View Full Version : MSZ Radzi: Nie podróżuj! czyli Harleyem po Saharze (15.VII- 24.VIII 2018)
Wyglądając za okno stwierdzam, że jest już wystarczająco zimno, aby czytanie relacji z wyjazdów było bardziej prawdopodobne niż jazda motocyklem. Postanowiłem coś skrobnąć na długie wieczory. Czasu więcej – więc i relacja obszerna. Jeśli ktoś ma ochotę trochę poczytać, zapraszam.
Stawiam tylko jeden warunek – poproszę o informację zwrotną. Szczególnie, jeśli coś się nie podoba. Za długo, bezpłciowo, zbyt patetycznie – proszę walić śmiało. Nie chodzi i o to, żebym ja się napracował, a czytający męczył czytając.
Tym razem chciałbym zabrać Was w podróż, którą odbyliśmy po Algierii na przełomie lipca i sierpnia 2018 roku. Wiem, że nie jest to oblegany kierunek na wakacyjne wojaże, ale mimo to może kogoś zainteresuje ;)
Uprzedzam, jednak, że podróż będzie długa i męcząca.
Liczę jednak, że warto się w nią wybrać.
Ale od początku.
Inspirację do wyjazdu znalazłem – a jakże - na jednym z forów motocyklowych. Była dość lakoniczna, a zasadniczo to tylko krótkie hasło: Ajn Salah. Jak się okazało – to oaza/osada leżąca na Saharze.
Gość, który to napisał był wcześniej na pustyni syryjskiej. Od razu w głowie pojawiło mi się pytanie: Czemu znowu go ciągnie do tego pustkowia? Post był jednak sprzed ośmiu czy dziewięciu lat, a Kyllera nie było dawno na forum i nie udało mi się z nim skontaktować.
Myśl o podróży do Ajn Salah drążyła jednak mój umysł, z czego nie zdawałem sobie nawet sprawy…
W międzyczasie udało nam się „liznąć” co nieco Sahary czy to w postaci Erg Chebbi niedaleko Merzougi w Maroku czy jadąc do Al Ujun na Saharze Zachodniej.
Niemniej jednak to wystarczyło, żeby się zakochać. W pustyni.
By wywołać coraz bardziej przemożną chęć powrotu na nią.
Jest w niej coś nieopisywalnego. To na pustyni powstały największe religie świata. Modlił się na niej Jezus. To na niej Muhammadowi został objawiony Koran.
Sahara jest zaś największą wśród pustyń.
Zatem najlepsze dopiero przed nami!
Spieszę z wyjaśnieniem, że liczba mnoga, którą używam oznacza: ja i moja żona Ania (vel Żaba), bowiem wszystkie dalsze podróże na motocyklu odbywam z nią. I tylko z nią.
Decyzja
113109
Wyjazd do Algierii wiązał się z pewnym ryzykiem. Nasze MSZ odradzało podróż do tego kraju. Wieloletnia wojna domowa, która zakończyła się raptem kilkanaście lat temu prowadzona była z radykałami muzułmańskimi. Wiedziałem już, że skończyła się amnestią dla tych z terrorystów, którzy złożą broń. Oznacza to, że ci ludzie nadal są na wolności. Zdawałem sobie sprawę, że w 2013r. w Ajn Amenas podczas odbijania rafinerii z rąk terrorystów zginęło kilkadziesiąt osób, miałem świadomość, że nadal zdarzają się porwania, czy odosobnione zamachy terrorystyczne, jak w Konstantynie w 2015r. Omówiliśmy to otwarcie z żoną. Statystycznie rzecz biorąc, nadal dużo bardziej realne jest, że zginiemy w wypadku samochodowym w Polsce, niż w ataku terrorystycznym. Poza tym on może zdarzyć się wszędzie: we Francji, Anglii, w Niemczech. Klamka zapadła - jedziemy.
Przygotowania
Jest zima roku 2016. Zacząłem wertować wszelkie dostępne w internecie relacje, usiłowałem nawiązać kontakt z ludźmi, którzy byli w Algierii, kupiłem wszystkie dostępne na rynku przewodniki. Co ja gadam?? Jakie przewodniki? Ostatni przewodnik po tym kraju wydany został w 2008 roku wyłącznie po angielsku i na ebayu jego cena to 100-200$. Coż… Nie ma przewodnika. Żadnego.
Nic to! Udało mi się porozmawiać z kilkoma osobami, które były w Algierii; w tym z Karoliną, która niedawno podróżowała z koleżanką stopem po tym kraju:
- Algierczycy są tak niesamowici, że od powrotu postanowiłam sobie, że każdemu będę rekomendować ten wspaniały kraj i ludzi. Pomogę Ci w czym tylko będę mogła!
Jak powiedziała - tak zrobiła. Podpowiedziała co i jak, pożyczyła mi nieosiągalne wydanie przewodnika Lonely Planet, oczywiście w języku angielskim.
Aby podróż uczynić pełniejszą, przeczytałem kilka książek o kulturze islamskiej oraz Saharze, które mogę śmiało polecić:
- „Umma” Alfred de Montesquiou,
- „ Tuaregowie z Sahary” Adam Rybiński,
- „Arabska wiosna. Rewolucja w świecie islamskim” Jorg Armbruster,
- „Kraje Maghrebu. Historia,polityka, społeczeństwo” Bruno Callies de Salies
- „Pod smaganiem samumu” Antoni Ferdynand Ossendowski,
- „Pod niebem Allaha” Stanisław Hadyna
- „Życie codzienne w muzułmańskim Paryżu” Marta Widy
- „Nie ma Boga oprócz Allaha : powstanie, ewolucja i przyszłość islamu” Aslan Reza
- „Tajemnice pustyni” Ibrahim Al- Koni,
- „Kobiety pustyni” Ana Tortajada,
- „Życie po arabsku” Emire Khidayer
Rozpocząłem żmudną procedurę uzyskiwania wizy, czyli: zaproszenie od Algierczyka, zaświadczenie z agencji turystycznej zarejestrowanej na liście prowadzonej przez Ministerstwo Turystyki Algierii o zapewnieniu opieki przewodnika. O szczegółach w stylu: wniosek, zdjęcia, opłaty czy ubezpieczenie koniecznie obejmujące transport zwłok do Polski, nawet nie wspominam.
Napisałem maile do agencji turystycznych w Algierii, czy zapewnią mi przewodnika.
Jak dowiadywali się, że potrzebuję opieki dla 2 osób i to tylko na kilka dni, to albo kontakt się urywał, albo nie podejmowali się wyzwania, albo walili ceny w stylu 450Euro za dzień.
- Może napisałeś do za małej ilości agencji – zapytuje żona. Do ilu wysłałeś maila?
- Do wszystkich.
Wreszcie - jest!! Jest!! Agencja, która zapewni nam przewodnika za cenę jaką (choć z trudem), ale jesteśmy w stanie przełknąć. Nareszcie!
Dobrze, bo w międzyczasie niepostrzeżenie nastała wiosna i najwyższy czas na złożenie wniosku o wizę.
Żona jak na skrzydłach pognała z kompletem papierów, w tym upragnionym, pisanym „szlaczkami” pismem z agencji turystycznej do ambasady i złożyła wnioski o wizę.
- Proszę czekać na telefon, że wiza jest do odbioru. Musimy dostać decyzję z Algieru.
Czekamy.
I czekamy.
Termin wyjazdu coraz bardziej się zbliża…
Po głowie coraz intensywniej zaczęła krążyć myśl, którą można streścić w lakonicznym zdaniu: „w d… pojedziemy, a nie do Algierii”.
Nadzieja jednak umiera ostatnia.
Dla pewności jednak został opracowany „awaryjny plan” wycieczki po Turcji.
Kilka dni przed terminem wyjazdu żona pojechała do konsulatu. Tam pan oświadczył jej oficjalnym tonem:
- Nie dostaliśmy zgody z Algieru, wobec czego nie możemy dać wizy.
- Trudno. In sza Allah – spontanicznie wyrwało się mojej Żabie.
Zwrotu tego nauczyliśmy się od Marokańczyków, a który to doskonale oddaje nastawienie muzułmanów do świata i zawierzenia swojego życia Bogu.
Na twarzy urzędnika ambasady zagościł szeroki uśmiech.
- Proszę próbować. Na pewno w przyszłym roku się uda. Tymczasem proszę przyjąć te foldery i zobaczyć jaka Algieria jest wspaniała, żeby za rok miała pani jeszcze większą ochotę tam pojechać!
Nie pozostało nic innego jak tegoroczne wakacje spędzić w Turcji. Okazały się one także bardzo ciekawe – ale o tym w odrębnej historii.
Nic jednak nie dzieje się bez przyczyny.
Podróż do Turcji uświadomiła mi, że Allah nad nami czuwał nie pozwalając wybrać się do Algierii. Motocykl nie był do tego gotowy. Upały w Turcji oscylujące w okolicy 40 stopni spowodowały, że podczas przejazdów przez zakorkowane miasta musiałem, często stawać, żeby silnik mógł ostygnąć.
Silnik Harleya chłodzony jest bowiem powietrzem i jedyne co go mogło uratować przed przegrzaniem to odpowiednio wczesne zatrzymanie, gdy na zamontowanym przeze mnie termometrze temperatura oleju zbliżała się do wartości granicznej :)
Przygotowania – podejście drugie
Tym razem poza „zwykłymi” czynnościami związanymi z uzyskaniem wizy, zabrałem się za modyfikacje w motocyklu, które pozwolą na w miarę normalną jazdę po Saharze.
O szczegółach w stylu zmiana klocków hamulcowych czy opony nie wspominam, bo to oczywiste.
113110
Mając kolejny rok na przygotowania stwierdziłem, że nauczę się podstaw arabskiego. Każdy kto był w obcym kraju wie, że znajomość choć kilu słów w rodzimym języku otwiera wiele serc (i drzwi). Kupiłem jakieś książki i kurs do samodzielnej nauki.
O matko!!
Wszystkie języki obce, z którymi miałem okazję dotychczas się spotkać to nic w porównaniu z arabskim. Ale do walki! Wiadomo, że się uda – trzeba tylko chcieć i nad tym pracować. Stwierdziłem, że po nauczeniu się alfabetu (tzn. czytania i pisania) pójdzie już z górki. Nie poszło…
W arabskim każda litera posiada 4 formy w zależności gdzie w wyrazie leży: inna jest na początku, w środku, na końcu wyrazu, inna jako samodzielna forma. Niezmiernie łatwa jest też ich wymowa niektórych: np. litera „ajn” to: „dźwięk spółgłoskowy przypominający próbę wymówienia „a” przy jednoczesnym połknięciu śliny” :)
Gdy opanowałem pisownię, uświadomiłem sobie, że najtrudniejsze wcale nie za mną, lecz nadal przede mną…
Niemniej jednak paru słów udało się nauczyć, co później procentowało… napadami śmiechu słuchających mnie :)
Wiza.
Tym razem ja zaniosłem paszporty do ambasady. Po umówionym czasie poszedłem je odebrać – miałem nadzieję - wraz z wizami. Stary cap, a czułem się jak uczniak przed ważnym egzaminem, albo jak dziecko rozpakowujące prezent wyciągnięty spod choinki, kiedy jeszcze nie widać, czy w środku jest ulubiona zabawka.
Celowo nie dowiadywałem się wcześniej, bo wierzyłem, że się uda.
Po chwili dzwonię do żony, która odebrała zanim jeszcze telefon zdążył wydać z siebie jakikolwiek dźwięk:
- Mam!! Jedziemy!
- Hurra!
Radość ogromna. W sumie nie jestem w stanie powiedzieć, kto cieszył się bardziej: żona czy ja.
Szybko zarezerwowaliśmy prom, choć na dostanie kajuty było już za późno. Pozostało nam spanie na fotelach. I tak cieszyliśmy się jak dzieci, że płyniemy.
Mówiąc szczerze, to z promem też nie było łatwo. O kupnie biletów przez stronę typu „Aferry” można tylko pomarzyć. Tylko bezpośrednio od Algerie Ferries. Komunikacja z przewoźnikiem odbywa się po francusku, a umiemy tylko kilka słów. Wysłany pierwszy, drugi, trzeci. Nikt nie odpisuje. Dopiero Żaba znalazła jakąś agencję we Włoszech, która za jedyne 20 euro prowizji załatwiła bilety.
Do wyjazdu zostało 2 tygodnie. Jestem cały podekscytowany, już nie mogę się doczekać!
Tymczasem naszego psa coś boli. Ucisk na rdzeń kręgowy, odcina łapy. Konieczna operacja – mamy na to 24 godziny. Wszystko się udało, zwierz powoli wraca do zdrowia. Rusza rehabilitacja. Przednie łapy działają, tylne zaczynają, pies powoli uczy się wstawać. Tymczasem jutro powinniśmy ruszać.
Ale… jak zostawić samą tę naszą 3-kilogramową puchatą kupkę nieszczęścia?
Ania płacze, nie chce jechać. Dla mnie też nie jest to łatwa decyzja. Wiemy, że pies będzie pod dobrą opieką moich rodziców i nic mu nie będzie.
Jednak decydujemy się na wyjazd.
24 lipca
Nadszedł dzień wyjazdu.
- Bi ismi Allahi ar-rachmani ar-rachim.
Tym sformułowaniem muzułmanie rozpoczynają każdą czynność, w tym podróż. Znaczy ona mniej więcej: W imię Boga miłosiernego, litościwego.
Także i my rozpoczęliśmy naszą podróż.
Płynęliśmy z Genui we Włoszech, do której mieliśmy do pokonania ok. 1750 km zasadniczo samymi autostradami. Startujemy wcześnie rano. Początkowo idzie dobrze. Nawet się nie obejrzeliśmy jak mignęła tablica z napisem „Bundesrepublik Deutchland”. Jak na ironię, ilość remontów na autobanach w Niemczech spowodowała, iż najszybciej pokonaliśmy drogę w Polsce ;) Później szło już trochę wolniej. Nieraz, w szczególności na wysokości dużych miast na autostradzie tworzyły się korki. Patrzę, a samochody stoją lub suną żółwim tempem. Próbować pasem awaryjnym? Tu może nie być łatwo dogadać się z policją… Nie bardzo wiem co robić, ale zauważyłem, że kierowcy na lewym i środkowym pasie sami elegancko rozjeżdżają się, pozwalając mi przejechać. Ależ oni domyślni i kulturalni ;) Myślę sobie, że taki poziom empatii to tylko w tym kraju… Muszą lubić tu motocyklistów ;)
Przeciskanie się w korku idzie nieźle, jednak utrzymuję prędkość relatywnie niską. Jeśli ktoś na sygnale pojechałby tym korytarzem, wetnę się niepostrzeżenie w kolejkę samochodów i po problemie.
Pierwszy nocleg wypadł w sielskiej okolicy w Raichu. Miejscówki w Europie zarezerwowaliśmy wcześniej, żeby nie tracić czasu na szukanie i robić przyzwoite przebiegi. Czasu co prawda mamy dużo, bo ponad dwa dni, ale dzięki temu będziemy jechać spokojnie i bez napinki. Spóźnić się na prom nie możemy nawet kilka minut…
Jesteśmy w Niemczech. Tego dnia pokonaliśmy 854km.
113111
Niedawno, jadąc przez Mali zastanawialiśmy się jak wygląda sytuacja w Algierii, bo jakaś cisza wokół niej zapadła i jak jest z możliwością skrótu przez nią do Europy (śladem Cizi Zyke ;) )...reasumując; Będę pilnym czytelnikiem tego wątku:)
Ale historia.
Gratuluję profesjonalnego podejścia do tematu podróży po danym kraju.
I zamieniam się w słuch.
Mój wymarzony kierunek, czyta się...
(śladem Cizi Zyke ;) )...
a myślałem, że tylko ja czytam takie "chore" książki !! :D:D:D:D
Zapowiada się bardzo ciekawa relacja!
Zatem najlepsze dopiero przed nami!
Spieszę z wyjaśnieniem, że liczba mnoga, którą używam oznacza: ja i moja żona Ania (vel Żaba), bowiem wszystkie dalsze podróże na motocyklu odbywam z nią. I tylko z nią.
Na tę okoliczność ja mam takie wytłumaczenie:
To nic, że parę lat minęło...zawsze jedziemy z Aśką w podróż poślubną!
Bo każda nasza podróż po ślubie jest podróżą poślubną.
Życzę Wam, żebyście zobaczyli i przeżyli razem jak najwięcej!
A przy okazji opowiedzieli nam o tym :D
Czytam z OKRUTNYM zaciekawieniem. ;)
Harleyem, to one nadają się do jazdy??
ps.czekam na dalszy ciąg :)
Początek super ciekawy !!! Proszę o jeszcze :)
No to narobiłeś smaka ....
Pzdr
Qter
piję bro i palę szisze....
Dżeferson
29.11.2018, 19:27
a myślałem, że tylko ja czytam takie "chore" książki !! :D:D:D:D
Oj tam. Żył pełnią życia :-):D
Harleyem, to one nadają się do jazdy??
ps.czekam na dalszy ciąg :)
Dobra, odpowiadam sam sobie,:)
No pewnie że się nadają, lepiej niż wszystkie hądy razem wniebowzięte..
Tu już nawet sprowokować nikogo się nie da, no co za forum, no!:p
ps moja Dynia '09 przebiegiem geejesy przyprawia o rumieniec, :haha2:
Dajesz Dredd z tym piochem...:)
No... jak doyechałes w Karkonosze ... :) stad widziałem tyle oleju na zakrętach ;)
Na tę okoliczność ja mam takie wytłumaczenie:
To nic, że parę lat minęło...zawsze jedziemy z Aśką w podróż poślubną!
Bo każda nasza podróż po ślubie jest podróżą poślubną.
Życzę Wam, żebyście zobaczyli i przeżyli razem jak najwięcej!
A przy okazji opowiedzieli nam o tym :D
Hmm... mądre to, co piszesz. Prawdziwe! :D
A za życzenia dziękuję - będziem się stosować.
I wzajemnie!
Harleyem, to one nadają się do jazdy??
ps.czekam na dalszy ciąg :)
Odpowiadam na zaczepkę.
Pewnie, że się nadają do jazdy. I nie tylko. Zapytaj kobiet, czy znają jakiś motocykl który lepiej wibruje ;)
A jak do tego się jeździć umi - to można nawet porwać się na eksplorację np. piachów Wielkiego Ergu Wschodniego. Tu trochę uprzedzam fakty.
25 lipca
Pobudka o 5:00, na dworze 19 stopni. Wstajemy, żona zakręciła się za zrobieniem śniadania, ja szykuję nasze rumuńskie tobołki. Jako, że w tym kraju jest ordnung, motocyklem nie dało się podjechać pod same drzwi, tylko musiał stać na parkingu za domem. Dzięki temu, oprócz noszenia z drugiego piętra, pokonałem dla zdrowia jeszcze kilkanaście metrów z torbami. Startujemy i powrót na autostradę. Biegi wchodzą gładko: dwójka, trójka, czwórka, piątka, szóstka. Na budziku już 120. Włączam tempomat i pędzimy jak wiatr ;)
Jest fajnie. Mimo, że to tylko dojazd autostradą i tak to lubię.
Krajobrazy zaczęły robić się coraz ładniejsze.
Wobec tego zrobiliśmy małą przerwę na kawę.
113116
113117
Po drodze spotkaliśmy „pozytywnie zakręconych”, jadących starym garbusem. Mój pierwszy samochód – łza się w oku kręci.
113118
Generalnie jednak wrażenia z podróży po Europie zamykały się w dwóch słowach: jazda i tankowanie. Dobrze, że chociaż Stelvio jest po drodze – będzie jakieś urozmaicenie. Niepostrzeżenie wjeżdżamy do kolejnego kraju – Austrii. Ponieważ zjechaliśmy z autostrady, muszę trochę zacząć patrzeć na znaki, bo może prawa jazdy nie zabiorą, ale mandat w ojro może zaboleć. Inna sprawa, że i tak średnia prędkość wychodzi niezła, więc nie ma potrzeby gonić. Zatrzymaliśmy się w wiejskim markecie zrobić zakupy. Patrzę na półki, a tu większość towarów taka sama jak w Polsce. Nie znoszę tej globalizacji! Udaje się jednak capnąć trochę wurstu i parę innych w miarę „lokalnych” rzeczy do jedzenia. Plan jest taki, żeby na Stelvio zrobić sobie przystanek i przyrządzić kanapki na łonie przyrody.
Kolejna zmiana kraju. Tym razem na Włochy. Rozglądamy się z ciekawością, co tutaj innego niż w Austrii. Już niedaleko. Jak do tej pory pogoda wymarzona. Zastanawiam się, czy uda nam się także przełęcz przejechać w słoneczku. Wiadomo, w górach bywa różnie, zwłaszcza gdy góry są ciut wyższe. Ale jest super - na niebie tylko kilka małych baranków. Jeśli wierzyć internetowi, niedawno oberwana część trasy powinna być już naprawiona. Pojawiające się coraz częściej motocykle wskazują, że jedziemy w dobrym kierunku. No, zaczyna się wreszcie robić coraz ciekawiej. Ośnieżone szczyty majaczą w górze, droga coraz bardziej się wije, agrafki coraz ciaśniejsze. Na jakim biegu powinienem w nie wchodzić? Da radę na dwójce? Hamulec, złożenie, podłoga już szoruje po asfalcie, gaz i wychodzimy z zakrętu. Jeśli w następny wejdę na jedynce, będzie zdecydowanie lepiej. W ostatniej chwili podjąłem dobrą decyzję, bo łuki drogi jeszcze bardziej się zacieśniły. Cholera, bardziej się nie złożę, a i tak wynosi nas na przeciwległy pas ruchu. Dobrze, że akurat nic nie jechało. Trzeba poprawić technikę i ognia. Fajna ta jazda, krajobrazy super, choć na łukach muszę dobrze wytężać uwagę, żeby obrać dobrą „trajektorię lotu”. Ja to pikuś, współczuję natomiast kierowcy autobusu, który wypatrzyliśmy z góry. Musiał dwa razy cofać, aby pokonać zakręt. Zawsze uważałem, że motocykl jest najlepszym (i najbezpieczniejszym) środkiem transportu!
113119
113120
113121
113122
113123
113124
Drugi nocleg wypada we Włoszech – w miasteczku Tirano. Do pokonania tego dnia mieliśmy tylko 580 km, Stelvio pomimo zdjęć poszło szybko, więc jeszcze za dnia jesteśmy u celu. Adres ustawiony w gpsie, więc z trafieniem nie powinno być problemu. Tymczasem wyjeżdżamy z miasteczka, droga pnie się coraz bardziej w góry, zakręty coraz bardziej zaczynają przypominać Stelvio. Nagle, gdy wokół nie ma niczego gps oznajmia entuzjastycznie „jesteś u celu”.
Nocleg zarezerwowany, ojro przelane i co? Czyżbyśmy zostali… ehm… no, tego… ten…
Nie ma co, ładnie się zaczyna nasza przygoda! Dobrze, że w Algierii nic nie rezerwowaliśmy ;)
Próbujemy jeszcze kawałek. Droga się kończy. Dalej maleńki dziedziniec i kościółek. Chyba nici z noclegu. Ale, ale – przejeżdżamy pomiędzy kwietnikami i jedziemy dalej. Droga zmienia się w szutrówkę i nagle kończy, zaś po prawej stronie stoi opuszczona rudera.
Teraz jesteśmy pewni, że jesteśmy w d…!
Nagle po lewej stronie – jakby spod ziemi – pojawia się dziewczyna z psem.
Okazuje się, że do urwiska „przyklejone” są schodki, po których można dostać się do naszego pensjonaciku. Eletta poszła przodem, zaś Bruno (tak miało na imię bydlę) bezpardonowo obszczał nasz bagaż, który zdążyłem zdjąć z motocykla…
Świński ryj!
113125
113160
Pensjonacik okazał się rewelacyjny – dostaliśmy pokój przerobiony z piwniczki na wino. W pełni wyposażony, kuchnia, łazienka. Wszystko w rustykalnym stylu – nie wiem jak Eletta jest w stanie utrzymać tam niemal kliniczną czystość ?! A widok jaki się z niego roztaczał wart jest każdych pieniędzy. Na stole słodycze i owoce, a w lodówce jogurty, dżemy, miody, mleko. Mamy się częstować. Jak to traktować – czy jako gościnność, czy potem należy za to zapłacić – jak w hotelu?
Za chwilę wpada Eletta, przynosząc nam lokalną wędlinę w stylu szynki parmeńskiej i rogala. Zanim zdążyliśmy to zmłócić, dostajemy parujące lokalne danie, tylko jak to się nazywało? Potem przyniosła jeszcze ciasto… Wszystko super!
Dobrze, że Bruno nie odstępował nas na krok… i nie jest wybredny ;)
W ciągu pół godziny reagował już na polskie „podaj łapę”.
Nawiedził nas również mąż Eletty, przynosząc 1,5 litrową butlę pysznego wina z winnicy kolegi.
A my następnego dnia rano wsiadamy na algierski prom! Żona z żalu rozważała nawet ostrą samotną degustację tego wieczoru…
Leżąc w łóżku rozmawiamy o bardzo ciepłym przyjęciu we Włoszech. To dobra wróżba!
113127
113128
113129
113130
113131
26 lipca
Wstajemy o 7:00. Jak dla mnie nie jest to wczesna godzina, więc mogę powiedzieć, że trochę poleniuchowałem ;) Plan jest taki, żeby wystartować o 8, żeby dojechać bez napinki do promu. Niby mamy tylko 340 kilometrów do Genui, ale prom odpływa o 17, a trzeba być 2 godziny wcześniej. Zagadaliśmy się tak z Elettą, że wyjeżdżamy prawie o 10.
Łykamy sielskie, włoskie krajobrazy, ale droga mija bardzo wolno. Masa małych miasteczek, ruch ogromny, a wyprzedzać trudno. Jak tak dalej pójdzie to może nie być różowo… Generalnie ciepło, termometr wskazuje 34 stopnie. Szczęście, że zabudowania się skończyły i wjeżdżamy na autostradę. Trochę podgonimy. Płacimy 10,60 Euro, ale (nie licząc winiety w Austii) to jedyny koszt za przejazd. Cieszy mnie to, bo zakładałem dużo większe wydatki. Jedziemy spokojnie, wjeżdżając co i rusz w jakieś tunele aż naszym oczom ukazuje się taka oto tablica:
113132
zaś po chwili jednostka pływająca o jakże śpiewnie brzmiącej nazwie: Al – Dżazair II.
113133
Zostawiam motocykl z Anią w kolejce, sam zaś idę załatwiać papiery. Przed budynkiem tłum ludzi. Wszyscy siedzą lub leżą jak popadnie. Z ubiorów, rysów twarzy i sposobu zachowania widać, że to raczej nie Europejczycy – ciemniejsza skóra, kobiety często w hidżabach. Widząc moje niezdecydowanie, ktoś wskazuje ręką schody na pierwsze piętro. Nie bardzo wiem co i gdzie się załatwia, jednak prosta i jasna wskazówka ochroniarza: uno i secundo ze wskazaniem konkretnych okienek wszystko rozjaśniła. Trochę stania w kolejkach, dostaję bilety i możemy pakować się na prom. Dobrze się stało, że przyjechaliśmy 3 godziny przed planowanym wypłynięciem, bo czasu nam nie zostało… Tymczasem prom wyruszył z około godzinnym opóźnieniem. W sumie – co za różnica – i tak 24 godziny na morzu przed nami. W oczekiwaniu na odpłynięcie żona pyknęła kilka zdjęć Genui i portu.
113134
113135
113136
113137
113138
113139
113140
Wreszcie płyniemy. Czekał nas piękny zachód słońca i rozgwieżdżona, księżycowa noc. Tak naprawdę to nasz pierwszy „rejs”, kiedy to zza burty nie widać lądu, lecz - jak okiem sięgnąć – tylko morze.
W nocy odstaliśmy w kolejnej 3-godzinnej kolejce aby załatwić papierologię związaną z przekroczeniem granicy. Dobrze, że odbywa się to na promie i nie trzeba tracić czasu po zejściu na ląd. Kupiliśmy także ubezpieczenie OC – zielona karta nie działa w Algierii. Koszt 15 Euro. Nikt później przez całą podróż nie pytał o to ubezpieczenie…
Na koniec zonk – nie da się na statku wprowadzić nas do jakiegoś systemu informatycznego i całą procedurę celną musimy dokończyć w Algierii.
113141
113142
113143
Nie udało nam się wykupić kajuty, więc śpimy na fotelach. To g… a nie spanie. Z dwóch powodów: Algierczycy klimę ustawiają chyba na 15 stopni i jest po prostu strasznie zimno, poza tym – fotele. Ja w kurtce i kawaleryjkach trochę kimnąłem, ale moją Żabę obudziło szczękanie jej własnych zębów. Poszła zagrzać się na pokład i pochodzić po promie. Dzięki temu poznała gościa z obsługi i została oprowadzona bez mała po całej łajbie. Nie była jedynie w maszynowni. Była natomiast na mostku kapitańskim, gdzie spotkała kobietę w hidżabie. Kapitana tego promu :)
Cóż, nie zdążyłem powiedzieć, że jako jedyni Europejczycy – byliśmy maskotkami, wzbudzając dość duże zainteresowanie. Wszyscy byli dla nas bardzo mili i serdeczni, z każdym się dało pogadać. Nieraz był jedynie problem z językiem, ale to pokonywaliśmy.
W restauracji po zamówieniu kawy nic za nią nie zapłaciliśmy, bo… jesteśmy gośćmi w Algierii. Jaki miły gest. Jeśli do takich serdecznych ludzi jedziemy, to super zaczyna się nasza podróż.
Na promie nawiązałem masę znajomości z ludźmi płynącymi z nami; chłopaki opowiedzieli mi jak przejść przez kontrolę celną, gdzie w Algierii wymieniać pieniądze.
- To jest mój numer telefonu. Kupisz sobie algierską kartę telefoniczną i w razie jakichkolwiek problemów, możesz do mnie zadzwonić. Jeśli będziesz miał jakikolwiek problem z dogadaniem się – zadzwoń i ja przetłumaczę. Jeśli będzie potrzeba to przyjadę do ciebie.
- Ale mieszkasz co najmniej 600 km od naszej trasy !?
- To nic. W Algierii paliwo jest tanie.
Babskie gadanie – pomyślałem. Nie było babskie. Ja jeszcze nie znałem Algierczyków.
Tymczasem mieliśmy możliwość poobserwowania ludzi, jakże odmiennych od nas. Wszędzie wielki rwetes, tumult, masa dzieci. Ludzie poukładali sobie posłania dosłownie wszędzie – w salach, na korytarzach, na klatkach schodowych. Ale wszystko z uśmiechem. Łatwo dało się zauważyć, że uwielbiają dzieci. Są one wszędzie - uczestniczą w życiu dorosłych, jednak – gdy trzeba – okazują im szacunek. Maja przy tym ogromną swobodę. Moja lepsza połówka, kwitnąc wraz ze mną w kolejce do odprawy celnej namalowała dziewczynce stojącej obok rysunek. Dziecko tak się ucieszyło, że uściskało i wycałowało moją żonę. Okazało się, że kontakt fizyczny jest tam dużo bliższy niż u nas (jednak oczywiście w obrębie płci).
27 lipca
Tymczasem zastał nas świt – przepiękny! Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że jest to jeden z wielu naszych świtów…
113161
Dużo rzeczy do załatwienia, emocji, nowości, więc rejs – mimo, że trwał długo – jakoś upływał. Ale od południa chcieliśmy już być u celu. Tymczasem do portu dobiliśmy wczesnym wieczorem. Bardzo nas ciekawiło jak to będzie, czy uda nam się dojechać tam, gdzie planujemy. A plan wyglądał mniej więcej tak:
113145
W oddali już majaczy zarys – tak wyczekiwanej przez nas – Afryki.
113146
113147
Odprawa, choć nie tak szybko jak byśmy chcieli – poszła bezproblemowo. Traktowani byliśmy bardzo miło i nikt nie złościł się, że nie umiemy żadnego języka. Przypomniał mi się celnik w Serbii, który nie wiadomo dlaczego rzucał naszymi paszportami. Jako kontrast!
Tu, oprócz arabskiego, w powszechnym użyciu jest francuski. Angielski raczej rzadko. Załatwiamy kolejne formalności, udaje się uzyskać TPD, czyli coś a’la dowód rejestracyjny dla motocykla i możemy ruszać. Musi to być ważny dokument, bo celnik upomina, żeby go nie zgubić.
Jak głosi napis – jesteśmy już w Skikdzie.
113148
113149
Ależ opowieść i zdjęcia...
Tomas_XRV
01.12.2018, 11:26
Czyta się :umowa:
Algierczycy to bardzo sympatyczni ludzie, mój przewodnik Habib jest algierczykiem mieszającym w Douz na południu Tunezji. Bardzo chętnie pojechałbym do Algierii kolejny raz, nawet jutro. To po Libii najpiękniejsze wydmy po jakich miałem okazję w życiu pojeździć motorem.
Już się nie wtrącam, opowiadaj dalej.
Mniam. Czadowo. "Aniowe" zdjęcia i Twoje pióro - bezcenne. To będzie przyjemny grudzień :)
hellwoot
01.12.2018, 14:34
ps moja Dynia '09 przebiegiem geejesy przyprawia o rumieniec, :haha2:
To nie rumieniec tylko powietrza nie mogą ze śmiechu złapać :D
Weź nie rób dyni obciachu w środowisku i zdejm te damskie torebki z cekinami bo ktoś pomyśli, że to szadołka :D
;)
Ehehehade :D
Dredd dajesz dalej :Thumbs_Up:
ps.
Szkotu, masz rację, sakwy bee są strasznie,:)
A tak przy okazji to ...uja bananowego się znasz:D
wrruuummmm
czytam aż mi ślinka leci.
Dawaj dalej!
na!zdrowie!
Poprosimy o dalszy ciąg:)
Rewelacja! Piękne zdjęcia. Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy.
Onufry22
03.12.2018, 20:33
Super. Jedziesz dalej:)
Zima tego roku zapowiada sie bardzo ciekawie :blues:
Wreszcie – Afryka! Jak długo na to czekaliśmy!
Folklor jest. Samochody to takie trupy, że aż dziw bierze, że jeszcze jeżdżą. I to niezależnie od wieku. Większość jest poobijana z każdej strony, są też takie, które mają potłuczone wszystkie światła. Jeden miał przód zgięty w harmonijkę, aż maska wstała. Duża część życia toczy się „na ulicy” – handel, jedzenie, etc. Budynki to połączenie kolorytu afrykańskiego z dogorywającym kolonializmem. Budowa części z nich została przerwana, sterczą jedynie druty zbrojeniowe. Tak naprawdę trudno jest rozróżnić te niedokończone od będących już w ruinie. Zaparkowaliśmy na ulicy za szarym peugeotem. Ja lecę wymienić pieniądze i kupić kartę do telefonu, żona zostaje przy motocyklu.
Krokiem zwycięzcy wracam dzierżąc tutejszą walutę. Dopiero pioruny z oczu Ani świadczyły, że coś mnie ominęło…
A było to tak: chwilę po tym, jak zostawiłem Anię na straży dobytku, zaczęli ją zagadywać Algierczycy. Niektórzy chcieli pogadać, inni przywitać się, lub chcieli zdjęcie motocykla albo Ani. Albo jedno i drugie. W tym całym chaosie, Ania kątem oka dojrzała poobijanego mercedesa beczkę, który usiłował się wcisnąć przed motocykl na miejsce małego peugeociny. Nieważne, że na pewno się nie zmieści. Gdy tył samochodu jest jakieś 10 centymetrów od przedniego koła motocykla, Żaba bohatersko włazi pomiędzy oba sprzęty i wali z całej siły w klapę bagażnika. Na migi pokazuje kierowcy, że zostało może ze 2 centymetry. W ogóle nie widział w tym problemu. Wzruszył ramionami, ale odjechał. Mercedes był tak poobijany, że jedna czy dwie stłuczki w ogóle nie zmienią jego stanu technicznego, a my ze zgiętymi lagami raczej daleko nie zajechalibyśmy…
Dzielna była :)
Zdarzenie to należy potraktować jak dobrą i darmową radę: trzeba zawsze parkować motocykl tak, żeby nie było szansy zdewastowania go przez samochody :) :) :)
113162
113163
Startujemy. Gorąco, ale chyba po to tu przyjechaliśmy. Na drodze dość duży ruch, który jednak nam nie przeszkadza. Jesteśmy podekscytowani i ciekawi wszystkiego. Rozglądamy się i chłoniemy otaczające nas krajobrazy, miasta, ludzi.
Tymczasem zaczyna się ściemniać. Dobrze wiemy, że jazda w nocy jest tu BARDZO niebezpieczna – trzeba znaleźć nocleg. Pada na miasto Konstantyna.
Hotelu szukamy w klimatycznej okolicy, tuż przy samej medynie. Medyna to arabskie stare miasto, z uliczkami tak wąskimi, że da się tam wjechać co najwyżej osłem. A i to nie wszędzie. Oczywiście układ tych uliczek to totalny chaos: mnóstwo zaułków, przejść, etc. Ale klimat orientu niepowtarzalny. W przewodnikach piszą, że z reguły jest tam niebezpiecznie i lepiej się nie zapuszczać bez towarzystwa kogoś zaufanego, a na pewno nie w nocy.
Znajdujemy super klimatyczny hotel, ale bez klimy. Nie damy rady. Bierzemy pokój w mniej ciekawym budynku naprzeciwko, ale z klimą. Do tego z łazienką – żona się uparła. Skoro chcieliśmy łazienkę w pokoju, to trzeba dymać na drugie piętro bez windy.
Bagaże wniesione, pokój względny, klima działa. Łazienka duża: prysznic, umywalka… tylko… kibla brakuje. Chcieliśmy pokój z łazienką, nie z toaletą ;)
Toaleta na drugim końcu korytarza – i o dziwo – z muszlą. Dla niewtajemniczonych powiem, że w dotychczas odwiedzonych przez nas krajach z kręgu kultury arabskiej standardem są toalety „na narciarza”. Często jest to wybetonowana dziura w ziemi. Obok z reguły jest kranik i kubełek z wodą lub sam kubełek, pełniące rolę papieru toaletowego.
Dlatego też przyjęte jest, że ręka lewa jest „nieczysta”, ponieważ używamy jej właśnie w toalecie. To powoduje, że do jedzenia należy używać ręki prawej.
My uzbrojeni jesteśmy w swój papier toaletowy :)
Motocykl został na ulicy, przykryty pokrowcem, zaś nad jego bezpieczeństwem czuwał opłacany przez nas „gardien”, czyli „strażnik” pilnujący kilku okolicznych samochodów. Znamy to z Maroka.
Pałaszujemy kupione na ulicy za mniej niż złotówkę danie a’la pizza i popijamy wodą mineralną.
Po kolacji walimy w kimę.
113164
113165
113168
Nie zdążyliśmy za długo pospać. Do drzwi wali recepcjonista.
- Przed chwilą był gardien. Musicie zabrać motocykl w inne miejsce. Na ulicy nie jest bezpieczny.
- Ale gdzie ?!
- Nie wiem. Może do Ibisa. Tam mają swoje podwórko. Pokażę ci gdzie to jest.
W Ibisie faktycznie bezpiecznie. Brama, za nią rozkładana zapora a’la przeciwczołgowa, wysuwana z jezdni. Ale motocykla na przechowanie nie chcą przyjąć. Wracam do hotelu.
Gardien coś tam mówi, rozumiem tylko, że tu nie jest bezpiecznie. Z hotelu wyszedł recepcjonista, ale nie ma żadnego pomysłu. Jak to w Algierii – zaraz zjawia się kilka osób, każdy chce pomóc. Jest też jakiś gość, który twierdzi, że zaprowadzi mnie do strzeżonego parkingu piętrowego. Gardien pomysł popiera. Zabieram chłopaka na motocykl, startujemy. Kątem oka zauważam, że recepcjonista zrobił niewyraźną minę. Nie wiem co o tym sądzić, ale co robić? Parking był przy tej samej ulicy co hotel, ale jakieś 1,5km dalej. Zamiast jechać prosto, najpierw objechaliśmy kawał miasta, a mój „wybawca” machał i krzyczał coś do wszystkich spotkanych po drodze znajomych, korzystając z tego, że jedzie Road Kingiem. Wielu Algierczyków mówiło mi potem, że pierwszy raz widzą Harleya na żywo. Chłopak zachowuje się co najmniej dziwnie; jest jakiś pobudzony. Odwraca się na motocyklu i przechyla tak, że zaraz wyrżniemy glebę. Road King sam waży około 380kg i nie jest łatwo wytrącić go z równowagi, ale gość wyczynia cuda. Musiałem stanąć i na migi wytłumaczyć mu o co chodzi.
Nagle każe skręcać do kamienicy wyglądającej na ruderę. Środek nie robi lepszego wrażenia. Wjeżdżam na platformę z desek, która okazuje się windą i jedziemy na drugie piętro. Gość z parkingu nalega, bym nie zapinał motocykla i nie włączał alarmu… Jakoś wyperswadowałem mu, że ubezpieczenie ma takie wymogi, itd. W sumie co mi pomoże alarm czy disclock?? Motocykl mam odebrać o szóstej rano.
Wracamy do hotelu. Ja dobrze zmęczony, kawałek drogi za nami, dużo emocji, na promie też za bardzo nie pospałem. Nie zauważyłem nawet, że zamiast iść prosto do hotelu, skręciliśmy w medynę. Robi się coraz ciaśniej, ciemniej, ale ja raczej uważam pod nogi i nie zastanawiam się, gdzie idziemy. Dopiero gdy zziajałem się wchodząc pod długie schodki szerokości 1,5 metra dotarło do mnie, że coś jest nie tak… Czemu idziemy medyną?
Może po prostu idziemy skrótem? Ale jakim skrótem?! Przecież najprostsza i najkrótsza droga była ulicą prosto, a nie zaułkami medyny!! Ciemno jak w d… , uliczki wąskie, co chwila tylko widać białka oczu. Oby zaraz nie okazało się, że wdepnąłem w niezłe goowno.
Wyobraźnia zaczyna pracować: po co my tu skręciliśmy? Przecież jak mnie zaciukają to nawet nikt się o tym nie dowie! Pocieszam się jedynie, że jeździliśmy po mieście i mnóstwo ludzi nas razem widziało. Tylko co z tego…
Pytam chłopaka, gdzie my idziemy i po co? Komunikacja trudna, bo on tylko po francusku i to chyba nie za bardzo, ja zaś jeszcze słabiej. W końcu oświadczyłem, że wracam. Tylko jak? Mrok taki, że oko wykol, plątanina uliczek, a my tyle razy skręcaliśmy, że na pewno nie uda się trafić tą samą drogą. Telefon oczywiście został w hotelu. Zresztą… i tak by mi nie pomógł, bo nawigacja nie jest w stanie poprowadzić po medynie. Po kilku krokach wraca do mnie chłopak i pokazuje, że zaraz wyjedziemy i będzie ok. Skręcamy gdzieś i za chwilę wychodzimy na jakąś większą ulicę, gdzie jest trochę światła. Po kilku minutach jesteśmy na ulicy prowadzącej do hotelu. Uff…
Adrenalina podskoczyła, już nie chce mi się spać tak bardzo ;)
W hotelu czeka na mnie żona, która na szczęście przysnęła i nawet nie była świadoma, że nie było mnie 1,5 godziny.
Po mojej opowieści, Ania też nie może zasnąć, a wszystkie odgłosy dochodzące zza okna wydają się jej odgłosem odjeżdżającego Harleya.
113193
113194
28 lipca
Rano, trochę niewsypani, zasuwamy na nasz wielopoziomowy parking. Jest ten sam gość co wczoraj. Na szczęście jest i motocykl. Odbieramy go, płacę parę groszy. Trzeba podjechać do hotelu po rzeczy, jedynym problemem jest, że ulica jest jednokierunkowa. Taki problem to nie problem ;)
Tego dnia w planach jest dojechanie do nadmorskiej miejscowości Tipaza, jednak po drodze chcemy zobaczyć ruiny starożytnego miasta Djemila. Część drogi pokonujemy bezpłatną autostradą, wiodącą ze wschodu na zachód Algierii.
Trzeba przywyknąć do śmieci, które towarzyszyć nam będą przez całą podróż. W tym zakresie Algierczycy muszą jeszcze wiele zrobić – przede wszystkim w zakresie świadomości społecznej. Nie jest też wielką atrakcją smród z rur wydechowych samochodów. Niestety, żeby to zmienić potrzebne są już pieniądze.
Musimy też przywyknąć do robionych nam zdjęć czy filmów z naszym udziałem. Zostaliśmy sfotografowani czy sfilmowani przez wiele osób z przejeżdżających obok samochodów. Nie sposób się gniewać, bo wszystko dzieje się z uśmiechem, wśród przyjaznych gestów i pozdrowień.
Krajobrazy tymczasem zaczynają się robić coraz ciekawsze.
113169
113170
113171
113172
113173
113174
113175
Docieramy do Djemili, która kiedyś nosiła nazwę Cuiculum, zaś założona została przez Rzymian w I w n.e. Są to najpiękniejsze antyczne ruiny w Algierii i faktycznie robią spore wrażenie. Dobrą robotę robi nietuzinkowe położenie. Przed muzeum pojawia się policja, uśmiechnięta pyta skąd i dokąd i prosi o dokumenty. Po raz pierwszy przydały się zrobione przeze mnie fisze. Panowie dostają jedną z nich, nie kryjąc swojego zadowolenia.
Wstęp to jakieś niewielkie pieniądze rzędu 100 – 200 DA (dinarów), czyli 2-4zł. Jest kameralnie - razem z nami ruiny zwiedza zaledwie kilka osób. Zaraz po wejściu podchodzi do nas Algierczyk i pyta czy chcemy aby nas oprowadził. Chwila konsternacji, bo mówi jedynie po francusku. A co tam, może coś uda się zrozumieć. Oczywiście słońce grzeje, więc staramy się, na ile tylko jest to możliwe, trzymać w cieniu. Nasz przewodnik pokazuje nam w telefonie piękne zdjęcia z Djemili zrobione zimą i oczywiście zdjęcia swojej rodziny :)
Ponoć w muzeum na terenie wykopalisk są dość unikatowe mozaiki. Niestety muzeum było w remoncie. Jednak, skoro przyjechaliśmy z tak daleka, chłopaki i tak wpuścili nas, żebyśmy mogli pooglądać :)
113176
113177
113178
113179
113180
113181
113182
113183
113184
113185
113186
Po wyjściu z muzeum dostrzegamy stragan z pamiątkami. Algieria to nie jest kraj nastawiony na turystykę. Wśród pamiątek nie ma ani jednej, którą warto kupić. Chłopak na straganie stara się pomóc w wyborze, ale grzecznie mu dziękujemy. Cóż, nie tak łatwo Muzułmaninowi odmówić – dostajemy w prezencie gipsowy odlew zabytków Djemili. Szkoda, że nie dojechał z nami do domu.
Podczas, gdy ja ustalałem dalszą trasę na GPS, moją żonę dopadli jacyś kolesie i tradycyjnie rozmowa zakończyła się wspólnym zdjęciem. Generalnie, wszyscy spotkani Algierczycy byli bardzo mili, pomocni, z każdym można było pogadać. Oczywiście – my oraz nasz motocykl - także stanowiliśmy dla nich swojego rodzaju atrakcję.
Wszyscy pytali: jak wam się podoba w Algierii? I każdy, każdy z nich starał się, żebyśmy odpowiedzieli: jest fantastycznie!
Często też słyszeliśmy: pamiętajcie, ISIS to nie są muzułmanie!
113187
W drogę! Jedziemy przez miasteczko. Uważam, bo w okolicy jest suk i trochę większy ruch. Nagle, samochód jadący przede mną, nie wiadomo dlaczego, zatrzymał się. Więc i ja hamuję. Tymczasem – motocykl ewidentnie ma inne palny! Oba koła stoją, a my jedziemy! Zatrąbiłem na gościa, który na szczęście ruszył, ale… zbroja prawie była pełna! Nasza prędkość to nie więcej niż 20-30 na godzinę, więc może wielkich szkód by nie było, ale po co nam paciak. Zatrzymałem się sprawdzić dlaczego tak pięknie pojechaliśmy. Na drodze nie było żadnego piachu, tylko asfalt okazał się strasznie śliski.
Już bez przygód tniemy autostradą A1 na zachód. Mijamy Algier tzw. 2-gą obwodnicą, sprawnie łykając kilometry. Śmiesznie, bo droga ta nie ma żadnego oznaczenia w stylu A1, N103, tylko określana jest jako „2-ga obwodnica Algieru”. Muszę jednak przyznać, że sieć dróg w tamtym rejonie rozwinięta jest nieźle.
Późnym popołudniem dojeżdżamy do Tipazy. Chcieliśmy wynająć pokój nad samym morzem, ale za maleńki, zapyziały bungalow trzeba było zapłacić ok. 300zł, więc szukamy trochę dalej od plaży. Z każdym kolejnym metrem – ceny spadały. Finalnie trafiliśmy do ośrodka Munetec, w którym oprócz hotelu były bungalowy. Na całym terenie gwarnie, kolorowo, wesoło. Przed wejściem zostałem obstąpiony przez stado zawoalowanych, uśmiechniętych kobiet.
- Skąd jesteście? Mieszkacie w tym hotelu?
- Z Polski, idziemy dopiero zapytać, czy jest wolny pokój.
- Mam nadzieję, że będzie wolny pokój i zostaniecie z nami! Jutro pokażemy wam miasto i pójdziemy na plażę. Jestem nauczycielką angielskiego, więc wszystko wam opowiem, mogę pomóc w dogadaniu się.
Wieczorem panie przyniosły nam ogromną bagietkę nadziewaną mięsem, warzywami i… frytkami. Kiedyś uważałem, że skoro Anglicy potrafią jeść bułkę z frytkami, to nie mają najlepszego gustu, ale po tym doświadczeniu muszę to odszczekać! Buła była po prostu pyszna!
Przyjemnie zmęczeni kładziemy się do łóżek.
Cała noc nie była nam jednak dana. Obudziłem się, żeby iść do WC i zanim zdążyłem włożyć klapki zauważyłem, że podłoga się rusza! Półmrok nie pozwalał szybko ocenić o co chodzi.
Pstryknąłem włącznik nocnej lampki. Cała podłoga usiana była mrówkami, maleńkimi faraonkami, które pedałowały w najlepsze przez nasz pokój.
Pierwsza myśl: pokonać towarzystwo kapciem! Ale nie, ich jest za dużo. Trudno, trzeba ratować nasze rzeczy porozrzucane rozkosznie po podłodze w całym pokoju. Przede wszystkim zaś należy zdjąć jedzenie ze stolika, w tym daktyle i melona. Mrówki jeszcze nie zdążyły zwietrzyć jedzenia na stoliku, nie pakowały się też na szczęście do łóżka.
Czekamy więc i obserwujemy rozwój sytuacji. Jedne włażą dziurą w ścianie, inne szybko wyłażą szparą pod drzwiami. Trwało to jeszcze z pół godziny, ale mrówki tylko przemaszerowały przez nasz pokój, nie interesując się niczym. Sytuacja powtórzyła się następnej nocy, ale wtedy nawet nie reagowaliśmy.
113188
113189
113190
113191
113192
Mech&Ścioła
04.12.2018, 20:16
Po raz pierwszy przydały się zrobione przeze mnie fisze. Panowie dostają jedną z nich, nie kryjąc swojego zadowolenia.
Co to są te Twoje "fisze"?
BTW: :Thumbs_Up:
Ta opowieść rozdupca, to pewne ;)
Co to są te Twoje "fisze"?
BTW: :Thumbs_Up:
Kserokopie paszportu , dowodu rejestracyjnego motocykla i ubezpieczeń :)
Co to są te Twoje "fisze"?
BTW: :Thumbs_Up:
Kserokopie paszportu , dowodu rejestracyjnego motocykla i ubezpieczeń :)
Bardzo ciepło :)
Mówiąc fiche miałem na myśli kartkę z wydrukowanymi danymi typu: dane personalne, nr paszportu, dzieci, mąż/żona, nr rej motocykla, czy nadawany nr "pesel" (to w Maroku). Dodatkowo skserowałem nasze paszporty (stronę z danymi i wizę). Jest to o tyle przydatne, że w razie kontroli policji/żandarmerii dajesz taką kartkę i nie musisz czekać pół godziny, aż spiszą Twoje dane z dokumentów. Jeśli kontrole zdarzają się co 50km a do tego jest 40 stopni lub więcej, takie fiszki są nieocenione :D
Kartkę z danymi z paszportu dajesz zamiast paszportu.
:Thumbs_Up: Super. Świetnie się czyta.:bow:
29 lipca
Wstajemy rano, tradycyjnie niewyspani :). Tego dnia planowaliśmy pójść na plażę i zobaczyć ruiny rzymskie, które są w Tibazie. Najpierw jednak pójdziemy na miasto i wciągniemy jakieś śniadanie. Ledwo udało nam się wyjść przed hotel, a do mojego Żabska podeszła laska, której z racji burki widać było wyłącznie oczy.
- Cześć Jestem Hulud a to mój mąż Kadar, skąd jesteście?
I tym sposobem zaprosiła nas, abyśmy z nią i jej mężem poszli do miasta.
Tak, jak i my są tu na wakacjach. Nie pamiętam czym zajmuje się Kadar, ale Hulud skończyła dwa fakultety: prawo oraz historię i jest szefem w jakimś instytucie. Jak nie patrzyłem, Hulud stanęła tyłem do mnie i podniosła burkę tak, by Ania widziała jej twarz - a tak wyglądam. Twój mąż nie może mnie zobaczyć. Po chwili chwyciła Anię za rękę.
Idziemy do meczetu. Dziewczyny przez cały czas trzymają się za ręce, co jakiś czas Hulud przytula i głaszcze Anię.
Cały budynek był misternie zdobiony mozaikami, bądź też innymi detalami.
Aby niewierny wszedł do meczetu, zgodę musi wyrazić imam. Oczywiście nie było z tym żadnego problemu, imam nawet chciał podarować nam Koran. Moje Żabsko musiało co prawda przywdziać odpowiednie szaty, ale weszła nie tylko do części dla kobiet, ale także do męskiej. Część żeńska jest jak zwykle ciekawsza od męskiej. Uśmiechnięta, rozśpiewana i kolorowa.
Jak Kadar zobaczył Anię w Burce wyrwało mu się:
- Jak ty pięknie wyglądasz! :) :) :)
Ja tymczasem zostałem oprowadzony po meczecie, nawet dokonałem rytualnej ablucji. Przed każdą modlitwą, a jest ich pięć w ciągu dnia, muzułmanin musi się obmyć w ściśle określony sposób. W tamtejszym klimacie ma to głęboki sens…
Później razem z Kadarem i Hulud poszliśmy coś zjeść i to było również ciekawe doświadczenie. Ja z Kadarem siedzieliśmy przy jednym stoliku plecami do naszych żon, zaś Żaba z Hulud przy drugim. Hulud dopiero wtedy mogła zdjąć zasłonę z twarzy i spokojnie zjeść. Cała konsumpcja odbywała się zaś z jednego talerza bez użycia sztućców. Nigdy wcześniej nie spodziewałem się, że już drugiego dnia w Algierii będę jadł rękami z Arabami i to z jednego talerza…
Oczywiście o zapłaceniu przez nas rachunku nie było mowy.
- Jesteście przecież gośćmi w Algierii!
113267
113268
113269
113275
113271
113272
Po południu sami zwiedziliśmy ruiny, położone nad brzegiem morza. Nasi nowi znajomi zaprowadzili nas i udali się na popołudniową drzemkę. Umówiliśmy się, że po południu wybierzemy się razem nad morze. Ruiny nie są zbyt porywające; sytuację ratuje jedynie ich malownicze usytuowanie. W morzu zaś syf, kiła i mogiła – horda reklamówek imituje meduzy… Turystów wielu, ale jak okiem sięgnąć jesteśmy jedynymi Europejczykami.
113273
113274
Morze. Nasi nowi znajomi zabrali nas na najładniejszą plażę w okolicy, wjechaliśmy jeszcze na górę „Szinła”, z której roztaczała się super panorama. Z tej wycieczki nie mamy niestety żadnych zdjęć, bo zakładaliśmy, że skoro idziemy się tylko wykąpać, nie braliśmy ani aparatu, ani telefonów. A szkoda! Tymczasem na plaży dołączyła do nas siostra Hulud wraz z mężem i dziećmi. Ona ubrana była zdecydowanie bardziej „po europejsku” – na głowie miała jedynie mały turban.
Rozkręciła się impreza. Grill, wielkie pyszne żarcie – mięso i warzywa, najlepsza na świecie domowej roboty harisa. Smaki całkowicie odmienne od tego do czego przywykliśmy. Ania pytała Hulud jak może ubrać się do kąpieli. Specjalnie na Algierię kupiła jednoczęściowy strój kąpielowy, do tego zszyła dekolt, bo był zbyt szeroki.
- Jesteś turystką, możesz występować jak chcesz. Nie ma żadnego problemu.
- Bo wiesz, mam jeszcze krótkie spodenki (od piżamy :) ), i mogę je założyć…
Tymczasem problem się rozwiązał sam, bo do wody weszliśmy dopiero blisko północy. Dziewczyny poszły same, ja z chłopami potem. Zauważyłem już w Turcji i Maroku, że tam wszyscy noszą luźne spodenki, a nie slipki. Żeby nie było, także miałem specjalny strój na Algierię – luźne szorty do połowy uda. Patrzę czy wbiłem się w kanon. Widzę, że ciut za krótkie - powinny być do połowy uda. Kobiety tymczasem ubrane różnie, ale raczej pozakrywane. Od pełnego stroju, tzn. łącznie z chustą, poprzez coś a’la leginsy i na to luźna koszulka aż do prawie takiego jak u nas stroju jednoczęściowego.
Poznane przez Żabę w morzu dwie studentki opowiedziały trochę o życiu w Algierii. Obie bardzo spontaniczne i pozytywnie zakręcone.
- Ja mam na imię tak jak księżyc.
- A moje imię nic nie znaczy, ale to nic.
- Nie do końca podoba nam się jak u nas traktowane są kobiety, ale nigdy stąd nie wyjedziemy, bo ludzie ogólnie są wspaniali i serdeczni.
Jest super, morze ciepłe, ale jakoś dziwnie się czuję kąpiąc się nocą. Zwłaszcza, że jedyne oświetlenie to tak naprawdę piękny, ogromny księżyc w pełni. Dziewczyny szaleją w morzu na całego. Odchodzi tam coś na wzór aerobiku. Ania była pełna podziwu jak w tym całym ubraniu można pływać. W ogóle wejść do wody. Bała się, że któraś z dziewczyn się utopi. Wszystkie twierdziły, że potrafią pływać, choć wyglądało to zupełnie inaczej... Wychodząc z morza, już prawie przy brzegu kopnąłem solidnie wystający z dna kamień wielkości płyty nagrobnej. Jak idzie się domyśleć, z tej konfrontacji nie mogłem wyjść zwycięsko. Nie mam zwyczaju rozczulać się nad sobą, ale jednak wyraźnie czuję, że go mam ;) Oby tylko nie był złamany, bo będzie problem. Pocieszam się, że to prawa stopa i nie muszę nią przerzucać biegów. Dziewczyny wychodzą z morza. Następuje uroczyste zapoznanie się z rodziną studentek. Pani Mama - z kolorowym turbanem i czerwoną szminką na ustach ściska nas i przytula. Witamy w rodzinie. Nie da się nie zauważyć i tu otwartości ludzi względem siebie. Nie ma barier. Kontakt z obcym człowiekiem (całą rodziną) nawiązywany jest w kilka minut.
Kadar i Hulud bardzo chcieli nas ugościć „jak należy” u siebie, wobec czego zaprosili nas do swojego domu rodzinnego, jakieś 200km stąd. Obiecaliśmy, że jak starczy czasu – zajedziemy do nich w drodze powrotnej. Później dzwonili wielokrotnie, dopytując czy przyjedziemy.
Impreza trwała do późnej nocy, więc do hotelu dotarliśmy blisko o 3 nad ranem. Nie wiadomo było nawet czy kłaść się do łóżka, bo o świcie wyjazd…
113276
113277
113278
113279
113280
Jak opowiedziała mi później moja Żaba świat kobiet w islamie nie wygląda wcale tak źle jak nam się wydaje. Są one dla siebie bardzo serdeczne, a ich kontakty bliskie. Są poza tym bardzo bezpośrednie. „Podczas naszego spaceru po Tibazie, Hulud zupełnie spontanicznie ujęła moją dłoń i od tamtej pory chodziłyśmy po mieście trzymając się za ręce. Gdy z kolei w meczecie już ubrałam się w tradycyjny strój, wszystkie kobiety mnie wyściskały, wyprzytulały i życzyły wszystkiego najlepszego. Na koniec wycałowały, życząc abym jeszcze je kiedyś odwiedziła. Podobnie, gdy poszłam wykąpać się z Hulud, jej siostrą oraz innymi poznanymi na plaży dziewczynami ani się spostrzegłam, jak któraś zawisła mi na ramieniu, głaszcząc mnie po ręce, czy po włosach.”
Jak później obserwowałem inne kobiety, nie było w tym nic nadzwyczajnego. Ania była ściskana jeszcze wielokrotnie.
30 lipca
Nie pospaliśmy. Wstać ciężko. Jedyne co mnie podrywa z łóżka to emocjonująca myśl, że dziś wjeżdżaliśmy już na mityczną drogę nr 1, znaną bardziej jako Trans Sahara Highway, która ciągnie się przez całą Saharę, aby za ponad 3000km dotrzeć do Niamey w Nigrze. My pokonamy jej odcinek 1200km do Ajn Salah.
Tego dnia naszym celem jest miejsce zamieszkane przez Mozabitów, czyli dolina M’Zab.
Północ Algierii jest dość górzysta, choć jazda miejscami średnia – ruch spory, choć drogi dobre. Napisy nie pozostawiają złudzeń, kto buduje wiadukty. Im dalej na południe, ruch maleje, zaś krajobrazy także „spokojniejsze”. Coraz bardziej mi się to zaczyna podobać. Mijamy kolejne miasta i wsie.
113281
113282
113283
113284
113285
Wreszcie – zgodnie ze starą filozofią harleyowców – zakręt stanowi tylko przeszkodę pomiędzy dwiema prostymi.
113286
113287
Teraz mamy trochę czasu, żeby pobyć sam na sam ze sobą i swoimi myślami. Ja wspominam wczorajszy dzień i to, co nas spotkało. Od razu przychodzą na myśl nauczycielki w hotelu. Takie ciepłe i serdeczne powitanie nie spotkało nas nigdzie w Europie. Albo Kadar i Hulud. Zapewne zrezygnowali ze swoich planów na cały dzień, poświęcili nam swój czas, oprowadzili po mieście, pokazali zabytki, zapewnili rozrywkę. I to wszystko w sposób tak naturalny i odruchowy. Żadnym problemem nie było to, że ich angielski jest słaby, a nasz francuski to tylko kilka słów. Ci ludzie są po prostu niesamowici!
113288
113289
113290
Paliwo zalane. Tu nie ma zbyt wielu stacji benzynowych, więc leję pod korek, żeby zapas paliwa był jak największy. Jeszcze pyszna, zimna cola i jedziemy dalej. Nie przypominam sobie, abym oblał motocykl paliwem, a śmierdzi strasznie! Patrzę, a benzyna elegancko zasuwa po baku na rozgrzany silnik. Pewnie nie dokręciłem korka, albo jakiś paproch wpadł pod uszczelkę. Stajemy, odkręcam korek i już wiem, co się stało. Po prostu przelałem – dopóki motocykl stał na stopce nie było problemu, ale po postawieniu go do pionu paliwo zaczęło wylewać się odpowietrznikiem. Zawracamy na stację. Dobrze, że chłopaki znaleźli jakiś kawałek szlaucha. Zasysam i pozbywam się nadmiaru cieczy.
Kolejna zimna cola i znowu w drogę ;)
Po pokonaniu kawałka trasy, zatrzymaliśmy się na herbatę od przydrożnego sprzedawcy. Zaraz ktoś chce z nami pogadać, dostaliśmy numer telefonu, przekazałem mój. Z rozmową było trochę słabo, ponieważ koleś nie mówił po angielsku. Niemniej jednak do końca naszego pobytu w Algierii regularnie dzwonił, aby upewnić się, że wszystko u nas ok.
Oczywiście herbatę dostaliśmy jako prezent od niego. Algierczycy są nadzwyczajni…
Obok nas biesiadowała też jakaś rodzina.
113291
113292
Kurczę Dredd - sporo tu różnej maści relacji ale Twoja jakoś przykuwa. Może to sposób w jaki piszesz, może piękne zdjęcia, a może w końcu niecodzienny cel podróży.
Jeszcze jedno rzuca mi się na mózg - doświadczyliscie tam tyle dobra od MUZUŁMANÓW - gdyby była tam wojna chcieliby schronić się w Europie, czy wtedy otrzymaliby pomoc od nas, jako kraju i od jednostek, od takiego przeciętnego polaka, chrześcijanina i co gorsza katolika /bo coraz częściej myślę, że to dwie różne rzeczy/???
Przyznam, że za głupi jestem aby to ogarnąć, jednak wiem, ze chętnie udałbym się Twoimi śladami.
Będę tu chętnie zaglądał.
m
Jeszcze jedno rzuca mi się na mózg - doświadczyliscie tam tyle dobra od MUZUŁMANÓW - gdyby była tam wojna chcieliby schronić się w Europie, czy wtedy otrzymaliby pomoc od nas, jako kraju i od jednostek, od takiego przeciętnego polaka, chrześcijanina i co gorsza katolika /bo coraz częściej myślę, że to dwie różne rzeczy/???
m
Matjas, poczekaj! Nasza podróż jeszcze się nie skończyła...
Czeka nas jeszcze wiele kontaktów z Muzułmanami!
Natomiast Twoje pytanie traktuję jako retoryczne (niestety)...
Odcinek kolejny.
Docieramy do Ghardai, czy mówiąc ściślej – doliny M’Zab. Żeby pełniej zrozumieć naturę tego miejsca, a przede wszystkim ludzi, którzy tu mieszkają, kilka słów opisu.
Dolina M’Zab to miejsce specyficzne. Składa się z pięciu oaz: Ghardaia, Melika, Bou Noura, El Atteuf i – uważanej za miejsce święte – Beni Isguen. Ich mieszkańcy to ibadycki odłam islamu, czasem nazywany sektą. Społeczność ta jest bardzo zamknięta; zasadniczo nie dopuszczają do siebie obcych. Małżeństwa od wieków zawierane są wyłącznie w obrębie własnej grupy etnicznej, do medyny Ghardai i Beni Isguen wolno wejść wyłącznie w towarzystwie przewodnika, w określonych godzinach i zachowując nakazane zasady przyzwoitości, tzn. długie spodnie i długi rękaw (ten ostatni wymóg latem w stosunku do mężczyzn nie jest przestrzegany). Kategorycznie nie wolno również robić zdjęć ludziom, chyba, że uzyska się ich zgodę. O powyższych regułach przypominają, tablice informacyjne. Turyście (niewiernemu) nie wolno zostać w mieście na noc. Nie wiem na ile to prawda, lecz podobno jeszcze w latach 60-tych złamanie tego zakazu mogło skończyć się dla takiego śmiałka tragicznie, zaś pierwszy niewierny został wpuszczony do miasta dopiero na początku XX wieku. Kobiety ubierają się w sposób bardzo charakterystyczny – mężatki ubrane są w białe szaty (czadory) zasłaniające je od stóp do głów. Odsłonięte może być tylko jedno oko. Niewidoczne są nawet dłonie, które przytrzymują czador od wewnątrz. Ponoć kobiecie nie wolno rozmawiać na ulicy z obcym mężczyzną. Wspólnota Mozabitów jest bardzo solidarna między sobą – bogaci pomagają biednym, nikt się nie wywyższa. Widać to chociaż w wysokości i wyglądzie zewnętrznym domów – żaden nie jest wyższy, by nie zabierać światła sąsiadowi i zasadniczo nie maja one ozdób. W oczach Boga jesteśmy przecież równi – jak mawiają.
Z uwagi na powyższą odmienność kulturową, dolina jest od 1982r. wpisana na listę dziedzictwa Unesco.
W dolinie M’Zab zamierzaliśmy spotkać się na chwilę z Abdou oraz zwiedzić Beni Isguen i Ghardaię.
I jak to w Algierii – spotkanie miało trwać godzinę, a zostaliśmy 3 dni…
31 lipca – 2 sierpnia
Abdou ugościł nas w iście algierskim stylu. Załatwił nam nocleg w pensjonacie przyjaciela i dodatkowo, w najciekawszym – urządzonym w tradycyjnym stylu pokoju. Otoczeni byliśmy troskliwą opieką - zasadniczo 24h/dobę. Ponieważ Abdou normalnie pracował, zapewnił nam opiekę Liesa, który – będąc nauczycielem – miał wakacje. Lies w pierwszej kolejności zalecił nam zakupienie chust w celu ochrony przed słońcem, później oprowadził po mieście, pokazał najciekawsze lokale. Zabrał do miejscowej knajpki na lokalne napoje mozabickie, których nazw oczywiście nie byliśmy w stanie zapamiętać. Jego żona zaś przygotowała nam jedno z lubianych przez Mozabitów dań.
113336
A to nasze lokum, zanim zdążyliśmy zrobić w nim zwykły, motocyklowy pier….k (czyt. nieporządek).
113337
113338
Zwiedziliśmy osady Ghardaia oraz Beni Isguen. Tę ostatnią oczywiście z przewodnikiem.
Najstarsza część oazy i meczet pochodzi z XI wieku. Pomimo, że budulec to zasadniczo glina i pnie palm daktylowych, z uwagi na sprzyjający klimat dotrwały do naszych czasów w niezłym stanie.
Choć na pierwszy rzut oka nie umiemy tego dostrzec, domy w dolinie M’Zab są budowane w sposób naprawdę przemyślany. Ich mieszkańcy - mądrzy wiekami doświadczeń - przystosowali się do życia w niesprzyjających warunkach. O tym, że nie wolno ignorować tej mądrości mieliśmy się jeszcze przekonać.
113339
113340
113360
113342
113362
113363
113345
Jak było widać, domy budowane są blisko siebie, co ma przeciwdziałać zbytniemu nagrzewaniu się ulic. Sprzyja to również bezpieczeństwu oazy, ogrodzonej murem. Okna nie są skierowane na ulicę, lecz wewnętrzne dziedzińce, czy tarasy. Życie rodziny koncentruje się wewnątrz budynku. Umożliwia to m.in. ochronę kobiet przed wzrokiem obcych, zaś kobietom – zdjęcie czadorów. Tę zasadę najlepiej widać na przykładzie budynku szkoły.
113346
113347
Z Abdou nie dało rady się nudzić. Poznaliśmy jego przyjaciół, uczestniczyliśmy w – specjalnie dla nas zorganizowanej – wieczerzy, podczas której jedliśmy tradycyjne algierskie danie - kuskus z baraniną. Ciekawostką jest, że sos w tej potrawie był zrobiony z daktyli i ostrej papryki, a przez to słodki z lekką nutą pikanterii. Konsumpcja zaś odbywała się – tradycyjnie - z jednej miski, ale dla naszej wygody – łyżkami :) :)
Gdy wszyscy się najedli, najstarszy wiekiem przy stole, podzielił pozostałe jedzenie pomiędzy obecnych.
- Ponieważ na świecie jest wielu głodnych ludzi, nie godzi się, żeby wyrzucać jedzenie. Mamy taką zasadę w Ghardai.
Po kolacji zasypiamy wśród szumu palm, który do złudzenia przypomina odgłos wydawany przez wiatr w koronach naszych drzew.
113348
Jeśli czegoś potrzebowaliśmy, Abdou albo nam to zorganizował, albo jechaliśmy do sklepu, żeby to kupić. W Ghardai poznaliśmy kolejny aspekt algierskiej gościnności. Abdou nie pozwolił nam za nic zapłacić… Na nic zdały się nasze tłumaczenia.
- Jesteście gośćmi w Algierii i nie ma dyskusji.
O przyjęciu jakiejkolwiek zapłaty za nasz pobyt w pensjonacie oczywiście także nie było mowy…
Chłopaki opowiadali nam o życiu i lokalnych zwyczajach. Choć wiedzą jak funkcjonują społeczeństwa w innych krajach, nadal hołdują lokalnej tradycji.
- Żonę poznaje się przez rodzinę. Mnie na przykład znalazła ją siostra. Razem z matką zrobiły wywiad czy to dobra i wartościowa osoba. Potem zostaliśmy sobie przedstawieni, czy się sobie podobamy. W czasie okresu „narzeczeńskiego” mogliśmy rozmawiać i spotykać się za każdym razem w towarzystwie osób z obu rodzin. Rozmawialiśmy o wspólnym domu i rodzinie.
- A nie próbowałeś spotkać się z nią „na boku”, żeby swobodnie porozmawiać?
- Ojciec chyba by mnie zabił!
- A jak rozpoznajecie kobiety – mówię o mężatkach. Przecież wszystkie są ubrane tak samo i mają odsłonięte tylko jedno oko?!
- Ja matkę i żonę poznaję po butach :)
113349
113350
113351
113361
113353
Na niektórych domach umieszczone były tabliczki z datą budowy. Dwie daty to: liczona od narodzin Chrystusa oraz od daty hidżry czyli ucieczki Proroka Mahometa z Mekki do Medyny.
113354
113355
Dowiedzieliśmy się również, iż w dolinie istnieje „Rada”, złożona ze szczególnie poważanych obywateli. Czuwa ona m.in. nad kształtem ceremonii weselnej oraz pilnuje, żeby przyszła żona dostała odpowiednia ilość złota od męża. Ma ono zabezpieczyć ją materialnie na wypadek śmierci męża czy rozwodu.
A tak wygląda aktualny skład Rady.
Tabliczka „urzędowa” wskazuje, że Rada obraduje w tym budynku. Napis w 3 językach: arabskim, tamazigh i francuskim. Tamazigh to język Berberów i – jak widać – posiada własny alfabet.
113356
113357
Oaza w dolinie M’Zab ma niestety również swoje problemy. W oazie mieszka także sporo Arabów, którzy osiedlili się po drugiej stronie drogi Trans Sahara Highway. Z zasady społeczności ze sobą współżyją zgodnie, ale nieraz dochodzi do dość ostrych konfliktów. Przykładowo w 2015r. Arabowie napadli na Mozabitów, palili domy i sklepy, było wielu rannych. Policja i wojsko wkroczyło po jakimś czasie do akcji i zaprowadziło porządek, jednak słychać głosy, że zbyt długo czekali na podjęcie działań. Od tamtej pory w oazie siły porządkowe wykazują wzmożoną czujność. My także widzieliśmy ewidentną obecność służb porządkowych. Rosłe chłopy nieraz w pełnym oprzyrządowaniu w stylu ochraniacze i tarcze budzą respekt. Mnie osobiście wydaje się, że za tymi zamieszkami mogła stać polityka.
Przy okazji wizyty w Ghardai zostaliśmy zabrani do zoo. A oto największy obecnie drapieżnik Sahary – fenek. Choć to nie do uwierzenia, jest w stanie podobno upolować widoczną na kolejnym zdjęciu wiperę rogatą – także mieszkańca Sahary. Abdou mówił, że nieraz spotyka fenki jeżdżąc po pustyni, ale boją się ludzi i widać je tylko z daleka.
113358
113359
Bardzo pouczająca opowieść, szczególnie dla tych, którym wydaje się że wszystko wiedzą o innych. Ciekawe też, że pewne opisane tu zwyczaje były u nas kiedyś obecne, a przeminęły - z czasem, postępującą globalizacją i dobrobytem.
Pytanie z ciekawości rodzi się następujące, dlaczego muzułmanie (jak rozumiem w tej nieco odizolowanej osadzie) odwołują się do daty narodzin Chrystusa - tabliczka na jednym z domów. (Rozumiem że jest on uważany za jednego z najważniejszych proroków, ale nie stawiają go w jednym rzędzie z Mahometem). Czy to ze względów porządkowych (inny kalendarz) czy innych?
Czyta się!!! :D i ogląda!
Z fenkami to ja podzielę się z Wami taką ciekawą/zakręconą historią sprzed lat nastu - z Karkonoszy :D
Szliśmy sobie z Żonką spod Kościoła Wang w Karpaczu jakimś tam szlakiem i po około godzinie wcięliśmy sie na szlak na którym był jakiś wyścig MTB - no i chłopaki zapierdzielają, my coś tam schodzimy z drogi, coś tam kibicujemy, pogoda piękna, wczesna jesień, no pięknie jest.
Nagle w zupełnie pustym lesie spotykamy na winklu laskę z aparatem i do tego na kocu obok niej leży jakis kurwa dziwny pies - uszy jak u kosmity, kolor jak bawarka... japierdole... co to za rasa. Wygląda jak fenek! Ale fenek w karkonoszach??? BEZSENSU.
No to dzień dobry, dzień dobry, w całym tym stuporze nawet nie powiedziałem nic w stylu 'ale ładny piesek' :D, i poszliśmy dalej.
Jakieś 500m dalej na zjeździe spotkalismy kolesia z XChallengerem, obwieszonego aparatami i się okazało, że on, Tomek, jeździ na różnego rodzaju imprezy sportowe i robi zdjęcia zawodnikom. Miał to jakoś mega poogarniane, że już na mecie miał gotowe całe pakiety tylko dla danego zawodnika...
No gość sympatyczny, aparaty sympatyczne, moto też no i gadka się klei więc gadamy. Jakoś wyszło, że mówię mu, że wyżej też laska robi foty z jakimś dziwnym lisopsem co wygląda jak fenek - na co on, że to jego dziewczyna a lisopies to faktycznie jest faktyczny fenek :D
Byli na jakimś rajdzie w maroko w robocie i ktoś na pustyni znalazł małego fenka. No to co... mieli go zostawić? Wrzucili go do skrzynki z gąbką na aparaty i tak przyjechał do niemiec i już z nimi został. Koleś normalnie mieszkał w DE ale z pochodzenia był polakiem.
Może kiedyś trafi na to wspomnienie przypadkiem hehehehe.
Fenek w Karkonoszach to było kurna coś.
Już nie śmiecę sorry, ale przypomniała mi sie ta..hmmm.. anegdota? :D
zdrowia
m
Dawaj pan dalej! Ciekawie jest.
Fajnie, ze dałeś fotę żmii rogatej - ja jako dzieciak parę lat mieszkałem w Libii i kiedyś identyczną żmiję przyniosłem na podwórko domu, gdzie mieszkałem z rodzicami w charakterze kawału, żeby ich nastraszyć. Trzymałem za ogon, a gadzina wykręcała się usiłując mnie użreć w nogę, ale dziecinny upór był silniejszy niż rozsądek. Rzuciłem przed progiem i wpadłem do domu krzycząc, że żmija rogata nas zaatakowała. Mama nie uwierzyła, ale tato kontrolnie sprawdził i włos mu się na głowie zjeżył, gdy zobaczył wijącą się i syczącą żmiję pod drzwiami. Złapał dwumetrowy drąg oparty o framugę i ją załatwił.
Dzieciaki to jednak durne są...
Później inną taką żmiję przyniósł rodzicom w słoiku (też żywą) Arab, który słyszał że chcieliby mieć suwenir do Polski. Do dziś ją mają zalaną formaliną.
A skorpiony jakieś widziałeś?
consigliero
13.12.2018, 23:56
Było zalać spirytusem to żmijówka byłaby
No widzisz, człowiek był młody, to i głupi, nie wiedział co dobre...:D
No widzisz, człowiek był młody, to i głupi, nie wiedział co dobre...:D
i co po prostu ją zjedliście? :haha2::haha2::haha2::haha2:
przypomina mi sie stary kawał o wilku co po akcji w chatce babci czerwonego kapturka znalazł w szafce masę pornoli - no i ogląda ogląda, gały mu wyłażą na wierzch i w końcu mówi: 'a ja debil po prostu ją zżarłem :('
oczywiście mowa nie o babci :D
:D
Nie, nie zeżarliśmy, choć podobno nieźle smakuje. Leży w tej formalinie po dziś dzień, co parę lat się jej tylko zmienia formalinę i spoko.
Widzę, że masz nieskończone podkłady humanizmu
- 'A niech ma gadzina nowe formaline' :D
i co po prostu ją zjedliście? :haha2::haha2::haha2::haha2:
przypomina mi sie stary kawał o wilku co po akcji w chatce babci czerwonego kapturka znalazł w szafce masę pornoli - no i ogląda ogląda, gały mu wyłażą na wierzch i w końcu mówi: 'a ja debil po prostu ją zżarłem :('
oczywiście mowa nie o babci :D
:D
:lol19: Dobre!
Widzę, że temat żyje własnym życiem:):):)
A historie dużo lepsze niż moja: fenek w Karkonoszach, żmija rogata w butelce, wilk pierdoła ;)
Pytanie z ciekawości rodzi się następujące, dlaczego muzułmanie (jak rozumiem w tej nieco odizolowanej osadzie) odwołują się do daty narodzin Chrystusa - tabliczka na jednym z domów. Czy to ze względów porządkowych (inny kalendarz) czy innych?
Wydaje mi się, że używanie kalendarza chrześcijańskiego ma wzgląd czysto utylitarny, ale to tylko moje przypuszczenia.
A skorpiony jakieś widziałeś?
Hmmm... O skorpionach po prostu zapomniałem :o
Będąc na Saharze Zachodniej zaglądałem pod kamienie w poszukiwaniu tych przemiłych stworzeń, ale i tak nie spotkaliśmy żadnego.
A tu w ogóle o tym nie myśleliśmy. A szkoda...
Dredd ja to chyba mam takie szczęście ;)
Nad Odra spotkałem pieska preriowego w LUTYM - na spacerze ze swoją pierdolnieta panią a moimi pierwszymi i jedynymi pasażerami w blablacarze były cztery jeże pigmejskie :)
Zaś dzisiaj, ze zagaje w temacie, popatrzyłem na rozmiar Algierii. Ja ignorant ech... ależ to wieeeelki kraj!
Pisz chłopaku bo tu wszyscy jak w poczekalni, piernicza głupoty czekając na właściwy pociąg ;)
M
Skoro tak to pisze się ;)
3 sierpnia
Dzień kolejny. Opuszczamy dolinę M’Zab. Dziś zamierzamy pokonać 660km - do Ajn Salah. Na pewno się nie zgubimy – należy jechać prosto. Jeśli nie odbijemy w jedyny na całej trasie skręt w prawo to dotrzemy do celu :)
Wyruszamy przed świtem. Nie ma co się oszukiwać – jeśli chcemy jechać – trzeba robić to skoro świt, i wykorzystać kilka godzin w miarę znośnej temperatury. Na razie jest tylko 33 stopnie, więc da się życ.
Abdou uparł się, że nas odprowadzi do granic miasta i specjalnie wstał wcześniej. Jeszcze tankowanie. Pracownik stacji nie bardzo chce wlać paliwa do plastikowego kanisterka – ponoć nie wolno. Pomogło dopiero tłumaczenie, że jedziemy do Ajn Salah i inaczej może nam nie starczyć. Jeszcze pożegnalna kawa z Abdou i w drogę. Wzruszyło nas jego zachowanie.
- Żegnaj, bardzo się cieszymy, że na naszej drodze pojawiłeś się Ty. Może uda nam się jeszcze kiedyś spotkać?
- In sha Allah.
Abdou przełamuje się i na pożegnanie ściska Anię.
Jedziemy na południe. Nad horyzont wyskoczyła już czerwona piłka. Świt jest tu dość zaskakujący. W ciągu kilku chwil robi się jasno, zaś ogniste, palące słońce wyłania się zza widnokręgu z prędkością tak dużą, jakby ktoś je kopnął.
113409
I oto ona: صَحْرَاء
As- sahra.
Słowo to oznacza w języku arabskim po prostu pustynię. Pokazała nam pierwsze ze swoich tysiąca oblicz.
Jest piękna.
113410
113411
113412
113413
Bóg dał ludziom kraje bogate w wodę, aby byli szczęśliwi i dał pustynię, aby mogli odnaleźć swoją duszę
(przysłowie tuareskie)
113414
113415
113416
Mijamy właśnie bokiem oazę El- Menia. Gość z autobusu mówił nam, że tam jest niebezpiecznie i jeśli nie musimy, żeby nie zjeżdżać z trasy.
Skoro jest stacja benzynowa, a na niej „maqha” czyli kawiarnia – nie wybrzydzamy. Tankujemy i pijemy kawę. Przez kolejne 400km nie będzie takiej okazji.
I tego jesteśmy pewni.
113417
113418
113419
113420
113421
Trans Sahara Highway biegnie dalej do Ajn Salah. W prawo możemy odbić do Timimun. Są to najbliższe osady ludzkie.
Potwierdziło się, że stacja przed skrzyżowaniem jest nieczynna. Paliwa powinno starczyć, ale na styk. Na szczęście w kanisterku „złotego” płynu pod korek.
Dziwnie się czuję wiedząc, że przed nami tylko pustka. Tu można poczuć, co to słowo naprawdę znaczy.
113422
113423
113424
Nagle… Dochodzę do wniosku, że tu słowo „nagle” jest nie na miejscu. Ono tu po prostu nie pasuje. Tu nic nie dzieje się nagle. Tu wszystko ma swoje miejsce i swój czas. Dobrze więc – powiem lepiej „w pewnym momencie”.
W pewnym momencie dostrzegam napis „Deviation”, co - a i owszem - oznacza zboczenie, ale z trasy. Czyli objazd. Znam to oznaczenie i wcale go nie lubię. Przejechać się da, ale równo nie jest i ledwo co wrzucam dwójkę. Trzeba kontrolować temperaturę oleju, żeby nie było przypadkiem przymusowego postoju dla schłodzenia silnika. Włączam wobec tego wiatrak – niech robi swoje.
Nasza dewiacja okazała się na szczęście tylko kilkukilometrowym odcinkiem offroadowym.
113425
113426
113427
Jedziemy, interkom wyłączony. Każde z nas pogrążone w swoich myślach. Nie wiem jak moja Żaba, ale ja niesamowicie cieszę się, że tu jestem. Chłonę pustynię. Jestem szczęśliwy.
Przypominają mi się słowa Jacka Pałkiewicza:
„Żaden człowiek, który ją poznał (pustynię), nie pozostanie takim samym. Będzie na zawsze nosić w sobie jej ślad i nigdy nie opuści go pragnienie powrotu.
Kto raz uległ jej czarowi, nie oprze się wyzwaniu i zawsze tam wróci, bez względu na to, jaką miałby zapłacić cenę i na jakie narazić się wyrzeczenia.
Tutaj razem z powietrzem wdycha się spokój, mądrość i szacunek.”
Mądre to i prawdziwe słowa. Chyba nie da się tego lepiej powiedzieć.
113428
113429
Od ostatniego tankowania minęło około 250km. Na poboczu spostrzegłem jakieś zabudowania oraz ludzi. Zabudowania, to może określenie na wyrost, ale żadnego innego nie potrafię znaleźć. Na Saharze Zachodniej w takich miejscach dało się kupić benzynę. Może i tutaj się uda? Paliwa powinno nam starczyć, ale czułbym się lepiej wiedząc, że mamy spory zapas.
Stajemy. Podszedłem do stojących obok ludzi.
- As salamu alajkum.
- Wa alajkum as salam.
- Macie może benzynę?
- Nie, ale nie ma problemu. Pojedziemy samochodem i kupimy.
Do najbliższej stacji benzynowej było 150 kilometrów. Cóż, tacy są Algierczycy…
Pamiątkowa fota i w drogę.
113430
113431
Rozmarzyłem się jazdą, A tu zima za oknem.
Oj, czyta się i marzy się!
O kontynuowanie relacji grzecznie proszę :bow:
Nie ujechaliśmy daleko, może z 50km. Mijamy drogowy posterunek żandarmerii. Niestety, zatrzymali nas. Sprawdzają dokumenty, dzwonią gdzieś, czekają na instrukcje.
- Dalej nie pojedziecie. Musicie czekać na eskortę, która przyjedzie z Ajn Salah.
Wszystko w bardzo miłej atmosferze, ale nie ma żadnej dyskusji. Nie udało się przeforsować opcji, że spotkamy się z eskortą na trasie. Przecież nigdzie nie skręcimy po drodze.
Trudno, czekamy. Siedzimy wraz z żandarmami na posterunku przy drodze zbudowanym z palet i plandeki. Siedzimy na jedynej, zbitej z nieheblowanych desek ławce. Ławka trochę się klei, ale położyłem na niej kurtkę. I tak jest brudna jak święta ziemia, a skórę łatwo wyczyścić.
Dobrze, że nieco dalej stoją kontenery, bo inaczej to warunki pracy by były nieszczególne.
Chłopaki z żandarmerii częstują nas wodą, którą mają w wielkim 30- litrowym termosie, sokiem. Picie odbywa się z jednej szklanki. Na razie grzecznie odmawiany. Dopiero, gdy w szklance zostanie przyniesiona herbata miękniemy. Szklanka krąży między obecnymi, każdy pije po trochu. Trochę klei się do rąk, ale herbata smaczna. Na końcu pije moja żona.
Choć bariera językowa duża, jakoś rozmawiamy:
- Gdzie dalej jedziecie?
- Do Ajn Salah, potem Adrar i Timimun.
- A w Ajn Salah na długo?
- Nie, prześpimy się i jutro dalej.
- A gdzie będziecie spać?
- Znajdziemy jakiś hotel.
- Tidikelt? (dla informacji czytających – to porządny, drogi hotel)
- Nie! Tidikelt jest bardzo drogi! Myśleliśmy o hotelu Badjuda albo Łast Almadina.
Na twarzach chłopaków zagościł uśmiech.
- Dobrze. Przybijcie piątkę. Tego drugiego już nie ma, został jedynie Badjuda.
Widać, że inaczej traktują ludzi, którzy sypiają w normalnych hotelach, niż bogatych, którym nawet nie przyjdzie do głowy, by spać w innym hotelu niż Tidikelt.
Mamy okazję obserwować jak wyglądają kontrole przejeżdżających samochodów. Choć czynności służbowe wykonywane są sumiennie, to wszystko odbywa się z uśmiechem, w przyjaznej atmosferze.
Z nudów patrzę na termometr: ciepło. Ponad 40 stopni. Jest niewielki wiatr, więc jakoś da się funkcjonować. Na pustyni widać całkiem spore trąby powietrzne.
Po półtorej czy dwóch godzinach przyjeżdżają z Ajn Salah 2 samochody żandarmerii. W każdym z nich 4 chłopa z kałachami. Możemy jechać. Od tamtej pory jeden z samochodów jedzie przed nami, drugi z tyłu. Wcale nam się to nie podoba. Psują widok i trochę śmierdzi spalinami, ale co zrobić.
Chłopaki z eskorty oczywiście wyluzowani. Często nas nagrywają ;)
Nieraz robimy sobie nawzajem zdjęcia, choć generalnie nie pozwalają na to – wiadomo, są na służbie.
Ania wzięła się na sposób – jeśli chciała zrobić zdjęcie, wyciągała aparat i wysuwała obiektyw. Samochód żandarmerii oddalał się, żeby im nie pyknąć fotki, a my dzięki temu mieliśmy niezmąconą perspektywę ;)
113433
113434
113435
113436
113437
Wreszcie docieramy do Ajn Salah. Wypadałoby zatankować, bo wykorzystałem już rezerwę z kanisterka.
Ale na stacji nie ma benzyny. Żadnej.
Jedziemy dalej. Żandarmeria odstawia nas na komisariat policji. Tam odbywają się, wydające się nie mieć końca formalności. Gdyby nie czas, który to zajęło, było bardzo sympatycznie.
Jeden gość rozmawia z nami po angielsku, dwóch wypełnia jakieś formularze.
- Czy to jest twoja siostra?
- Nie, to moja żona.
- Na pewno? Przecież macie takie samo nazwisko. (W Algierii kobieta nie zmienia nazwiska wychodząc za mąż).
- Na pewno. Hija załżati (ona jest moją żoną) - odparłem po arabsku, żeby nie było wątpliwości.
- A może to jednak twoja siostra?
…
Po czym rozpoczęło się wpisywanie danych do komputera. To już nie poszło szybko…
Nagle pada pytanie:
- Macie dzieci?
- Nie!! – prawie wrzasnęliśmy chórem, mając w perspektywie wypełnianie kolejnego formularza.
Gość, który mówił po angielsku zapytał czy chcemy wody. Gdy potwierdziliśmy, wyjął pieniądze z kieszeni i wysłał kogoś aby ją dla nas kupił.
Przypomniałem sobie, że wypadałoby zatankować. Pytam policjanta czy gdzieś da się kupić benzynę. Po konsultacji telefonicznej z kimś, wysyła kolejnego, aby zaprowadził mnie na stację i przyprowadził z powrotem po zatankowaniu. Żona zostaje na komisariacie. Biorę kask i kurtkę.
- Po co to bierzesz? – wskazuje na kurtkę - Przecież jest gorąco.
- Zawsze to jakaś ochrona jakbym się wywrócił.
- Tu nie musisz tego zakładać. Tu Allah cię chroni.
Dojeżdżamy na stację. Benzyny bezołowiowej nie ma. Nawet takiego dystrybutora nie ma. Benzyny super 96-oktanowej też nie ma. Dobrze, że jest chociaż zwykła.
Szybko przypominam sobie instrukcję, na jakiej minimalnej liczbie oktanowej pojedzie Harley. Dobra, da radę. Dobrze, że Road King ma w dupie, czy jest to bezołowiowa. Zresztą – jakie mam wyjście?
To jedyna stacja z paliwem w promieniu kilkuset kilometrów.
Do dystrybutora kolejka kilkunastu samochodów, ale policjant z którym przyjechałem wysiadł z radiowozu, pokazał mi, że mam podjechać między samochodami pod dystrybutor. Pracownik stacji szybko nalał paliwo. Oczywiście na stacji asfaltu nie było, ale zamiast niego był piasek. Ledwo wjechałem, ale o wycofaniu o własnych siłach nie było mowy. Dobrze, że dwóch chłopa wypchnęło mnie „na wstecznym”.
Gdy zakończyliśmy formalności na policji było już ciemno. Jedziemy do hotelu. W Ajn Salah są aż dwa. Tidikelt – porządny, z ochroną i parkingiem, ale drogi. Drugi – Badjuda, prawdopodobnie tańszy i bardziej „swojski”. Ponieważ Tidikelt był dosłownie za rogiem komisariatu, decydujemy się pojechać do niego. Jest już ciemno, a my nie mamy już siły i czasu na szukanie Badjudy. Ciekawostką jest, że dostajemy policjanta w cywilu, który ma zadanie chodzić z nami wszędzie – „for your security”.
Hotel Tidikelt przygotował nam psikusa – cena, choć i tak przekraczała nasz budżet - okazała się o 1/3 wyższa niż podana na stronie internetowej… Poza tym był naprawdę przyjemny.
Za to policjant który nas pilnował okazał się wyluzowany. Nie mówił w żadnym innym języku niż arabski, ale bez problemu nawiązaliśmy kontakt. Zaprowadził nas do fajnej, lokalnej knajpki na obiad, choć pora wskazywałaby raczej na późną kolację – było grubo po 22. W drodze powrotnej do hotelu nie mogliśmy odmówić sobie wypicia herbaty i zakupu lokalnych ciastek. Zaraz potem do łóżek. Byliśmy padnięci, a jutro start skoro świt – z żandarmerią umówiliśmy się na 5:40.
113485
113438
113486
113440
113441
Ajn Salah to oaza znana już w X wieku jako… targ niewolników. Nazwa wzięła się od smaku wody, która jest słonawa. Herbata robiona z niej jest niesmaczna, kawę idzie wypić. W osadzie dominuje budownictwo w stylu sudańskim. Zapachniało prawdziwą Afryką. Z tego co zaobserwowaliśmy to ponad 80% ludności miało czarny kolor skóry; Arabowie stanowili ewidentną mniejszość. Jednak poza położeniem na pustyni nie ma tu nic spektakularnego.
4 sierpnia
Allah akbar, Allah akbar!
Aszhadu ana la illaha il Allah
Aszhadu ana Muhammadan rasulu Allah
…
Wołanie muezina powoli przepędza sen:
Bóg jest wielki!
Przybywajcie na modlitwę. Modlitwa jest lepsza niż sen…
Muszę przyznać, że bardzo lubię to wołanie. O ironio, wcale nie przeszkadza mi też, że nieraz nie pozwala pospać :)
Wstajemy o 4:30.
Jesteśmy w sercu Sahary. Aby móc tutaj jakoś funkcjonować dzień rozpoczyna się ze wschodem słońca. Nawet śniadanie w hotelu serwowane jest od godziny 5:00. Gdy zeszliśmy na nie o 5:15 niektórzy goście już skończyli jeść, a niektórzy byli w trakcie. Ludzie tam nocujący także przedstawiali ciekawy dla nas obraz – przykładowo było dwóch mężczyzn, bardzo szykownie ubranych w tradycyjne galabie z chustami a’la arafatki na głowach.
Pomimo przyzwoitej klasy hotelu i ceny, śniadanie nie odstaje od standardu: jajko, babka, dżem, margaryna, croissant, mleko, kawa, kakao. Zapraszamy naszego anioła stróża – niech także coś zje. Skoro hotel oszukał nas na cenie noclegu, niech zrewanżuje się chociaż dodatkowym śniadaniem. Żegnamy się z „naszym” policjantem, machamy sobie na pożegnanie.
Start zgodnie z planem o 5:40. Żandarmi zjawiają się punktualnie, tak jak się umówiliśmy. Trochę się tego baliśmy. Ponoć zdarzały się takie sytuacje, że żandarmeria potrafiła umówić się na 8, a przyjechać o 9 czy 10. Przypuszczam, że my mieliśmy tę przewagę, że jako jedyni byliśmy latem i nikogo z żandarmerii nie rajcowała jazda w upale w samo południe :)
113442
Piach leżący na ulicach nie pozwala zapomnieć gdzie jesteśmy.
113443
Opuszczamy już Trans Sahara Highway i drogą N52 kierujemy się na zachód.
113444
113445
113446
113447
To co nam wydaje się mazgajem na ścianie, niesie ze sobą przesłanie, lecz w języku tamazigh…
113448
113449
113450
My tymczasem opuszczamy Ajn Salah. Znów jesteśmy na pustyni. Choć w sumie wcale jej nie opuściliśmy…
113451
113452
113453
Jedziemy. Otacza nas bezruch. Także krajobraz zmienia się prawie niedostrzegalnie.
Jedyne postoje to tankowanie i zmiany eskorty. Kolejne patrole żandarmerii witały się z nami uprzejmie, co bardzo ciekawie wyglądało w przypadku Ani. Niektórzy podawali jej rękę, a inni kładli ją na sercu. ( oczywiście sobie ;) )
Udaje nam się namówić szefa jednej z eskort na wspólne zdjęcie.
- Foto? – pytam wskazując na nas i niego.
- Turist, normal! – odpowiada z uśmiechem.
113454
113455
113456
113457
113458
113459
113460
Stacja benzynowa. Nie jestem zachwycony brakiem asfaltu na wjeździe. Zawsze mam wątpliwości wjeżdżając na piasek moim motocyklem. Pomimo tego, iż bardzo go lubię, to muszę przyznać, że do jazdy po nawierzchni innej niż asfalt, to za bardzo się nie nadaje… W najlepszym wypadku możemy zakopać się, w gorszym – glebnąć. Ale skoro jest paliwo – nie wybrzydzamy. Okazało się, że – jak zawsze – strach ma wielkie oczy. Pod cienką warstwą piachu była jakaś twarda powierzchnia i przejechaliśmy bez problemu. Skoro już się zatrzymaliśmy, pomyślałem, że skorzystam z toalety. To co zastałem w środku przeszło moje wyobrażenie o syfie (a już trochę widziałem :) )
Dobrze, że kiedyś nurkowałem i potrafię wytrzymać dłuższą chwilę na bezdechu. Widząc, że żona również wybierała się w to samo miejsce, stanowczo jej odradziłem. Na szczęście posłuchała.
113461
Pustynia co i rusz pokazuje swoje inne oblicze. Zupełnie martwa skorupa przeplata się z piaskiem w przeróżnych odcieniach, kiedy indziej to kamienie. Nieraz płasko jak okiem sięgnąć, za chwilę pagórki. Każde z tych wcieleń jednakże piękne, inne, fascynujące. Obserwuję ją i myślę sobie: a więc to tak wyglądasz, pustynio?
Sahara. Wielu próbowało ją opisać, ale czy komukolwiek to się udało?
113462
113463
113464
113465
113466
Przydrożna kawiarnia wygląda zaś tak:
113467
A tak przystanek autobusowy
113468
Handel przydrożny także kwitnie
113470
Natomiast kobiety są zdecydowanie bardziej kolorowe
113471
Raz na jakiś czas zatrzymujemy się w przydrożnej knajpce na kawę albo żeby napić się czegoś zimnego. Rzadko kiedy udaje nam się zapłacić – z reguły chłopaki z żandarmerii stawiają nam napoje. Pytają kilka razy, czy nie chcemy zjeść obiadu, ale dziękujemy.
W stolicy prowincji Adrar mijamy kampus uniwersytecki: „Universite Africaine”.
113472
113473
113474
113475
113476
113477
113478
Za Adrarem mamy pierwszą awarię. Ułamał się uchwyt do GPS-a. Na szczęście mamy pilota w postaci żandarmerii, więc GPS tymczasowo ląduje w sakwie. Po dotarciu do Timimoun blachowkręt załatwia sprawę.
Dobrze, że chociaż pogoda dopisuje i jest względnie ciepło, co potwierdza pokładowy termometr :)
W sumie na temperaturę nie możemy narzekać. Jesteśmy wszak w najcieplejszym obszarze Sahary, tzw. trójkącie ognia: Adrar – Timimoum – Ajn Salah, a jakoś żyjemy. Pewnie to zasługa niskiej wilgotności powietrza. Inną sprawą jest, że oboje lubimy ciepło…
Choć mamy w planie kontrolę temperatury i odnotowanie jej najwyższego punktu, idzie nam to słabo. Z reguły żadne z nas nie ma siły na zerkanie na termometr.
113479
113480
Na przedostatnią zmianę żandarmerii przed Timimoun musieliśmy trochę poczekać, potem nie mogliśmy się z nimi dogadać co do prędkości jazdy. Ja chciałem – tak jak dotychczas - jechać stówką, czy ciut szybciej. Ci uparli się, żeby jechać 70-80 km/h, bo niebezpiecznie. Może miałoby to sens, gdybyśmy nie jechali prostą drogą przez pustynię, na której ruch był praktycznie zerowy…
Po kilkunastu kilometrach stanąłem.
- Musimy poczekać, aż silnik ostygnie. Zobaczcie na wskaźnik temperatury – prawie 100 stopni…
Wskazałem oczywiście na temperaturę oleju. Fabryka mówi, że normalna temperatura pracy to do 110 stopni ;)
Trochę im to nie w smak, bo ciepło, a klima w ich samochodzie nie działa.
- Co ja na to poradzę? Tak się wleczemy, że silnik mi się nie chłodzi.
- It’s your problem!
Szczęście nas jednak nie opuściło. Z uwagi na temperaturę nie zdejmujemy kasków ani kurtek. A tu nagle… jak nie walnie mi krew z nosa!
- Co ci się stało? – pyta żona.
- Nic – zaswędział mnie nos w środku, a ja się nieopatrznie podrapałem.
Krwawienie szybko nie ustępowało. Chłopaki z żandarmerii próbowali jakoś pomóc. Dowiedziałem się, że należy ochłodzić kark i to faktycznie zadziałało.
- Nie wiem jak wy, ale ja jadę szybko do miasta, na wypadek, gdybym potrzebował pomocy lekarskiej.
Nie protestowali, więc pojechaliśmy przodem z prędkością jaka faktycznie nam pasowała. Zostali gdzieś z tyłu. Z drugiej strony wiedzieli, że przecież im nie uciekniemy :)
Krwawienie z nosa to kara za zignorowanie przeze mnie prastarej mądrości ludzi Sahary.
Tuaregowie owijają głowę kawałem materiału, robiąc z niego turban, dodatkowo zasłaniając twarz i szyję. Stosowne materiały zakupiliśmy już w Ghardai i moja żona jechała mając zasłoniętą całą twarz i szyję. Ja zaś przycwaniakowałem i gorące i suche powietrze wysuszyło mi śluzówkę nosa. Wystarczyło lekko się podrapać i psikus gotowy – krew lała się jakbym solidnie dostał w pysk.
Od tego momentu już zasłaniałem twarz.
Okazało się, że para wodna osadzająca się na materiale tworzy specyficzny mikroklimat, powodujący, że wydaje się, że wdychane powietrze jest chłodniejsze. Dodatkowo szyja osłonięta jest od gorących podmuchów wiatru.
Jeśli dobrze się zastanowić, to używany w Polsce szalik działa tak samo, z tą różnicą, że chroni szyję od zimna :) :) :)
Z kolejną ekipą żandarmerii nie ma już problemów. Zajeżdżamy do Timimoum – czerwonego miasta. Muszą nas odstawić do hotelu. Pod jedynym adresem pensjonatu jaki mieliśmy nikt nie otwiera…
Wobec tego muszą zawieźć nas na policję. Tylko nie to!! Prosimy, aby zaprowadzili nas do jakiegokolwiek hotelu.
Niestety, droga do jednego jest zasypana piachem. Mówię, że po piachu to nie damy rady. Dobrze byłoby znaleźć hotel do którego da się dojechać asfaltem lub chociaż pistą.
- Jest jeden hotel, ale drogi. Ile macie pieniędzy na nocleg?
- Pięć, no maksymalnie siedem tysięcy dinarów.
- To trochę za mało. Ale spróbujemy coś ponegocjować.
Zajechaliśmy. Hotel fajny. Żandarmi poszli gadać z recepcjonistą.
- Dobra, możecie zostać za pięć tysięcy za noc. Pasuje?
- Pewnie! Dzięki!
Jak się później okazało, hotel kosztował 9000 za noc. Fajne chłopaki!
Recepcjonista w hotelu został jedynie zobowiązany do informowania służb, gdzie jesteśmy i co robimy. Nie widzę najmniejszego problemu w informowaniu, gdzie jedziemy, o ile możemy jeździć sami!
Hotel bardzo przyjemny. Wybudowany w stylu charakterystycznego ksaru – pustynnego „zamku”. Generalnie klimat niezły – na ścianie wisi mapa Afryki z lat 40 czy 50, w holu stoją stylowe regionalne meble z wyrzeźbionymi symbolami różnych religii i kultur.
113481
113482
113483
:Thumbs_Up::Thumbs_Up::Thumbs_Up:
GregoryS
22.12.2018, 10:58
Wspaniala relacja ! Codziennie rano spogladam czy jest nowa czesc, jakos tak.. "robi moj dzien" :)
To mnie urzeklo:
- Po co to bierzesz? – wskazuje na kurtkę - Przecież jest gorąco.
- Zawsze to jakaś ochrona jakbym się wywrócił.
- Tu nie musisz tego zakładać. Tu Allah cię chroni.
:D
Mnie to :
"Za Adrarem mamy pierwszą awarię. Ułamał się uchwyt do GPS-a"
:D:Thumbs_Up:
Ja narazie przejrzalem watek i cos tam przeczytalem.Tylko nabralem apetytu i ciesze sie ze w kolejnych dniach bede miec wiecej czasu.
5 – 6 sierpnia
Śniadanie mamy w hotelu w cenie noclegu. Jak to w Algierii – w stylu francuskim, tzn. na słodko. W ogóle nam to nie odpowiada. Jakby muffinki czy hałwa była dla nas za mało słodka, zamiast pieczywa dostajemy piernik z dżemem :) Ubłagałem kelnera, żeby dał nam zwykłe bagietki. Po tych słodkościach marzą nam się warzywa i owoce…
Podejmujemy solenne postanowienie, żeby kupić arbuza i melona!
Po raz kolejny skończyły nam się czyste ciuchy. Z racji tego, że zostajemy tu na 2 dni, jest czas, żeby zrobić pranie. Dogadałem się z recepcjonistą, że hotel zrobi to za nas. Fajnie, bo wcale nam się nie chciało. W tej temperaturze jakakolwiek aktywność fizyczna wymaga sporego wysiłku… W dzień temperatura dochodzi do 47 stopni, w nocy spada do 37.
113546
W Timimoun spędziliśmy 3 dni, a raczej noce. Trochę odespaliśmy i odpoczęliśmy. Połaziliśmy też po miejscowym suku (tj. targu). Uwielbiam ten koloryt. Dużo czarnej ludności, kobiety poubierane w hidżaby, mężczyźni w galabije. Sam suk również ma swój niepowtarzalny klimat. Kupiliśmy warzywa i pyszne, marynowane oliwki nabierane chochlą z wielkich metalowych wiader (niczym po farbie). Są super, nie wytrzymujemy i podjadamy trochę po drodze!
Pojeździliśmy również po okolicy, aby nacieszyć oczy pustynią :)
113547
113548
113549
113550
113551
113552
113553
113554
113555
Na obiad szukamy lokalu kierując się starym zwyczajem: gdzie najwięcej ludzi – tam najlepsze jedzenie. Tym sposobem – jak powiedział nam potem recepcjonista w naszym hotelu - znaleźliśmy najlepszą knajpę w „mieście”. Chłopaki nie chcieli nam sprzedać sałatki z lady chłodniczej, bo nie jest wystarczająco świeża. Według nas – wyglądała dobrze. Musieliśmy poczekać, aż zrobią świeżą porcję. W międzyczasie obowiązkowa sesja na motocyklu stojącym przed lokalem :)
Jak to w Algierii – menu brak. W ladzie chłodniczej leży surowe mięso, przyrządzone na kilka sposobów. Wobec tego pokazujemy na dwa rodzaje, mówimy, że chcemy jeszcze zupę i sałatkę i jakoś się udaje. Zasadniczo, w knajpach do wszystkich dań – bez względu na to czy pasują, czy też nie - dostaje się bagietki. Z reguły są one darmowe, tzn. nie doliczane do rachunku.
113559
Następnego dnia znów zawitaliśmy na obiad do znajomego lokalu. Pomimo tłumów, znalazło się dla nas miejsce. Algierczycy naprawdę traktują gości bardzo przyjaźnie – „po królewsku”. Znowu nie bardzo wiemy co zjeść… Zaglądamy więc innym gościom do talerzy i pokazujemy kelnerowi :)
Zauważyliśmy, że jedzą tutaj mało warzyw i owoców. Głownie kasze, ryż, mięso i daktyle – jak to na pustyni.
Żeby nie było, że jadamy wyłącznie w knajpach – tak też wyglądały nasze posiłki. Musi być jakiś rumuński akcent ;)
113557
Z Timimun widać w oddali piękne, czerwone piaskowe wydmy. Niestety, podejmowane w ciągu dnia próby dojechania do nich asfaltem spełzły na niczym. Jedyną możliwością jest jazda po szutrówce, czy raczej „piście”, która z racji dużej ilości piachu na niej i posiadanego przez nas motocykla nie wchodzi w rachubę. Wobec tego, bierzemy taksówkę i jedziemy na zachód słońca. Ma nas to kosztować 1000 dinarów, czyli jakieś 20zł. Daćką Logan - z klimą i świecącą się kontrolką „check engine” dojeżdżamy pod same wydmy. Klima działa, to nasza pierwsza tak komfortowa podróż w Algierii ;) Taksówkarz czeka na nas, a my w tym czasie próbujemy wdrapać się na górę piasku. Niestety, zapomnieliśmy, że słońce zachodzi tu równie szybko jak wschodzi i przyjechaliśmy trochę za późno. Na wydmach jest parę osób: jedni jeżdżą samochodem terenowym, ktoś inny pierdopędem, inni spacerują. Gdy ognista piłka schowała się za horyzontem, ludzie zaczęli się modlić. W oddali widzimy, że nasz taksówkarz także.
Po powrocie do hotelu dałem kierowcy umówioną sumę. Chyba jest to duża kwota, bo odnieśliśmy wrażenie, że jest bardzo zadowolony.
113558
Z Timimoum zamierzaliśmy wrócić z powrotem do trasy N1, czyli Trans Sahara Highway i kierować się w stronę El Oued by zobaczyć Wielki Erg Wschodni.
Harley nadal otwiera niemało drzwi i serc. Ponieważ wiele osób chciało zrobić sobie z nim/na nim zdjęcie, z wieloma osobami dzięki temu zamieniliśmy kilka słów (albo gestów ;) ). Jeden z rozmówców powiedział nam, gdzie jechać, aby przejechać Harleyem w poprzek (!!!) Wielkiego Ergu Zachodniego. Nie wierzyłem własnym uszom. Wszystko ładnie, pięknie, ale na naszej mapie nie ma drogi o której on mówił. Na drugiej, kupionej już w Algierii też nie. Ale od czego jest internet?! Sprawdzę ją na google earth!
I co?
Nie ma takiej drogi… Pewnie chłopu się coś pomyliło.
Perspektywa jednak zbyt kusząca, żeby tak łatwo odpuścić. Następnego dnia skoro świt postanawiamy pojechać na zwiad (i tak nie mamy co robić ;) ). Z mapy wynika, że Wielki Erg Zachodni jest blisko; do obiadu powinniśmy wrócić.
Po powrocie decyzja mogła być tylko jedna – zmiana planów. Nie jedziemy Trans Sahara Highway na północ, lecz na Wielki Erg Zachodni, a później się zobaczy!
Już nie mogliśmy doczekać się następnego dnia. Zresztą, zobaczcie sami.
Żal nam jedynie, że nie spotkamy się z Hulud i z Kadarem, bo mamy do zrobienia dodatkowo 600 -800km, więc na odwiedzenie ich na pewno nie starczy nam czasu.
7 sierpnia
Tego poranka nie było grymaszenia ze wstawaniem. Większość bałaganu spakowana w worze, wystarczy tylko wrzucić na motocykl. Jedyny psikus taki, że nasz kanisterek na benzynę trochę przecieka, więc benzynę trzeba przelać do butelek po wodzie mineralnej. Więc zamiast o 5:40 startujemy o 6:20. Śniadanie odpuszczamy, wolimy zjeść własne kanapki na ergu! Niestety, butelki z benzyną zabrały nam miejsce przeznaczone na melona, którego z wielkim żalem musimy zostawić w hotelu.
O ironio! My odjeżdżamy, a w naszym hotelu – basen jest napełniany wodą ;)
113565
Dzień zapowiadał się ciepło…
113566
Zaś wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że czeka nas coś wspaniałego.
113567
113568
113569
113570
Liczyliśmy się z taką ewentualnością, że droga będzie zasypana przez piach i trzeba będzie zawracać. Pomimo, że zabraliśmy dodatkowe paliwo, obliczyłem ile kilometrów możemy przejechać bezpiecznie, żeby dać radę wrócić. Mieliśmy do pokonania 350km bez stacji benzynowej, bez osady, bez niczego.
Na niewielkie zaspy byliśmy przygotowani – jako saperki mieliśmy mocne, plastikowe talerze :) :) :)
113571
113572
113573
113574
113575
Usiedliśmy na jednej z wydm. Milczymy. Wkoło cisza. W zasięgu wzroku żywej duszy. Tylko wiatr delikatnie przesypuje piasek. Słońce świeci tak samo jak dwa tysiące lat temu. Poza maleńką nitką drogi nic się tu nie zmieniło. Widzi nas tylko Bóg…
113576
113577
113578
113579
113580
Pustynia. Jej piękno uspokaja, przenosi w dziwne metafizyczne stany świadomości.
Myślę, że w tym stwierdzeniu jest sporo racji.
Jadę sam na sam ze swoimi myślami. Mijany krajobraz sprzyja kontemplacji. Ktoś mógłby się zapytać: jaka jest przyjemność w jeździe po pustyni i do tego po asfalcie, tzn. nie musząc zmagać się z tym, co pod kołami? Uważam, że jest i to duża. Niewielka ilość rzeczy, na których trzeba skupiać swoją uwagę pozwala na spokojne myślenie. Uważam, że ma to trochę wspólnego z medytacją (choć nigdy jej nie próbowałem na poważnie). Jednak w tym przypadku myśli nie skupiają się na własnym ciele, np. oddechu, lecz na otaczającej rzeczywistości. Ta zaś jest na tyle spokojna i nieruchoma, że nie rozprasza, lecz wprost przeciwnie – pozwala na wyciszenie.
113581
A co jak piach całkowicie zasypie drogę? Jak widać, zdarza się to chyba dość często, ale okazało się, że grasują tam ładowarki algierskich służb i przerzucają piach na „pobocze”.
113582
Dżeferson
02.01.2019, 14:35
hahaha wyobbrazilem sobie jak u na odgarniają śnieg. Jest bosko :)
https://lh3.googleusercontent.com/KSOerp4vq5--4xIbzztmTfRbDtup9YFGY0c_BkYnEaB4zT9eXeDYQeAClZQnCq 8yw2SSqUoyiZNIBiLDTz-ocLSt5l_IHefa-uu1OG4sJx-JqW1AAKgMbdhIO7s2OhstyY6BT6OHeGo09Q7sBrWZ2PqaM6kYC W5-DVuYA4KLN4kSL61dqtkAByo456aDTH38NXG9VNu_LkyE0ntRQ_ RaetN88_BuWCDmUv78eTvZjuFglVlthZi3OUpJDkrQplsHNNqc 6c-kczMMEe8cqgG9VK051l_NNmRMqXHtjbcgKxydQpg-Dhj1cV3Y4FgpiHFZaPGA1QgcpQXBCyb4l4N1s1BMcudWxP2_7T 2ZZfgl3kNWIxTYswI5JlspZ3CU2_J5D6oRXeE5F2igp4mgzO5M 2DI2UA4_ZyHXc-d0Yw-sp8QFtWhHuNus7FwEEal-sWJame8sEjH7VLetLXo_7vagA10sUqVwkNCXCHrSUxC429QE8t gDJPjNq7LLzHfmdOsZVb4KR2Vr_nf-n0gS5Du3AflDchrhL87Xm2zhWsMKOQcJ-_Nm4O6k_BTmXK_7DiL7vKHbctqtd7GgumwihOHD65mBCzKmS1t kfFG61WKNujbUdjslAB13UdKPFg1AEvjAWWazMZXgT39Uh0V35 0Q39wyb=w949-h632-no
To zdjęcie z wystającym z piachu znakiem jest genialne! :Thumbs_Up:
Wspaniale się czyta i ogląda,
Widoki pustynne super sprawa,
Hej,
mój brat wybiera się za kilka miesięcy na Tuareg Rallye i mam pytanie odnośnie waluty,
Czy wymieniałeś na miejscu na ichniejsze DA, czy może płaciłeś walutą zachodu?
Jeśli możesz to napisz proszę kilka przykładowych cen - woda, jedzenie, etc.
Hej,
mój brat wybiera się za kilka miesięcy na Tuareg Rallye i mam pytanie odnośnie waluty,
Czy wymieniałeś na miejscu na ichniejsze DA, czy może płaciłeś walutą zachodu?
Jeśli możesz to napisz proszę kilka przykładowych cen - woda, jedzenie, etc.
Wymieniałem euro na dinary. Podejrzewam, że przyjęliby także euro, choć nie próbowaliśmy. Na końcu zamieszczę kilka informacji praktycznych m.in. o cenach.
Tymczasem wysłałem Ci pw.
Jedziemy w swoim tempie, cieszymy oczy. Co jakiś czas postój na zdjęcie, łyk wody czy kanapkę. Nieraz miniemy się z jakąś ciężarówką. Ale niezbyt często – co pół godziny, nieraz nawet rzadziej. W sumie to przywykliśmy już do małego ruchu na drodze i mnie osobiście to odpowiada. Dobrze, że nie ma już z nami samochodów żandarmerii – nie psują widoku i nie burzą poczucia swobody. Zastanawia mnie od czego zależy, że dostaje się eskortę? Od nielicznych osób, które odwiedziły ten kraj na motocyklach mam na tyle sprzeczne informacje, że nie pozwalają na zbudowanie żadnej reguły. Dwie grupy już od wjazdu do kraju musiały mieć obstawę, jedna dziewczyna aż do Timimunu podróżowała sama, zaś małżeństwo na dwóch motocyklach już od momentu opuszczenia promu jechało w konwoju. Nam przez długi czas się udawało, a i teraz dali nam spokój.
Pustynia zaczęła zmieniać swe oblicze. Wyjeżdżamy z ergu, piachu coraz mniej. To znaczy, że droga dalej powinna być przejezdna. Pojawia się coś na kształt wyschniętego jeziora pokrytego kamieniami.
Dopiero teraz zwróciliśmy uwagę, że piach na wydmach także miewa różne odcienie. W Timimoun wydmy miały kolor najbardziej zbliżony do czerwonego, Wielki Erg Zachodni zaś na początku był żółty, a pod koniec bardziej różowy. Oczywiście (jak dzieci) zabieramy do butelek po jogurcie piasek z Sahary na pamiątkę :)
113843
113844
113845
113846
113847
Nadszedł czas, by dolać rezerwy paliwa, które wieźliśmy w butelkach po wodzie.
113848
Nasza mapa Algierii zawierała intrygujące punkty legendy jak: pustynia piaszczysta, pustynia kamienista, słone jezioro okresowe, solnisko. Ale najciekawszym z nich był: studnia :) . Gdy takową dostrzegliśmy na pustyni, zajrzeliśmy czy faktycznie jest w niej woda. Coś tam było, ale napiłbym się jej wyłącznie w ostateczności…
113849
Dojechaliśmy do cywilizacji i stacji benzynowej. Nawet był na niej bar z 1 daniem do wyboru ;)
Czymś na kształt golonki z baraniny. Ale była kawa i sympatyczni ludzie, więc było bardzo przyjemnie. Rachunek wyniósł 1040 Dinarów, tj. 21zł.
Na odchodnym zamieniamy kilka słów z kierowcą ciężarówki i oczywiście robimy sobie pamiątkowe zdjęcia. Najpierw jednym telefonem, potem drugim. Na koniec naszym aparatem.
- Zdjęcie rób tak, żeby było widać moją ciężarówkę w tle.
113850
My tymczasem uderzamy w stronę Al – Bajad, gdzie zamierzamy znaleźć nocleg. Teren robi się coraz bardziej górzysty, pojawiają się nawet jakieś baranki na niebie. Jest też więcej roślin, tzn. krzaków i drzew, zaś w oddali majaczy pasmo górskie. Po jakimś czasie wjeżdżamy trochę wyżej, robi się także wyraźnie chłodniej, tzn. blisko 30 stopni ;)
113851
113852
113853
Nieraz można spotkać takie „socrealistyczne” rzeźby przy drodze.
113854
Widać także zwierzony. I nie tylko.
113855
113856
113857
Zwróćcie uwagę na drogę na poniższym zdjęciu. Widać na nim 3 garby zwalniające na odcinku max. 300 metrów. Żeby było jasne – jedziemy po drodze krajowej. Garby zwalniające to horror w Algierii. Jest ich tyle, że nie sposób zliczyć. Nieraz wiocha to prosta droga - 1,5 kilometra i 10 garbów. Nic nie dało mi tak w kość jak te garby. Upał nie jest męczący, ale garby są. Mogą być wszędzie! Jeden trafiłem nawet na autostradzie. Bardzo często pojawiają się bez żadnego oznakowania. Z reguły też nie są tak ładnie pomalowane jak te poniżej. Na szczęście już na promie zostaliśmy o tym uprzedzeni i tylko raz zaliczyliśmy „lot”. Dobrze, że na południu kraju jest ich mało. Albo raczej mało jest miejscowości :D
113858
Spuściznę postkolonialną widać w całej Algierii. Na szczęście ludzie tu mieszkający nie przejęli pędu właściwego dla krajów Europy. Życie toczy się tu powoli, w swoim tempie. Handel kwitnie. Kobiety rozprawiają, nie zważając na dziejący się obok ruch uliczny – nawet nie zareagowały na nasz, wcale nie cichy motocykl.
113859
113860
113861
Nie licząc emocji jakie towarzyszyły podróży po ergu, dają o sobie znać pokonane kilometry i temperatura. Zrobiliśmy już ponad 450km, a od celu podróży jakim jest Al Bajad, dzieli nas około 150. Sen zmorzył mnie do tego stopnia, że prawie nie jestem w stanie jechać. To dobry pretekst na kawę. Dobrze, że jedziemy przez bardziej cywilizowane tereny, więc i na knajpkę można liczyć. Wcześniej trzeba by wyciągać kocher z sakwy. Udaje się namierzyć dymiący przed lokalem grill, więc będzie ok. Miała być kawa, a skończyło się na pełnym posiłku. Mięso z grilla, sałatka i szukszuka.
113862
113863
Dojechaliśmy do Al- Bajad, zakotwiczając w hotelu o polsko brzmiącej nazwie: „Nadjem”.
Ciekawe co znaczy po algiersku? ;)
Cena przyzwoita, bo 4000 Dinarów, czyli ok. 80zł. A w cenie – uwaga! – podziemny parking hotelowy! Motocykl nie musi wreszcie parkować w holu :)
Na recepcji dłuższą chwilę zajęło nam wytłumaczenie, że jesteśmy małżeństwem i możemy dostać pokój z 1 dużym łóżkiem :)
Tymczasem w hotelu klimat z lat 60-tych, ale jest wszystko czego dusza zapragnie: klima i łazienka. Do tego przyzwoicie czysto. Na wyposażeniu pokoju był tez egzemplarz Koranu.
Na korytarzu zostaliśmy zaczepieni przez mówiącego po angielsku chłopaka, który również przyjechał do hotelu. Chwilę rozmawiamy. Dowiedzieliśmy się, że jest w podróży służbowej i jest pracownikiem banku. Oczywiście na koniec dostaliśmy numer jego pokoju i telefonu oraz ofertę pomocy w każdej sytuacji. Miło na nowo odkryć piękno ogólnoludzkich relacji. Tu zawsze najważniejszy jest człowiek!
Gdy wyciągnęliśmy się na chwilę w łóżkach, aby odsapnąć, dzwoni podminowany Abdou.
- Gdzie wy jesteście? Żandarmeria wydzwania do mnie co się z wami dzieje, bo nie mogą was namierzyć!
Może to trochę nasza zasługa :D? Wczoraj gadając z recepcjonistą marudziłem trochę, że droga do Ghardai jest nudna, bo już nią raz jechaliśmy, zaś o naszym planie jazdy przez erg wspomniałem dopiero rano jak wyjeżdżaliśmy. Na recepcji był inny i trochę niekumaty chłopak, więc nie jestem pewien, czy przekazał tę informację służbom.
W sumie to dobrze, że się nami interesują.
Po krótkiej drzemce postanowiliśmy jeszcze przejść się chwilę po mieście. Po drodze odebraliśmy paszporty z recepcji, pomimo, że recepcjonista twierdził, że muszą być w hotelu. Na razie dostał kserówki. Mamię go zapewnieniem, że jak wrócimy, to mu je na pewno dam. Po przejściach z żandarmerią wiemy dobrze, że dopóki mamy paszporty w kieszeni – jesteśmy wolni. A do naszego powrotu zapomni… Płacę od razu za nocleg, więc paszporty mu nie będą potrzebne.
A teraz – kawa! Znajdujemy przyjemny lokal pozwalający z okien obserwować toczące się na ulicy życie. Żebyśmy przypadkiem ani przez chwilę nie zapomnieli w jakim kraju się znajdujemy, ktoś z gości kupił nam kawę i ciastko :)
113870
113864
113865
Przechadzając się po mieście zostaliśmy wciągnięci do sklepu z „tronami ślubnymi”, żebyśmy zrobili sobie zdjęcie. Chyba chłopaki wiedzieli, że będziemy mieli niezłą bekę i dlatego nas zaprosili :P
Śluby wyglądają zaś tak, że kobiety bawią się z kobietami, a chłopy z chłopami. Ania chciała zrobić sobie zdjęcie z chłopakiem ze sklepu, ale za żadne skarby nie chciał z nią usiąść na jednym „tronie”. Może się chłopak przeraził, że chcę mu ją zostawić ;).
Kupujemy warzywa na lokalnym straganie – będzie sałatka na kolację!
113866
113871
113868
113872
Po powrocie do hotelu udaje nam się niespostrzeżenie przemknąć obok recepcji i uniknąć głupiej gadki o paszportach. Jak się okazało - nie na długo… Około 23 przyszedł chłopak z obsługi i poprosił o paszporty, rzekomo pod pretekstem konieczności pokazania ich w oryginale na posterunku policji – kserówki nie wystarczą. Trochę mnie to zmierziło, bo do tej pory nikt od nas tego nie żądał, a poza tym już w hotelu legitymował nas policjant! Powiedziałem, że nie dam nikomu do ręki naszych paszportów; mogę ewentualnie sam je pokazać policji. Gość w takim razie poprosił kelnera z restauracji, który zawiózł mnie na drugi koniec miasta – na posterunek. Komisariat w niczym nie różnił się od naszych polskich – taka sama nędza. Faktycznie zostaliśmy gdzieś tam odnotowani.
Trochę głupio mi się zrobiło, bo chłopak z recepcji mówił prawdę. Do tego zostałem zawieziony na komisariat prywatnym samochodem kolegi…
Po powrocie, chcąc się zrewanżować zostawiłem recepcjoniście jakieś pieniądze za fatygę (i trochę w ramach przeprosin). Nie bardzo rozumiał dlaczego w ogóle daję mu gotówkę. Po chwili przybiegł za mną do pokoju obrażony, oddając pieniądze. Przecież to jego praca! Chwilę zajęło przekonanie go, że to w ramach podziękowania, a tylko w taki sposób możemy się odwdzięczyć.
Dredd. Twoja relacja wymiata!
:D
Mogę tylko przytaknąć....
Bomba. Zamiast kolacji wciągnąłem Twoją opowieść i jestem prawie syty.
A może by tak jeb....ąć wszystko i kupić Harego?
E... . Poczekam do końca.
Pisz Pan Proszę.
Bomba. Zamiast kolacji wciągnąłem Twoją opowieść i jestem prawie syty.
A może by tak jeb....ąć wszystko i kupić Harego?
E... . Poczekam do końca.
Pisz Pan Proszę.
To bez znaczenia czy masz Harrego, czy superadvenczera, czy Junaka z Chin.
Kupse kufajkie i weź dwa miechy urlopu zamiast myśleć o hd :)
Wiem, wiem jakie to prawdopodobne... :(
Ale z hd rozumiem Cię Cynciu doskonale i bardzo chciałbym electre albo chociaż sportstera kiedyś. Ot tak.
M
Mech&Ścioła
04.01.2019, 18:29
Wspaniały klimat opowieści!
Na tym zdjęciu aż usłyszałem oddalający się bulgot harleya…
https://lh3.googleusercontent.com/FT5rO10EY3r8oSEgjWOcOoItiH13uVFsqo5ydhOS5Q_tC5DkRE 40doxc2UUu2IJFotPadxUNI35cNkvZtPgQZe0M9uOW_TnvtyIT A6Vt2Aj41O1jDtrDF5FkDuWkTYM08dE43tkFkJ6RhU2HyolfVc uCCSpijKidXdY5QhCl41scTefuJlpgguKTLh6mG-qFCDhzlhKaI92yZLmtNtS_FsMzNH_QAypC_nTyNkpC18smbzjz xXbUj8L0ezTsZKURGoDG5Hx_xqZRlMo2awM3fJcwRCOfoHMBdd pUxgvOKuGYF88Mtb54v_lBCRFFlsghWpdouhdBpuj-3NY5uhHqZvw2ZEZZ4G0GEGyoCu_5JoWajXVPVTCHrDqYMlgx0I S4HuLl98wo-beQpJi8QiN_TC4Yw8P24qikwkhT4JS8JdOdTvYRsogHLcoMhsY FizdBn7KOIeO4gljlKztVw1hCQlxGPq9aXKYtozRoH_eEN79Vi TRuE62Kfc1KG8c4ikYGaeqHd8xjUW_wb3aQTJ3Ncy0Uyu0WIQn rbNdmEHIfYs3dkw3bFkRS7L6EtDRnJqiSttIU4joQ93l7LajC3 l2nPAvV7kzXqPuOthhZcf_L0wRIxlC9liLtPIzPmO3-EjWZdzzGDTturgLFFM5UTkoHybFB=w949-h632-no
Rozumiem, że nie mieliście ze sobą namiotu. A czy rozbicie namiotu na noc w Algierii w ogóle jest do pomyślenia? Pod względem bezpieczeństwa od ludzi i zwierząt? Szpilka w piachu pewnie też długo się nie utrzyma… Czytałem gdzieś za to, że przebywając na pustyni (idąc z karawaną), człowiek wbrew pozorom wieczorami wcale nie czuje się brudny i lepki od potu i niedostatek wody do mycia nie jest problemem.
Widzę odzew czytających, a to znaczy, że moje "męczarnie literackie" nie idą na marne :D
Wspaniały klimat opowieści!
Na tym zdjęciu aż usłyszałem oddalający się bulgot harleya…
Rozumiem, że nie mieliście ze sobą namiotu. A czy rozbicie namiotu na noc w Algierii w ogóle jest do pomyślenia? Pod względem bezpieczeństwa od ludzi i zwierząt? Szpilka w piachu pewnie też długo się nie utrzyma… Czytałem gdzieś za to, że przebywając na pustyni (idąc z karawaną), człowiek wbrew pozorom wieczorami wcale nie czuje się brudny i lepki od potu i niedostatek wody do mycia nie jest problemem.
Namiotu nie mieliśmy. Może jestem mientki, ale po całym dniu w upale potrzebuję przespać się w temperaturze 25-26 stopni. Wieczorem jest ok. 40 stopni i wszystko nagrzane, więc obawiam się, że byłoby ciężko zasnąć. Nad ranem temperatura to 32-35 stopni, więc też ciężko. Co innego zimą.
Co do bezpieczeństwa - nie zagłębiałem tematu, ale wydaje mi się tak:
-zwierzęta na pustyni - największym drapieżnikiem Sahary jest fenek, więc tu strach się bać :D Na wipery rogate i skorpiony powinna wystarczyć moskitiera.
- ludzie... To trudny temat. Z naszych doświadczeń oraz relacji wszystkich, którzy byli w Algierii wynika, że mieszkają tam naprawdę dobrzy i serdeczni ludzie. My czuliśmy się bardzo dobrze i nic nas nie zaniepokoiło. Trzeba jednak wiedzieć, że w Algierii ok. 2002r. zakończyła się wojna domowa z radykałami muzułmańskimi. Przy czym zakończyła się tak: rząd nie dawał sobie rady i zdecydowano się na ogłoszenie amnestii pod warunkiem złożenia broni przez bojowników islamskich... Czyli - są tam też ludzie, którzy mają krew na rękach.
W tych rejonach, gdzie dostaje się eskortę, raczej nie pozwolono by na spanie samopas pod namiotem. Natomiast słyszałem, że gdy jedzie się z przewodnikiem w pustynię, wszyscy obozują pod namiotami i nie ma z tym problemu (to informacje zasłyszane i przeczytane w necie).
Co do karawan wiem tylko tyle: karawany nie chodzą latem, lecz w zimie. Wtedy temperatury potrafią osiągać w południe 30 stopnie, ale nocą bywa nawet około 0.
Ale taka wyprawa z karawaną musi być świetna:rolleyes::rolleyes:
Na pustyni śpisz w namiocie, jednak trasa musi zostać zaakceptowana przez biuro gubernatora bezpieczeństwa regionu i wydane imienne pozwolenia, przewodnik licencjonowany i zaufany aby mógł prowadzić grupy obcokrajowców. Biwaki pustynne zaplanowane, dokładne pozycje gps, przed zmierzchem wszyscy na miejscu. Czasem wojsko czy guardia natinale robią odwiedziny. To tylko złudne wyobrażenie że jesteś sam, z reguły jesteś dyskretnie obserwowany a czasem eskortowany na niektórych obszarach. Oczywiście wojsko nie jedzie za Tobą po wydmach, ale widać ich obecność. Na dwóch biwakach byli z nami przez cała noc, nawet przewodnik nie widział dlaczego, albo nie chciał lub nie mógł powiedzieć.
Pomijając wojnę domową w Algierii od lat występują konflikty na tle plemiennym, grup domagających się autonomii i równego traktowania przez rządzących. Wiele lat temu w porozumieniu z zachodnimi koncernami naftowymi sporo tych ziem zostało im przez państwo zabrane ze względu na duże złoża ropy, mieszkańcy wysiedleni bez grosza rekompensaty. Tam koncerny francuskie i włoskie dyktują reguły gry, podobnie jak oligarchowie na Ukrainie.
Czasami coś dupnie i wojsko zamyka dostęp do tego regionu robiąc czystkę aby nie dopuścić do eskalacji, smutne to ale tak jest od długiego czasu że ludzie idą w pioch, algierczycy maja najbardziej chronioną granicę z krajów afrykańskich. Ze względu na taką akcję nie pozwolono nam na wjazd, dowiedzieliśmy się o tym dopiero na granicy w Hazoua.
Dla algierczyków turystyka nie jest w interesie, dlatego bardzo trudno o takie pozwolenia.
W mniemaniu rządzących każde porwanie turystów zagranicznych a kilka lat temu zdążyły się w okolicach Eferi czy Amsel to obraza i oskarżenia o brak bezpieczeństwa przez inne państwa. Skoro wydajesz pozwolenia to oznacza że jest bezpiecznie. Porwań dokonują przeważnie dyskryminowani, dla okupu lub szantażu w konfliktach lub is dla poklasku i demonstracji siły. Może nie wiecie ale w Syrii walczyło wielu Algierczyków w is, którzy wrócili i zapewne nie zajęli się hodowlą cameli.
A propos obserwacji w tych regionach, mam podobne doświadczenia z Libii, gdzie mieszkałem z rodzicami jako dzieciak. Często wybieraliśmy się na dzikie plaże daleko od Trypolisu, czy innych miast, spacery w pustynnych górach, czy przejażdżki na skraju Sahary. Zawsze w pierwszej chwili wydawało się, że jesteśmy sami, no bo kto niby miałby się szwendać po totalnym pustkowiu i po co? Ale w najmniej oczekiwanych chwilach w każdym przypadku dawało się dostrzec postać, która z oddali nam się przyglądała przez lornetkę. Czasem bardziej, a czasem mniej dyskretnie.
Ja miałem taki przypadek w Iranie, plaża na zadupiu, zjechaliśmy z głównej drogi jakieś 2km i nim zdążyłem ściągnąć buty, żeby się wykąpać podjeżdża nie wiadomo skąd policmajster na pierdzipiętku z wiadrem pytań :vis:
Po uzyskaniu od nas info i lukaniu w paszporty nas zostawił - tak nam się chyba zdawało :-)
Przy okazji mojej opowieści chciałbym podzielić się z Wami jeszcze jedną refleksją. Właśnie wpadła mi w ręce książka Emilio Scotto, Argentyńczyka, który objechał świat Hondą Gold – Wing. On także jechał przez Saharę, tylko zdecydowanie dalej niż my. Przytoczę fragmenty jego opisu odcinka Ghardaia – El Menia, z książki „Najdłuższa podróż” :
„W końcu, gdy zapada już noc, zatrzymuję się w Ghardaia, barwnym mieście, uważanym za bramę pustyni. […] Dziś jest czwarty kwietnia, godzina piąta rano. Wybieram się w kierunku południowym. Aby przedsięwzięcie pokonania Sahary mogło się udać, dodaję do motocykla jeszcze dwa kanistry na osiem galonów paliwa i jeden plastikowy pojemnik, mieszczący osiem galonów wody. Z tyłu przymocowuję specjalną tylną oponę, do użycia na pustyni. Wyjeżdżając już z miasta Ghardaia, napotykam trzech Włochów w czerwonym fiacie, którzy zatrzymali się na poboczu. Zdają sobie sprawę, że droga pokryta jest asfaltem tylko na tylko na odcinku kilku najbliższych mil, po przejechaniu których rozpoczną się problemy. […] Jedziemy już ze trzydzieści mil, gdy niespodziewanie kończy się asfalt. Przed nami odludna i sucha kamienna przestrzeń. O północy docieramy do El Golea (El Menia – dopisek mój), ostatniej oazy Wielkiego Wschodniego Ergu. Jesteśmy zmęczeni, brudni, spragnieni i wysuszeni od gorąca.Włosi są wyczerpani znacznie bardziej, niż się spodziewali. Dziewiętnaście strasznych godzin zajęło nam pokonanie stu pięćdziesięciu mil, ze średnią prędkością ośmiu lim na godzinę.”
To ciekawe jak kawałek asfaltu zmienia dostępność danej krainy. Ja z żoną przejechałem ten sam odcinek w 3 – 4 godziny, a Emilio zajęło to caluteńki dzień i przypłacił jego pokonanie obdartym ramieniem i poobdzieranym motocyklem (zaliczył glebę gdzieś na bezdrożu). Nasze podróże dzieli jedynie 30 lat. A może to aż 30 lat?
Nie wszystko jednak się zmienia - on także miał pod kaskiem założony na nos i brodę kawałek materiału i jak pisze - nie dało się bez tego jechać.
Wrzucam kolejny odcinek.
8 sierpnia.
Wstajemy o 4:30. Jest zimno – tylko 22 stopnie. Żona zakłada na siebie kilka warstw ubrań – oprócz swojej skórzanej kurtki z dziurkami - „ortalion” na wierzch i bluzę pod spód. Mnie trochę telepie, ale lenistwo zwycięża – i tak za chwilę trzeba będzie się rozbierać. Jedyne co robię to zakładam osłonę na chłodnicę oleju. Miasto jest jeszcze opustoszałe, z rzadka spotykamy ludzi czy samochody. Pracę zaczynają już sprzątacze i dostawcy pieczywa. Pomimo, że jadę spokojnie pokonujemy bokiem w pięknym uślizgu skrzyżowanie, co pozwala mi uświadomić sobie, że bywa tu bardzo śliski asfalt i należy mieć to na uwadze.
Kolejny nasz dzień w Algierii. A skoro tak – kolejny przepiękny wschód słońca. Tego dnia jedziemy na wschód i zamierzamy dotrzeć do oazy El Oued położonej na Wielkim Ergu Wschodnim. Do pokonania mamy około 700km, a to dużo jak na warunki algierskie. Szczęście, że to nie gęsto zaludniona północ kraju i na trasie nie mamy do pokonania wiele miejscowości, lecz duża część drogi to pustynia. Dziś planujemy dojechać do Wielkiego Ergu Wschodniego. Po wrażeniach z ergu zachodniego moja wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach i już nie mogę się doczekać tych wspaniałych, ogromnych formacji piachu stworzonych przez wiatr i Boga. Nadzieję na niesamowite widoki podsyca fakt, że droga wiedzie przez erg, zaś – jak wskazuje nasza mapa - w pewnym momencie w poprzek drogi przebiegają Grandes Dunes (Duże Wydmy). Na razie jednak towarzyszy nam pasmo górskie.
113915
Mijamy kolejne, typowe miasto algierskie. Dominuje kolorystyka ziemi, „pudełkowe” domy podobne do poprzednio widzianych, są bardzo często niewykończone, lub wręcz niedokończone – z wystającymi drutami zbrojeniowymi kolejnej kondygnacji.
Właśnie w tym mieście pierwszy raz mamy możliwość na własne oczy doświadczyć, że tu także pada deszcz! Sądząc jednak po bawiących się w kałuży dzieciach, nie jest to zjawisko częste.
113916
113917
Deszcz, deszczem, ale cień nadal jest na wagę złota :)
Ludzie nauczyli się wykorzystywać każdy jego skrawek.
113918
W mijanej, bardzo ładnie utrzymanej wiosce zatrzymujemy się na kawę i ciastko. Wypijamy po dwie „cafe au lait” (kawa rozpuszczalna robiona na mleku) i po tutejszej, mocnej „espresso”. Do kawy – ciastko. Od właściciela dostajemy sok w prezencie. Rachunek to około 3,20zł.
113919
113920
Przy wjeździe na tereny pustynne zostajemy zatrzymani do kontroli. Żandarmeria ewidentnie nie jest zadowolona, że chcemy jechać dalej. Dopytują co mówię żonie, szarpią gps do tego stopnia, że zastanawia mnie, czy uchwyt wytrzyma, macają nasze bagaże. Mój stoicki spokój chyba ich przekonuje i w końcu nas puszczają.
Otaczająca przyroda nie pozwala wątpić, że jesteśmy na Saharze.
Jeśli tylko taką możliwość to na postój obieramy zacienione miejsce.
113921
113922
113923
113924
113925
Nagle w interkomie słyszę:
- Zatrzymaj się jak możesz. Za dużo wody wypiłam i muszę do toalety. Najlepiej, jakby była jakaś górka, żebym mogła się za nią schować.
Weź teraz i górkę wyczaruj :) Płasko jak na stole.
- Musisz jeszcze chwilę wytrzymać.
I po 100 km... Udało się. Jest górka. Trzeba było do niej dojść jakieś 10 minut od drogi, ale jest. Żaba poszła, a tu nagle zbliża się bus. Podejrzanie wolno jedzie. W środku dwóch chłopa. Z busa wychyla się facet i pyta, czy wszystko w porządku. Tak, w porządku. Pojechali. Po kilkunastu minutach bus znowu podjeżdża do mnie, jednak z przeciwnego kierunku. Z tego wniosek, że zawrócił. Trochę mi się to nie podoba. O co chodzi? Jeśli chłopaki chcieli pogadać, czy zdjęcie, mogli to zrobić od razu.
Tymczasem z busa wyskoczył gość i… wręczył mi wodę i daktyle :) :) :)
To nie pierwszy nasz dzień w tym kraju, a ja ciągle czuję się zaskoczony zachowaniem miejscowych. Witamy w Algierii!
Pyszne! Obżarliśmy się już tych owoców od początku podróży, ale te były wyjątkowe. Dopiero w Algierii dowiedziałem się, że jest ok. 60 gatunków daktyli. W Ghardai mieliśmy okazję jeść je zanim zdążyły się całkowicie skarmelizować. Smakują zupełnie inaczej. A wyglądają tak:
113926
Na mijanej po drodze na budzie a’la przystanek autobusowy dostrzegłem mazgaj. Napis sprayem głosi: Czcijcie Allaha (jeśli dobrze przetłumaczyłem pierwszy wyraz). Myślę sobie: jak bardzo ci ludzie muszą wierzyć w Boga, że wypisują sprayem takie rzeczy? Jak widać, tu kwestie wiary traktowane są bardzo poważnie.
113927
Pustynia po raz kolejny zmienia swoje oblicze, aż w końcu wjeżdżamy w Wielki Erg Wschodni. Mijamy studnię.
Niestety, wydmy nie są tu zbyt wysokie, zaś zabudowa dość intensywna. Miałem nadzieję, że znowu spotkamy widoki podobne do tych na Wielkim Ergu Zachodnim, a tu rozczarowanie. Żałuję tym bardziej, że po szumnych zapowiedziach na mapie „Grandes Dunes” napaliłem się jak szczerbaty na suchary. Może są one na tyle daleko, że po prostu nie widać ich z drogi? Piach ma tu zdecydowanie jaśniejszy kolor – na zdjęciach wydaje się on nawet intensywniejszy niż w rzeczywistości. Do tego stopnia odbijał słońce, że blenda w kasku okazała się niewystarczająca i musiałem dodatkowo założyć ciemne okulary.
113928
113929
113930
113931
113932
Gorąco, jak zwykle. Fakt faktem, nie mogę narzekać, bo sam wybrałem najgorętszą porę roku na odwiedzenie najcieplejszego miejsca Sahary. W sumie to lubię ciepło. I – o dziwo – zupełnie dobrze je znoszę, choć przed wyjazdem zdecydowanie się go obawiałem. W ostatnim roku przybrałem parę kilogramów i w maju dotarła do mnie myśl: przecież ja sczeznę w tej Algierii taki gruby. Próbowałem zrzucić zbędne kilogramy, ale co można zrobić przez 2 miesiące :)
Nie do końca wiemy, jaki był rekord temperatury, bo w krytycznych momentach żadnemu z nas nie chciało się patrzeć na termometr.
Zauważyłem natomiast pewną prawidłowość odnośnie temperatury. Organizm zaskakująco szybko potrafi się do niej przyzwyczaić. Ponieważ jechaliśmy do Algierii na kołach, powolutku, z każdym dniem temperatury rosły. Nie był to dla organizmu szok, że z 10 czy 15 stopni w Polsce przenosimy się w 30 czy więcej, lecz każdego dnia zwyżka o 2-3 stopnie. Przy tym punktem początkowym było gorące lato w Polsce. Dlatego też moje obawy okazały się nieuzasadnione – dawałem radę funkcjonować także na południu Algierii.
Natomiast nadspodziewanie dobrze temperaturę znosił Harley. Co prawda dokonałem dość konkretnych modyfikacji w silniku (konkrety na końcu relacji), ale nie byłem pewien czy będą one wystarczające. Inna sprawa, że nic więcej zrobić się nie dało ;) Tymczasem, temperatura oleju bardzo rzadko osiągała 110 stopni, czyli normalną temperaturę pracy.
113933
113934
113935
113936
113937
113938
A teraz ciekawostka: piękne, duże diuny za ogrodzeniem luksusowego ośrodka.
113938
Jesteśmy już w El – Oued. Hotel jaki udało nam się znaleźć okazał się bardzo sympatyczny. Przed wejściem rośnie krzew z bawełną. Wyjątkowo motocykl parkuje na zewnątrz, bo… krawężnik był za wysoki, żeby go pokonać :) Za to stoi zaraz obok budki dozorcy.
Jestem trochę zmęczony, ale klima działa, jeszcze tylko kąpiel w chłodnej wodzie i za pół godziny będę jak nowonarodzony. Odkręciłem kran i o mało się nie poparzyłem! Pewnie odkręciłem ciepłą wodę. Ale nie… kurek właściwy – powinna lecieć zimna. Pewnie jest odwrotnie podłączony. Jednak zawór „z czerwoną kropką” także podaje gorącą. Ponieważ rury są puszczone po ścianach upewniam się, że ta do „zimnej wody” zasila również WC. A tymczasem w kranie leci z niej wrzątek !? !? !?
Zasuwam do recepcji, bo nie wiem o co tu chodzi… Może rury w całym hotelu są źle podłączone?
- Jesteście na pustyni. Tu woda w rurach się nagrzewa. Obok prysznica stoi kubeł. Wlejcie do niego wodę i poczekajcie aż się ochłodzi. Później można jej używać.
113939
113940
113941
Widoczne na zdjęciu budynki to charakterystyczne dla saharyjskiej zabudowy tzw. domy kopułowe. Ponoć taka konstrukcja powoduje, że mniej się nagrzewają.
113942
Idziemy jeszcze przejść się po mieście, wymienić pieniądze i oczywiście coś zjeść.
113943
113952
113945
Tak wygląda brama do miejscowego suku.
113946
Po powrocie do hotelu - zimne piwko i padamy na twarz.
To zimne piwko to oczywiście żart :D:D:D
Kurde bez browara po takim dniu ciężko :)
Co do tych domów kopułowych to w sumie racja jak się zastanowić - promieniowanie pada prostopadle /najefektywniej/ na bardzo niwieilki procent powierzchni w danym momencie. Jak zwykle w takich przypadkach - genialne w swej prostocie.
Każdy odcinek zaciągam jak koń nosem dropsy ;)
M
RAVkopytko
18.01.2019, 20:59
Ale że co? 22 stopnie i zimno ? ;)
czytałem kiedyś wywiad z Kaminskim, który mówił ze musiał się w pizdiec porozpinac jak się nagle po paru dniach naprawdę ciężkich warunków zrobiło -35.
M
Kurde bez browara po takim dniu ciężko :)
Co do tych domów kopułowych to w sumie racja jak się zastanowić - promieniowanie pada prostopadle /najefektywniej/ na bardzo niwieilki procent powierzchni w danym momencie. Jak zwykle w takich przypadkach - genialne w swej prostocie.
M
Browara...
Nigdy wcześniej nie wyobrażałem sobie, jak smaczna może być zwykła chłodna woda!
Co do zasady działania domów kopułowych -mała dygresja. W dolinie M'Zab przewodnik mówił nam, że domy dlatego są obrzucone tynkiem a'la baranek, żeby zwiększyć powierzchnię, na którą nie pada bezpośredni słońce, a która może oddawać ciepło. Choć akurat Twoje wytłumaczenie bardziej do mnie przemawia.
Każdy odcinek zaciągam jak koń nosem dropsy ;)
M
Skoro tak, to postaram się coś wymyślić jak skończą mi się historie z naszej podróży. Jako, że aktualnie czytam relację Emilio Scotto z 10-letniej podróży dookoła świata, najwyżej coś spapuguję ;)
Ale dzięki.
Ale że co? 22 stopnie i zimno ? ;)
O matko, jak było zimno! Miałem nawet napisać - jak ujęła to żona - że przeżyliśmy szok termiczny, ale bałem się, że pojedziecie mnie jak małe dzieci kota... :D
Z temperaturą miałem podobnie na Węgrzech wracając do Polski gdzie było ok. 20 stopni, a parawie całe wakacje na bałkanach było powyżej 40. Wszystko co było w kufrach wylądowało na mnie i żonie. Pamiętam, że nawet kłuciliśmy się kto ubierze jedną ze szmatek, a że była damska to odpuściłem. :D
9 sierpnia
Startujemy. Rano, jak zwykle życie kwitnie. Handel. Baranek właśnie został sprzedany…
113953
113954
113955
Znak wskazujący „Tunezję” uświadomił nam, że właśnie złamaliśmy kolejne z ostrzeżeń naszego MSZ odradzające podróżowanie po obszarach przygranicznych m.in. z Tunezją. Pozostałe kategorycznie zakazane rejony to: tereny na południe od miasta Adrar i miasto Konstantyna. Czyli do złamania został nam już tylko ostatni z zakazów…
Skoro już tu jesteśmy, to jedziemy przez chwilę w stronę Tunezji w poszukiwaniu bardziej spektakularnych wydm. Nic specjalnego tam nie zobaczyliśmy, wydm także nie było.
113956
Celem na ten dzień był Timgad, zaś atrakcjami po drodze - tzw. tarasy Ghoufiego, czyli malowniczy kanion oraz tzw. szoty, czyli słone jeziora: Chott Felhrir oraz Chott Melghir.
Tymczasem zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę pochodzić po diunach i poczuć klimat pustyni. I tu rozpoczęła się nasza przygoda z „prawdziwymi piochami” :)
Zjechałem z drogi ze 20 cm za daleko i czuję, że motocykl zwalnia, mimo, że nie odjąłem gazu. Spod tylnego koła leci piach. Harley stanął o własnych siłach bez rozkładania stopki.
Nazwijmy rzecz po imieniu: eksplorowaliśmy Harleyem piachy Wielkiego Ergu Wschodniego :D
Mówiłem przecież, że Harleyem też się da, tylko trzeba umić ;) ;) ;)
Po raz pierwszy przydały się nasze saperki (tzn. plastikowe talerzyki). Odgarnąłem piach spod kół, zaś Żabsko przyniosło znalezione nieopodal kawałki asfaltu i kamienie. Podłożyłem je pod koła, żona pchnęła motocykl i udało się wyjechać.
Zadowoleni poszliśmy sobie zrobić zdjęcie, siedząc na wydmie. Tym razem psikus spotkał moją małżonkę. Odgięły jej się spodnie z tyłu i wstając nasypał jej się wspaniały saharyjski piaseczek…
Problem byłby żaden, gdyby nie to, że jesteśmy w kraju muzułmańskim, droga biegnie zaraz obok nas, a wydmy jak okiem sięgnąć malutkie, oj malutkie…
A z racji ciepełka człek cały czas lekko spocony i wytrzepać piach nogawką nie było tak łatwo. Jak sama wspomina: „oj miałam peeling ;) ”
Ale zdjęcie jest ;)
113957
113958
113959
113960
Stanęliśmy cos zjeść i napić się kawy w przydrożnym lokalu w stylu bistro. Byliśmy trochę za wcześnie i jedzenie jeszcze nie było gotowe. Ale Algierczycy nie pozwolą podróżnemu odjechać głodnym. Kelner skoczył na kuchnię i specjalnie dla nas przyniósł te dania, które już były gotowe. Jedzenie tradycyjnie – super, choć bezimienne. Wypiliśmy kawę i pogadaliśmy chwilę z kelnerem, ponieważ bardzo dobrze mówił po angielsku (i jeszcze w 2 innych językach). Skończył studia i wyjechał do Emiratów Arabskich, żeby znaleźć pracę. Niestety, nie udało mu się i wrócił w rodzinne strony. Pracuje w restauracji. W międzyczasie – tradycyjne zdjęcia na motocyklu – z nami i bez nas. W tym listonosz, który pożyczał czapkę i torbę chłopakom do zdjęć. Chyba zdjęcie w „umundurowaniu” będzie lepsze.
Gdy przyszło do uregulowania rachunku usłyszeliśmy znane nam już:
- Ale wy nic nie płacicie. Jesteście gośćmi w Algierii.
Mogliśmy zrewanżować się skromnymi suwenirkami, których jeszcze kilka nam zostało. Na koniec w drzwiach stanął szef z dwoma ogromnymi ciastkami z kremem – oczywiście dla nas. Szczęśliwie, udało się wymigać, bo byliśmy już pełni po brzegi. Szef się uśmiechnął, po czym pochłonął sam jedno ciastko.
Fota z całą obsługą lokalu, w tym z szefem.
113961
113962
113963
Zapomniane u nas zajęcie pastuszka, tu nadal jest praktykowane.
113964
Ciekawe nazwy miejscowości to nie tylko nasza specjalność. Algierczycy także mają poczucie humoru.
W napisie arabskim też dodana została pierwsza litera. Z racji tego, że w alfabecie tym nie ma „p”, zapisano „b”.
Na marginesie Polska po arabsku to „Bulanda” (w arabskim brak także litery „o”).
113965
Krajobraz znowu się zmienia – robi się coraz bardziej górzyście.
113966
113967
113968
Tymczasem dojeżdżamy do Tarasów Ghoufiego. Od samozwańczego przewodnika, będącego jednocześnie sprzedawcą pamiątek, dowiadujemy się co nieco o tym miejscu.
W dolinie kiedyś płynęła rzeka i żyli Berberowie. Ponieważ dolina jest długa na kilkadziesiąt kilometrów, woda tworzyła w niej specyficzny mikroklimat umożliwiający uprawę roślin śródziemnomorskich. Z powodów - których nie poznaliśmy z uwagi na nasz słaby francuski - rzeka już nie płynie i ludzie wynieśli się z doliny. Pozostały po nich jedynie zabudowania opuszczonych wiosek. Obecnie przy „tarasach” jest kilka sklepików z pamiątkami. Algieria jest krajem nieturystycznym i niekomercyjnym, wobec tego znalezienie ciekawej pamiątki, a do tego takiej, która przetrwa trudy podróży motocyklem jest nie lada wyzwaniem. Kupiliśmy jakiś kamień z minerałami, zaś sprzedawca chciał nam dorzucić w gratisie ogromną różę pustyni. Pomijając, że jej wywóz jest zabroniony, była ona o wiele za duża i problematyczna do przewiezienia. Z żalem odmówiliśmy. Za to Ania została ubrana w tradycyjny strój z tamtego rejonu. Zostaliśmy także poczęstowani kawą z termosu oraz herbatą gotowaną na miejscu. W herbacie było kilka niespodzianek w postaci mrówek, ale cedzenie przez zęby okazało się dobrą metodą i herbata okazała się całkiem smaczna :)
113969
113970
113990
Jedziem dalej.
Ponieważ jesteśmy w całkiem wysokich górkach, przyroda bardziej przypomina naszą, polską – zielono, pola uprawne, jeziorka. Klimat też bardziej znośny. Nawet w oddali widać burzowe chmury, ale nam nie tęskni się za deszczem. Tymczasem nasz „żepees” (jak nazywają go Algierczycy) zrobił nas w balona i wyprowadził w jakąś boczną, mocno podrzędną drogę, która śmiało mogłaby nazywać się trasą 1000 garbów zwalniających. Żabsko jak na złość czuje się nietęgo i chyba nie symuluje, bo lata do toalety, a co najbardziej przekonujące - nie chce jeść… Z tego też powodu brak zdjęć z tego fragmentu trasy.
113972
113973
Osiągamy cel podróży – Timgad. Gdzieś tu, niedaleko ruin ma być jedyny w mieście hotel Al - Kahina. Dobrze, bo Żabę faktycznie trapią sensacje żołądkowe i bliskość toalety wskazana. Tymczasem hotel nieczynny - w remoncie… Ale we wsi oprócz tego jest hostel. Poszedłem zobaczyć pokój. Są tylko 6-osobowe, z podziałem na płeć (damskie lub męskie). Standard średni, ale do przeżycia. Cena taka, że możemy pozwolić sobie na wynajęcie całego pokoju, więc damy radę. Po raz pierwszy problemem okazał się motocykl…
Gość z hostelu za nic nie chciał zgodzić się, żeby stał na ulicy. Wjechanie do budynku z racji schodów nie wchodziło w grę. Nie mam jednak do Harleya żalu, bo tu jedynie lekka, trialowa maszyna dałaby radę :) :) :)
Stoimy na ulicy, debatujemy. Zaraz zjawia się lokalny policjant, który popiera całym sercem recepcjonistę. Uradzili, żebyśmy pojechali do pobliskiej miejscowości Hmora, gdzie jest hostel tej samej sieci, dodatkowo stojący blisko komisariatu. GPS takiej miejscowości nie znajduje, ale dostajemy bardzo szczegółowe wskazówki, z których rozumiemy wyłącznie pokazany ręką kierunek. Azymut obrany. Jedziemy.
Hostel w Hmorze okazał się całkiem, całkiem. Mieli nawet pokoje 2-osobowe. Mamy wrażenie, że jesteśmy tam jedynymi gośćmi. Różnice pomiędzy tym hostelem, a większością odwiedzanych przez nas hoteli są następujące: brak ręczników, klima ustawiona na 25 stopni bez możliwości regulacji i cena – coś około 20zł.
Ania zostaje w pokoju, ja zaś ruszam z misją zdobycia czegoś do jedzenia i zrobienia zakupów. Pytam recepcjonistę stojącego przed hostelem, a ten zatrzymuje jakiegoś przechodnia, który prowadzi mnie do knajpki. Tam zostałem przedstawiony obsłudze i kupiłem jedzenie na wynos. Gość odprowadził mnie z powrotem, żebym nie zgubił drogi i dopiero wtedy poszedł w swoją stronę…
Obiad spożyłem sam, bo żona nie chciała ryzykować. Gdy… hmm… no, tego, ten… „powiedziała co miała do powiedzenia” poszliśmy się przejść. Usiedliśmy na ławce obserwując codzienne życie mieszkańców miasteczka. To bardzo ciekawe doświadczenie. Odnieśliśmy wrażenie, że ludzie są tam dla siebie bliscy i serdeczni. Starsi mężczyźni w wieku naszych dziadków siedzieli na ławeczkach i grali w jakąś grę… Wiele osób przychodziło, witało się, chwilę porozmawiało. Do nas też ktoś zagadał, ale niestety bariera językowa nas pokonała.
113974
113975
10 sierpnia
Tym razem niespodzianka. Nie wyruszany o świcie :) Do Timgadu mamy ok. 40km, a muzeum otwierają o 9:00, więc możemy trochę poleniuchować. Przyjeżdżamy chwilę przed otwarciem i penetrujemy jedne z bardzo nielicznych w Algierii stoisk z pamiątkami, ale dominują w nich tandetne gipsowe odlewy łuku triumfalnego. Część z nich już jest poobijana. Nie sposób kupić niczego sensownego.
Czekając na otwarcie kasy zostaliśmy skontrolowani przez tajniaka, który niesamowicie ucieszył się z fiszek, które mu wręczyłem. Taka kontrola wygląda o tyle nietypowo, że… trzeba dać wiarę, że kontrolujący faktycznie jest policjantem. O sprawowanej funkcji świadczy wyłącznie władczy ton i żądanie dokumentów, bo nie okazuje nigdy żadnej legitymacji. Mieliśmy dwa wyjścia: albo żądać wylegitymowania się, ryzykując, że zabierze nas na komisariat, gdzie ktoś zaświadczy jego funkcję, albo – nie tracąc czasu - dać kserówki naszych paszportów fałszywemu policjantowi. Wybraliśmy to drugie rozwiązanie.
Timgad to ogromne ruiny rzymskie, figurujące od 1982 na liście dziedzictwa Unesco. Choć brak jest zachowanych kompletnych lub dobrze zachowanych budowli, ogrom ruin robi wrażenie. Zachowane toalety świadczą o poziomie rozwoju cywilizacyjnego rzymskiego społeczeństwa.
113976
113977
113978
113979
113980
Po obejrzeniu ruin walimy do Konstantyny. Znana już od starożytności nazywana jest również miastem mostów. Położone na dwóch brzegach zjawiskowego wąwozu pospinane jest wieloma mostami. Jeśli wierzyć naszemu MSZ w 2015r. właśnie w tym mieście miały miejsce ataki terrorystyczne, dlatego podróż tam jest odradzana.
Nasz plan to przede wszystkim: odpocząć! Jesteśmy koszmarnie zmęczeni. Wstawanie przed świtem, duże przebiegi dzienne, temperatura i garby zwalniające (!) dały nam solidnie w kość. Nazywając rzeczy po imieniu: mamy mały kryzys. Dlatego postanawiamy wynająć pokój w czyściutkim, komfortowym hotelu i trochę poleniuchować. Pomimo niezbyt życzliwego przyjęcia w Ibisie, decydujemy się na nocleg w tym hotelu. Cena przekracza założony budżet, ale co tam!
Docieramy do Konstantyny wczesny popołudniem i od razu walimy do Ibisa. Niestety – jak mówi recepcjonista – w mieście jest awaria wodociągu i do 18 nie będzie wody. Za tę niedogodność oferuje nam 2 butelki wody. Cóż zrobić – w innym hotelu byłoby to samo, więc zostajemy. Chętnie wskoczylibyśmy pod prysznic, a potem na godzinną drzemkę… Zamiast tego idziemy poszwendać się po medynie i okolicach. Jest piątek (dzień wolny w Algierii) więc większość sklepów i suk pozamykane, ludzi na ulicach niewielu.
Gdy przechodzimy obok banku, wychodzi z niego strażnik i wręcza nam butelkę wody. Jest gorąco, a wy bez wody! Wydaje nam się, że już trochę poznaliśmy Algierczyków, a ja ciągle nie mogę się im nadziwić! Z czego wynika to zachowanie? Czy to tylko dla nas Europejczyków (lub nie daj Boże – Polaków) jest takie dziwne, zaś ludzie w reszcie świata są dla siebie po prostu bardziej życzliwi? Nie wiem…
Wróciliśmy do hotelu kilka minut po 18 i hops do łazienki. A tam - lipa! Wody cały czas nie ma… Zdecydowaliśmy: pakujemy się. Znalazłem niedaleko 4- gwiazdkowy hotel z sieci Marriott – Protea w cenie o 40% niższej niż Ibis (była jakaś proma). Za różnicę w cenie kupimy w 200 butelek wody i się wykąpiemy! Zeszliśmy do recepcji, a tam tłum. Ludzie „pyszczą” na obsługę ile wlezie. Na ladzie pojawiła się kartka (z wczorajszą datą), że wody ma nie być do jutra rana do godziny 9:00. Jak meldowaliśmy się kilka godzin wcześniej na pewno jej nie było, recepcjonista też mówił co innego. Dostajemy zwrot pieniędzy, lecz o 1000 dinarów mniej niż zapłaciliśmy.
- Proszę pana brakuje 1000 dinarów.
- Ale tyle kosztuje pokój, proszę zobaczyć na cennik.
- Zgadza się, lecz podczas meldowania się zapłaciliśmy więcej, łącznie z podatkiem. Proszę o zwrot pełnej zapłaconej kwoty.
Wtedy recepcjonista sięgnął do swojej kieszeni, a nie do kasetki z pieniędzmi i dołożył brakujące 1000 DA. Muszę jednak powiedzieć, że to był jedyny taki przypadek w Algierii i wcale nie zepsuł nam obrazu tego kraju. Natomiast Ibisa w Konstantynie zalecam omijać szerokim łukiem!
113981
113991
113992
113993
113984
113986
113987
113988
113989
Po dotarciu do nowego hotelu okazało się, że nie było żadnych problemów z bieżącą wodą…
Tutaj obsługa była wyśmienita i pomocna. Dostaliśmy świetny pokój z widokiem na mosty Konstantyny.
Sieci Ibis, jak widzę, to wszędzie należy unikać.
Most wiszący - piękny! Masz może jeszcze jakieś jego zdjęcie z bliska?
Trochę przypomina mi Most Grunwaldzki we Wrocławiu.
Oj, dzięki. Najadłem się znów twojej opowieści. Teraz muszę wytrwać do cd.
Sieci Ibis, jak widzę, to wszędzie należy unikać.
Też miałeś podobne doświadczenia z tą siecią?
Most wiszący - piękny! Masz może jeszcze jakieś jego zdjęcie z bliska?
Proszę bardzo:
https://lh3.googleusercontent.com/5gPxOgVaGon_pIecThwtXLXlYb3j_L1CZ59jm69YETiXv82TxR YeHZYWojRkldk0OCW_xulfKWBwXyVYw8GJaWx8ZQQb68Uh5mby aIVHymgLHpPULzr_d-fTXJlg91XYVZ4Kp7gCa8KN2l4wvJLIyHiTKzlMp6NnyUTBnhqj HjouEhZqxgv_E8QkVUepnWAbEzu0uRJtxhjaWHnBo4mBBsTUoI FGf4BkhWYiMVktv9jwCQ2e86OFX3rp_fCilkTQvWeYjcZEJ5oH chk1oBzTc672I-y8e-FYF6bqtGosvh2B-3OEzv1meAxePkUlO9Pb_uE_IrG2jlKifzBPgY5f1OGYUk7Zc2U 13t67boKA4M7QS7ETfmmh1CKQDtqj1J32qhp4QktbxcBg8oe3X Su5xhdV3Ga5jHpkBQVCLzNAKxD-jY1E1FUNm_ZULcVgRcJdcrg9PFFjnp5PUbFqMlad84JlNtKac6 OjxAzjceb8JbkS19adAuBB3zuqVmNAL7OtROWpOhK2gsaKbS0N vGtEsIUPnv9Grpd1oUd_xjLSvzlluueC2V12dXoryd5otHLjop nDHdCu3zuzAmENsJLZvWQ77yljqlJfcYpFfjjOTEqywVqKAmd1 VWqe6-rJ4f-wk7stg2EILB_1N9x6tR2dEacP=w949-h632-no
https://lh3.googleusercontent.com/x8KExm0jxs9F5Qh6XZk9Hy5JwmC8m6jM4kuIEkI3fvY_JlXW7M GUPTWLd-cEkQq1SsjYQ6x8g2UOW-6dRytzK_3eO512ZlH-WGwIWiMf6iE-mQd6Pl-Q3-LmY9khrjeFvHA8Xbm39AsYUF2_EGxgmN2gX1_RGdnRhUBlbZOx n7iF6vxkWi8BlPXkZYuR5liloGFaKQRoT5R_29mVp4wGLzor0v 2m6A-L5y1eLU_ffjADHYFrCy1e8x8ZaM3GPF0_lrjrivyPaifq_wBQY JsWEzZvHoF7Q6meovAC9pDFvZGQGXVKLZR47seNUkG2pA6aqSU 3FkDboL7idwL6TlwikumfxAsWW2sh_OftnTyVRPdJh18Sv_6Xz l4OoYdrIQ-bU7hPZbho3G0k9_LyrfaxWbVF8jDvZYN7AQQf0pKTvX-wMEoPzYhy_61CRvGMEflhmEWoSTK4xP3TF9OdnrqPe_2u8h2jl HGPEjZz9g4W5Nlczw5e2StZr2WYYYFZSqxlV3Aue0ca3ZuEN8Y ABo8iJrtlFSvOkI2yImvZftmnwehJrEHHno3J0BJm4Pb34n8-OTqzmAatQxgYcUZggzLG3SMVa3rdTFIMZ5XIh_Z306yR2pejXa y9X_-jfZmkUSvAoEqGi1kbthm_qim0QuoJfe0z=w949-h632-no
https://lh3.googleusercontent.com/dT1F7gH3MCYHQ70qy8-SgH46YJaWdp_4yfAAkqWJjTrY0CX0cMauGzR4se_bL62wrjc11 bjIgNGnzGc6pf4DG_zBfzjbEAPEo6KN7k1kTbubQG9tS5zmgzR 49P43rrmrnD_9ts2sz3KIGgJ7rq_HNBQXZslTCEX0YJl7qGf-Zd-wgveTeIdkKvoGXgFw3mtg4NjyTImaTEVfDaukd84R2CSpbVrUg aNNOnqxRMf6zeLSU4t_jwmqwH7Y1r4HmUhHeXePLzZlrw9YaL9 ztxKq-xMcJi1-wzrkxSOmYckPAHBsThkKfd3tR5kWsXcfNxnKs3L7psiZZofmlR 45h7ZaUJpF3SNNovhoBNKBZmNPdLpce9QCDfHDSC6mukKpm5iq GksZtEFLqgDxqi_iZfd6iyeFUKv0hw0LXXWTmZAdwbmGQTYzBT b5zTDINgChxqW1xfbXRqliZcxEnswz_sAZKhDTQBeXEepSQaOt pIOtkNAuZZj2LBKhnotthkTSmCPhTcTiFkVXbEVMvFfBYP_30N 1HqNWrqa0ng0ikOBLQJyoAFR7GjnstuG3dwgDT9eW6g4Dsl8qM YUfnN00In4ZnzHbG0zsXay98U0Mooa8gO9hcUtgpzWT-uved2Ee_Spkc3hN6KP3Mhx5rDCgwkjPbXviV=w948-h632-no
I trochę danych o moście:
https://lh3.googleusercontent.com/gYYUq_t60qooDNMue7MbV_R6mlyJ1D4BUpOO96HDu6Ciki7P_6 MOZRopv95F8Ao5yEV0eo3yhMkDBzGa5umi3BMeD5WLPvr7kghu zn-UBYI9OEDfmSK8c961qGTRDUD7W2ZmexkpmUbLjXBvsft3JVTZf wGRLDtONujGReqkBLSXSXDWrYgWoqu-8px3HBNfBImdj2s-nTNBnCzetHoaGkWY3kncgAaLFFIj_y9uz0kZagmou862OV2qB5 PrY2yaomMv5UCWc7xo6t2_ajhgDnSlUBmbrXcxa4XScrhzCZDT L8_rwnHDI8shkZ1z01ktVBBYhE_v69-WxxXcufDnhvnHmeuBLpEWdX-tl81fvik0pBuCXt-IJHPVd5eGXgyrXtkA48P4WZpowQ_f-8cSHzbkbfsbpN3WcpxCqWhYI7U7BV71P21vaXV4Fxu8mBID0PF ayh2s_HiY9SOvLBXToOwIgoikdWm_AQc8yQi70zrRTmZPGsmN4 Qkezk0e-RZ5EFn08BO2-ZS4uYPgPTyMXRsLCg-sA23vhLv10HREfU9v3f47duwNCbhlmPjpaZcsfi8avtrJxCK3X Br8woW3t7R0eO4KoS4jka1PE54va56om6SUneHeSHG2Eq6kebN H93CBe8OzX7aZzgdv38cPmRal=w949-h632-no
Też miałeś podobne doświadczenia z tą siecią?
Niestety tak - we Francji w dwóch różnych miejscach.
Dodatkowo mój dobry kolega opowiadał też o swoim doświadczeniu. Jeśli nie ma nic innego to i ten Ibis przejdzie, ale raczej szkoda nerwów.
Dziękuję za dodatkowe zdjęcia - piękna budowla i miejsce!
Czy uporczywa cisza w temacie oznacza, że wycieczka dobiegła końca, czy to tylko celowe budowanie napięcia i potęgowanie uczucia oczekiwania w narodzie?
Jeśli to drugie, to uprasza się o kontynuację relacji - napięcie jest, a nawet natężenie.
Czy uporczywa cisza w temacie oznacza, że wycieczka dobiegła końca, czy to tylko celowe budowanie napięcia i potęgowanie uczucia oczekiwania w narodzie?
Jeśli to drugie, to uprasza się o kontynuację relacji - napięcie jest, a nawet natężenie.
Ani jedno ani drugie :D:D
Ale skoro tak, to postaram się w weekend coś skrobnąć, coby niezdrowego zespołu napięcia nie tworzyć ;)
Ty Jochen nie podkapcaj bo znalazłem dla Ciebie coś naprawdę super ;)
Ty Jochen nie podkapcaj bo znalazłem dla Ciebie coś naprawdę super ;)
:D Zajebiste!
No nie mówiłem? ;) hyhyhyhyhy
11 sierpnia
Tradycyjnie budzę się wcześnie, ale nie wstaję z łóżka. Czuję, że odpoczynek jest mi potrzebny. Ostatnie dni, choć naładowały baterie pozytywną energią, fizycznie nieźle dały mi w kość. Za oknem zaś odbywa się wspaniały spektakl natury w postaci narodzin nowego dnia. Zanim na dobre wygramoliliśmy się z pościeli, zdążyliśmy zjeść śniadanie. Wcale nam jednak niespieszno do opuszczenia hotelu. Gdy już trochę odpoczęliśmy, wybieramy się poszwendać po mieście oraz zobaczyć meczet Abd el Kader. Jest to drugi największy meczet w Afryce. O ile pamiętam większy jest jedynie meczet Hassana II w Maroku. Faktycznie jest on przepiękny. Do środka wejść można bez najmniejszego problemu (kobiety oczywiście w chustach). Zanim zdążyliśmy przekroczyć próg podszedł do nas tajniak i zaczął o coś wypytywać. Wszystko szło gładko do momentu, aż zaprosił nas na komisariat. Tylko nie to! Już raz zmarnowaliśmy na posterunku całe popołudnie! Gdyby nie to, że byliśmy na środku dość dużego placu, zaczęliśmy rozważać czy najzwyczajniej nie wziąć nóg za pas. Tymczasem za każdym razem, gdy - idąc przed nami - odwracał się plecami, natychmiastowo traciliśmy orientację w terenie i zmierzaliśmy w innym kierunku niż domniemany komisariat. Żona w międzyczasie wyciągnęła chustę z plecaka i narzuciła sobie na ramiona. W pewnym momencie promienny uśmiech zagościł na facjacie gościa, który ruchem ręki pokazał żonie, że powinna założyć chustę i możemy wejść do meczetu.
Odetchnęliśmy z ulgą i wreszcie zmierzamy do świątynii.
W środku miękkie dywany, przyjemny chłodek klimatyzacji. Część osób się modli, ktoś czyta Koran, inny śpi, dzieci biegają. Siedliśmy na podłodze chłonąc spokój i ogrom tego miejsca. Gdy Ania oglądała kopułę meczetu podeszła do niej kobieta usilnie tłumacząc jej coś po arabsku i po francusku. Gdy żona wreszcie załapała, że na kopule jest napisanych 99 imion Allaha, kobieta tak się ucieszyła, że ją wyściskała i wycałowała :)
Ciekawi mnie ta bezpośredniość w kontaktach kobiet.
Na wyświetlaczu widać godziny modlitw. Z tego co wiem, muzułmanie modlą się 5 razy w ciągu doby. Dlatego zupełnie nie potrafię wytłumaczyć 6 godzin na wyświetlaczu…
Tymczasem na zewnątrz zaczął padać deszcz. Właściwie to lało jak z cebra. Nie spieszymy się zatem, żeby opuścić świątynię. Zresztą, w środku jest fajnie, można było popatrzeć na ludzi: śpiących na podłodze, odpoczywających i modlących się czy brykające dzieci, które przyszły do szkółki koranicznej uciszane przez swojego nauczyciela. Zastanowiło nas jedynie jak się ma nasze pranie rozwieszone na hotelowym balkonie na lince pociągniętej od balustrady do klimatyzatora...
113994
113995
113996
113997
Później trafiamy na uliczkę, przy której zlokalizowane są tradycyjne, maleńkie warsztaciki wytwarzające mosiężne, ogromne tace. Praca odbywa się w całości ręcznie. Nie do pomyślenia, co ci ludzie byli w stanie wyczarować z kawałka blachy! Oczywiście, przyjęcie – jak zawsze w Algierii – miłe. Pozwolono nam zrobić zdjęcie przy pracy, lecz bez utrwalania twarzy. Z racji wymiarów tac, nie byliśmy w stanie zabrać żadnej ze sobą, więc o zakupie jej jako pamiątki raczej nie było mowy. W międzyczasie od lokalnego sprzedawcy, którego stragan stał wśród warsztacików kupujemy bułę z gotowanym jajkiem, harisą i jeszcze jakimiś innymi dodatkami. Bułkę pochłaniamy siedząc na schodach i obserwując to co dzieje się na uliczce.
W jednym z warsztacików znalazłem mosiężną tabliczkę z arabskim tekstem. Jednak nie była na sprzedaż. Gdy z kolei zapytałem o oprawioną w ramki wykaligrafowaną surę z Koranu, pracujący tam starszy pan wręczył mi ją jako prezent!
Następną rzeczą, jaką usiłujemy kupić jest mała prostokątna taca (idealnie zmieściłaby się do motocyklowego kufra). Okazało się, że została zrobiona na jakiś festiwal i za żadne skarby nie chciano nam jej sprzedać. Możemy dostać identyczną, ale na jutro albo za 3 dni. Na nic zdały się przekonywania, że tą nową mogą zachować dla siebie, a tę gotową sprzedać nam…
Kolejna mosiężna tabliczka z napisem arabskim, którą wypatrzyłem w innym warsztaciku także nie była na sprzedaż… Próbuję ją rozczytać: Bi ismi Allahi ar-rachmani ar-rachim… Gdy sprzedawca to usłyszał zmienił zdanie i sprzedał mi ją za jakieś niewielkie pieniądze. Uparł się jedynie, żeby ją wypolerować :)
Tacy są Algierczycy!
Jak okazało się na koniec, w jednym z warsztacików wytwarza się głowice wież do meczetów.
113998
113999
114000
Wracamy do hotelu. Pranie, które wisi na balkonie pewnie już wyschło. Po wejściu do pokoju przeżywamy lekką konsternację. Bałagan, który wychodząc zostawiliśmy ogromny, jest jakby mniejszy. Łóżko wygładzone, ręczniki wymienione…
Na balkonie rozwieszona przez nas linka od klimatyzatora do barierki i w drugą stronę, a na niej suszące się pranie. Co za rumuniada! Ale wstyd! Obsługa hotelu musiała mieć z nas niezły ubaw ;) Raczej na 100% zrobiono fotę do hotelowej kolekcji. :D
Po jakimś czasie - po raz drugi zaczyna padać deszcz. Znowu lało jak z cebra przez 2 może 3 godziny. Przyjemnie jest patrzeć na te strugi deszczu wylegując się w hotelowym łóżku w białej, czystej pościeli. Czułem się po prostu bosko. Taka mała rzecz, a jak potrafi ucieszyć!
114001
Wieczorem poszwendaliśmy się jeszcze trochę po mieście. Piękne są pamiątki po epoce kolonialnej, choć trzeba przyznać – mocno już zapuszczone. Widać wyraźnie jednak ślady dawnej świetności. Secesyjna fasada hotelu De Paris zachęciła nas do wsadzenia głów do środka. Wewnątrz piękna stara winda i robiąca wrażenie klatka schodowa. Tu czas się zatrzymał. Uwielbiam takie klimaty.
Tego dnia czekało nas jeszcze ważne zadanie bojowe – kupienie i wysłanie kartek pocztowych. Wcześniej kupiliśmy już kilka sztuk oraz znaczki. Niestety kupno pocztówek w Algierii nie jest – podobnie jak i pamiątek – łatwą sprawą. Jeśli już jakieś się trafią, wybranie wyglądających przyzwoicie nie jest wcale proste.
Przechodząc obok knajpki, zauważamy przez okno, jak kucharz przyrządza coś ciekawego z mięsa mielonego, które piecze się na czymś w rodzaju dużej płyty grzejnej. Wchodzimy do środka i pokazujemy palcem, że chcemy to samo + jakąś sałatkę. Upieczone i przyprawione mięso ląduje w wydrążonej bułce. Jest super! Wszyscy na nas patrzą czy nam smakuje. Z pełnymi brzuchami uderzamy na dalsze poszukiwania. Szczęście nam dopisuje, bo znajdujemy księgarnię, w której stoi wielki stojak z pocztówkami. Choć sklep już zamknięty, facet, który zmywał podłogę widząc nasze twarze przyklejone do szyby, otworzył i sprzedał nam kilka kartek. Korzystając z okazji kupiliśmy także Koran. Ponieważ zrobiło się późno, nie pozostaje nam nic innego jak wrócić do hotelu. Konstantyna zaś tonie w niesamowitej purpurze zachodu słońca.
114002
114003
114004
114005
114006
Ty Jochen nie podkapcaj bo znalazłem dla Ciebie coś naprawdę super ;)
Łał Matjasku, ale czad - to kurczę jak skrzyżowanie skromnej pilotki z Lordem Vaderem. Gdyby było do dostania za jakieś ludzkie pieniądze, zaraz bym se zamówił.
Dredd pięknie opisane, pięknie pokazane. Mam wrażenie, że tam czas płynie dużo wolniej.
12 sierpnia
Plan na dziś nie jest zbyt porywający: dojechać do Skikdy, załatwić formalności celno- promowe i zapakować się na łajbę. Do pokonania mamy raptem niecałe 90 kilometrów. To niby nic, ale prom wypływa o 11, a papierologia trwa długo. W hotelu tylko kawa; śniadanie zjemy gdzieś po drodze. Ponieważ wczoraj był piątek i poczta zamknięta, nie udało się wysłać kartek do Polski. Proszę więc recepcjonistę o taką przysługę. Ależ nie ma problemu, oczywiście. Pytał czy na pewno nakleiliśmy właściwe znaczki, ale i tak zaoferował, że jak będzie potrzeba, to dokupi…
To już prawie koniec naszego pobytu w Algierii, a ja nadal nie mogę wyjść z podziwu. Jacy Ci ludzie są wspaniali! Pakuję motocykl, Ania przynosi kaski i w drogę. Konstantyna żegna nas kolorowymi drzewami.
114007
Mijamy ostatnie rondo i zaraz za nim kontrolę drogową. Widzę znak na Skikdę, więc tam się kieruję. Nawigacja natomiast dostała szału. Zgodnie z mapą powinniśmy jechać prostą drogą krajową, a ona każe skręcać w lewo. Znowu odwrót na rondo, ale na szczęście policjanci się nami nie interesują. Jedziemy jakąś boczną, wąską dróżką wśród drzew. Niech będzie, pewnie maszyna znalazła jakiś skrót. W sumie jest całkiem ładnie. Do czasu – po kilkunastu kilometrach kończy się asfalt. Odwrót, kolejny raz przejeżdżamy koło posterunku. Ponownie nikt nie zwraca na nas uwagi. Uff, widać władza ma ważniejsze rzeczy na głowie niż kontrolowanie nas. I dobrze, bo wcale nie potrzebna nam kolejna strata czasu. Olewam gpsa i jadę zgodnie ze wskazaniami znaków. Tym razem udaje się i bez błądzenia docieramy do Skikdy.
114008
114009
Skręcam do portu i widzę sznurek samochodów czekających na załatwienie formalności. Stajemy i my. Wcześnie, jest dopiero 8:00. Pędzi do nas jakiś uśmiechnięty gość, machając rękami. Zaraz, zaraz, skądś kojarzę tę twarz… Aaaa, to facet z obsługi promu. Wita nas jak starych znajomych i umawiamy się na później. Muszę obskoczyć parę kolejek, podstemplować co nieco i czeka nas odprawa celna. Wszystko w bardzo miłej atmosferze, ale czas upływa. Jedziemy do celników. Tylko w którym kierunku? Ktoś w oddali macha do nas. Walimy tam. Jest odprawa, sprawdzają bagaże. Na wierzchu naszego wora włożyliśmy kosmetyczkę Ani z tamponami widocznymi zaraz po otwarciu, a pod nią jej bieliznę. Panowie najpierw zażyczyli sobie otwarcia kosmetyczki, ale zaraz kazali ją zamknąć :) Potem jak zobaczyli damską bieliznę, odechciało im się grzebania dalej. Chyba trochę na sztukę pytają czy nie wywozimy niczego, czy nie mamy przypadkiem róż pustyni (rose de sable). My zdziwieni - a co to takiego?
- Skąd jesteście?
- Z Polski. Polonia, Bulanda.
- A gdzie się urodziliście?
- No, w Polsce.
- Ty urodziłeś się w Polsce??? – wskazuje palcem na mnie prawie się śmiejąc - Wyglądasz jak Algierczyk!
:) :) :)
Jedziemy dalej, kolejna kontrola. Okazało się, że brak mi jakiegoś papieru od policji. Szukam napisu w stylu asz-szurta, jednak nic takiego nie widzę. Kierują mnie do jakiegoś budynku, ale okazuje się, że jest to kapitanat portu i tam nic nie załatwię. Mówią, że muszę iść w drugą stronę. Idę. Ale gdzie, do cholery? Tutaj są celnicy, a w kolejnej budce urzędnicy, którzy obsługują przypływających. Widzę gościa, który przy wjeździe do Algierii wystawiał nam TDP (dokument dla motocykla). Walę do niego. Uśmiech od ucha do ucha – po obu stronach. Próbuję powiedzieć, o co mi chodzi. A nie jest to łatwe, gdy nie zna się języka.
- Zaprowadzę cię!
Zostawia jakieś w połowie wypełnione papiery i prowadzi mnie do właściwego budynku i okienka.
- Szukran dżazilan – bardzo dziękuję!
Wjeżdżamy na prom. Po zaparkowaniu wita się z nami jakiś facet. Jest tu mechanikiem. Umawiamy się z nim na północ. Wtedy kończy pracę i pokaże nam łajbę. Bardzo chętnie! Żona w trakcie podróży z Europy co nieco już widziała (właściwie wszystko poza maszynownią), a mnie bardzo ta propozycja cieszy, bo ja widziałem niewiele.
Patrzę na kolejkę pojazdów czekających na załadunek, ale nie jest ich za dużo. Ładownia została zapełniona samochodami w niewielkim stopniu – dużo wolnego miejsca na pierwszym poziomie, a drugi cały wolny. Jak smutno było płynąć na takim pustym promie! Zniknął gdzieś cały harmider. Dzieci nie biegają, w przejściach nikt nie leży, wokół zaległa cisza. Z rzadka tylko spotykamy pojedyncze osoby. Na sali z fotelami, na którą się zadekowaliśmy zajęte może ze 4 miejsca. Nauczeni doświadczeniem – tym razem mamy jedzenie, ciepłe ubrania, przybory toaletowe i klapki pod prysznic. Wszystko to profesjonalnie zapakowane w wielki tobołek – tzn. reklamówkę :) Dodatkowo targamy kaski, bo przecież na motocyklu ich nie zostawimy. W głowie zaświtała mi myśl: a może uda się dostać kajutę? Żaba pomysłowi przychylna. Idę zapytać. Kajuty są, a i owszem. Ale ta przyjemność kosztuje 120 Euro. Drogo, myślę sobie. To jak nasz budżet na 4 noclegi. A może zapłacić i przepłynąć w ludzkich warunkach? W końcu jak dopłyniemy, mamy jeszcze do pokonania 800 kilometrów. Bierzemy kabinę. Kajuta okazała się maleńka, ale w porządku i do tego z jeszcze mniejszą łazienką. Żadne z nas nigdy by nie pomyślało, że będzie nas cieszyć taka kajutka za taaakie pieniądze. Przede wszystkim, można było się porządnie wyspać. Żałowałem tylko, że okno się nie dało otworzyć. Mały obchód po pustym promie i zasuwamy do knajpy coś zjeść. Chyba cała obsługa promu nas pamięta – prawie każdy się z nami wita ;) Nawet chłopaki z kuchni wołają z uśmiechem: Polonia!
Jedzenie jakoś nie przypadło nam do gustu, a na domiar złego kosztowało niemało (25Euro). Odwykliśmy już od takich cen. Po posiłku przyszedł kelner chwilę z nami pogadać i oczywiście poczęstował kawą :)
W kajucie wreszcie biorę się za czytanie gazet, które nietknięte przejechały tyle kilometrów :)
Tak to można płynąć! Da się wykąpać w przyzwoitych warunkach, mydełka, szampony, ręczniki, papier toaletowy :) Najedzeni, zrelaksowani lekturą ucinamy sobie drzemkę. Jak niewiele człowiekowi potrzeba do szczęścia…
Wieczorem wybieramy się przejść na pokład popatrzeć na morze. Babki z recepcji widząc nas pytają, czy byliśmy na kolacji. Nie bardzo rozumiemy, a tymczasem jedna z nich wychodzi zza lady i prowadzi nas do restauracji. Ale nie do baru szybkiej obsługi, w którym jedliśmy obiad, tylko do innej, hmm… bardziej „wykwintnej”. Obrusy, kelnerzy itp. Dostajemy posiłek, który (jak się okazuje) mieliśmy w cenie kajuty. Kolacja całkiem smaczna. Szkoda tylko, że nie jesteśmy głodni, bo nie tak dawno mieliśmy obiad. Ale jemy, bo co chwila ktoś przychodził z pytaniem czy nam smakuje. Smakuje; bez porównania z tym, co jedliśmy! Z tego wniosek, że obiad także mieliśmy w cenie. Cóż – jak się jest nieobytym w świecie i nie zna języków, to trzeba cierpieć ;) ;) ;)
W międzyczasie odwiedzamy gościa od monitoringu, który poratował moją Żabę w drodze do Algierii. Pokazujemy mu zdjęcia pustyni. Jest ciekawy, bo nigdy nie był na południu. Trochę mnie to dziwi, bo jak można nie chcieć zobaczyć pustyni mając ją w swoim kraju? A może sprawdza się stare powiedzenie: cudze chwalicie, swojego nie znacie? Dziwi się każdemu zdjęciu i cmoka z zachwytem. Na pożegnanie dajemy mu miętówki w klimatycznej puszczeczce H-D, bo to wszystko czym możemy się odwdzięczyć za miłe chwile. Jest nimi zachwycony i dziękuje.
Tymczasem mija północ i zasuwamy na umówione miejsce, żeby zejść do „podziemia statku”. Wielce jestem ciekaw maszynowni. Oczami wyobraźni już widzę taki oto obrazek: smród paliwa do diesla, gorąc, wszystko uciapane olejem i smarami. Przed wejściem dostajemy słuchawki na uszy. Po otwarciu drzwi do maszynowni rzeczywistość okazuje się zdecydowanie inna niż nasze wyobrażenia. Porządek, czyściutko, centrum sterowania silnikami to komputery. Gość obsługujący ten sprzęt studiował w Europie, mówi płynnym, pięknym angielskim. Moja żona jest pod wrażeniem gościa i oczywiście maszynowni ;p. Ogrom tej maszynerii robi niesamowite wrażenie.
Dwa silniki V po 12 cylindrów każdy, 70 tyś. koni mechanicznych, uruchamiane pneumatycznie, dwa ogromne zbiorniki na sprężone powietrze – w każdym po 24,5 bara. Silniki pracują praktycznie przez cały czas oba, jest głośno i ciepło ok. 40 stopni, a statek spala ok. 100 ton ropy podczas jednego rejsu.
114010
114011
114012
114013
Po zwiedzaniu maszynowni mechanik zabiera nas do swojej kajuty, opowiada o sobie. Gadamy łamanym francuskim, angielskim i niemieckim. Okazuje się, że studiował w Niemczech, z dumą pokazuje pieczątki w jakiejś książeczce, dokumentującej przebieg służby. Stary wilk morski. Niedługo będzie zbierał się na emeryturę.
Na promie ma miejsce druga awaria – idąc po schodach urywam obcas w bucie. Na domiar złego wystający z niego gwóźdź kaleczy podłogę. Na razie – niczym panienka na szpilkach- zasuwam do kajuty drepcząc na samych palcach. Niby mam w sakwie jakieś półbuty, ale nie bardzo wyobrażam sobie dalszą jazdę w nich. Udaje mi się namówić kogoś, żeby wpuścił mnie do będącego w ładowni motocykla. Uzbrojony w śrubokręt i izolację zamierzam tak łatwo się nie poddawać. Przymocuję obcas dwoma wkrętami i będzie malina! Jeden znalazłem w motocyklu (dostałem go w Timimoun jako zapas przy naprawie GPS-a), ale jest problem z drugim. Łażę po kajucie i szukam, ale niczego nie ma. Już zamierzałem wykręcić jeden z szafki w nocnym stoliku, gdy pod szafą znalazłem nie pasujący do niczego fragment szuflady a w nim – 2 wkręty. Nie powiem, mięsa trochę poleciało z moich ust, ale naprawa się udała. Można z czystym sumieniem walić w kimę!
13 sierpnia
Rano zasuwamy na śniadanie do tej samej co i wczoraj, całkiem przyjemnej restauracji. Menu poranne tradycyjne – w stylu francuskim, tzn. na słodko.
W oddali już widać ląd - dopływany do Genui. Z jednej strony cieszę się, że wreszcie wracamy do „naszej cywilizacji”, bez śmieci i brudu na ulicach, bez garbów zwalniających, które na północy Algierii naprawdę mnie umęczyły, z czyściutkimi restauracjami, hotelami, toaletami na stacjach benzynowych. Z drugiej jednak bardzo mi żal. Ludzi – ich duchowości, otwartości i dobroci. I pustyni – jej niewysłowionej magii.
Żegnaj Algierio! Mam nadzieję – do zobaczenia!
Nad Europą widać chmury, ale jest ciepło. Słabo będzie jechać z deszczem, spowolni nas. Zjazd z promu na ląd poszedł bardzo sprawnie: pokazaliśmy jedynie paszporty i ognia. Ustawiam GPS, żeby nie krążyć po Genui i drzemy w kierunku Szwajcarii. Plan jest taki, by tym razem przejechać przełęcz św. Bernarda w Alpach.
114014
Ledwo wyjechaliśmy z miasta, a tu dopada nas deszcz. Ale przed nami niebo lepsze.
- Jedź, uciekniemy – słyszę w interkomie. Dzielne to moje babsko :)
Wobec tego ognia. Spodnie mi przemiękły, kurtka jeszcze nie puściła, a i w butach sucho, więc nie ma problemu. Udało się, wyjechaliśmy spod chmury. Za kolejne pół godziny wyschliśmy, ale słońce jakoś nie chce przebić się. I tak do samej Szwajcarii. Na wjeździe oczywiście myto – 40 CHF. Cóż zrobić – płacimy i jedziemy. Martwi mnie jedynie coraz bardziej szare niebo. Zatrzymujemy się na stacji benzynowej. Ceny wyższe niż we Włoszech. Zatankowane, możemy ruszać dalej. Ledwo wjechaliśmy na autostradę, jak po kilku kilometrach zaczął padać deszcz. Z każdą chwilą coraz mocniej. Choć niechętnie, ale postanawiamy założyć kondomy. Tylko gdzie to zrobić? Żadnego zjazdu, mostu, zatoczki. Deszcz leje już porządnie. Dobrze, że przełożyłem pieniądze do kurtki, bo w spodniach by już przemokły. Cholera, do tego jest zimno. Skręcam w najbliższy ślimak do miasteczka. Tam jak na złość – żadnego przystanku, zatoczki, daszku. Nawet na parkingu przed marketem nie ma boksu na wózki. Porażka. Do tego ludzie jadą samochodami jak po śmierć. Przyklejamy się do jakiegoś budynku i pod metrowym daszkiem przebieramy się. Z przyjemnością zakładam tak długo nieużywane spodnie skórzane. Przynajmniej suche. Kurtka mi przemokła, w butach też chlupie. Mam nadzieję, że jak ubierzemy kondomy i nakładki na buty, to będzie lepiej. Dalsza jazda jest tylko gorsza. Robi się chłodniej, deszcz leje jakby chciał nas utopić. Godzina, dwie i nic się nie zmienia. Jadę nie więcej niż stówką. Kilometry mijają powoli, albo nam tak się jedynie wydaje. Tęsknym wzrokiem wypatruję bardziej pogodnego nieba, ale wszędzie tylko szarość. Deszcz wzmógł się do tego stopnia, że po jezdni płynie woda. Zwalniam do 80, ale widzę, że i samochody nie jadą szybciej. Nikt nas nie wyprzedza. Nie dość, że zimno mi jak pieron, to w takim tempie daleko nie dojedziemy. Żaba też szczęka zębami, gadać jej się nie chce. O przełęczy świętego Bernarda mogliśmy oczywiście pomarzyć. O pięknych widokach też – z uwagi na mgłę. Było ok. 12 stopni. Abstrahując od deszczu, niska widoczność i mgła czyniła wjazd w góry bezsensownym. Jedynym przyjemnym akcentem był przejazd przez bardzo długi, kilkunastokilometrowy tunel w którym temperatura podskoczyła do chyba 30 stopni! Szybka w kasku paruje tak, że jadę z otwartą, ale jakie to przyjemne! Wreszcie ciepło!
- Jedź wolniej – słyszę w interkomie.
- Namówiłaś mnie.
Mam nadzieję, że za górą wyjedziemy wreszcie z tego przeklętego deszczu. Na pewno wysoka góra uniemożliwi chmurom przejście na drugą stronę pasma. Nic bardziej mylnego. Deszcz leje jak wcześniej. Aż nam się nie chce wyjeżdżać z tunelu, gdy zobaczyliśmy co jest po drugiej stronie. Zaraz dopada nas zimne, wilgotne powietrze. Do d… taka jazda! Do tego mało przyjazna infrastruktura drogowa. Parkingi czy stacje są bardzo rzadko, zaś zaplecza w stylu stoliki i zadaszenia właściwie tam nie ma. Do tego są zabite ludźmi do tego stopnia, że kolejka do męskiego WC liczy chyba ze 30 osób. Kolejny parking – tak samo. Deszcz na dobre ustaje dopiero w Niemczech. W międzyczasie milknie nam interkom. Może się rozładował?
Już po ciemku dojeżdżamy do Frankfurtu – naszego celu na ten dzień.
14 sierpnia
Nocujemy u przyjaciół i zwiedzamy miasto. Frankfurt. Wszystko takie uporządkowane, poukładane, zadbane. Ulice pozamiatane, trawa pomalowana. Ma się wrażenie, że tam nawet ptaki latają po wytyczonych torach. Zero spontaniczności, nieprzewidywalności, po prostu… życia. To zdecydowanie nie mój klimat.
Wysłany z Polski olej silnikowy wraz z filtrem już czeka na wymianę. Do zalecanego przebiegu, tj. 8000km zostało jeszcze 420km, a więc wymierzyłem idealnie. Tym razem lepkość standardowa – 20W50.
Wieczorem – nocne Polaków rozmowy. Jakieś winko, piwko. Pierwszy alkohol od prawie 20 dni. Miło spotkać się ze znajomymi na wakacjach!
114015
114016
114024
15 sierpnia
Choć nie startujemy przed świtem, to jednak wcześnie rano. Pyszne, „kontynentalne” śniadanie i w drogę. Na polach wita nas mgła.
114018
Później, powolutku, wychodzi jednak słońce. I wreszcie upragniona tablica – Polska! Ojczyzna wita nas niebieskim niebem i białymi, tak dobrze znanymi „barankami”. Myślę sobie, że takiego błękitu nieba nie ma w żadnym innym kraju!
114019
114020
114021
Około 20 jesteśmy w domu. Pokonaliśmy 8681km. W trasie byliśmy 23 dni. Dobrze, że przed nami weekend, to trochę odpoczniemy ;)
114022
Masha'Allah
Koniec.
Czy nam się podobało? Jak do tej pory to najciekawsza podróż jaką odbyliśmy. Jeśli ktoś zapytałby: gdzie jeszcze chciałbyś pojechać, odpowiedź jest krótka: do Algierii. Chcielibyśmy spotkać raz jeszcze tych samych ludzi.
Jeżeli dotarłeś aż tutaj zapewne interesuje Cię wyjazd do Algierii. Zamieszczam kilka informacji praktycznych i podsumowań.
Czas wyprawy - 23 dni
Zrobione 8681 km
Garby zwalniające
Wspominam o nich po raz kolejny, bo w Algierii jest to dramat. W miastach, wioskach, przy zabudowaniach, przed i po każdym skrzyżowaniem, po każdym ograniczeniu do 30-40 trzeba się ich spodziewać! Nieraz są oznaczone, nieraz pomalowane w jakieś pasy, ale najczęściej niewidoczne, przysypane piaskiem czy śmieciami.
Przewożenie pieniędzy, karty kredytowe, bankomatowe
Krótko – tylko gotówka. Reszta na naszej trasie okazała się bezużyteczna.
Kurs: oficjalny – 1Euro – 150DA
Fiche
Kartki z wydrukowanymi naszymi danymi typu: nr paszportu, adres, etc, danymi motocykla. Oprócz tego warto mieć kopie paszportów i wizy. Takie kopie dajemy kontrolującemu.
Wiza
Koszt 190zł, trzeba mieć zaproszenie od Algierczyka, pismo z agencji turystycznej, ubezpieczenie zdrowotne obejmujące transport zwłok.
Ogółem koszty
Prom – ok. 3000zł/ 2 osoby+ motocykl w obie strony (bez kajuty). Połączenie Genua - Skikda – jest chyba najtańsze.
Ubezpieczenie OC w Algierii – 15E na promie (ponoć na lądzie jest taniej)
Obiad 15 – 30 zł/ 2os. w lokalnych knajpkach
Paliwo – 0,85zł/litr
Woda – 0,50 – 0,80zł/butelka 1,5l
Hotele – 80 - 130zł za 2-os (standard do przyjęcia, ale z reguły bez śniadania), wyjątek – Tidikelt – 240zł ze śniadaniem (na stronie www jest zaniżona cena).
Autostrada - darmowa
Muzea, zabytki – 2- 4zł,
Ubrania/kaski
Tylko skóra. Żona kupiła sobie specjalnie jasną kurtkę z dziurkami na całej powierzchni – to był dobry pomysł, ale w ekstremalnych warunkach do środka wwiewało jej gorące powietrze, a ja zasuwając kurtkę pod szyję mniej się grzałem. Kolejna zaleta skóry: po zdjęciu kurtki czy butów (nawet w tych temperaturach) nie zlatywały się do nas okoliczne muchy ;)
Spodnie – luźne bojówki.
Kaski przemalowaliśmy na biało sprayem rubber paint, zaś „farbę” po powrocie zerwaliśmy. Zdecydowanie mniej się nagrzewały. Czyli – jasny kolor naprawdę robi robotę.
Dla bab ubranie najlepiej luźne, za duże i nieodsłaniające zbyt wiele (to dopisek żony :) )
Motocykl
Trzeba było o nim pomyśleć, żeby wytrzymał panujący w Algierii klimat. Wymieniłem miskę olejową w silniku na Screamin’ Eagle, która mieści o 1 litr oleju więcej i posiada ożebrowanie dodatkowo chłodzące olej, zamontowałem mocniejszą pompę oleju, większą chłodnicę oleju i dodatkowo – najmocniejszy dostępny wentylator do niej. Mając rozebrane kawałek silnika wymieniłem przy okazji kilka części eksploatacyjnych.
Nie wymieniłem jedynie baby, bo sprawdza się w ekstremalnych warunkach ;p.
Silnik zalałem olejem rekomendowanym przez H-D na warunki klimatyczne +26 stopni Celcjusza i więcej, czyli o lepkości SAE 60 (w Polsce rozrusznik kręci na nim trochę trudniej). Zamontowałem także wskaźnik ciśnienia oleju. Wcześniej miałem już zamontowany wskaźnik temperatury oleju.
TO JUŻ NAPRAWDĘ KONIEC
Teraz nie pozostaje nic innego jak pochylić się nad mapą i obrać kolejny kierunek…
114023
Świetna relacja!
Dziękuję i pozdrawiam!
Jedna z ciekawszych opowieści tutaj. Nie powiem - narobiłeś mi smaka.
Dziękuje - fajnie się z Wami jechało ;)
M
Cała masa przygód, ale jest co wnukom opowiadać. Dzięki za podzielenie się radością z wojażu!
Dzięki za fajną opowieść, mam podobne wspomnienia o algierczykach, tylko nie miałem takiego kontaktu z nimi jak Ty, tam gdzie jeździłem nie było ludzi, tylko góry pięknego piochu.
Dobrze sie czytalo, dzieki.
(...)Połączenie Genewa Skikda – jest chyba najtańsze.
(...)
Wkradł się chyba mały chochlik? ;)
Dziękuję za podzielenie się opowieścią z pięknej podróży. :Thumbs_Up:
Po prostu dziękuję, że chciałeś się podzielić. Czytanie sprawiło mi wielką przyjemność. Kto wie, może to i dla mnie kierunek :)
Pięknie opowiedziane. Zabraliście sporo osób ze sobą. Na pewno warto, a wręcz trzeba tam pojechać.
شكرا جزيلا لك
Wkradł się chyba mały chochlik? ;)
Od razu widać kto uważnie czyta :D Poprawione, dzięki.
شكرا جزيلا لك
عفوًا :)
Ja również Wam dziękuję!
Za inspirację do podróży i do jej opisywania, za zachętę do dalszego tworzenia relacji, za wskazówki praktyczne dot. wyjazdu (Adaggio).
Z całego serca polecam Algierię i Algierczyków!
Życzę wszystkim wielu wspaniałych podróży. :at:
Bardzo fajnie się czytało, dzięki za relację!
Również dziękuję . Gratuluję.
Piękne foty, piękny opis. Brawo TY. ;)
Sylwek_76
07.03.2019, 15:29
Dreddzie; dziękuję za opowieść, napisaną w lekki, nienachalny sposób. Zachęcający zarówno do powrotu do lektury jak i przeglądania zdjęć.
Powodzenia.
Jakiś czas temu dostałem cynk, że w relacji wygasły zdjęcia, ale dopiero zebrałem się, żeby to poprawić i walczę :o
Dajcie znać, czy ktoś jeszcze ma ochotę to czytać, bo wstawianie zdjęć (wbrew pozorom) kosztuje sporo pracy :umowa:
Tak, że ten...
Jak ktoś nie czytał, a ma na to ochotę, albo zwyczajnie się nudzi, zapraszam do lektury.
pamiętam, że to była jedna z fajniejszych relacji. skąd w ogóle wątpliwość czy to chce ktoś czytać... :D
niechęci do reogarniania zdjęć tłumaczyć nie musisz.
Dzięki Dredd.:bow: Na pewno nowi użytkownicy forum z chęcią przeczytają i zdjęcia pooglądają. :)
Jakiś czas temu dostałem cynk, że w relacji wygasły zdjęcia, ale dopiero zebrałem się, żeby to poprawić i walczę :o
Dajcie znać, czy ktoś jeszcze ma ochotę to czytać, bo wstawianie zdjęć (wbrew pozorom) kosztuje sporo pracy :umowa:
Tak, że ten...
Jak ktoś nie czytał, a ma na to ochotę, albo zwyczajnie się nudzi, zapraszam do lektury.
Relację przeczytałem, jest świetna! Niestety nie wszystkie zdjęcia są widoczne.
Jak uzupełnisz zdjęcia to chętnie przeczytam jeszcze raz, bo widząc to co piszesz będzie jeszcze bardziej ekscytująca.
Czytał, czytał kilka razy i fotki oglądał. Od jakiegoś czasu czytam stare relacje, żeby nie przestać tu zaglądać.
Przeczytam i pooglądam z wielką chęcią.
Wydawało mi się , że przeczytałem już wszystkie mega relacje.
Ciągle jednak jakieś rodzynki jeszcze są do wydłubania.
Oby jak najwięcej.
muszel72
31.01.2022, 08:12
Również z przyjemnością wrócę ( w zasadzie już próbowałem ale bez zdjęć trochę słabo) jak się douzupełnią:)
Skoro taki odzew, to walczę :)
Trochę już wstawiłem, ale jeszcze mam co robić ;)
Edit:
Wstawiłem wszystkie zdjęcia. Teraz są na serwerze FAT, więc mam nadzieję, nie będą tak ulotne.
Zatem, chętnych zapraszam do czytania, a raczej oglądania ;)
vBulletin v3.8.4, Copyright ©2000-2025, Jelsoft Enterprises Ltd.