View Full Version : Ostatnia podróż Harleya, czyli Iran 2019
Świat nam się coraz bardziej kurczy…
Od kilku lat staramy się pojechać na wakacje w jakieś nowe miejsce, najlepiej poza Europą.
Ja jestem zakochany w pustyni, ale w Algierii i Maroku byliśmy, w Libii wojna, a do Egiptu wcale nie tak łatwo wjechać. Poza tym asfaltu tam mało ;)
Po raz pierwszy Harley, który zawsze dawał nam wolność, powoduje ograniczenia. On pojedzie z nam wszędzie, ale pod jednym warunkiem – po asfalcie i to dobrej jakości.
Czyli nie przejedziemy pasa ziemi niczyjej pomiędzy Saharą Zachodnią, a Mauretanią.
Zatem szukamy gdzie indziej….
I tym sposobem padło na Iran.
Tam też jest pustynia i także piękna. A do tego świetny kraj i ludzie.
Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Jest trochę papierologii z wizą i CDP , ale to do przebrnięcia. Trzeba wpłacić kaucję ok. 15000zł na konto PZM, ale to chyba solidna instytucja, więc powinni oddać :)
Z dostępnych informacji wynika, że nie da się do Iranu wjechać pojazdem produkcji amerykańskiej… ani motocyklem o pojemności większej niż 250cm3. Stosowna informacja wisi nawet w ambasadzie Iranu w Warszawie.
Ponoć obowiązuje u nich taki przepis, że to z uwagi na zagrożenie terrorystyczne, jest zakaz poruszania się po tym kraju większymi motocyklami. Na szczęście nie respektują go w odniesieniu do turystów.
Zatem, zabieram się za przygotowania i planowanie!
Im bliżej wyjazdu, tym trudności zaczynają się coraz bardziej piętrzyć – coś ugryzło Irańczyków w d… i od wiosny nie wpuszczają motocykli o większej pojemności niż 250ccm i koniec!
Co teraz?
Udało mi się skontaktować z dziewczyną, która mimo zakazu, wjechała do Iranu sama na GS 800.
Może w takim razie wpuszczą jednego malutkiego… Road Kinga?
Bo Harleyem to nasz sprzęt zaraz nie będzie… :)
114134
Aby szczęściu trochę dopomóc, nie będzie na nim znaczka Harley – Davidson. Zostanie za to i będzie dodatkowo wyeksponowane oznaczenie pojemności – 103. Przecież to zdecydowanie mniej niż 250 :) I mały akcent polski: flaga i napis: Lachistan. Pięknie nasz kraj nazywa się po persku :D
Specjalnie na tę okazję mamy też koszulki z napisem po persku: 15.000km. Przyjechaliśmy, by was poznać.
114135
Na kilka dni przed wyjazdem łapie mnie przeziębienie! Przeziębienie – w wakacje !
Lecę szybko do lekarza, który przepisuje mi antybiotyk, jednak mam zacząć go jeść dopiero, gdybym gorzej się poczuł. Na razie apapik i tym podobne.
Ale żeby nie było za różowo – w dzień wyjazdu nie mogę prawie otworzyć oka. Leci z niego paskudna ropa. Jakaś infekcja. I tym oto sposobem, wyjazd opóźnia się o dzień. Z okiem trochę lepiej, a infekcję wyleczymy po drodze :)
Więc lecimy. Tranzyt bez zbędnego ociągania się. Słowacja, Węgry. Nocleg w hotelu Sport w Debrecenie. Pokonaliśmy 708km.
Rano wyraźnie czuć, że jesteśmy na wakacjach – temperatura o 6:00 to 30 stopni. Jest pięknie!
W sklepie kupujemy ciposz kolbasz (ostrą kiełbasę z papryką), Niedźwiedzia (lokalny serek), kefif i bułki. Śniadanie zjemy po drodze w pięknych okolicznościach przyrody. Jedziemy przez małe wioski, drogi dziurawe, widać tradycyjne, węgierskie domki. Węgrzy nadal jeżdżą jak pierdoły :)
Na granicy z Rumunią kontrola. Trochę na sztukę sprawdzają bagaże. Pani celnik dziwi się, że jedziemy motocyklem do Turcji. Dobrze, że nie powiedzieliśmy jej, że tak naprawdę to do Iranu ;)
Rumunia. Tu stajemy na specjalność kuchni… węgierskiej: czyli langosza. Cena 3,5 leia. Kawa rozpustnik 2 leie. Zagadał do nas gość na motocyklu, który był w Mongolii. Zazdrościmy, ale to poza naszym zasięgiem… Starsza babinka życzy nam wszystkiego najlepszego i szczęśliwej podróży.
Droga idzie opornie. Do Cluj – Napoca duży ruch, ciągłe ograniczenia, nie bardzo idzie podgonić. Średnia wychodzi raptem z 50 km/h. Przynajmniej Rumuni jeżdżą bardziej po ludzku, a nie jakby im cojones poobcinali ;)
114136
114137
114138
Widoki ładne, wszędzie zielono. Dość wysokie góry; na niektórych szczytach leży śnieg.
Mijamy także romskie pałace.
114139
114140
Granicę z Bułgarią przekraczamy prawie o zmroku. Objeżdżamy kolejkę bokiem i jakoś się udaje. Przejazd mostem nadal darmowy dla motocykli. Najwyższy czas szukać hotelu. Lądujemy w Ruse Hotel za 62 lewy. Tego dnia zrobiliśmy 770km. Wieczór przyjemny – 27 stopni.
Następnego dnia mijamy zwykłe bułgarskie obrazki z prowincji, czyli mówiąc obrazowo: biedę.
114141
114142
114143
114144
Turcja. Przeprawa graniczna poszła sprawnie – może pół godziny. Wreszcie w krajobrazie zaczynają pojawiać się okrągłe wieże minaretów. Oboje lubimy ten kraj i jego ludzi. Czujemy się tu naprawdę świetnie – to nasza trzecia wizyta w Turcji, ale jako jedyna planowana jest wyłącznie jako tranzyt. Jakieś 6 km od granicy stajemy doładować kartę do opłat na autostrady. Dla motocykli są one dość tanie, świetnej jakości i jest ich dużo. Za 2 dni jazdy nimi zapłaciliśmy około 25 Lir. Jeśli ktoś nie chce, nie trzeba nimi jeździć, bo drogi krajowe w Turcji to z reguły dwupasmówki.
114145
Niedawno oddano do użytku most przez Bosfor i zamierzamy nim przejechać. Nigdy nie pchaliśmy się do Stambułu – w tamtejszym ruchu Harley z racji chłodzenia powietrzem wymagałby częstych postojów. Korek zaczyna się jednak na długo przed Stambułem (a dokładnie 22km). Ale cóż się dziwić - w końcu to ponad 15 milionów mieszkańców… Dobrze, że jest specjalny pas dla motocykli. Jadąc nim mijamy uśmiechniętego policjanta na GS-ie. W Polsce, zwłaszcza w dzisiejszych realiach, mogłoby nie być tak miło…
Teraz da się ominąć Stambuł piękną autostradą. Garmin nie ma jeszcze tej drogi, więc jedziemy trochę na czuja, trochę po mapie googla, która też średnio sobie radzi. Natomiast droga robi naprawdę super wrażenie. Nieraz zdarza się, że autostrada jest na 5 poziomach. Do mostu przez Bosfor prowadzi 17 pomniejszych wiaduktów. Za przejazd nim trzeba zapłacić 35 TL.
114146
114147
114148
114149
114150
Gdy tylko znaleźliśmy się w Azji szukamy noclegu. Dostał nam się całkiem ciekawy w hoteliku wyglądającym na jakiś weselny przybytek. W każdym razie pokój duży, jest czysto i miło. Obok knajpka, więc jest ok. Lahmacun i sałatka – super!
Śniadanie było dopiero od 9, ale zrobili dla nas wyjątek i dostaliśmy o 7:00. Za to mieliśmy dodatkową gębę do wykarmienia. Jest 21 stopni, więc temperatura do jazdy idealna.
114151
114152
114153
114154
114155
Drogi w Turcji są super. Jedzie się bardzo komfortowo, a i jest na co popatrzeć po drodze.
114126
114127
Z racji prędkości jaką jestem utrzymać motocyklem (ok. 120km/h) nie możemy się ociągać. Przemy naprzód, do miasteczka zjeżdżając jedynie na jedzenie. Po drodze widać także całkiem ciekawe sprzęty :) Krajobrazy też niczego sobie. Wiosek mało, dominują górki.
114128
114129
114130
114131
114132
114133
114156
Dredd!! Ten wyjazd to moje ulubione szaleństwo. Polecę klasykiem: jakie opony na wschód?
elegancko, czekam na dalszy ciąg.
:Thumbs_Up: Czyta się i ogląda. :)
No dawaj pan dawaj, bo ciekawość męczy! :Thumbs_Up:
Pamiętam Twoje wcześniejsze relacje (bodajże Turcja i Algieria).
I po początku widzę:Thumbs_Up::Thumbs_Up:, że będziemy mieli równie świetną "bajkerską" historie.
Dzięki Dreed.
chemiczny
18.02.2022, 15:50
Idę po piwo i chipsy😉
Dawaj dalej.
stopa-uć
18.02.2022, 18:37
Fajnie się czyta.
Czekamy
:Thumbs_Up:
Nie byłem w ciekawszej krainie niż Iran. Z przyjemnością poczytam :)
CF
Wojtkuuu
18.02.2022, 20:08
I ja się wciągnąłem. :)
wooocash
19.02.2022, 10:30
Iran to moje marzenie, a z racji, że w większości byłby to wyjazd asfaltowy bo moja żona podobnie do Ciebie jeździ na armaturze, to chętnie poczytam Twoją relację
120km/h motocyklem bez grama owiewki/szybki to i tak sporo na długotrwałą podróż.
Mój poprzedni Road King przed laty miał szybę, ale ją sprzedałem :lol8:
Ja lubię wiatr we włosach (póki jeszcze trochę włosów :D).
A mówiąc serio, na tym modelu Road Kinga da się utrzymywać 120 km/h. Chyba ta ogromna lampa rozbija pęd powietrza i idzie żyć. Oczywiście, jakieś podmuchy docierają, ale przecież chyba o to chodzi! Dopiero powyżej tej prędkości zaczyna się czuć napór: do 140 jeszcze idzie jakiś czas wytrzymać, a powyżej tego to raczej walka z wiatrem.
:Thumbs_Up:
Nie byłem w ciekawszej krainie niż Iran. Z przyjemnością poczytam :)
CF
Między innymi Twoja relacja była inspiracją dla tej podróży.
Właście to jest najlepsze w relacjach: można dać impuls następnemu. Pisanie własnej traktuję też po trosze jako spłatę zaciągniętego długu.
Cieszę się, że jest zainteresowanie. Obawiam się tylko, czy jestem w stanie sprostać oczekiwaniom!
Postaram się pisać w ramach możliwości.
Mogę jedynie zapewnić, że będą przygody i niespodziewane zwroty akcji :D
Fakt, że nie pojechałeś Królową, KTMem czy GSem, robi robotę i zachęca do lektury !!!
Odcinek 2
Jedzie się przyjemnie, choć czuję przez skórę, że coś jest nie tak. Coś mi tu nie gra. To niby ta sama Turcja, którą pamiętamy, ale nie taka sama. Myślę i myślę, ale nie umiem zdefiniować co mi tu nie pasuje.
Nagle następuje olśnienie! Wiem! Od naszej ostatniej wizyty, zauważalnie zmienił się styl jazdy na drogach. Jeśli na jezdni są 3 pasy, startuje tylko 3 samochody obok siebie! Wszyscy stoją na czerwonym, pomimo, że nic nie jedzie z przeciwnego kierunku! Coś niesamowitego! Pamiętam do dziś, w jakie osłupienie przed laty wprawiła mnie ciężarówka jadąca pod prąd pasem awaryjnym ekspresówki. Dobrze, że w miastach ruch jest bardziej „tradycyjny” ;) Nie po to tu przyjechaliśmy, żeby zobaczyć świat poukładany jak w Europie.
Zaczyna się zmierzchać. Trzeba zatankować. Na stacji benzynowej zostajemy poczęstowani herbatą i gadamy chwilę z chłopakiem z obsługi. Przychodzi przywitać się z nami także jego starszy już ojciec.
Około 21 zrobiło się zimno, nie jedzie się już komfortowo. Temperatura oraz samochody jeżdżące bez świateł pomimo zmroku powodują, że zwalniamy. Tego dnia pokonaliśmy 1000km. Nocleg wypada w Refahiye w pierwszym napotkanym przy drodze hotelu – Altun za cenę 140 TL. Oglądamy pokoje. Folklor jest: albo nie działa zamek w drzwiach, albo w pokoju jedzie tak fajami, że nie da się wytrzymać. Trochę powybrzydzaliśmy i finalnie jest ok: w naszym pokoju prysznic nie ma słuchawki ;) Za oknem mamy meczet.
Temperatura spadła poniżej 20 stopni, co jest dla nas sporym zaskoczeniem. Klimatyzacja okazuje się niepotrzebna. Śpi się dobrze.
Allahu akbar, allahu abkar…
Tym wezwaniem muezina rozpoczynamy kolejny dzień. Szkoda, że to dopiero 4 rano :) Na szczęście udaje się jeszcze zasnąć i wstajemy ciut później. Okazuje się, że dzień jest pochmurny i o 7:00 tylko 16 stopni. Jemy skromne, ale pyszne śniadanie. Po raz pierwszy mieliśmy okazję skosztować miodu w plastrach.
W pewnym momencie zauważam na gps-ie, że jesteśmy na wysokości ponad 2000 metrów nad poziomem morza. Krajobrazy zaczynają zaś wskazywać, że to może być prawda. Wyjaśniła się przyczyna niskich temperatur.
Kilometry mijają, my tymczasem niepostrzeżenie przekraczamy Eufrat.
Jak to brzmi! Magiczne, mityczne nazwy rodem z podręczników historii czy biblii. Takie rzeczy tylko tutaj – w końcu wjeżdżamy na obszar będący kolebką naszej cywilizacji.
114308
114310
114311
114312
114313
114314
114315
Widząc takie napisy zastanawiam się czy tu chodzi o patriotyzm, czy – tak jak w naszym kraju – o pusty nacjonalizm, który zamiast łączyć – dzieli nawet sam naród.
114316
Nas natomiast zatrzymuje do rutynowej kontroli policja. Zostaliśmy sprawdzeni w bazie: figurujemy. Uśmiechy i życzenia dobrej drogi. Skręcamy na boczną drogę w kierunku Igdiru. Zbudowana jest w technologii kamyków zalanych smołą. We wschodniej Turcji jest to dość powszechny typ, zwłaszcza bocznych dróg. Natomiast krajobrazy super.
Stajemy na herbatę w przydrożnej herbaciarni, prowadzonej przez dwóch chłopców. Przygotowują czaj tradycyjnie w dwukomorowym czajniczku grzanym na piecu na węgiel drzewny. Ileż to wypiliśmy tej herbaty już w Turcji? Ten napój łączy ludzi, zaciera wszelkie granice. Od kierowcy ciężarówki dostajemy krakersy. Na parkingu jest źródełko z górską wodą pitną, wokół którego toczy się życie: mycie nóg, głów, rąk i garów.
114317
114318
114319
114320
114321
Ledwo ruszyliśmy – znowu kontrola policji. Tym razem raczej z powodu przekroczenia prędkości. Jednak po pokazaniu skąd jesteśmy, pokazano nam na migi, żeby jechać wolniej i puszczono. Tu może pomagać nasza znajomość tureckiego: „turkcze bilmijorum” – nie rozumiem po turecku i „turkije czok guzel” - Turcja jest piękna!, których to sformułowań nie omieszkam użyć :)
Zmienia się droga, zmieniają się zabudowania, pojawia się „opał” suszący się na słońcu, który jeszcze do niedawna był zwykłym gównem. Wjeżdżamy do wschodniej Turcji. Jak się później okaże, Turcji B, albo nawet C. Niedoinwestowanej, biednej. Turcji, która kiedyś nosiła inną nazwę. Ale równie serdecznej. Od razu przypomina mi się przeczytana niedawno świetna książka: A.Brzezieckiego i M. Nocuń „ Armenia. Karawany śmierci”.
114322
114323
114324
Dojechaliśmy do Igdiru. Tu trzeba zająć się wymianą oleju. Dobrze, że w H-D oddzielnie wymienia się go w silniku, sprzęgle i skrzyni i wszędzie jest inny interwał. Dzięki temu trzeba było wieźć tylko 4 litry i wymienić olej jedynie w silniku. Udaje się to w pierwszym napotkanym warsztacie. Chłopaki bardzo chcieli pomóc, ale ja wolę zrobić to samodzielnie. Przy okazji napiliśmy się herbaty i chwilę pogadali, na ile pozwalała bariera językowa. Z czystej formalności tylko wspomnę, że o zapłacie nie było mowy…
114325
Wieczorem zadekowaliśmy się w hotelu i uderzyliśmy na miasto coś zjeść. Po raz kolejny sprawdziła się zasada: gdzie dużo ludzi i brak menu w języku angielskim lub żadnego menu, tan najlepiej karmią. W lokancie świetne jedzenie i wyrabiany na miejscu ayran.
114326
Z hotelowego okna mieliśmy okazję popatrzeć na budzące się do życia miasteczko i jego mieszkańców.
114327
Napotkany zaś po drodze dość wymowny symbol wskazywał, że widoczny w oddali ośnieżony szczyt to musi być Ararat.
114328
114329
Kierujemy się na przejście graniczne z Iranem w Gurbulak/Bazargan. W pierwszym okienku pani mówi, żeby jechać dalej, a w następnym celnik bez pieczątki nie chce nas przepuścić dalej. Wracamy. Granica nie robi generalnie dobrego wrażenia: przepychanki, tłum, wrzaski. Do kolejnego stanowiska prowadzi korytarz – klatka z rur, przywołująca na myśl ubojnię bydła. Funkcjonariusze siedzą za kratami.
Zostajemy rozdzieleni z Anią, ja zostaję z motocyklem, a ona przekracza granicę jako piesza. Musi pokonać ten korytarz z krat, w którym tłoczy się kilkudziesięciu chłopa. Na końcu korytarza zaś żołnierz okłada towarzystwo. Gdy Ania pojawiła się na końcu korytarza ktoś krzyknął: madame! Nagle ludzie zaczęli się rozstępować, by mogła swobodnie przejść. Jeśli ktoś z uwagi na hałas nie usłyszał i nie zareagował, dostawał kuksańca od sąsiada. Jeszcze tylko sprawdzenie paszportu i moja małżonka jest już w Iranie. W oczekiwaniu na mnie przysiada na murku, okalającym słup. Po jego drugiej stronie siedzi starsze małżeństwo. Nagle zza słupa pojawia się przesunięty w jej kierunku kubek z herbatą, a w ślad za nim pojawia się właściciel herbaty. Pokazał, żeby – Irańskim zwyczajem – pić herbatę trzymając w zębach kostkę cukru i sączyć „przez nią” herbatę. Ania poparzyła sobie usta, ale udało się napić ;) Nastąpiła tradycyjna rozmowa: skąd jest, gdzie jedzie, itd. Od żony owego pana, Ania dostaje herbatniki i całą garść dziwnych kulek. Widząc, że nie wie co z owymi kulkami zrobić, kobieta pokazuje, że to są owoce i można je zjeść. Po tym Ania dostaje zapisaną po persku kartkę z adresem. Inny facet z kolejki napisał poniżej adres w alfabecie łacińskim i wytłumaczył, iż jest to zaproszenie. Jak będziemy w Iranie, zapraszają nas do siebie na 5 dni. Pojawia się ich autobus, małżeństwo ściska się serdecznie z moją żoną i odjeżdża.
Od każdej osoby, która była w Iranie, wiemy, że spotkamy się tam z niebywałą serdecznością, ale nie spodziewaliśmy się, że nastąpi to aż tak szybko :)
W międzyczasie ja posunąłem się kawałek motocyklem. Sprawdzili bagaże i znowu jesteśmy razem z żoną. Dobrze, bo trwało to wszystko bardzo długo, a ona została bez wody i jedzenia.
Jak na razie idzie dobrze. Powoli, ale do przodu. Niestety zjawia się młody celnik, który twierdzi, że z racji pojemności motocykla, nie możemy nim przekroczyć granicy. Na nic się zdają tłumaczenia, że to tylko 103, jak widać na samym motocyklu. Trudno – zawracamy.
Jednak dalej realizujemy plan dostania się do Iranu: spróbujemy na malutkim przejściu granicznym, którego nie widzi google, zaś jest zaznaczone na papierowej mapie. Nasz motocykl wiele zamkniętych drzwi już otworzył; może otworzy także graniczny szlaban do Iranu?
Liczę na to, że na maleńkim przejściu granicznym towarzystwo będzie miało mało roboty i nie będzie robić specjalnych trudności.
Ostrzelane znaki drogowe wskazują, że należy mieć się na baczności. My tymczasem możemy z innej perspektywy podziwiać Ararat. Na drogach co jakiś czas blokady policyjne lub wojskowe z worków z piaskiem lub betonowych zapór. Przy każdej blokadzie tankietka lub pojazd opancerzony. Służby także jeżdżą takimi pojazdami po drogach. Przy drodze często widać wieżyczki strażnicze. Co drugie pole ogrodzone płotem i drutem kolczastym, pomimo że wkoło same ugory i kamienie.
Nie mamy raczej zdjęć takich rzeczy, żeby nie było z tego powodu problemów.
114330
114331
Ze znalezieniem naszego przejścia granicznego nie jest łatwo. Teoretycznie wystarczy skręcić w prawo i jechać drogą do końca. Praktycznie zaś tam, gdzie miał być skręt, nie ma żadnej drogi. Kolejna odnoga w prawo okazuje się drogą do jednostki wojskowej. Na posterunku przed bramą młodzi chłopcy w wieku może 16 lat, którzy ni w ząb nie znają żadnego innego języka poza ojczystym, a z mapą także sobie nie bardzo radzą. Po chwili przychodzi chłopak starszy rangą, bo wartownicy strzelają przed nim obcasami i salutują. To także może 18 - latek. Napięty niesamowicie, rozmowę rozpoczynamy od kontroli naszych dokumentów. Od niego także nie udaje się niczego dowiedzieć… Zmarnowaliśmy tylko pół godziny.
Zawracamy i skręcamy w kolejną odnogę. Za jakiś czas znowu stajemy przed szlabanem: szlag by to trafił! Szczęście, że okazał się on wjazdem do jakiegoś większego przedsiębiorstwa. Tu spotykamy bardzo miłych chłopaków, gadamy z nimi przy pomocy translatora, pijemy herbatę i zyskujemy radę, żeby pojechać przez Nachcziwan – autonomiczny obszar republiki Azerbejdżanu. Wstyd się przyznać, ale nawet nie miałem pojęcia o takim tworze… To niedaleko – kilkanaście kilometrów. Trzeba mieć wizę, ale ponoć da się ją otrzymać na granicy i kosztuje ok. 11 $.
Próbujemy zatem.
114332
:Thumbs_Up:
Doskonale. Doskonała opowieść się tu tworzy :)
Jak Twoja pani wróciła do motocykla i czy nie przepadła jej jednorazowa wiza?
CF
Czyta się...
A te "103", to jak sądzę - tak, żeby nie skłamać, ale i prawdy nie powiedzieć... Czyli coś jak w "naszych" SW400, czy SW680 - cale sześcienne. Tak mi wyszło.
Pisz Waść. Sorki za lekki offtop...
:Thumbs_Up:
Podoba mi się Turcja, nie byłem.
muszel72
25.02.2022, 21:18
Kubiki;)
Pięknie👍
wooocash
27.02.2022, 11:34
:Thumbs_Up:
Podoba mi się Turcja, nie byłem.
Nie czekaj, to tylko dwa dni drogi z Polski :) Turcja to dwa albo nawet trzy światy... Ten komercyjny, ten udawany naturalny z komercją w tle i ten faktyczny turecki. Jak napisał Dredd im dalej na wschód tym bardziej naturalnie. Byłem trzy razy i wrócę pewnie jeszcze nie raz, szczególnie na wschód. Szkoda, że nie przekonam mojej żony do innego motocykla bo otworzyło by nam to wiele nowych dróg, chcociaż i tak ciągnę ją chyba zbyt ambitnie :)
Mam nadzieję, że nic się nie popitoli na świecie i za 2-3 lata uda nam się w końcu pojechać do Iranu... Sorki za ot.
maciekrom
27.02.2022, 23:58
Wooocash gdzie to zdjęcie było robione?
wooocash
28.02.2022, 13:16
Wooocash gdzie to zdjęcie było robione?
Dark Canyon w Turcji
https://www.google.com/maps/place/Dark+Canyon/@39.3211627,38.4552324,13z/data=!4m5!3m4!1s0x407a0150a20f92ed:0x1e3462187dcef 145!8m2!3d39.3101947!4d38.4553532
Turcja fajna, byłem kilka razy i bardzo polubiłem. Snuj pan dalej opowieść!
Dark Canyon w Turcji
https://www.google.com/maps/place/Dark+Canyon/@39.3211627,38.4552324,13z/data=!4m5!3m4!1s0x407a0150a20f92ed:0x1e3462187dcef 145!8m2!3d39.3101947!4d38.4553532
:Thumbs_Up: Coś trza będzie wymyśleć co by tam zawitać. :)
Dobrze rozpracowaliście - 103 cu.in. to cale sześcienne. Po naszemu - 1690ccm.
Jak Twoja pani wróciła do motocykla i czy nie przepadła jej jednorazowa wiza?
CF
Pytanie bardzo dobre.
Cieszy mnie, że czytasz dokładnie to, co piszę. Przy tym czuć analityczny umysł. :D
Będzie dalej na ten temat, ale nie uprzedzajmy faktów.
Dark Canyon w Turcji
Widzę, że relacja nabiera rumieńców.
Wstawiaj, wstawiaj! Takich zdjęć nigdy dość! :D
A przy okazji czytający zapamiętają moją relację, jako dobrą, bo były w niej super zdjęcia ;)
Allahu akbar, allahu abkar… Tym wezwaniem muezina rozpoczynamy kolejny dzień. Szkoda, że to dopiero 4 rano :)
Oj miłe wspomnienia. Miły hotelik niby kiedyś znaleźliśmy w Kazachstanie. I też chyba o 4 rano obudziły nas śpiewy i włączona tuż za oknem chłodnia na tirze. Po czasie człowiek się śmieje. Dzięki.
Na szczęście udaje się jeszcze zasnąć i wstajemy ciut później. pijemy herbatę i zyskujemy radę, żeby pojechać przez Nachcziwan – autonomiczny obszar republiki Azerbejdżanu. Wstyd się przyznać, ale nawet nie miałem pojęcia o takim tworze…
Faktycznie, byłem w Armenii, ale też nie wiedziałem.
Odcinek kolejny
Na granicy kolejka, ale udaje się trochę przyspieszyć ;) Celnicy tureccy dają nam radę, aby nie afiszować się z pieniędzmi, bo będą chcieli nas oskubać. Potwierdzają informację, że wiza kosztuje 11 dolarów. Przestrzegają jednak mówiąc coś, że jest niebezpieczenie i powtarzając ISIS. Próbujemy zatem wjechać do Nachcziwanu. Tutejsi celnicy na początku kazali nam czekać. Dopiero gdy się upomniałem, któryś z nich stwierdził, że wiza kosztuje ok. 65$, trzeba zapłacić i jechać do jakiegoś urzędu już w Nachcziwanie. Tam trzeba odczekać 3 godziny i dostaje się wizę. Cała rozmowa toczyła się zaś w bocznym korytarzyku tak, by nikt postronny jej nie słyszał. Przekazałem te informacje żonie i nie zdecydowaliśmy się na jazdę do Nachcziwanu. Jedziemy w kierunku kolejnego przejścia z Iranem do Kapikoy czyli kierujemy się na Wan. Widoki cały czas ładne, jednak bardzo dużo wojska i policji. Częste blokady na drogach z betonowymi zaporami poustawianymi tak, że nie da się ich sforsować, tylko trzeba przejechać slalomem. Do tego stanowiska karabinów maszynowych i wieżyczki strzelnicze. Droga kluczy pomiędzy górami, na dość bliskich szczytach leży śnieg. Największa wysokość, jaką udało nam się osiągnąć to 2600 m.n.p.m.
Zaczyna się zmierzchać. Docieramy do miejscowości Caldiran i szukamy tam noclegu. GPS jednak nie pokazuje niczego. Udaje nam się spotkać gościa mówiącego po angielsku, co jest tu rzadkością. Okazuje się, że jest lekarzem. Radzi, abyśmy nie nocowali w tej miejscowości, bo tu jest niebezpiecznie, z racji bliskości z jakąś górą. Powiedział to takim tonem, jakby każdy wiedział o co chodzi i nie było z czym dyskutować. Przestrzegł kategorycznie przed podróżowaniem nocą, bo wtedy można natknąć się na uzbrojone bandy.
- Jedźcie lepiej do Muradiye, tam jest bezpiecznie i jest hotel. To jest mój numer telefonu – jeśli będziecie czegoś potrzebować, dzwońcie.
Wcale nie uśmiechała mi się już dalsza jazda. Byliśmy zmęczeni, było zimno, a w dodatku na niebie zawisły paskudne ołowiane chmury, które nie wróżyły niczego dobrego. Na szczęście obyło się bez deszczu – spadło tylko kilka kropel i udało nam się dotrzeć do Muradiye. Nie możemy znaleźć hotelu. Zapytane o drogę nastolatki w burkach, uciekają z nerwowym chichotem. Trafiamy wreszcie do Gokdem Royal Hotel – prawda jaka ładna nazwa? Cenowo też trochę drożej niż wcześniej – po targowaniu, które dziś nazywa się negocjacjami, staje na 180 Lirach. Idziemy coś zjeść na miasto, co okazuje się wcale nie takim łatwym zadaniem. Czujemy się trochę dziwnie, bo wiele osób mówiło nam, żeby bardzo uważać, że po zmroku jest niebezpiecznie. Policja jeździ po mieście w opancerzonych samochodach. Jest wczesny wieczór, ale już ciemno (zmrok zapada tu dość wcześnie, tj. po 19:00), miasto wydaje się wymarłe. Bardzo mało ludzi na ulicach, w witrynach sklepowych pozaciągane rolety antywłamaniowe. Czujemy się z tym bardzo dziwnie. Przywykliśmy do innej Turcji: żywej, głośnej, roześmianej. Znajdujemy otwartą knajpkę, w której jesteśmy jedynymi gośćmi. Wciągamy jakiegoś kurczaka z sałatkami, który okazuje się całkiem smaczny. Wracając do hotelu przed 21 nie spotykamy na ulicy prawie nikogo.
114422
114423
114424
114425
114426
114427
114428
Rano mamy dość niecodzienny widok z okna :) Wciągamy śniadanie w hotelowej jadalni pełnej ludzi mówiących po rosyjsku. Musimy ogarnąć jeszcze wymianę pieniędzy oraz wydrukowanie wiz Irańskich z telefonu. Niby mamy wydruki zrobione jeszcze w domu, ale na wizie Ani przybili już pieczątkę, a są to wizy jednokrotne. Dlatego w mojej głowie zrodził się szatański plan ponownego wydrukowania wizy. Przecież nikt się nie zorientuje…
114429
Kierujemy się w stronę małego przejścia w Kapikoy. Nagle pojawiają się (raczej niespotykane w Turcji) nierówności drogi, do tego na łuku. Omijając je, wpakowałem się w taką dziurę, że zastanawiałem się, czy motocykl to wytrzyma i czy się nie wyłożymy. Jakimś cudem utrzymałem motocykl w pionie, natomiast łupnięcie było tak duże, że otworzyły się obie pokrywy kufrów, co wydawało się niemożliwe. Zatrzymałem się sprawdzić ewentualne uszkodzenia, ale okazało się, że Harley to twarda bestia i wszystko w porządku. Na granicy standardowe pytania: jaka pojemność. Nijak nie chcieli uwierzyć w 103 ccm ;) Powiedziałem, że mogą sprawdzić w internecie, ale nie na żadnych lipnych stronach, tylko na stronie producenta, tj. Harleya. Byłem święcie przekonany, że na amerykańskiej stronie pojemność będzie podana wyłącznie w calach. A tu psikus: oprócz prawidłowej pojemności w cu.in. w nawiasie małym drukiem napisane było 1690 ccm. Niestety, nie udało się! Odesłali nas na przejście w Essendere/Seru. Wracamy.
W Wan stajemy coś zjeść. W knajpce spotykamy mówiącego po angielsku, bardzo sympatycznego taksówkarza. Pytamy, dlaczego tak mało osób mówi po angielsku. Mówi, że dzieciaki mają w szkole angielski, ale nie chcą się go uczyć. Na puszkach coca – coli utrwalony jest słynny kot z Wan.
114430
114431
114432
114433
114434
Po drodze zostajemy zaproszeni przez dwóch starszych, eleganckich Kurdów na herbatę przy sklepie. Zaprosili także do stolika wyglądającego na biednego człowieka. Co nas uderzyło, zwracali się do niego z ogromnym szacunkiem. Pytali o Kurdystan, czy nam się tu podoba.
Podczas tankowania okazuje się, że z jednego amortyzatora przedniego cieknie olej. Musiał uszkodzić się, gdy wpakowaliśmy się w dziurę. Pracownicy dają nam firmowe chusteczki i ręcznik, który jeździ z nami do dzisiaj. Kolejny raz mówią nam, że tu jest niebezpiecznie i musimy uważać. Pomimo wycieku decydujemy się jechać dalej – uszczelniacz wymienimy w Iranie.
Po drodze widać bardzo dużo uzbrojonego wojska i policji.
114435
114436
114437
114438
114439
Docieramy do granicy. Trochę jesteśmy zestresowani, bo to nasza ostatnia szansa na wjazd do Iranu. Znowu jesteśmy rozdzieleni – ja jadę motocyklem, a żona przechodzi jako pieszy. (Jest świńską szowinistką i nie pozwoliła mi napisać: piesza. „Sam jesteś: piesza!”).
Przejście pomiędzy granicą turecką, a irańską jest jak zderzenie dwóch światów: z jednej strony elegancja i porządek, z drugiej odrapane ściany, bałagan i ogólny chaos. Rzucają się w oczy wielkie czapki celników i brak uśmiechu.
Latam załatwiać jakieś papiery – od Kajfasza do Annasza. Dobrze, ze pomaga mi jakiś „majfirend” (oczywiście nie za darmo), bo inaczej byłoby kiepsko. Odnoszę wrażenie, że tego typu pomagacze mają układ z celnikami i nieraz specjalnie tworzone są trudności w załatwieniu najprostszej rzeczy, aby trzeba było korzystać z ich usług. Bariera językowa nie ułatwia zadania :) Szczęście, ze to nie jest majątek, więc nie ma nad czym specjalnie się rozwodzić.
Harley (pomimo, że nie ma na nim znaczka) budzi powszechne poruszenie. Każdy, ale to każdy(!) chce na nim usiąść, zrobić sobie zdjęcie. Nieraz nie mam jak położyć ręki na manetce, bo już jest tam co najmniej ze dwie cudze. Nieopatrznie pozwoliłem usiąść jednemu celnikowi, który nie wiadomo po co, zdejmuje motocykl ze stopki. Pokazuję mu, żeby tego nie robił, ale nie słucha. Trudno, kawał chłopa (prawie 2 metry i ze 120 kilogramów), więc poradzi sobie z masą. Jednak nie – 380 kg Harleya go pokonało. Ponieważ motocykl przygniótł mu nogę, obyło się bez strat w sprzęcie.
Tymczasem celnicy biorą Anię w obroty:
- jaka jest pojemność motocykla?
Śmieje się i mówi: nie wiem.
- jak to nie wiesz?
- no tak to. Jestem babą, znam się na gotowaniu, a nie na motocyklach.
Zyskała tym w ich oczach. Teraz oni się śmieją:
- dobry materiał na żonę!
Niestety u mnie to samo i pomimo, że wiję się jak piskorz, żeby obronić wersję: pojemność 103, coraz marniej mi idzie. Wreszcie wpada jakiś oficer:
- idziecie do lekarza na badanie. Zobaczymy czy mówicie prawdę z tą pojemnością!
Niech to szlag! Czeka nas wariograf! Do tej pory znam to tylko z teorii, nawet nie widziałem takiego urządzenia na oczy. Najpierw jednak lekarz mierzy nam ciśnienie krwi. Mam wysokie, moja żona też.
Nic dziwnego: pierwszy raz w życiu będziemy badani wariografem.
Pan doktor robi sobie z nami zdjęcie do swojej kolekcji. Raczej nie wypadamy najlepiej, bo miny mamy na bank niewyraźne.
A teraz…
.
.
.
.
.
.
Koniec! To było całe badanie. Jak się szło domyślić- niczego nie dowiodło. Celnicy dalej deliberują, jednak nie chcą nas przepuścić. Mówią, że taką decyzję może podjąć tylko „boss”, a on pracuje na pierwszą zmianę i już go nie ma.
- Trudno. Wracamy do Turcji, a zjawimy się jutro.
- Nie ma potrzeby. Już zmierzcha, a lepiej nie jeździć po zmroku. Prześpicie się u nas. Niedaleko jest meczet – proszę to klucze do niego. Zamkniecie się od środka.
- Hmmm… No dobra. A o której jest pierwsza modlitwa?
- co?
- no o której musimy opuścić meczet, żeby ludzie mogli się pomodlić rano?
- nie ma problemu. Nikt z niego nie korzysta.
114440
114441
Motocykl zostawiliśmy w jakimś zamkniętym magazynie, bo po tym co się działo wcześniej, zostawienie go na parkingu nie wchodziło w grę. Wiąże się to z koniecznością wypełniania kolejnych papierów, których naprawdę już mam dość.
Tym sposobem spędziliśmy naszą pierwszą noc na irańskiej ziemi. Przedtem jeszcze zjawili się celnicy – przynieśli nam jedzenie i picie. Zamknęliśmy drzwi od środka, rozłożyliśmy na miękkiej podłodze prześcieradło i w kimę. Mnie sen był bardzo potrzebny, bo moje przeziębienie od kilku dni dawało mi się we znaki. Wciągałem antybiotyk i apap, ale zmęczenie pewnie nie pozwalało organizmowi na porządną regenerację.
:Thumbs_Up:
Świetnie się czyta tę historię.
To chyba najlepsze: "bo tu jest niebezpiecznie, z racji bliskości z jakąś górą" Jakąś górą! :D Uśmiałem się szczerze :D
Ten rejon, to takie miejsce, gdzie Turcy "pilnują świętej góry Ormian", która przez wojenne rozgrywki, znalazła się po stronie tureckiej. Do tego, to tereny zajęte przez Kurdów. Trochę wojny, trochę Polityki. No i mieliście szczęście. Kiedyś, kiedyś, jak jeszcze TDM-ką jeździłem, jakieś szczeniaki rzucali na tej drodze butelkami i kamieniami. Z innych relacji wyczytałem, że nie tylko we mnie. Kto wie, może teraz urośli i mają karabiny.
Oklaski dla Was. Byliście bardzo wytrwali w dobijaniu się do Iranu :)
CF
Piękna historia z próbą "wbitki" przez Nachiczewan.
Nikt tam nie jeździ z racji, że jest to enklawa Azerska (koszt wizy), zasadniczo nie po drodze(zamknięta granica z Armenią) i ponoć niezbyt jest tam co oglądać.
Też niestety kiedyś na przejściu azerskim (granica z FR) się odbiłem się po
:)
[...]rozmowa toczyła się zaś w bocznym korytarzyku tak, by nikt postronny jej nie słyszał.[...]
Dzięki
ja piernicze ale sie uczepili tej poj . nas na granicy nie pytal o poj a sam wjazd do Iranu jak dziś na to patrze to był przyjeniejszy i szybszy niż np na Ukraine czy granica Serbska. Fakt brawo za wytrwałość.
Świetne, fajnie się czyta.
Czad z tym meczetem!
Pytanko - czy pamiętasz może co to był za zamek na wysokiej skale?
Pytanko - czy pamiętasz może co to był za zamek na wysokiej skale?
Pamiętać, nie pamiętam.
Ale nie udało mi się znaleźć go także na mapie google (pomimo, ze tam jest naprawdę mało miejscowości).
Jedno mogę powiedzieć - jest na trasie do granicy, nie trzeba nigdzie zjeżdżać.
Kurna i co - łyso, ludziska GS-ami z kuframi po Wawie latają, a tu kozak z HD po świecie :D Piękne :):)
wooocash
13.03.2022, 14:27
Pamiętać, nie pamiętam.
Ale nie udało mi się znaleźć go także na mapie google (pomimo, ze tam jest naprawdę mało miejscowości).
Jedno mogę powiedzieć - jest na trasie do granicy, nie trzeba nigdzie zjeżdżać.
To zamek Hasan Castle , rzut beretem za Erzurum jadąc na wschód(pol godzinki jazdy) , po lewej , pięknie widać z drogi, nie sposób przeoczyć. Da się podjechać pod same ruiny, w środku nic nie ma...
To zamek Hasan Castle , rzut beretem za Erzurum jadąc na wschód(pol godzinki jazdy) , po lewej , pięknie widać z drogi, nie sposób przeoczyć. Da się podjechać pod same ruiny, w środku nic nie ma...
To nie ten.
Ale udało mi się znaleźć - to Hosap Kalesi w miejscowości Guzelsu, przy drodze 975.
wooocash
13.03.2022, 22:30
To nie ten.
Ale udało mi się znaleźć - to Hosap Kalesi w miejscowości Guzelsu, przy drodze 975.
Ten drugi tak, jakoś zafiksowałem się na pierwszym zdjęciu z zamkiem Hasan :)
https://africatwin.com.pl/attachment.php?attachmentid=114317&d=1645812139
To nie ten.
Ale udało mi się znaleźć - to Hosap Kalesi w miejscowości Guzelsu, przy drodze 975.
Super, dzięki! Zakonotuję sobie, gdyby mnie tam wyniosło, bo uwielbiam zamki:)
To zamek Hasan Castle , rzut beretem za Erzurum jadąc na wschód(pol godzinki jazdy) , po lewej , pięknie widać z drogi, nie sposób przeoczyć. Da się podjechać pod same ruiny, w środku nic nie ma...
Dzięki, tego szpeja też oblukam :)
Część kolejna.
Rano wstajemy i zbieram się do szefa wszystkich szefów, mając nadzieję na pozytywną decyzję.
Gość przyjazny i dziwi się w czym problem:
- Ależ oczywiście, możecie wjechać. Witamy w Iranie.
A więc udało się! Wpuścili nas. Wjeżdżamy do Iranu!
W drzwiach jego gabinetu minąłem się z jakimś urzędnikiem, który poinformował szefa o przepisie zabraniającym wjazdu motocykli. Ze szczerym żalem, szef przeprosił i powiedział, że w takim razie nie może pozwolić na wjazd.
- To po co daliście mi wizę? Przyjechaliśmy taki kawał drogi i teraz mówicie, że nie możemy wjechać? Przecież we wniosku wizowym musieliśmy określić dokładnie gdzie i czym jedziemy.
Ani prośbą, ani groźbą - dalsza dyskusja na nic się zdała….
Musimy wracać. Odebranie motocykla to kolejne papiery, jakaś dziwna opłata za przechowywanie (na szczęście były to jakieś grosze). Motocykl, pomimo, że stał w zamkniętym garażu, przykryty pokrowcem miał wszystkie przełączniki poprzełączane…
Oprócz niego stały tam dwa duże gieesy na francuskich blachach. Goście co nimi przyjechali, wynajęli samochód i pojechali nim na podbój Iranu. Chyba jestem jakiś dziwny: nie jestem w stanie wyobrazić sobie, co to za atrakcja! Dla mnie wakacje bez motocykla to nie są wakacje. Pamiętam jak kilka lat temu polecieliśmy z moimi rodzicami na all inclusive na Kretę. Gdyby nie wypożyczalnia skuterów, to chyba byśmy stamtąd zdezerterowali. Powiedzieliśmy wtedy z Żabą: nigdy więcej!
Z odebraniem motocykla zeszło mi kolejne 2 godziny. Najgorsze zaś było to, że nie można było go ani na chwilę spuścić z oczu. Towarzystwo zachowywało się jak rozwydrzone bachory. Jak dziś o tym piszę, po prostu nie chce mi się w to wierzyć co się tam działo.
Poszedłem do kibla, który straszliwie śmierdział jakąś chemią. Do tego stopnia, że trzeba było wstrzymać oddech. Nic to nie dało – podrażniło mi śluzówkę nosa i zaczęła mi lecieć krew.
Jeszcze to nam było potrzebne. Fakt, faktem czuję się mega podle. Przeziębienie solidnie daje mi w kość, a apap, który łykam rozrzedził juchę i efekt jest.
Usadowiłem się przed meczetem, żeby zatamować krwawienie i trochę odpocząć. Jest tu trochę cienia i idzie żyć. A krew jak na złość nie przestaje lecieć. Nie przejmuję się tym zbytnio, bo to nie pierwszy taki przypadek.
Po godzinie zaczyna mi to jednak przeszkadzać. Poszedłem na granicę do lekarza, który wczoraj miał nas badać „wariografem”. Może mają jakiś specyfik.
Niestety, trafiłem na innego gościa, który mnie olał i powiedział, żebym przykładał chusteczkę. Że też sam na to wcześniej nie wpadłem!
Dobrze, że w meczecie było miejsce do ablucji, to miałem gdzie obmyć twarz i moczyć koszulkę, którą przykładałem na szyi. Po kolejnej godzinie krwotok ustał i mogliśmy wracać.
Jest jakoś tak, że jak dzieje się coś niespodziewanego, co później można nazwać przygodą, człowiek nie ma serca do robienia zdjęć, czy kręcenia filmu. A to wielka szkoda! Z perspektywy czasu, dobrze byłoby mieć pewne rzeczy utrwalone, choćby nieruchomym obrazem. Przykładowo, teraz chętnie obejrzałbym siebie z paszczą zalaną krwią, a i Wam łatwiej byłoby uwierzyć, że nie zmyślam ;)
Procedura powinna pójść szybko. Ania czeka przy motocyklu, ja idę załatwiać papierzyska. I tu zaczyna się problem. Okazało się, że żona przekroczyła nielegalnie granicę i zrobił się z tego mega problem! Mianowicie odnotowano, że ona już wykorzystała swoją wizę, a była ona jednokrotna. Wczoraj nie powinna przekroczyć granicy irańskiej. Jedynym wyjściem jest, aby ona została, a ja mam jechać do ambasady Iranu i uzyskać kolejną wizę – na granicy nie było to możliwe. Szczęśliwie spotkałem naszego wczorajszego pomagiera, który zaoferował się spróbować coś załatwić. Poszliśmy do policjanta wyższego rangą. Tam tysiąc pytań, nieraz powtórzonych po kilka razy, spisywanie kilku protokołów. Po kolejnych, prawie 2 godzinach udało się.
W międzyczasie żona oganiała się od natrętów próbujących wsiąść na motocykl, czy chociaż go pomacać. Pytali o cenę motocykla, ale ona twierdziła, że nie zna.
- A ile on kosztuje?
- Nie wiem.
- Nie rozumiesz o co pytamy?
- Rozumiem, ale nie wiem.
- A ile dolarów?
- No nie wiem.
- A euro ile? ;)
Celnik z budki przy której stała Ania z motocyklem poczęstował ją herbatą. Najgorsze było to, że nie mogła iść się wysikać, bo zostawienie Harleya choćby na chwilę nie wchodziło w grę, jeśli chcieliśmy nim gdzieś dalej pojechać.
Wreszcie ruszamy. Jak wjechaliśmy na granicę turecką, myślałem, że ucałuję ziemię!
Ale to już tylko formalność!
I jakież było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że jest kolejny problem! Pomimo, że wiza turecka jest wielokrotna, przekroczyliśmy granicę 4 razy w ciągu kilku dni i musimy zapłacić jakąś karę. Gdy pani zobaczyła, że jest mi to zupełnie obojętne i powiedziałem, że to nieważne, byleby mieć już odprawę celną za sobą. Chyba zrobiło jej się nas żal, bo pogadała z jakimś kolesiem z pokoju obok i karę udało się anulować.
Wreszcie jesteśmy w Turcji! Hurra!
Przygody na granicy irańskiej i pilnowanie motocykla tak nas umęczyły, że wbrew logice szczerze ucieszyliśmy się, że tu wróciliśmy! Do tego czuję się naprawdę źle. Trochę doskwiera mi gorączka, ale nie mogę wziąć apapu, żeby znowu nie poszła mi krew z nosa. Żona proponuje, żebym coś zjadł, to poczuję się lepiej. Nie jestem jednak w stanie. Jak na złość do Wanu mamy jakieś 180 kilometrów. Nie możemy za szybko jechać, żeby jak najmniej pracowało przednie zawieszenie – cały czas olej wycieka z lagi. Do tego co chwila kontrola policyjna – na odcinku 30 kilometrów były trzy! Jak podczas jednej z nich zapytałem czy są Turkami czy Kurdami, atmosfera od razu zgęstniała, a kontrolujący nagle przypomniał sobie, że umie mówić po angielsku i całkiem jasno wysłowił się, że skoro jesteśmy w Turcji oczywistym jest, że są Turkami.
Z każdą minutą czuję się coraz gorzej. Nie jestem w stanie skupić wzroku na drodze – obraz mi się rozmazuje. Jestem jeszcze w stanie jechać. Ania przez interkom steruje, ja kieruję motocyklem.
W pewnym momencie także i to jest dla mnie zbyt trudne. Stajemy przy sklepie, kładę się na ławce, a Ania oblewa mi głowę zimną wodą.
- Przypomniałam sobie, że jadąc w stronę granicy, po drodze mijaliśmy hotel. Nie może już być daleko. Wytrzymaj!
Odpocząłem i trochę odzyskałem siły. Udaje nam się dojechać do hotelu. W recepcji zalegam na sofce, a Ania musi sobie sama ze wszystkim poradzić. Dzielna jest! Nie wiem jak przyniosła do pokoju wór z praktycznie całymi naszymi bagażami. Tego dnia nie byłem w stanie prawie niczego zjeść – wepchnąłem w siebie jedynie jakąś bułkę z miodem. Ania zaś pochłonęła m.in. zupę ayranową.
P.S. Jak będziecie mieli okazję, nie próbujcie ichniejszej margaryny!
114763
114764
114765
114766
114767
Górski klimat mi służy – spaliśmy na wysokości 2300 m. n.p.m. Rano czuję się zdecydowanie lepiej i gotów jestem do dalszej przygody. Tak naprawdę dopiero teraz dociera do mnie, że nici z naszego wyjazdu do Iranu. Innej możliwości wjazdu do kraju Ajatollahów nie ma. Choć liczyliśmy się z taką ewentualnością, ja – naiwnością dziecka – wierzyłem, że jakoś się uda czmychnąć przez granicę. Nic to, mieliśmy przygotowany plan B – całkiem ciekawego objazdu po wschodniej Turcji, zamieszkanej przez Kurdów, który można było zacząć realizować. Mimo wszystko, chyba do końca wyjazdu, z tyłu głowy cały czas miałem żal, że nie udało się wjechać do Iranu.
Tymczasem zupełnie niespodziewanie przed hotelem spotkaliśmy typowego kota z rejonu miasta Wan o różnych kolorach oczu. Te bestie ponoć żyją jedynie tutaj i są bardzo lubiane. Są one symbolem miasta i ich wizerunki można spotkać w wielu miejscach. Najważniejszą zaś – i dość nietypową – cechą tych kocurów jest to, że lubią pływać!
114768
Jedziemy w kierunku miasta Wan. Tymczasem po drodze widać, że sytuacja jest tu napięta. Bardzo dużo wojska, tankietki i pojazdy opancerzone oraz ciągłe kontrole na drogach. Jak się potem okazało Turcja szykowała się do militarnej operacji „Źródło Pokoju” na terenie Syrii, która rozpoczęła się 9 października 2019 r. Według Wikipedii, Turcja zgromadziła przy granicy z Syrią 80.000 zołnierzy, a także artylerię i czołgi. Celem tej operacji miało być likwidacja kurdyjskiej autonomii w północnej Syrii i zasiedlenie jej terenów przez ponad milion syryjskich uchodźców wojennych przebywających w Turcji.
114769
114770
114771
wooocash
19.03.2022, 15:00
Ale jak to?? A gdzie Iran?
Miesiąc minął i nie wjechaliśmy do Iranu ?:dizzy:
Pisz Pan coś :)
syncronizator
19.03.2022, 16:03
Ja jadę za miesiąc i nie mam pewności, że wjadę... mam backup route...w postaci Gruzji i Armenii.... bo co innego zrobić w takiej sytuacji.
Trzeba powiedzieć to jasno: nie udało się wjechać do Iranu.
Ale wycieczka trwa dalej - jako plan awaryjny chcemy zobaczyć wschodnią Turcję - Kurdystan.
Odcinek kolejny.
W Wanie zadekowaliśmy się w przyjemnym hoteliku w centrum. Wan okazał się całkiem przyjemnym miastem â fajny, wschodni klimat. Dużo lokalnych herbaciarni, knajpek, sklepików. Można było poobserwować życie miasta. W pobliżu meczet, z którego słychać azan. Mamy wrażenie, że jest wykonywany âliveâ, nie zaś odtwarzany z nagrania. Świetnie się go słucha â w tym nawoływaniu na modlitwę jest coś mistycznegoâŚ
Głodni, zasuwamy na zupę do knajpki o nazwie Hacibaba, gdzie młócimy jakąś z jagnięciną oraz mercimek, tzn. tutejszą zupę z soczewicy.
114950
114951
114952
114953
114954
114955
Ciekawym doświadczeniem była wizyta w aptece. Chcieliśmy kupić jakieś leki, w tym m.in. wapno dla Ani. Plan był taki, że pokażemy łacińską nazwę i aptekarz nam wyda turecki odpowiednik. Okazało się, że tutaj tak to nie działa â aptekarze nie używają nazw łacińskich. Skończyło się na tym, że moja Ania dostała wapno⌠za darmo!
Nabycie tutejszej karty telefonicznej do internetu także nie było łatwe: sprzedawca nie mógł zarejestrować na nas żadnej karty z 3 sieci. Dopiero, gdy poszliśmy do salonu firmowego jakiegoś operatora okazało się, że możemy wybrać tylko 1 rodzaj karty dla obcokrajowców. Potem poszło już gładko.
Z innych pilnych potrzeb, musimy zając się wymianą uszczelniacza w przednim zawieszeniu, bo olej cały czas się sączy, co spowalnia jazdę. Tymczasowo laga owinięta jest⌠papierem toaletowym, żeby olej wsiąkał w nią, a nie dotarł przykładowo do tarczy hamulcowej.
Odszukaliśmy taksówkarza, którego poznaliśmy podczas drogi do granicy irańskiej. Chłop na pewno będzie wiedział, gdzie można kupić uszczelniacz do lag â na tymczasem wystarczy przecież zwykły simmering. Zawiózł nas do sklepu z skuterami i jakimiś piździkami (w większości chińskimi). Niestety nie mieli takiego wymiaru jak potrzebujemy, a na domiar złego nie mieli pojęcia, gdzie coś takiego można kupić⌠Okazało się, że w Turcji nie funkcjonują sklepy z uszczelniaczami, gdzie mamy ich do wyboru, do koloru. Facet ogromnie się zmartwił. Nie chciał od nas pieniędzy za kurs, ale ponieważ widać było, że mu się nie przelewa, nie mogliśmy się na to zgodzić. Przewieźliśmy jego syna motocyklem, z czego chłopak był bardzo zadowolony. Facet zaprosił nas do siebie do domu na noc, ale musieliśmy odmówić, żeby nie robić mu problemu i kosztów. Ponieważ mieliśmy już internet wpadłem na pomysł, że pojedziemy do jakiegokolwiek autoryzowanego salonu motocyklowego i tam na pewno uda nam się dobrać uszczelniacz. Pomimo, że Wan to duże miasto (prawie 400.000 mieszkańców), jedyny firmowy salon motocyklowy to Kawasaki. Trudno, adres wbijamy w gps-a i jedziemy! Jakie było nasze zdziwienie, gdy dotarliśmy do tego samego salonu z piździkami, w którym byliśmy poprzednioâŚ
Później uderzyliśmy do tzw. sanayi czyli wielkiego skupiska różnych sklepów motoryzacyjnych w jednym miejscu. Spędziliśmy tam masę czasu, ale nigdzie nie udało się dostać uszczelniacza.
Żeby dzień nie skończył się za różowo, odebraliśmy z hotelu nasze pranie, żałując, że nasze ciuchy nie są nadal brudne i niezbyt świeże⌠Niektóre koszulki przejęły kolory z innych i vice versa. Spodnie natomiast zmieniły rozmiar na mniejszy⌠To nie był nasz dzień! W nocy niedaleko odbywała się jakaś impreza plenerowa i do 4-5 rano grała muzyka, a potem normalne odgłosy budzącego się do życia orientalnego miasta: trąbienie, dostawa towarów, pokrzykiwania, itp. Okna niestety zamknąć się nie dało, bo w hotelu nie było klimy, więc â jak szło się domyślać â nie pospaliśmy :)
Śniadanie rekompensuje słabą noc. Choć jest prawie wyłączenie na słodko, to nie żałujemy, bo jest okazja poznać całkiem nowe smaki: chałwa płynna, super miody, różne sery oraz pyłek propolisowy.
Mieliśmy także okazji spróbować jednej z 3 rzeczy z których słynie miasto Wan, mianowicie sera: lekko kwaśnego, z dużą ilością przypraw. Pozostałe dwie to: potwór z jeziora Wan oraz pływające koty.
114956
114957
114958
114959
Jedziemy w stronę Dogubayazit. Plan był taki, żeby udać się przez Igdir w stronę Kars, boczną, widokową drogą. Jednak cieknący amortyzator powoduje, że musimy wybrać główną drogę. Na szczęście wyciek należy raczej zakwalifikować w kategorii pocenia się, więc nie jesteśmy uziemieni. Mimo wszystko psuje mi to krew, bo nie przywykłem, żeby w Harleyu coś było nie w porządku. Ania wpadła na pomysł, żeby namierzyć coś w stylu tureckiego Ebaya i kupić tam uszczelniacz. Ja w międzyczasie ustaliłem jego wymiary. Próbowaliśmy zagadnąć o to gości na stacji, ale trafiliśmy na wyjątkowo niekumatych i nie udało się nic ustalić. Szczęściem mieliśmy internet, więc udało się trafić na tureckie Allegro, którego logo jest⌠biedronka â wypisz, wymaluj â jak nasze sklepy. Jakiś konkret więc jest. W drogę!
Przejeżdżamy obok pięknego jeziora Van, które jest całkiem spore. Ładnie połyskują w słońcu jego błękitne wody. Pogoda zmienna - jak to w całkiem wysokich górach. Zdarza się, że wjeżdżamy w całkiem granatowe chmury. Przez jakiś czas nam się udaje, lecz w pewnym momencie wali na nas ściana wody. Trochę za późno zdecydowaliśmy na założenie kondomów, bo jesteśmy już cali mokrzy. Źle zakłada się je na mokre ciuchy i do tego jest zimno. Jednak widoki przepiękne. Góry także przedstawiają całą paletę różnorodnych form: nieraz surowe i gładkie, innym razem piękne, żywe, zielone by za jakiś czas zmienić się jakby w zastygłą lawę. Ponieważ aparat powędrował do specjalnego przeciwdeszczowego pokrowca, znanego skądinąd jako âworek na śmieciâ z tego odcinka nie ma zdjęć.
Jak na złość zatrzymuje nas kontrola policyjna i chcą przeglądać bagaże. Widząc nasze popakowane w worki na śmieci rumuńskie tobołki, litują się i poprzestają na kontroli dokumentów.
Zastanawia mnie fenomen machania motocyklistom. Bardzo wielu ludzi, których mijamy macha nam entuzjastycznie. Świetny to sposób pokazania sympatii, zauważenia drugiego człowieka. Nie powiem, bo bardzo to lubimy. My także machamy do kogoś, ale entuzjazm z jakim ludzie odmachują nam jest budujący! To nie jest pusty gest, zrobiony âbo wypadaâ. Widać, że wyraża się w nim chęć przekazania drugiemu człowiekowi pozytywnej energii.
114960
114961
114962
114963
114964
114965
Dotarliśmy do pobliskiego Dogubayazit na nocleg. Miasto sprawia słabe wrażenie, nie ma w nim asfaltu, ludzie jakoś dziwnie na nas patrzą. Jedynym ładnym budynkiem w mieście był meczet. Na ulicach pełno żebraków, co nie jest normą w Turcji. Nawet jedyna odnaleziona lokanta splajtowała i nie udało nam się znaleźć żadnej knajpki. Ostatnią deską ratunku okazały się kebaby z kurczaka. Cena jaką zapłaciliśmy za 2 kebaby i 2 ayrany â 15 lir (ok. 10zł) sugerowała, że w tym mieście musi być biednie. Szczęście, że było dużo kramów z owocami i warzywami to obkupiliśmy się chociaż, żeby sałatkę zrobić. Usiedliśmy na murku, żeby zjeść kebsy i podeszły do nas dzieci. Pewnie â jak każde â ciekawe. Niestety, także dzieci okazały się niespecjalne â nie podeszły do nas z czystej ciekawości - byliśmy nagabywani w dość niemiły sposób, a chodziło im o⌠money.
114966
114967
114968
114969
114970
114971
114972
114973
W pierwszym hotelu, w którym się zatrzymaliśmy warunki słabe. Lata świetności ma już dawno za sobą, ale syf, jak mało gdzie. Umywalka chciała mnie ugryźć! Za to cena kosmiczna! O jakimkolwiek targowaniu nie ma mowy, nie chcą opuścić ani grosza. Sorry, ale na takie ceny to nie możemy sobie pozwolić. Kolejny przybytek także nie powala, ale za to ceny ma takie same jak poprzedni! Gość w recepcji także nie jest skłonny do jakichkolwiek negocjacji. Jedziemy więc do ostatniego hotelu. Gdy recepcjonista wyszedł naprzeciw nam przed hotel, wiedzieliśmy jaką cenę za pokój powie. Ale nie â pan zaproponował 240 lirów, czyli więcej niż poprzednicy. Ugadani jak nic! Słabo, bo to chyba ostatni hotel w tym mieście. Jest jeszcze jeden na wjeździe do miasta, ale 5 albo 4 gwiazdki, więc tam to dopiero cena zwali nas z nóg. Spróbujmy. Kto wie? I Grand Aga Hotel okazał się strzałem w dziesiątkę! Z chłopakami na recepcji dało się pogadać i cenę finalnie dostaliśmy dużo lepszą niż we wcześniej odwiedzanych, tj. 200 lirów ze śniadaniem. O warunkach to nawet nie wspomnę!
Mało tego â dostaliśmy pokój z widokiem na górę. I to jaką górę!
Z ogromną przyjemnością wypiliśmy kawę na tarasie i zjedliśmy lokum.
Ararat â ta nazwa działa na wyobraźnię. Chyba nie trzeba nikomu jej przedstawiać. Niestety, położona jest na terenie przygranicznym i dostanie się na nią nie jest łatwe, ani nawet bliższe podjechanie motocyklem. Dla nas pewnym problemem był także brak asfaltowej drogi w pobliże :) Wysoka na ponad 5137 metrów, więc jeśli ktoś lubi góry â myślę, że warta zdobycia.
114974
114975
114976
114977
Rano chcieliśmy zobaczyć pałac Ischaka Paszy, który â jeśli to co widziałem w internecie jest choć w połowie prawdą â naprawdę warto odwiedzić.
Już sama droga do pałacu jest bardzo urokliwa. Natomiast przed wejściem mały afrykański akcent. Myślę, że nie muszę nic więcej dodawać ;)
Ciekawostką jest, ze motocykl (nie pierdopęd, ale prawdziwy motocykl) to w Turcji naprawdę rzadkość. Być może w większych miastach są jakieś sprzęty, ale spotkać na naszej trasie coś większego niż 125 ccm, to jak usłyszeć prawdę w TVP.
114978
114979
114980
114981
zdjęcia i wogle wszystko miód, hałwa płynna i lokum :D mniam.
ale zdjęcie z filiżankami kawy i Araratem odjęło mi mowę!
Czajkowski ;)
Jak to czytam to pierwsze skojarzenie to ...
1W5BA0lDVLM
Svensson
25.03.2022, 16:35
A skąd była ta Afryka?
Ja tam widzę dwie Afryki...🧐
I tureckie tablice.
maciekrom
26.03.2022, 19:02
Dredd nie wiem jakim kalkulatorem przeliczasz liry tureckie na złotówki ale 15 lira to jakieś 4,50 pln a nie 10 pln. a hotel ze śniadaniem za 200 czyli około 60 pln. to prawie darmo, tyle to pole namiotowe na Bałkanach kosztuje ;-).
Obserwuję wasz wyjazd bo też mi się marzy Iran i będę próbował pod koniec sierpnia.
no to nie patrz jeszcze na to ile teraz TL odjeżdża tylko ile było wtedy! :D
âMagiaâ dużej inflacji.
wooocash
27.03.2022, 11:24
Dredd nie wiem jakim kalkulatorem przeliczasz liry tureckie na złotówki ale 15 lira to jakieś 4,50 pln a nie 10 pln. a hotel ze śniadaniem za 200 czyli około 60 pln. to prawie darmo, tyle to pole namiotowe na Bałkanach kosztuje ;-).
Obserwuję wasz wyjazd bo też mi się marzy Iran i będę próbował pod koniec sierpnia.
Aktualnie lira jest poniżej 30groszy za 1pln ale np. rok temu w zależności od miejsca wymiany w Turcji wychodziła 50-60groszy za 1pln
Ja tam widzę dwie Afryki...🧐
I tureckie tablice.
Tak, tak - motocykle były na tureckich blachach.
Jak wygrana w totka - bardzo rzadki widok.
Dredd nie wiem jakim kalkulatorem przeliczasz liry tureckie na złotówki ale 15 lira to jakieś 4,50 pln a nie 10 pln. a hotel ze śniadaniem za 200 czyli około 60 pln. to prawie darmo, tyle to pole namiotowe na Bałkanach kosztuje ;-).
Obserwuję wasz wyjazd bo też mi się marzy Iran i będę próbował pod koniec sierpnia.
Aktualnie lira jest poniżej 30groszy za 1pln ale np. rok temu w zależności od miejsca wymiany w Turcji wychodziła 50-60groszy za 1pln
Pech chciał, że mnie dotyczył taki kurs, jaki był WTEDY, a nie dziś ;)
Ciekaw jestem, czy aktualnie ceny w Turcji skoczyły ponad dwukrotnie (tak jak spadł kurs liry), czy nie. Jeśli nie - to oznacza, że dla nas jest obecnie w Turcji arcytanio!
Pamiętam też, jak kilka/kilkanaście lat wstecz przy wysokim kursie liry paliwo kosztowało tam 8-9 złotych, co było dla nas niezłym szokiem.
syncronizator
29.03.2022, 22:28
Ciekaw jestem, czy aktualnie ceny w Turcji skoczyły ponad dwukrotnie
Jadę za 2 tyg.
opowiem jak wrócę ... 2 mc temu paliwo było po 3.60zł
Dziś już po 5.55zł.
Podobno również w Iranie podniosły się ceny paliwa z 91gr na 1,25zł :)
jedź i wracaj. będzie to pierwsza grubsza leracja w tym roku.
przywieź taniej wachy :D
maciekrom
30.03.2022, 12:41
Dredd pamiętam mój pierwszy raz w Turcji w 2013r. i benzyna po 2,09 euro. Ostatnio byłem we Wrześniu 2021 to lira kosztowała około 0,46 pln i można było zjeść kolację w dwie osoby za 30 pln. Czytam z ciekawością bo w tym roku też mam zamiar tam wrócić i może uda się wjechać do Iranu. W takim razie napisz kiedy odbyła się podróż bo ja byłem przekonany, że Wy teraz jesteście na miejscu.
Ja ktoś jest ciekaw aktualnej ceny paliwa w Turcji to można sprawdzić pod linkiem
https://www.petrolofisi.com.tr/akaryakit-fiyatlari
Dzisiaj to około 6 pln.
syncronizator
30.03.2022, 14:11
No to cena paliwa w Turcji jest jak w Polsce przed wojną = 5,71 Złoty.
Paliwo przestało być tanie.
Wszystko niesamowicie podrożało. Ludzie pracują za półdarmo.
Mam nadzieję, że to nie wpłynie negatywnie na ogólne nastroje w społeczeństwie czy wobec turystów.
Współczuję Turkom - w OGROMNEJ większości, Ci których znam to poczciwi, ciężko pracujący, bardzo grzeczni ludzie. Naprawdę trudno ich nie lubić.
To co mnie uderzyło i co wciąż podkreślam, że właśnie są 'grzeczni' - być może to już taki wschodni 'ryt' ale odzywają się do siebie bardzo ok, delikatnie rzecz można. W knajpach obsługa ma to coś co moim zdaniem wykracza poza zawodową uprzejmość.
Dlatego szkoda mi ich wszystkich, że się im tak zesrało mimo starań...
W sumie w Turcji jest problem z nacjonalizmem (przykładowo kwestia flag) zahaczającym nawet o szowinizm.
Z perspektywy przybywającego okazjonalnie gościa, czy turysty tego nie widzisz zwłaszcza jak się nie zagłębisz.
Wystarczy zagadać o Kurdów, ludobójstwo Ormian czy o mniejszości seksualne i można zmienić postrzeganie.
Dużo zła zrobił Ich wodzuś. Podbijając nacjonalistyczny bębenek z jednej strony, z drugiej prowadząc bardzo ambitną politykę zagraniczną.
Nabruździł w Syrii, Zakaukaziu (kwestia Armenii), Libii....
W targach z zachodem lewaruje się putinowską rosją.
W efekcie podgryzany sankcjami, zaczął nadmiernie drukować pieniądze, żeby utrzymać wzrost gospodarczy, no i to mu się zaczęło rozjężdżać.
syncronizator
30.03.2022, 15:45
Zgadzam się z Tobą Luti.
Znam osobiście kilku Ormian.
Kiedy wypowiadają się o Turcji zupełnie inaczej to przedstawiają.
Rzeź Ormian z 1915r będą pamiętać przez tysiąclecia.
Dlaczego góra Ararat która jest świętą górą Ormian ... jest obecnie w Turcji ?
Jak by Turcy byli tacy super 'grzeczni' to może by oddali górę Ormianom ?
Każdy prawilny Ormianin widzi ją z okna w Yerewaniu albo ma jej obraz na ścianie.
Turcja to taki kraj trochę podobny do Rosji ... ciemięży mniejszych i słabszych sąsiadów od setek lat.
uszywiś... jest Turcja i jest Turcja. jak w każdym kraju.
Izmir jest jak na Turcję MEGA postępowym miastem i pisząc powyższe słowa dotyczą one tej lokalizacji.
Co do czystek czy tam innych zbrodni narodu... Dajcie spokój. Nie byliśmy święci i nie ma sensu jechać w tą stronę w kontekście zbliżającego się wyjazdu o takiej a nie innej naturze!
Jadę za 2 tyg.
opowiem jak wrócę ...
Trzymam kciuki jakbym sam jechał!
Powodzenia! :D
Na początku słowa skruchy: wiem, że nie powinienem pisać posta pod postem, ale dzięki temu opowieść ma być czytelniejsza, więc liczę na wybaczenie ze strony administracji :)
A teraz wracam do opowieści. Wiem, że trochę to trwało, ale mam nadzieję, że tym razem będzie lepiej!
...
Dogubeyazit
Wnętrza pałacu robią duże wrażenie. Hammamy, haremy, salony, meczety, a wszystko misternie zdobione – oczywiście w motywy roślinne czy kaligrafię. Islam bowiem zakazuje przedstawiania postaci ludzkich czy zwierzęcych. Trafiliśmy także na fotograficzną sesję ślubną. Skoro państwo młodzi przyjechali tu aby być fotografowanymi, to chyba nie będą mieli nic przeciwko, że i my pykniemy sobie jedną ich fotkę :D
121901
121870
121871
121872
121873
Mamy okazję wejść do meczetu razem z innymi lokalnymi turystami. Przed wejściem trzeba oczywiście zdjąć buty.
121874
121875
121876
121877
Mieszkańcy pałacu mieli z okien piękne widoki.
121878
121879
Sam pałac także prezentuje się pięknie. Mnie jedynie nie podoba się wplatanie w takie budynki, nowoczesnych elementów architektonicznych. Zdaję sobie sprawę, że mają one za zadanie zapewne chronić zabytek przed szkodliwym wpływem warunków atmosferycznych, ale można albo je zrobić zgodnie ze stylem budowli, albo w taki sposób, żeby nie były widoczne.
121880
121881
121882
121883
Tymczasem sąsiedztwo pałacu wygląda tak, jakby nie zmieniło się od wieków.
121884
Po wyjściu spotkaliśmy bardzo sympatyczną rodzinę turecką. Jedna z pań pracowała w Niemczech, więc zamieniliśmy kilka słów. Jeśli chodzi o mnie, nie było łatwo, bo językiem tym nie posługiwałem się odkąd skończyłem szkołę średnią ;) Na koniec wspólna pamiątkowa fotka.
121885
Nasz „osiołek” na tle pałacu prezentuje się całkiem, całkiem. Poza tym widoki z budynku na Dogubeyazit przepiękne.
121886
121887
Na koniec zafundowaliśmy sobie trekking do pozostałości twierdzy. W górze widać było szczelinę skalną, z której – jak zapewniał nas chłopak na parkingu – roztacza się piękny widok. Podejście było naprawdę słabe, zwłaszcza w motocyklowych butach i w pełnym rynsztunku. Dotarliśmy jednak szczęśliwi do owej szczeliny i wtedy naszym oczom ukazał się ….
Tu cisną się na usta słowa, których nie wypada pisać. Jedyne co mogę powiedzieć to: Co za gamoń z tego chłopaka! Cali mokrzy, prawie zjechaliśmy na dupie w dół, bo zejście, jak wiadomo, często jest trudniejsze.
121888
121889
Z Dogubeyazit walimy w stronę miasta Kars. Pierwotny plan zakładał, że pojedziemy „żółtą”, podrzędną drogą, ale z uwagi na cieknący uszczelniacz amortyzatora, zdecydowaliśmy się na drogę „czerwoną”, krajową, która będzie równiejsza. Droga, pomimo, że główna okazała się naprawdę widokowa. Przyroda dopiero co rozkwitała, widać było nieśmiałe kwiaty. Jak dowiedzieliśmy się od jakiegoś zagadniętego na jednym z postojów Kurda, u nich – pomimo, że jest 10 lipca – jest dopiero wiosna. Ruch na drodze bardzo niewielki, więc można było spokojnie kontemplować mijane krajobrazy oraz ludzi żyjących w odwiecznym rytmie zmieniających się pór roku oraz otaczającej ich przyrody. Bardzo prosto, ale też i biednie.
121890
121891
Jedzie się dobrze, ruch niewielki, zaś mijane krajobrazy naprawdę piękne. Jest górzyście, lecz jak inaczej niż w naszych górach! Zdecydowanie mniej roślinności, za to kolory dużo bardziej zróżnicowane. Po drodze wspięliśmy się na płaskowyż, z którego roztaczał się naprawdę piękny widok na okolicę.
121892
121893
121894
121895
Urzeczeni widokiem postanowiliśmy zatrzymać się na kawę. Wzięliśmy więc z kufra kocher i ulokowaliśmy się na poboczu drogi, aby móc nacieszyć się otaczającymi nas okolicznościami przyrody. Wstawiłem wodę, ale jakoś nie chce się zagotować. Palnik huczy, a ja czekam niecierpliwie. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że jesteśmy wysoko nad poziomem morza, więc może być tu mniej tlenu i dlatego kuchenka nie radzi sobie tak dobrze, jak na nizinach. Jak się potem okazało, moje przypuszczenia były trafne – gazu ubywało w dość dużym tempie: choć używaliśmy kochera tylko do gotowania wody na kawę w plenerze, to jedna butla nie wystarczyła do końca wycieczki.
Piękne są takie chwile, gdy człowiek może zatrzymać się, poobcować z przyrodą i napić się kawy… Posmakować ulubionego napoju racząc oczy pięknym widokiem…
Choć, jeśli zastanowić się dłużej, wiele zależy od naszego nastawienia do przeżywanych chwil. Tak naprawdę nie jest potrzebne ani nieznane miejsce wiele kilometrów od domu, ani spektakularna sceneria, ani też wspaniała pogoda. Jak sięgam pamięcią, bardzo miło wspominam rytuał picia kawy kilkanaście lat temu w przysłowiowym „przydrożnym rowie” 100 km od domu, w zimny i pochmurny październikowy dzień. Tu dodatkowo możemy rozkoszować się przyjemnym ciepłem świecącego na nas słońca, spokojem odludzia oraz widokiem!
Szkoda, że aparat nie jest w stanie oddać tego wrażenia.
121896
121897
121898
121899
Dalsza droga, choć bardziej płaska także cieszyła oczy. Najważniejsze zaś było to, że ruch na niej był znikomy i całą uwagę można było poświęcić na kontemplację otaczających nas szczegółów. Nieraz tylko zdarzało się, że trzeba stanąć, bo przez drogę przechodzi stadko jakiegoś zwierza: krów czy owiec. Po jakimś czasie mieliśmy okazję poznać cząstkę „niezdobytego” Iranu – wyprzedziliśmy bardzo wolno jadącego stareńkiego amerykańskiego Maca – ciężarówkę z Iranu. Kierowca zatrąbił na nas przyjaźnie oraz pomachał z uśmiechem. Jeśli tacy są kierowcy w Iranie, tym bardziej żal, że nie udało się wjechać do tego kraju!
Mijana tablica potwierdziła moje przypuszczenia, że jesteśmy dość wysoko nad poziomem morza.
Kilometry mijały szybko, a tego dnia mieliśmy naprawdę niewielki dystans do pokonania, wobec tego nic nie stało na przeszkodzie, aby znów zrobić mały postój. Tymczasem wokół nas wiosna! Wszystko skąpane w świeżej, soczystej zieleni. Kwiaty polne wyciągały do słońca swoje płatki, a do tego wspaniale pachniały! Wszystko to okraszone pięknym śpiewem ptaków…
122032
122033
122034
122035
122036
122037
122038
Po drodze minęliśmy jeden punkt kontroli policyjnej, tzn. tradycyjnie: bariery betonowe wymuszające wolny slalom pomiędzy nimi, worki z piaskiem, tankietki i funkcjonariusze z długą bronią przewieszoną przez ramię. Standardowe pytania: skąd, dokąd, itp. Wszystko z uśmiechem, w przyjaznej atmosferze. Na szczęście nie chcieli zaglądać do kufrów, czy nie daj Boże, do worka.
Praktycznie na samym wjeździe do Kars zatrzymała nas policja. Ponieważ nie była to rutynowa kontrola, lecz policjant dzierżył w ręce tablet i z kolumny pojazdów wyławiał tylko niektóre, wiedzieliśmy, że zostaliśmy złapani za prędkość. Ciekawe, czy przekroczenie było duże i czy tym razem też się uda? Po zatrzymaniu z ust policjanta popłynął potok słów po turecku, na co grzecznie odparłem, także po turecku, że nie rozumiem w tym języku. Powiedziałem także: Polonya. Rzut oka na tablicę rejestracyjną i machnięcie ręką, że możemy jechać. Nie pozostało nam nic innego jak powiedzieć na zakończenie z szerokim uśmiechem: Turcja jest piękna! Dziękujemy bardzo! i pojechać w swoją stronę.
Po przyjechaniu do miasta, nie pozostało nic innego, jak udanie się na posiłek. Tym razem padło na lokal z borkami, a do tego – oczywiście ayran.
122039
Nadszedł czas na szukanie hotelu, ale nie było to łatwe. Obiekty wyszukane przeze mnie jeszcze w Polsce nie istniały, albo były zamknięte, zaś te znalezione – z różnych powodów – nie nadawały się aby w nich pozostać. Albo pokoje były to małe klity, albo nie posiadały okna, albo panujący w nich syfek nie zachęcał. Na szczęście ceny, jakie padały za pokoje, były spokojnie do zniesienia. Udało się znaleźć hotel Kent Ani z fajnym, okrągłym oknem, niczym bulaj na statku.
Teraz trzeba załatwić rzecz konieczną do dalszej jazdy, tzn. kupić uszczelniacz do amortyzatorów. Tym razem trochę półgębkiem, ale szczęście zaczęło się do nas uśmiechać. Gość, który odebrał telefon w salonie Harleya w Istambule mówił po angielsku i miał komplet naprawczy do amortyzatorów na miejscu w salonie. Umówiliśmy się tak, że ja wpłacę na konto dealera pieniądze, a on wyśle mi części do hotelu. Teraz będzie już tylko z górki!
Trzeba tylko udać się do banku i wpłacić pieniądze – nic prostszego. Zauważyłem bank o nic nie mówiącej nam nazwie, lecz logo przypominającym polski Bank Śląski i do niego się udaliśmy. W środku ogromna kolejka – trzeba pobrać numerek, wpisując do automatu swój numer dowodu osobistego. Tu na szczęście pomógł pan strażnik i jakoś się udało. Po odstaniu 45 minut w kolejce, mówiąca po angielsku pani powiedziała, żebyśmy poszli do innego banku, bo pomimo tego, że chcemy wpłacić kwotę ok. 400zł, prowizja za przelew wyniesie prawie 100zł. Poradziła, żeby udać się 2 ulice dalej, do banku prowadzącego rachunek na który chcemy dokonać wpłaty. Trudno, przejdziemy się.
Bank udało się znaleźć, ale szczęście przestało się do nas uśmiechać: właśnie zaczęła się przerwa i musimy wrócić po południu. To akurat żaden problem – akurat pójdziemy coś zjeść, potem przytniemy komara w hotelu i akurat będzie po przerwie. Tak też zrobiliśmy.
Czas zadbać o motocykl, który wozi nas dzielnie przez tak długi czas i to z cieknącym amortyzatorem! To znaczy – wraca temat zakupu uszczelniacza. Walimy do banku, tam marnotrawimy w kolejce prawie godzinę, aby dowiedzieć się, że system nie pozwala pani zrobić przelewu, bo nie jesteśmy Turkami… No, ręce mi opadły! Idziemy do kolejnego banku, gdzie sytuacja się powtarza, z tą jedynie drobną różnicą, że czekaliśmy o połowę krócej. Chytry zawsze dwa razy traci! Wracamy więc do tureckiego „Banku Śląskiego”. Trudno – zapłacimy za przelew 100zł, ale załatwimy temat. Pani w okienku trochę się dziwi, ale przystępuje do robienia przelewu. Męczy się i męczy przy komputerze, konsultuje coś z koleżanką, by po kilkunastu minutach przeprosić nas i oświadczyć, że nie może zrobić przelewu, bo… jesteśmy obcokrajowcami!
No to jesteśmy w d… ! I do tego czarnej!
Zaraz, zaraz! Trzeba tylko znaleźć kogoś mówiącego po angielsku i poprosić go, aby to on zlecił przelew. Turcy są spoko, na pewno się uda! Jak na złość nikt z napotkanych przez nas osób nie mówił po angielsku! W sumie nie dziwi nas to zbytnio – przywykliśmy już, że na wschodzie Turcji jest z tym problem, zwłaszcza w nieturystycznych miejscach. Ania wpada na kolejny pomysł – poprosimy o pomoc kogoś z Couchsurfingu. Tutaj ludzie nie zawiedli! Odezwały się 3 osoby i tym sposobem umówiliśmy się nazajutrz popołudniu z Omarem.
Ania wynajduje zaś na tureckim Allegro-Biedronce uszczelniacze do zawieszenia. To nic, że dedykowane są bodajże do GSX-a. Ważne, że wymiary pasują jak ulał do naszego Road Kinga ;)
Zaskoczyło nas, że w mieście jest dużo psów – wszystkie raczej potężne. Za to niesłychanie przyjazne – w ogóle nie były agresywne. Nawet jak facet celowo potrącił wózkiem dziecięcym śpiącego na chodniku psiura, ten potulnie wstał i odszedł. Co do zasady jednak wydaje nam się, że psy są raczej lubiane, lub co najmniej tolerowane. Urzędowały na chodnikach najruchliwszych ulic w mieście, nie mając nic przeciwko głaskaniu :)
122040
122041
Tradycyjnie poszwędaliśmy się po mieście, podglądając toczące się wokół życie i jego mieszkańców.
122042
122050
122051
122045
122046
122047
122052
W Karsie wreszcie trochę „normalniej” niż w dotychczas spotykanych miastach wschodniej Turcji, tzn. istnieje nocne życie. Miasto nie wymiera zaraz po zmroku wraz z zasłanianymi na głucho okiennicami. Nie jest to, co prawda tak dobrze znany z innych miast Turcji orientalny harmider, ale życie! Poszwendaliśmy się trochę po zmroku: byliśmy zobaczyć ładnie oświetloną twierdzę (jeden z symboli miasta Kars), powdychaliśmy trochę lokalnego kolorytu. W jednym ze straganów z owocami, orzechami i słodyczami zauważyliśmy coś co przypomina papę :) Niestety nie było odważnego, żeby spróbować cóż to jest :)
Fajnie jest podróżować po odmiennych kulturowo krajach. Wtedy wszystko jest ciekawe! Tym sposobem atrakcyjny dla nas był nawet sklep z islamskimi dewocjonaliami :)
Kupiliśmy sobie w nim magnesy na lodówkę z arabskimi inskrypcjami z Koranu. Oczywiście bladego pojęcia nie mamy, co jest na nich napisane. Będąc prawie przy drzwiach zauważyłem dział naklejek na samochody, m.in. często widziane przez nas teksty na bagażnikach czy tylnych szybach: „Allah korusun” czyli „Boże błogosław”. Znalazłem naklejkę z arabskim napisem „Allahu akbar”, która idealnie nadawała się na motocykl. Sprzedawca, gdy usłyszał, że z trudem, ale jednak odczytałem napis, niesłychanie się ucieszył. Obdarował nas - mnie niebieskim „różańcem”, a Ani dostało się korale.
Wieczorem zaś słychać adhan, lecz jakiś inny, jakby śpiewany na wiele głosów. Dopiero po uważnym wsłuchaniu się w niego, rozszyfrowaliśmy, że to psy wyją razem ze śpiewem muezzina. Coś niesamowitego :)
122053
Część kolejna.
Niestety, rano obudziłem się z potężnym bólem głowy, co najprawdopodobniej spowodowane było wpadającym do pokoju dymem z pobliskiej knajpy. Psikus polegał na tym, że jak kładliśmy się spać, żadnego dymu nie było. Tym sposobem musieliśmy zmienić hotel na następną noc, a do naszej „listy życzeń” czy raczej niezbędnych wymagań co do pokoju hotelowego doszedł warunek, aby sprawdzić, czy przez okna nie będzie wpadać do pokoju dym. Ponieważ nasze wakacje wypadają latem, nigdy nie niepokoiły nas kominy usytuowane blisko okien naszego pokoju, bo założyliśmy, że nikt nie ogrzewa się latem. Tymczasem w Turcji większość knajp piecze na grillu węglowym, zaś prawie wszystkie herbaciarnie, nawet te na przenośnych wózkach, do przygotowywania herbaty używają piecyków na drewno. A gdzie jest ogień, musi być i dym… Nocne niedogodności osłodziło trochę pyszne śniadanie: jajecznica z warzywami, sery i masło kozie lub owcze, o charakterystycznym zapachu, dwa rodzaje miodów: jasny i ciemny oraz płynna chałwa. Przy czym wszystko z lokalnego sklepu, podawane w miseczkach i przykryte bawełnianą szmatką, nie zaś w jednorazowych plastikach. A co najważniejsze: ten smak! Nie do podrobienia!
Po krótkich poszukiwaniach lokum na kolejne noce, wylądowaliśmy w hotelu o pięknej nazwie „Azja”, w którym – jak później się okazało - byliśmy chyba jedynymi klientami. Motocykl zaparkował na chodniku przed hotelem, gdzie nie mógł go dopaść żaden samochód ;)
Ponieważ nie mieliśmy pojęcia, że wschodnia część Turcji to tak wysoko położone tereny, okazało się, że choć w dzień temperatury dochodzą do prawie 30 stopni, to wieczory, ranki, a przede wszystkim noce są zdecydowanie chłodniejsze. Miało to dla nas ten plus, że nie było konieczne szukanie hotelu z klimatyzacją. Tak na marginesie, to mało który ją miał w tym rejonie. Również odczuwanie temperatury było całkiem inne: nawet w południe, nagrzane słońcem powietrze nie było nieprzyjemnie gorące, ale - choć bardzo ciepłe - to świeże i rześkie. Natomiast wystarczyło, by słońce zaczęło zachodzić za otaczające nas góry, natychmiast czuć było chłodek.
Nasze przypuszczenia sprawdziły się – w hotelu byliśmy sami, co niestety rzutowało na jakość i świeżość śniadania. Nie ryzykowaliśmy więc i za wiele nie zjedliśmy. Po raczej słabym posiłku, lecz mimo to w dobrych nastrojach, pojechaliśmy do dawnej stolicy Armenii – Ani.
Po drodze widać wiele pól i zwierząt, m.in. wylegujący się mały konik, owce, hordy ptaków. Dużo ludzi pracuje w polu. Niestety, mijane domostwa świadczą o ubóstwie ich mieszkańców – gdyby nie zardzewiałe talerze anten satelitarnych, mielibyśmy wielkie wątpliwości czy w takich warunkach mieszkają ludzie, czy są to wyłącznie zabudowania gospodarcze.
122197
122198
122199
122200
Jednym z ciekawszych miejsc do obejrzenia w tej części Turcji jest bez wątpienia Ani – dawna stolica Armenii, określana także nazwą Miasto duchów. Ruiny położone są tuż przy granicznej rzece – zaraz za nią faktycznie jest Armenia. Pozostałości rozrzucone są na bardzo malowniczym terenie i warto poświęcić na jego zwiedzanie kilka godzin. Kiedyś Ani stanowiło jedno z ważniejszych miast na jedwabnym szlaku.
122201
Jak to w miejscu turystycznym – ma miejsce swojego rodzaju działalność nastawiona na turystów. Do autokaru z turystami chłopak przyjechał na koniu, prowadząc ze sobą źrebaka. Nie wiem na czym miałaby polegać jego zarobek, może na wożeniu dzieci?
122202
My też wzięliśmy udział w tym procederze. Przyszły do nas bardzo sympatyczne małe dziewczynki usiłując sprzedać nam zrobione z włóczki na drutach lub szydełku ozdoby - truskawki. Za 2 sztuki życzyły sobie 10 lir, czyli około 8 złotych. Były bardzo nieśmiałe, a przy tym niesłychanie sympatyczne. Ania dała im jedyne słodycze jakie mieliśmy – cukierki na ból gardła. Dzieci sprawiedliwie podzieliły się „słodyczami”, a w podziękowaniu pozwoliły sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie z Anią.
122203
Podczas spaceru po ruinach Ani spotykamy pastuszka, chłopca w wieku może 10 lat. Chciał zapalić papierosa i pytał nas o ogień, a przyszedł z dużym, pasterskim psem. Pies o dziwo dał się pogłaskać Ani, a potem towarzyszył nam podczas zwiedzania dużej części ruin. Bardzo wiele psów tej rasy widzieliśmy w Turcji. W pewnym momencie natknęliśmy się na zardzewiały znak informujący, że dalej wstęp jest zakazany z uwagi na objęcie strefą militarną. Uznając, że znak zardzewiał, bo już nie obowiązuje, poszliśmy dalej. Szczęśliwie nikt nie odstrzelił nam głów, więc chyba nasze przypuszczenia były trafne. Po drodze, robiąc wiele kilometrów o marnym śniadaniu, spotykamy małą Chinkę, która sama podróżuje po Turcji, tym razem dziarsko zaliczając kolejne pagórki dawnej stolicy Ormian – Ani.
122204
122205
122206
122207
122208
122209
122210
122211
122212
122223
122214
122215
122216
122217
Miasto duchów obecnie zasiedlili nowi mieszkańcy.
122218
Po opuszczeniu dawnej stolicy Armenii, postanowiliśmy przegrzebać sakwy w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Udało się odnaleźć, a następnie pochłonąć: jednego starego simita, jeden serek, 2 wyniesione ze śniadania hotelowego dżemy.
W drodze powrotnej do hotelu łapie nas burza. Choć to nie pierwszy deszcz podczas wakacji, tym razem przemoczyło nas solidnie. Duże krople waliły tak, że Ania narzekała, że bolą ją kolana. Po przemoczeniu do suchej nitki, burza łaskawie ustępuje i dość szybko wysychamy. Trzeba jedynie jechać wolniej, żeby nie zmarznąć w mokrych ciuchach.
122219
122220
122221
Po powrocie do Kars, odzywa się Omar z Couchsurfingu i umawiamy się z nim w pobliskiej herbaciarni. Przy pierwszym kontakcie chłopak wydaje się nam mocno zachowawczy – nie bardzo wiemy, co o nim myśleć. Gadamy, wypijając przy tym kilka herbat. Jest o tyle przyjemniej, że kelnerką jest całkiem ładna dziewczyna, zaś Omar usiłuje ją bajerować. Po jakimś czasie przychodzi do nas jego przyjaciółka Sevan. Rozmawiamy trochę o naszym podróżowaniu motocyklem, lecz ona chciałaby zobaczyć zdjęcia. Cóż… nie jesteśmy zbyt „współcześni” i nie mamy naszych zdjęć na telefonach, więc nie mamy się czym pochwalić. Nie wpadłem na to, żeby pokazać jakąś relację z FAT ;)
Omar zamówił nam przez tureckie Allegro uszczelniacz do zawieszenia. Mamy odebrać go za kilka dni u jego kolegi w Erzurum. Całkowity koszt to ok. 75 lir, czyli 60 złotych. Na koniec Omar nie pozwala nam uregulować rachunku za herbatę, a na dodatek zaprasza nas do siebie następnego dnia na noc. Bardzo chętnie korzystamy z tej propozycji, mogąc zobaczyć autentyczne mieszkanie, a do tego swobodnie pogadać.
Tymczasem żegnamy się i idziemy… no gdzież moglibyśmy iść? ;) Oczywiście – coś zjeść. Trafiamy do sympatycznej knajpki z pide i lahmacunem, gdzie spotykamy młode małżeństwo – bardzo sympatycznej, ładnej i skromnej dziewczyny i lalusiowatego, wymuskanego, bogatego chłopaka. Rozmawiamy trochę z dziewczyną. Ubrana konserwatywnie, lecz elegancko: w chustę i długie manto. Jest studentką ekomomii w Istambule, zaś do Karsu przyjechała wziąć ślub.
Choć nie udało nam się zmłócić całych naszych porcji, nie pozwalamy na wyrzucenie resztek przez restaurację. To co pozostało, zabieramy ze sobą – Ania zawsze karmi jakieś wygłodniałe paszcze.
Pierwszy z psów bał się wziąć jedzenie z ręki, dopiero po naszym odejściu zjadł. Za to drugi było o wiele bardziej łasy na głaskanie, zaś jedzenie w ogóle go nie interesowało. Do tego stopnia mu się spodobało głaskanie, że szedł z nami spory czas. Potem spotkaliśmy takiego drugiego. Cóż było robić? Trzeba głaskać te stęsknione pieszczot, całkiem duże mordy!
122222
Z Dogubeyazit walimy w stronę miasta Kars. Pierwotny plan zakładał, że pojedziemy „żółtą”, podrzędną drogą, ale z uwagi na cieknący uszczelniacz amortyzatora, zdecydowaliśmy się na drogę „czerwoną”, krajową, która będzie równiejsza.
Czyta się. :bow:
Jeżeli można dopytać: którą "żółtą" z Dogubeyazit na Kars masz na myśli?
Chodzi Ci o D965 od Agri w stronę Kars?
Na mapach z Dogubeyazit w stronę Kars są obie główne. Na północ przez Igdir albo na zachód przez Agri.
Pytam, bo nie wiem, która ciekawsza.
Pisz Pan dalej. :D
Jeżeli można dopytać: którą "żółtą" z Dogubeyazit na Kars masz na myśli?
Chodzi Ci o D965 od Agri w stronę Kars?
Na mapach z Dogubeyazit w stronę Kars są obie główne. Na północ przez Igdir albo na zachód przez Agri.
Pytam, bo nie wiem, która ciekawsza.
Tak, chcieliśmy jechać drogą D965 od Agri w stronę Kars.
Finalnie jechaliśmy przez Igdir - także była całkiem przyjemnie.
Korzystam z map papierowych Marco Polo i tam zieloną kreską zaznaczone są drogi widokowe. W kilku państwach nie zawiodłem się - faktycznie to piękne trasy.
Co prawda obie z w/w dróg mapa uznaje jako widokowe, ale D965 jest bardziej kręta i nie jest drogą główną, więc założyłem, że będzie ładniejsza.
Jedź D965 - będziemy mieli porównanie :D
Śpimy nadal w hotelu Azya. Gdy powiedzieliśmy, że tym razem nie chcemy śniadania, widać było wyraźną ulgę na twarzy recepcjonisty/właściciela. Dostaliśmy za to dobrą cenę – tylko 120 lir, tzn. niecałe 100zł. Wybraliśmy się wobec tego na miasto, aby zapolować na śniadanie.
Poszukiwanie śniadania na własną rękę to był strzał w dziesiątkę! Okazało się bowiem, że Kars słynie z wspaniałych serów (niektóre z nich wielkości motocyklowego koła) i miodów, które sprzedawane są w plastrach. Czegoś takiego jeszcze nie widzieliśmy, nie mówiąc o tym, żebyśmy jedli! Z zakupem był mały problem, bo wszystkie słoiki miodu oraz sery były dla nas za duże, tzn. nie byliśmy w stanie zjeść ich przez dzień czy dwa, a każdy wie, że motocyklem nie bardzo da się je przewieźć. Przesympatyczny sprzedawca w sklepie odlał nam ze słoika niewielką ilość miodu w pojemniczek i odkroił kawałek sera. Do pełni szczęścia brakowało nam jedynie chleba. W kolejnym sklepiku, prowadzonym przez starszego pana, już na wejściu zostaliśmy poczęstowani herbatą. Bardzo ucieszył się na nasze przybycie. Chleba co prawda nie było, ale ucięliśmy sobie miłą pogawędkę za pomocą kilku słów i wielu gestów oraz uśmiechu! Sprzedawca zapytał nas na koniec gdzie śpimy, a ponieważ niedaleko, zaprosił, abyśmy co dzień rano wpadali do niego na herbatę. Niesamowita jest gościnność i życzliwość Turków!
Zrobiliśmy odwrót do hotelu, żeby z zakupionych produktów zrobić śniadanie. Może nie wygląda wyjątkowo, ale za to wyjątkowo smakowało!
122440
122441
122442
122443
Po śniadaniu odwiedziliśmy górującą nad miastem twierdzę, która sama w sobie – jak dla mnie – nie stanowiła zbyt wielkiej atrakcji, lecz roztaczał się z niej ładny widok na miasto i okolice. Porobiliśmy więc trochę zdjęć: okolicy i chętnym oraz miastu :)
122444
122445
122464
122447
122448
122449
Później pojechaliśmy do Seytan Kalesi, czyli Szatańskiego Zamku. Tym razem także musieliśmy zrezygnować z bardziej malowniczej bocznej drogi na rzecz dłuższej, lecz równiejszej. Jednak – o ile google maps mówi prawdę - na finishu i tak czekał nas mały offroad, jednak niedaleki, więc udało mi się jakoś przekonać Anię. Po drodze widoki piękne. Chłodno, zapewne dlatego, że cały czas droga prowadziła na wysokości 2000 m.n.p.m. i większej. Po drodze mijamy zalaną wioskę. Odnoszę wrażenie, że zalewanie wiosek to specjalność Erdogana i jego ekipy. Mamy nadzieję zobaczyć bowiem Hasankeyf – perełkę, która ma lada moment także zniknąć pod wodami sztucznego zalewu.
122450
122451
122452
122453
122454
122455
Ruch drogowy znikomy. Generalnie podczas całej naszej wycieczki po Kurdystanie jeździ się przyjemnie – spotykamy mało (albo wcale) samochodów, niewiele miast i wiosek. Jest czas na obcowanie z przyrodą i kontemplowanie jazdy motocyklem. Małe zaludnienie ma jedynie może tę złą stronę, że nie wolno gardzić żadną napotkaną stacją benzynową. Pomimo, że nasz Harley ma zasięg ok. 400 kilometrów na jednym baku, warto pamiętać o wcześniejszym tankowaniu. Dlatego też, widząc stację, zatrzymuję się na niej. Niestety benzyny brak. Jest tylko diesel. Na kolejnej stacji to samo! Trochę zaczyna mnie to niepokoić, bo rezerwy powoli się kurczą. Jak wynika z mapy, niedaleko jest miasto Ardahan. Choć to nie po drodze, pojedziemy więc do niego, bo lepiej mieć zawsze kilka litrów w zapasie. Przed miastem stacja, która ma drogocenną dla nas ciecz, a naprzeciwko niej uniwersytet z bramą wjazdową – wypisz, wymaluj – jak z Afryki północnej.
122456
Wreszcie mogliśmy skierować się w stronę zamku. Sądząc po tym, co działo się w kierunku, w którym powinniśmy jechać, nie było jasne czy szatańskie siły nie zdecydowały, żeby do zamku nas nie wpuścić, czy też tylko trochę nas obmyć rytualnie przed wizytą w tak zacnym miejscu.
Ponieważ kąpieli mieliśmy dość, zaś oglądanie zamku w strugach deszczu także nie jest tym, co uwielbiamy, zapadła decyzja o odwrocie. Bardzo nas cieszyło, że mamy paliwo :)
122457
122458
122459
Wobec tego wróciliśmy do Karsu, przy czym droga – choć piękna – przebiegła bez niespodzianek. Wieczorem zaś zameldowaliśmy się w mieszkaniu Omara. Okazało się, że Omar jest Kurdem, pochodzi z Diyarbakir, zaś w Karsie pracuje. Ponieważ mieszka sam, wynajmuje „kawalerkę”, tzn. 3 pokojowe mieszkanie o powierzchni 100 czy 120 metrów. Bardzo go rozbawiło, gdy powiedzieliśmy mu, że w Polsce takie mieszkanie uważane jest za duże, zaś przeciętny metraż w bloku to ok. 60 - 70 m2. Zupełnie zaś nie mógł uwierzyć, że można mieszkać na 30 metrach, bo taki u nas jest standard kawalerki ;) Okazało się, że w Turcji tego typu metraże mieszkań to raczej norma, a nie luksus. Żeby nie było tak różowo, powiem tylko, że nowe blokowiska w Turcji są dużo paskudniejsze niż u nas. Zieleni za grosz, zaś architektura budynków jest fatalna. Posiedzieliśmy trochę, poopowiadał nam ciut o życiu w Turcji i o sobie. Ponieważ Omar jest kawalerem, tradycyjne tureckie danie, którym zostaliśmy ugoszczeni, to pierożki Manti z sosem pomidorowym. Udaliśmy, że nie wiemy, że świeżo wyciągnięte z paczki ;) W sumie to nieważne! Były pyszne! My jesteśmy na wakacjach, więc jeśli zarwiemy noc, czy dwie nic nam się nie stanie, ale Omar jutro zasuwa do pracy. Musieliśmy wobec tego kończyć „nocne rozmowy” przed świtem. Spało się wyśmienicie!
Przyzwyczajeni do wczesnego wstawania obudziliśmy się rano około 7, lecz w mieszkaniu panowała cisza. Wobec tego leniuchujemy w łóżku. Pewnie Omar jeszcze śpi, więc na palcach do toalety, czy do kuchni po coś do picia. Jednak o 10:00 postanowiliśmy powoli zbierać się do dalszej drogi. Pukam delikatnie do pokoju Omara, ale nikt nie odpowiada. Cisza. Pukam głośniej, wołam i nic. Wreszcie zdecydowałem się nacisnąć klamkę. Okazało się, że Omara w domu już dawno nie ma :)
Najgorsze było to, że oprócz niego zniknął… papier toaletowy :)
Wobec tego dzwonię.
- Wiesz, nie chciałem was budzić wychodząc do pracy. Posiedźcie, jak długo chcecie.
- Dobra, dzięki! – wystękałem. A gdzie zawieźć Ci klucze od domu?
- Nie ma takiej potrzeby. Zatrzaśnijcie tylko drzwi jak będziecie wychodzić.
Cała pomoc i gościna u Omara była oczywiście bezinteresowna. Chcąc jakkolwiek zrewanżować się za wszystko, ofiarowujemy zabraną właśnie na taką okazję książkę – przewodnik po Polsce. Omar chyba się ucieszył, bo rano prosił przez telefon, żebyśmy wpisali się do książki na pamiątkę.
Temperatura na zewnątrz trochę nas zaskoczyła. Jest tylko 13 stopni. Zimno.
Po drodze robimy zakupy w sklepie; śniadanie zjemy po drodze, jak się trochę ociepli :) .
Na stacji paliw zostajemy poczęstowani czajem, a nasz brudny motocykl dostaje prezent – granatowy ręczniczek frotte z logo stacji. Jeździ z nami do dzisiaj.
Mijamy naprawdę piękne widoki. Droga wije się przyjemnie wśród łagodnych wzgórz, łąk i skałek. Nie jest to przecież pierwszy dzień w podróży, ale nadal nie przestaje nas urzekać tutejszy krajobraz. A do tego mijane łąki pachną tak pięknie! Śniadanie jemy na bardzo wygodnym kamiennym „stole”, zaś towarzyszą nam kwitnące kwiaty. W oddali widać ośnieżoną górę. Nie wiem czy to za sprawą okoliczności, czy śniadanie naprawdę było takie pyszne…
122460
122461
122462
122463
aadamuss
20.02.2023, 12:32
Z tymi psami to Wam udało, że takie potulne :-)
Z tymi psami to Wam udało, że takie potulne :-)
O ironio nigdy w miastach, ani na przydrożnych parkingach żadnych przygód nie mieliśmy - z reguły psiury były przychylne.
Poza tym moja żona ma niesamowitą sympatię dla psów i one chyba to czują. Kiedyś włożyła przez kratki obie ręce do kojca z akita inu i czochra futro. Jak właściciel psa to zobaczył o mało nie dostał zawału - ponoć ten pies to kawał dziada :D
A my tymczasem jedziemy dalej.
Przed Erzurum czeka nas rutynowa kontrola policyjna. Sprawdzenie paszportów, standardowe pytania: skąd, dokąd. Nie zajęła wiele czasu.
Docieramy do miasta. Chwilę szukamy hotelu. Jest ich tu trochę, więc ze znalezieniem czegoś rozsądnego nie powinno być problemu. Finalnie pada na Otel Saltun. Bierzemy pokój jednoosobowy za 175TL ze śniadaniem. Jedynka w zupełności nam wystarczy.
Po wniesieniu bagaży idziemy trochę się rozejrzeć. Widać, że miasto jest turystyczne, ale ładne. Ciekawostką jest duża ilość herbaciarni, praktycznie na każdym kroku można natknąć się na miejsce, gdzie można wypić herbatę. Celowo nie używam słowa lokal, bo często to wózek z piecykiem na drewno, w którym przygotowuje się napar i kilka ustawionych na ulicy stolików i krzesełek. Jednak nawet takie miejsca mają swój klimat. Najczęściej w herbaciarniach widywaliśmy starsze osoby, jednak w Erzurum korzystają z nich wszyscy. Przy maleńkiej szklaneczce gorącego napoju grają w coś, rozmawiają, śmieją się. Ta herbata to swoista wizytówka Turcji – jest wszędzie. Często dostajemy ją za darmo, jako wyraz sympatii czy gościnności. Jednak nawet w herbaciarniach kosztuje grosze. Może właśnie dzięki temu życie towarzyskie kwitnie właśnie w tych miejscach.
122531
122532
122533
122534
Tradycyjnie szwendamy się po mieście podpatrując życie ludzi, miejscowe zwyczaje, architekturę, okolicę. Stanowi to dla nas zaskoczenie, ale wieczorem zrobiło się zimno. Na ulice zaś wyległy tłumy, chyba jest jakieś święto. Trzeba przyznać też, że w Turcji też jest na kim oko zawiesić…
122535
122536
122537
122538
122539
122540
Co rzadko nam się zdarza, ale wstaliśmy późno, tzn. ok. 9. Zasuwamy na śniadanie, żeby się jeszcze na coś załapać. Okazało się, że faktycznie ledwo zdążyliśmy, bo nie zostało za wiele. Dość folklorystycznie, bo trafiliśmy m.in. frytki, ale znalazły się także burki, więc jest ok. Obok przy stoliku siedziała rodzina z szóstką dzieci. Obserwowaliśmy jak dobrze dzieci były wychowane: cicho, kulturalnie, bezproblemowo przynosiły sobie składniki, starsze pomagały młodszym, itd. Były naprawdę samodzielne i jakby to ująć: „nie roszczeniowe”. Ciekawe, czy wynikało to z posiadania licznego rodzeństwa, czy to raczej kwestia kultury i wychowania.
Zdecydowaliśmy się zostać jeszcze 2 noce i poszedłem pogadać o tym na recepcji. Nie było problemu, dostaliśmy nawet zniżkę do 150TL za dobę. Niestety nie udało się załatwić prania. Chodząc po mieście weszliśmy z ciekawości do 2 hoteli zorientować się ile kosztują pokoje. Okazało się, że ceny są całkiem przyzwoite – dało się wynająć pokój już za 110 lir. O żadnej zmianie jednak nie myśleliśmy – nasze lokum było naprawdę w porządku – wygodny pokój i dobra miejscówka. Jedynie motocykl musiałem przestawiać 2 razy jak okazało się, że pomimo parkowania na szerokim deptaku, mogą dosięgnąć go samochody ;)
W Erzurum są 2 obiekty szczególnie warte zobaczenia: Medresa Yakutiye i Çifte Minareli Medrese, czyli medresa o dwóch minaretach. Pierwszy z nich znajduje się przy ruchliwym placu. Tłum skutecznie zniechęcił nas do oglądania. Trudno, przyjdziemy jutro z rana. Zasuwamy wobec tego do medresy o dwóch minaretach. Okazuje się naprawdę ładna – ajwan w stylu irańskich, zaś minarety obłożone są kolorowymi, glazurowanymi płyteczkami.
Jednak przed madrasą trwają prace budowlane, zaś wszystko otoczone jest parkanem, który skutecznie uniemożliwia zrobienia porządnego zdjęcia. Wcięliśmy się wobec tego na plac budowy i na migi pytamy pracujących tam kamieniarzy, czy możemy trochę połazić i zrobić zdjęcia medresie. Oczywiście, problemu żadnego nie ma, natomiast najpierw zostajemy zaproszeni na herbatę. Po tym jak obchodzą się z materiałem i jak idzie im robota, widać, że fachowcy. Do tego życzliwi i uśmiechnięci. Wydają się zadowoleni z życia i z pracy. Patrząc na wiek pracowników, nie widać raczej młodzieży. Ciekawe, czy – tak jak u nas – młodzi nie bardzo garną się do pracy (zwłaszcza fizycznej), czy potrzeba nie lada umiejętności i doświadczenia, żeby wykonywać kamieniarkę? Wracając do herbaty: pierwszy raz spotykamy się z piciem herbaty z cytryną. Do tego zostajemy poinstruowani jak pić herbatę: nie jest ona słodka, zaś kostkę cukru bierze się w zęby i przez niego przesącza czaj. Trochę gadamy, pokazujemy zdjęcia w aparacie. Pytają o nasz język, czy jest podobny do rosyjskiego czy niemieckiego. Mówią, że Rosjanie zniszczyli medresę, bo czegoś tu szukali. Finalnie wypijamy po 3 herbaty :)
W pewnym momencie przychodzi gość na którego mówią „hadżi”, co w kulturze arabskiej oznacza człowieka, który odbył pielgrzymkę do Mekki. Widać, że cieszy się szacunkiem zebranych. Wita się z nami „po europejsku”, tzn. przez uścisk dłoni. Sympatycznie, ale chłopy muszą wracać do pracy, a my zasuwamy obejrzeć budynek. Niestety, w środku nie urzekł nas niczym.
Po wyjściu spotkaliśmy sprzedawcę dywanów, który zapraszał nas do siebie: miał sklep z dywanami oraz trochę „pamiątek”. Opowiadał, że obecnie sytuacja gospodarcza w kraju nie jest najlepsza, także turystyka siadła i również jego biznes prosperuje bardzo słabo. Sympatyczny człowiek, więc daliśmy się namówić. Choć było oczywiste, że nie kupimy żadnego dywanu, to czemu nie mielibyśmy kupić u niego jakichś drobiazgów? Niestety, ale, mimo szczerych chęci, nie udało się wybrać niczego.
122541
122542
122543
Zasuwamy coś zjeść. Szukamy lokanty, wiedząc, że w takim przybytku zje się tradycyjne dania tureckie, a nie coś w stylu europejskim. Dodatkowym plusem jest ekspozycja części dań niczym w naszych barach bistro, co jest doskonałym ułatwieniem w wyborze potraw. Bierzemy wobec tego 2 dania, w tym jedno z bakłażana i popijamy to sokiem z kiszonej czarnej marchwi. Bardzo specyficzny smak, ale przypadł nam do gustu.
Na deser młócimy w pobliskiej lodziarni lody płacąc za nie zdecydowanie przyzwoitą cenę – po 2,5 liry za gałkę. Naprawdę super. Pewnie się powtarzam, ale tureckie lody są rzeczywiście świetne. Mają trochę inną konsystencję od znanych nam – są bardziej gumowate, tzn. ciągnące się. Pyszne są zarówno te robione na miejscu jak i na masową skalę. Z czystym sumieniem polecić mogę markę Gulf, które poznaliśmy trochę z musu, gdy jeszcze starym Harleyem w 2015 r. musieliśmy zatrzymywać się na stacjach benzynowych, aby wystygł silnik. Tymczasem lody Algidy zajmują należne im miejsce w szarym rogu lodówki. Ale, oddając im sprawiedliwość, nawet znane u nas twistery, są o niebo lepsze niż w Polsce. A do tego dużo tańsze niż lody tureckie!
Dziś mamy trochę obowiązków: ponieważ jutro odbieramy uszczelniacze do zawieszenia, trzeba umyć motocykl. Poza tym trzeba kupić miarkę, żeby odmierzyć właściwą ilość oleju. Ale najpierw, jak to w Turcji, herbata. Schodzimy do nieraz odwiedzanego przez nas lokalu niedaleko hotelu. Za 4 herbaty płacimy 3 liry (czyli coś ok. 2,40zł). W herbaciarni spotykamy gościa, który przybył ze swoim zwierzątkiem – papugą. Bestia także lubiła przychodzić do herbaciarni – wcinała z cukierniczki cukier.
Wieczorem idziemy jeszcze na miasto, aby porobić parę fotek, m.in. medresie. Ale nie tylko – w Erzurum są do tej pory budki telefoniczne – do tego bardzo ciekawe w formie. Na dworze zaś trwa znowu impreza. Jakieś przemówienia oficjeli – wygląda to jak – wypisz, wymaluj – u nas za komuny. W naszej herbaciarni wypijamy 4 czaje – tym razem płacimy 1,5 liry :) Widać, jako stali klienci, dostaliśmy całkiem inne stawki. Impreza trwa do 1 w nocy. Idziemy spać.
122544
Zwlekliśmy się z łóżek o siódmej i o ósmej idziemy na śniadanie, które niestety nas nie zaskoczyło. Idziemy do medresy Yakutiye, pijąc po drodze kawę i jedząc po (ulubionym przez Anię) simicie. Za tę przyjemność zapłaciliśmy śmieszne pieniądze, tj. 14 lir (ok. 11zł).
Sama medresa niczego sobie, fotogeniczna i ciut nietypowa – z kolorowym minaretem. W środku znowu słabo – wystawa niczym na polskich zamkach.
Dziś wzywają obowiązki każdego harleyowca – trzeba umyć motocykl. Dla niewtajemniczonych informacja: Harleya po umyciu należy wypolerować. Ja robię to nacierając wszystko: zarówno lakier jak i chromy preparatem a’la plastmal i po wyschnięciu poleruję. Cała operacja zajęła więc około 4 godzin. Nie spieszyłem się, bo przecież jesteśmy na wakacjach :) W międzyczasie koleś z obsługi myjni (jak to w Turcji ;) ) poczęstował nas herbatą. Po umyciu udajemy się pod adres wskazany przez Omara do jego kolegi po odbiór uszczelniaczy do przedniego zawieszenia, które już dotarły do niego. GPS prowadzi nas pod… jednostkę wojskową. Okazuje się, że gość tam pracuje. Odbieramy przesyłkę; o przyjęciu żadnych pieniędzy za przysługę oczywiście nie ma mowy. Możemy jedynie odwdzięczyć się breloczkiem „z orzełkiem”. Ja z wielkim sentymentem i sympatią traktuję wszelkie drobiazgi z zagranicy. Mam nadzieję, że tego rodzaju prezenty sprawiają ludziom choć odrobinę radości.
Wieczorem trafiamy do lokanty z pysznym jedzeniem, gdzie pałaszujemy bakłażana i koftę. Od obsługi dostajemy (oczywiście za free) jakieś ciasto. Okazuje się bardzo dobre. Ania chwilę grzebie w telefonie, gdzie ma notatki i okazuje się, że jest to poszukiwane przez nas do tej pory bezskuteczenie, lokalne ciastko kadayif. Rachunek (porównując do innych tutejszych) był spory – 45TL, jednak wszystko naprawdę super.
Później idziemy do upatrzonego wcześniej miejsca na kawę: „Sehr i Kahve”. Kawa jest podawana w stylizowanych filiżankach. Smakuje zdecydowanie inaczej niż z plastikowego kubka. A może tak działa magia miejsca i wakacji?
122545
122546
122547
17 lipca
Dziś kolejny dzień „techniczny”, tzn. czeka nas wymiana uszczelniaczy do przedniego zawieszenia. Potrzebuję miejsca do pracy i kilku standardowych narzędzi; te bardziej nietypowe jak klucze calowe mam ze sobą. Szukamy „Oto Sanayi” czyli czegoś w rodzaju „auto centrum” z warsztatami, sklepikami itp. GPS nie pomaga gubiąc się na prostej drodze, ale jakoś się udaje. W Sanayi trzeba tylko znaleźć przyzwoicie wyposażony warsztat, co nie jest tu normą. Tym sposobem lądujemy w ASO Opla. Nikt nie mówi po angielsku i trudno nam się dogadać. Wzbudziliśmy jednak niemałe zamieszanie, więc nagle znajduje się jakiś poliglota. Jak wyłuszczyliśmy o co chodzi, chciano nas odesłać do warsztatu motocyklowego. Odnosimy wrażenie, że tu nie do pomyślenia jest, że (bogaty w ich rozumieniu) turysta z Europy może chcieć zrobić coś przy motocyklu samodzielnie. Warsztatowi należą się słowa uznania. Porządek, klucze w szufladach, ogromny przemiał samochodów, ale widać, że fuszerki nie odwalają. Co chwilę ktoś chce pomóc, ale nie ma takiej potrzeby. Roboty mam dość dużo, bo trzeba rozebrać bez mała cały przód, co podstawowymi narzędziami zabiera trochę czasu. Nie miałem całego kompletu naprawczego, lecz tylko nowe uszczelniacze, więc musiałem uszkodzony uszczelniacz „wydłubać” od góry, co wymagało zrobienia „specjalnego przyrządu” czyli zniszczenia dwóch śrubokrętów. W międzyczasie zostajemy zaproszeni na obiad do szefa. Jest pod wrażeniem, że potrafimy zrobić coś sami. Robota na ukończeniu, wystarczy zalać olej i poskładać. Poszedłem z oddelegowanym pracownikiem warsztatu kupić olej do pobliskiego sklepu. Nie przyjęto tam ode mnie pieniędzy, olej dopisano do rachunku serwisu. Podczas pracy Ania kroiła coś nożem, który czas swojej największej ostrości miał dawno za sobą. Zobaczył to jeden z chłopaków, który jak się okazało miał hopla na punkcie noży, więc naprawdę porządnie go naostrzył. Ciekawostką było, że podczas ostrzenia oliwił „osełkę” której używał.
Kończę robotę. Zeszło około 8 godzin, ale wreszcie bez obaw możemy jechać dalej. Paradoksalnie okazało się, że oleju prawie nie ubyło.
Dziękujemy za wszystko szefowi. Czas uregulować rachunek.
- Jesteście moimi gośćmi. Nic nie płacicie.
Usiłuję pertraktować: przecież zniszczyłem 2 śrubokręty, kupiłem olej, zająłem cały dzień. Nic to nie dało, jesteśmy gośćmi i już! Wobec tego mogliśmy zrewanżować się ekipie brelokami z Polski, które wozimy. Na odchodnym dostaliśmy jeszcze firmowy długopis, który mamy do dziś.
Żeby nie było za łatwo w drodze powrotnej do hotelu GPS głupieje – prowadzi nas w przeciwnym kierunku, gubi drogę, zawraca. Nie wiem co mu się stało. Gdyby nie telefon i google maps byłoby ciężko.
W hotelu kąpiel, pranie i … :D idziemy na jedzenie.
Walimy jak w dym do tej samej knajpki co wczoraj. Chłopaki witają nas jak swoich – wychodzą zza lady i podają mi rękę. Dostaliśmy bakłażana i musakę oraz duży talerz warzyw. Bardzo dobre. Na zakończenie jako prezent dostajemy herbatę i deser. Dziś płacimy tylko 35TL.
Na koniec chłopaki chcą coś nam powiedzieć, ale nie udaje się porozumieć. Niestety, tym razem bariera językowa nas pokonała.
122749
122750
122751
Już wieczór - żegnamy się i do hotelu. To był pracowity dzień!
W Erzurum dbają o porządek; widać dużo policji i tylko 1 bezdomny pies. Kobiety ubrane bardzo różnie: albo konserwatywnie, albo „roznegliżowane”.
Oczywiście, Erzurum to nie tylko centrum i piękne, zabytkowe budowle sakralne. Tam toczy się przecież zwykłe życie, zaś meczecik na przedmieściach wygląda zgoła inaczej.
122752
18 VII
Plany na dziś niezbyt ambitne, bo mamy do pokonania około 490km. Jedziemy do Divrigi zobaczyć piękny XIII wieczny meczet połączony ze szpitalem psychiatrycznym. Rano szybkie pakowanie i po śniadaniu startujemy. Decydujemy się na przejazd dłuższą drogą, ale za to lepszej jakości. Lepiej dobrze przetestować nowe uszczelnienie przedniego zawieszenia, zanim zaprzęgnie się je do cięższej pracy. Mimo to droga po raz kolejny okazuje się malownicza. Cały czas jesteśmy w górach – mijane tablice pokazują wysokości blisko lub powyżej 2000 n.p.m. Gdzieniegdzie na okolicznych górkach widać białe łachy śniegu.
122753
122754
122755
We wschodniej Turcji niektóre (raczej podrzędne) drogi remontowane są w ten sposób, że jako nawierzchnię sypany jest żwir, a następnie zalewany przez wielkie polewaczki czymś w rodzaju roztopionej smoły. Powoduje to związanie kamyków i tworzy się coś w rodzaju asfaltu. Na wierzch sypana jest znowu warstwa żwirku, który przez koła samochodów wkleja się w nawierzchnię, dzięki czemu opony nie kleją się do smoły. Ogólnie jazda po takiej drodze jest ok, gorzej jak trafiamy na dopiero co wysypany żwir, który nie jest nijak utwardzony. Na Harleyu jazda po takiej nawierzchni nie należy do wielkiej przyjemności :)
122756
122757
Po drodze trafiamy trochę posterunków policyjnych, ale udaje się je przejechać bez kontroli. Mijamy również piechurów w mniejszych bądź większych grupach ;)
122758
122759
122760
Spotykamy także swojsko brzmiące nazwy miejscowości ;)
122761
Po drodze przekraczamy Eufrat. Rzeka jak rzeka, ale sama nazwa brzmi trochę magicznie. Na niej zbudowana całkiem pokaźna tama, zamykająca zbiornik wodny. Przekroczenie tak ważnej rzeki uczciliśmy zjedzonymi na jej brzegu simitami.
122762
122763
Kilkukrotnie mijamy ludzi, którzy zdają się mieszkać w namiotach. Należy mieć tylko nadzieję, że tego rodzaju styl życia wynika z ich wyboru, nie zaś zmusiła ich do tego sytuacja ekonomiczna…
122764
122765
122766
Docieramy do Divrigi i od razu kierujemy się do meczetu Ahmeda Szacha oraz przylegającego do niego szpitala Melika Turan Melek. Jeśli wierzyć tablicy z opisem stojącej obok budynku, podobnej budowli nie ma w całej Turcji ani nawet w całym muzułmańskim świecie. Niestety, budynek jest w trakcie renowacji i nie da się do niego wejść, zaś najgorsze jest to, że przykryty jest czymś w rodzaju namiotu. Jedyne co udaje się zobaczyć, to niezwykle piękne portale drzwiowe.
122918
122919
122920
122921
122922
Samo miasteczko Divrigi to maleńka, ale bardzo klimatyczna mieścina. Poruszamy się starymi, brukowanymi uliczkami z rynsztokiem. Wydaje się, że czas zatrzymał się tu kilkadziesiąt lat temu. Widzimy dużo pustostanów. Z jednej strony żal, ale może trochę z tego powodu mieścina jest klimatyczna, brak zaś w niej nowych bezdusznych budynków z betonu i szkła…
122923
122924
122925
122926
Znaleźliśmy także budynek w którym zadaje się kiedyś była kancelaria adwokacka, ale zdaje się splajtowała…
122927
122928
Poszwendaliśmy się trochę po okolicy i okazało się, że w miasteczku jest hammam, czyli turecka łaźnia. Nie skorzystaliśmy jednak z jej usług, bo zbyt serio potraktowałem żart żony, że najlepsze co mnie tam czeka to wąsaty Turek, który będzie mydlił mi plecy :)
122929
122930
W jednym z pustostanów zastaliśmy takiego oto mieszkańca:
Niestety bał się nas i za nic w świecie nie chciał podejść.
122931
122932
Rozpoczęliśmy poszukiwania hotelu na nocleg. Hotel Kosu ma komplet, wobec tego śpimy w hotelu obok. Warunki raczej skromne, ale cena niewielka – 65TL. Z okna widok na maleńki meczet z minaretem oraz widniejącą w oddali na górce twierdzę. Pokój co prawda nie ma klimy, ale na zewnątrz nie było tragedii, więc powinno dać się wytrzymać. Pokój niestety nagrzany niemiłosiernie i mimo otwartych okien trudno zasnąć. Próbujemy przykryć się samym prześcieradłem, ale nadal to nic nie daje. Powietrze z zewnątrz wcale nie chłodzi, wręcz przeciwnie od okna leci cieplejsze. Po godzinie mam dość. Wychylam się przez okno, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. I wtedy ze zdziwieniem odkrywam, że na dworze jest całkiem chłodno, a gorące powietrze wali z… kaloryferów!
Oczywiście kurki pourywane i nie da się ich zakręcić. Poszedłem więc do recepcji i na migi przekazałem gościowi w czym jest problem. Także na migi obiecał załatwić sprawę. Ponieważ przez kolejne pół godziny nic się nie zmieniło, do recepcji poszła żona. Po jej interwencji kaloryfery zostały wyłączone, ale wraz z nim ciepła woda w całym hotelu ;) Trudno, rano umyjemy się w zimniej. Ważne, że da się spać!
122933
122934
Znów łagodne pasmo drogi wzięło nas w swoje objęcia. Pomykamy spokojnie pośród łagodnie pofalowanych, wyglądających na pluszowe górek. Słonko pięknie świeci, temperatura idealna do jazdy, bo ok. 19 -20 stopni. Postanowiliśmy napić się kawy, więc wdrapaliśmy się na górki, aby w skałkach schować przed wiatrem kocher. Pomimo dobrej osłony, woda nie chce się zagotować. Gazu jest sporo, więc o co chodzi? Może to wysokość robi swoje i gaz słabiej się pali? Nieważne! Jest pięknie!
122935
122936
122937
122938
122939
Jedziemy w kierunku Hasankeyf, miasta zamieszkanego od tysięcy lat, kolebki cywilizacji. Na naszej drodze mamy duże miasto Diyarbakir. Nie lubię dużych miast, bo w gorącym klimacie (jak tutaj) prawdopodobnym jest, że w korkach silnik zagrzeje się i trzeba będzie czekać aż ostygnie. Dokonane przeze mnie jeszcze przed wyjazdem do Algierii modyfikacje motocykla na razie pozwalają tego uniknąć, więc mam nadzieję, że będzie dobrze. Poza tym miasta i tak nie da się ominąć. Nie jest warte zatrzymania się w nim, nie znalazłem na jego temat nic dobrego. Ponoć (zupełnie jak nie w Turcji) jest tam dość niebezpiecznie.
122945
122949
Choć droga mija spokojnie i sielsko, niektóre obrazy nachalnie przypominają, że tu – we wschodniej Turcji, coś dzieje się pod skórą. Nie bez kozery mijamy tyle punktów kontrolnych z workami z piaskiem, tankietkami i wojskiem czy policją z długą bronią.
122950
Przez Diyarbakir droga idzie średnio – ruch duży, co rusz stoimy, nie ma jak ominąć stojących na światłach samochodów. Wjeżdżając do miasta uruchomiłem wiatrak chłodnicy, żeby już chłodził olej, zanim staniemy w korkach. Powoli przesuwamy się do przodu. Niestety na tyle powoli, że temperatura oleju osiąga magiczną cyfrę 115 stopni. Musimy stanąć i poczekać aż silnik ostygnie. Przy 120 stopniach olej traci swoje właściwości, więc nie możemy pozwolić, żeby ją osiągnął. Parkujemy przy sklepie i robimy postój. Może nasze miejsce przy ruchliwej, głośnej drodze w środku nagrzanego miasta nie jest najszczęśliwszym wyborem na piknik, ale nie ma wyjścia. Aby trochę się ratować pijemy zimną colę i młócimy lody. Szczęśliwie te ostatnie w Turcji są pyszne!
Po wystartowaniu ze świateł mam wrażenie, że gość za skrzyżowaniem chce się wciąć do ruchu jeszcze przed nami, ale oceniam, że bardzo trudno będzie mu zdążyć. Myślę sobie: spokojnie, jesteś kilka tysięcy kilometrów od domu. Odpuść gaz, przecież nigdzie się nie spieszysz. W razie czego lekko zahamujesz i gość wjedzie.
Ale miałem nosa!
Facet wpasowuje się przede mnie zupełnie jakby nie widział motocykla. Naciskam hamulce, motocykl zwalnia.
Nagle wstrząs, zamiast zwalniać – przyspieszamy, wpadamy w bok wjeżdżającego przed nas samochodu.
Usiłuję mimo wszystko utrzymać motocykl w pionie i wytracić prędkość. Odpycham się od samochodu przed nami, upadamy.
Sędzia znaczy Dred zmieniasz moto do wycieczek czy dalej lubisz Harleya ? :)
Ja każdego szanuje czym chce jeździć na wytrysku czy gaźniku. ;)
Lubię Cię czytać.
Dzięki za miłe słowa!
Fajnie widzieć, że ktoś czyta to co napisałem, zaś jeszcze przyjemniej usłyszeć, że własna pisanina sprawia przyjemność :D
Sędzia znaczy Dred zmieniasz moto do wycieczek czy dalej lubisz Harleya ? :)
Ja każdego szanuje czym chce jeździć na wytrysku czy gaźniku. ;)
Bardzo rozsądne pytanie! Ale pozwól, że odpowiem na nie pod koniec opowieści. :umowa:
Bardzo rozsądne pytanie! Ale pozwól, że odpowiem na nie pod koniec opowieści.
:Thumbs_Up::)
Ten Twój Harry ma standardowe zawiechy , za twardy nie jest ?
:Thumbs_Up::)
Ten Twój Harry ma standardowe zawiechy , za twardy nie jest ?
Zawieszenie standard. Na normalne, przyzwoitej jakości asfaltowe drogi jest super wygodne. Nie jest twardy, ale też nie "kanapowy".
Tył ma możliwość pewnej regulacji, bo są to amortyzatory olejowo- gazowe. Zwykły zawór jak w kołach i można powietrza dać ciut mniej lub więcej. Jednak do tego jest specjalna malutka pompka (mniejsza od rowerowej), bo samochodową istnieje ryzyko wydmuchania uszczelniaczy. Ja ustawiłem na wartość średnią i nie widzę potrzeby zmiany.
Z przodu jedyna możliwość regulacji to zmiana oleju na gęstszy. Kiedyś spróbowałem i szybko zmieniłem na standardowy - H-D Fork Oil E.
Jednak skok zawieszeń jest raczej niewielki, więc na drogach gorszej jakości jazda jest po prostu mordęgą.
Dredd - to są te mniej pozytywne wibracje po prostu ;)
Dawaj dalej, bo przerwałeś w takim momencie, że mnie ciekawość skręca co potem...
Dawaj dalej, bo przerwałeś w takim momencie, że mnie ciekawość skręca co potem...
W okolicy weekendu coś skrobnę. Obiecuję. :)
W okolicy weekendu coś skrobnę. Obiecuję. :)
Do weekendu mamy czekać, żeby się dowiedzieć czy przeżyłeś spotkanie z Tofas(z)em?
:)
Czyta się :Thumbs_Up:
Jednak to FAT, a nie podróże kształci!
Tyle razy widziałem Tofasy, a aż do tej pory myślałem, że to Talboty :D
Skoro jednak żyjemy, mogę pisać dalej.
...
Na szczęście prędkość była nieduża…
No tak! Nigdy nie lubiłem ślamazarnej jazdy, a teraz coś mnie podkusiło! I od razu kara!
Próbuję oszacować straty: Ani nic się nie stało, w ostatnim momencie jak gdyby nigdy nic – po prostu zeskoczyła z motocykla ;) Mnie natomiast trochę boli noga, ale chyba tragedii nie ma. Podciągam spodnie…
Jednak nie jest dobrze – z przodu piszczeli mam bulwę wielkości mandarynki. Ponieważ tam nie ma mięśnia, a więc nie mógł napuchnąć. Jedyne co przychodzi do głowy to złamanie. Z drugiej strony – pocieszam się - złamanie powinno solidnie boleć.
W międzyczasie zrobiło się zbiegowisko, przyjechała karetka i policja. Mnie zabrali do szpitala na prześwietlenie, a Ania została z motocyklem.
Podchodzi do niej dwóch policjantów ważących razem może ze 120 kilogramów. Pokazują, żeby dała im kluczyki i mówią, że zaprowadzą Harleya do warsztatu (dało się wychwycić słowo sanayi, co – jak już wiemy – oznacza warsztat).
- O.K. Ale tylko do autoryzowanego warsztatu Harley – Davidson. (Już wiemy, że najbliższy jest w stolicy, czyli jakieś 1000km stąd :D.)
W takim razie dają do zrozumienia, że chcą zjechać motocyklem z drogi i ponownie proszą o kluczyki.
- Nie mam. Motocykl trzeba zepchnąć.
Pokazują, żeby zepchnęła. Prychnęła tylko i narysowała im w notesiku, który nosi przy sobie na potrzeby „rozmów rysunkowych" dziewczynkę z napisem 50 kg i motocykl z napisem 390 kg. Trochę się zdziwili, ale zabrali się sami do przepychania. Przypilnowała tylko, żeby przy podnoszeniu nie narobili więcej szkód. Motocykl postawili przy chodniku i nie pozostało mojej małżonce nic więcej jak usiąść na krawężniku i poczekać aż wyjaśni się co ze mną. Ponieważ na Harleyu był cały nasz „dobytek” trzeba było go pilnować, zwłaszcza w Diyarbakir – ponoć najniebezpieczniejszym mieście w Turcji. Wbrew oczekiwaniom otaczający gapie byli raczej mili – Ania dostała od kogoś wodę, jabłko, słodycze. Pytali, czy czegoś jej nie potrzeba. Jednak z jakiegoś powodu policjanci nie bardzo dopuszczali do niej osoby postronne.
Kierowca golfa, który wjechał nam w tył zażartował, że nie ma ubezpieczenia, co okazało się ponad jej siły. Wydarła się na niego, że lepiej dla niego, żeby jednak je miał, bo chyba go zabije.
Jeden z policjantów, który właśnie przyjechał lepiej władał angielskim, starał się ją pocieszyć.
- Spokojnie, twój mąż zaraz wróci ze szpitala. Mam żonę Polkę, zobacz – tu w telefonie mam jej zdjęcie.
- Na pewno! Każdy może takie zdjęcie ściągnąć z internetu!
- A powiedziałaś: „kurwa mać”?
Ten argument ją przekonał :) Gość musiał mówić prawdę!
123059
123060
Po zrobieniu prześwietlenia nogi okazało się, że nie mam żadnego złamania, co bardzo mnie ucieszyło. Jedynym zaleceniem było okładanie nogi czymś zimnym. Wobec tego policja odwiozła mnie ze szpitala do Ani czekającej przy motocyklu.
Pierwszy raz w życiu jechałem samochodem opancerzonym :)
Jeśli chodzi o wozy policyjne - we wschodniej Turcji jest to normą – albo tankietki, albo samochody opancerzone. Normalnych znanych nam z Polski samochodów policyjnych nie widujemy.
Oglądamy motocykl: z racji skrzywionej kierownicy nie było pełnego skrętu, ale jechać się dało. Harley to twardy sprzęt!
123061
Musieliśmy złożyć zeznania, więc pojechaliśmy na komendę. Tłumaczenia, spisywanie protokołów, etc. Finalnie zeszło do późnego wieczora. Policjanci zaoferowali się, że odwiozą nas do hotelu, a jutro rano zobaczymy co dalej. Harley zostaje na parkingu policyjnym. Tymczasem zaś zapraszają nas na herbatę do siebie!
Zajeżdżamy do ogrodzonego solidnym murem i zasiekami z drutu kolczastego osiedla. Otwiera się brama, zaś po sprawdzeniu tożsamości – chowa się w jezdni zapora przeciwczołgowa. Tak mieszkają policjanci w Diyarbakir. Osiedle to takie „mini miasteczko”: mają coś a’la knajpka na świeżym powietrzu, własną halę sportową.
Siedzimy, pijemy herbatę, śmiejemy się. Super ludzie. Dobrze nam robi, że chwilowo nasze myśli odrywają się od samego wypadku.
Mamy okazję poznać motocyklowy oddział Policji - jeżdżą GS-ami 1200. Wszyscy są dla nas bardzo mili – robimy sobie wszyscy pamiątkowe zdjęcie.
123062
Jednak wszystko co dobre – musi kiedyś się skończyć. Czas udać się na spoczynek – na dziś mieliśmy dość wrażeń. Ponieważ powiedzieliśmy, że chcielibyśmy zobaczyć rzekę Tygrys, po drodze chłopaki zawożą nas do fajnej knajpki nad samą wodą. Wypijamy po jakimś napoju, czy po prostu czaju.
123063
123064
Mieliśmy namiary na kilka hoteli w centrum, ale policjanci za żadne skarby nie chcieli się zgodzić na żaden z nich.
- To jest niebezpieczne miasto. Codziennie dochodzi tu do zabójstwa. Zawieziemy was do bezpiecznego hotelu.
Niestety, bezpieczny to dobry, a co za tym idzie, także drogi hotel. W pierwszym cena kilkakrotnie przekraczała nasz budżet, więc pojechaliśmy do innego. Także nie był tani. Chłopaki zagadali w recepcji i dostaliśmy taki rabat, że zmieściliśmy się w założonym budżecie :)
Warunki naprawdę fajne. Normalnie bardzo ucieszylibyśmy się z takiego lokum, ale nastroje – siłą rzeczy - mamy minorowe. Pomimo, że jest już po północy i jesteśmy naprawdę zmęczeni, sen nie przychodzi od razu.
I co z tą bulwą wielkości mandarynki? Domyślam się, że kości całe..?!
Nie ciekawie tak dostać w d..pę pare kkm od chałupy ale przynajmniej trafiliście na prawdziwych policjantów . Pisz Waść dalej . :)
I co z tą bulwą wielkości mandarynki? Domyślam się, że kości całe..?!
Nic złamanego nie miałem, ale skąd ta bulwa to pojęcia nie mam.
W szpitalu powiedzieli tylko, że jest ok i należy robić zimne okłady.
Żałuję jedynie, że nie zrobiłem zdjęcia. :)
Bulwa sama zeszła? Po jakim czasie?
Nie mam pojęcia w jaki sposób tak załatwiłem nogę. Raczej nie znalazła się pomiędzy gmolem a samochodem, bo gmol jest za bardzo z przodu.
Musiałbym przemieścić się sporo do przodu, a raczej cały czas siedziałem.
Ale pewien to nie jestem. :dizzy:
Bulwa na nodze "rozlała się" na piszczel i po ok tygodniu prawie śladu po niej nie było.
W sumie sama zeszła. Lekarze zalecali przykładać czymś zimnym, ale weź to zrealizuj podczas podróży motocyklowej :)
Widać emocje nadal działają, bo budzimy się wcześnie. Anię plecy bolą tak bardzo, że zaczynamy zastanawiać się, czy podczas wypadku nie uszkodziła sobie kręgosłupa. Dochodzimy do wniosku, że może być to wynik spięcia i stresu. W końcu nie przypomina sobie, żeby uderzyła w żaden z samochodów.
Umówiliśmy się z policjantami, że odbiorą nas z hotelu i zawiozą do komisariatu, gdzie czeka na nas Harley. Oczywiście są o umówionej godzinie. Uśmiechnięci, serdeczni.
Pojechaliśmy na komisariat, odebraliśmy motocykl. Policjanci zastanawiają się jak nam pomóc.
- Możecie skorzystać z policyjnego warsztatu, gdzie serwisowane są nasze GS-y. Jednak dziś jest dzień wolny i warsztat nieczynny i nie ma kto wam naprawić motocykla.
- To żaden problem! Jeśli tylko będziemy mieli kawałek miejsca i podstawowe narzędzia dam sobie radę sam. Klucze calowe, które niezbędne są w Harleyu i tak mam ze sobą.
Wobec tego pojechaliśmy do warsztatu – na to samo strzeżone, ufortyfikowane osiedle co wczoraj. Zabrałem się wobec tego do oceny strat w motocyklu – oceniając spokojnie nie ma takiego dramatu, jak przypuszczaliśmy. Poprzekręcane manetki ani skrzywiona i przestawiona kierownica nie powyrywały kabli biegnących wewnątrz niej, wszystko działa. Nie widać żadnych pęknięć, wybrzuszeń, czy naprężeń na ramie. Do wymiany kierownica, tylny błotnik, lampy, kierunkowskazy, może jakieś mocowania błotnika. Do tego lightbary przednie i jedno światło, ramka reflektora głównego, obrysówka na błotniku i sam błotnik. Trzeba sprawdzić mocowania kufrów i kilka innych elementów. Trochę części chromowanych jest powyginanych bądź porysowanych.
Teraz skupiamy się na poluzowaniu mocowania kierownicy i ustawieniu jej na ile to możliwe prosto. Aby to zrobić trzeba zdjąć lightbary i wielką, chromowaną obudowę przedniej lampy. Mam nadzieję, że śruby mocowania kierownicy się nie pokrzywiły, bo są calowe i nie sposób zastąpić ich metrycznymi.
Szczęśliwie prace posuwają się do przodu. Mamy tylko podstawowe klucze calowe, więc nieraz nie jest łatwo, ale z pomocą Ani daję radę :)
123416
Finalnie udało się doprowadzić motocykl do stanu pozwalającego na dalszą jazdę nim. Kierownica jest krzywa, ale nie na tyle, żeby nie dało się jechać. Kilka elementów trochę poprostowałem, a stłuczony klosz kierunkowskazu tylnego został dorobiony z pomarańczowej miednicy ;)
Podczas jazdy okaże się, czy rama nie jest skrzywiona na tyle, że nie da się jechać bądź np. nie ścina którejś z opon czy np. pasa napędowego.
Kiedy ja działałem z Harleyem Ania poszła do toalety. Zaprowadził ją tam jeden z chłopaków. Przechodzą obok hali sportowej z powybijanymi szybami, wywalonymi drzwiami i ogromnym bałaganem na parkiecie. Było tam wszystko: kawałki szkła, cegieł, belek i gruba warstwa kurzu.
- Wygląda, jakbyście nie korzystali z tej hali za często.
- Tak. Tydzień temu był zamach bombowy. Zginęło kilku chłopaków.
…
Teraz było oczywiste, dlaczego tak duża waga przykładana jest przez policję do bezpieczeństwa. Wygląda na to, że nie są przewrażliwieni na tym punkcie.
Skończyłem prace przy motocyklu. Wyjeżdżając z osiedla widzimy zaparkowanych kilka tankietek oraz samochodów opancerzonych. Szkoda, że nie poprosiliśmy, żeby pokazano nam jak tankietka wygląda od środka.
Jedziemy. Jest sobota, ruch niewielki. Jadę ostrożnie, wbijam kolejne biegi bacznie obserwując zachowanie Harleya i przyzwyczajając się do krzywej kierownicy. Jest ok. Nawet przy znacznej prędkości motocykla nie ściąga po puszczeniu kierownicy, nie łapie żadnych podejrzanych wibracji, itp. Niemniej nie możemy kontynuować naszej podróży, musimy wracać, żeby zdążyć sprawdzić czy nie ma poważnych uszkodzeń i musimy zmieścić się w czasie 30 dni od wyjazdu. Specjalnie na Turcję mamy wykupione dodatkowe auto- casco i jeśli nie będzie potrzeby z niego korzystać, trzeba wypowiedzieć umowę w ciągu 30 dniu. W ten sposób ubezpieczyciel zwróci mi składkę roczną, pomniejszoną o 1/12. A bój toczy się o około 4500zł, więc decydujemy się na trochę wcześniejszy powrót. Jeśli naprawa zamknie się w ok. 5000 złotych nie warto korzystać z ubezpieczenia ze względu na utratę zniżek. Ale jeśli w motocyklu wyjdzie jakaś poważna wada, wtedy trzeba skorzystać z pieniędzy ubezpieczalni. A tego nie wiemy.
Teoretycznie – za szkodę powinien zapłacić ubezpieczyciel sprawcy, ale z tym wiadomo – może być różnie.
Trudno. Wracamy. Staramy się mimo wszystko cieszyć tym, co oferuje nam dalsza podróż. Obserwujemy mijane krajobrazy i rozmawiamy o Turcji. To wielki, piękny kraj, oferujący bardzo dużo zróżnicowanych doznań. W sumie jest tu wszystko: morza, piękne góry, równiny, wspaniała przyroda. W sumie czego dusza zapragnie: zarówno duch orientu jak i starożytnej Grecji (Milet, Efez, Troja to miasta leżące dziś w Turcji). To tu mamy okazję zobaczyć na własne oczy co kryje się za magicznymi nazwami znanymi jedynie z podręczników historii: Tygrys, Eufrat czy Hatussas – stolica Hetytów. Widzieliśmy palmy, bananowce, rośnie tu bawełna, ryż. Nie ma tu jedynie pustyni. Właśnie w momencie w którym toczymy te dyskusje naszym oczom ukazują się następujące krajobrazy:
123417
123418
123419
Może nie jest to bajeczny erg z miękkimi, uformowanymi z piasku górami, ale chyba można nazwać to, co widzimy hamadą – pustynią kamienistą. Chyba musimy zweryfikować nasze poglądy!
Jadąc niespiesznie – jak zawsze Harleyem – rozmyślamy trochę o przeszłości, tym co nas spotkało ale i przyszłości. Gdzie pojedziemy za rok? Nie bardzo mamy pomysł. Jeśli Iran nadal utrzyma przepisy o zakazie poruszania się większymi motocyklami niż 250 centymetrów, będzie lipa. Europa będzie zawsze dostępna, więc ją pozostawiamy na emeryturę, a nas interesują kraje mniej dotknięte straszną globalizacją.
A co moglibyśmy zobaczyć skręcając w taką drogę?
123420
Choć takie myśli bardzo trudno dopuszczam do świadomości, zaczyna w głowie kiełkować myśl o zmianie motocykla. Każdy harleyowiec doskonale zna powiedzenie przypisywane członkom Hells Angels: lepiej mieć siostrę w burdelu, niż brata na japońcu.
Dzielę się swoimi przemyśleniami z Anią. Bardzo lubi Harleya. Wzdycha, ale nie mówi: nie.
Kilometry tymczasem umykają pod kołami, a znajomy od prawie 20 lat dźwięk silnika miło brzmi w uszach. My zaś mijamy całkiem przyjemne krajobrazy.
123421
123422
My zaś w promieniach zachodzącego słońca zbliżamy się do miasta Gaziantep – stolicy upraw bawełny.
123423
Nocleg wypada w pierwszym napotkanym hotelu. Zależy nam na w miarę szybkim powrocie.
Jedziemy przez miasto Aksaray, gdzie można zobaczyć taki oto osobliwy pomnik:
123424
123425
Następnego dnia czeka nas nieplanowana atrakcja na trasie: różowe jezioro – Tuz Golu.
123426
123427
123428
Chyba wytrącająca się z jeziora sól ma dobroczynne właściwości sądząc po ilości ludzi.
123429
Dalej kierujemy się na Ankarę i Istambuł. Dobrze, że stolica, która liczy ponad 5 milionów ludzi ma obwodnicę z prawdziwego zdarzenia. Choć widać miasto, ruch nawet dobrze się nie zagęszcza.
123430
22 lipca.
Objeżdżamy Istambuł obwodnicą. W okolicy muszą być jakieś przetwórnie, bądź przepompownie ropy, bo strasznie śmierdzi.
124119
124120
Przekraczamy Bosfor.
124121
124122
Mijamy Edirne i wjeżdżamy do Bułgarii. Wydawałoby się, że otaczająca nas rzeczywistość powinna być bardziej uporządkowana – w końcu wjechaliśmy do kraju Unii Europejskiej, zaś wrażenia są dokładnie odwrotne.
Do tego pogoda także ma zamiar się zepsuć.
124124
124125
Powoli mijany krajobraz zaczyna robić się bardziej swojski :)
124126
Tylko pola słoneczników wskazują, że jednak nadal jesteśmy na wakacjach, a do domu jeszcze trochę kilometrów zostało.
124127
Ale folklor jest :)
124128
Wieczór w Serbii okazał się bardzo malowniczy.
124129
Droga w Serbii idzie szybko. Jedziemy oczywiście autostradą wiodącą przez cały kraj. Obecnie jest to nowa droga o niezbyt dużym natężeniu ruchu. Pamiętamy, gdy 10 czy 11 lat temu jechaliśmy tą drogą – była to „ekspresówka” o jednej jedni i szerokich, asfaltowych poboczach, na które zjeżdżało się, gdy ktoś chciał nas wyprzedzić.
Jednak – z nieznanych nam przyczyn – nagle znaki kierują na objazd i zjeżdżamy z autostrady na zwykła drogę. Prędkość zdecydowanie spada, ale jest za to urokliwie. W ten sposób pokonujemy kilkadziesiąt kilometrów.
124130
Po powrocie na autostradę spotykamy „polski” akcent :)
124131
Nawijanie kilometrów ma to do siebie, że nie jest zbyt absorbujące, stąd mamy miejsce na rozmyślania. Mnie chodzi po głowie pomysł zmiany motocykla, o czym – jak się okazuje – także myśli Ania. Rozmawiamy o tym i zaczynamy nie tylko dopuszczać do siebie taką myśl, lecz rozważać plusy i minusy takiego rozwiązania.
Harley zaś zachowuje się poprawnie. Jazda z prędkościami autostradowymi także nie ujawniła żadnych niepokojących objawów. Od wyjazdu z Diyarbakir pokonaliśmy ponad 2,5 tysiąca kilometrów. Myślę sobie: skoro przy takim dystansie nic się nie dzieje, to dalej także że nie będzie się działo. Chodzi mi głównie o skrzywienie ramy bądź wahacza. Szczęśliwie w samochód przed nami nie uderzyliśmy kołem przednim, lecz lampą, lightbarem błotnikiem i podłogą, zaś z tyłu uderzenie przejęły: błotnik, stelaże kufrów i relingi.
Wobec tego zapada decyzja, że do naprawy nie będzie konieczne uruchamianie ubezpieczenia auto-casco, lecz wykonam ją za swoje środki.
Ma to dla nas w tym momencie takie znaczenie, że pozostałe 2-3 dni urlopu możemy poświęcić na posiedzenie na węgierskich basenach termalnych. Wobec tego zadekowaliśmy się w miasteczku Gyula w pobliżu granicy. Kwatera trafiła nam się co najwyżej „średnia”, ale na 2 dni wystarczająca.
Moja noga także wyglądała lepiej – nie było prawie już opuchlizny, zostały tylko kolorki.
124132
Odsapnęliśmy trochę i w sobotę 26 lipca udaliśmy się w ostatni etap naszej podróży. Na Słowacji znowu przejeżdżaliśmy obok malowniczych ruin zameczku, do których już tyle razy obiecywaliśmy sobie wejść. Tym razem również się nie udało…
124133
Chcesz rozśmieszyć Boga? Powiedz mu o swoich planach.
Nasza wycieczka dała nam jasno do zrozumienia, jak niewiele nieraz zależy od nas. Nawet samo pisanie relacji z niej nie było do końca moją decyzją: siedziałem na kwarantannie i tylko dzięki temu udało mi się uporządkować notatki i nagrania Ani oraz zdjęcia. Bez tego nic bym nie napisał!
Początkowo zastanawiałem się czy jestem fair w stosunku do Was - czytających nadając relacji tytuł: „Iran 2019”, zamiast „niedoszły” czy „nieudany” Iran. Doszedłem jednak do wniosku, że dzięki temu będziecie mogli trochę wejść w nasze buty, łatwiej zrozumieć gorycz zawodu, jaki był naszym udziałem z racji nie wpuszczenia nas do tego pięknego kraju.
A zasadniczo był on bardziej moim udziałem. Ania łatwiej przełknęła gorzką pigułkę i cieszyła się podróżą po wschodniej Turcji. Ja natomiast nie umiałem. Kilka dni musiało minąć, żebym zaczął w pełni czerpać z naszej podróży. Ale wtedy znów los zadecydował za nas :)
A dlaczego ostatnia podróż Harleya?
Otóż w drodze powrotnej zapadła decyzja o zmianie motocykla. Dla H-D dostępne są tylko drogi asfaltowe i to tylko te dobrej jakości. Zaś świat (zwłaszcza ten który nas zaczyna interesować) to także gruntówki. Z bólem serca, ale trzeba znaleźć inny sprzęt. Taki, którym będzie dało się pojechać choćby do Mauretanii, na jedwabny szlak czyli do Stanów, czy nawet w co bardziej malownicze zakątki Gruzji. Dzięki niemu, mamy nadzieję otworzą się dla nas takie kierunki jak wschód (Ukraina, Rosja), który – z racji asfaltów słabszej jakości – dotychczas był dla nas zamknięty.
Żegnaj Harleyu!
To było piękne wspólne 20 lat!
Piękna Relacja.
Dzięki, wspaniale się czytało i oglądało.
Dzięki Dredd :):Thumbs_Up:
Dzięki Dredd! Zapamiętam ta relacje. Mega wyjazd i czekam na następne.
Dredd to co kupiłeś, pochwal się . :)
Rafał_RD
28.04.2023, 08:43
W '97 roku jak kupiłem hondę (GL500) to od kolegów na każdym kroku słyszałem ten tekst o siostrze w burdelu i bracie na Hondzie...a wracając do Twoich planów na zmianę moto, rozumiem że już postanowione będzie Japonia;)?
O nowym sprzęcie miałem pisać przy okazji kolejnego wyjazdu, ale skoro pytacie, powiem wcześniej :)
Założenia były proste: dla dwóch osób, względnie wygodny, umożliwiający przejazd drogą gruntową.
Poczytałem forum i wyszły 2 typy:
- nowa Afryka: rdzewiejące ramy, problemy ze szprychami, itp. itd,
Przewaliłem przez 2 dni cały temat i aż mnie głowa rozbolała!
- BMW GS.Tu nie miałem już siły czytać, ale skoro na FAT opisuje się na blisko 1000 stronach: "Dlaczego lubię BMW?" to ten motocykl musi być super.
Więc padło na GS 1250 :D
:Thumbs_Up: :D
Ważne co by kierownik był zadowolony, reszta się nie liczy.
muszel72
29.04.2023, 16:41
Do podróżowania w dwie osoby zdecydowanie lepszy wybór niż Afra.
Jak chwalimy swoje to V4 możecie po ma chać :D
vBulletin v3.8.4, Copyright ©2000-2025, Jelsoft Enterprises Ltd.