwe.
Po podwórku coś przebiega z ogromną prędkością, co pokazuje nam Mustafa. Myśleliśmy, że to skorpion, lecz był to jedynie ogromny pająk. Ich pojawienie się zwiastuje burzę piaskową. Zawsze chowają się do domów czy innych bezpiecznych miejsc, żeby nie zostać zasypanym przez żywioł. Dowiadujemy się niezbyt dobrych wieści: droga, którą chcemy przejechać jutro przez pustynię Lut jest nieprzejezdna – zniszczyły ją… opady. Na potwierdzenie Mustafa pokazuje nam film z 2019 r., gdy na pustyni na skutek opadów powstały piękne, szmaragdowe jeziora. Trudno… I tak zaryzykujemy ;)

Tego dnia pokonaliśmy 90 kilometrów.

Melon
22.10.2024, 21:57
Foty w pytkę ale temperatury nie dla mnie, powyżej trzydziestu robię się nerwowy a jak żyć powyżej 40 ? :)

Dredd
01.12.2024, 20:11
Dzień 16 – niedziela 31 lipca

Wstajemy o 5:00. Pakujemy się i nikogo nie budząc opuszczamy hotel. Termometr wskazuje przyjemne 36 stopni. Jedziemy drogą przez góry w kierunku Nehbandan. Z tego co mówił Mustafa, będzie ona nieprzejezdna… Ale co tam! Jeśli uda się pokonać pierwsze 100 kilometrów, dalej powinno być ok. Zbiornik paliwa mamy na tyle duży, że możemy zaryzykować. W najgorszym razie pojadę 90 – 100 km/h, a wtedy spalanie spada do ok. 5 litrów, więc mamy prawie 600 km zasięgu.

139530


139531


139532


Jak na razie droga idzie dobrze, a krajobrazy powalają. Szukamy najgorętszego miejsca na ziemi – Gandom Beryan, ale nie możemy znaleźć tablicy, które je wskazuje. Pewnie była przy drodze, a my parę razy jechaliśmy objazdami. Szkoda. Najwyżej następnym razem :)


139533


139534


139535


Po około 60 kilometrach stan drogi pogarsza się: co chwila asfalt przechodzi w szutrówkę, upstrzony jest ogromną ilością dziur. Niektóre fragmenty drogi zniszczone zostały przez wodę – widać jeszcze wilgotne pobocza, czy błoto i koleiny w nim wyryte na „drodze”. Całkiem długie odcinki szutrowe, to zapewne efekt wykonanych spory czas temu napraw – kawałki asfaltu zgarnięte z drogi i leżące na poboczach zdążyły już dość dobrze wkomponować się w krajobraz.


139536


139537


Ciekawy to widok: woda na pustyni i to latem! Szczęśliwie, nie widzieliśmy oznak żadnej burzy, ale kałuże ewidentnie wskazują, że coś takiego całkiem niedawno miało miejsce, może nawet wczoraj…


139538


Pustynia po raz kolejny zmienia kolor: teraz jest bardziej różowa.


139539


Z moich wyliczeń wynika, że w okolicy maleńkiej oazy Deh Salm powinno być odbicie na Rig-e Yalan, czyli miejsce z największymi w Iranie wydmami, a po drodze język węża – kanion, pęknięcie w ziemi o takim kształcie. Nie ma wielkich szans, aby udało nam się tam dojechać, ale mam nadzieję, że może uda się choć z daleka zobaczyć te przepiękne góry piachu!
Sporo przed Deh Salm jest znak – do pięknych wydm jest jedynie 35 kilometrów.


139540


Skręcamy. Na pierwszy rzut oka droga dobra i względnie twarda. Tylko gdzieniegdzie bardziej grząskie, piaszczyste odcinki. Ja na razie nie narzekam, ale Ani nie podoba się, gdy motocykl nie jedzie stabilnie jak dotychczas. W sumie nie dziwię się jej: ja mam poczucie jakiejkolwiek kontroli nad jazdą motocykla, a ona nie może nic zrobić. Gdy pojawiają się dłuższe, bądź głębsze odcinki piaszczyste, schodzi z motocykla.


139541


139542


Niestety, nie ujechaliśmy za daleko, a Ania musi co chwila schodzić z motocykla. Ja też czuję się coraz mniej pewnie tańcząc na piachu na Anakach :)
Cóż poradzić – jeszcze wiele nauki przede mną. A może nigdy nie opanuję tak ciężkiego motocykla w terenie?
Biorąc pod uwagę, że pierwszy i ostatni samochód jaki widzieliśmy dziś na naszej trasie, spotkaliśmy po 1,5 godziny jazdy, nie mamy tu wielkich szans na jakąkolwiek pomoc w razie najmniejszego psikusa. Z bólem serca, ale decydujemy się na odwrót.
Yalan, obiecuję ci: ja tu jeszcze wrócę :D

Widoki wspaniałe. Pustynia jest piękna i zmienna. Najpierw kaluty, później b. płasko. Dojeżdżamy do Marsowych gór, o których stanowił znak na początku naszej dzisiejszej drogi. Wszystko w różowym kolorze. Płasko, a gdzieniegdzie delikatna góra. Zatrzymujemy się zebrać się trochę piasku, który okazuje się drobnymi kamykami. Od razu pojawiają się ważki – latają wokół nas jak szalone.
Dalsza droga raczej prosta, czasami wije się między skałkami. Bardzo wieje, czasem trudno utrzymać głowę i aparat. Tam gdzie jest piaszczyście, sypie piachem po nogach tak mocno, że aż boli przez spodnie. Piach tańczy po drodze – wygląda to pięknie. Choć wschód słońca był przepiękny, co wróżyło pogodę, to teraz szczęśliwie słonko jest za chmurami.


139543


139544


139545


Kończy się typowa pustynia, zaczyna ruch i normalna droga. Robi się wyraźnie chłodniej, co odczuwamy bardzo – jest tylko 30 stopni.


139546


Trafiamy na kontrolę policyjną. Zatrzymywali się wszyscy, więc nie było opcji: unikaj kontaktu wzrokowego i jedź dalej ;) Generalnie wszystko odbyło się bardzo miło, jedynie musieliśmy poczekać ok. 10 minut, aż jeden z policjantów zrobi ksero naszych wiz.
Mijamy pierwsze, bardzo prymitywne zabudowania – domy kopułowe. Obok widać agregat od irańskiej „klimy”.


139547


139548


139549


139550


Dojeżdżamy do Birjand i szukamy noclegu. Mijamy dość osobliwe „figury” na trawniku, a za nimi także osobliwy „segment”.


139551


W państwowym hotelu recepcjonista wygląda, jakby dostał zawału na nasz widok i mówi, że nie ma miejsc, choć widać wyraźnie, że wszystkie klucze wiszą, więc hotel pusty. Jedziemy dalej. Trafiamy do jakiegoś także państwowego przybytku, który nie nazywa się hotelem, ani pensjonatem, ale czymś w rodzaju domu gościnnego dla rodzin.


139552


Dostajemy duży pokój z wieloma łóżkami i lodówką. Pościeli i ręczników brak. Pokój kosztuje 3 miliony ze śniadaniem, czyli mniej niż 50 złotych. Babki na recepcji, pomimo bariery językowej były bardzo miłe. Do tego napoiły nas wodą i sokami :)

Wi-fi nie ma. Najważniejsze, że motocykl stoi bezpiecznie: na ogrodzonym terenie i do tego w miejscu, gdzie nie powinien go dosięgnąć żaden samochód.
Niestety ujawniła się jedna z naszych zmor hotelowych: hałasujący za oknem agregat. Prosimy o zmianę pokoju. Nie ma problemu. W drugim pokoju jeden z materacy śmierdzi szczochami, kaloryfer grzeje na maksa i nie da się go zakręcić, a klima ma zepsutą klapkę od nawiewu i wieje prosto na nas. Jakby tego było mało: ciężkiej, ciemnej kotary z okna nie da się odsłonić :)
Takie problemy, to nie problemy: kaloryfer przykrywamy kocem, zasłonkę podwiązujemy gumką, klimę podklejamy izolacją, przykrywamy się własnym prześcieradłem i idziemy spać.

Tego dnia przejechaliśmy 490 km.

matjas
03.12.2024, 13:00
cóż można powiedzieć - kopara na podłodze. piękna podróż!

Dredd
21.12.2024, 19:31
Dzień 17 – poniedziałek – 1 sierpnia

Tradycyjnie pobudka o 5:00, a start o 6:00. Odbieram dokumenty od dozorcy, żegnamy się i jedziemy. Temperatura wynosi 23 stopnie, a mi zimno. Na przedmieściach nieodmiennie urzeka nas tutejszy folklor: plastikowe figury i jakoś dziwnie smutne place zabaw.


140068


140069


Za Birjand po jakimś czasie odbijamy na mniej uczęszczaną drogę. Robi się bardziej pustynnie, choć góry są nieodłącznym elementem krajobrazu (bliżej, dalej, małe, duże). Towarzyszą nam także, nieodmiennie kopcące straszliwie, ciężarówki Mac.


140070


140071


140072


140073


Pojawiają się stada wielbłądów, również znak, że są leopardy. No cóż, o tej porze roku pewnie gdzieś śpią i nie ma szans na zobaczenie takiego kotka. Przed nami kontrola drogowa. Znuszeni policjanci zatrzymują wszystkich.
– Tylko na nich nie patrz, nie nawiązuj kontaktu wzrokowego! – słyszę w interkomie.
Nie udało się, ale było nawet miło; musieliśmy tylko poczekać ok. 10 minut, aż jeden z nich zrobi ksero naszych wiz.
Mijamy oazę, albo jej ruiny – nie udaje nam się ustalić, czy ktoś tu jeszcze mieszka.


140074


140075


W miasteczku spotykamy zaś wielbłąda. Nie byłoby to nic szczególnego, za wyjątkiem tego, że jest to bestia dwugarbna; do tej pory widywaliśmy wyłączenie dromadery.


140076


Przed Tabas pojawiają się wydmy piaskowe – są nieduże i porośnięte trawą, ale i tak bardzo urokliwe. Ciągną się przez dłuższą chwilę i mieszają się z górami. Pojawia się także znak, ostrzegający przed wielbłądami.


140077


140078


140079


Nie mogłem sobie podarować i pojechaliśmy bliżej wydm. Tam chyba jakiś wielbłąd dokonał żywota, bo znaleźliśmy całkiem sporą ilość kości: niektóre z nich były pogruchotane.


140080


140081


Przy okazji naszła nas trochę smutna refleksja. Wszędzie, gdzie zapuszcza się Irańczyk, pojawia się mnóstwo śmieci. Niektórzy sprzątają po sobie (to także widzieliśmy), jednak ilość odpadków przy drogach czy w innych miejscach jest porażająca. Zapewne przyczynia się do tego umiłowanie Irańczyków do torebek jednorazowych: nawet kupując 1 małą rzecz w sklepie, sprzedawca usiłował ją zapakować w reklamówkę, będąc przy tym zdziwionym, że jej nie chcemy. Gdy zapytaliśmy o to, okazało się, że tutejszy klient nie tylko tego oczekuje, ale nawet wymaga. Inną rzeczą jest, że widzieliśmy jak zaraz za progiem sklepu człowiek wyjął z tej reklamówki loda, aby go spałaszować, a reklamówkę rzucił na chodnik.


140082


Na horyzoncie ukazuje się przeogromne jezioro solne. W jednym miejscu jest białe, zaś w innym przybiera kolor piasku. Także grubość warstwy soli jest zdecydowanie różna: nieraz kilka milimetrów, a gdzieś dalej jest to warstwa 4-5 centymetrów. Majaczące na horyzoncie przedsiębiorstwa wskazują, że tu się ją pozyskuje.



140083


140084


Jak obwieszcza znak obszaru zabudowanego, wjeżdżamy do jakiegoś miasteczka. Od razu robi się zielono. Utrzymanie tu roślin musi kosztować sporo zachodu.



140085


140086


W miasteczku robimy postój na wc i coca- colę, bo jest znowu ciepło – ok. 40 stopni. Choć urlop to dla mnie świętość i telefon służbowy mam wyłączony, muszę zadzwonić i poświęcić ze 20-30 minut na rozmowę.

W międzyczasie podjeżdża busik – stoi i śmierdzi spalinami. Trochę już mam go dość, bo dodatkowo hałasuje. Oprócz busika podjeżdża 2 chłopaków na motorku. Myśląc, że pan z busika chce fotę z nami czy z motocyklem, już mam ochotę powiedzieć: rób pan fotę i gaś silnik, jednak on nie podchodzi do mnie i motocykla. Wraca Dominik, a pan z busika dopiero teraz decyduje się zbliżyć do nas razem z chłopakami, którzy przyjechali na pierdziochu. Zagaduje do Dominika i zaprasza nas do siebie do domu na obiad.


Pomny na irański zwyczaj ta’arof, odmawiam 3 razy przyjęcia zaproszenia. Skoro jednak pan kolejny raz je ponawia, stanowi to sygnał, że faktycznie chce nas gościć. Wobec tego z wielką ochotą je przyjmujemy. Jedziemy za chłopakami na pierdziochu do domu Rezy, bo tak ma na imię nasz gospodarz. Mieszkają we czwórkę: on, żona oraz dwóch synów: 14 i 16 lat. W domu tradycyjna, irańska klima na wodę i wiatrak. Duży salon połączony z kuchnią, 1 mniejszy pokój, łazienka, balkon. W centrum stoi telewizor, oprócz tego jedyne meble to kanapy i fotele. Nie ma stołu. Na początku siadamy na kanapie, dostajemy sok i arbuza. Rozmawiamy przez translator na komórce, który wydaje się, iż nawet nieźle tłumaczy na angielski. Bynajmniej zdania, które wypluwa brzmią sensownie ;) Chłopaki niestety ani w ząb nie mówią po angielsku; dopiero od następnego roku rodzice planują zapisać ich do szkoły językowej. Tradycyjne pytania: skąd i dokąd jedziemy, czy mamy dzieci, itp. Pokazujemy trasę na mapie, wobec czego rozkładamy się na podłodze. Reza z rodziną przyjechał z Tehranu i robi tu jakiś biznes. Za jakiś czas na podłodze ląduje cerata, a na niej: chleb, zupa, dudż (coś a’la kefir z przyprawami do picia), tłuczone mięso z soczewicą. Do zupy dostajemy chleb, i każdy po ćwiartce cebuli. Na nasze zdziwione miny wyjaśniają, że cebula jest zdrowa. Tłuczone mięso nazywa się abguszt. Oczywiście dostaję najwięcej jedzenia, dostaję też dokładkę. Po obiedzie nasi gospodarze wyciągnęli poduchy i szykują się do spania (na które też nas namawiają). Wobec tego uznaliśmy, że czas się zbierać. Jednak wcześniej w ramach rewanżu za gościnę dajemy naszym gospodarzom drobiazgi przywiezione na taką okazję z Polski: monety, album o Polsce po angielsku i torbę z motywami łowickimi. Ale nie chcą nas wypuścić, lecz sami rewanżują się podarkami. My z kolei dostajemy korale z migdała pustynnego i perfumy. Kilka razy dziękuję, ale nalegają, więc bierzemy. Za chwilę mama dodatkowo przynosi w prezencie dużą torbę ze skóry wielbłąda. Tłumaczymy z 10 minut, że to zdecydowanie za drogi prezent i to co dotychczas nam podarowali to aż za dużo. Poza tym torba, choć jest ładna wygląda na osobistą własność pani domu. Nie możemy przyjąć tak drogiego prezentu. Poza tym i tak nie mielibyśmy jak jej zabrać na motocykl! Mamy wrażenie, że nasza odmowa wywołuje u pani mamy focha. Czy odmawiając przyjęcia prezentu popełniliśmy jakieś faux pas? Nie mamy pojęcia. Częstują nas bardzo słodką herbatą, chyba z tymianku, ale zdaje się, że atmosfera zgęstniała... Żegnamy się i zwijamy.


140087


Jedziemy na kolejną odsłonę piaszczystej pustyni: Mesr. Skręcamy w wąską drogę: wokół pustynne klimaty wespół z górami. Za górkami czai się policja, ale nam się udaje. Gdy mijamy koryta okresowych rzek, droga obniża się, tworząc nieckę, aby woda mogła swobodnie się przelewać. Dzięki temu mamy fajne hopy :)


140088


140089


140091


Obok wydm zlokalizowana jest turystyczna wioska pensjonacik przy pensjonaciku, hotelik przy hoteliku. Przed wioską pola uprawne, miło zielono. Mijamy wioskę i jedziemy na zwiad na wydmy. Jest martwy sezon turystyczny: wszystko wydaje się wymarłe. Hotel przy wydmach, w którym planowaliśmy nocleg jest zamknięty. Wracamy do poprzedniej wioski Rehab. Przygarnia nas koleś z lokami na głowie, mieszka w starym domu, który remontuje i adaptuje na hotel. Jak się okazuje, jest to jeden z niewielu stałych mieszkańców wioski. Gadamy chwilę, cena spada z 40 Euro na 24. Dostajemy domowej roboty ciasto i herbatę. Hotelik naprawdę przyjemny. Nasz pokój to stara kuchnia lub wędzarnia, bo do tej pory czuć dym. Wchodzi się do niej z wewnętrznego dziedzińca, na którym rosną warzywa i owoce.


140092


140099


140094


Uderzamy obejrzeć wioskę: znajdujemy otwarty sklepik, w którym kupujemy wodę i colę u znudzonego starszego pana. Poza tym jest sporo pozamykanych pensjonacików, zaś w głębi kilka zamieszkałych domów.


140095


W hotelu na stanie mamy szalonego kota i 2 Holendrów, którzy jadą przez Iran rowerami. Robimy sałatkę i jemy melona, bo owoce i warzywa jadą z nami już od dwóch dni w kufrach. Po jedzeniu czeka nas najprzyjemniejszy moment dnia: kąpiel w basenie!!! W basenie!!!
A wygląda to tak: w niewyremontowanej jeszcze części domu stoi mały, niebieski basenik, który – jak domyślamy się – w czasach swojej świetności służył za poidło dla wielbłądów :) Obecnie stanowi zbiornik na wodę do podlewania ogródka, my zaś dostajemy pozwolenie na pomoczenie się w nim!
Woda w pierwszym momencie wydaje się zimna, ale to tylko złudzenie: temperatura otoczenia to około 40 stopni, więc musiała się nagrzać. Włazimy: nie sposób opisać słowami, jaką radość daje kąpiel!


140096


Kąpiel była tak przyjemna, że ledwo udaje się nam zdążyć na zachód słońca, który – jak to na pustyni – jest niesamowicie klimatyczny. I za każdym razem robi wrażenie!


140097


Za namową właściciela naszego przybytku, idziemy oglądać gwiazdy i drogę mleczną. Trzeba oddalić się kawałeczek od wioski, gdzie ciemność jest tak gęsta, że można kroić ją nożem. Po zgaszeniu latarki w komórce nie widać własnej ręki. Natomiast gwiazdy to widok nie do opisania! Nie możemy wydarować sobie, że nie umiemy uwiecznić ich na zdjęciu, bo są one niesamowite. Zdają się jakby były na wyciągnięcie ręki.
Z nami idzie crazy kot hotelowy i nie odstępuje nas prawie na krok. W pewnym momencie zaczyna drzeć mordę i uniemożliwia nam dalszą wycieczkę: biega z prawej na lewą, tarasując dalszą drogę. Ewidentnie nie chce pozwolić nam iść dalej. Świecimy komórkami na prawo i lewo, lecz nie widzimy niczego niepokojącego. Obok drogi są tylko krzaki. Jednak zachowanie kota wzbudziło w nas taki niepokój, że postanawiamy wrócić. Kot natychmiast się uspokaja i idzie z nami grzecznie w stronę wioski.
Siadamy na patio i gawędzimy jeszcze chwilę z Holendrami i właścicielem pensjonatu.
Holendrzy postanowili noc spędzić na pustyni, co wydaje nam się o tyle dziwne, że jest po prostu za gorąco. Raczej nie odpoczną, ale to ich sprawa. Właściciel hoteliku pokazuje nam na komórce różową burzę piaskową – wszystko jest różowe. Zapewnia, że to nie jest fotomontaż, a nieraz burza na skutek załamania światła daje takie kolory. Mówi, że burze piaskowe są bardzo niebezpieczne – nie trwają jednak długo, więc trzeba je spokojnie przeczekać.

Po dniu pełnym pozytywnych wrażeń – walimy w kimę.
Tego dnia zrobiliśmy 520 kilometrów.

Dredd
01.02.2025, 17:20
Dzień 18 – wtorek 2 sierpnia

Poranne wstawanie nie jest dla nas problemem, jednak dziś mamy dodatkową motywację: chcemy zobaczyć wschód słońca na wydmach. Wobec tego pobudka o 5:00.
Wstajemy. Temperatura to tylko 24 stopnie. Z tego wniosek, że Holendrzy śpiący na pustyni mieli naprawdę fajną noc!
Wydmy leżą tylko kawałeczek drogi od hotelu, może 2 -3 kilometry: jedziemy na lekko, nawet bez kurtek. Jednak okazuje się, że nie jedziemy sami: za nami pedałuje ile sił w nogach całkiem spore psisko. Na szyi ma dzwoneczek, więc łatwo go zauważyć. Ale zamiary ma przyjazne: raczej się z nami ściga, niż nas goni. Od tej pory nie jesteśmy już sami – łazi za nami wszędzie.
Tymczasem na pustyni zaczyna się przepiękny spektakl światła i cieni. Zza wydmy wyłania się słońce…


140713


140714


Ja właśnie po to przyjechałem – uwielbiam pustynię. Nie wiem czy moja Żaba także, ale udaje, że jej także się podoba.

O ironio, całą radość z oglądania spektaklu natury psuje nasz nowy czterołapny towarzysz. Energia go rozpiera niczym szczeniaka, wszędzie jest go pełno: włazi w kadr, chce się bawić, nie pozwala usiąść nawet na chwilę. Obślinił mi całe spodnie :)


140715


140716


Szczęśliwie, zmęczył się po jakimś czasie i dał nam trochę żyć.


140717


Słońce, które z każdą minutą jest coraz wyżej daje odczuć, że to ono tutaj rządzi. Nie pozostaje nic innego, jak zbierać się do wyjazdu. Wracamy do hotelu po rzeczy. Przed wioską zielono – to pola uprawne.


140718


O 7 startujemy. Pusta, podrzędna droga wije się wśród pustyni: trochę wydm, dalej nagie górki. Jak dotychczas nie mijamy ani jednego samochodu. Pojawiają się wielbłądy – idą ulicą i nie bardzo chcą nam ustąpić miejsca. Później za to bardzo chętnie pozują do zdjęć.


140719


140720


140721


Pustynia i góry towarzyszą nam cały czas. Chyba nie muszę mówić, jak cieszy mnie ten widok…
Pogoda także dopisuje – o ósmej temperatura przekroczyła już 30 stopni.


140722


140723


My tymczasem jedziemy zobaczyć kolejną odsłonę piaszczystej, bajkowej pustyni: ma mapie znalazłem starą, boczną drogę, która podjeżdża pod duże wydmy. Powinny być o wiele większe niż te, które widzimy na trasie. Nie jest daleko, bo od głównego szlaku trzeba odjechać jedynie ok. 15 kilometrów. Droga nie wygląda może wybitnie, ale jest asfalt. Nie zraża nas także stojący na jej początku zakaz ruchu: przecież za kilkanaście kilometrów, ciut przed wydmami jest mała wioska – ludzie musza tam jakoś dojeżdżać.


140724


Droga robi się coraz gorsza, asfalt raz pojawia się, raz znika. Nawet jak jest, to pokrywa go często piach, albo szlam. Prędkość spada drastycznie, często koleiny czy nierówności zmuszają do jazdy na jedynce. Mijamy jakieś zabudowania: chyba tam ktoś mieszka, jednak nie mam jak przyjrzeć się dokładniej, bo droga jest bardzo kiepska i koncentruję się na utrzymaniu motocykla w pionie, albo nie zakopaniu go w piachu. W interkomie słyszę nieco zaniepokojony głos Ani:
- Jak możesz to przyspiesz i to ostro, bo lecą do nas cztery duże kundle i nie mają przyjaznych zamiarów.
- Nie wiem czy to się uda – jest strasznie nierówno, a do tego jeszcze zaschnięte koleiny z błota!

Czy kiedykolwiek opanuję jazdę w terenie na tyle, by bez napinki pokonywać takie przeszkody? Nieistotne! Najważniejsze to nie przewrócić się teraz! Dystans między psami a nami cały czas się zmniejsza… Jednak Allah nad nami czuwa – jeden z psów zeskakując z niewielkiej skarpy przewraca się – słychać tylko pisk i pościg zostaje przerwany. Szczęśliwie, pozostałe psy także odpuściły. Uff, udało się!


140725


Spokojniej jedziemy dalej, ale droga wcale nie robi się lepsza – wprost przeciwnie. Przed nami majaczy kolejne gospodarstwo. Zastanawiamy się, czy znowu nie będziemy mieć przejść z psami. Jednak nasze dylematy po chwili rozwiewa stan drogi – jest nieprzejezdna, więc i tak musimy zawrócić. Drogę znamy… Ciekawe, czy tym razem pieski przywitają nas równie miło !
Zbliżając się do gospodarstwa, dla pewności bierzemy w dłonie gaz i kamienie. Jednak tym razem się udaje – nikt na nas nie czeka ;)

Widać już pierwsze ciężarówki Mac, co znaczy, że jesteśmy niedaleko trasy.
Wracamy na główną drogę, ciesząc się z równego asfaltu.


140726


Tymczasem robi się coraz cieplej: nie tylko z powodu kierowców, którzy wyprzedzając jadą nam na czołówkę, lecz także z powodu temperatury: jest grubo przed południem, a termometr wskazuje 40 stopni. Takie małe „psikusy” nie mogą zepsuć nam humoru: dziś przed nami wiele ciekawych rzeczy do zobaczenia: najstarszy gliniany meczet w Iranie w Na’in, urbex w opuszczonym pałacu oraz – jak Bóg da – nocleg w karawanseraju na pustyni Marandżab.


140727


140729


Dojeżdżamy do Na’in i bez problemu docieramy do meczetu.


140728


W środku pozostało trochę pięknych zdobień oraz ponoć bardzo stary minbar (kazalnica). Najciekawsze zaś są podziemia. Nie posiadają sztucznego oświetlenia, lecz świetliki przykryte płytkami alabastrowymi, przez który przenika słońce i jest naprawdę jasno.


140730


140731


140732


Z zewnątrz świetlik alabastrony wygląda raczej niepozornie.


140733


Na wylocie z Na’in żegnają nas wizerunki ajatollahów oraz, jeśli dobrze rozpoznaję, prezydenta Iranu.


140734


Drogą trzeciej kategorii odśnieżania udajemy się w kierunku AmirAbad palace. Nawet GS-em trzeba zwolnić, aby nie pogubić plomb w zębach. Wreszcie stajemy u bram pałacu. Budynek robi wrażenie; w czasach świetności musiał być naprawdę piękny. Jednak dziś wszystko, co przedstawiało jakąkolwiek wartość zostało zabrane. Trzeba uważać na sypiące się tynki oraz dziury w podłodze – gdzieniegdzie pozapadały się stropy. O dziwo bez problemu można wejść na dach, skąd roztacza się piękny widok na dziedziniec – kiedyś z basenem…


140735


140736


140737


140738


140739


140740


Po eksploracji jedziemy w kierunku Maranjab Desert, rozglądając się po drodze za jakimś przybytkiem, gdzie można zjeść obiad. Zatrzymujemy się w przydrożnym barze ze „stolikami” na zewnątrz. Na migi prosimy o coś do jedzenia i takież danie dostajemy :) Kurak, ryż, zielona papka z soczewicą. Wszystko bardzo smaczne i co najważniejsze – przyrządzone, a raczej przyprawione całkowicie inaczej niż znamy to z naszej kuchni. Jedyne, do czego nie mogę się przyzwyczaić, to sposób jedzenia „na siedząco”.


140741


140742


140743


Jest już po południu; widać to po innym kącie padania promieni słonecznych. Tylko temperatura nie chce zmaleć: nadal ponad 40 stopni. Przed nami zaś ostatni punkt dzisiejszego dnia, czyli pustynia Maranjab oraz nocleg w hoteliku urządzonym w karawanseraju (dawnym postoju dla karawan). Ze zdobytych informacji wynika, że trzeba będzie przejechać kilkadziesiąt kilometrów pistą, ale raczej równą i niezbyt piaszczystą, więc powinno się udać. W takiej odległości od cywilizacji niebo na pewno będzie wspaniałe!


140744


140745


Jeszcze tylko przejedziemy przez miasteczko Aran wa Bidgol i jesteśmy na miejscu. Nie wiem co wstąpiło tu w kierowców, ale na drogach dzieje się armagedon! A muszę nadmienić, że już trochę w Iranie widzieliśmy…
Co chwilę słyszę w interkomie głos Ani:
- Uważaj, z prawej, o k…… ! , itp.
Na rondzie chłopak na pierdziochu o mały włos nie wjechał nam w przednie koło. Psikusa uniknęliśmy tylko dzięki w miarę sprawnym hamulcom naszego motocykla.


140746


140747


Uff, dobrze, że udało się wydostać z tego dziwnego miejsca. Kierujemy się na pustynię. Z oddali widać jakby budkę, przypominającą te z autostrad czy posterunków granicznych i szlaban.


140748


Okazało się, że dotarła tu komercja: wjazd na pustynię jest płatny. Jak głosi cennik (są także obrazki, więc rozumiem o co chodzi) wjazd każdego pojazdu obciążony jest inną opłatą. Na szczęście od motocykla jest najniższa :) Poza tym i tak nie są one wygórowane. Wobec tego idę kupić bilety. W ogóle nie udaje mi się porozumieć z panem szlabanowym. Macha rękami, coś do mnie gada, ale nie sprzedaje biletu. Chyba rozumie o co chodzi, bo cóż ja od niego mógłbym chcieć jak nie biletu, a raczej otwarcia szlabanu? Pokazuję palcem na cennik i na nas i pokazuję pieniądze, ale pan tylko macha rękami… Wreszcie dzwoni gdzieś i za chwilę przyjeżdża dwóch chłopaków, którzy są kimś w stylu ratowników medycznych i trochę mówią po angielsku. Wyjaśniają, że kilka dni temu ktoś wjechał motocyklem na wydmę i złamał rękę i od tej pory jest zakaz wjazdu motocyklami na pustynię. Usiłuję wyjaśnić, że my – z racji masy i obciążenia motocykla – nawet jeśli chcielibyśmy, nie jesteśmy czegoś takiego dokonać. Poza tym nie tyle jedziemy na pustynię, co chcemy dostać się do karawanseraju na nocleg. Ni pierona! Nic nie pomaga. Nie można i koniec! Sięgam nawet po ostateczny argument: tyle kilometrów przyjechaliśmy, żeby zobaczyć tę pustynię, a tu nie da się? Więc tak wygląda irańska gościnność? Ale nawet i to nie pomogło. Nie da się i koniec!
Zawracamy. Garmin pokazuje, że kawałek dalej jest ścieżka, którą da się objechać budkę strażnika. Próbujemy: na rondku w lewo i pierwszym zjazdem. Droga jest coraz mniej wyraźna, ale za to coraz bardziej piaszczysta. Musimy uznać swoją porażkę: zbyt piaszczyście – nie zdecydujemy się na dalszą jazdę GS-em… Odwrót.

Kierujemy się z powrotem do Aran wa Bidgol – obejrzymy bardzo malowniczy meczet z sanktuarium i poszukamy noclegu. Szczęśliwie mam kilka miejsc wynotowanych.
Przez ten czas, kiedy nas tu nie było, ruch nie zmienił się ani o jotę – oczy trzeba mieć dookoła głowy. Za to sam meczecik bardzo urokliwy.

Dominik wchodzi osobnym wejściem, a ja wejściem dla kobiet. Aby w ogóle dostać się do tego świętego przybytku nie wystarczy moja chusta zasłaniająca włosy, lecz dostaję „gustowny” czadorek, z którym ni cholery nie mogę sobie poradzić. Ponieważ jest to ogromna płachta czarnego materiału nie posiadająca żadnych kształtów, nie trzyma się to w ogóle na ciele i cały czas trzeba ją poprawiać.


140749


140750


140751


140752


140753


Szukamy hotelu, ale nie idzie to dobrze. Na domiar złego przyczepiło się do nas dwóch łebków na pierdziku, zachowujących się jak natrętna mucha. Pierwsze z zanotowanych przeze mnie miejsc nie istnieje, drugie zamknięte na głucho, a trzeciego (pomimo współrzędnych geograficznych) nie możemy znaleźć. Innych hoteli nie ma. W takim razie wykorzystamy naszych niechcianych „przyjaciół”, pytając ich o hotel. Okazuje się jednak, że nie znają żadnego.


140754


Nie pozostaje nic innego jak pojechać do Kaszanu, gdzie mamy polecony nocleg w pensjonacie u Amira. Szczęśliwie to tylko kilkanaście kilometrów.
Zmęczony, chcąc jak najszybciej wyjechać z tego miasta przyspieszam do 130.
- Widziałeś, policja.
- Gdzie policja?
- No po naszej prawej.
- O fuck! Z radarem!
Nie zatrzymali nas. Jeden pokazywał drugiemu radar i spoglądali to na nas, to na odczyt…

Dojeżdżamy do Kaszanu, szukamy wskazanego adresu. Zostaję obok motocykla przy jakimś ruchliwym rondzie, a mój małżon uderza na piechotę w uliczki medyny. Mam mały kryzys związany z chaosem komunikacyjnym. Z tego powodu nie założyłam nawet chusty. Zagaduje mnie jakiś sympatyczny chłopak, załatwia herbatę. Pyta, czy jestem fotografem i czy jesteśmy małżeństwem.
Dominik ze swoją opalenizną i – co tu dużo mówić – nie najbardziej wyjściowymi ciuchami, wtapia się w tłum. Często ludzie biorą go za tubylca i o coś pytają. Bardzo się dziwią, gdy słyszą odpowiedź: farsi balad nistam albo farsi nemi fahmam, co oznacza: nie mówię po persku.

Dojazd do hotelu nie jest łatwy, bo trzeba kluczyć uliczkami medyny i częściowo suku, a z racji ciasnoty GPS gubi sygnał. Jednakże było warto - hotelik u Amira okazuje się świetny. Dostajemy piękny pokój z fajną łazienką. Wszystko jest tu ładne i przemyślane. Amir jest gościnny i otwarty. Możemy ze wszystkiego korzystać, tj. kuchni, pralki, patia. Zostawiamy mandżur i walimy w miasto.


140755


140756


140757


140758


Idziemy poszwendać się po mieście i tak trafiamy do fast fooda. Jest pizza i 2 stoliki pełne bab. Roześmiane, rozgadane, pełne pozytywnej energii. Gadają z nami i śmieją się, jest bardzo sympatycznie. Z młodymi dziewczynami siedzi starsza babeczka i widać, że bardzo dobrze czuje się w ich towarzystwie.


140759


140760


Robi się późno, a my bardzo zmęczeni emocjami dnia idziemy spać.

Tego dnia pokonaliśmy 633 km.

Dredd
16.02.2025, 15:54
Dzień 19 – środa 3 sierpnia - Kaszan

Dzisiaj dzień błogiego lenistwa. Nie jedziemy nigdzie. Dlatego wstajemy późno i śniadanie jemy dopiero o 9:00. Skwapliwie korzystamy z dobrodziejstw naszego hoteliku i uruchamiamy pralkę. Ponieważ na zewnątrz jest 45 stopni wywieszone na sznurku schnie w momencie.
Leniwie uderzamy w miasto.


140932


140933


Podziwiamy wytwory irańskiej motoryzacji. Jeżdżą tu naprawdę różne: przesadnie zadbane, zwykłe, nie kwalifikujące się nawet na złom. Zasadniczo oprócz Peugeotów, same egzotyczne dla nas marki.


140931


140934


140935


140937


Miasto przystrojone z okazji święta.


140936


140938


Szukamy poczty, aby wysłać kartki pocztowe, ale jest siesta i nieczynne. Generalnie wszystko zamknięte, nawet przydrożne stragany. Wobec tego wracamy do pokoju i też idziemy spać.


140939


140940


140941


140942


Niby wstaliśmy późno, ale skwar wyssał z nas energię i śpi się zadziwiająco dobrze. Po przebudzeniu zaś należałoby coś zjeść :D
Szykujemy sobie jedzenie w kuchni i gadamy chwilę z Amirem. Sprząta po nas i wygania nas na bazar.
Wobec tego lecimy.
Irański bazar to nie to samo co nasze targowisko. Tu toczy się życie lokalnej społeczności. Oprócz sklepików jest tutaj masa maleńkich warsztacików, w których pracują mistrzowie rzemiosła w swoim fachu. Miło jest popatrzeć na takich artystów. Bez problemu pozwalają zrobić zdjęcie. Sam bazar zaś to kryta dachem plątanina maleńkich uliczek z wewnętrznymi dziedzińcami, fontannami, meczetami, oświetlona nieraz przepięknymi świetlikami.


140943


140944


140945


140946


140947


140948


140949


Nagle: ciemność, widzę ciemność, ciemność widzę! Wyłączyli prąd. Jedyne źródła światła to okrągłe świetliki w dachu oraz komórki. Szkoda, akurat trafiamy w coraz to ciekawsze, bardziej autentyczne zakątki. Ma to o tyle znaczenie, że bazar jest ogromny i drugi raz może nie uda się tu dotrzeć. Przysiadamy na chwilę, lecz awaria chyba jest poważniejsza i trochę potrwa jej usunięcie.
Próbujemy jakoś na czuja wydostać się na otwartą przestrzeń.


140950


140951


140952


Gdzieś daleko przed nami robi się coraz większy rwetes. Słychać jednostajne, głuche odgłosy bębna, jakieś śpiewy, czy recytacje. Okazuje się, że z przeciwka wali tłum mężczyzn, którzy uderzają się rękami w klatki piersiowe i śpiewają. Wyjaśniło się skąd dochodził głuchy odgłos bębna :) Tłum zagęszcza się na tyle, że nie bardzo możemy się przedostać dalej. Ktoś przeprowadza nas przez cukiernię i wypuszcza przez zaplecze na zewnątrz.


140953


Jesteśmy kawał drogi od hotelu, a na domiar złego w tej części miasta nie ma prądu. Potykając się co chwila i uważając przy tym, aby nie zostać rozjechanym, obieramy azymut na hotel.
Nie idziemy jednak spać, lecz uderzamy do polecanej przez Amira knajpy o nazwie Bam. Miejsce okazuje się bardzo klimatyczne, a zajmuje dach budynku. Co ciekawe dach o konstrukcji kopułowej, więc „podłoga” w nim to także kopuły.


140954


140955


Jest jednak dość późno, więc pijemy coca - colę (prawdziwą!) i wracamy. Miasto także opustoszało.


140956


W hotelu czeka na nas Amir z herbatą. Chwilę gadamy. Przy okazji dowiadujemy się, że wjazd na pustynię Maranjab możliwy jest ze specjalnym przewodnikiem i kosztuje w przeliczeniu ok. 150 Euro. Być może o to chodziło…

Dziś nie pokonaliśmy ani jednego kilometra.

Dredd
09.03.2025, 21:41
Dzień 20 – czwartek – 4 sierpnia

Chcemy wystartować o 6:00, więc pobudka musi nastąpić o 5:00. Nie da się inaczej ;) Żegnamy się z Amirem. Gdy odjeżdżamy wylewa za nami wodę z buteleczki trzymanej w dłoni. To podobno „na szczęście”.
Mam nadzieję, że będzie nam dane się jeszcze kiedyś spotkać.
Rzut oka na przyrządy pokładowe- około 30 stopni, idzie żyć.
Miasto śpi, jedzie się dobrze.
Pewnie się powtarzam, ale uwielbiam wschody słońca. Mogę powiedzieć, że kilkadziesiąt już ich widzieliśmy. Wszystko dzięki motocyklom. Kiedyś Harley wymagał od nas startowania wraz z nastaniem dnia, zanim upał zrobi się nieznośny, a teraz robimy to chyba z przyzwyczajenia. Chociaż nie: to pozostałość dziecięcej ciekawości, która nie pozwala przespać kolejnego, nowego dnia.
Widok wschodzącej ponad horyzont, gorącej kuli ma w sobie mistycyzm powodujący, że za każdym razem spektakl ten wydaje się niepowtarzalny.


141316


Niesamowite krajobrazy przeplatane są bardzo dekoracyjnymi budowlami w miasteczkach.


141317


141318


141319


Pamiętając niepowtarzalny smak mango jaki dostępny jest chyba tylko w Iranie, każdego dnia poszukujemy tego owocu. Niestety, już od jakiegoś czasu nie udaje się go znaleźć. Robimy małą przerwę przy dobrze zaopatrzonym warzywniaku, ale tutaj także nam się nie udało.


141320


Zajeżdżamy jeszcze do piekarni. Produkują tu chleb w wydaniu folii bąbelkowej: bardzo cienki, ale za to w formacie chyba metr na metr. Chcemy 2 sztuki, ale nie ma mowy! Dostajemy pięć i piekarze za żadne skarby nie chcą od nas przyjąć pieniędzy. Bardzo chętnie pozują za to do pamiątkowej foty.


141321


Na wylocie z miasteczka wyprzedzam na ciągłej, co widzi policjant. No to będzie wtopa – myślę. Ale on nie zatrzymuje nas, jedynie wykonuje teatralny gest bicia brawo z odpowiednim wyrazem twarzy.
Poczułem się jakbym dostał w pysk…


Wyjeżdżamy w bardziej odludne rejony: tablica informuje, że to park narodowy. Ciekawe co tu chronią? Fakt, krajobrazy bardzo przyjemne: pluszowe górki, ale przyrody raczej niewiele. Czuć natomiast coś innego: smród palonego plastiku. Miejscami jest tak nieznośny, że trzeba jechać na wdechu. Nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem, ale jest gorzej niż jadąc za irańską ciężarówką!


141322


141323


141324


Robiąc postój, mamy okazję obserwować idące gdzieś dzieci. W pierwszym momencie wydawałoby się, że do szkoły, ale przecież są wakacje… Później zauważamy jak na pierdziochu podjeżdża ojciec z matką, zaś z budynku wychodzi ubrana w kimono nastolatka. Nie dość, że strój nie spełnia tutejszych standardów, to jeszcze ma odkryte włosy! Wsiada z rodzicami na motorek i jadą. Fajnie spojrzeć na trochę swobody.



141325


141326


141327


Przejeżdżając przez miasteczko widzimy ludzi jedzących lody z automatu. No, takiej okazji nie możemy przegapić! Jest i lodziarnia, a przed nią tradycyjne „leżanki”, aby móc na nich zjeść w spokoju. Zmłóciliśmy lody, a Ania poszła do toalety. Mnie natomiast – jak to zazwyczaj bywa w Iranie – obstąpił tłum ciekawskich. Pogadaliśmy, na ile ręce pozwoliły.


141328


Zajeżdżamy do małego miasta Paveh. Mamy nadzieję, że uda się znaleźć tu nocleg. Hotel na szczęście pusty, wszystkie klucze od pokoi wiszą na haczykach. Recepcjonista jednak mówi, że wolnych pokoi brak. Ale nie musimy się martwić, bo jego znajomy ma pokoje do wynajęcia…
Jedziemy do kolejnego hoteliku – o Nazwie Aram. Na fasadzie były cztery gwiazdki, ale jedna odpadła – pozostał po niej jedynie blady ślad na tynku. Pokoje nawet spoko, choć do czterech, czy nawet trzech gwiazdek to im daleko :) Folklor jest: w wannie stoi woda, bo spadek ustawiony jest w odwrotną stronę niż korek. To wszystko jednak nie jest istotne. Najważniejszym bowiem wyposażeniem jest klimatyzator! Choć wygląda jak kiedyś nasze piece konwekcyjne, to działa. Z początku miałem pewien problem z ustawieniem :)


141329


141330


Wykąpani walimy na szamę do miasta. Miasteczko niewielkie, ale ciekawe. Aby gdziekolwiek się dostać, trzeba pokonać trochę schodów. Lenistwo wygrywa i decydujemy się iść ulicą prosto, która zdecydowanie łagodniej schodzi w dół :D. Mijamy bardzo dużo sklepów z materiałami i zakładów krawieckich. Materiały porozwieszane są przed sklepami i idąc chodnikiem można się w nie zaplątać.


141331


141332


141334


141335


Zauważamy, że większość mężczyzn chodzi ubrana w charakterystyczne szarawary, czy raczej kombinezon z szerokimi spodniami, przewiązany czymś na kształt naszego pasa szlacheckiego, czy może szarfą. Oprócz tego dużo ludzi nosi specyficzne białe buty z podeszwą zrobioną ze sznurka zwiniętego począwszy od obrzeży buta, a skończywszy na jego środku.


141336


141337


141338


141339


Dla miejscowych stanowimy chyba taką samą atrakcję, jak oni dla nas. Widać, że są nas ciekawi, każdy się z nami wita. Jeszcze w hotelu znaleźliśmy knajpę, która opublikowała w mapach gogle zdjęcia z kilkoma potrawami. Na jednym z nich dostrzegliśmy danie z bakłażana! Ponieważ kiedyś jedliśmy coś podobnego w Turcji i było to niesamowite danie, postanawiamy iść do tego lokalu i pokazać na zdjęciu, że akurat to danie poprosimy. Mamy już trochę dość jedzenia na chybił trafił, bo mam wrażenie, że często dostajemy to samo: coś a’la pieczone szaszłyki. Nie, żeby były niesmaczne, ale trochę nam się przejadły.
W lokalu pokazujemy zdjęcie i prosimy o to danie oraz bierzemy jeszcze jedno – coś w stylu zupy – niespodzianki. Czekamy i czekamy. W międzyczasie do naszej knajpki zagląda masa ludzi: nie siadają i nic nie zamawiają, lecz tylko wchodzą na chwilę. Prawdopodobnie przychodzą, żeby nas sobie obejrzeć. W pewnym momencie przychodzi matka z synem, może 12- letnim i wypycha go w naszym kierunku. Chłopak, jako jeden z bardzo niewielu tutejszych mówi po angielsku. Robi wielkie oczy i jest tak zestresowany, że poza odpowiedziami na nasze pytania, nie mówi nic więcej. W sumie dobrze, że „nas odwiedzają”, bo czekanie na żarcie wybitnie nam się dłuży.
Po jakiejś godzinie otrzymujemy wreszcie nasze danie.
Okazuje się ono… wysmażoną na wiór płastugą! Zanim zrobimy raban, patrzymy ukradkiem na zdjęcia znalezione w Internecie i nie wierzymy własnym oczom! Przecież to ewidentnie zdjęcia ryby!
Tak bardzo chcieliśmy zjeść bakłażana, że oboje (!) widzieliśmy na zdjęciach akurat danie z niego przyrządzone :)
Cóż, będzie płastuga! Aż do dziś, podczas całej podróży, nie jedliśmy ani razu ryby.
Za to zupka okazała się bardzo dobra, choć w smaku nie podobna do niczego, co potrafilibyśmy nazwać.


141340


141341


Zapłaciliśmy za nasz obiad, jak na tutejsze warunki, całkiem sporo. W sumie czemu się dziwić – co za idiota zamawia w górach rybę! :)

Teraz pora popedałować do cukierni na deser. Naczytaliśmy się wiele, że kuchnia irańska jest prawdopodobnie najlepszą na świecie, gdyż właśnie tu stykają się tradycje kulinarne wschodu i zachodu, okraszone wielowiekową kulturą Persji. Ponoć dotyczy to także słodyczy, w tym baklawy. Akurat znajdujemy przybytek z tym deserem, więc zamawiamy po sztuce z różnych odmian. O ile żadne z nas nie jest wybitnym fanem tego przesłodkiego wynalazku, to kupione tu słodkości okazały się przepyszne! Smaki, które zostały zaklęte w tych maleńkich ciasteczkach, pozostaną z nami na długo. Bardzo dobra okazała się baklawa pomarańczowa.
Mamy jeszcze ochotę na lody szafranowe, które znajdujemy niedaleko. Bierzemy porcję – jak irański zwyczaj nakazuje – z sosem marchewkowym. To także jest świetnym połączeniem kulinarnym.


141342


141343


Nie było mądrym obżarcie się aż tak bardzo, bo droga do hotelu – pomimo braku schodów – idzie cały czas lekko pod górkę. Po drodze zauważamy znaną i lubianą u nas markę motocykla. Niestety, jest to tandetny chinol, lub lokalna produkcja, a KTM to wyłącznie okleina.


141333


Nie pozostaje nam nic innego jak podkręcić na maksa klimę i spać.
Budzę się około 4 nad ranem. Coś jest nie halo – jest gorąco, źle się śpi. Okazało się, że fantastyczna klimatyzacja wyzionęła ducha i przestała chłodzić.

Dziś pokonaliśmy 634 kilometry.

Wegrzyn
19.03.2025, 14:28
Ta ryba na pierwszy rzut oka wyglada jak kurczak ;)

Dredd
30.03.2025, 18:08
Dzień 21 – piątek – 5 sierpnia

Dziś kolejny dzień w drodze. Poranek jest o tyle inny niż dotychczasowe, że jak wstaliśmy było jeszcze ciemno. Miasto śpi. Tu słońce wstaje ewidentnie później. Startujemy o 6:00. Na ulicy widać tylko ekipę sprzątającą, toczącą nierówną walkę z bałaganiarzami, a raczej pozostawionymi przez nich śmieciami.
Mapa dzisiejszej trasy pokazuje niezliczoną ilość serpentyn, co sugeruje piękne, górskie widoki. Oprócz nich zaplanowaną mamy także inną atrakcję: część trasy przebiegać ma po szutrach.
Jedziemy znowu przez park narodowy. Wysokie góry w kolorze cynamonu, kardamonu i curry: raz nagie skały, innym razem miękkie i pluszowe pagórki. Na dole jeziorko.


141867


141868


141869


Mijamy małe wioseczki, gdzieniegdzie widać biedę. Słońce schowane jeszcze za chmurami tworzy charakterystyczną, niebieską poświatę. Jedzie się naprawdę przyjemnie. Co jakiś czas spotykamy leżące przy drodze psiury. Jedne zaniepokojone dźwiękiem motocykla stoją i nerwowo strzygą uszami, inne totalnie nas ignorują nawet nie przerywając sobie dotychczasowej aktywności w postaci wylegiwania się. Zdarzają się jednak nieliczne, które po prostu gonią za nami.


141870


141871


141872


Ania nie jest zachwycona jazdą po szutrze, ale okazuje się, że jest równo – niektóre fragmenty to prawie szutrostrada.


141873


141874


141875


141876


Raz zimno, raz ciepło. W górkach pięknie, choć śmierdzi, bo palą śmieci. Aż dziw bierze, bo napis głosi, że jesteśmy w turystycznej wiosce.


141877


141878


141879


Słońce powoli zaczyna wychodzić zza masywu, zmieniając oblicze gór. My tymczasem pniemy się to w dół, to w górę. Lubię pustynię, ale góry także mają w sobie pewną magię.


141880


141881


141882


141883


Wypatrujemy po drodze stacji paliw. Pomimo znaków „z dystrybutorem” jak na razie nie mamy szczęścia. Za to udaje się namierzyć piekarnię i to produkującą chleb w stylu okrągłego podpłomyka. Ten rodzaj chleba zdecydowanie bardziej nam smakuje od „folii bąbelkowej”, która cieniutka i ogromna, bardzo szybko się zsychała. Jedząc te okrągłe placki można zrozumieć zasłyszane słowa biblii o dzieleniu chleba. Zapewne tak to wyglądało… W sumie działo się to niezbyt daleko stąd.
W piekarni można oprócz chleba kupić podstawowe artykuły, wobec czego zaopatrujemy się w serek do smarowania pieczywa.
Piekarz oraz klienci nie pozwolili nam zapomnieć, że jesteśmy w Iranie – nie dane nam jest zapłacić…
Czy powinniśmy przyjmować takie prezenty? Kilkukrotnie zastanawialiśmy się z Anią nad tym. W końcu, obiektywnie rzecz biorąc, jesteśmy bogatsi od naszych darczyńców, a co za tym idzie zakupy w Iranie są dla nas relatywnie tanie. Jednak - skoro – pomimo tego, że my przyjechaliśmy z demokratycznej, bogatej Europy, ktoś chce nas obdarować, robi to z własnej woli i nie powinniśmy czuć skrępowani takim prezentem, tylko z wdzięcznością go przyjąć.
Jedyne co możemy zrobić to serdecznie podziękować, zrobić sobie na pamiątkę zdjęcie i zabrać ze sobą na zawsze tę cząstkę dobroci, zaklętą we wręczonym nam podarku. Geście wykonanym wobec ludzi nieznanych, niewiernych, których darczyńcy zapewne już nigdy więcej nie spotkają.


141905


Wyjeżdżamy z miasteczka.
Znowu piękne, urzekające krajobrazy, a w mijanych wioskach często bieda, wyraźnie widoczna bieda.


141885


141886


141887


141888


W którejś z kolei wioseczce widzimy ludzi przed budynkiem. Dobrze nas poprowadziła intuicja – to sklep. Przed nim zaś samowar, w którym – a jakże – herbata. Przed sklepem zaś stoją ławki, na których można przysiąść. Kupujemy dżem z marchewki, robimy sobie kanapki, które popijamy herbatą. Za herbatę nie płacimy – to oczywiście prezent. Warto było pokonać tyle kilometrów nie po to, aby zobaczyć cuda architektury, wspaniałą przyrodę i inną, ciekawą dla nas kulturę.
Naprawdę warto było tu przyjechać, by doświadczyć takich chwil jak ta.
Chwili, której nie sposób opisać.


141889


141890


141891


141892


141893


Droga wspina się łagodnie, lecz coraz wyżej. Wreszcie wjeżdżamy na 2350 metrów. Wysokość jednak nie powoduje, że upał mniej daje się we znaki, bo nadal jest ciepło – 37 stopni.
Wypatrujemy stacji paliw, bo choć nie mamy palącej potrzeby zatankowania, wolimy mieć bezpieczny zapas. O, jest znak, zaraz powinna być stacja. Ale tej nie widać. Może nie zauważyliśmy, albo zlikwidowali?
Za kilkadziesiąt kilometrów sytuacja się powtarza. Oznakowanie jest, ale nie ma gdzie zatankować.
Nieważne! Mijane krajobrazy nieodmiennie zachwycają. Tam, gdzie są poletka uprawne, zboże wygląda tak pięknie i miękko jak perski dywan. Przychodzi na myśl jak przyjemnie byłoby się tam położyć. Z oddali zarys poletek wygląda jak wzór na wyblakłej od palącego słońca tkaninie.


141894


Wjeżdżamy do Saqqez. Miasto to jest naszą ostatnią szansą na zakup jakichkolwiek pamiątek na irańskim bazarze. Jesteśmy wcześnie, zaś z mapy wynika, że jest tu bazar, więc zakupy powinny się udać. Szybko znajdujemy na przedmieściach hotel – Kurd, leżący przy rondzie, na którym najzwyczajniej w świecie pasą się krowy. W tym hotelu także miała miejsce degradacja – z 4 gwiazdek, jedna została zdjęta, albo sama odpadła ;)
Płacimy za nocleg 8 milionów, a hotel okazuje się całkiem przyjemny. Jednak pewien element folkloru jest: na wyposażeniu pokoju znajdują się klapki i to nie byle jakie, bo marki Casio, jednak każdy z innej pary :)


141906


141896


141897


Walimy na zakupy, ale coś nam się nie podoba. Niby na ulicach sporo ludzi, jednak mijane sklepy zamknięte. No tak: dziś piątek! Czyli dzień wolny…
Na bazarze nic się nie dzieje, ale powinno udać się znaleźć otwarty sklep. Nie udało się: albo faktycznie wszystko jest zamknięte, albo byliśmy za mało wytrwali.
O ironio – małe zakupy udało się nam zrobić w hotelu. W gablotce przy recepcji wystawionych jest kilka ręcznie robionych naszyjników z „pestek” bodajże dzikiej pistacji. Wykupujemy wszystkie, a nawet pytamy, czy nie dałoby się dostać ich więcej. Niestety, jest to typowy handmade i trzeba by poczekać kilka dni, aż uda się wykonać kolejne sztuki.


141898


141899


Na skwerkach, trawnikach i wszelkich choć trochę zielonych miejscach porozkładane kocyki i piknik trwa w najlepsze. Czajniczki i samowary do herbaty, obok biegają dzieciaki. Nawet na rondzie, gdzie wcześniej pasły się krowy siedzą ludzie. Całe miasto się bawi!


141900


141901


141902


Motocykl parkujemy przed samym hotelem na chodniku, na którym nasz pojazd jest bezpieczny od samochodów – żeby tam wjechać trzeba pokonać ok. 20 centymetrowy krawężnik. Dodatkowo z jednej strony chroni go latarnia ;) Późny obiad jemy w hotelowej knajpie: zupę i kurczaka z grilla. Idziemy jeszcze na chwilę na miasto: pijemy sok z melona, jemy lody z marchewką i coś a’la budyń.


141903


141907


Wieczorem słychać cykady.
Szkoda, że na ulicy taki tumult, że trzeba zamknąć okno i włączyć klimę…
Na nas jednak już czas.

Dzisiejszy bilans kilometrowy to 299.

Dredd
10.05.2025, 17:56
Dzień 22 - Sobota – 6 sierpnia


Rano okazuje się, że nie doceniliśmy irańskich kierowców :) Choć przed motocyklem stoi latarnia, zaraz za nim zaparkowany jest samochód! Nie wiem jak te konserwy tam wjechały…
Szczęśliwie alarm nie pokazuje, aby był aktywowany, co oznacza, że motocykl nie został puknięty.


142619


Startujemy około 6:00. Jest jeszcze ciemno, około 20 stopni. Pakujemy motocykl, kiedy obok nas przejeżdża na zapakowanym do granic możliwości motorku „zbieracz puszek”. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że zanim go zobaczyliśmy, usłyszeliśmy jego śpiew: radosny, spontaniczny, płynący z głębi duszy.

Mamy ok. 399 km do granicy z Turcją. Iran żegna nas ładnymi górkami i zmieniającą się temperaturą: raz jest cieplej, za chwilę wyraźnie zimniej. Ruch umiarkowany, jedzie się dobrze.


142620


142621


Przed granicą robimy zakupy w sklepie: herbata, figi, itp. Zanim zdążyliśmy zapłacić słyszymy uruchomiony alarm w motocyklu: okazało się, że jeden z pracowników sklepu po prostu zapakował się na motocykl, bo chciał sobie na nim posiedzieć i cyknąć fotę…
Jedziemy. Droga ucieka miarowo. Zatrzymuje nas policja – zmierzyli nas radarem. Trudno, będzie pokuta. Uśmiechają się, poklepują mnie po plecach i pokazują, żeby jechać dalej.
Mijamy, ostatnie już irańskie krajobrazy. Trochę żal nam opuszczać ten piękny kraj, który przyjął nas tak gościnnie...


142622


142623


142624


Na przejście graniczne Esendere – Serou docieramy o 10:20.
Łapie nas mały deszczyk – to nowość w Iranie i w ogóle rzadkość na naszych wakacjach. Jednak to tylko kilka kropel.
Momentalnie podchodzi do nas 2 gości prosząc o paszporty. Nie bardzo wiadomo, czy to celnicy czy „pomagacze”, bo ci pierwsi nie używają mundurów. W sumie nie mamy wiele przeciwko skorzystaniu z „pomocy”. O ironio, wyjechać z Iranu wcale nie jest łatwiej niż wjechać. Trzeba zapłacić specjalną opłatę za zatankowane w Iranie tanie paliwo – bez względu na to, czy w baku jest pełno, czy pusto. Swoisty „podatek za tanie paliwo” , liczony jest od pojemności baku. Celnicy wypytują nas czy wieziemy papierosy i jedzenie. Nasi pomagierzy w jednym czy dwóch okienkach wręczają celnikom jakieś niewielkie pieniądze, a mówią nam, że to łapówki.
Tymczasem z białych chmurek wiszących na niebie ponownie spada na nas trochę deszczu – tym razem ciut więcej, ale nie na tyle, żeby powietrze się ochłodziło.
Na koniec zostajemy zastrzeleni ceną, jaką żądają pomagierzy za załatwienie formalności granicznych – 100$! Nie przystajemy oczywiście na tą propozycję i negocjujemy, ale targi idą bardzo opornie. Pokazują na dokument, że większość tej kasy wydali na „podatek paliwowy” i dlatego tak drogo. Nie sądzili, że będę w stanie przeczytać, że to raptem 5 milionów riali, więc tak naprawdę parę groszy. Wtedy twierdzą, że to suma w dolarach… Nie chce nam się dłużej przepychać i kapitulujemy przy 50$ i pozostałościach irańskiej waluty, której i tak nie możemy wywieźć.
Wreszcie otwiera się przed nami potężna, żelazna brama z wizerunkami ajatollahów i wjeżdżamy do innego, z tej perspektywy „zachodniego” świata. Tak, tak – po doświadczeniach irańskiej granicy, turecka to zachód! Tam – chaos, bieganie od okienka do okienka, a tu – pełna kultura, celnicy rozmawiają z nami, uśmiechają się i pomagają w formalnościach (których jest naprawdę mało). Kontrolują bagaże, ale to raczej formalność. W ostatnim okienku trafiamy bardzo ładną, drobną blondyneczkę (oczywiście farbowaną ;) ). Przekraczanie tureckiej granicy to czysta przyjemność!
Trzeba przyznać, że granicę irańsko – turecką pokonaliśmy może i nie tanio, ale za to ekspresowo – zajęło nam to godzinę i 40 minut :)

Ostatni rzut oka na granicę Irańską – obok wielkiej irańskiej flagi powiewa mała turecka.
Jakże żal jest stamtąd wyjeżdżać – Iran to piękny kraj przyjaznych ludzi!

Za granicą krajobraz, z początku podobny, powoli się zmienia – pluszowe górki przeobrażają się w nagie skały. W górach widoczne fortyfikacje wojskowe. Zastanawiamy się, czy to zmyła, czy celowo są zlokalizowane tak, aby były widoczne. Zatrzymujemy się zjeść ostatnie „irańskie” śniadanie, przyrządzone z wiezionych z nami artykułów.


142626


142627


Droga ładna, po deszczu nie ma tutaj śladu. Jedziemy w kierunku Hakkari – tam możemy zatrzymać się na nocleg. Jednak czas mamy dobry – po przekroczeniu granicy tureckiej zyskaliśmy 1,5h na skutek zmiany czasu, więc decydujemy się jechać dalej. Jedziemy drogą D400 na Sirnak i Midyat. Biegnie ona niedaleko granicy z Irakiem, a potem z Syrią. Widać, że nie jest to spokojne pogranicze: wszędzie bardzo dużo żołnierzy, baz wojskowych, zapór na drogach, tankietek, policji. Co jakiś czas jesteśmy kontrolowani, ale wszystko miło i sprawnie. W większości pytają skąd i dokąd, albo pokazują, żeby nawet się nie zatrzymywać. Mijamy znaki na Irak (nazwy miejscowości na charakterystycznym żółtym tle), ale przy każdym z nich wojsko, albo policja, więc nie udało się zrobić fotki. Góry, wśród których jedziemy są piękne – nic dziwnego, bo jesteśmy na całkiem niezłych wysokościach: od 2000 do 3300 m.n.p.m. Przy czym są tak różnorodne, że aż trudno opisać.


142628


142629


142630


Droga czasami kiepska, prowadzi przez małe wioseczki, wzdłuż rzek. Chłopcy kąpią się w rzece, dziewczynki mają na brzegu babskie posiadówki. Proste życie w rytmie natury.
Przed Sirnak mały chłopiec macha do nas i coś pokazuje, ale my – gamonie - go nie rozumiemy. Szybko okazuje się, że dalej nie da się przejechać. Drogę blokuje zwał piachu w poprzek jezdni. A może dałoby się go pokonać? Korci ta opcja, bo ciekawe co jest za zakrętem. Wchodzę na „wał” zobaczyć czy warto jechać dalej, ale okazuje się, że droga jest zalana – zrobiono tam sztuczny zbiornik wodny.


142641


142631


142632


Wracając podziękowaliśmy chłopcu. Łebek miał około 5 lat i ewidentnie był hersztem grupy. Za nim stała reszta brygady, ale pokazał im, aby nie podchodzili.
Jest już popołudnie i zrobiło się naprawdę ciepło – temperatura przekroczyła 40 stopni, a nawet osiągnęła 45. Skwar potęguje czarny asfalt; dotychczas był szary – z większą ilością kamyczków i nie oddawał temperatury tak intensywnie.
Szczęśliwie nie wjeżdżamy do miasta i nie musimy stać w korkach; Sirnak mijamy obwodnicą.


142633


142634


Piękne, późnopopołudniowe słońce złoci krajobraz, który wydaje się jednocześnie piękny i nierealny. Lokalnego kolorytu dodają spacerujące po miasteczku krowy :)


142635


142636


W kolejnym miasteczku trafiamy złotnika, gdzie wymieniamy pieniądze. Kurs 17,9 TL za dolara. Chyba wyglądam słabo, bo dostajemy sok z lodem ;) Pytamy o lokantę, czyli lokalną knajpkę. Okazuje się, że brat złotnika prowadzi taki biznes. Przychodzi po nas: to niedaleko.
Jemy mięso z bakłażanem, grillowane warzywa i lawasz. Do tego robiony na miejscu ayran. Pychota! Płacimy ok. 60zł.


142637


142638


Mardin – stare arabskie miasto, które planujemy obejrzeć jest wpisane na Unesco i – sądząc po cenach hoteli – dość popularne. Decydujemy się wobec tego na nocleg w niedalekim Midyat – także starym miasteczku z syryjską starówką.
Mamy namiar na 1 hotel, jednak na miejscu okazuje się, że jest ich więcej, ale droższe: 1000-1200TL (220 – 270zł). Śpimy w Midyat Kent Otel. Pokój skromny, jak za żądaną cenę. Cena pokoju to 900 lir, ale wynegocjowaliśmy, że możemy zostać 2 noce :).
Poza tym miejscówka okazała się bardzo fajna: niedaleko hotelu mamy wszystko, czego dusza zapragnie: lokalne życie, fajnie zaopatrzone sklepy, lokanty, herbaciarnie.
Idziemy wobec tego na „czaj” do pobliskiego lokalu, który okazuje się bardzo sympatyczny. Ponieważ jest już po zachodzie słońca, w miasteczku dominują lokalsi: w herbaciarni zostajemy przyjęci bardzo życzliwie. Jest to ogromny plus wybierania na nocleg mniej turystycznych miejscowości. Zmęczenie jednak szybko bierze górę – wracamy do hotelu.

Nasz hotelowy pokój – jak okazało się niebawem – miał także jedną wadę: cienkie ściany. Obok rozegrała się całkiem niezła „rodzinna sprzeczka”. Szybko zdaje się przekroczyła ramy zwykłej kłótni, więc zdecydowaliśmy zawiadomić recepcję, aby ktoś zainterweniował, ale okazało się, że policja została już powiadomiona.
Takim oto sposobem nie udało się nam pójść spać wcześnie ;)


142639


142640


Tego dnia pokonaliśmy 699km.

trolik1
18.05.2025, 07:46
Skoro wyjechaliście już z Iranu to pozwolę sobie zapytać: co byś polecał, a co odpuścił jeśli chodzi o widoki, doświadczenia itd?
pozdrawiam trolik

Dredd
19.05.2025, 17:07
Skoro wyjechaliście już z Iranu to pozwolę sobie zapytać: co byś polecał, a co odpuścił jeśli chodzi o widoki, doświadczenia itd?
pozdrawiam trolik

Jeśli miałbym wybrać jedną rzecz do zobaczenia w Iranie to bezapelacyjnie: pustynia Lut - i to koniecznie lekkim motocyklem, aby można było pojechać "szutrówko- piaskówką" na Rig-e-Yalan (morze wydm).
Oprócz tego świetnym doświadczeniem był nocleg na pustyni Mesr w "wiosce" Rehab.
Nie trafiliśmy w takie miejsce, którego odwiedzenia bym żałował. Nawet jutro chętnie pojechałbym do Iranu jeszcze raz i to tą samą trasą :)
Może odpuściłbym oglądanie kolejnego meczetu czy sanktuarium na rzecz poszwędania się po mieście/wiosce i eksploracji lokalnego bazaru.
Na pewno więcej wysiłku poświęciłbym na poszukiwanie dobrego jedzenia, bo Iran ponoć pod tym względem bije Turcję na głowę, a nam nie było dane tego zaznać.

rumpel
19.05.2025, 20:04
Na pewno więcej wysiłku poświęciłbym na poszukiwanie dobrego jedzenia, bo Iran ponoć pod tym względem bije Turcję na głowę, a nam nie było dane tego zaznać.


widzę, że mamy podobne odczucia co do jedzenia ;)

matjas
19.05.2025, 20:16
jak mawiał klasyk: 'lubię jeść jadalne rzeczy' :D