PDA

View Full Version : IranTrip 2017 - The Persian Gulf Inferno.


Emek
14.07.2017, 09:29
Iran - magiczny kraj, wspaniali ludzie, cudowne przestrzenie i krajobrazy, doskonałe jedzenie. Tak oto wyobrażałem sobie ten rejon świata.

Cel jednak był inny...ale od początku.

Plany wyjazdowe zaczęliśmy snuć odkąd wróciliśmy z Pamiru w zeszłym roku. Z przyczyn różnych w moim przypadku nie był możliwy wyjazd dłuższy niż 2-3 tygodnie więc wymyśliłem trip do Murmańska - Karelia. W miarę blisko i tak jak lubię lasy, rzeki, jeziora. Szybki telefon do Michała. Rzucam pomysł, Michał się przychyla i zaczynamy wstępnie planować trasę. Wszystko proste, 1 ruska wiza więc kombinacji nie ma zbyt wiele. Niestety w trakcie rozpoznawania tematu szybko okazuje się, że tam prawie cały czas pada. Hmmm. Może zmienić plan.
Szybka konsultacja i zmiana planów. Jedziemy na Kaukaz Północny. Prace nad miejscówkami, trasami etc. mocno zaawansowane. Pomagają nasi, pomagają Rosjanie. Jesteśmy napaleni - konsultacje z Gercem, który objechał ten rejon samotnie rok wcześniej, Ivanem z Rosji, który Katem 690 zrobił po Kaukazie kilkadziesiąt tysi. No mocno zaawansowana sprawa.
I wtedy pojawił się ON. Bender42 czyli Filip vel Brodaty.
http://i.imgur.com/dDN17Fv.jpg?1
Pojawił się i rozpie#$lił nasze plany w drobny mak proponując to co chyba każdy podróżnik motocyklowy ma z tyłu głowy - Iran.
Każdy z nas snuł jakieś dalsze plany wobec tego kraju a tu nagle pojawił się gość zdecydowany i szukający towarzyszy podróży. Szybki kontakt czy aby to nie zwykłe chciejstwo i facet jest poważny :D.
Gość zdecydowany, Michał mówi, że wchodzi to i mnie nie pozostało nic innego. W ten sposób ustaliliśmy co będziemy robić na przełomie maja i czerwca. Ekipa kompletna w składzie.

Filip - KAT 1190
Emek - CRF1000
Michał - Tenere

http://i.imgur.com/zAtCC8a.jpg

Plan był chytry. Start 12 maja i powrót po miesiącu. Ciasno. Filip miał już przygotowaną trasę i rzut oka wystarczył aby stwierdzić że to nierealne. Nie jest możliwe zaliczenie wszystkich punktów naniesionych na plan trasy Filipa w zakładanym czasie choć wujaszek Google pokazuje, że spoko jeszcze będziemy mieć zapas. Taaaaa, myślę jak się nic nie zesra to może odpuszczając część miejscówek uda nam się objechać trasę w zakładanym czasie. Kij tam najwyżej polecimy po łebkach, jak tam jest tak cudownie jak wszyscy piszą to będzie powód do tego aby wrócić po raz kolejny. Bez ciśnienia. Na spokojnie. To wyprawa a nie wyścig.

Zaraz, zaraz co tam potrzeba? Którędy walimy? Jak to - tylko przez Rosję. OK. Zastanówmy się co nam będzie potrzebne?
- wiza ruska
- wiza irańska
- CPD (a co to kuwa jest?)

Szybka analiza sytuacji co muszę zrobić przed wyjazdem. Ogarnąć moto - telefon do Adama - umawiam się na przegląd bo Afra musi klawiaturę mieć wyregulowaną, wymieniony napęd, płyny etc. Załatwione. Michał reanimuje łożyska w Tenerce a Filip ma wszystko w doopie bo moto funkiel nówka.

Startujemy z wizami w lutym. Jak się okazało wcale nie tak wcześnie bo w Iranie mają jakieś święta i faktycznie paszporty z wizami odbieramy niedługo przed planowanym wyjazdem. Kwity się zgadzają, można wyluzować. Motocykle ogarnięte - jesteśmy gotowi.

5 maja - za tydzień wyjazd. Lokalna brać motocyklowa pod kierownictwem Czeczena organizuje wieczór podróżnika. Gość - Marcin (ofca234), będzie opowiadał o Iranie. Idę. Posłucham, czegoś się dowiem. Dowiedziałem się wiele. Dobrze jest wiedzieć co czeka cię na miejscu, nie budzi to potem zaskoczenia (really?:haha2:). Zeznaję chłopakom czego się dowiedziałem i naprędce korygujemy naszą trasę aby nie marnować czasu na atrakcje typu "dżungla" co w Iranie oznacza zwykły las.

Dobra Panowie, nie ma co pie#$olić trzeba jechać. 11 wieczorem wpadacie do mnie do Kielc, kimamy i z rana atakujemy UA.
Plan - dotrzeć pod Kijów i tam się przekimać w krzaczorach. Do zrobienia ok 700 km. W sam raz na start, nie za daleko ani nie za blisko.

11.05 późne popołudnie.

Dzwonię do chłopaków jak im leci droga do mnie. Niezbyt, chcieli polecieć rowerówką, wje%$li się w off. Czas ucieka. Nawrotka i do trasy. Jadą.
Robi się coraz później, oczekiwanie zabijam rozpalając ognisko coby chłopaki mogły się posilić po drodze. W końcu słyszę reaktor KATa - WTF co to za sieczkarnia? Są. Dojechali. Siadamy przy ognisku - pifko, kiełbaska. Chłopaki zmęczone, padamy z nóg. O 22 walimy w kimę, jutro start. Już jutro!
Emocje mną targają, natłok myśli, podekscytowanie, lekkie kłucie w żołądku.

Spokojnie Emek! Będzie dobrze. Trzymaj gaz i koncentracja.


...

Neo
14.07.2017, 09:37
Nareszcie, k..., nareszcie jest co czytać. Bez pośpiechu, nie daj się zmusić do zwiększenia tempa pisania kosztem jakości. Liczę na obszerne treści :) Wracam do lektury.

Emek
14.07.2017, 09:40
Bez pośpiechu, nie daj się zmusić do zwiększenia tempa pisania kosztem jakości.
Nie dam. Będzie faza na pisanie, będzie tekst.

chemik
14.07.2017, 09:59
Kurza dupa, siedzę w pracy i nie wyświetlają mi się zdjęcia. Ot dylemat - czytać teraz, a oglądać w domu, czy zostawić wszystko na popołudnie?
Pisz, pisz.

KORNIK
14.07.2017, 10:20
Początek wielce obiecujący, czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy:lukacz:

ofca234
14.07.2017, 10:27
uruchamiam subskrypcje. ;)

mateo88
14.07.2017, 13:26
Czyta się :Thumbs_Up: :lukacz:

fiecia
14.07.2017, 14:18
Czytając wasze poczynania "na bieżąco", wiem że będzie ciekawie! Dawaj Pan! :Thumbs_Up:

bender42
14.07.2017, 15:50
Wrócę z Grecji to poprawię pierwszą część filmu i wrzucę :)

A.R.T.
15.07.2017, 19:56
:lukacz:czekamy:D

Pirania
15.07.2017, 22:25
W końcu..!;) :lukacz:

tyran
15.07.2017, 23:08
Dawaj dalej!

Pozdrawiam.

Grzechu2012
16.07.2017, 12:45
Ooo już się podekscytowałem i więcej niema :(

Emek
16.07.2017, 17:30
No to pomalutku do przodu.

12 maja. W końcu nadszedł dzień wyjazdu. Wstajemy rano i niespiesznie szykujemy śniadanie. Znaczy ja szykuję z Martą a chłopaki czekają aż im postawimy paszę. Wrzucamy śniadanko i już czuję rosnący niepokój. Nie znoszę tego uczucia z jednej strony podekscytowanie wyprawą z drugiej niczym nieuzasadniona obawa, jakiś nieokreślony rodzaj lęku czy niepewności. Ruszmy już, niech pochłonie nas droga. Mój motocykl od tygodnia stoi w garażu zapakowany, tylko wsiąść i jechać. Chłopaki niemrawo gramolą się zwijając toboły. Wyciągamy motocykle z garażu i chłopcy ładują bałagan, który rozładowali na wczorajszy nocleg.
Michał dostał małpę, którą ma fotografować w różnych miejscach po drodze. Jakaś charytatywna akcja czy coś.teges.
http://i.imgur.com/G0BYKkg.jpg
Cieszę się że ruszymy razem. W zeszłym roku dojeżdżałem na miejsce zbiórki jakieś 400 km i samotnie ta droga była męczarnią.
W końcu udaje się zapakować motocykle.
http://i.imgur.com/gcAbyN6.jpg?1

Żegnam się z Martą, pamiątkowa fota przed wyjazdem.
http://i.imgur.com/p9hrZlg.jpg
Garnek na łeb, moto odpalone a brama dalej zamknięta.
http://i.imgur.com/zGJZ76x.jpg
Marta filmując nasze przygotowania i nie zabrała pilota od bramy. Zaczynam się lekko ciśnieniować ale rzut oka na kartkę zapisaną na tankbagu i staram się wyluzować czytając co sobie tam nabazgrałem. LUZ! To najważniejsze.
W końcu się udaje, brama otwarta i pomału ruszamy. Wybijamy się z miasta kierując na Opatów a następnie przekraczamy Wisłę w Annopolu i kierujemy się na Chełm. Po drodze jeszcze tankowanie i faja na CPNie. Gonimy. Jedzie się nieźle ale jakoś ta droga do Chełma strasznie się dłuży. W końcu docieramy na miejsce i zatrzymujemy się przy sklepie. Trzeba jeszcze zakupić padarki czyli kilkanaście małpek polskiej wódy. Zakupy zrobione, opuszczamy Chełm i z wolna docieramy do Granicy ukraińskiej. Tuż przed granicą po prawej stronie jest mały bar. Postanawiamy że zjemy obied gdyż nie wiadomo jak długo przyjdzie nam czekać więc lepiej aby oczekiwać z pełnym żołądkiem niż na pustaka. Żurek + schaboszczak z zasmażaną załatwiają sprawę energii na dalszą część podróży.
Jest ok 13 więc dość późno. Atakujemy. Polska strona przebiega zwyczajowo bardzo sprawnie, podobnie ukraińska i szybciutko znajdujemy się na stacji paliw po drugiej stronie granicy. Wymieniamy trochę biletów NBP na lokalną walutę, zalewamy motocykle i gonimy w kierunku Kijowa.
http://i.imgur.com/NBcsUVB.jpg
http://i.imgur.com/oksvxDn.jpg
Droga jest świetna lecimy 100-120 i spokojnie zbliżamy się do naszego celu. Celem jest miejscówka nad rzeczką z fajnym zakolem. Znalazłem miejsce przez google maps i ze zdjęć satelitarnych wydawało się to miejsce aktywne wędkarsko i biwakowo więc spodziewałem się.że będzie miejscówka do spania i będzie można ogarnąć paliwo do wieczornego ogniska.
Lecimy. Jedzie się dobrze ale pierwsze oznaki zmęczenia dają znać o sobie ok 18.
Gonimy na wschód więc słońce zaczyna spadać tu szybciej ok 19 robi się szaro a patrząc na mój GPS widzę że mamy jeszcze kawał drogi. Nie ma zmiłuj - musimy dotrzeć na miejsce bo plan nam się zacznie sypać na starcie i może być słabo. Końcówka. Jesteśmy już blisko jest tuż przez zmrokiem. Jeszcze dyszka. Mijamy stację paliw i sklepik koło niej. Przejechaliśmy. Kuwa zaopatrzenie trzeba zrobić, zawracamy, nie wiadomo czy dalej będzie jakaś opcja sklepu.
Nawrotka, podjeżdżamy i robimy klasyczne zakupy wyprawowe - browarki i chleb.
Załadowani dojeżdżamy do rzeki. Most, za mostem w lewo w krzaczory, Lecimy wzdłuż brzegu. Widzę miejscówkę, którą zaznaczyłam szpilą ale nie podoba mi się, za blisko drogi. Auta będą hałasować. Jedziemy dalej, jest już mocno szaro ale wciąż widno. W końcu widzę fajne zakole a obok drzewo i stosik ogniskowy. Jest też trochę.drzewa. Pogoda niepewna, chyba popada ale raczej nie dzisiaj. Filip proponował gostinicę ale finalnie lądujemy w krzaczorach nad rzeką.

Szybciutko zdejmuję toboły i rozkąłdamy namioty. Dobra. Spanie przygotowane, teraz czas na ognisko. Ruszamy już z czołówkami szukać drzewa. Trochę leży na miejscu, trochę znaleźliśmy. OK. Starczy na dziś.
http://i.imgur.com/TKzJMvN.jpg
http://i.imgur.com/ELsyIc6.jpg
http://i.imgur.com/8E5WHYO.jpg
http://i.imgur.com/rYA7Eq4.jpg
Browar odblokowany, ognisko rabotajet - odpoczynek.
Jest dobrze. Sączymy piwerko zagryzając smakołykami typu kabanos. W końcu ciśnienie mi puszcza. Teraz już będzie z górki. Jutro Rosja i gonimy na Władykaukaz. Dziś jeszcze nie wiem że tak słodko nie będzie. Dopiero jutro rzeczywistość spuści mi wpierdol. LIFE!
Jutro pobudka o 5 więc szybko wciągamy przydział browara na dziś i walimy w kimę. Zasypiam natychmiast.
I na koniec streszczenie specjalnie dla mistrza Zeta.
RnOehRFt67Y

Zmyler
16.07.2017, 17:47
Ciekawie się zaczyna, tym wpierdolem od rzeczywistości zbudowałeś napięcie. Wiem od czego jutro rano zacznę dzień w pracy - od sprawdzenia czy nie ma następnego odcinka.

Wilk96
16.07.2017, 18:19
Lektura wciągająca na kolejną część będę czekał jak na kolejny odcinek "Breaking Bad" ;)

Emek
17.07.2017, 18:44
13 maja

Poranek jest rześki. Nawet bardzo rześki. Kuwa jest zimno jak cholera i do tego pada. Może nie pada ale siąpi, jest wilgotno, zimno i nieprzyjemnie. Do tego zaspaliśmy wstając prawie 2 godziny później niż planowaliśmy. Zbieramy się szybciutko. Śniadanie z gatunku byle jakich i herbata muszą wystarczyć. Dostrzegam wędkarza na tym samym zakolu rzeki, który okupujemy. Jest jakieś 50 metrów od nas. Zajechał Wołgą na rybałkę. Idę zagadać. Palimy fajki chwilę rozmawiamy i dowiaduję się że pogoda nie będzie dziś dla nas łaskawa. Cały dzień na całej Ukrainie deszcze i burze. Szit!
Cóż trudno się mówi i goni się dalej. Zbieramy się i za chwilę wracamy na trasę. Dziś chcemy wjechać do Rosji. Mamy już spore opóźnienie więc trzeba będzie zapierdzielać.

http://i.imgur.com/hdWAY5K.jpg

Ruszamy. Przed nami Kijów. Mieliśmy go machnąć z rana, jest już dość późno ale mamy nadzieję że da się przelecieć szybko. Dojeżdżamy do Kijowa, ruch zaczyna gęstnieć ale bez problemu udaje nam się znaleźć włąściwą trajektorię i po godzinie Kijów mamy już za sobą. Pogoda nie rozpieszcza. Pada, siąpi, drobne przejaśnienia, znów pada i tak w kółko.
W międzyczasie okazuje się że regler w Michała Tenerce znów coś grymasi więc jako że nie pada a i tak mieliśmy zatrzymać się na chwilę oddechu stajemy na krótką reanimację.
Ja z Filipem idziemy po picie i drobny prowiant a Miszka zabiera się za robotę.
http://i.imgur.com/bYhMOwV.jpg
http://i.imgur.com/lQzJr8s.jpg
http://i.imgur.com/s3oMSsT.jpg
Regler ogarnięty (w zasadzie to cały czas szwankuje wtyczka) i możemy zbierać się w dalszą drogę.
http://i.imgur.com/BPq9eQr.jpg
W końcu Następny przystanek robimy sobie przy trasie na popas. Udało nam się dojechać do knajpy, która naprawdę wygląda zacnie - Grill Myśliwiec. Ceny też takowe.
To ten obiekt - polecam.
http://i.imgur.com/O0CdB1N.jpg
Pakuszajem. I to jak…
Najlepszy stek jakiego jadłem w życiu. Kosmos.
http://i.imgur.com/VBpMBdU.jpg
Po posiłku jeszcze kawa coby nie przysnąć po obfitym żarełku i w drogę. W końcu docieramy do Charkowa. Omijamy go obwodnicą kierując się ku rosyjskiej granicy Niechoteewka.
Po drodze jeszcze postój na zamianę ukraińskich pieniędzy na rosyjskie i zbliżamy się do granicy. Granica jest jakieś 25 minut drogi od Charkowa. W końcu przestaje padać. Jest lepiej.
Dojeżdżamy do granicy. Najpierw żołnierzyk wręcza nam taloncik z numerami motocykla a następnie kontrola paszportowa. Idzie gładko. Wjeżdżamy na tamożnię. Daję kwity milutkiej celniczce i spokojnie czekam. W końcu pada pytanie o pozwolenie na użytkowanie pojazdu bo motocykl na firmę. Pewny swego wyciągam kwity i spokojnie czekam. Wtem miła Pani mówi do mnie, że nie wjadę bo VIN na pozwoleniu się nie zgadza z tym w dowodzie.
Co ty kuwa pier#$5isz kobieto? Sam to napisałem, myślę sobie. Zapraszam do mnie. Proszę wejść do środka. Kobieta wręcza mi kwity i mówi - sam popatrz. Numery się nie zgadzają. Nie przepuszczę cię chyba że masz inny właściwy kwit. No kuwa, nie mam.
Pisząc dokumenty zjadłem 2 numerki w VINie. Ja pier#%lę. Dobra Emek, spokojnie jesteś na Ukrainie, pewnie da się to jakoś załatwić. Jednocześnie próbuję sobie przypomnieć czy Ruscy chcieli ode mnie takie upoważnienie w zeszłym roku. Nie chcieli! Jak tu przejadę to ruskie mnie puszczą i gonimy dalej. Najwyżej potem będę się martwił co i jak. Stres, nerwy nie pozwoliły mi trzeźwo myśleć. Laska delikatnie sugeruje coby się „jakoś” dogadać. Dogadaliśmy się. ALE TO BYŁO GŁUPIE!!!!! :vis:

Już cały jestem w stresie ale po ruskiej stronie. Kolejka jak cholera. Zmiana warty w budkach. Wszystko wlecze się w nieskończoność. Jest zimno, jesteśmy głodni i zmęczeni. Godziny mijają. W końcu udaje się. Nasza kolej. Kobitka wzięła nasze paszporty i zamiast wbijać w system bierze telefon i gdzieś wydzwania. W końcu przychodzi do nas granicznik i każe iść z nim do biura. O co chodzi???
Jakaś masakra. Idziemy do biura. Tam gość pyta kto po rusku gada? No ja mówię. Ty wchodzisz oni czekają. Wchodzę siadam i czekam. Atmosfera miła, Panowie wyjaśniają najpierw że nic się nie stało taką mają procedurę jak ktoś wybiera się z UE do krajów islamskich i muszą zrobić wywiad.
OK, co chcecie wiedzieć. Co robisz, gdzie pracujesz, gdzie mieszkasz, standardowo. Pogadaliśmy w miłej atmosferze, chłopaki zrobiły sobie notatki i tyle. Powrót do budki, Pani bierze paszporty i przechodzimy standardową procedurę całkiem sprawnie.
Teraz czas na tamożnię. Przestawiamy motocykle kilka metrów. Celnik ogląda co my tam takiego mamy w tych sakwach i tyle. OK. Wypełniać wriemiennyj wwoz i do celnika. Jeden z celników, który podbija deklaracje stoi przy nas pomagając wypełnić kwity. Podbija pieczątki od razu i każe iść do budki coby wbili to w system i dali naklejkę na WW. Oczywiście wpisuję pojemność 1000 a w dowodzie stoi 998 i wszystko psu w doopę. Trzeba pisać na nowo. W końcu kwity w pariadkie i wracam do okienka. Jest koło północy. Masakra. No nie masakra to dopiero będzie.
Proszą mnie o upoważnienie. Ja pier…, przeca już wiem że mam złe. OK, daję złe i czekam z walącym sercem, może się nie skapnie. Kuwa, skapnęła się. No to kibel. Próbuję jednak u wyższej instancji. Przychodzi sam szeryf, rozmawiamy, mówię o co chodzi. Fajny gość, rozumie problem ale kwit nie jest OK, on nie może. Zrozum, nie mogę.

Ostatnia deska ratunku, wyjmuję CPD, pokazuję, że tu mam kwit międzynarodowy. Ogląda, sprawdza, zabiera kwity i idzie z nimi do budki. Rozmawiają z celniczką, która mnie odpuliła. Michał stoi obok już odprawiony, Filip w innym okienku właśnie się odprawia. Rozmawiam z Michałem, łypiąć kątem oka co robi celniczka. Ma przed sobą moje kwity i coś stuka w kompa i wypisuje coś na WW. Mówię do Michała, że może będzie dobrze. Ale za chwilę prosi mnie do siebie i już wiem że dobrze to nie będzie. Nie wjadę. Mam już pewność że muszę zawrócić, chłopaki odprawione.
Natłok myśli, co tu robić, jak? Myśl Emek. Krótka piłka, biorę SPOTa i daję Michałowi, mówię jedźcie zgodnie z planem, ja wracam, ogarniam prawidłowe kwity i was gonię, bierz spota cobym wiedział gdzie jesteście.
W tył zwrot i zawracam na Ukrainę. Ale kuwa zaraz, przecież mi wbili w paszport pieczątkę, mam 2 krotną wizę. FUCK!. OK, spokojnie zapierdzielam do szeryfa, z którym rozmawiałem i mówię coby mi pieczątkę wjazdową anulował. Załatwiamy to bez problemu.
Chłopaki już w Rosji. Ja wracam na granicę ukraińską. I znów wpier..
Od razu się kapują , że ruskie mnie nie wpuścili. No kolego kwity masz złe, dogadajmy się bo do nas też nie wjedziesz. Wyć mi się chce, jest po pierwszej, nie mam już siły. Płacę. Jestem na Ukrainie. Ciemno jak w doopie. Szybka decyzja, zajeżdżam do pierwszej bazy jaka się trafi. Jest jakieś 10 km od granicy. Ciemno, nora jak cholera. Nie mam wyboru, wbijam się.
- Pokój macie?
- Tak.
- Ile?
- 350.
- OK
W takiej dziurze jeszcze nie byłem. Obsługa oprócz chłopaka, który ogarnia jakieś techniczne sprawy niemiła i wręcz wroga. Zwykłe chamy. Trudno, mam większy problem niż ich kultura osobista. Wprowadzam motocykl na podwórze na tyłach. Jedyny miły mi pomaga. W końcu loguję się do pokoju. W pokoju jest łóżko i to w zasadzie tyle. Miejsca na bagaż w zasadzie brak. Kibel i prysznic na zewnątrz. Jestem zmarznięty, zły i w nerwach.
To ten lokal Kafe Ociag czy jakoś tak. Nie polecam.
https://www.google.pl/maps/place/50°13'13.0%22N+36°16'07.3%22E/@50.2202744,36.2665143,602m/data=!3m2!1e3!4b1!4m5!3m4!1s0x0:0x0!8m2!3d50.22027 1!4d36.268703
Idę pod prysznic, muszę się zagrzać, cały czas kombinuję jak się ogarnąć z kwitami. Marta już wie, że nie wjechałem bo dzwoniła widząc że nie ruszamy się z miejsca przez kilka godzin i też myśli jak to załatwić. Chłopaki zalogowały się w Biełgorodzie i też podrzucają różnorakie opcje rozwiązania sytuacji.
W głowie chaos. Jestem głodny, bez żarcia i wkurzony. To nie wróży dobrze. Próbuję zasnąć. Ciężko. W końcu nastawiam budzik na 6. Jutro będę myślał. Na razie będziemy realizować wariant zrobienia prawidłowych kwitów w PL i ich potwierdzenie przez notariusza. Wariant B - sfabrykuję kwity na miejscu. Wariant C - może konsulat pomoże. Zobaczymy. W końcu ok 3 udaje się zasnąć. Nie na długo.
To był ciężki dzień.

zaczekaj
17.07.2017, 20:01
No to ciekawie się zapowiada. Czekam niecierpliwie :-)

tyran
17.07.2017, 21:46
Jak u Hitchcocka- krótki wstęp i trzęsienie ziemi!

trolik1
17.07.2017, 22:15
Hej Emek,
w tej okolicy nocowaliście?
https://www.google.pl/maps/@51.2375853,25.9345331,4143m/data=!3m1!1e3
pozdrawiam trolik

Grzechu2012
17.07.2017, 23:28
masakra, jak tak będzie pisał po jednym dniu raz na kilka dni to można zapomnieć co było na początku :)
Przygoda pierwyj sort :)

Neo
17.07.2017, 23:41
masakra, jak tak będzie pisał po jednym dniu raz na kilka dni to można zapomnieć co było na początku :)(...)

Nie zepsuję Ci przyjemności jak zdradzę że autor wrócił cały i zdrowy? ;) Możesz poczekać na ostatni odcinek i wtedy zacząć czytać do poduszki :D
Niech pisze swoim tempem. Od poganiania tylko skracają się relacje i gubią ważne wydarzenia. Gorzej jak całkiem się zerwie natchnienie ale trzymam kciuki aby do tego nie doszło!

Emek
18.07.2017, 06:01
Hej Emek,
w tej okolicy nocowaliście?
https://www.google.pl/maps/@51.2375853,25.9345331,4143m/data=!3m1!1e3
pozdrawiam trolik
Spaliśmy tuż przed Kijowem nad rzeka Teterew.

radiolog
18.07.2017, 08:47
masakra, jak tak będzie pisał po jednym dniu raz na kilka dni to można zapomnieć co było na początku :)
Przygoda pierwyj sort :)


EEEE tak to tylko u wujka Alzheimera

Emek
19.07.2017, 17:22
14 maja - niedziela

Wstaję po piątej, przespałem raptem niecałe 3 godziny. Idę na dół zobaczyć czy knajpa działa. Ni chu chu. Od 9 dopiero coś będą gotować. Dopytuję gdzie najbliższy sklep. Blisko, 5 km w stronę Charkowa. Jadę, kupić coś do żarcia bo mam okropną ssawę. Na szczęście sklep jest i działa. Kupuję chleb, picie i coś na śniadanko. Wracam do mojej nory i szykuję sobie śniadanie. Nerwy mnie trzymają, nie mogę nic przełknąć. Jest ciężko. Zmuszam się do zjedzenia ryby w puszcze i zabieram się za telefon coby ustalić plan działania. Jednak orientuję się, że w PL jest niedziela i do tego godzinę wcześniej czyli ok 6. Kuwa, muszę czekać. Czekanie nie jest moją mocną stroną.

W końcu rozmawiam z Martą i ustalamy plan na ogarnięcie tematu. Decydujemy się działać dwutorowo. Marta ogarnia sprawy w PL a ja lecę do Charkowa. Spróbuję znaleźć punkt ksero i może z lekkimi przeróbkami tych kwitów, które mam uda się komuś ogarnąć stworzenie nowych - prawidłowych. W międzyczasie rozmawiam z chłopakami, którzy wspominają o ambasadzie. Kurcze no przecież to prosta sprawa myślę. Po co mam kombinować skoro napiszę sobie te kwity sam w ambasadzie poprawnie, oni sprawdzą w naszych rejestrach, że ja to ja i podbiją pieczątkę., że konsulat to potwierdza. No nic prostszego. Taki wariant nie może się nie udać. Chyba po to taka instytucja istnieje żeby pomagać swoim obywatelom na obczyźnie.

Dzwonię do konsulatu. Jest kilka numerów, żaden nie odpowiada. Namierzam konsulat i jadę. Tutaj i tak nic nie zdziałam. Walę do Charkowa, to bliziutko raptem 25 minut a konsulat fajnie położony i dojazd dobry. Zatrzymuję się pod wskazanym adresem. Stoi 2 ukraińskich żołnierzy więc pytam czy polski konsulat tutaj. No tutaj, wskazują mi drzwi w kamienicy. Dzwonię. Nic się nie dzieje ale po chwili drzwi się otwierają i pojawia się w nich kobieta. Pytam czy Polka. Tak. Pomału i rzeczowo zeznaję w czym mam problem, jak widzę jego rozwiązanie i czy jest to do załatwienia. Pani mówi, że konsula nie ma, będzie dopiero jutro ale zadzwoni jak taka ważna sprawa i zapyta jakie są opcje. OK. Czekam w korytarzu na dole, podczas gdy kobitka poszła na górę ale słyszę jak rozmawia przez telefon. W końcu złazi na dół, dopytuje o kilka szczegółów.
Wykładam jak krowie na granicy po raz kolejny. Zrozumiała. Przekazuje mi informacje, że konsul kazał się w tej sprawie skonsultować z konsulem prawnym (cokolwiek to znaczy). Pani znów rozmawia i w końcu po kilkunastu minutach wraca do mnie i mówi, że konsulat nie jest od takich rzeczy. Całkowicie również zmieniła ton wypowiedzi. Nie rozmawia już ze mną jak człowiek z człowiekiem tylko jak urzędnik z człowiekiem recytując formułę, którą prawdopodobnie wskazał jej konsul prawny. Na każde moje pytanie o cokolwiek zaczyna tą swoją recytację na nowo. Łapę lekkiego a następnie większego nerwa i w końcu nie wytrzymuję jak zaczyna mi jechać że jestem na terenie objętym działaniami wojennymi i powinienem się zgłosić do jakiegoś Omnibusa czy innej aplikacji. A w ogóle to konsulat pomaga w stanie zagrożenia życia i zdrowia a tutaj nie mamy do czynienia z taką sytuacją.
Mówię jej żeby nie mówiła do mnie w ten sposób gdyż nie jestem szympansem, przyszedłem tutaj w dobrej wierze bo liczyłem że konsulat mi pomoże więc proszę mi powiedzieć po ludzku jak człowiekowi czy Pani zdaniem warto abym dalej marnował czas mój i Pani i da się to u was załatwić czy ni chuja. Zmiękła i zeznaje że na jej oko ni chuja. Grzecznie podziękowałem i poprosiłem o wskazanie jakiegoś lokalu blisko gdzie mógłbym net złapać. Okazuje się że 20 metrów obok jest hotel Aurora i tam jest net. OK. Wpadam do Aurory , zamawiam kawę loguję się szybko do sieci i ustalam z Martą strategię. Jest wcześnie ok. 10. Nie znoszę bezczynności ale już wiem, że moi przyjaciele poruszyli niebo i ziemię (dziękuję wam z całego serca), ściągają z łóżka rejenta w niedzielę i Marta jest umówiona na 12.00 na spotkanie w celu załatwienia prawidłowych kwitów.

Ja jednak bezczynnie siedzieć nie mogę więc ustalam z recepcjonistą hotelu gdzie tu mają jakiś punkt xero, drukarnię cokolwiek co robi w niedzielę. Jestem zaskoczony bo całodobowych punktów Xero, gdzie można wywołać foty, wydrukować wielki format w kolorze laserem jest w mieście kilka. Wybieram ten najbliższy i proszę gościa na recepcji coby zadzwonił i potwierdził że na pewno pracują. Potwierdza, daje mi adres i instrukcje jak tam dotrzeć. W sumie to bardzo blisko więc jadę. Zagadam czy są w stanie załatwić to jak należy.

Bez problemu znajduję punkt leżący blisko centrum. Widzę starszą kobietę i młodego chłopaka. Wybieram gościa, pokazuję mu „złe” kwity pytam czy jak przyślą mi nowe to mi wydrukuje tak zajebiście że nikt się nie skapnie że to kopia a nie oryginał. Mówi że się zrobi , informując mnie jednocześnie, że jak mi wygodniej to po angielsku też mówi tak że jak mi pasi (mruga przy tym do mnie porozumiewawczo). Uprzedza że nie stworzy żadnych pieczątek ani innych „układanek” z różnych dokumentów. OK stary odbijesz mi tu tutaj a to tutaj. Lipy nie ma. OK? Nie ma problemu. Wychodzę na fajkę, to jeszcze potrwa. Za jakiś czas dołącza do mnie gość z xero, jaramy razem i mówi że jak trzeba to wszystko się załatwi ale on tu pracuje i w robocie nie wszystko może stąd dał znać coby po angielsku z nim gadać. Już wiem że się dogadamy, w końcu pozytywne wieści.

Cały czas wiszę na telefonie, dodatkowe ustalenia co do treści dokumentu itp. W końcu dziewczyny załatwiają sprawy z rejentem a ja z niecierpliwością czekam aż kwity będą u mnie na meilu. W końcu są. Przesyłam bezpośrednio do gościa od xero i proszę o próbny wydruk tak aby zweryfikować jak to wychodzi. Jest malinowo, gościu się postarał i stuningował lekko dokument tak że naprawdę trudno odróżnić oryginał od kopii. Walę w kilku egzemplarzach i zapierdzielam biegusiem na bazę po bety. Pół godzinki i jestem na miejscu. Od razu łapie mnie kobita z recepcji i napier@#la że nie opuściłem pokoju do 12 i muszę zapłacić za kolejną dobę. Nie ma wyjścia, płacę z zastrzeżeniem że jak się nie uda i mnie cofną to wracam tu na nocleg i ni uja więcej nie zapłacę. OK.

Naprędce pakuję toboły, czas ucieka, chłopaki gonią a ja jestem w doopie. Gaz do dechy i stawiam się na granicy. Postanawiam palić Jana że ni cholery nic nie kumam. Podjeżdżam , dostaję taloncik i dalej do kontroli paszportowej. Tym razem od razu kobitka z piorunami w oczach prosi mnie o upoważnienie. Nawet dobrze, od razu sprawdzimy moje wydruki. Bierze, obczaja i od razu wbija pieczątki. Jest dobrze, bardzo dobrze.
Potem tamożnia. Też gładko i już jestem po stronie rosyjskiej.

Jest pusto. Wczoraj dzikie tłumy a dziś puściutko. Podbijam do kontroli paszportowej, Rosjanka bierze paszport i od razu dzwoni. Kuwa. Przeyebane.
Za chwilę przychodzi celnik po cywilnemu na przesłuchanie. Ta sama bajka co wczoraj - kuda, otkuda, gdzie rabotajesz, gdzie żyjesz …..

Bardzo miło i przyjemnie, bez stresu. Pogadaliśmy sobie. Bardzo sympatyczny młody człowiek. Zabiera mój paszport i załatwia pieczątki z dziewczyną. Lecę na odprawę celną, wypełniam wriemiennyj wwoz, i lecę do celniczki. Ta bierze kwity, rzuca okiem w paszport, patrzy na mnie i pyta : A czemu masz wjazd wczoraj anulowany? Kuwa mać! Serce wali. Już nie palę Jana tylko mówię jak było. Dokumenty miałem złe i musiałem się cofnąć do Charkowa do hotelu i teraz wracam. Patrzy w kwity i w końcu mówi, dokumenty w porządku Ja was afarmlju. Kamień spadł z serca ale nie mogę się uspokoić, coś tam pisze i w końcu znów otwiera okienko.

- A czy to aby nie kopia? - pyta wskazując na upoważnienie.
- Oryginał - dziś właśnie odebrałem z ambasady
- No to w porządku. A gdzie decyzja odmowna z wczoraj?
- Jaka decyzja?
- Wriemiennyj wwoz z odmową wjazdu. Wczoraj taki dostałeś. Muszę mieć go z powrotem. Bez tego cię nie odprawię.
- Ja pier….. Kuwa. Wyrzuciłem chyba. FUCK!

Serca mi wali jak oszalałe. Nerwowo przeszukuję wszystkie kwity jakie mam upchane po kieszeniach. W końcu znajduję pogniecioną kartkę, wśród kupy kwitów, które zgarnąłem i poupychałem po kieszeniach opuszczając moją norę.
Co za ulga że nie wywaliłem.
- Wsio w pariadke, ażydajcie. Eto oficjalnyj dokument, nada w paszport schować i mieć do kontroli a nie pognieciony w kieszeni trzymać.

UFFFF!!!! Już wiem że wjadę, czekam na kwity i ustalam z chłopakami gdzie są i dzwonię do Marty że się udało.
Dokumenty oddane, JESTEM W ROSJI!!!!

Okazuje się że chłopcy dostali ścianą deszczu i akurat zjechali na nocleg do Pawłowska. Szybka kontrola - kuwa około 400 km, dochodzi 17. Łatwo nie będzie, nie pada ale czarne chmury nad powiatem wiszą i deszcz to kwestia czasu. Jadę kilka kilometrów w kierunku Biełgorodu. Staję na stacji Rosneftu zatankować i spożyć nieco energii. Od 7 jestem bez żarcia. Jakoś adrenalina mnie trzymała , powoli puszcza i czuję się osłabiony.
Cukier! Batony zapijam kolą na stacji. Pytam gościa od obsługi dystrybutorów jak najlepiej na Pawłowsk. Starszy Pan tłumaczy ale niewiele do mnie dociera. Daję mu kartkę - narysuj. Skrupulatnie rozrysowuje mi trasę, zjazdy z rond itp. Okazało się to bardzo pomocne i zaoszczędziłem w ciul czasu bo chłopaki pognały przez Woroneż gdzie stracili kupę czasu. W końcu postanawiam ruszyć, jeszcze tylko fajka i ogień, mam kawał drogi i mało czasu. Po ciemku przyjdzie mi jechać a po ciemku nie widzę, znaczy widzę ale źle.

Paląc dopada mnie refleksja nad własną głupotą i życzliwością ludzi, którzy mi pomagali. Łzy same cisną się do oczu. Wspaniałe uczucie kiedy x kilometrów od domu masz świadomość, że ktoś bezinteresownie staje na głowie aby zrobić wszystko żeby ci pomóc. Brak mi słów.

W każdym razie Marta, Aneta, Agnieszka, Magda, Rafał - jesteście wielcy. :bow:

W końcu wsiadam na moto i gonię. Moja nawigacja już od jakiegoś czasu szwankuje, nie pokazuje trasy albo nie chce jej wznaczyć, albo po prostu się wyłącza. W końcu zdycha. Nie mam jak nawigować, nie mam też mapy. OK. Kieruję się na Rososz wedle kartki, którą napisał mi dziadek na stacji. Ronda. 1,2,3,4 w końcu wylatuję na trasę. Po kilkudziesięciu kilometrach mam wątpliwości czy jadę dobrze. Staję, odpalam maps me w fonie. Hmmm.

Niby dobrze, wyznaczam trasę na Rososz ale maps me prowadzi mnie w krzaki. Wracam. Zgubiłem się, musiałem coś przeoczyć. W końcu w akcie desperacji zatrzymuję samochód. Mówię Rosjaninowi gdzie chcę jechać a tem włącza swoje navi i sprawdzamy. Faktycznie przegapiłem zjazd muszę się wrócić jakieś 12 km. OK. Dziękuję i gonię ile fabryka dała. Teraz już z górki. Tu się nie pogubię, zaczyna padać a następnie lać.
Wiatr spycha mnie raz w lewo, raz w prawo. Masakra. Zastanawiam się czy nie zjechać i poczekać do jutra. Jestem głodny i wykończony. Nie ma bata - dojadę. Spinam zwieracze i zapierniczam . Czasem deszcz odpuszcza na chwilę, powoli zapada zmrok. Gonię jak wściekły uświadamiając sobie, że samotnie kilometry nawija się jakby szybciej. Warunki trudne, roboty drogowe, jadę powoli w błocie. Kałuże, ciężarówki, szuter - masakra. Pogoda nie pomaga. W końcu mijam ten rozpiździec i leci się trochę lepiej, deszcz siąpi a nie leje. Muszę się zatrzymać, Afra woła jedzenia. Zrobiłem ze 300 km.
Kurcze, robi się ciemno. Tankuję i palę faję. Jeszcze jedna cola, nie ma czasu na jedzenie. Zapierdzielam dalej. W końcu dojeżdżam do Rososz. Zatrzymuję się i odpalam navi w telefonie coby sprawdzić jak jeszcze mam daleko. Jest już całkiem ciemno, deszcz nie odpuszcza.

77 km - co najmniej godzina. Jak się nie pogorszy to dam radę.

Piszę sms do chłopaków coby browar załatwili i coś do żarcia bo lecę na oparach. Ruszam, rozwidlenie, nie wiem dokąd jechać. Jest stacja, lepiej zapytać. Nie mam czasu i zbyt wiele energii na błądzenie. Padam z nóg, długo już nie pociągnę. Jestem na nogach prawie 30 godzin w tym 2,5 lichego snu do tego stres.
Gość ze stacji dokładnie tłumaczy mi jak mam jechać. Gonię. Początek nawet niezły. Widzę ogromny oświetlony kombinat cementowy. Mijam go, zakręt - jeden, drugi, trzeci. Potem ciemność, totalna. Nic nie widać, ściana deszczu i mgła. Momentami się poprawia ale tempa nie da się utrzymać. Ledwo zipię. Mam obawy coby nie wyjechać poza trasę. Widoczność może 5 metrów, prawie nie da się jechać. W końcu trochę lepiej ale na krótko. Nie mam pewności czy nie zgubiłem drogi. Żadnych zabudowań, żadnych świateł - nic. Pustka. Telefon zdycha. Staję na poboczu włączam awaryjne, choć tu i tak kompletnie nic nie jeździ, żywego ducha. Silent Hill kuwa.
W końcu znajduję power bank, podpinam, czekam. Zagadał. Kontrola i jest OK. Jestem na trasie. Jeszcze 20 km do głównej drogi na Rostów, potem w prawo i do Pawłowska już parę kilosów.

W końcu docieram do trasy. Jadę, mnóstwo tirów, deszcz jednak ciut zelżał ale tiry oblewają mnie wodą z kolein jak szmatę. Wszystko mokre. W końcu jest. Pawłowsk. Baza noclegowa tirowców. Zjeżdżam na pobocze, nie zadzwonię do chłopaków gdzie ich szukać bo bateria zdechła a power bank empty.
Ledwo się zatrzymałem podbija do mnie kobieta i mówi, że koledzy są w hotelu. Którym? Gdzie? Tutaj, wjeżdżaj w bramę. Zjeżdżam chłopaki wspominały o różowym płocie. No jest tylko wewnątrz podwórka , z drogi go nie widać ;-)).
Są motocykle, jestem. Dotarłem. Udało się.Podjeżdżam pod same drzwi podczas gdy chłopaki postawiły swoje sprzęty na parkingu. Nie mam ochoty dłużej moknąć.
http://i.imgur.com/RqR9EZl.jpg
Wbijam się na bazę, jestem szczęśliwy. Raz że udało się wjechać do Rosji, dwa, że udało się dojechać do chłopaków w całości i trzy , że widzę te ich paskudne, uśmiechnięte ryje ;-). Jest super.
No może nie super ale nieźle bo zostawić ich na jeden dzionek samych to od razu dramat. Browar co prawda kupili (ale ciepły) a w pokoju nie ma okna ani wentylacji. Wszystko ukiszone, przemoczone do suchej nitki. Cóż damy radę. Najważniejsze że znów jesteśmy w komplecie. 2 piwerka, kabanos, ciuchy do suszenia, telefon do przyjaciela i spać. Jutro będzie lepiej. Naprawdę? Hmmm

Zmyler
19.07.2017, 18:02
Zaaajeeeebisty odcinek przygody - relacji jeszcze lepszy. Mimo jedzenia obiadu, przeczytałem jednym tchem aż opierdol od małżonki dostałem
za niesłuchanie jej opowieści z pracy (rozmowy). Później załagodzę.Już czuję że dalej będzie jeszcze ciekawiej.Pisz proszę, będę Cię śledził.

Emek
19.07.2017, 20:52
To jeszcze ruchome obrazki z podsumowaniem. Skręcone rano w Pawłowsku. Jak zwykle bez cięć i cenzury.
YOTN_EXq9eU

Emek
20.07.2017, 18:00
15 maja
Pawłowsk. Wstaję rano, chłopaki też już wstali ale jeszcze leżakują. Wyłażę rozejrzeć się za jakimś kafe bo jedzenia nie mamy i trzeba coś spożyć w lokalu. Miejscówka w której śpimy jest położona tuż przy trasie na Rostów i jest niejako sypialnią dla kierowców tirów więc z pewnością uda się coś zjeść. W końcu znajduję lokal który rabotajet i obczajam na co mamy dziś szanse. Są naleśniki i buły z różnorakim nadzieniem. Wracam do chłopaków z informacją że możemy pakuszać w lokalu obok naszego hotelu i powoli się zbieramy na śniadanie. Jemy nieśpiesznie a następnie wracamy do pokoju i zaczynamy pakować menele. Nie chce mi się nawet myśleć o zakładaniu tych mokrych, ciężkich ciuchów ale wyjścia nie ma.
Wraz z nami są inni motocykliści ale niestety nie udaje nam się ich spotkać. Pewnie też się spotkali z deszczem i teraz suszą swoje ciuchy podobnie jak my. W naszym pokoju syf jak cholera, wszystko się suszy. My z Michałem chociaż buty mamy suche. Gorzej z Filipem bo nie ma membrany w butach i będzie musiał jechać w mokrych. Słabo.
http://i.imgur.com/PiUPZXK.jpg
http://i.imgur.com/TKCL5pM.jpg
http://i.imgur.com/Zc62Tf1.jpg
http://i.imgur.com/Hvfre9F.jpg
http://i.imgur.com/WIXPUvK.jpg
W końcu ruszamy. Nawet trochę się wypogodziło i o dziwo - nie pada. Nawijamy kilometry, droga świetna, ruch mały. W końcu praktycznie całkowicie się przeciera i wychodzi słońce. Postanawiam trochę przycisnąć wykorzystując dobrą pogodę i suchy asfalt. Wyrywam do przodu, liczę że chłopaki podłapią moją ideę bo mamy trochę straty ze względu na moje przygody i warunki atmosferyczne. Cały czas kontroluję jednak światła chlopaków tak abyśmy nie stracili się z oczu. Wjeżdżam w długi, łagodny łuk drogi. Następnie długa kilkukilometrowa prosta. Tracimy się z oczu więc zwalniam. Nadal nie widzę chłopaków, zawrócić nie ma jak więc zjeżdżam na pobocze przy stacji paliw i czekam. Minuta, dwie, pięć. Co jest? Nie ma szans abym im tak daleko odjechał. Schodzę z motocykla, zdejmuję kask i zapalam fajkę. Mówię sobie w myślach, jak wypalę i nie dojadą to zawracam. W końcu widzę światła. Uff. Obaj i jadą więc wszystko OK. Może lać im się zachciało? No nie. Filipowi poluzowały się taśmy i cały bagaż - torba i rolka spadły na bok motocykla. Na szczęście nic nie wypadło na drogę ani nie wkręciło się w koła. Toboły się zsunęły i chłopcy musieli poprawić mocowania. Zjeżdżamy na stację. Odpoczniemy chwilkę, siku, coś do picia, faja i gonimy dalej. Jeszcze nie czas na posiłek.
http://i.imgur.com/xfPPIWT.jpg
http://i.imgur.com/ta92Y7Y.jpg
W międzyczasie na stację podjeżdża koleś półciężarówką. Załadowany po dach złomem. Auto jest tak obciążone że na zakręcie pod górę podnosi mu przednie wewnętrzne koło. Folklor.
http://i.imgur.com/WKJhzrx.jpg
Gonimy dalej, nie ma na co czekać. Przed Rostowem zatrzymujemy się z powodu korka na drodze. Tuż obok jest stacja paliw Shella więc postanawiamy zatrzymać się na tankowanie i jedzenie bo w brzuchach burczy a ciągły deszcz spowodował, że jesteśmy przemoczeni i zziębnięci. Manewrujemy między autami, jest ciasno, pobocze zalane wodą, przeciskamy się do zaprawki. W końcu się udaje. Wrzucamy na ruszt podłe żarcie jakie można dostać na stacji paliw. W sumie siedzimy tam z godzinkę obserwując korek. Podczas tej przerwy dzwonię do Zury do Tbilisi, bowiem ustaliłem z Martą że oryginały dokumentów wyśle mi do Tbilisi do Zury ale nie uzgodniłem tego z nim samym :D. Dzwonię i tłumaczę o co chodzi i że puszczę do niego kwity DHLem. Kompletnie nie kuma jak mogłem być tak głupi i dlaczego tak się stało. Nie mam siły tłumaczyć. Zura, podjadę odebrać dokumenty to wytłumaczę. Nie wyjaśnię ci tego przez telefon. OK. Do zobaczenia.
Deszcz jest nieustępliwy, ani na chwilę nie daje odsapnąć.
http://i.imgur.com/U4Tx9U8.jpg
Lecimy dalej, przecinamy majestatyczny Don zostawiając za sobą Rostów. Jedziemy i nagle przed nami widzimy niesamowite zjawisko. To już kolejny dzień w deszczu większym lub mniejszym ale to co widzę przed nami śmiało można nazwać „ścianą deszczu”. Po prostu w poprzek naszej trasy mamy jakby pleksiglasową, mleczną szybę. Zwalniamy przezornie widząc co się dzieje ale doświadczenie wjazdu w to „coś” na długo pozostanie w mojej pamięci. Mam wrażenie jakbym nagle wjechał w tunel wypełniony wodą. Niesamowite. Woda wdziera się w każdy zakamarek naszej garderoby, po chwili wszyscy jesteśmy przemoknięci do suchej nitki. Do tego bardzo słaba widoczność. Próbuję dosunąć suwak w kurtce, ten pęka i zostaje mi w ręce. FUCK!
Zjeżdżamy na chwilę na stację, deszcz lekko przygasa choć padać nie przestaje tego dnia ani na moment. Idę do dziewczyn stojących za ladą na stacji paliw i proszę o spinacz biurowy. Dają mi taki gruby, porządny i za jego pomocą oraz taśmy izolacyjnej doprowadzam zapięcie w kurtce do stanu używalności.

http://i.imgur.com/MchHavZ.jpg

Mokre mam wszystko, dosłownie. W sumie o dziwo najbardziej sucho mam w butach chociaż też nie jest rewelacyjnie.
Filip jest cały przemoknięty, jego buty są pełne wody. Jest chłodno i wszyscy zaczynamy się telepać. Ujechaliśmy ciut ponad 500 km i mamy tej jazdy serdecznie dosyć. Nie jest wesoło, tym bardziej że nie ma co myśleć o noclegu w krzaczorach a do najbliższej miejscowości z gostinicą mamy jeszcze spory kawałek. Jedziemy dalej lecz musimy znów się zatrzymać, bowiem jazda w tych warunkach jest strasznie męcząca. Do tego nasze motocykle też wołają jedzenia. Kolejny postój na stacji. Tankujemy, palę fajkę, choć chwila pod dachem. Filip jest przemarznięty ale choć żaden z nas nie jest suchy to nie dziwię się że ma dość jazdy najbardziej z nas wszystkich. Po prostu się z niego leje, stopy opatulone foliowymi workami od wielu godzin nie oddychają, rękawice - szmata, z ciuchów cieknie niemal ciurkiem. Nie ma sensu jechać dalej, przeglądam mapy w fonie coby znaleźć jakąś miejscówkę na nocleg. Mamy wybór - ciągnąć zgodnie ze wstępnym planem do Armawir lub zatrzymać się wcześniej w miejscowości Krapotkin. Decydujemy się na to drugie rozwiązanie mając na względzie dwie sprawy. Po pierwsze i oczywiste będziemy tam szybciej a po drugie nasze mokre bety będą miały więcej czasu aby wyschnąć.
Wjeżdżamy do miasta i od razu widzę hotel po prawej stronie. Zjeżdżamy. Wbijam do hotelu i patrzę - kuwa 4 gwiazdki to raczej tanio nie będzie. Zagaduję, 4000 RUR. Kuwa. Za drogo. Zróbcie taniej. Podzielimy was na dwa pokoje i będzie taniej. Wracam do chłopaków przekazać nowiny choć doskonale wiem, że ani oni ani ja nie mamy ani siły ani ochoty na poszukiwania kolejnego obiektu, gdyż deszcz nie odpuszcza a miasto wcale nie jest takie małe jak się wydaje. Wszyscy zgodnie stwierdzamy że dość jazdy na dziś. Zostajemy. Mieliśmy pyknąć 700, zrobiliśmy 630 w warunkach tragicznych więc nie ma co narzekać. Wracam do dziewczyn z recepcji i formalizuję nasz pobyt, w cenie mamy śniadanie więc rano nie trzeba będzie o to zabiegać. Ustalam również że hotel ma sporą suszarnię i możemy ją wykorzystać z czego skrzętnie korzystamy. Obsługa jest supermiła i pomocna dziewczyny wieszają nasze mokre ciuchy w taki sposób aby powietrze ogrzewane przez ciepłe rury z wodą suszyło nasze manele. Buty stawiamy obok grzejnika, który specjalnie przynieśli i podłączyli.
Od razu zauważamy również lodówkę z browarkiem stojącą tuż obok recepcji i tym sposobem uczucie zmęczenia i przemoczenia zastąpiliśmy miłym rozleniwieniem po skosztowaniu tego cudownego napoju :beer2:.
Piwko naprawdę prima sort. Sączymy i odpoczywamy obgadując dzisiejszy dzionek.
http://i.imgur.com/SoBI64C.jpg
http://i.imgur.com/f1aQUBY.jpg
Postanawiamy ubrać się i ruszyć na pobliski dworzec autobusowy aby coś zjeść. Jest już wieczór a nasz obiad był mizerną gotowizną zalaną wrzątkiem. Wołowina z kluchami - wołowiny 3 kawałki i trochę makaronu.
Wychodzimy i w recepcji napotykamy trójkę motocyklistów - dziewczyna i 2 chłopaków - Rosjanie. Widzę że wyglądają tak jak my jeszcze przed chwilą więc zakladam że uciekli przed deszczem. Rosjanin od razu proponuje coby pobuchać wieczorem więc już wiem że dobrze to się nie skończy. Mówię że teraz idziemy coś zjeść a jak wrócimy to się złapiemy. OK, poczekają aż wrócimy na stołówce. Spoko. Wychodzę przed budynek zapalić fajkę i od razu obok naszych maszyn rzucają się w oczy ogromne Goldasy Rosjan. Jeden z nich wychodzi wraz ze mną, za chwilę pojawia się też drugi i gaworzymy sobie pod zadaszeniem. Okazuje się że wracają z Gruzji, byli w Tibilisi, gdzie zostawili motocykle i wzięli kolesia busem, który obwoził ich po Gruzji a oni w tym czasie chlali. Wesola z nich banda. Jeden wyciągając bety z bagażnika odsłonił jego wnętrze a tam …. ogromny wzmacniacz. Ja pier..
Zagaduję co i jak a wtedy jeden z nich mówi żeby po prostu mi pokazał jak to działa a nie opowiadał. Efekt będzie większy. Odpalił, pier@#nięcie było takie że prawie mi serce stanęło. Chłopcy tylko się uśmiali mówiąc „My to się tak bawimy!”.
Myśl o wieczorze w ich towarzystwie ciut mnie zabolała. Będzie grubo.
W końcu Michał i Filip wychodzą z hotelu , żegnamy się chwilowo z nowymi znajomymi i lecimy na dworzec na szamę. Po powrocie dołączamy do Rosjan, którzy już zorganizowali kucharza, który szykuje im jedzenie. Trudno to nazwać salą restauracyjną, raczej coś w rodzaju zaplecza przy kuchni gdzie stoją stoły. Siadamy, żarcie na stół, gruzińska czacza na stół, piwo na stół + sok pomidorowy. Pytamy skąd są i jak pokazują nam swój gorod na google maps to trudno mi uwierzyć że tam żyją ludzie. Jakieś 2 tysiące kilometrów na północ od Nowosybirska.
Koniec świata. Chętnie opowiadają o swoich podróżach motocyklowych i nie tylko. Przy okazji dowiadujemy się że na wjazd na teren UE potrzebują pozwolenia (coś w rodzaju wizy) które dostają na 3 lata. Jakoś naszym z Rosjanami tak się dogadać nie udaje. Szkoda. Czacza się leje, czas płynie, kucharz co trochę donosi jakieś żarcie. Gawędzimy, oglądamy zdjęcia. Jako ciekawostkę pokazują nam foto z zimy tego roku na którym temperatura na termometrze spadała poniżej skali - 58 stopni. Ja pier@#. Co wy tam robicie zimą? Jak się nie da na motocyklach to robią sobie wyprawy skuterami śnieżnymi. Tak się chłopaki bawią.
D0ooJ3QeaXc
http://i.imgur.com/xIIuMvl.jpg
Czas płynie, jesteśmy już trochę zrobieni. Na szczęście po wypiciu wszystkiego czym dysponowaliśmy nie przyszło nam do głowy udać się na poszukiwania alkoholu. Żegnamy się z ekipą rosyjską i grzecznie lekko się zataczając docieramy do łóżeczek i walimy w kimę.
To był ciężki dzień. Jutro mamy w planie zaatakować Gruzję.

apex
20.07.2017, 18:55
Super się czyta, prosimy o więcej :)

Zet Johny
21.07.2017, 07:40
Fajnie obszernie piszesz że mam wrażenie że z Wami byłem. :Thumbs_Up:
Ps. Dzięki za relacje na żywo do kamery:bow:

Grzechu2012
22.07.2017, 00:18
czyta się, czeka się :)

Pirania
22.07.2017, 13:38
Pomysł z nagrywaniem komentarza..:Thumbs_Up::Thumbs_Up::Thumbs_Up:

Emek
22.07.2017, 15:12
Jak się ma sklerozę to innej opcji nie ma ;).

Pirania
23.07.2017, 08:20
Kiedyś była era notesikiem i wieczorami człek zapisywał co się działo..jak miał siłę i chceci..najczęściej nie miał..;)

Emek
24.07.2017, 07:07
Kropotkin
UPoRLDZDBYI

radiolog
24.07.2017, 07:20
No i dobrze,że w Rosji żądzą Hondy, to macie zdrowie imprezować z Rosjanami, ja takiej mocnej głowy nie mam
Bardzo radosny filmik :-)

Emek
24.07.2017, 08:32
Bez przesady. Rosjanie wbrew obiegowej opinii nie chlają na umór. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że ich kultura picia jest zdecydowanie wyższa od naszej. Wracając do tematu motocykli to faktycznie Rosjanie uwielbiają duże maszyny. W zasadzie wszyscy, których spotkaliśmy po drodze jechali na krążownikach typu Gold Wing, Harley czy trajki CanAm. Przy okazji pokazali nam filmy jak się na nich bawią i gdzie się zapuszczają na Goldasach.
Jeden z nich objechał Pamir i ogólnie się nie pie#$#lą tylko jeżdżą tym wszędzie (szutry, brody, kamienie, błoto etc.). Co prawda jeżdżą większą grupą i wzajemnie sobie pomagają ale za sam pomysł i jego realizację wielki szacun im się należy.
Tak że mimo ogromnej masy i braku ducha adwęczer Goldasy robią w terenie ;). Trzy lata temu widziałem chłopaków na ciężkich Harleyach w Omalo a droga nie była lekka, łatwa i przyjemna - błoto, brody, wielkie kamienie - generalnie ciężko. Podoba mi się ich podejście.

mirkoslawski
24.07.2017, 10:18
Bez przesady. Rosjanie wbrew obiegowej opinii nie chlają na umór. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że ich kultura picia jest zdecydowanie wyższa od naszej. Wracając do tematu motocykli to faktycznie Rosjanie uwielbiają duże maszyny. W zasadzie wszyscy, których spotkaliśmy po drodze jechali na krążownikach typu Gold Wing, Harley czy trajki CanAm. Przy okazji pokazali nam filmy jak się na nich bawią i gdzie się zapuszczają na Goldasach.
Jeden z nich objechał Pamir i ogólnie się nie pie#$#lą tylko jeżdżą tym wszędzie (szutry, brody, kamienie, błoto etc.). Co prawda jeżdżą większą grupą i wzajemnie sobie pomagają ale za sam pomysł i jego realizację wielki szacun im się należy.
Tak że mimo ogromnej masy i braku ducha adwęczer Goldasy robią w terenie ;). Trzy lata temu widziałem chłopaków na ciężkich Harleyach w Omalo a droga nie była lekka, łatwa i przyjemna - błoto, brody, wielkie kamienie - generalnie ciężko. Podoba mi się ich podejście.

A do mnie pisałeś, że DZIK jest za ciężki ;)

Dobra relacja i jeszcze lepszy trip.

walther_white
24.07.2017, 10:59
Off topic: Hehe, ja ostatnio zabrałem Hondę Shadow 800 na przejażdżkę, ostrzegałem że mogę się zgubić w lesie, no i trafiło się błoto, kamienie i bardzo nieprzyjemny zjazd wąwozem. W interkomie słychać było tylko kur... i inne mięso, ale jak zjechał to powiedział, że była to najlepsza przejażdżka w tym roku:) Sam nigdy by się nie zapędził swoim moto po takich ścieżkach.

Emek dawaj, czyta się czyta:)

Emek
24.07.2017, 19:57
16 maja

Wstajemy rano i pałaszujemy śniadanie. Po wczorajszym spotkaniu z Rosjanami pozostał kac i ból głowy. O ile jeszcze Filip i ja trzymamy się nieźle to z Michałem jest słabo. Bardzo słabo. Ale nie mamy wyjścia z tej sytuacji, trzeba ruszać bowiem dzisiaj jeszcze chcemy być w Tbilisi choć chodzi mi po głowie myśl, że to jednak mało realne gdyż do granicy mamy ok 500 km natomiast do Tbilisi kolejne 150. 650 km z tego za granicą mamy przełęcz gdzie raczej nie pogonimy. W sumie to wcale nie musimy dotrzeć dziś do Tbilisi, mam jakieś 700 km przez Gruzję i Armenię więc spokojnie możemy to rozłożyć na 2 dni i objedziemy bez napinki załatwiając po drodze niezbędne sprawy w stolicy Gruzji. Czyli ruszamy a dokąd dotrzemy to się zobaczy. To lubię. Bez stresu. Nie martwi mnie granica rosyjska gdyż tam oddam jedynie wriemiennyj wwoz i nie powinno być żadnych problemów. Trzeba tam jednak dotrzeć a pogoda pod psem jak w ciągu ostatnich dni, pada deszcz i nie jest fajnie. Cieszę się że udało się wysuszyć wszystkie rzeczy i przynajmniej dziś nie będę zakładał mokrych. Po cichu liczę że może się wypogodzi i będzie się lecieć dobrze. Pakujemy się, Michał już ciutkę lepiej więc może nie zwymiotuje sobie do kasku :D. Nasz dobytek już na motocyklach, żegnamy się z Rosyjskimi przyjaciółmi życząc szczęśliwej podróży i na koń. :at:
http://i.imgur.com/NQNPkpS.jpg

Początek drogi jest mało ciekawy ale deszcz jakby zelżał, ruch jest niewielki jedzie się nieźle. Pierwsze 200 kilometrów mija nam bardzo szybko. Mijamy miasteczka położone wzdłuż drogi i w końcu dzięki przychylności boga deszczu wychodzi słoneczko, co prawda nieśmiało i leniwie ale jednak.Nawijajmy kilometry i w końcu w oddali widzimy góry Kaukazu. Czasem nawet wychodzi słońce i robi się ciepło, za ciepło dla naszych ciał opatulonych w warstwy odzieży opięte membranami. Dusimy się, trzeba się pozbyć części ciuchów choć boję się pomny sytuacji wczorajszej wypiąć membrany. Zdejmuje bluzę zostając w koszulce, membranę zostawiam. Dalej ciepło ale przelotne opady, które pojawiają się znienacka utwierdzają mnie w przeświadczeniu że to dobra decyzja.
Krajobraz się zmienia, jesteśmy już wyżej, powietrze jest rześkie. Jest przyjemnie choć co chwilę jakiś większy lub mniejszy opad się zdarza. Kierujemy się na Władykaukaz mijając po drodze posty, gdzie stoją uzbrojeni żołnierze wraz z policjantami. Jest spokojnie, z tłumu aut wydłubują skrupulatnie maszyny, każą zjechać na bok gdzie dokonują bardziej drobiazgowych kontroli. Jedziemy nie niepokojeni. Obowiązkowy STOP przy budynku przed którym stoją mundurowi i dalej.
Przejeżdżamy przez Terek, który bardziej kojarzy mi się z nazwą klubu piłkarskiego z Czeczenii niż z rzeką. W końcu mogę zobaczyć skąd pochodzi nazwa drużyny w piłkę kopaną. Rzeka wije się meandrując. W końcu czas zrobić postój na jakiś obiad bo w brzuchach nam burczy. Mam wątpliwości czy po wczorajszej imprezie uda mi się cokolwiek zjeść, uzasadnione zresztą. Zatrzymujemy się przy trasie i wbijamy do przydrożnego baru.
http://i.imgur.com/IfqYmY4.jpg
Solanka jest, płow jest, kasy nie ma. Hmm. Musimy to jakoś ogarnąć choć nie ma sensu wymieniać pieniędzy bo wkrótce opuścimy Rosję i ruble nie będą nam potrzebne. Z wymianą też będzie problem bo w Rosji to tylko w banku a w tej wsi banku niet. Znalazłem jednak bankomat. Wypłacam 1000 rubli tak aby starczyło nam na zupę i płow na drugie. Chłopaki czekają w barze na mój powrót z sianem. W końcu zamawiamy solankę (oczywiście z mikrofali) oraz płow w tej samej technologii podgrzania. Zupa jeszcze mi wchodzi ale przy próbie zjedzenia płowu żołądek zdecydowanie nie chce współpracować. Zmuszam się do jedzenia bo mam świadomość że na głodnego daleko nie pociągnę. Nie czuję się najlepiej, muszę dojść do siebie i porządnie najeść wieczorem.

Wychodzimy z Kafe i zaczynamy gramolić się na motocykle. Kilka dziewcząt wysypuje się z nami z baru i strasznie im zależy na fotkach na motocyklach. Oczywiście się zgadzamy, ubaw mają przy tym po pachy.

http://i.imgur.com/P1GE2T2.jpg

Ruszamy dalej. Gruzja już coraz bliżej, niemal na wyciągnięcie ręki. Jednak widzę znaki, że zbliżamy się do Biesłania, gdzie kilkanaście lat temu rozegrał się horror dzieciaków zaatakowanych przez terrorystów a następnie antyterrorystów. Krążą w głowie myśli coby zjechać do miasta i osobiście złożyć hołd poległym ale nie mogę się z tym jakoś uporać. Nie mam ochoty nawet wracać myślami do tej tragedii. Postanawiam siedzieć cicho i nie artykułować głośno tego pomysłu. Może tak będzie lepiej, czas leczy rany.

Przelatujemy zatem Biesłań obwodnicą bez wjazdu do tegoż miasta. Stąd już tylko 60 km do granicy. Znów pojawia się deszcz ale nie jest dokuczliwy. Raczej mży. Wjeżdżamy do Władykaukazu i oczywiście gubimy drogę. Szlak w końcu się odnajduje i udaje nam się dojechać do przejścia granicznego z Gruzją. Omijamy tiry i ładujemy się bezpośrednio do budki celników. Kontrola paszportowa, na tamożni zwrot wriemiennego wwozu i już jesteśmy po stronie gruzińskiej. Tutaj to już czysta formalność. Miło, grzecznie i przyjemnie.

Jesteśmy w Gruzji. Nawet nie zauważyłem, że jest już późno i słońce pomału zaczyna się chować. Decydujemy się dojechać do Kazbegi i tam zostać na nocleg. W zasadzie myśleliśmy o tym jeszcze w Rosji, że dziś prześpimy się w Kazbegi, jutro atakujemy Gruzję tranzytem, zgarniamy moje dokumenty od Zury w Tbilisi i wjeżdżamy do Armenii. Postanowiliśmy zanocować w gest housie o dziwnej nazwie blue coś tam, który Filip namierzył w necie. Jedziemy.

Tuż za granicą widzę terenówkę, z której starszy gość nakazuje mi się zatrzymać, machając rękami. Staję a ten pyta czy noclegu nie potrzebujemy w Kazbegi. Grzecznie dziękuję i mówię że już mamy zaplanowany nocleg. Wjeżdżamy na asfalt gdyż droga przed przejęciem jest szutrową wyrypą. Pomni naszych wcześniejszych wizyt w Gruzji przestrzegamy Filipa o stylu jazdy miejscowych kierowców. Jednak jak się szybko okazuje po ich brawurowej jeździe pozostał tylko mit.
Nie wiem w jaki sposób pohamowano ich styl jazdy ale teraz po Gruzji jeździ się jak w Europie. Może oprócz Tbilisi gdzie dalej jest lekki chaos i wolna amerykanka ale jest po prostu bezpiecznie.

Pamiątkowe fotki tuż za granicą w drodze do Kazbegi i pomalutku zbliżamy się do miasta.

http://i.imgur.com/CSLZw29.jpg
http://i.imgur.com/DbtHVYL.jpg
http://i.imgur.com/wzocXbH.jpg

Wjeżdżamy do Kazbegi i rozpoczynamy poszukiwania lokalu, który znalazł Filip. Mimo wielu prób niestety się nie udaje, jeździmy w kółko i jakoś to co widzieliśmy na zdjęciach w necie nijak nie spina się z tym co widzimy na własne oczy. Mamy już dość, dzień się pomału kończy i nie mamy bazy. Trzeba się ogarnąć i znaleźć coś naprędce. Irytuje mnie trochę fakt, że cały czas nocujemy pod dachem jednak nie mamy po prostu wyboru. Codziennie pada. Właśnie znów zaczęło padać. Fuck!

Zjeżdżamy z powrotem do centralnego placu gdzie stoją samochody i od razu zauważam gościa, który zaczepił mnie tuż za granicą. Pytam czy dalej ma miejscówki na nocleg bo nasz wstępny plan chooy strzelił.

Vasilij oczywiście potwierdza i już zmierzamy do jego domostwa. To tuż obok głównego placu. Pokazuje nam pokój ale niestety nie ma okna więc lekko grymaszę ale jednak udaje się znaleźć dla nas inny pokój w drugim budynku. Widzę że w garażu stoi już Gold Wing na ruskich numerach więc nie jesteśmy tu sami. Vasilij oczywiście jest biznesmenem, nie ma co pitolić zaprasza nas do kuchni, daje po kielonie domaszniego koniaku w ramach debakteryzacji, zgarnia kasę za nasz pobyt i już go nie ma. Odjechał.

Rozpakowujemy nasze rzeczy i ładujemy się na naszą dzisiejszą bazę. Prostokątny pokój a w nim proste łóżka, w zasadzie nic więcej. Toaleta i prysznic w korytarzu. Zdejmujemy motocyklowe ciuchy, przebieramy się i lecimy na miasto. Mam ochotę zjeść coś smacznego bo dzisiejsze posiłki ewidentnie mi nie weszły.
Bar Shorena raczy nas najpierw super miłą obsługą a następnie lokalnym zimnym browarkiem z kija. Jest fantastyczny. W końcu zamawiamy jakiś superkebab, który starcza nam na trzech ale dopychamy go szaszłykiem i innymi pysznościami, które serwuje ten lokal. W końcu jestem najedzony i już po zmroku wychodzimy z knajpy kierując nasze kroki naprzeciwko, do sklepu.
Piwko i drobne zakąski umilą nam wieczór. O śniadanie martwić się nie musimy bowiem nasz gospodarz uraczy nas z rana strawą. Jest super. Oczywiście pogoda nie jest rewelacyjna ale byłem w sumie 3 razy w tym miejscu i za każdym razem padało więc to mnie nie dziwi. Wracamy do domku i sączymy sobie browarki w zaciszu.

Wychodząc z pokoju na fajkę spotykam naszego sąsiada. Rosjanin na Goldasie jest mocno złachany, dojechał tutaj z Kutaisi. To nieco ponad 300 km ale mówi że wiatr wiał z taką prędkością, że nawet wielkie jak drzwi od stodoły owiewki Gold Winga nie były w stanie uchronić go przed gwałtownymi podmuchami. Faktycznie wyglądał na wykończonego i chyba spał jak przyjechaliśmy. Wcześnie rano wyjeżdża, tak że pożyczyliśmy sobie szerokiej drogi i poszliśmy spać.
Plan na jutro jest prosty - lecimy do Zury do Tbilisi, następnie obiad i wieczorem chcemy być w Armenii. Droga nie jest długa. Do Tbilisi mamy ok 150 km a do granicy z Armenią kolejne 80 więc założenie że jest to do zrobienia jest jak najbardziej prawidłowe. Jutro nie musimy się spieszyć.

Krótkie podsumowanie. Proszę nie zwracać uwagi na moje pomyłki Vasilija z Witalijem. Oczywiście nasz gospodarz ma na imię Vasilij ;).

Bc8MnzilKzA

Pirania
24.07.2017, 20:50
Nie mam czasu więc na szybko włączam filmiki dok. i jestem na bieżąco! ;)

Ale piękny ten motocykl...z pomarańczowym gmolami!:p

chemik
25.07.2017, 07:35
Solanka jest, płow jest, kasy nie ma. Hmm. Musimy to jakoś ogarnąć choć nie ma sensu wymieniać pieniędzy bo wkrótce opuścimy Rosję i ruble nie będą nam potrzebne. Z wymianą też będzie problem bo w Rosji to tylko w banku a w tej wsi banku niet.

Rada na przyszłość: można wymienić u taxiarzy albo u prostytutek. Kurs bankowy albo lepszy. Nie wiem, czy w całej Rosji to działa, ale w maju w Astrachaniu korzystałem z drugiej opcji i było bezproblemowo.

Emek
25.07.2017, 07:47
To ja wiem. Kasę zawsze się u kogoś wymieni. Prościej i szybciej bylo
mi jednak skorzystać z bankomatu.

bender42
25.07.2017, 08:41
Rada na przyszłość: można wymienić u taxiarzy albo u prostytutek. Kurs bankowy albo lepszy. Nie wiem, czy w całej Rosji to działa, ale w maju w Astrachaniu korzystałem z drugiej opcji i było bezproblemowo.

Na pewno skorzystam z tej rady za rok :D

stopa-uć
25.07.2017, 08:45
Nieśmiało zapytam ?

Na co zamienia się kasę u prostytutek ?

TY grzeszniku nie namawiaj nas na takie rzeczy TO JEST PORZĄDNE FORUM.

I nie trzeba tak daleko jechać ! U nas też są takie wrzutki-banko tutki.

CIAŁ

chemik
25.07.2017, 08:50
Nieśmiało zapytam ?

Na co zamienia się kasę u prostytutek ?



Dlaczego niesmiało? Ja zamieniałem dolary na ruble, choć wachlarz świadczonych przez nie usług jest szerszy.

stopa-uć
25.07.2017, 17:28
Tak mi w głowie namieszałeś że już nic nie wiem.

Ale kiedyś widziałem tak jak piszesz : szerszą z wachlarzem.


EMEK-CZEKAMY NA JESZCZE I JESZCZE.



CIAŁ

Emek
25.07.2017, 19:08
No to jedziemy.

17 maja
Wstalem jak zwykle pierwszy, pokręciłem się trochę po obejściu, spacer na rynek po fajki. Wszystko pozamykane ale w końcu udaje mi się znaleźć sklepik w głębi gdzie udaje mi się kupić papierosy i coś do picia. Kantor też czynny więc wymieniam jakieś pozostałości rubli na lari coby mieć drobne na coś do picia. Wracam pomału do naszego obejścia u Vasilija.
W razie czego dla zainteresowanych porusza się on takim bolidem.
http://i.imgur.com/K4EDJXa.jpg?1
Jest spokojnie i cicho ale cholernie zimno. Łapy grabieją, w powietrzu wilgoć, schodzi mgła. Chyba znów będzie padać. Mam już dość deszczu. W końcu pojawia się Vasilij i szybko rzuca że zaraz będzie śniadanie. OK. Nie pali się do 8.00 jest jeszcze trochę czasu a standardowo śniadanie podają tutaj o 9.00 i na naszą prośbę Vasilij zgodził się zrobić nam paszę godzinę wcześniej. Śniadanie gotowe, raczej skromnie i prosto - słony ser, kiełbasa, miód, herbata, lepioszki. Chłopaki już są i zabieramy się do konsumpcji. Mamy 150 km do Tbilisi a jest dopiero 8.00 , jak wyjedziemy o 9.00 to i tak mamy ogromny zapas czasu. Pocieszam się , że jak zjedziemy z przełęczy to będzie już w miarę płasko i z pewnością zrobi się ciepło i słonecznie co potwierdza prognoza pogody w necie. Śniadanie zjedzone, pakowanie, ubieranie strojów motocyklowych - zwykła rutynowa codzienność. Weszła nam już w krew. Pakujemy motocykle i wychodzi do nas dziewczyna i wita się po polsku. Nasi tu są. Rozmawiamy chwilę. Przylecieli wczoraj i tutaj ich dowieźli na jakiś trekking czy coś teges. Mają podejść pod klasztor i zrobić jakąś trasę w górach. Przyjemnie spotkać naszych na jakimś zadupiu w Gruzji. Niestety trzeba się zbierać. Ruszamy. Ledwo wyjeżdżamy z Kazbegi i od razu dopada nas deszcz. Ja pier@#lę, kiedy to się skończy????
Droga na szczyt jest łatwa ale przy słabej widoczności i mokrej nawierzchni lepiej uważać. Toczymy się więc pomalutku wspinając pod górę. Te stalowe mosty z dziurami są irytujące. Mam wątpliwości czy czasem nie wpadnę kołem lub nie oberwie się fragment blachy ale pocieszam się myślą, że przecież jeżdżą tu TIRy, będzie dobrze. Po drodze obserwuję z ciekawością ogromnego orła, który przysiadł na głazie i bystro obserwuje otoczenie. Pierwszy raz widzę tak ogromnego dzikiego ptaka z takiego bliska. Robi niesamowite wrażenie. Piękny, dumny, dostojny. Przełęcz na drodze wojennej nie jest jakaś wysoka , raptem niecałe 2400 mnpm więc wkrótce jesteśmy na szczycie. Piździ, że łeb chce urwać jest zimno i mokro, ale za to piękny widok i słonecznie. Zatrzymujemy się przy okrąglaku, robimy pamiątkowe foty a Filip zabiera się za smarowanie łańcucha, który przez ostatnie kilka deszczowych dni był mocno zaniedbany.
http://i.imgur.com/MLPtb6H.jpg?1
http://i.imgur.com/4g4mOMn.jpg
Widok jest fantastyczny, góry w pełnym słońcu choć temperatura nie przekracza 5 stopni. Zimnoo!
http://i.imgur.com/oaQlwKt.jpg
http://i.imgur.com/HdnVBff.jpg
Michał pilnuje coby małpa miała focie z Gruzji.
http://i.imgur.com/PIWVE1Z.jpg?1
A w dole płynie sobie strumyk.
http://i.imgur.com/yjdXrY9.jpg?1
Innymi słowy w końcu jest pięknie i świeci słońce. Jego niedostatki czuliśmy od kilku dni więc teraz naprawdę napełnia nas energią. Czuję się fantastycznie, teraz tylko zjechać na dół, zdjąć ciuchy, wypiąć membrany i w końcu cieszyć się jazdą. Gonimy do Tbilisi. Lecimy w dół przełęczy, słonko wesoło przygrzewa, zaczyna się robić ciepło. Mijamy po drodze kilka knajp i w końcu gdy słońce daje nam się już mocno we znaki zjeżdżamy do przydrożnej knajpki, która akurat była otwarta. Siadamy na dworze w słońcu chcąc czerpać z niego jak najwięcej. Zdejmujemy bluzy, wypinamy membrany i w końcu moja radość niczym niezmącona. Jest cudownie, pijemy chłodne napoje i delektujemy się spokojem tego miejsca. W końcu ruch na trasie obok robi się coraz większy. Postanawiamy że dość leniuchowania, lecimy do stolicy po dokumenty i dalej do granicy z Armenią. Ruszamy lecz za chwilę giniemy w biało-czarnej fali owiec, którą pasterze postanowili pogonić na popas w góry. Zmierzamy w kierunku Tbilisi a ja w dalszym ciągu nie mogę się nadziwić co wladze zrobiły że ruch drogowy zmienił się w tym kraju o prawie 180 stopni. Próbuję zauważyć jakieś nerwowe manewry, wymuszenie pierwszeństwa, wyprzedzanie na ślepym zakręcie. Nooo, zdarza się jeszcze ale nie jest tak powszechne jak jeszcze jakiś czas temu. Jest nieźle.
W końcu docieramy do głównej drogi. Tą dwupasmówką wlecimy do Tbilisi. Motocykle chcą żreć więc wizyta na stacji benzynowej jest koniecznością. Tankujemy. Ja już zalany zjeżdżam na bok a że mamy jakieś 20 km do centrum to postanawiam zadzwonić do Zury czy jest na miejscu i czy przyszła już dla mnie przesyłka z dokumentami. Zury niestety nie ma na miejscu i nie jest zorientowany w temacie ale mówi żebym jechał pod adres wysyłkowy i jeśli jest paczka dla mnie to ochroniarz mi wyda. Sprawdzam w necie i DHL mówi że przesyłka doręczona. Możemy gonić. Moja navi nie rabotajet, Michałowa oporna więc Filip wbija namiary w maps me i od tej chwili będzie nawigował na miejsce. Chłopaki zatankowane więc ruszamy. Podjeżdżam do krawędzi drogi, auta zapierdzielają, ciężko włączyć się bezpiecznie do ruchu. W końcu widzę ciężarówkę więc zakładam, że mogę się przed nią wbić ruszam ale kątem oka dostrzegam że TIR zapier$%la zdrowo ponad stówkę więc odpuszczam. W tym momencie dostaję strzała w bok i jeb gleba. Pierwsza myśl - co jest kurwaaa? Michał się we mnie wpier$%lił i glebnęliśmy wspólnie - ja na prawo, on na lewo - jak kręgle. Po prostu założył, że ja ruszyłem nie patrząc na mnie a że nie ruszyłem to wbił mi się w bok Afryki Tenerką. OK. Kontrola sytuacji. Ja - cały, Michał - cały. No to w porządku, dźwigamy z gleby nielekkie przecież obładowane motocykle, sprowadzamy na bok i sprawdzamy uszkodzenia w pojazdach. Afryka - bez strat, Tenerka - straciła kierunek, który się rozsypał ale wszystkie części są i to całe, do tego uwalony handbar, stracił śrubę, klamka sprzęgła pogięta ale dramatu nie ma. Wszystko mniej więcej działa a klamkę mamy w zapasie. Ten mini dzwon daje nam do myślenia. Głupia sprawa, zwykły przypadek, moment nieuwagi, zawahania i nieszczęście gotowe. Musimy zwiększyć koncentrację w końcu wbijamy się do jaskini chaosu drogowego - Tbilisi. W mieście klasycznie, ciasno, mnóstwo aut, ruch bardzo gęsty i trzeba być stanowczym co ciężkim, obładowanym motocyklem na małej prędkości nie jest takie proste. W końcu docieramy na bazę Zury, zatrzymujemy się i jeszcze raz oceniamy straty. Michał zabiera się za reanimację uszkodzeń. Nie są wielkie ale sprawne kierunki i klamka raczej się przydadzą więc trzeba się tym zająć. Podczas gdy Miszka pracuje…
http://i.imgur.com/McRl4wj.jpg
… ja tymczasem dzwonię do Zury o wskazówki, gdzie to biuro. Stoimy przed jakimiś biurowymi budynkami, jest kilka wejść a nie chce mi się kluczyć i tłumaczyć że „ja po paczkę od Zury”. Daje mi wskazówki jak dotrzeć we wlaściwe miejsce. Idę i miła Pani pyta strażnika czy jest paczka do Zury. JEST!!!!! Biorę pakę i zmierzam z bananem na ryju do chłopaków. Dzięki tym dokumentom już nie muszę się stresować, że granica z Rosją będzie problematyczna więc radość jest wielka.
http://i.imgur.com/En6ePQ2.jpg
Moje dziewczyny jeszcze dorzuciły „coś” od siebie - znów mnie dopada nostalgia ile dla mnie zrobiły. Brak słów, po prostu radość.
http://i.imgur.com/imHHCvI.jpg
Pakuję kwity w szczelne worki coby nie zamokły i chowam głęboko aby nie zaginęły. Michałowi w tym czasie udało się ogarnąć kierunek ale niestety mamy problem z handbarami bo śrubki przy glebie poginęły a nie mamy takich na zapasie.Cóż ogarniemy po drodze. Jeszcze tylko Filip kupuje grzebień :D aby w końcu mógł rozczesać skołtunioną brodę i wyjeżdżamy z zakorkowanego jak diabli Tbilisi. Gorąc jak cholera, marzyłem o słońcu, za którego przyczyną teraz leje mi się po jajach, pot niemal chlupie w butach, temperatura asfaltu zabiera oddech. I jak tu nie narzekać ;).
W końcu udaje nam się wydostać na wylotówkę i pomału zmierzamy w stronę granicy z Armenią. Jedzie się dobrze, to całkiem blisko ale korki w mieście zjadły nam z 2 godziny, jesteśmy głodni i zmęczeni upałem. Jazda poza miastem jest przyjemna, wiaterek chłodzi i jest git. Zauważam przy drodze jakiś warsztat samochodowy, do którego zjeżdżamy i pokazując tubylcom latającego handbara pokazuję śrubę w drugim sprawnym i sprawa załatwiona. Tenerka w pełnej sprawności, chłopaki na warsztacie zadowolone, dostali małpę żołądkowej za pomoc, młodzież pogazowała na motocyklach i wszyscy szczęśliwi. Możemy ruszać. Do granicy niedaleko ale jeszcze musimy zatrzymać się na późny obiad. Wjeżdżamy do miasteczka i pytam o knajpę czy bar. W supermarkecie jest jedzenie - słyszę od tubylców. Idę ale nie pasuje mi gotowe, podgrzewane jedzenie w markecie. Szukam restauracji i widzę dobrze znane logo hamburgerowego potentata. Hmmm, a czemu nie?
Idę sprawdzić czy czynne bo coś ruchu nie widzę a tu budynek jest, logo jest ale w środku pustka. Nie rabotajet, jakby opuszczony. Zapytuję młodzieży po rusku o knajpę z 2 dziewcząt i 2 chłopaków - ni uja, ale jeden coś kuma po angielsku i pokazuje mi lokal gdzie możemy coś zjeść. Wracam do chłopaków, zawracamy i podjeżdżamy do knajpy, która naprawdę wygląda zacnie.Zamawiamy jedzonko, dziewczyny miłe i uprzejme a żarcie pyszne. O to chodziło. Posileni lecimy na granicę. Na granicy pusto, przed nami 2 auta a idzie bardzo sprawnie. Wkrótce nasza kolej i jak to w Gruzji bez problemów i sprawnie. Podziwiamy kamienne budynki granicy gruzińskiej, są ładne i eleganckie. Michał się śmieje, że zobaczycie jaki burdel zastaniecie po drugiej stronie. A po drugiej stronie…. wcale nie jest gorzej. Przejście nowo oddane, automaty z napojami, kultura wysoka. Sprawnie jesteśmy odprawiani przez graniczników. Jeden proponuje mi, że postawi mi kawę. No fajnie, bardzo fajnie i miło a raczej się spodziewałem klimatu ukraińsko-rosyjskiego. Stoimy na granicy a tu podbija do mnie koleś z mikrofonem a drugi z kamerą. Pyta czy po rusku gadam? No gadam. To wywiadu jako inostraniec nam udzielisz. Nooo...., OK. Okazuje się że nowo otwarte przejście graniczne jest filmowane przez telewizję i w ramach relacji zrobili ze mną wywiad. Jaja. Skąd,dokąd, jak mi się podoba, czy pierwszy raz w Armenii, a dlaczego, a po co itp. Tym sposobem zostałem gwiazdą telewizji armeńskiej :D. Śmiesznie ale dzięki temu odprawiono nas ekspresowo, wriemiennyj wwoz migiem, i nic nie płaciliśmy. Zero, kompletnie nic, żadnych opłat o których mowa w innych relacjach, no kuwa nic. Szybciutko i już po drugiej stronie stoimy przed szlabanem. Już widzę bandę sępów od strachowek. Kuwa sporo ich. Trzeba ponoć uważać. Ale przezornie zapytałem celników jak to jest ile się płaci, czy stawki stałe czy zależne od tego gdzie się ubezpiecza więc temat ogarnięty. Ruszamy więc ignorując naganiaczy i zmierzamy na prawo kierując się do budki z ubezpieczeniami. Zatrzymujemy się i okazuje się że budek jest więcej, znów tabun naganiaczy ale zlewamy ich i wchodzimy do pierwszej przy drodze. Zajebiste chłopaki ogarniają nam ubezpieczenia, Filip zostaje a my z Michałem walimy do sklepu po prowiant, wodę i browary. Sklep jest tuż obok więc szybko załatwiamy zakupy bo słonko pomału spada i wkrótce trzeba będzie poszukać miejsca na noceg. Mamy jeszcze trochę czasu do zmroku więc pociągniemy jeszcze z 50-100 km i w końcu dziś będzie upragniony od wielu dni biwak. Lecimy ale w pewnym momencie orientujemy się że źle zjechaliśmy więc szybka nawrotka i zapier@#laaaaaamy. No żesz kuwa ale tu pięknie. Wspinamy się pod górę, widoki wspaniałe, wręcz cudownie się jedzie ale ciemność nadchodzi, zmęczenie też daje znać o sobie. Szukamy pomalutku miejsca na nocleg ale większość zjazdów jest ślepa, leci stromo pod górę lub jakoś nam nie pasuje. W końcu docieramy do tego momentu gdzie już nie szukamy fajnej miejscówki na nocleg lecz jakiejkolwiek :dizzy:.
W końcu widzę most na rzece z za nim zjazd w krzaczory. Zjeżdżamy, sprawdzamy miejscówkę i jest OK. Pasuje, zostajemy. Mało miejsca na namioty choć obok duża polana to wolimy schować się i nie być na widoku. W końcu udaje nam się jakoś wpasować w otoczenie, ciasno ale dobrze, obok szumi strumyk, mamy miejsce na ognisko i sporo drzewa na opał. O to chodziło. Jeziorka nie ma ale też jest zajebiście. Nawet stolik ktoś postawił.
http://i.imgur.com/WH1LZZg.jpg
http://i.imgur.com/cnkyKdB.jpg
http://i.imgur.com/KHb2Mph.jpg
http://i.imgur.com/mkkHWCb.jpg
Rozpalamy ognisko, jesteśmy najedzeni gdyż obiad był raczej późno więc pijemy sobie piwko, dywagując przy trzaskających płomieniach o naszym planie. Założeniem było dotrzeć do Iranu w tydzień i jutro tam będziemy więc plan był słuszny i się spina. W Aremnii temperatura jest optymalna - bluza, lekki polar, ognisko, piwerko, obok wesoło szumi rzeczka, biwakujemy w krzaczorach. Spokój, cisza i błogi odpoczynek. Jutro pykniemy Armenię i osiągniemy cel. Co nas tam spotka, jak będzie, czy o to nam chodziło? Jak spotkają się nasze oczekiwania z rzeczywistością? Wkrótce będziemy wiedzieć więcej a na razie czas na sen. Zdecydowanie czas na sen. Ognisko się dopala. Idziemy spać. Jutro IRAN!

Emek
25.07.2017, 20:51
I jeszcze ruchome obrazki.
ckVpEcZUpMs

Pirania
25.07.2017, 22:00
Ruchome obrazki sa the best!:Thumbs_Up::beer2:

czosnek
26.07.2017, 15:54
Skąd decyzja żeby jechać na Rosję, Gruzję? Z tego co piszesz mieliście mocno napięty grafik, więc druga na Serbię, Turcję wydaje się szybsza. No i odpada wiza Rosyjska.
Z niecierpliwością czekam na odcinki irańskie :-)

Emek
26.07.2017, 16:29
Czosnek, google pokazuje czas krótszy o godzinę więc to bez znaczenia. Podróż przez UA,RUS, Gruzję i Armenię wydała nam się.po pierwsze zdecydowanie ciekawsza niż przeloty przez Europę a po drugie koszt paliwa na Ukrainie i w Rosji jest zdecydowanie niższy. Dodatkowo chcieliśmy zahaczyć o Kaukaz Północny.

czosnek
26.07.2017, 16:49
Понял :-) Ciekawsza, to na pewno. Po prostu widząc napinkę czasową l, wydawało mi się, że przelot Turcją do celu byłby szybszy.
Ok. Koniec głupich rozważań, czekam na kolejną część ;)

Korbol
26.07.2017, 18:53
To ja dorzucę od siebie 3 grosze :)
Napinka wynikała w znacznym stopniu w pogody jak nas dopadła po drodze, bo droga była naprawdę dobra, pozwalająca na szybkie przeloty(i mówi to główny hamulcowy grupy). Poza tym plusem tej trasy było to, że nie było po drodze Istambułu:P

bender42
26.07.2017, 19:47
Понял :-) Ciekawsza, to na pewno. Po prostu widząc napinkę czasową l, wydawało mi się, że przelot Turcją do celu byłby szybszy.
Ok. Koniec głupich rozważań, czekam na kolejną część ;)

Gdyby nie warunki pogodowe to dojechalibyśmy przynajmniej dzień wcześniej. Już od granicy z Ukrainą kulanie po 1000 jest wykonalne przy konsekwentnym wyjeżdżaniu w trasę o 7 rano, średnia 120km/h do zrobienia. Miast po drodze wiele nie ma a tak naprawdę to są chyba 3: Kijów, Władykaukaz i Tibilisi z czego przez Władykaukaz jedzie się naprawdę dobrze. Drogi lepsze niż w europie i o zdecydowanie mniejszym natężeniu ruchu.

Nas niestety matka natura nie rozpieszczała więc ruszaliśmy w drogę późno.

Jedyny minus to granice na których leci trochę czasu.

tomajkAT
26.07.2017, 22:08
ŚPIOCHY :D
CzekasieCzytasie :D

chemik
27.07.2017, 07:25
Już od granicy z Ukrainą kulanie po 1000 jest wykonalne przy konsekwentnym wyjeżdżaniu w trasę o 7 rano

Jak napisałem w marcu coś podobnego (pisałem o 700km dziennie) to forumowicze niemalże mnie zliczowali. Jak sie gdzieś jedzie, w jakieś ciekawe miejsce, to kilometry szybko lecą. Wystarczy samodyscyplina i samoorganizacja.
Czekam na kolejny odcinek.

Emek
27.07.2017, 07:59
Nie zlinczowali, tylko sam ci mówiłem i podtrzymuję, że realne jest 700 km dziennie pod warunkiem przyzwoitej pogody. Nam akurat trafiła się mało przyzwoita i nie udało się na dojeździe ani razu zrobić takiego dystansu. Nie było szans. Jeśli pogoda OK to bez większych problemów zrobisz 700-800 km dziennie ale teraz to już sam wiesz.

chemik
27.07.2017, 08:02
sam ci mówiłem i podtrzymuję, że realne jest 700 km dziennie

Ty byłes wyjątkiem. ;)

qbaRD07
27.07.2017, 10:59
Super,
Czyta i ogląda sie z wielką przyjemnością.

Niebawem profi relacja to będzie dron i wideo z komentarzem, coś mi się wydaje.

Emek
27.07.2017, 11:03
Dron i profi to jakoś do mnie nie pasi :). Jest jak jest czyli prosto i po chłopsku.

qbaRD07
27.07.2017, 11:15
I dobrze, mi się bardzo podoba.
Video bardzo fajny pomysł, widac Ciebie jak i co gadasz, to zawsze nieco więcej info niż słowo pisane.
A wiesz, ja jak czytam relacje (inne też) to tak trochę jakbym jechał z Wami.

Z tymi dronami to takie ogólne stwierdzenie.

Czekam na Iran

Pirania
27.07.2017, 11:55
Chyba z 6 lat temu lecieliśmy z chłopakami do Gruzji ( AT/ KTM990/ AT/ Wiadro/ BMW 650) przez Turcję i robiliśmy w tamtym kierunku po 1000km/ dobę. Od świtu do nocy na moto, tankowanie na wyścigi, sranie na godziny o świcie bo nie było czasu. Autostrada i tempomat 140km/h, masakra była.. Drugi raz bym tak nie pojechał a te 600-700km/dobę to jak zgrana ekipa, beż ciapka na ogonie to km lecą..

W oczekiwaniu na Iran..;)

Emek
27.07.2017, 14:40
IMO kluczem do dużych przebiegów powyżej 7-8 stówek jest start bardzo wcześnie. Jak wstawaliśmy o 4-5 i startowaliśmy koło 6 to do południa robiło się 5 stówek. Wtedy dalsza część dnia, która z reguły idzie bardziej opornie nie wymaga napinki bo spokojnie co najmniej 2-4 stówki się dołoży do wieczora. Spokojnie mam na myśli bez zapierdzielania jak wariat, srania w biegu i jedzenia na czas.
Z rana ruch jest mniejszy, zdecydowanie lepiej się jedzie. Ważne też jest porządne śniadanie bo jak to mówi Nynek na mielonce to pół dnia się spokojnie pojedzie i trzeba się z nim zgodzić :D. Jak śniadanie byle jakie to i jazda taka sama.

wojtekk
27.07.2017, 15:20
Ostatnio w Kazachstanie usłyszałem od Pani Gospodyni (od której wynajmowałem mieszkanie, gdy tam pracowałem) która nakładała dokładkę koniny (a ja się wzbraniałem, bo byłem pewien):

Kak kuszasz - kak rabotajesz (czy jakoś tak).

Coś w tym jest ze śniadaniem.

ofca234
27.07.2017, 20:54
ja potrafilem przez Turcje tez robic takie przebiegi pod 1000. No i klasycznie przez Kazachstan, 600-800 norma.

No, ale dzień był długi, często kończyłem koło 22.

Wyjeżdzałem o dowolnej porze (czasem o 13, w zależności ile było pite) i jechałem w opór. Ale byłem sam, więc jadłem kiedy chciałem, tankowałem co 100 km i dużo piłem wody. W kilka osób to nawet sobie nie wyobrażam.

Trudno powiedzieć, żeby była to taka część podróży którą się wspomina potem z wielką radością :/

Emek
28.07.2017, 08:35
18 maja

Wstaję jak zwykle najwcześniej i wyłażę z mojej norki wciśniętej w krzaczory tuż obok rzeczki. Pierwsze co mnie uderza to wilgoć i chłód. Wracam więc z powrotem, zakładam bluzę, polar i czapkę bo jest naprawdę rześko. Następnie kieruję swe kroki do ogniska, które wczoraj wieczorem rozpaliliśmy aby sprawdzić czy coś się jeszcze tli to może uda się je uratować i będzie nas ogrzewać w czasie śniadanka. Nie chcę budzić chłopaków, jest 5.30, jeszcze mocno szaro i ponuro. Ognisko zdechło ale postanawiam przejść się po okolicy i zobaczyć co to za zabudowania są na polanie obok. Może uda się tam znaleźć kilka desek, które na dłużej pozwolą nam podtrzymać ogień bowiem wczoraj wieczorem znalezienie opału zajęło nam sporo czasu a i tak wyniki były nędzne. Opuszczony budynek jest za siatką ale znajduję szczelinę i rozglądając się czy aby ktoś z pałą nie leci w moim kierunku eksploruję jego wnętrze. W środku nie ma nic a wygląda jak stary warsztat. Niestety tutaj nic nie znajdę. Wracam więc do rzeki i buszując po krzakach łamę trochę suchych gałęzi, które starczą wedle mojej oceny na jakąś godzinkę. To wystarczy. Rozpalam ognisko a że w brzuchu już burczy to odpalam benzynówkę i grzeję wodę na herbatę dla wszystkich. Ryba w puszcze dziś będzie w menu a do tego lepioszki i herbata. Cóż, musi wystarczyć. Budzę w końcu chłopaków, którzy niechętnie wyłażą z namiotów bowiem temperatura nie zachęca do wyjścia z ciepłego śpiwora. Jemy śniadanie kuląc się przy ognisku. Gorąca herbata dostarcza nam zastrzyku ciepła, poranna toaleta odświeża i pomału zaczynamy codzienny rytuał pakowania betów. Może nie tak codzienny bowiem namioty wyciągnęliśmy pierwszy raz od noclegu jeszcze na Ukrainie. Nie pamiętam już kiedy to było. Tryb wyprawowy włączony, poczucie czasu zagubione.
http://i.imgur.com/MwMTklI.jpg
Trzeba ruszać. Motocykle załadowane, membrany powpinane więc lecimy. Ruszamy pomału, wszak nigdzie nam się nie spieszy. Ledwie ruszyliśmy, pierwsza miejscowość a widok zapiera nam dech. Łagodne szczyty pagórków zatopione częściowo we mgle wyglądają jak te latające góry z Avatara. Niestety zanim się zatrzymaliśmy i udało nam się zrobić jakiekolwiek fotki jest już za późno na uchwycenie tego widoku. Ale i tak jest wspaniale.
http://i.imgur.com/rKJfLIY.jpg?1
http://i.imgur.com/Z3MeVfK.jpg
http://i.imgur.com/dxfNiIv.jpg
http://i.imgur.com/xhRh1M7.jpg
Komunistyczne miasteczko z opustoszałym lunaparkiem nad którym góruje diabelski młyn w promieniach słońca wygląda postapokaliptycznie wręcz.
http://i.imgur.com/56bavJB.jpg
http://i.imgur.com/mih9fBu.jpg
http://i.imgur.com/T0Zv9Zq.jpg
http://i.imgur.com/kVQLBQT.jpg
Brodaty zawsze radosny.
http://i.imgur.com/u8XxhQ9.jpg
Lecimy więc dalej próbując po drodze zatankować ale niestety nie mamy za bardzo kasy a kartą zapłacić się nie da. Jedziemy i wkrótce dojeżdżamy do Dilidżan. Tuż za miastem zaczyna się droga z fantastycznymi serpentynami. Wspinamy się pod górę, droga piękna i szeroka ale niestety mokra więc nie można mocniej poodkręcać ale i tak mamy banany na twarzach. Wjeżdżamy w końcu pod górkę i jesteśmy na płaskowyżu na którym położone jest największe jezioro w Armenii - Sevan. Już z dala wygląda nieziemsko położone wśród szczytów gór. Postanawiamy że zatrzymamy się na kawę i zjeżdżamy na lewo w kierunku jeziora. najbliżej położony obiekt to hotel i liczyliśmy że uda się w restauracji dostać jakąś kawę ale niestety wszystko pozamykane. Postanawiamy pojechać dalej w głąb w kierunku monastyru Sewanawank. Zatrzymujemy się na czymś w rodzaju małego rynku gdzie ludkowie wystawiają dobra, którymi zamierzają handlować. Wokół jest kilka hoteli i restauracji ale wszystko pozamykane. Zajeżdżamy pod jeden hotel, w którym dostrzegamy jakąś krzątaninę ale kobieta która do nas wyszła mówi że niestety jeszcze nie sezon i wszystko pozamykane. Idę więc na plaże przy hotelu aby z bliska zobaczyć jak wygląda jezioro. No wygląda nieźle.
http://i.imgur.com/bu4SAD2.jpg
Po lewej dostrzegam też monastyr górujący nad jeziorem
http://i.imgur.com/bu4SAD2.jpg
Woda jest krystalicznie czysta ale lodowata.
http://i.imgur.com/h2kbxO8.jpg
http://i.imgur.com/kynO1OX.jpg
Wszystko już prawie przygotowane na nadchodzący sezon letni. Podobno najwięcej przyjeżdża tutaj Rosjan.
http://i.imgur.com/oPY02Rq.jpg?1
NIc tu po nas , droga jeszcze daleka a kawy się tutaj raczej nie napijemy. Wracamy na główną drogę i wpadam na pomysł że przecież sami możemy sobie kawę zrobić kuchenka i ogeiń. Zjeżdżamy na bok i parkujemy obok pozamykanej na cztery spusty restauracji. FUCK! Nie mamy wody. Kręcę się wokół restauracji i liczę że może jest gdzieś na ścianie działający kran, wtedy nabiorę widy. Trafiam w końcu na dobudówkę, drzwi otwarte w środku gada telewizor i siedzi cieć. Pytam go o wodę a ten gestem wskazuje mi węża, który leży na ziemi tuż przed drzwiami. Nabieram wody i wracam do chłopaków. Kuchenka odpalona, woda się grzeje, robi się coraz cieplej więc rozbieramy się i w oczekiwaniu na kawę wykonujemy drobne czynności kontrolne przy motocyklach, bo jakoś wcześniej mało było czasu aby popatrzeć czy coś nie wskazuje na usterkę. Ja zlewam olej z odmy, Filip smaruje łańcuch, ot dłubanina.
W zasadzie stoimy na stacji paliw, która nie rabotajet i wtem podjeżdża Wołga i wysiada z niej bardzo sympatyczny człowieczek. Wita się, standardowo kuda, otkuda i od razu informuje że knaję otworzą za pół godziny to nas ugości bo on tutaj kucharzy. Fajnie się gada ale kawa zrobiona, wypita więc czas ruszać dalej. To ten oto jegomość.
http://i.imgur.com/EMg2RPX.jpg
Lecimy więc dalej rozkoszując się słońcem ale w pewnym momencie wylatuję do przodu a nie jestem nawigatorem bo moja navi nie działa i przegapiam właściwy zjazd. Filip mnie dogonił i zjeżdżam na prawo aby zawrócić. Wbijamy się w wiochę jedziemy jakimiś opłotkami. W końcu dojeżdżamy do drogi i jest stacja paliw. Tankujemy szybko i dalej lecimy już wzdłuż jeziora. Pięknie się leci jest zielono i rześko, wokół piękne góry, cudowne jezioro i co ważne nie pada. Przy drodze zaczynają pojawiać się handlarze z wędzonymi rybami. Mam do takich słabość. Nie jedliśmy nic od śniadania więc zatrzymuję się coby zakupić rybki. Kupuję 3 sztuki za bodaj tysiaka ichniej waluty.
http://i.imgur.com/ppKSdjl.jpg
Pakuję ryby w reklamówkę i proszę Filipa coby do kuferka schował. Napierdziela mnie oczywiście, że mu ciuchy będą śmierdziały (jakby co najmniej teraz nie śmierdział ;-)). W końcu z bólem ładuje do kuferka te ryby i gonimy dalej. W końcu żegnamy się z jeziorkiem i na wysokości miejscowości Martuni odbijamy na Jeghegnadzor. Droga jest piękna ale wjeżdża się dość wysoko i mimo słońca jest naprawdę chłodno i do tego dość mocno wieje. Za to droga jest pusta a serpentyny wspaniałe.
http://i.imgur.com/UFPeKhp.jpg
http://i.imgur.com/JdP7fFz.jpg
http://i.imgur.com/KNg9Pw0.jpg
Zjeżdżamy znów w dół i znów robi się ciepło. Musimy się zatrzymać gdyż nie mamy nic do picia i trzeba też się posilić. Zjeżdżamy do sklepu w Jeghegnadzor i robimy zaopatrzenie w wodę. Orientujemy się również że nie mamy dość kasy aby zjeść obiad. Pytam więc gościa w sklepie gdzie tu kasę wymienić a ten prowadzi mnie na tyły budynku do swojego domu i tam wymienia mi dolce na lokalną walutę. Do restauracji musimy się kawałek cofnąć ale warto było. Oj fest pojedliśmy.
http://i.imgur.com/g1YRz5C.jpg
Siedzimy jeszcze chwilę odpoczywając po posiłku a w międzyczasie zrobiło się naprawdę gorąco. Czas ruszać jednak dalej. Zostało nam jeszcze jakieś 250 km do Iranu. Niby niewiele ale parząc na mapę wiem że nie będzie szybko bo przed nami przynajmniej 2 dość duże przełęcze. Widzę kręte drogi jakimi przyjdzie nam jechać i patrząc na czas oceniam, że kurde trzeba się streszczać. No to lecim. Wspaniała zieleń otula nas podczas gdy zaczynamy wjeżdżać na pierwszą przełęcz, która stanęła na naszej drodze. Niebo lekko się chmurzy i czasami czuć oddech deszczu. Nie pada jednak ale podjeżdżając na szczyt wśród lasów w cieniu robi się wyraźnie chłodniej. Droga jest jednak dobra i lecimy stałym tempem. Z drugiej strony zastajemy naprawdę wspaniałe widoki.

http://i.imgur.com/cFhmZtZ.jpg
http://i.imgur.com/SVo7Wl1.jpg

Krótki filmik.
oiRgKyGzAFE

Gonimy dalej, pomału zbliżając się do granicy irańskiej. Z mapy wnioskujemy że jeszcze 2 przełęcze i będziemy na miejscu. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze na kawę. Napisy są tu już w farsi mimo że obsługa bez problemu rozmawia z nami po rosyjsku.
Szybka kawa i znów jesteśmy na trasie. Dojeżdżamy do miasteczka gdzie na krótko gubimy drogę jednak lokalesi szybko wskazują nam właściwą ścieżkę. Znów zaczynamy się wspinać ale tym razem patrząc w górę minę mam nietęgą. Wydaje mi się że będzie lało i to porządnie więc zatrzymujemy się i zakładam membranę i w drogę.
http://i.imgur.com/DmvKenv.jpg
Wjeżdżamy w ciemność, widoczność spada. Droga jest kręta i wilgotna więc jedziemy powoli gdy nagle wychodzi piękne słońce a widoki są po prostu nieziemskie. Okazało się że to wcale nie deszczone chmury. Tak to wyglądało z dołu a u góry tak.
http://i.imgur.com/xaEFX0O.jpg
http://i.imgur.com/dSIzT2t.jpg
http://i.imgur.com/VKxQHYB.jpg
http://i.imgur.com/IqirsKf.jpg
http://i.imgur.com/Ao48Tus.jpg
Napawamy się widokami ale czas leci nieubłaganie a jeszcze czekają nas dwie granice. Lecimy w dół. Teraz jedzie się w słoneczku i już czuć że zbliżamy się do kraju o ciepłym klimacie. Kolejna przełęcz na której robimy sobie krótki przystanek na sikanko. Zatrzymuje się TIR na iranskich blachach i uśmiechnięty od ucha do ucha irańczyk krzyczy coś do nas na powitanie. Miło.
http://i.imgur.com/wB6l2cW.jpg
http://i.imgur.com/z9nl4OM.jpg
W końcu dojeżdżamy do miejscowości Meghri które leży tuż przy granicy z Iranem. Lecimy na granicę. Robi się szaro i dość późno. Granica armeńska leci dość sprawnie choć tracimy tam nieco czasu. W końcu dojeżdżamy do rzeki, za którą jest już granica irańska. Jeszcze tylko ostatnia kontrola przez Armeńca i podjeżdżamy mostem do irańczyków.
Mili, uśmiechnięci, no inny klimat. Proszą o paszporty. WIza OK. Płynnym angielskim mówią abyśmy zostawili to motocykle i poszli do odprawy. Zostawiamy więc motki i gonimy do budynku. Wchodzimy a tam od razu WELCOME TO IRAN z uśmiechem na twarzy wita nas koleś od kontroli paszportowej. OK. Jedno okienko, potem kolejne i wracamy do motocykli. Szlaban się otwiera i wjeżdżamy na teren Iranu. Kolejna kontrola. Kolesie pytają proszą o CPD więc wyciągamy i są dość zaskoczeni że mamy właściwe papiery. Pytają czy byliśmy na X-Ray. Nie byliśmy. No więc motki na bok, wszystkie bety musimy zatargać do środka na prześwietlenie. Idzie to opornie i tracimy czas. Jeszcze więcej czasu tracimy jak wrzucam swoje toboły a koleś pokazuje mi coś na monitorze i każe mi to wyciągnąć. Ni cholery nie wiem co to jest i nie mogę tego znaleźć w torbie. Szukają już wszyscy łącznie z pogranicznikami. Nie ma nic takiego. Okazało się że obraz z kilku toreb się nałożył i tym niebezpiecznym przedmiotem okazuje się butla z benzyną do kuchenki. Jest OK. Możecie jechać. Pakujemy toboły na motki a Michał leci jeszcze do budynku wymienić dolce na riale. Wraca po chwili z wiadomością że właśnie zostaliśmy milionerami pokazuje garść banknotów. Wracamy więc do kolesi, którzy skierowali nas na to prześwietlenie dajemy karnety i chłop idzie z nimi do kolejnego budynku. Atmosfera super. Miło, przyjemnie , zatrzymuje się koleś autokarem i pyta czy aby nie pomóc. Fajnie ale już jest ciemno i późno. W końcu wraca. Wszystko OK, CPD podbite , możemy jechać dalej. Ostatnia budka gdzie koleś jeszcze raz sprawdza paszporty i jesteśmy już za szlabanem. Zatrzymujemy się na chwilę ustalić taktykę bowiem jest bodaj 22 a jesteśmy głodni, zmęczeni i nie mamy bazy na nocleg. Jako że jest ciemno nie uśmiecha mi się szukać miejscówki po zmroku. Decydujemy że szukamy bazy pod dachem. Zaczyna grzmieć i niebo przecinają wstęgi piorunów. Co prawda w oddali ale w tym kierunku jedziemy. Kuwa znów dupa mokra będzie. Proszę chłopaków aby wzięły mnie w środek i nie gonili gdyż po ciemku widzę słabo i źle. Ruszamy. Z tej trasy pamiętam niewiele oprócz tych śmiesznych napisów na znakach drogowych i serduszek na ograniczeniach prędkości. Pierwsze miasteczko i zatrzymujemy się zagadać o nocleg. Komunikacja nie będzie tu łatwa, oj nie. W końcu w czynnej aptece udaje mi się namierzyć kogoś kto kuma po angielsku. Kierują nas do Dżolfy, to większe miasto i tam są jakieś hotele i guest housy. Lecimy więc, senność mnie dopada, zbliżamy się do burzy, która w końcu nas dopada. Na szczęście deszcz ie jest duży a Michał na przedzie nie ma zamiaru zatrzymać się aby wpiąć membrany. W końcu wjeżdżamy do miasta gdzie zaprowadziła nas Michałowa nawigacja. Jesteśmy pod gest housem. Wbijam na górę gdzie miły młodzieniec łamaną angielszczyzną pokazuje mi pokój za 50$. To w zasadzie mieszkanie Pokój z kuchnią i jadalnią i łazienka. Jest koło północy więc nie marudzimy. Pytam jedynie czy motocykle jest gdzie postawić. Idzie ze mną na tyły budynku, pokazuje podwórze i mówi że tutaj możemy wjechać ale musimy motocykle przepchać przez coś w rodzaju pasażu bo ludzie tam mieszkają i mamy nie hałasować. Chyba cię pogięło chłopie, że będę pchał obładowany motocykl 200 metrów. Obchodzę wokół i da się dojechać wkoło, co prawda chodnikiem bo to rodzaj deptaku ale lepsze to niż pchanie moto. Wjeżdżamy na tyły i rozpakowujemy motocykle. Jest za ciepło na takie manewry więc rozbieram się z ciuchów i przenoszę resztę potrzebnych tobołów do obiektu.
W końcu lądujemy w pokoju, szybki prysznic i głód daje znać o sobie ale przypominam sobie o tych rybkach co garują w kufrze u Filipa zakupione nad jeziorem Sevan. Wyciągam je na talerz i zabieram się za konsumpcję bez entuzjazmu ale pierwszy kęs powala mnie na ziemię. Ryba jest wręcz niesamowicie smaczna. Już żałuję że nie kupiłem ich więcej. Zjadamy rybkę i lecimy zobaczyć jak wygląda Iran nocą. Wygląda nieźle, wszystko oświetlone, pełno neonów, sklepy pootwierane, ludkowie siedzą, wszędzie flagi irańskie. Zajebiście jest. Wbijam do sklepu typ warzywniak. Zapach świeżych owoców powala na kolana. Bierzemy arbuza, napitki i wracamy na chwilę do pokoju rzucić go do lodówki. I z powrotem na obchód. Od razu łapią nas kolesie, stawiają herbatę , rozmawiamy. Jeden mówi po niemiecku, którego my nie kumamy ale drugi trochę gada po angielsku więc da się pokonwersować. No fajnie, tylko już nie mamy siły. Jesteśmy zmęczeni, od 6.00 na nogach, jest 3.00. Trzeba iść spać. Żegnamy się z naszymi nowymi przyjaciółmi i jeszcze krótki spacerek pod przejście graniczne z Nachczewanem.

http://i.imgur.com/kpr858M.jpg
http://i.imgur.com/LOkoqBR.jpg
Przejście widać w głębi, pomiędzy filarami.
http://i.imgur.com/cBXzUet.jpg
Michał foci jeszcze klawiaturę w bankomacie abyśmy przynajmniej z tych szlaczków te cyferki zakumali. W sumie to jest do ogarnięcia.
http://i.imgur.com/b1eJPn2.jpg

Powrót na bazę, jeszcze łykamy arbuza i spać. Jesteśmy potwornie zmęczeni ale też szczęśliwi że udało się osiągnąć zaplanowany cel. To był piękny dzień. Wspaniałe widoki po drodze zwieńczone niezwykłą wręcz uprzejmością ludzi, na których twarzach gości nieschodzący niemal uśmiech.

Krzaczory były oczywiście w Armenii
c9TaOtSETQk

Emek
28.07.2017, 10:30
Dla potomności jak jeszcze pamiętam. Dla tych, którzy chcieliby się porwać jadąc do Iranu na pyknięcie Gruzji i Armenii w jeden dzionek. Niby teoretycznie jest to wykonalne ale osobiście nawet bym nie próbował bo to kilkanaście ładnych godzin jazdy. To jakieś 750 km ale przełęcze po drodze powodują że nie da się pogonić a i szkoda gonić bo widoki wspaniałe więc sugeruję tą drogę kalkulować jako dwudniową.

yeuop
30.07.2017, 18:19
Super się czyta, jednak nie mogę się oprzec wrazeniu, ze ta wasza podróż to jednak straszna gonitwa. A to mowie jako czlek, który notorycznie jest oskarżany o to samo ;-)
A co do jazdy w Gruzji - byłem tam równo 10 lat temu i zapamietalem wlasnie, ze wszyscy tam bardzo spokojnie jeździli, nawet w stolicy. No mniejsza z tym, czekam na kolejne części!

Emek
30.07.2017, 19:29
Super się czyta, jednak nie mogę się oprzec wrazeniu, ze ta wasza podróż to jednak straszna gonitwa. A to mowie jako czlek, który notorycznie jest oskarżany o to samo ;-)
Masz rację ale mając miesiąc wolnego i 15 tys km do zrobienia to raczej inaczej się nie da :D. Już sam ten fakt narzuca średnią dzienną 500 km a nie chcąc gonić na miejscu wolę robić jak największe przebiegi na dojazdówce.

yeuop
31.07.2017, 06:52
Spoko, ja się nie czepiam.
W zeszłym roku zrobiłem w dwa tygodnie 7,5 tys. km, wiec mam wyobrażenie o tym, jakie to jest tempo. Z ta tylko roznica, ze ja to zrobiłem na XT 600 ;-)
Dobra, oddaje mikrofon!

Emek
31.07.2017, 07:46
My i tak jedziemy ok 100-110 km/h więc czy XT czy KAT 1190 średnia taka sama. Michał był przeca Tereską ;).

chemik
31.07.2017, 08:03
...nie chcąc gonić na miejscu wolę robić jak największe przebiegi na dojazdówce.

Mam dokładnie taką samą filozofię podróżowania, która wymuszona jest warunkami czasowymi (urlop to max. 3 tygodnie). Jest kilka zasad, które pomagają machnąć 700 - 800 km dziennie bez nadmiernego znużenia:
1. Wstajemy rano, siku, prysznic i w drogę. Jak musisz robić akurat teraz "kapitalkę silnika" i "remont skrzyni biegów" to wstań wcześniej przed grupą, zrób swoje i bądź z tym gotowy na pobódkę reszty grupy.
Oczywiście powyższe nie dotyczny zdarzeń losowych - jeśli komuś się sypnie coś poważnego, to pomaga cała gupa. Stąd cudzysłowy. Chodzi o to, że jak grupa startuje i właśnie wtedy komuś się przypomni, że nie naciagnął łańcucha (co trwa 5-10 minut) to w tym czasie ktos inny pójdzie siku, inny zapalić i wszyscy się rozlezą. Powtórne zbieranie grupy konsumuje czas.
2. Jak tankujemy to wszyscy. Nieważne, że masz jeszcze pół baku - tankujesz! Bo inaczej za 100km każdy w grupie bedzie miał 2/3 baku, a Ty sucho.
3. Co ok 2 godziny przerwa na fajkę (jak ktos musi), siku (tu raczej "na siłę" jak ktos nie musi) i rozprostowanie kości. 5 - 10 minut. Nie zapominać o piciu.
4. Jedziemy grupą. Jak kogoś rwie do przodu to powinien się powstrzymać. Chyba, że ustalamy punkt docelowy każdego dnia i każdy nawiguje sam. Jeśli "rwący do przodu" nie wie gdzie ma jechać to zazwyczaj kończy się tak, że przegapia skręt w lewo/prawo i cisnie dalej prosto. Potem zaczynają się telefony, czekanie, gonienie grupy.
No i się rozpisałem w nieswoim wątku. Podsumowując: chcesz dojechać daleko, to nie musisz rozwijać zawrotnie dużych prędkości, tylko dobrze sie organizować w czasie.

wojtekk
31.07.2017, 08:22
Co do przerw. Ja wolę co godzinę na 5 min max niż co dwie 10 minut. Wychodzi na to samo, ale znacznie poprawia mi przyjemność podróży i odczucia dupy (która po 10 godzinach jazdy dziękuje). Co drugą wypijam butelczynę wody, co przypomina o postoju :)

radiolog
31.07.2017, 08:28
Wszystko co Chemik napisałeś jest prawdziwe, ale co najważniejsze przy takich wyjazdach to zgranie grupy, to muszę być osoby, które znają się jak łyse konie, jeździli już ze sobą i wiedzą co można się po każdym spodziewać, dlatego bawią mnie ogłoszenia w stylu : jadę na koniec świata, kto chętny dołączyć. Taka grupa ma 95% szansę na niedojechanie nigdzie i cała

Emek
31.07.2017, 09:03
Doświadczenie pokazuje że postój na 5 minut rzadko kiedy jest pięciominutowy :D.
Jednemu starczy 5 minut a drugiemu trzeba 10 - tu trzeba być elastycznym i się nie napinać. Ostatnio miałem taką rozmowę z kolegą który pojechał do Rumunii (trasa po czarnym) i że tak powiem "przewodnik" zatrzymywał się na stacjach na tankowanie i siku. Potem ogień dalej. Robili po ok. 900 km dziennie co jest chyba lekką przesadą, rozumiem dojazdówkę ale taka gonitwa na miejscu jest moim zdaniem bez sensu. Tankowanie, siku, kupa, fotka, tankowanie....
Ktoś ostatnio wrzucił gdzieś do netu trip GSem - 1150 km po Kaszubach i Pomorzu. Nazwaliśmy to tripem na hot doga, bo ponad 1000 km po Polsce w 1 dzionek, no niby da się tylko po co? Jaki cel takiej wycieczki? Oprócz przechwałek w necie co może być dla kogoś ważne nie widzę tutaj większego sensu.

My w zależności od pogody, klimatu i samopoczucia latamy w blokach 100-250 km i przerwa (tyle ile trzeba). Z rana przy dobrej pogodzie i bogatym śniadaniu tak jak już wspominałem wcześniej do południa wielokrotnie robiliśmy po 500 km. Potem zmęczenie daje znać o sobie i przebiegi pomiędzy przerwami skracamy. W gorącu co najmniej pół litra płynów co postój, który wyznacza wysychanie ciuchów po namoczeniu i fakt, że zaczynamy się pocić (ok 1 godzina w 40 stopniach).
Nie polecam nawadniać się wodą lepsze są napoje z tzw. wuzzlami, dość powszechne na wschodzie wszelkiego rodzaju pulpy z pomarańczy, aloesu, ananasów czy innych owoców (woda z kokosa rewelacyjna). Nawadniają zdecydowanie lepiej, starczają na dłużej a dodatkowo pulpa jest dość sycąca i można dłużej pociągnąć bez porządnego posiłku.

Radio, ja właśnie tak pojechałem w Pamir w zeszłym roku. Akurat udało się zebrać zgraną grupę, podobnie jak w tym roku. Gdyby było tak jak piszesz to oba tripy powinny skończyć się porażką. Uważam, że przed takim wyjazdem nieznanych sobie ludzi należy się spotkać, ustalić zasady gry. Bez spotkania ludzi na żywo, wypicia wspólnie paru browców i szczerej rozmowy kto i czego oczekuje od pozostałych to się raczej nie uda. To tak jak często ludzie jeżdżą na wyprawy zorganizowane (niekoniecznie motocyklowe). Sam byłem to wiem jak naród marudzi i truje doopę przewodnikowi (a ile jeszcze, kiedy dojedziemy, za mało offu, za dużo offu, kiedy postój ....). Jak ktoś organizuje takie wycieczki, robi to dla kasy i pewnie się z tym liczy, gdybym takich narzekań miał słuchać na wyprawie niekomercyjnej to chyba mimo obaw czy dam sobie radę wolałbym jechać samemu.

bender42
31.07.2017, 09:44
Wszystko co Chemik napisałeś jest prawdziwe, ale co najważniejsze przy takich wyjazdach to zgranie grupy, to muszę być osoby, które znają się jak łyse konie, jeździli już ze sobą i wiedzą co można się po każdym spodziewać, dlatego bawią mnie ogłoszenia w stylu : jadę na koniec świata, kto chętny dołączyć. Taka grupa ma 95% szansę na niedojechanie nigdzie i cała

Tak właśnie było :D W planie miałem nawet jechać samemu jak nikogo nie znajdę.

radiolog
31.07.2017, 11:36
No to macie szczęście, są tacy urodzeni w czepku 😊

Neo
31.07.2017, 12:06
No to macie szczęście, są tacy urodzeni w czepku ��

Ja bym tego do końca tak nie przyoblekał w szczęście. Bardziej stawiam na naturalną zgodność osób o podobnych zainteresowaniach.

Mam zdecydowanie więcej doświadczeń z wyjazdów plecakowych (w znaczeniu z bagażem na plecach, nie jako pasażer motocykla ;)) niż motocyklowych ale sądzę że sposób przemieszczania się nie ma dużego znaczenia w tej kwestii.

Jeśli spotkają się osoby które mają za sobą indywidualnie spore doświadczenie wyjazdowe, wiedzą czego się po sobie samych spodziewać w umiarkowanie trudnych warunkach w rodzaju brak snu, jedzenia, trudności komunikacyjne itp., to pierwszy wspólny wyjazd nie musi być "zapoznawczy". Można zaryzykować właściwy jedynie po przegadaniu wcześniej planu i wzajemnych oczekiwań. Indywidualne doświadczenie pomaga przy układaniu sobie relacji wzajemnych w czasie grupowych wyjazdów, także z nieznanymi wcześniej osobami.

Według mnie tego rodzaju wyjazdy są atrakcyjne dla określonej grupy osób. Już sam fakt chęci pojechania "w świat" na samodzielnie organizowany wyjazd mówi sporo o tym co dana osoba ma w głowie. Pewnie bywają przykre wyjątki ale dla mnie każdy pasjonat (i pasjonatka:)) podróżowania to potencjalnie bardzo ciekawe osoby z którymi zawsze warto pogadać i wymienić doświadczenia.

Pojechałem tak w grupie czterech osób do Maroka połazić w Atlasie i zobaczyć trochę kraju. Poznaliśmy się nawzajem na festiwalu podróżników w Łodzi, dogadanie trasy trwało tydzień z kawałkiem, obiecaliśmy sobie, że "jedziemy razem, wracamy razem bez względu jak ułożą się relacje na miejscu" i było bardzo fajnie chociaż mieliśmy jeden dzień ścięcia, także z mojej winy ale wszystko wyjaśniło się na miejscu i kolejnego dnia wspólnie walczyliśmy z miejscowymi o wolnego busa ;)

Emek
31.07.2017, 17:45
20 maja
Zmęczeni jazdą od rana do nocy a następnie zwiedzaniem miasteczka do 3 nad ranem wstajemy późno bo ok 10. Wyglądam przez okno i już wiem że wyjście na dwór będzie niezbyt miłym doświadczeniem. Idę więc najpierw do naszego gospodarza. Ma na imię Hadji i pytam czy mógłby polecić mi jakieś miejsce gdzie możemy zjeść śniadanie. Wskazuje lokal na dole tuż obok naszej bazy. Wychodzę więc na zewnątrz i udaję się do wspomnianego lokalu. Niestety komunikacja z Irańczykami idzie mi opornie więc postanawiam wrócić po Hadjiego aby pomógł mi zamówić śniadanie. Dogadujemy z chłopakami z baru, że chcemy zjeść śniadanie i zamawiamy coś w rodzaju omleta z pomidorami, do tego cienki jak papier chleb, w który lokalesi zawijają jedzenie i tak konsumują i herbata. Siedzimy z chłopakami przy śniadaniu i postanawiam rzucić okiem na mapę na którą naniosłem sobie interesujące mnie punkty gdyby nawigacja zdechła co zresztą się stało. Niestety szybko okazuje się że moja mapa schowana w plecaku przez kilka dni ulewnych deszczy nadaje się jedynie do wysuszenia na słońcu. Korzystamy więc z mapy Michała, ktora jest Ok i planujemy na początek, krótką dojazdówkę do skalnego miasta, które jest pierwszą atrakcją po naszej trasie bowiem celem głównym jest wyspa Queshm.
Śniadanie jest pyszne ale jak na mój gust zbyt mało sycące. Wracamy więc do pokoju i zaczynamy pakować toboły. Niestety aby dostać się do parkingu musimy przejść ładny kawałek a że moich tobołów nie jestem w stanie zabrać samemu na raz droga tam i z powrotem skutkuje tym, że jestem zlany potem i ugotowany. Kontroluję bezpieczniki w Afri coby reanimować nawigację jednak wszystki są sprawne i jak się okazało dopiero w PL spalił się ten pod plastikami, do którego trudno się dostać i odpuściłem.
W końcu możemy ruszać, motocykle załadowane i pomału próbujemy wydostać się z miasta na drogę prowadzącą do celu naszej dzisiejszej wycieczki. Pierwsze co rzuca się w oczy w Iranie to wręcz nieskończona liczba motocykli typu Romet 125 czy 150 (oczywiście wszystkie mają chińskie oznaczenia na silnikach). Dodatkowo elementem tuningu są naklejki Honda i kanapy z takimi samymi napisami. Jednak z Rometem mają niewiele wspólnego gdyż.brzmią naprawdę rasowo a kolesie zapierdzielają na nich tak, że jadąc 120 zdarzało się, że ktoś nas mijał lecąc bardzo szybko.
Drugą rzekłbym równoległą sprawą jest ruch uliczny, który śmiało można nazwać chaotycznym choć po zgłębieniu tematu dochodzimy do wniosku, że wcale taki nie jest ale o tym może później.
Kolejną sprawą jest ogromna liczba spowalniaczy zwanych u nas śpiącymi policjantami. No kuwa są wszędzie w ilości gigantycznej.
Przejazd przez miasto to seria podskoków. Miałem obawy o stan łożyska główki ramy po przejechaniu tych kilku tysi po Iranie ale wszystko sprawne.
Jak wiadomo Irańczycy to naród supermiły, życzliwy i gościnny. Do wyrzygania wręcz. Ledwie udało nam się wydostać z miasta, natychmiast podjechał do mnie czarny SUV z ciemnymi szybami, w oknach 4 Irańczyków z telefonami w dłoniach, kręcących nam filmy. Podjechał to słabe słowo, wręcz zajechał mi drogę na środku 3 czy 4 pasmowej drogi, zmusił do zatrzymania się na środku tej drogi bowiem chłopcy musieli zrobić sobie z nami foty, potem foty przy motocyklach, potem na motocyklach, potem przy ich aucie … I tak z 15 minut. Praktycznie każdy mijający nas pojazd to ludzie w oknach z telefonami robiący zdjęcia czy filmiki. Sympatycznie ale już mi dało to do myślenia, szczególnie jak rozmawiałem z Ofcą, że trzeba być baaardzo asertywnym jeśli chce się jakiś przebieg zrobić. Praktycznie każdy napotkany ludek jak zobaczy motocykl dostaje kociokwiku i zaczyna się rozmowa, fotki, wymiana numerów telefonów czy meila etc.
Lecimy więc pomału trzymając się mniej więcej ograniczeń prędkości. Dość szybko okazuje się że Irańczycy jeżdżą naprawdę świetnie a już z pewnością mają oczy dookoła głowy i widzą wszystko co się dzieje na drodze. Nie dziwi mnie to , u nich w takim zamęcie to po prostu konieczność, element gry.
Lecimy w kierunku skalnego miasta ale upał daje nam się we znaki. Postanawiamy więc zatrzymać się na nawadnianie i krótki odpoczynek. Zjeżdżamy więc na stację paliw i rozglądamy się za kawałkiem cienia aby schować się przed palącym słońcem. Niewiele tego ale za chwilę nie wiadomo skąd wyskakuje jakiś koleś i kieruje nas do blaszanego baraku, który daje cień schowanym tam samochodom a teraz również nam i naszym
maszynom.
http://i.imgur.com/THk1Y87.jpg
http://i.imgur.com/FvX9EbB.jpg
http://i.imgur.com/tSbsY71.jpg
http://i.imgur.com/PGk8FIC.jpg

Kupujemy wodę i lody. Korzystając z kawałka cienia odpoczywamy przed dalszą podróżą. Po chwili znów wracamy na trasę do Kandovan. To w sumie niedaleko ok 180 km od Dżolfy, w której nocowaliśmy ale nie jedzie się najlepiej. Wieje okropny wiatr a jak spojrzałem na góry po prawej zauważam nadciągające wraz z wiatrem tumany pyłu. Coś jak burza piaskowa i faktycznie na postoju czuć latające wraz z wiatrem drobinki piasku. Trzeba jechać z opuszczoną szybą w kasku, gdyż mimo deflektora i okularów nie jedzie się komfortowo. W końcu krajobraz nieco się zmienia, wjeżdżamy do miasteczka Osku, skąd mamy już tylko 20 km do skalnego miasta.
Tuż za Osku pojawiają się jakieś ostoje zieleni, w których mnóstwo Irańczyków piknikuje. Siedzą, jedzą i leniuchują. To ich piknikowanie to osobny temat. Przyznam że trudno mi pojąć jaką przyjemność można mieć z pikniku zlokalizowanego na pasie zieleni położonym pomiędzy pasami ruchliwej drogi.
Takie sytuacje są na porządku dziennym. 3 pasy w jedną, 3 w drugą a pomiędzy nimi pas zieleni i ludzie na dywanach. Hmmm.
W końcu dojeżdżamy do miasteczka Kandovan. Od razu widać że to ruchliwe, turystyczne miejsce. Ruch jest bardzo duży, kupa samochodów wokół drogi. Na wjeździe pobierają opłaty ale my na motocyklach nie zapłaciliśmy nic.
http://i.imgur.com/2tIZ1or.jpg?1
Droga zmienia się na brukową ale bruk jest nierówny a wielkość kostki to jakieś 40x40 cm. Nie byłoby problemów gdyby dało się jechać normalnie ale gęsty ruch powoduje że wleczemy się na jedynce i taka jazda wymaga koncentracji i marzę o tym aby zjechać na bok i zejść już z motocykla. W końcu wjeżdżamy w boczną uliczkę, jest strasznie ciasno ale jako tako udaje nam się wcisnąć nasze motocykle w wolne przestrzenie, tak że auta mogą przejechać.
http://i.imgur.com/OWIX3FT.jpg
http://i.imgur.com/QpSaR8J.jpg
http://i.imgur.com/BEAgh32.jpg
Jest wąsko i ciasno. Podjechać da się tylko na kilka uliczek a wyżej już tylko schody i wspinaczka pod górę. Nie chce mi się nosić tobołów więc proszę ulicznego sprzedawcę aby zgodził się, żebyśmy zostawili je u niego na co ten przystaje.
Super, przynajmniej nie trzeba będzie nosić kasku i reszty bałaganu.
Hondo-chinole są wszędzie.
http://i.imgur.com/iQz47r2.jpg
W każdej dziupli coś się dzieje. A to sklep z pamiątkami czy spożywką, domy, pomieszczenia gospodarcze czy zagrody dla zwierząt. Ciasno to upchane na niewielkiej przestrzeni.
http://i.imgur.com/z9ixxxt.jpg
Na głównej ulicy w zasadzie same sklepy.
http://i.imgur.com/hY8zqy9.jpg
http://i.imgur.com/dv6x3Xw.jpg
Zachodzę do jednego gdyż jest tam niewiarygodna wręcz ilość wszelkiej maści orzechów i ziaren. Oczywiście właściciel od razu zagaduje i każe sobie i koledze robić fotki. Oczywiście robimy.
http://i.imgur.com/dMMvaci.jpg
Włazimy pod górę zobaczyć jak to wygląda ze szczytu.
http://i.imgur.com/EGEJtSA.jpg
Można powiedzieć że odkąd zaparkowaliśmy wzbudziliśmy zainteresowani małej dziewczynki, która nie odstępuje nas nawet na krok.
http://i.imgur.com/hGPSlUL.jpg
http://i.imgur.com/Kis9SfB.jpg
Wszędzie schody,słońce pali niemiłosiernie a że w motocyklowych ciuchach nie najlepiej się chodzi więc po dupach się leje.
http://i.imgur.com/mYQT2Vq.jpg
http://i.imgur.com/jveupda.jpg
http://i.imgur.com/3yKwYgd.jpg
http://i.imgur.com/IdgP83o.jpg
http://i.imgur.com/mEhkIAG.jpg
http://i.imgur.com/ZDWq0E6.jpg
Uczciwie muszę przyznać, że zwiedzanie zabytków to nie jest mój konik. Zdecydowanie wolę podziwiać atrakcje przyrodnicze czy eksplorować jakieś ciekawe ścieżki, niż łazić po mieście i zachwycać się architekturą. Chłopaki mają podobne podejście więc ze względu na upał i średnią jak dla nas atrakcyjność tego miejsca postanawiamy spadać i zajechać nad jezioro Urmia od strony wschodniej.
Złazimy więc na dół, do motocykli, które obracamy w kierunku powrotnym bo zawrócić ciężko i pomału wyjeżdżamy do głównego szlaku. Jedzie się dobrze i tylko większe miasteczka hamują płynność naszego ruchu.Każdy postój kończy się oczywiście kolejnymi powitaniami, obowiązkowymi fotkami itp. Tutaj kolejni lokalesi na naszej drodze.
http://i.imgur.com/dyRqXe4.jpg
http://i.imgur.com/NXLMF5U.jpg
Zjeżdżamy w końcu w kierunku jeziora ścieżką którą namierzył Michał i wydała mu się najkrótsza. Z daleka majaczy coś ale wodą bym tego nie nazwał. Podjeżdżamy do brzegu a tam twardo jak beton, wody nie widać w pobliżu. Chwilę pałujemy po jeziorze ale mam obawy się wepchać głębiej bo nie uśmiecha mi się wcale aby wydłubywać ciężki motocykl z mazi błotnej bo taką spodziewam się znaleźć dalej pod pozorną twardą warstwą na wierzchu. Michał jednak próbuje i zaraz szybciutko zawraca bo robi się naprawdę grząsko.
http://i.imgur.com/WDtHw8U.jpg
http://i.imgur.com/8dx60SX.jpg
http://i.imgur.com/aJZQOVx.jpg
Ani to ładne ani ciekawe. Zwrócić należy uwagę na kiepską widoczność. Pagórki są dość blisko a prawie ich nie widać.
http://i.imgur.com/UJCzTdv.jpg
http://i.imgur.com/nhSUFBq.jpg
http://i.imgur.com/c5VQHAb.jpg
W końcu wybijamy się z jeziora i zaczynamy szukać noclegu. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie czy w ogóle jedliśmy jakiś obiad. Jesteśmy zmęczeni. Stajemy w sklepie w wiosce tuż obok jeziorka aby zrobić niezbędne zakupy - jedzenie, wodę i takie tam. Robimy zakupy i podpytuję gościa, który coś tam kuma o jakąś miejscówkę na nocleg. Nie bardzo kuma ale już akcja, włączone są telefonicznie jakieś osoby, z którymi rozmawiam , przekazują słuchawkę i tak z 10 minut. Niestety angielski tych osób jest szczątkowy, trudno się dogadać ale od razu jest propozycja coby jechać za gościem on nam coś zorganizuje. Grzecznie dziękujemy bowiem mamy mocny plan biwakowy na dziś. Ruszamy więc i rozglądamy się na boki w poszukiwaniu jakichś krzaczorów, lasku, czegokolwiek bo budziłoby choć nadzieję na nocleg pod drzewem. Niestety z tym słabo i postanawiamy zjechać z głównej drogi i zapuścić się bardziej w głąb. Tak też robimy. W końcu widzę jakieś duże drzewa. Jest nadzieja. Zjeżdżamy. Ruszyliśmy dziś bardzo późno, droga nie szła najlepiej a słońce zaczyna spadać niespodziewanie szybko. Czasu mamy niewiele. Dojeżdżam do tego „lasu” i widzę gościa który coś tam działa w tym jakby sadzie. Komunikacja jest trudna więc biorę przewodnik bo tam jakieś szczątkowe zwroty są więc może jakoś się dogadamy. Idę do niego ale już widzę że z noclegu między drzewami to nic nie będzie. Cały obszar jest nawadniany i w zasadzie pod wodą. Nie ma opcji na namiot bo wszystko mokre. Pytam więc o nocleg na migi, pokazując namiot, spać i takie tam ręczne pokazywajki. No kuwa ciężko. Wracam więc do chłopaków i już widzę że coś ich jakby za dużo tych motocykli. Pojawili się lokalesi na tych ichnich piździkach. Koleś pracujący w polu też za mną kroczy do chłopaków. Okazuje się, że coś tam skumał a młodzież na motocyklach już nas ciągnie za sobą wiedząc że szukamy noclegu. OK. Podjeżdżamy może 300 metrów do zabudowań obok. Otwiera młody chłopak, z którym tamci gadają a my stoimy kompletnie nic nie kumając. W końcu okazuje się że zabudowania tuż obok są jego i stoi tam niewykończony dom. Proponują nam nocleg właśnie tamchoć nastawiałem się na kawałek placu pod namioty. OK. Dziękujemy i wbijamy się na bazę, wjeźdżając przez bramę na podwórze. Nie wiadomo skąd kolesi nagle jest kilkunastu, ca chwilę 5 potem znów ich przybywa. Noszą jakieś rzeczy. Wchodzę do środka do budynku a tam niewykończony pokoik, gruz na podłodze. No nie ma co wybrzydzać w sumie pod dachem a gospodarze super mili. Ale to nie koniec. Okazało się, że dopiero szykowali nam miejscówkę znosząc koce, dywany, poduszki etc. I finalnie wyglądało to tak.
http://i.imgur.com/6oJaOZa.jpg
http://i.imgur.com/wTsK6Uy.jpg
Motki na podwórku, spanie ogarnięte rewelacja.
http://i.imgur.com/M9OzyZ5.jpg
http://i.imgur.com/fN5HAUG.jpg
To co działo się potem, to w zasadzie pasowałoby jako odrębną historię opisać bowiem podejście tych ludzi do nas obcych, integracja pomimo nieznajomości języka i finalnie impreza akoholowa to dla mnie wręcz niesamowite doświadczenie. Streszczę więc pokrótce co się tam działo. A działo się oj działo. W każdym razie zabrane z PL małpy żołądkowej + mój zapas domowej mailnówki w piersiówce pękł. Piersiówka zmieniła właściciela na naszego gospodarza Pehzeda.
To ten gościnny jegomość lat 24 czy jakoś tak.
http://i.imgur.com/GYMQSIz.jpg
Żeby nie było że durne Polaki rozpijają muzłumanów to 1,5L ichniego samogonu też pękło. Do tego napitki, zagrycha, szisza i takie tam różne inne ;-).
A tak wyglądała ta banda wesołków na irańskim zadupiu (to tylko część z grupy, która przewinęła się tego wieczora przez naszą noclegownię, łącznie z dziewczętami, które miały tłumaczyć naszym gospodarzom z angielskiego, co się nie udało. Dziewczynka znała tylko kilka podstawowych zwrotów po angielsku.
http://i.imgur.com/FiWCD2l.jpg
http://i.imgur.com/kf34hAn.jpg
http://i.imgur.com/ydOansC.jpg
http://i.imgur.com/5MMDsu7.jpg
http://i.imgur.com/TwfTl8s.jpg
http://i.imgur.com/jvuS2nU.jpg
No było grubo ale zajebiście fajnie. W końcu nasz gospodarz uznał chyba że należy nam się w końcu odrobina spokoju więc pożegnaliśmy się.ze wszystkimi i wykończeni położyliśmy się.spać.

Emek
05.08.2017, 16:36
Po wczorajszej imprezie z Persami pozostał lekki kac ale jak zwykle zrywam się z rana i wychodzę przed nasze domostwo zaczerpnąć.świeżego powietrza. Jest pochmurno i siąpi deszcz, temperatura jak w Skandynawii a nie w Iranie. Jest dość chłodno co z jednej strony mnie cieszy a z drugiej już widzę jak po przejechaniu kawałka drogi dopadnie nas upał i trzeba będzie wszystko z siebie ściągać. Widzę że chłopaki w trosce o nasze zdrowie i życie zastawili kawałem żelaza otwór ściekowy do czegoś w rodzaju szamba (dziura na dobre naście metrów więc wpadnięcie do niej to w najlepszym wypadku połamanie wielu kości). Nasz gospodarz był też na tyle wspaniałomyślny, że wczorajszego wieczora po imprezie wiedząc, że chcemy wyruszyć wcześnie przyniósł nam herbatę w termosie , chleb, ser i coś tam jeszcze na śniadanie. Miło z jego strony. Śniadanie zjedzone, wkrótce zjawił się też Pehzed. Pakujemy motocykle, czas ruszać w drogę. Żegnamy się serdecznie z naszym gospodarzem i ruszamy. Od razu zaczyna padać ale bez dramatu. W sumie dobrze że założyliśmy membrany bo jest po prostu zimno. Dzisiejszy dzień jest dniem drogi. Zmierzamy w kierunku Szusztar ale dziś z pewnością tam nie dojedziemy. Brak konkretnego celu podróży na dzisiejszy dzień powoduje, że jedzie się źle. Kilometry uciekają powoli i wszystko strasznie się dłuży. W końcu zatrzymujemy się w mieście, gdzie Filip zamierza zakupić kartę do netu tak abyśmy mieli jakiś kontakt ze światem. Stajemy na poboczu i oczywiście za moment otacza nas tłum ludzi. Brodaty włazi do sklepu bodaj z armaturą łazienkową zapytać kolesia gdzie zakupić kartę do netu. Życzliwy Irańczyk , zamyka sklep i idą razem do innego punktu gdzie można kupić kartę. My z Michałem gotujemy się przy motocyklach ale przynajmniej mogę się rozebrać i trochę odpocząć. O ile można nazwać odpoczynkiem ciągłe pozowanie do fotek i konwersację z ludźmi, których nie jestem w stanie zrozumieć.

kXTrxETP75Q

Okazuje się, że zakup irańskiej karty telefonicznej nie jest żadnym problemem ale jej rejestracja to już kompletnie inna bajka. Jak na przesłuchaniu, łącznie z odciskami palców. Procedura się przedłuża, są jakieś problemy i w końcu irańczyk, który pomaga Filipowo w zakupie bierze kartę na siebie bo odciski palców Brodatego wskazują, że nie jest on na tyle odpowiedzialny coby korzystać z netu w Iranie ;-).
Tracimy chyba z godzinę, słońce pali już niemiłosiernie, stoimy przy ruchliwej ulicy. Jest przeyebane. Wreszcie ładujemy się z powrotem na motocykle i przebijając się przez tłum gapiów wyjeżdżamy z miasta. Jedzie się jednak fatalnie. Wokół drogi wiatr wzbija tumany kurzu, widoczność słaba a sam wiatr chce nas zrzucić z motocykli, targając nami na boki swoimi podmuchami. Zatrzymujemy się.dość często i nie jesteśmy w stanie pociągnąć dłużej.
http://i.imgur.com/8SDjoZO.jpg
nCt8jy2syh4

Stojąc w tym miejscu Michał zauważa kolesia na starej Supertenerce. Postanawiamy dojść gościa bo z pewnością to nie lokales. Doganiamy go w końcu w mieście. Zatrzymał się odpocząć. Okazuje się, że to Słoweniec, który podróżował w grupie kilku motków ale ze względu na błędy w kwitach :-)) zatrzymali go Turcy i dwa tygodnie czekał na właściwe kwity. Teraz już.nie goni ekipy, która mu odjechala w kierunku Turkmenistanu bo nie ma na to szans więc postanowił objechać samotnie Iran. Gość ma prawie 60 lat. Oczywiście ledwo się zatrzymaliśmy, od razu mamy towarzystwo lokalesów. Miło i fajnie gawędzimy, palimy fajki i odpoczywamy na trawie w cieniu.

http://i.imgur.com/ODBvpkf.jpg
http://i.imgur.com/dP83Qv3.jpg


Jadę myśląc o tym, że w takim ruchu zadziwiające jest to że nie widziałem żadnego wypadku, auta wcale nie są poobijane jak np we Włoszech. Te moje myśli rozwiewa półciężarówka, którą dostrzegam po wyjściu z jednego z zakrętów. Auto leży na dachu, wokół tłum ludzi i człowiek leżący na plecach na drodze, chyba kierowca :(. No to jednak nie jest tak cudownie jak mi się zdawało.
Dość ciekawie jedzie się obserwując ludzi w miasteczkach, które mijamy. WIdać że zmienia nie nie tylko krajobraz ale również stroje ludzi. Sami mieszkańcy też jakby ciut bardziej zdystansowani. Oczywiście wzbudzamy ogromną ciekawość ale tutaj gdzie się znajdujemy nie jest to nachalne lecz bardziej stonowane. A ludkowie wyglądają tak.
http://i.imgur.com/s7hmWqs.jpg
Śmieszne ale bardzo wygodne mają te pory. Nie jest też w nich gorąco.
http://i.imgur.com/oIOmsoE.jpg
Nasze posiłki jeśli chodzi o obiady w Iranie wyglądają tak.
http://i.imgur.com/AMAUqU5.jpg
To Kebab-e-kubideh. Do tego jest jeszcze sok z limonki, który stoi na stolikach w butelkach i polewa się nim jedzenie. W kombosie jest smaczniejsze.

Często też podawane jest coś w rodzaju sałatki złożonej z ziół - mięta, szałwia, szczypior i jakieś nieznane mi zioła, które mają chyba na celu poprawić trawienie po posiłku.
Żarcie jest bardzo smaczne a niemal natychmiast przekonujemy się że baaardzo trudno byłoby się zatruć tutaj jedzeniem. Irańczycy mają jobla na punkcie czystości. Ręce myją bardzo często podobnie jak stopy. Instrukcja mycia rąk w opisana w kilkunastu punktach wisi praktycznie w każdym lokalu.

Dzisiejszy dzień kończy się.bardzo szybko, słońce spada, przejechane niewiele bo ciut ponad 400 km. Zaczynamy szukać noclegu i postanowiliśmy że dziś spróbujemy przespać się w namiotach. Dojeżdżamy do miasta Kermanszah i na przedmieściach zapytuję ludzi o jakieś miejsce do spania.
http://i.imgur.com/pSk9QJd.jpg
Polecają nam park i postanawiamy sprawdzić.czy da się.i jak to wygląda. Parki są w większych miastach a że właśnie takie mamy przed sobą, namierzam dość duży park na mapsme i udajemy się w tamtym kierunku. Trochę kluczenia ale w końcu udaje się.nam wjechać do parku i zaparkować. Ściągam ciężkie ciuchy i idę do sklepiku z lodami w parku zapytać czy możemy się tu kimnąć. Niestety żaden z Panów nie kuma po angielsku wracam więc do chłopaków. W parku ludzi opór, jedzą, odpoczywają, piknikują. Widzę grupę kilku kobiet po drugiej stronie alejki ale mam wątpliwości czy można do nich podejść bez obawy skrócenia o głowę ponieważ nie ma z nimi żadnego mężczyzny. Podchodzę niepewnie zapytując czy możemy spać w parku pod namiotami. Komunikacja leży, znów nikt nic nie kuma ale kobiety chcą pomóc coś tam gmerają w telefonach próbując włączyć tłumacza, ja wyciągam notes, w którym zapisałem sobie fonetycznie jak zapytać czy możemy rozłożyć tu namiot. Ciężko idzie ale w końcu Filip daje mi telefon z odpalonym tłumaczem (mamy już internet) i idzie już sprawnie. Możemy tu biwakować bez problemów. No to ognia. Toboły z motków, rozbijamy namioty i wciągamy motocykle na chodnik bo ruch dość spory , każdy przystaje i mam obawy że w końcu ktoś w nas wjedzie. Motocykle zabezpieczone, namioty rozstawione - idziemy po browar ;-) (bezalkoholowy).
http://i.imgur.com/gLlLESk.jpg
Oczywiście znów tłumy ciekawskich ale tym razem strasznie miło. Przynoszą nam jedzenie, lody, owoce więc obowiązkowo wypełniamy zadania i focimy się wspólnie.

http://i.imgur.com/YGM2skH.jpg
http://i.imgur.com/vLh88Zg.jpg
http://i.imgur.com/8S22MOy.jpg

Ludzi przewija się naprawdę.mnóstwo i w końcu spotykamy kolesia, który płynnie mówi po angielsku , jest bowiem przewodnikiem. To ten koleżka w kasku. Sporo dowiadujemy się o sytuacji w Iranie, podejściu ludzi do rządu, religii itp. Przekonuję się.po raz kolejny i utwierdzam w przekonaniu, że ta medialna papka, którą nas karmią nie ma nic wspólnego z rzeczywistością i prawdziwym obrazem danego kraju czy ludzi w nim żyjących. Okropnie mnie to wku#$ia, że wciska nam się.kompletne bzdury a ludzie łykają jak młode pelikany medialne informacje nie mając zielonego pojęcia że w wielu przypadkach to po prostu manipulacja.
http://i.imgur.com/BrCZqpf.jpg
http://i.imgur.com/XpAfVZP.jpg

Rozmawiamy długo , zapada zmrok. Wypijamy hektolitry bezalkoholowego browca, za który płacimy majątek (bodaj 9 zł za puchę). Park jest niesamowicie wręcz oświetlony wielokolorowymi lampionami. Jest spokojnie i bezpiecznie. Do późnych godzin nocnych tętni życiem, ludzie jedzą, bawią się. Nie tylko my jesteśmy pod namiotami. Irańczycy po imprezie też śpią w namiotach lub na kocach bezpośrednio na trawie. To bardzo fajne, nie to co u nas. W każdym parku jest duża toaleta z umywalnią. Czasami też jest prysznic lub można wziąć go po prostu w kiblu. Dostęp do wody jest zapewniony i jak się.okazuje to jest główną przyczyną że irańczycy mówili nam że spanie na dziko jest niebezpieczne. Próbując ustalić o co biega rozmawiałem z kilkoma osobami, z którymi komunikacja byla możliwa i wszyscy wskazali że brak dostępu do wody = niebezpieczeństwo. W parku masz wodę i toaletę, jak to spać w krzakach na dziko? To niebezpieczne :-). Hmmm. W parku też nie jest najbezpieczniej, o czym dowiemy się z rana…

JL79
07.08.2017, 13:52
Sieczyta. Dobrze piszesz:Thumbs_Up:

Emek
07.08.2017, 18:33
Rankiem po wypiciu ogromnej ilości bezalkoholowych browarów natura wygania mnie z namiotu i każe udać się do toalety. To dobry kawałek od naszych namiotów ale idę twardo, nie będę robił wiochy i lał pod drzewo. Niestety okazuje się, że nie mam innego wyjścia, toalety są pozamykane. Sprawdzam też damską dla pewności ale też zamknięta na głucho. No więc zostają krzaczory. Wracam na bazę i mijam się z Michałem, którego informuję że klop nie rabotajet.
Jest wcześnie, Filip śpi więc wyciągamy kuchenkę coby zagotować wodę na herbatę i szykujemy sobie śniadanie. Gasną światła w parku mimo że wcale nie wzeszło jeszcze słońce. Jest ciemno więc działamy w świetle czołówek. Pyszna makrela z puchy poprawia samopoczucie, herbatka rozgrzewa i jest git. Dziś mamy w planie dojechać do Szusztar po drodze zaliczając największy ziggurat na świecie - Czogha Zanbil. Mamy więc do zrobienia ok 450 km. W sumie niewiele ale kilometry w Iranie nawija nam się opornie i ciężko. Czas pomału się zbierać zanim słońce będzie wysoko i gorąco będzie nie do zniesienia. Budzimy Filipa i pomału zaczynamy zwijać majdan i pakować się na motocykle. Chwilę wcześniej przypałętał się do nas jakiś bezdomny i coś tam mamrotał po persku ale jak tylko zauważył to koleś , który przejeżdżał obok autem zatrzymał się, wysiadł z auta i przegonił intruza.
Wkrótce okazuje się że Filipowi brakuje torby. Jak to nie ma? - pytam. Leżała na trawie a potem Filip wciągnął ją do namiotu. Teraz w namiocie jej nie ma. Kuwa, zajumali???? Kto, jak? Z namiotu? Może gdzieś leży, może pies jakiś wytargał, różne pomysły chodzą nam po głowie.
OK. Co tam było? Okazuje się że w zasadzie nic - buty, narzędzia, zapasowe części do moto i zapas soczewek jednorazowych brodatego na cały wyjazd. Ma okulary więc spokojnie się ogarnie. Ruszamy w teren rozejrzeć się czy jakaś menda nie porzuciła torby lub uznała że część betów jej się nie przyda i leżą gdzieś w krzakach. Niestety bez efektu. Czas ucieka i Filip decyduje że ruszamy. Buty można kupić, a soczewki ogarniemy później. Chodzą nam po głowie myśli coby zgłosić to na Policję i może dojadą złodzieja ale czas goni i jak pomyśleliśmy ile czasu zajmie nam samo wytłumaczenie Irańczykom o co nam biega. Rezygnujemy.
Jesteśmy w Kermanszah oczywiście. To mnie się.wali w bani i wymyślam nazwy nieistniejących miejscówek ;).
CBosHJfDAqk
Ruszamy zatem w drogę. Przed odjazdem jeszcze raz objeżdżamy cały park w nadziei że torba gdzieś jednak leży. Ni uja. Gonimy więc.
Mamy zamiar dobić się do autostrady i tam trochę podgonić niestety gubimy się i jak się okazuje zrobiliśmy ponad 50 km nie w tym kierunku. Gorąc piana na ryju. Jesteśmy wkurzeni tą pomyłką. Tracimy ponad godzinę. W końcu docieramy z powrotem do punktu niemal startowego i walimy do hajłeja.
Przed nami autostrada irańska i chcemy na nią wskoczyć i zobaczyć jak wygląda i jak się nią leci. Zaczyna się jednak dopiero w Chorramabad gdzie mamy ok 200 km dojazdówki. Idzie jednak dość szybko i w końcu dojeżdżamy do bramek. Wszyscy płacą więc ustawiamy się grzecznie w kolejce jednak po podjechaniu do szlabanu koleś macha nam tylko z uśmiechem na ustach wskazując ręką drogę. Zaaaapierr$%laaaammy. No tu już nic nas nie trzyma. Żadnych miast, śpiących policjantów tylko droga. Naginamy szybko i sprawnie ale słońce pali niemiłosiernie i przydałaby się chwila oddechu. Autostrada ma jedynie ok 150 km ale nie jest tak idealnie jakbyśmy się tego spodziewali po drodze tej klasy. Pomijam fakt że miejscami dość mocno wieje.
http://i.imgur.com/HnvN3My.jpg
http://i.imgur.com/B3smAxL.jpg
http://i.imgur.com/QOe5GB8.jpg
Przy drodze chodzą zwierzęta, jest sporo zjazdów szutrowych z których wypadają kolesie na motorkach. Innymi słowy trzeba uważać. Podczas jednego z postojów Brodaty zauważa słusznie że dołem płynie rzeczka i może byśmy tak skorzystali z chłodzenia cieczą i zjechali gdzieś na boczek i do rzeki. Pierwsza próba nieudana, strome urwiste brzegi, nijak tam podjechać a zajście na dół będzie skutkować stromym podejściem, odpuszczamy. Kolejny zjazd i bingo stajemy pod wiaduktem autostrady mając obok strumień (trudno to nazwać rzeką, bez problemu idzie to przeskoczyć).
http://i.imgur.com/JcaD8fT.jpg
http://i.imgur.com/c61acxf.jpg
Woda chłodna i dobrze nam zrobiła ta kąpiel, choć na krótko. Lecimy więc dalej, zgłodnieliśmy i zatrzymujemy się w knajpie na posiłek. Tym razem czaimy się chwilę pod lokalem, bowiem cały czas ktoś wchodzi i wychodzi. Ludzie wynoszą mnóstwo pakunków z jedzeniem. Włazimy jednak. Bierzemy menu , z którego oczywiście ni uja nie kumamy więc chwilę debatujemy. Jednak za moment wjeżdża na stół micha z zupą i talerze. Nie wiemy o co biega bo nie zamawialiśmy nic. Może uznali nas za bezdomnych czy co i mają dla takich przygotowane żarcie. To oczywiście żart ale byliśmy nieco zaskoczeni. W każdym razie zupa jest z pęczaku czy podobnych ziaren . Jest lekko gęsta, smaczna i bardzo sycąca. Popychamy mięsiwem z ryżem i jesteśmy gotowi do dalszej drogi. Gnamy cały czas na południe i chyba w związku z tym słońce jakby porusza się szybciej.

Do Czogha Zanbil jeszcze kawałek więc zbieramy się w sobie i lecimy. Droga jest niezła i wkrótce dojeżdżamy do czegoś w rodzaju postu. Posterunek, szlaban i tyle. Nic nie sprawdzają więc mijamy go i lecimy dalej. Krajobraz mało ciekawy lecz jest trochę zielono bowiem jesteśmy w dolinie rzeki Dez. Wokół pola uprawne, które ustępują w piaskowym wzniesieniom, w miarę zbliżania się do celu naszej podróży. Wreszcie zjeżdżamy z drogi i mamy kawałem dojazdówki z bardziej głównej trasy. Wkrótce naszym oczom ukazuje się dość spory parking i widać już obiekt, który chcieliśmy zobaczyć. Co ciekawe pytałem w Kermanszach przewodnika, którego poznaliśmy w parku i nie miał on zielonego pojęcia o czym mówię. Dopiero jak pokazaliśmy mu w necie coś tam zaczaił ale że największa taka budowla znajduje się właśnie w Iranie to już nie miał bladego pojęcia.
Zatrzymujemy się przed budynkiem, w którym golą bilety aby móc podejść pod sam obiekt. Nie są wcale tanie. Coś koło 20 złociszy na nasze co w Iranie jest kwotą skandaliczną. Bardzo często zdarzało się że z 500 000 riali nie mogli nam wydać reszty (oprócz stacji paliw), więc 600 000 za 3 bilety to kupa forsy skoro pełny zbiornik paliwa kosztuje ok 180 000 (10 000 za litr). Innymi słowy koszt zwiedzenia tego przybytku=pełny bak=porządny obiad więc sami oceńcie. Proszę kolesi co sprzedają bilety aby zwrócili uwagę na nasze motocykle, gdyż jest gorąco a nie chce nam się zabierać rzeczy z motocykli a to kawałek drogi. Niby niedaleko ale po co to dźwigać. Mówią że OK, nie ma problemu więc zostawiamy wszystko, biorę tylko kamerkę i aparat i gonimy.
Sam ziggurat zrobił jednak na mnie wrażenie. Mimo, że zwiedzanie uważam za czasu marnowanie i wolę plener, góry, rzekę, jezioro, łotewer to uważam że ta miejscówka jest warta zobaczenia i zapłacenia 20 złociszy. Obiekt jest spory. Ma ok 100x100 metrów. Słońce szybko spadało o nie mieliśmy czasu na czytanie informacji więc zrobiłem im foty aby poczytać później.
No i wygląda to tak.
http://i.imgur.com/vcBCswB.jpg
http://i.imgur.com/Ss2Q2Pd.jpg
http://i.imgur.com/mat5CXm.jpg
http://i.imgur.com/SYYyvG1.jpg
http://i.imgur.com/0yjqCDX.jpg
http://i.imgur.com/FYl7rEF.jpg
http://i.imgur.com/2Zu8rBG.jpg
http://i.imgur.com/oPXhxNg.jpg
http://i.imgur.com/1KjLuTU.jpg
http://i.imgur.com/DBn2wvo.jpg
http://i.imgur.com/z3Wkd7B.jpg
http://i.imgur.com/RCwqHlY.jpg
http://i.imgur.com/LMRm9NC.jpg
No fajne toto. W promieniach zachodzącego słońca naprawdę mi się podobało.
http://i.imgur.com/XLxvQjd.jpg

Niestety musimy naginać choć nawet przyszło mi do głowy coby rozbić sobie tutaj namiot ale brak wody, brak żarcia i chęć dojechania do Szusztar studzą mój zapał. Wracamy więc do motocykli i ruszamy w kierunku miasta. To niedaleko jakieś 50 kilosów. Dość szybko dolatujemy do miasta prawie pustą drogą. Przebijamy się przez most na rzece i zatrzymujemy się aby obczaić gdzie tutaj jakiś park coby zanocować i coś zjeść. Pomijam już celowo w relacji co się dzieje jak zatrzymamy się w mieście i tym razem nie jest wcale inaczej. Otacza nas tłum tubylców na motorkach i klasyczne foty, gadka i tak dalej. Prosimy więc ich o wskazanie jakiegoś parku gdzie możemy rozbić nasze namioty na tyle blisko centrum coby blisko było jakieś pożywienie i sklepy. Oczywiście już mamy kilkunastu przewodników, którzy prowadzą nas przez miasto skutecznie tamując ruch aut tak aby nikt w nas nie wjechał. Zjeżdżamy kawałek w prawo i jesteśmy przy parku. Jawi się fajnie. Spokojny , sporo zieleni i miejsc do biwakowania. Jest zamykany i dozorowany. Niestety okazuje się że dozorowany jest nie bez powodu. To park wyłącznie dla kobiet i mężczyznom wstęp wzbroniony. Nic z tego. Musimy poszukać drugiego. Walę z innej beczki , czy może jest jakiś park przy posterunku policji to zostawimy tam motki (jak wspominał Ofca) i pójdziemy na miasto. Okazuje się, że jest i to sąsiaduje z posterunkiem. Zajebiście. Wbijamy się do parku, stawiamy maszyny, rozbieramy się i rozpoczynamy procedury rozbijania obozu.
http://i.imgur.com/lLlxsmF.jpg
http://i.imgur.com/OF6CYED.jpg
To co się zaczęło dziać w tym momencie jak i wydarzenia, które miały miejsce w nocy sprawiły, że był to nasz trzeci i ostatni biwak w Iranie. Tłum był po prostu gigantyczny. Nie kilka czy kilkadziesiąt osób. Po prostu "ludziów jak mrówków". Dramat. Obsiedli nas jak komary w ruskiej tajdze. Trwało to ze 3 godziny, do momentu jak poszliśmy spać. Namioty rozbiliśmy po trójkącie tak aby pomiędzy nimi stworzyć sobie miejsce do siedzenia i nikt tu nie właził. Nie ma szans. Non stop ktoś wyciągał ręce i szarpał nas coby powiedzieć heloł mister i trzasnąć ci w oczy fleszem z lampy telefony robiąc fotkę. Na motocyklach siedziało naraz po 4-5 kolesi aż zacząłem meić obawy, czy kosa wytrzyma lub Filipowy KAT stojąc na centralce przewróci się raniąc dzieciaki. Koszmar. Zostawiamy z Michałem Brodatego i idziemy odsapnąć chwilę od tłumu i zrobić zakupy na kolację i ewentualnie śniadanie. W samym mieście dość uroczo ale ruch bardzo duży i strach przejść przez ulicę mimo tego że są światla na skrzyżowaniu. Kupujemy potrzebne rzeczy i wracamy do obozu w parku. Niewiele się zmieniło. Może oprócz tego że większość linek mocujących namiot jest powyrywana razem ze śledziami i muszę na nowo stawiać domek. Dalej dziki, oszalały z ciekawości tłum. Nic fajnego i przyjemnego. To raczej gigantyczny nachalny napad. Zacząłem czuć się niepewnie a już na pewno niekomfortowo i źle. Filip choć też wkurwiony jakoś radzi sobie z tymi zaczepkami ale ja już mam nerwa i to sporego. Mam ochotę stanąć i krzyknąć - wypi#$%alać! No cóż, nic takiego nie będzie miało miejsca. Oddalam się więc na kilkanaście metrów w stronę ulicy i budki z jakimś żarciem. Spotykam policjanta. Wskazuję mu nasze namioty i na migi pytam czy tak jest OK, czy możemy tu zostać. Dla pewności pokazuję tłumacza z perskiego, którego jest w stanie sam przeczytać gdyby mój przekaz był niejasny. Potwierdza że jest gitara. OK. Nie mam ochoty tam wracać ale jesteśmy zmęczeni i śpiący. W końcu wracam i próbujemy złapać choć odrobinę prywatności. Pijemy browary bezalko i wreszcie decydujemy, że zabezpieczamy cały towar w namiotach i walimy w kimę. Może się w końcu odwalą i pójdą sobie. Wbijam do namiotu, zatyczki w uszy i tylko jeszcze przez chwilę coś słyszę, następnie przychodzi sen. Głęboki, dobry.

Jednak nie na długo. Mijają może 2-3 godziny. Około pierwszej słyszę krzyki nad moim namiotem i wiele rąk szarpie tropikiem. Co jest kuwa. Głosy docierają do mnie jak przez mgłę. W końcu słyszę angielski - łejk ap mister. Łapią mnie obawy, co tu się dzieje. Krzyczę do chłopaków. W końcu odzywa się Michał. OK. Michał jest.
Ubieram się i niepewnie wychylam łeb z namiotu z obawą czy zaraz nie dostanę kopa w ryj. Na szczęście widzę mundurowego więc obawy trochę opadają ale dalej nie wiem o co chodzi. Ludków wokół siła i jeden łamaną angielszczyzną tłumaczy że policja każe nam zwinąć namioty i postawić je na chodniku przed posterunkiem dosłownie kawałek dalej. Poyebało was? Jak ja namiot postawię na betonie. Mój domek nie ma takiej opcji, muszę być na trawie. Gość kumający po angielsku rozmawia z policjantem a ten wskazuje miejscówkę gdzie mamy się przenieść. Na trawę pod płot koło policji. Ja pier… budzą nas w środku nocy aby przenieść wszystkie toboły kawałeczek dalej nie wiadomo po jaki chooy.
W porządku, Michał na nogach, Filipa nie możemy dobudzić. Wstaje wreszcie zaspany, może i dobrze bo nie zaczaił początku akcji.
Przenosimy się niech się odpieprzą wreszcie. Cała operacja zajmuje nam chyba z godzinę. Musimy też.przejechać motocyklami pod drzwi policjantów. Masakra. Kilka kursów noszenia tobołów, tak aby ktoś stale filował żeby nikt nam nic nie zayebał, ponowne rozbijanie namiotów, przeparkowanie motocykli. Kupa straconego snu. W końcu pakuję się do namiotu i próbuję zasnąć. Stres, nerwy, wysyłek fizyczny i psychiczny nie pozwalają mi już na sen tej nocy. Dosypiam może z godzinkę. Czas wstawać.
Tego ranka udało mi się nagrać streszczenie wczorajszego dnia ale uznałem je za zbyt radykalne i postanowiłem nagrać po drugi raz . Oto wersja II (soft).
CaYsj4w9s4k

Emek
07.08.2017, 22:08
Zapomniałem dodać, że tego dnia mieliśmy (znaczy ja miałem) jeszcze dość ciekawą choć niebezpieczną przygodę. Mianowicie jadąc przez jedno z miasteczek obserwowaliśmy zjawisko, które już po tych kilku dniach spędzonych w Iranie kompletnie nam spowszedniało. Mianowicie lecimy sobie przez miasto i ludzie podróżujący wokół nas w autach nagrywają nas telefonami, robią foty etc. Nie dziwi mnie już to ale akcja była taka, że taksówkarz wraz z pasażerem jechali równolegle do mnie a kierowca wyciągnął rękę z telefonem przez okno pasażera i mnie nagrywa.
Tak patrzę a gość skoncentrowany na złapaniu zajebistego ujęcia mojej osoby kompletnie nie kontroluje co dzieje się z pojazdem. Od czasu do czasu lekko korygował tor jazdy aby pozostać na swoim pasie. W pewnym momencie jednak widzę że tak jest zaaferowany nagraniem (podobnie jego pasażer siedzący z tyłu), że zaczyna się niebezpiecznie do mnie zbliżać. Dobrze, że w porę się zorientowałem ale nie było już szans na uniknięcie kontaktu, dałem lekko w palnik i na szczęście walnął mnie w sakwy na tyle. Wydarłem na niego ryja choć pewnie nie usłyszał i poprawiłem z kopa a ten jedynie zaczął bić jakieś pokłony i machać ręką na zgodę. Kuwa, w takim ruchu gdybym się wywalił to na 99% ktoś Zamyadem jadący za mną rozjechałby mnie jak żabę.
A Zamyad wygląda tak.
http://i.imgur.com/y2HxAGE.jpg
99% półciężarówek w Iranie to właśnie Zamyady - to coś co zapierdziela dość szybko, nie hamuje i z reguły jest załadowane 3 razy bardziej niż wskazuje logika.
To tak dla potomności, ludziska uważajta bo zapatrzeni na kosmitów (jakimi dla Irańczyków niewątpliwie jesteśmy) robią głupoty za kółkiem (choć generalnie uważam ich za świetnych kierowców) co może skończyć się tragicznie i to raczej nie dla nich ;).
Dodatkowo, wyjątkowo wkurzająca cecha irańskiego kierowcy to wielokrotne wyprzedzanie i zwalnianie tak aby zrobić milion zdjęć z różnych perspektyw. Nie znajduję innego wytłumaczenia a zdarzało się jechać po 100 i więcej kilometrów i ten sam pojazd wyprzedzał nas i był przez nas wyprzedzany dziesiątki razy.

ofca234
08.08.2017, 14:01
macie jakieś ładniejsze motocykle i mordy ciekawsze - to jedyne wytłumaczenie na to, że mnie aż tak bardzo nie atakowali. ;)

z drugiej strony, ja tylko raz spałem tak "w parku" - to był.dobry strzał akurat bo dostałem i śniadanie i możliwość.skorzystania z prysznica.. inne noclegi był w mniej lub bardziej formalnych "kempingach".

Emek
08.08.2017, 14:50
W Kermanszah ludzie byli mili, sympatyczni i otwarci. Tutaj w większości (bo były wyjątki) mieliśmy do czynienia a nachalnym, wręcz chamskim tłumem. W Iranie zauważyłem, że podejście ludzi zmienia się wraz z prowincją. W takim portowym Bushehr praktycznie nikt się nami nie interesował. A jak byliśmy bez motocykli to już zupełnie luz. To samo w Shiraz.

bender42
08.08.2017, 15:17
W Kermanszah ludzie byli mili, sympatyczni i otwarci. Tutaj w większości (bo były wyjątki) mieliśmy do czynienia a nachalnym, wręcz chamskim tłumem. W Iranie zauważyłem, że podejście ludzi zmienia się wraz z prowincją. W takim portowym Bushehr praktycznie nikt się nami nie interesował. A jak byliśmy bez motocykli to już zupełnie luz. To samo w Shiraz.

Prowincja jak prowincja, podejście ludzi zmieniało się dosłownie co postój czyli 100km. Natomiast ich wygląd potrafił się zmieniać co 20km z prawie całkowicie zakrytych ubranych na czarno kobiet po delikatnie zasłonięte włosy i kolorowe odzienie.

W Bushehr mogliśmy poczuć się całkowicie anonimowi w Shiraz natomiast (co było bardzo fajne :D) wzbudzaliśmy głównie zainteresowanie kobiet.

Boże drogi jakie one są śliczne! To w jaki sposób patrzą i się uśmiechają sprawia, że codziennie widzisz kwintesencje piękna :D

Najgorsze jednak, że karta sd na której być może zostały uchwycone zaginęła w akcji :(

Emek
08.08.2017, 21:08
Wstaję wkurwiony na wieczorne i nocne akcje tubylców. Rozglądam się czy czasem nie da się w pobliżu zjeść śniadania ale rozmawiam z chłopakami i postanawiamy że chcemy się jak najszybciej ulotnić z tego miejsca. Ruch zaczyna gęstnieć i obawiamy się, że za chwilę znów otoczy nas dziki tłum. W pośpiechu zwijamy majdan i pakujemy się. na motocykle. Niestety wczoraj nie udało nam się zobaczyć wodnych instalacji, z których słynie to miasto więc postanawiamy ruszyć w tym kierunku a potem wylecieć z miasta i zająć się.śniadaniem. Tak właśnie robimy. Nasz parkowy obóz jest położony w sumie niedaleko ale chwilę kluczymy nie mogąc namierzyć.miejscówki. Wreszcie Filip włącza nawigację w telefonie i trafiamy bez pudła pod tamę.
Schodzimy po schodach w dół ale jest tak wcześnie , że bramy pozwalające zobaczyć to miejsce z dołu i z bliska są pozamykane. Włazimy więc na most, z którego widok jest doskonały.

http://i.imgur.com/po8Os0D.jpg

http://i.imgur.com/IxJdqm2.jpg

http://i.imgur.com/RS3tWr5.jpg

http://i.imgur.com/rlF6c5c.jpg

http://i.imgur.com/NR24dUP.jpg

http://i.imgur.com/1j4QkOe.jpg

Fajnie to wygląda i żałuję, że nie da się zejść na dół zobaczyć tego z bliska. W uproszczeniu to system mostów, młynów, tam i kanałów nawadniających. Naprawdę spoko i warto to zobaczyć.
No ale czas się.posilić bo od wczoraj lecimy na oparach a słońce zaczyna już mocno przygrzewać. Wracamy do motocykli i ruszamy w kierunku wylotu z miasta. Znajdujemy się dość szybko na peryferiach i zatrzymujemy się.przed sklepem, który jest otwarty a kolesie właśnie rozładowują.Zamyada wypchanego pod sufit arbuzami.

http://i.imgur.com/NB6Z13m.jpg

http://i.imgur.com/d7k7AQ7.jpg

Przed sklepem nowiuśki chinol na alusach.

http://i.imgur.com/McZo31J.jpg

Siadamy na progu sklepu i idę kupić coś na śniadanie. Biorę jakieś słodkie bułki, kilka pomidorów na uzupełnienie potasu i kilka innych pierdół. Siedzimy w cieniu i zajadamy nasze śniadanko. Zadziwiająco sielsko i spokojnie w porównaniu z wczorajszym wieczorem. Pomału trzeba się zbierać w dalszą drogę. Dziś chcemy dotrzeć do zatoki perskiej. Po cichu liczę na kąpiel i zmianę klimatu. Zakładam, że nad morzem będzie chociaż wiało i może upał będzie mniej dokuczliwy. Patrzę na moją.oponę z przodu i już po raz kolejny przychodzi mi do głowy plan , że trzeba ją obrócić. TKC jest mocno wyząbkowane, zrobione już sporo a opona nie była nowa jak ruszaliśmy. Jak będzie okazja to się zatrzymamy i spróbuję.namierzyć jakiś zakład wulkanizacyjny.

Postanawiamy też, że całkowicie odpuszczamy drogi główne i poruszamy się tylko lokalnymi, o ile tylko się da. Da się. Jedzie się bardzo ładnie, te gorsze drogi jakością nie ustępują.głównym a nie ma miast i jedzie się zajebiście. Nie spinając się.połykamy kilometry. W miarę zbliżania się.do morza , coraz częściej spotykamy ślady wskazujące na wydobycie ropy i gazu. Pojawiają się te wieże ze szczytów których buchają płomienie. W wielu miejscach ogień pali się po prostu w otworach w ziemi. Są ich dziesiątki. Ciekawe zjawisko ale przez to wszystko powietrze śmierdzi, wszystko jest jakby rozmyte jak powietrze nad rozgrzanym słońcem asfaltem. Krajobraz księżycowy, cokolwiek zielonego to zjawisko. Bardzo ciężko dostrzec również jakiekolwiek dzikie zwierzęta, łącznie z ptactwem. Niepokojące.

http://i.imgur.com/daZY1wz.jpg

http://i.imgur.com/zEeovfs.jpg

http://i.imgur.com/aFcloYT.jpg

Ogólnie dla mnie krajobrazy te i instalacje wydobywcze są bardzo ciekawe. Zatrzymujemy się.robiąc foty choć słońce pali i ciężko oddycha się.tym czymś co wciągamy do płuc.

http://i.imgur.com/l2Yhq3U.jpg

http://i.imgur.com/xYNG0WR.jpg

Droga przebiega bardzo fajnie bowiem jest kręta, raz się wspinamy raz zjeżdżamy w dolinkę. Co chwila jednak raz z jednej raz z drugiej strony mamy takie widoki.

http://i.imgur.com/YvoxDrc.jpg

http://i.imgur.com/F0XWcZk.jpg

Dotychczas lecieliśmy opłotkami wzdłuż instalacji. Wreszcie mamy jakieś miasteczko i stację.paliw. Czas na odpoczynek, moczenie ciuchów i nawadnianie.

http://i.imgur.com/QHwte6l.jpg

http://i.imgur.com/1flSKKz.jpg

http://i.imgur.com/70wuqCi.jpg

Bardzo fajne jest to że w Iranie praktycznie nie da się.kupić.ciepłych napojów. Wszystko jest bardzo zimne a woda to często zamarznięta na kość butelka lodu. Rewelacja na takie klimaty jak tutaj mają. Zaczynam jednak odczuwać że jakby jest gorzej mimo że temperatura nie jest bardzo wysoka. Jedziemy w kierunku morza i wilgotność rośnie. Wolę jak jest sucho. Wilgoć w powietrzu w połączeniu z upałem po prostu wysysa życie.
Ruszamy dalej miasteczkiem i szukamy pomału warsztatu coby przełożyć oponę. Przytrafia mi się.kolejna niebezpieczna sytuacja na tej wyprawie ale tym razem to moja wina. Wlokąc się za ciężarówką w mieście zauważam że skręca w prawo, daję w palnik i w ostatnim momencie zauważam że koleś autem uznał że duża wywrotka robi mu przysłonę i wyjechał z prawej strony skręcając w lewo. Na szczęście w porę mnie zauważył i dał po hamplach bo mój manewr wymijający nie miałby szans powodzenia. Prędkość za duża, dystans to auta niewielki czas na reakcję.niemal zerowy. Z fartem udaje mi się wywinąć ale w gaciach kisiel. Jedziemy dalej i zatrzymuję.się.przy warsztacie gdzie kilku kolesi coś.tam dłubie przy aucie. Podchodzę i pokazuję o co mi chodzi. Tłumaczę, że chcę obrócić.oponę aby równomiernie się ścierała. Koleś patrzy ogląda i niby mnie rozumie ale uparcie twierdzi że jest OK. Cwaniak spojrzał na markery kierunku wybite na TKC. OK. Wiem, że jest dobrze ale ma być źle pod prąd. Trudno się dogadać. Niby kumają ale niezbyt są skłonni podjąć się.roboty.

Nagle za plecami słyszę, że ktoś płynnym angielskim wita się z nami i pyta czy nie może pomóc. Okazuje się.że to Jakub irański wolontariusz zajmujący się uzależnieniami wsród młodzieży. To ten pierwszy z prawej.

http://i.imgur.com/ZI0hF8z.jpg

Git. Tłumaczę o co mi chodzi i wiem że się rozumiemy. Jakub gada coś po persku z chłopakami z warsztatu i wraca do nas ze słowami - Zapraszam na kawę. Kuwa! O co chodzi? My tu musimy jechać , motocykl zrobić jaka kawa? Nie ma czasu. Jakub nie zwracając uwagi na moją gadkę mówi, że mój problem został już załatwiony a teraz czas na kawę. Zgłupiałem. Może lepiej walnąć kawę? Przy kawie tłumaczy nam że sprawę się.załatwi ale nie tutaj. Napijmy się a potem ogarniemy problem z oponą. Walimy więc kawę a następnie jedziemy za Jakubem do innego warsztatu. Jakub tłumaczy a ja mówię że będę pomagał. Wyjmuję.narzędzia, podnosimy motocykl. Zdejmuję.koło a resztą zajmuje się.już nasz nowy mechanik.

http://i.imgur.com/VC7BXqF.jpg

Załatwiamy sprawę szybko i bezboleśnie i oczywiście za free gdyż właściciel warsztatu nalega żeby nawet nie mówić o jakichkolwiek pieniądzach. Dziękuję mu serdecznie. Wymiana telefonów z Jakubem, który oczywiście oferuje pomoc w każdej sytuacji i jak się.okazało później kilkakrotnie korzystaliśmy z tej opcji.

http://i.imgur.com/Wyc7eh0.jpg

Lecimy zatem dalej w kierunku Bushehr. Krajobraz się.zmienia, pomalutku zbliżamy się.bo miasta. Dolatujemy w końcu i zatrzymujemy się.na przedmieściach aby ogarnąć temat noclegu. Zależy nam aby nie wbijać się w miasto ale znaleźć lokal na przedmieściach tak aby łatwo jutro się.wybić znów na trasę bez konieczności wjazdu do centrum. Znajdujemy hotel ok 8 km od centrum i parkujemy motocykle. Idziemy zagadać o ceny i dostępność. Wszystko git, to w zasadzie motel z centralnym wejściem i dostępem do pokoi bezpośrednio z podwórza. Koszt ok 200 złociszy za święty spokój, wygodne łóżka, klimę, TV, śniadanie w cenie. Bezcenne.
Logujemy się.do pokoi i nosząc toboły zaczepia mnie młodziutka Iranka wraz z ojcem i chyba jej narzeczonym. Ostrzega aby niczego nie zostawiać na motocyklach bo w nocy nam mogą zayebać. Tłumaczy że nic nam nie grozi ale kradzieże są bardzo powszechnie i trzeba dobytku pilnować. Skąd my to znamy?
Dla pewności idę to recepcji i ustalam że motocykli ktoś ma pilnować. Koleś coś.tam gada z cieciem, który już.poczuł się.najważniejszy na świecie bowiem nakazał nam ustawić.motocykle dokładnie w taki sposób, który zapewniał mu bezproblemowy widok i oświetlenie na pojazdy w nocy. Zdejmujemy śmierdzące ciuchy bo prać i suszyć nie było jak przez ostatnie 3 dni. Pranie, suszenie, prysznic, zimny browar i decyzja - idziemy na miasto. W recepcji zamawiam taksówkę i pytam od razu ile taki kurs wyniesie. Do miasta i z powrotem 100000 riali. Kuwa 10 pln. Zajebiście. Bierzemy. Za 15 minut podjeżdża nasz kierowca. Mówi po angielsku i jest tak wesoły że sprawia wrażenie ujaranego. Pyta po co my tu przyjechaliśmy. Na co odpowiadamy - just for fun. Eksplozja śmiechu jaka wtedy się wydarzyła spowodowała że brechtaliśmy się.wszyscy tak że brzuch mnie nawalał następne 2 dni. Nie wiem co kolesia tak rozbawiło ale śmiał się do rozpuku. Zawiózł nas do centrum miasta gdzie rozpoczęliśmy eksplorację. W mieście może i wzbudzaliśmy jakieś zainteresowanie ale stonowane. Ludzie się witali, pozdrawiali ale w granicach kultury i dobrego smaku. Miasto fajne, kolorowe, bazary pachnące przyprawami i świeżymi owocami. Super po prostu. Masa budek z street foodem. Oczywiście musieliśmy spróbować ale z fast foodem nie ma to wiele wspólnego. To raczej slow food. Brodaty wpierniczał falafele a my z Michałem coś co się.nazywało bonderi - buła z podsmażanymi warzywami, pomidorami i czymś tam jeszcze , pikantne i smaczne. Ciekawskie kobiety widząc 3 europejczyków w środku maluteńkiego lokalu wbiły się.i wspólnie czekaliśmy chyba z pół godziny na żarcie. Miło i sympatycznie.

http://i.imgur.com/A91AL4v.jpg

http://i.imgur.com/5tfovEX.jpg

http://i.imgur.com/JoXjB4R.jpg

http://i.imgur.com/4oWVYjY.jpg

http://i.imgur.com/hHLV4pG.jpg

http://i.imgur.com/W5pZfHa.jpg

http://i.imgur.com/jdIrgu8.jpg

http://i.imgur.com/Fo9GIvQ.jpg

http://i.imgur.com/1BzKuLq.jpg

http://i.imgur.com/93L7AKe.jpg

http://i.imgur.com/JM87YLw.jpg

http://i.imgur.com/GGJFqMm.jpg

http://i.imgur.com/HzzFfdI.jpg

http://i.imgur.com/WSVm8ym.jpg

http://i.imgur.com/yPRhlHd.jpg

Pojedliśmy, poszwędaliśmy się po mieście, zakupy porobione więc czas wracać na bazę. Filip jeszcze kupuje okulary przeciwsłoneczne i dzwonimy do naszego drajwera coby nas odwiózł na bazę. Czekamy chwilę ale w końcu pojawia się w tym samym miejscu w którym nas zostawił. Stajla za kierą ma takiego, że natychmiast rzucamy się do zapinania pasów w tym jego pudełku. Jedziemy po mieście i obserwujemy to co się.tam dzieje. Pełny luz i zabawa. Zapakowane dziewczynami i chłopakami auta jeżdżą jak wściekłe. Dym palonej trawki bucha ledwo uchylonymi oknami, muza nadupca na maksa. No jest wesoło.

Filip rzuca do naszego kierowcy czy może da się.tu zorganizować jakiś alkohol. Oczywiście a gdzie chcemy pić w lokalu czy w samochodzie? Zdziwienie nas dopada ale gość zjeżdża na pobocze bierze komórkę i wydzwania gdzieś krótko rozmawiając. No da się ale niestety za późno. Gdybyśmy powiedzieli o tym jak jechaliśmy do miasta o bez problemu teraz już za późno. Wracamy więc na bazę wśród latających na gumie piździków. Nie do wiary. Jak ogląda się takie rzeczy na YT to można uznać że ktoś to robi dla potrzeb filmiku czy po prostu dla szpanu. Tam kolesie latają dla fanu pomiędzy autami na kole a kolesi na motku jest dwóch lub trzech (często). Jaja normalnie. Super wycieczka do miasta i fajne doznania. Wracamy na bazę, dziękujemy naszemu kierowcy , dyszka w łapę i walimy do hotelowego baru po bezalkoholowe. Czas się kimnąć.

bender42
09.08.2017, 08:51
Dodam jeszcze, że w drodze do Bushehr miałem pierwszą niebezpieczną sytuację.związaną z brakiem soczewek.

Przez kradzież torby musiałem zmienić okulary przeciwsłoneczne na korekcyjne. Jadąc przez gorące pustkowie nagle cholewa wie dlaczego oczy zaczęły mi łzawić a łzy te paliły, dosłownie paliły. Po 5 sekundach czułem ogromny ból i byłem totalnie ślepy. Na czuja z zamkniętymi oczami zjechałem na pobocze i zastanawiałem się czy przygodę zakończę o białej lasce. Na szczęście po 5 minutach przeszło, wyjebałem okulary korekcyjne do torby i wziąłem przeciwsłoneczne. Jednak słaby wzrok na pustej drodze jest mniej niebezpieczny niż nagłe oślepienie. Sytuacja potem jeszcze się powtórzyła raz czy dwa ale już świadomy tego co będzie od razu pałzowałem.

Generalnie okularów przeciwsłonecznych na południu Iranu należy używać przez cały dzień. Kolory otoczenia i siła słońca sprawiają, że oczy dostają wybitnie po dupie.

radiolog
09.08.2017, 08:59
Reakcja spojówek na nadmiar UV, u mnie podobny problem, ale nie jestem w stanie wytrzymać w soczewka hej cały dzień, wybrałem alternatywę, czyli okulary sportowe z fotochromami i wkładkę korekcyjną

Nynek
09.08.2017, 13:58
U mnie sprawdza się blenda przyciemniana z normalnymi okularami.

Gończy
10.08.2017, 14:11
Fajna przygoda. Człowiek czuje jakby gonił z wami. Czekam na dalszy ciąg sprawozdania.
Pozdrawiam.

Qter
10.08.2017, 15:03
super wyjazd! czekam na cd

PZDR

Qter

honda_honda
10.08.2017, 17:47
Reakcja spojówek na nadmiar UV, u mnie podobny problem, ale nie jestem w stanie wytrzymać w soczewka hej cały dzień, wybrałem alternatywę, czyli okulary sportowe z fotochromami i wkładkę korekcyjną
To nie jest reakcja na UV a wysychanie spojówek i rogówki podczas jazdy w gorące dni.
Trzeba na każdym możliwym postoju stosować sztuczne łzy i problem nie wystąpi.

Emek
10.08.2017, 21:49
Wrzucam trochę ruchomych obrazków z Bushehr i proszę bez szydery, że tak mi się nazwy miejscowości majtają. Kompletnie nie mam do tego pamięci tym bardziej, że Irańczycy wymawiają je całkiem inaczej niż jest to opisane na mapach.
BjpNBTsxy_c

szafura
12.08.2017, 22:15
Petarda, muszę tam pojechać :)

henry
19.08.2017, 17:57
Emek, czy Wy to już wróciliście ... bo nie zauważyłem ?

Emek
19.08.2017, 18:00
Jeszcze się jedzie Heniu ;)

wojtekk
19.08.2017, 20:34
Czeka się. Czyta(łoby)się!

Emek
19.08.2017, 21:02
Przerwa urlopowa ;)

Emek
22.08.2017, 18:07
No to jeszcze kilka obrazków z Bushehr od strony zatoki.
ChvU64n2bDE

Emek
22.08.2017, 20:10
Wstałem i rozejrzałem się po okolicy co mieliście okazję zobaczyć na filmikach. Zatoka lekko syfiasta i początkowy plan zakładający kąpiel oddalam na inny termin i miejsce.
Widok z naszego pokoju na zatokę i parking hotelowy prezentuje się.tak.
http://i.imgur.com/TEVfMzY.jpg
Wracam na bazę bowiem nadeszła pora na poranną strawę. Jako że mamy obiekt to śniadanie jest w cenie. Udajemy się więc do restauracji gdzie serwują śniadanie w formie szwedzkiego bufetu. Doopoy to nie urywa. Trochę ogórków i pomidorów, jajecznica, dżemy z marchewki i ser. To w zasadzie tyle. Śniadania mają w większości nędzne i polecieć na tym długo się.nie da. Napychamy więc żołądki czym się da i ile się da aby pociągnąć jak najdalej. Plan mamy ambitny ale mało realny czyli Bander Abbas. Ponad 700 km więc z góry zakładam, że się nie uda w tych warunkach mając także na uwagę porę, o której wyruszymy. Pakujemy więc toboły już w totalnym upale, który wysysa każdą wilgoć z naszych organizmów. Ciuchy poprane i posuszone tak że mamy w końcu pełny zakres garderoby do dyspozycji. Co z tego jak zanim udaje mi się przytroczyć wszystko do motocykli jestem kompletnie zlany potem, mokry i klejący. Wilgoć bijąca od zatoki przemieszana z palącym słońcem powoduje że ciężko się oddycha a oddychając bardziej odczuwam jakbym pił powietrze. Jest gęste i ciężkie. Niemiło. Założyliśmy że lokalizacja naszego hotelu jest zajebista i szybko i łatwo wydostaniemy się z miasta. Nic bardziej błędnego gdyż nawigacja Michała pcha nas w kierunku centrum. Znów na samym starcie tracimy z 40 minut na opuszczenie Bushehr, korki, ogromny ruch i żar buchający znad rozgrzanego asfaltu powodują że ledwie ruszamy a już trzeba się zatrzymać na uzupełnienie płynów ustrojowych. Taka karma.
Chcemy przejechać drogę do Bander Abbas wzdłuż wybrzeża tak abyśmy mogli podziwiać widoki. Niestety nic z tego. Wzdłuż większości naszej trasy od strony zatoki znajdują się.instalacje wydobywcze ciągnące się kilometrami. Mają chłopaki rozmach. To nie byle jakaś tam przetwórnia ropy. Teren jest wręcz gigantyczny. Płonące wieże znajdują się.po obu stronach naszej trasy ale większa część instalacji jest od strony morza. Nie chcę strzelać ale z niewielkimi przerwami na jakąś mieścinę to szacuję, że instalacje ciągną się na odcinku ok 100 km. Teren ogromny.
http://i.imgur.com/I2NHWv1.jpg

http://i.imgur.com/Q1BlC0L.jpg

http://i.imgur.com/wx7aJvJ.jpg
Smród spalonej ropy drażni nozdrza, powietrze jest tak rozpalone że widać nieostro. Lubię takie przemysłowe instalacje i w pewnym momencie zgapiam się i zjeżdżamy z trasy wprost na wjazd na teren obiektów. Oczywiście rondo jak często w Iranie i nawrotka. Przy okazji łapiemy chwilę na odsapnięcie i załatwienie potrzeb podstawowych. Znalezienie kawałka cienia jest praktycznie niemożliwe. Mam wrażenie jakbyśmy nagle znaleźli się w bazie na nieznanej planecie, gdzie pracują ekipy kolonizatorów. Droga za to znakomita, jedzie się fajnie za wyjątkiem smrodu spalenizny, który powoli zaczyna powodować ból głowy. Mimo wszystko kilometry nawijamy powoli. Dzisiejszy dzień mogę śmiało nazwać dniem drogi.

Jazda, nawadnianie, żarcie, jazda i tak w kółko aż do wieczora.
Jemy w większym miasteczku w knajpie, którą nazwałbym ekskluzywną. Bardzo elegancka obsługa oraz wystrój wnętrz. Zapłaciliśmy jednak praktycznie tyle samo co w zwykłym przydrożnym barze.

http://i.imgur.com/BP5xCnE.jpg

http://i.imgur.com/JPOzx6L.jpg

Oddalamy się w reszcie od smrodzących instalacji. Krajobraz dalej księżycowy lecz jakby ciekawszy. Fajne formacje skalne, widoczność się poprawia. Stajemy po drodze i walimy kilka fotek.

Miszka oczywiście znajduje kawałek cienia.

http://i.imgur.com/xLPhkYk.jpg

http://i.imgur.com/y5blryH.jpg

http://i.imgur.com/wcEUPWY.jpg

http://i.imgur.com/naf3muU.jpg

http://i.imgur.com/XxDnILR.jpg

http://i.imgur.com/o48dL4c.jpg

http://i.imgur.com/aAJgdy8.jpg


Późnym popołudniem wjeżdżamy do mieściny pod nazwą Bandar Lengeh bowiem zgodnie z przewidywaniami nie ma opcji abyśmy dotarli do Bander Abbas. Musielibyśmy gonić jeszcze około 160 km. Niby niewiele ale byliśmy tak wyrypani że zgodnie postanowiliśmy że zostajemy tutaj na noc. Hotel znaleźliśmy na maps me. Ma dumną nazwę Diplomat i znajduje się tutaj
https://www.google.pl/maps/dir/Bandar+Lengeh,+Hormozgan,+Iran/بزرگراه+کنگان-سیراف،+Bushehr+Province,+Iran%E2%80%AD/@26.6083524,53.250222,174415m/data=!3m1!1e3!4m14!4m13!1m5!1m1!1s0x3e5831fa9c39d6 e5:0x6e0357400b1cc10!2m2!1d54.888679!2d26.5627867! 1m5!1m1!1s0x3e4daecd341945a3:0x322cf750c5b31e7e!2m 2!1d52.1365736!2d27.7734371!3e0

Obiekt oferuje fantastyczny widok na zatokę oraz górującą nad taflą wody platformę wiertniczą.

http://i.imgur.com/dKVcKJm.jpg


Parkujemy motocykle tuż przed budynkiem i wbijamy do środka i oczywiście nikt nie kuma po ludzku ale jako tako udaje nam się dogadać.

http://i.imgur.com/29IRw20.jpg

http://i.imgur.com/h1FBWy3.jpg

Mają wolne pokoje więc bierzemy trójkę, która okazuje się czwórką w formie tramwaju. Wygodnie i komfortowo. Koszt ok 80 pln za głowę ze śniadaniem.


http://i.imgur.com/UBwtyEY.jpg

http://i.imgur.com/Trlx8fE.jpg

Jest już późno ale Filippo spragniony wrażeń dyma jeszcze na miasto po „browce”. Spijamy więc część w hotelu zagryzając jakimiś chipsami. Michał szybko odpada bo browce irańskie naprawdę są mocne a my z Brodatym lecimy na miasto a w zasadzie to przed hotel. Jest już ciemno ale na terenie naszego obejścia ruch jak w centrum miasta. Mają takie małe zadaszone kolorowe budki, z których większość jest zajęta przez mężczyzn ale są również kobiety siedzące dwójkami. Wszyscy jarają sziszę więc i nam się zachciało. Lecimy więc do baru zlokalizowanego na końcu placu i zamawiamy również. Ogromny wybór opcji smakowych. Filip wybiera bodaj zielone jabłuszko, kasują nas dyszkę. Za chwilę rozpalona maszyna trafia na nasz stolik i spokojnie dopijamy piwka zagryzając sziszą. Jest przyjemnie ciepło i duchota gdzieś zniknęła. Fale wolą o nabrzeże. Dzisiejszy dzień był totalnie bezpłciowy. Dość nudna droga, księżycowe krajobrazy, palące słońce i smród spalin. Cieszę się, że już się skończył. Jutro już wylądujemy na Queshm. Rozmawiamy jeszcze z Filipem planując naszą bazę wypadową na wyspie. Decydujemy, że wybór Celofana był słuszny bowiem kwatery, którymi dysponuje Asad są położone w dobrym miejscu do ataku praktycznie każdego miejsca na Queshm. Chcemy zostać tam 2-3 dni. Zobaczymy jak sprawy się ułożą. Nie ma co na zaś planować. Walimy w kimę

henry
22.08.2017, 22:06
No, wreszcie jedziemy dalej, chociaż ... upał straszny, tzn ... niestraszny

bender42
22.08.2017, 22:53
Muszę dodać, że w Iranie bardzo popularne jest "piwo" z naszego podwórka czyli Cornelius robiony przez Sulimara

Emek
22.08.2017, 23:02
Nie przesadzaj z tym "bardzo popularne". Raz się udało kupić :D.
http://i.imgur.com/diwn2v4.jpg

zbyszek
23.08.2017, 08:43
Po takim trunku to pewno ciężko wstać rano :D
Emek, jadymy dalej:Thumbs_Up:

bender42
23.08.2017, 09:32
Emek nie raz, poza tym w sklepie widziałem dość często w różnych wariacjach smakowych :D

wojtekk
23.08.2017, 10:34
A tak w tle to wkładki laktacyjne, do powiększania biustu, torebeczka któregoś z Panów? :)

CeloFan
23.08.2017, 11:55
Ta platforma wiertnicza w 2014 pływała sobie w innym miejscu. Zaholowano ją do Kataru na serwis ale się spięła i ... przydryfowała tu gdzie jest teraz.
Takiej platformie też się podróżowanie marzy :D

Emek
23.08.2017, 13:06
A tak w tle to wkładki laktacyjne, do powiększania biustu, torebeczka któregoś z Panów? :)
Zatyczka od pudełka z chipsów.:D

Emek
24.08.2017, 16:07
z0OymR7j2hE

Emek
27.08.2017, 12:50
Rano wstaję i idę połaziorować wokół hotelu. Z zaciekawieniem obserwuję zjawisko zwane odpływem. Nigdy wcześniej nie widziałem na żywca jak to wygląda. Wczoraj siedząc z Filipem na brzegu zatoki i paląc sziszę fale waliły o strome nabrzeże i wypluwały w górę strugi wody. Dziś rano morze jest ładny kawałek dalej. Patrzę na odkryte dno, które wygląda dość błotniście. Schodzę po schodkach i niepewnie stawiam pierwszy krok na dnie. Wydaje mi się.że zaraz się zapadnę po kolano ale dno jest twarde jak beton. Coś jak mokry piaskowiec. Wokół w niewielkich kałużach śmigają kraby i małe rybki. Idę dość daleko i cały czas twardo. W oddali widzę chłopaków z łodzią, którzy coś tam działają na pograniczu wody. Powietrze jest okropne. Zaduch taki że z trudem wciągam je do płuc. Nie da się oddychać. Postanawiam schować się.gdzieś w cień bo tutaj mimo że nie ma jeszcze siódmej jest okropnie. Śniadanie dopiero za godzinę, więc szwędam się.jeszcze chwilę wkoło hotelu. Idę sprawdzić czy z motocyklami wszystko w porządku. Wszystko OK, stoją i nikt nic nie zawinął. Przy motocyklu stoi mały Peugeot, do którego ładuje toboły starszy już wiekiem Irańczyk. Witam mnie doskonałą angielszczyzną i zaczynamy rozmawiać. Okazuje się, że koleś jest biologiem. Zajmuje się.ochroną.przyrody w Iranie. Mówię mu że lecimy do Bander Abbas coby złapać prom na Queshm, na co koleś odpowiada mi, że nie ma takiej potrzeby. Prom jest dużo bliżej i nie ma potrzeby jechać 160 km do Abbas. Wyciągam mapę i pokazuje mi gdzie dokładnie znajduje się.przeprawa. Okazuje się że facet też tam leci i jest osobą, która wiele lat temu zabiegała o to aby utworzyć rezerwat przyrody na wyspie. Nie wiem czy to prawda ale facet poważny, rzeczowy i niezwykle wręcz kulturalny. Pogadaliśmy chwilę bowiem zapytałem go z jakiego powodu nie widziałem w Iranie praktycznie żadnych dzikich zwierząt za wyjątkiem ptaków. Ze smutkiem zeznał, że większość została wybita lub wyginęła ze względu na zagarnięcie przez ludzi siedzib naturalnych. Przykre to. Rozstajemy się w końcu życząc sobie wzajemnie powodzenia. Czas na śniadanie. Byle jakie jak wszystkie dotychczasowe w hotelach w Iranie. Pakujemy toboły i ruszamy na prom. Jest zajebiście bowiem jak mamy tak blisko spędzimy na wyspie więcej czasu. Szybko dolatujemy do miasteczka, w którym znajduje się.przeprawa. Port znajduje się tutaj.
https://www.google.pl/maps/place/26°58'31.4%22N+55°44'53.5%22E/@26.975391,55.7460103,868m/data=!3m2!1e3!4b1!4m5!3m4!1s0x0:0x0!8m2!3d26.97539 1!4d55.748199
Podjeżdżamy pod okienko. Jednak koleś zauważając nas każe nam jechać do jakiegoś budynku, gdyż tam dokonuje się.odprawy. Dymamy więc dalej do budyneczku i próbujemy ustalić.o co kaman. Trochę.czeski film, nie wiadomo o co chodzi. Wreszcie biorą nasze paszporty coś tam wpisują i oddają z powrotem. Wracamy więc do okienka znajdującego się.przed wjazdem. Gość widząc nas każe po prostu jechać bezpośrednio do promu. Zatrzymujemy się jeszcze raz gdzie też chyba ktoś nam w paszport zagląda i wreszcie podjeżdżamy pod prom. Oczywiście nie zapłaciliśmy nic. Fajowo.

http://i.imgur.com/wpnlvrp.jpg

Byłoby fajowo, gdyby nie żar lejący się.z nieba. Po prostu płyną po mnie strugi potu. Jest nieprzyjemnie gorąco i koszmarnie duszno. Wreszcie wciskają nas na prom. Ja z Michałem wciśnięci jesteśmy gdzieś pomiędzy samochody w totalnym upale. Brodatego zapakowali z boku i już zdążył się schować na końcu statku w cieniu. Dołączamy więc bowiem na słońcu żyć się.nie da.
Na promie folklor. Koleś chce od nas jakieś bilety, których nie mamy ale w końcu odpuszcza i mamy okazję poobserwować co się.dzieje wokół.

http://i.imgur.com/XJjMfhD.jpg

http://i.imgur.com/iHMJZIq.jpg

http://i.imgur.com/ZfKAaOV.jpg

Prom płynie chwilę, może 20-25 minut. W każdym razie dobrze że krótko bo już marzyłem aby ruszyć bo takiej pogody jeszcze nie mieliśmy. Było upalnie nawet sporo cieplej ale sucho. Tutaj mamy wilgotno i jest przeyebane.
Wreszcie zjeżdżamy na wyspę i w te pędy znajdujemy kosmicznie wyglądające ale praktycznie prawie opuszczone centrum handlowe. W środku jest jednak przyjemnie chłodno. Zdejmuję co tylko się da, kupujemy zimne napoje i jakąś zagrychę i spędzamy tam chyba z 40 minut. Nie do wiary. Po głowie krążą mi myśli że długo to tutaj nie da się funkcjonować w ciągu dnia. Dramat. Wreszcie ruszamy dalej tankując po drodze nasze motocykle. Do bazy Assada jest kilkadziesiąt kilometrów. Niewiele ale po drodze mijamy wiele anglojęzycznych brązowych tablic z opisami atrakcji. Postanawiamy nie marnować czasu tylko od razu jak będzie jakiś znak to lecimy w tym kierunku zobaczyć na miejscu co to. No to pierwszy trafia nam się.las mangrowy. Walimy więc na lewo jak wskazuje drogowskaz i lecimy jakieś 2 km.

http://i.imgur.com/6V3WCTF.jpg

http://i.imgur.com/b9sKf1N.jpg

http://i.imgur.com/we0ZtTv.jpg

http://i.imgur.com/JXQ6T63.jpg

http://i.imgur.com/WwEElhW.jpg

http://i.imgur.com/7flAMYC.jpg

http://i.imgur.com/tgFTJUO.jpg

http://i.imgur.com/wNB3Onn.jpg

Jest bardzo ładnie. Można polatać sobie łódeczką wsród tych krzaczorów. Woda ma niesamowicie turkusowy kolor. Zdjęcia nie oddają tego co widziały tam nasze oczy. Zachwyt w końcu zostaje przyćmiony przez koszmarny upał. Lecimy więc dalej w kierunku bazy Assada. Po drodze mijamy zjazd w lewo do wąwozu Chahkouh Valley. Odpuszczamy jednak zjazd bowiem do bazy mamy zaledwie kilka kilometrów a czas spędzony w tych warunkach po prostu nas wykończył. Wreszcie widzimy zjazd i tablicę Assad Homestay czy jakoś tak. Oczywiście nie trafiamy prawidłowo ale po chwili znajdujemy właściwy budynek. Przed nami duża metalowa brama wjazdowa. Walimy pięściami ale nikt nie otwiera. Na posesji obok Filip widzi ludzi i podchodzi do nich z zapytaniem czy to na pewno tutaj i trafiliśmy właściwie. Tubylcy potwierdzają i mówią coby walnąć kamieniem bo nie słyszą a na bank ktoś w domu jest. OK. Rzucamy więc kamyczkiem w bramę ale dalej nic. Widząc nasze zmagania z materią wreszcie jeden z nich podchodzi , bierze w łapę spory kamsztor i napier#$la nim w metalową bramę. Wreszcie jest efekt. Brama się otwiera i naszym oczom ukazuje się kobieta oraz dziewczynka może 12 letnia. Mała płynnie mówiąca po angielsku ustala o co nam biega, dzwonią do Assada i rozmawiają po persku. Wolne miejscówki są. Dostajemy norę z materacami na glebie, obok prysznic i kibel. Na szczęście jest klima ale warunki są po prostu spartańskie. Koszt ok 70 ziko za dniówkę z pełnym wyżywieniem. Pasi. Zostajemy. Marzę aby zrzucić z siebie ciężkie ciuchy a przede wszystkim buty co też natychmiast czynię. Podobnie jak chłopaki.
http://i.imgur.com/iBtmsUv.jpg
Baza jest w głębi tam gdzie zielone drzewa.

http://i.imgur.com/klJwUQx.jpg

I nasza norka.

http://i.imgur.com/dDuIx9H.jpg

http://i.imgur.com/B3q8U3h.jpg

Ogarniamy się trochę.i postanawiamy rozejrzeć się.troszkę po wiosce. Żar jaki leje się.z nieba jest koszmarny. Byłem już w miejscach gorących ale tutaj to po prostu szczyt. Decydujemy się jednak iść zobaczyć morze choć rozum podpowiada aby jednak zostać na bazie. Nie mamy jednak wody i sklep też by się przydał. Ruszamy więc w teren. Niemal zero zieleni i prawie bezludnie. Wszyscy siedzą w domach.

http://i.imgur.com/4svvVS8.jpg

http://i.imgur.com/1BQ4vsL.jpg

Kogoś tam jednak widać.

http://i.imgur.com/GOZ6dHM.jpg

http://i.imgur.com/I9oWqVy.jpg

Posiadanie pięknej metalowej bramy lub furtki jest tutaj ważne.

http://i.imgur.com/in03dah.jpg

http://i.imgur.com/YWezuMD.jpg


A każdy kawałek cienia jest na wagę złota.

http://i.imgur.com/zto4KyN.jpg

Trafiamy w końcu nad morze i obserwujemy że woda odpłynęła. STateczki stoją na piachu po którym śmigają te skaczące rybki (nie wiem jak się nazywają), które znam tylko z telewizji. Pozostałości po opróżnianiu sieci walają się wszędzie. Syf, muł i błoto.

http://i.imgur.com/yLyGNJ5.jpg

http://i.imgur.com/4nF6e2m.jpg

http://i.imgur.com/6CFvcqh.jpg

http://i.imgur.com/LZL1Non.jpg

http://i.imgur.com/NG9FqGC.jpg

W końcu po przechadzce lądujemy w pobliskim sklepie gdzie się nawadniamy i wrzucamy po chłodzącym lodzie. Nie ma sensu dłużej tu zostawać wracamy więc do pokoju. Szybka kąpiel i nasza gospodyni zaprasza nas na lunch. Pakujemy się do środka domu Assada i z zaciekawieniem obserwuję jak jest wewnątrz gdyż z wierzchu wygląda jak stara zapyziała rudera. Wnętrze totalnie nie przystaje do widoku z zewnątrz. Obszerna kuchnia z ogromną lodówką gdzie gospodyni pichci jakieś danie dla nas. Salon z centralnym punktem gdzie zamiast okna jest klimatyzator. Płaski telewizor i komputer. Normalnie jak w każdym innym domu na świecie.

http://i.imgur.com/uIo9m8i.jpg

Dostajemy informację, że na obiad ma być ryba. Najpierw jednak przed nami ląduje miska z jakąś cieczą. Łycha jest więc zakładam że to zupa i zaczynam wpierniczać. reflektuję się jednak że młoda patrzy na mnie dziwnie więc dopytuję czy to aby na pewno jest zupa, całkiem smaczna zresztą. Okazuje się że jednak nie a w miseczce znajduje się sos do dania głównego czyli rykbki. Czekam więc cierpliwie aż wjedzie danie główne. Ryba jest przepyszna. Ryż wymieszany z tym sosem i rybą smakuje obłędnie choć samo danie jako posiłek jest raczej skromne. Wielka micha ryżu i maleńki kawałek mięsa. Szybko kończymy jeść i wracamy do naszej bazy. Pojawia się też sam Assad z kołnierzem ortopedycznym na szyi. Świetnie mówi po angielsku i dogadujemy się bez najmniejszych problemów. Pokazuje ciekawe miejsca na mapie i sugeruje nam gdzie koniecznie powinniśmy pojechać a co możemy odpuścić. Plaża jest po drugiej stronie wyspy bo tutaj jest błotniście o czym zdążyliśmy się już przekonać. W pobliżu jest wąwóz ale Assad od razu przestrzega że tutaj takie leszcze jak my możemy funkcjonować od rana do południa a potem od godziny 16.30 do wieczora bowiem wilgotność i temperatura nas zabiją. OK. W takim razie wracamy do naszej dziupli i w zasadzie natychmiast zasypiamy. Jesteśmy wykończeni.

http://i.imgur.com/uUCgdBZ.jpg

Śpimy dość długo i jak się obudziliśmy słońce zaczyna pomału chować się za horyzontem. Postanawiamy nie że nie zmarnujemy reszty dnia tylko walniemy do pobliskiego wąwozu. Ponoć jest kosmiczny a Assad mówi że godzinka nam wystarczy na obejście tego miejsca a jak chcemy robić foty to dwie godziny. Wsiadamy więc na motocykle nie bawiąc się w stosowanie odzieży, kasków i obuwia tylko wzorem tubylców jedziemy. Brodaty w związku z tym, że wcześniej buchnęli mu torbę w której miał buty zapitala w klapkach. Do wąwozu mamy ok 8-9 km więc za moment jesteśmy na miejscu. Parkujemy a koleś stojący w zaparkowanym aucie gorąco namawia nas na to abyśmy tam wjechali. Jak to daleko? 300 metrów. Idziemy z buta. I dobrze bowiem jazda byłaby trochę wymagająca ze względu na duże głazy a brak odpowiedniego obuwia i strojów mógłby w razie gleby skończyć.się kiepsko.

Wbijamy więc do Chahkoukh i naszym oczom ukazują się.niesamowicie niesamowite formacje skalne. jest trochę turystów ale tłumów nie ma.

Niech obrazy mówią za siebie bo mnie dech zaparło choć początek nie był obiecujący.

http://i.imgur.com/jstH6xt.jpg

http://i.imgur.com/gW9fKQv.jpg

http://i.imgur.com/KXCcUIp.jpg

http://i.imgur.com/oaBvEna.jpg

http://i.imgur.com/6RgfU9Z.jpg

http://i.imgur.com/QRd9qP8.jpg

http://i.imgur.com/cNjADC7.jpg

http://i.imgur.com/f05GX2I.jpg

Im dalej tym ciekawiej.

http://i.imgur.com/NMaZLDb.jpg

http://i.imgur.com/8Pv7rx6.jpg

W małych oczkach wodnych owady się.nawadniają.

http://i.imgur.com/N8CdHgp.jpg

http://i.imgur.com/GqxY4A2.jpg

http://i.imgur.com/vr3ZWZl.jpg

http://i.imgur.com/aC2dV9O.jpg

http://i.imgur.com/JsbDjk5.jpg

http://i.imgur.com/DQtaFlr.jpg

http://i.imgur.com/sW28txj.jpg

http://i.imgur.com/gIhl9nj.jpg

http://i.imgur.com/C1EvTnn.jpg

Ścieżka się zwęża i leci stromo pod górę więc Brodaty jako sklapkowany nie ma szans podejść. Zostawiamy go na dole a ja i Michał pakujemy się.w górę ile się.da.

http://i.imgur.com/tPcriWz.jpg

http://i.imgur.com/IUiyE8C.jpg

Włazimy dość wysoko ale wkrótce szlak się.kończy więc wracamy na dół.

http://i.imgur.com/68meKpk.jpg

To pęknięcie powstało wskutek trzęsienia ziemi i jama miała głębokość ponad 10 metrów. Aktualnie jest częściowo zasypana.

http://i.imgur.com/rzQ1q0A.jpg

http://i.imgur.com/dRG5Xei.jpg

http://i.imgur.com/Bamwt8N.jpg

http://i.imgur.com/9q6Tu6s.jpg

Ogólnie zajebista miejscówka. Można się schować przed palącym słońcem. Jest kilka studni gdzie na sznurach wiszą wycięte bańki po oleju. Można czerpać wodę aby się.schłodzić. Lokalesi ją nawet pili więc pewnie jest czysta. bardzo przyjemnie zakończenie dnia. Gdyby ktoś się wybierał polecam pełne buty. Jest ślisko, bowiem na skałach zalega pył a ścieżka miejscami wbija się wysoko. Łażenie tam w klapkach jest po prostu niebezpieczne.

Wracamy z powrotem do bazy po drodze nabywając baterię browców i jakieś pierdoły na zagrychę. Dzionek kończymy patrząc w rozgwieżdżone niebo ponad naszymi głowami. Wieczorami jest nawet przyjemnie. Nasza lampa zrobiona z podświetlonego Rotopaxa robi klimat i jest zajefajnie. Oczywiście mamy jeszcze kolację i cudowną cynamonową herbatę, którą przygotowały kobiety Assada.

Jest fantastycznie.


http://i.imgur.com/lfZh18t.jpg

http://i.imgur.com/DhQKIiN.jpg

Późnym wieczorem kładziemy się do spania. Klima włączona można spać. Plan na jutro - południowa strona wyspy. Latanie po plażach i takie tam.

Jac
27.08.2017, 13:52
Pięknie!

misiak
27.08.2017, 22:21
Wąwóz -Kosmos :dizzy:

Emek
30.08.2017, 17:45
Pobudka dziś następuje dość wcześnie gdyż naszym celem jest odwiedzenie południa wyspy. W nocy okazało się że do dziupli obok naszej nory została zakwaterowana dwójka Belgów. Para podróżuje po Iranie i w nocy przylecieli na Queshm. Assad odebrał ich z lotniska i dowiózł na swoją bazę. Śniadanie jemy więc w dużym pokoju na podłodze w towarzystwie nowo poznanych ludzi. Rozmawiamy i okazuje się że podróżują po większych aglomeracjach a na wyspę przylecieli z Shiraz. Polecają nam przy okazji hotel w tym mieście. Okazuje się że w przyszłości zdobyte dziś informacje wykorzystamy ku naszemu zadowoleniu. Śniadanie walimy na szybko po czym wskakujemy na motocykle i udajemy się na południe. Wyjeżdżając z posesji Assad, który otwierał nam bramę słysząc dźwięk silnika KTMa Filipa poważnie zaniepokojony zwraca mu uwagę, że jego motocykl jest chyba zepsuty bo silnik pracuje jakby nie było w nim oleju. Mamy niezłą polewę z Michałem z tego faktu bo jak się okazuje nawet nienawykli do dużych motocykli Irańczycy obiektywnie potrafią stwierdzić, że z Katem coś jest nie tak :D.
Ruszamy w dobrych humorach. Mamy kilkadziesiąt kilometrów do celu, którym jest solne jezioro. Droga po czarnym leci nam bardzo sprawnie i wreszcie trafiamy na długo wyczekiwane szuterki. Leci się znakomicie a jedynym uciążliwym zjawiskiem jest pył , który wzniecają nasze motocykle i o ile jazda na pozycji nr 2 jeszcze jest OK bowiem można wybrać do jazdy drugą.część drogi to ostatni ma już przeyebane i musi wciągać w płuca podnoszony przez motocykle pył. Zatrzymujemy się przy pierwszej okazji bowiem zbliżyliśmy się do zatoki i można w końcu pyknąć jakąś focie i wypłukać z ust kurz co też czynimy.

http://i.imgur.com/rgKcxJd.jpg

Ruszamy znowu ale po chwili czeka nas kolejny postój przy słonym jeziorze. Włazimy na jego „powierzchnię”, która ma konsystencję.betonu i jest twarda jak cholera. Próbuję kopiąc z buta w wystające kawałki soli odłamać dla młodego choć kawałek ale nie jest to proste. W końcu jednak udaje się i pakuję w kieszeń kawał soli. Krajobrazy powalają. Wszędzie widać słone nacieki, jezioro soli a po drugiej stronie Zatoka Perska.

http://i.imgur.com/JDRN3Rk.jpg

http://i.imgur.com/quZmu2D.jpg

http://i.imgur.com/AFfA9DR.jpg

http://i.imgur.com/G410WaE.jpg

Spędzamy trochę czasu łaziorując po jeziorze ale słońce daje już mocno w kość choć nie ma chyba nawet dziewiątej. Postanawiamy ruszyć dalej w kierunku solnych jaskiń. To kilka kilometrów dalej na wschód. Lecimy zatem. Podjeżdżamy pod zabudowania znajdujące się po lewej stronie drogi ale jakby nikogo nie było. Myśleliśmy, że może jest jakaś opłata za wjazd ale skoro nikt się nie pojawił zmierzamy drogą prowadzącą w głąb po wyjeżdżonych śladach. Kilkaset metrów dalej zatrzymujemy się w miejscu, które chyba spełnia rolę parkingu. Dość spory plac wokół którego znajduje się kilka miejscówek jakby stworzonych do odpoczynku. Posiadają bowiem płaskie zadaszenia i choć dają niewiele cienia to i tak lepiej niż stać w słońcu. Dalszą drogę pokonujemy z buta. Za rogiem wylania się widoczna w głębi jaskinia obok, której znajduje się wypływ solanki z wnętrza ziemi.

http://i.imgur.com/cNpi9Cf.jpg

http://i.imgur.com/c3ME3Qy.jpg

http://i.imgur.com/WWSEgNU.jpg

http://i.imgur.com/gNrLVVd.jpg

http://i.imgur.com/kj67ceX.jpg

http://i.imgur.com/rjGXpTb.jpg

Ziejąca czernią jama nie zachęca do wejścia do środka ale atakujemy. NIestety od razu okazuje się że w środku ciemno jak w doopie a nie zabraliśmy czołówek. Znaczy ja i Filip nie zabraliśmy a przezorny jak zwykle Michał jest przygotowany na wszystko więc wbijamy się w głąb tej czeluści.

http://i.imgur.com/sPdVTVB.jpg

http://i.imgur.com/IWZ7huo.jpg

Wejście od środka wygląda tak.

http://i.imgur.com/MxTaYda.jpg

Solne nacieki są niemal wszędzie a dołem sączy się solanka.

http://i.imgur.com/5ZeX643.jpg

http://i.imgur.com/olBPiWc.jpg

Jest potwornie duszno. Pot się z nas leje przy najmniejszym wysiłku.

http://i.imgur.com/ArIm2Eh.jpg

http://i.imgur.com/GdPvUgw.jpg

Jaskinia jest dość długa a droga na początku łatwa okazuje się coraz trudniejsza. Ciężko idzie się we trójkę przy jednej lampce więc postanawiamy że zostajemy z Filipem a Michał idzie sam w głąb spenetrować wnętrze do końca.

http://i.imgur.com/skgKuYe.jpg

http://i.imgur.com/DK367LS.jpg

Michał wbija się dość daleko tak , że praktycznie go nie słychać. Po chwili jednak wraca z informacją że dotarł do końca i nie da się przejść dalej chyba że się czołgając. Jak się okazało później tego dnia o czym poinformowali nas nasi belgijscy znajomi należało się jednak przeczołgać i dalej znajdowała się ponoć jakaś duża komnata. Nam jednak z lenistwa oraz z braku światła nie udało się do niej dotrzeć.
I tak ten krótki spacer niemal wyssał z nas życie. Upał potworny przemieszany z gęstym powietrzem. Wracamy więc z powrotem na powierzchnię.

http://i.imgur.com/DvT0Apz.jpg

Idę jeszcze zobaczyć tuż obok wylewającą się spod skał solankę oraz wchodzę na małe wzniesienie znajdujące się niedaleko aby sprawdzić czy czasem za nim nie znajduje się coś ciekawego. Nic tam jednak nie ma oprócz śladów załatwiania potrzeb fizjologicznych przez osoby odwiedzające to miejsce. Ledwo żywi wracamy więc do motocykli. Siadamy obok w zacienionej miejscówce i uzupełniamy płyny bowiem pot zalewa oczy i jest po prostu okropnie.
W tym momencie Brodaty nerwowo szukający czegoś po kieszeniach melduje, że chyba zgubił dokumenty. Robimy więc szybkie dochodzenie, które jednak donikąd nie prowadzi. Filip twierdzi że kwity miał w kieszeni bo pamięta dokładnie że uwierały go podczas jazdy a teraz ich brakuje. Zlewamy jednak temat sprawdzając że z kieszeni tak gruby zestaw raczej nie mógł wylecieć. Dochodzimy do wniosku , że zgubienie dokumentów to fantazja i na pewno zostawił je w domu bo wczoraj dawaliśmy paszporty Assadowi i pewnie mu nie oddał irańskim zwyczajem trzymając do końca pobytu. Nie ma co marudzić zapierdzielamy do ostatniego punktu dzisjejszego ranka czyli długo wyczekiwanego zapierdzielania po plaży i kąpieli w zatoce.

Wracamy więc do głównego traktu z myślą że dokumenty są z pewnością na bazie, choć Filip ma wyraźnie nietęgą minę. W razie draki brak wszystkiego - dowód rejestracyjny, CPD i paszport. Brak kwitów tutaj to kibel. Jesteśmy jednak dobrej myśli i kierujemy się na drugą stronę głównej drogi skąd widać zjazd w kierunku morza.
Po drodze trafia się jeszcze rzeka soli.

http://i.imgur.com/1yyhB1V.jpg

Dojeżdżamy po twardym ale nagle robi się miękko i kopny piach powala Brodatego na glebę.

http://i.imgur.com/LDDZLPq.jpg

Michał przedziera się dzielnie do plaży a ja jako że przystanąłem koło zglebionego Filipa trochę się zakopuję ale przy pomocy sprawnego operowania manetką i pomagając sobie nogami przedzieram się również i parkuję na twardym piachu tuż obok Michałowej Tenery. Wspólnie wracamy wykopać Filipa z piachu i pomóc mu do nas dołączyć. Pierwszym wyzwaniem okazało się samo wywalenie KATa na bok bo Fil tak odkręcił że 150 kucy w 1190 wyryło taką dziurę że tylne koło było praktycznie w całości schowane. Wreszcie przewracamy tego słonia na bok i udaje nam się wspólnymi siłami odsunąć go od dziury i postawić do pionu. Filip na koń i pomalutku udało się go wypchać z kopnego piasku do miejsca gdzie pojawiła się roślinność dając lepszą przyczepność. Za moment KAT parkuje tuż obok naszych maszyn ale jesteśmy wykończeni i zlani potem. Szybka decyzja - do wody. Chłodzenie cieczą jest najlepsze.

http://i.imgur.com/oaBRg7g.jpg

http://i.imgur.com/jUlxPZe.jpg

http://i.imgur.com/HXaSr5j.jpg

http://i.imgur.com/gHnR8cG.jpg

http://i.imgur.com/FYsxT7D.jpg

http://i.imgur.com/GD6wJOM.jpg

Pakujemy się do wody, która jest okropnie wręcz słona. Oczywiście ja w takich sytuacjach zawsze mam pecha więc najpierw trafiam nogą na ostre kamienie rozcinając łydkę a następnie kładąc się do wody zapierniczam plecami o coś co również prowadzi do zranienia. Obie rany mimo, że nie są głębokie dość mocno krwawią a Brodaty przypomina nam że w tych wodach pływają rekiny. Pozostajemy więc na dość płytkiej wodzie tak aby ewentualnie z daleka dostrzec nadciągające bestie. Nic takiego się jednak nie dzieje. Woda jest jak zupa ale przy tym skwarze lejącym się z nieba jest cudownie wręcz chłodna. Moczymy więc dupy w wodzie dobry kawał czasu ale trzeba spadać bo mieliśmy polatać po plaży a zamiast tego siedzimy w morzu. Niechętnie opuszczamy wodę i pomału zaczynamy pakować się w zbroje i mundury na brzegu. Dostrzegam jakiś ruch na brzegu i po głębszej analizie dociera do mnie że ten ruch jest płynny i ciągły. Co jest kurcze? Lecę więc w kierunku gdzie blisko dostrzegam ruch i gonię kraba , który migiem chowa się do swojej nory przed którą góruje wieża z wykopanego z dna jamy piachu. Tych krabów jest mnóstwo ale są zajeszybkie. Nie sposób żadnego złapać i tylko oczy na słupkach widniejące w głębi jamy wskazują, że coś tam siedzi. Dosyć ciekawe. Trzeba jednak ruszać bo za chwilę wyparujemy. Nasze zapasy płynów są na wyczerpaniu, tylko w Rotopaxie zostało trochę wody ale to niewiele. Ruszamy więc plażą tuż przy krawędzi wody tam gdzie w miarę twardo i lecimy. Jedzie się zajebiście. Pierwszy raz latałem po plaży i to bardzo fajne. Muszę to powtórzyć. Jedziemy tak kilka kilosów ale w końcu naszą drogę blokują skały. Dalej pojechać się nie da. Widzę przed sobą Michała jak tuż przed skałami musiał zwolnić i jego Tenerka natychmiast zapadła się głęboko w piachu. Nie chcąc iść w jego ślady, próbuję jakoś nawrócić ale zamknięcie gazu powoduje że i Afra też grzęźnie w piachu. Nie chcę ryć dziury coby na tej patelni się nie zayebać wykopywaniem więc Afra od razu ląduje na glebę, odwracamy motocykl i przy pomocy chłopaków daję w palnik i uciekam. Wiem, że nie będę w stanie im pomóc ale muszę wyjechać bo tak będziemy się na zmianę wygrzebywać. Ogień do przodu i przy ok 80 km/h jedzie się bez problemów. Dostrzegam wyjazd za kawałek i zmierzam właśnie ku niemu. Docieram do wyjazdu pakując się w kopny piach ale siłą rozpędu dobijam do twardego. Zatrzymuję się i lecę z powrotem na plażę wskazać chłopakom wyjazd. Ja pier#$lę ale są daleko. Ledwie ich widać jak walczą ze sprzętem. Wreszcie się udaje i widzę że Michał leci a za nim pogania Filip na Kacie. Wskazuję Michałowi drogę i wpada on na twarde parkując tuż koło mnie. Brodaty tyle farta nie załapał i znów KAT zakopuje się w piachu. Na szczęście tuż obok i nie trzeba do niego dymać. Wracamy do głównego traktu. Jesteśmy wykończeni, spoceni jak świnie i bez wody. Trzeba spadać na bazę. Mamy ok 40 km i marę aby jak najszybciej znaleźć się w naszej norze i odpalić klimę. Wracamy dość szybko bo każdy z nas jest wykończony. Podczas walki z piachem, kąpieli w morzu totalnie umknęło mi to , że Filip prawdopodobnie zgubił kwity. Wpadamy na bazę i natychmiast pozbywamy się wszystkiego co mamy na sobie. Padamy na pysk na materacach, odpalamy klimę, nawadniamy się. Brodaty w tym czasie przeczesuje wszystko. Dołączamy do poszukiwań przekopując wszystkie rzeczy jakie znajdują się w pomieszczeniu. Niestety dokumentów nie ma. Może zostały u Assada w domu? Sprawdzamy i tą opcję ale i tutaj doopa. Kuwa. Wracamy i przeczesujemy wszystko punkt po punkcie. Na samą myśl że mam się znów ubrać jest mi słabo. Wyjścia nie ma. Zabieram moją czołówkę bo zakładam, że musimy spenetrować jaskinię. Wyjeżdżamy w teren dzieląc się na grupy. Ja zapitalam w najdalsze miejsce pełnym ogniem a chłopaki jadą wolniej próbując sprawdzać czy kwity nie leżą gdzieś przy drodze. Zostawiam ich i lecę a po drodze kotłuje się.mnóstwo myśli. Co będzie jak się.nie znajdą? Co wtedy zrobimy? Mijam naszą drogę jadąc duuużo za szybko. Zakładam, że jaskinia i jezioro solne są na odludziu i może nikt tam nie dotarł więc należy się spieszyć. MIjam jezioro bo Filip zauważył brak dokumentów koło jaskini i postanawiam ją najpierw przeczesać. Docieram do zabudowań, które wcześniej były puste. teraz widzę zaparkowane obok dwa motorki i kolesia, który macha coś do mnie. Zatrzymuję się mówiąc po angielsku , że już tu byłem i muszę sprawdzić czy dokumenty nie zostały w jaskini. Nic nie kuma tylko wali coś po ichniemu więc zlewam go i jadę do jaskini. Zatrzymuję się, parkuję i już mam dymać w jej kierunku jak słyszę że koleś jedzie za mną na tym swoim piździku i macha coś łapami. Co jest kuwa? Czekam więc na niego i z tego jego bełkotu łowię słowo „passport”. No, robi się ciekawie, gość chyba coś wie. Znalazłeś? Wyciąga telefon, mamrocząc Assad i pokazuje na komórkę. No komóry do Assada nie mam , w ogóle nie mam telefonu ze sobą. Koleś w końcu wykręca jakiś.numer kiwając mi dłonią i wskazując to na telefon to na mnie. Wykręca jakiś numer rozmawia z kimś chwilę i oddaje mi słuchawkę, w której słyszę dobrze mi znany głos Assada. Okazuje się, że ten koleś znalazł dokumenty Filipa przy jeziorze solnym, skumał, że obcokrajowców gości Assad więc zadzwonił do niego a że akurat Assad jechał z Belgami tuż za nami to spotkali się.i oddał mu dokumenty Filipa. Assad pojechał za nami po śladach ale jak wlecieliśmy na plażę i cieliśmy po piachu musiał odpuścić i wrócili z powrotem. Ma wszystkie kwity więc wszystko w porządku. Zbieram się z powrotem i wspólnie z lokalnym jedziemy do domków na wjeździe. Zatrzymujemy się i gadamy i koleś powtarza „tip, tip”. No kuwa tip ci się.należy jak psu kość kolego, a Brodaty to po nogach powinien cię.całować. W tym momencie widzę jak leci Michał. Podjeżdża i naradzamy się wspólnie ile mu odpalić. Uznajemy że 50 dyszek będzie OK. Nooooooo, dużo lepiej niż OK bo koleś nas prawie zaczął całować. Zadowolony był bardzo. Dodam, że to u nich musi być.sporo forsy bo mało kto ma wydać z pół bańki i Iranie. Wracamy, dziękując naszemu a w zasadzie filipowemu wybawcy. Brodatego spotykamy kawałek dalej. Oznajmiamy nowiny. Kamień z serca. Uratowany. Więcej szczęścia niż rozumu. Wracamy na bazę z ulgą. Na bazie oczywiście spotykamy Assada, który oddaje dokumenty. Jest wszystko na szczęście. Ńa deser dostajemy zjebę od Assada za zgubienie dokumentów to raz, za opuszczenie obiektu bez wyłączenia klimy to dwa i za zapchany kibel to trzy. Jako że za dwa pierwsze nam się.należało choć opuszczaliśmy norę w pośpiechu i w nerwach to do zapchanego kibla ni uja się.nie przyznajemy. To wina Belgów.
Cała akcja finalnie kończy się.bardzo dobrze. teraz czas na posiłek i odpoczynek. Lecimy na obiad ale niestety za cholerę nie pamiętam co jedliśmy. Palące słońce i stres spowodowały , że to co działo się potem pamiętam jak przez mgłę. W każdym razie klasycznie walnęliśmy w kimę z tym, że zależało nam aby wstać wcześnie bowiem w naszych planach było na popołudnie wiele punktów. Mieliśmy zaliczyć delfiny, które można obserwować ale Assad zeznał że teraz ich nie ma więc odpuściliśmy. Ruszamy więc w kolejny punkt programu czyli plażę, gdzie można zobaczyć żółwie. Gonimy więc i wkrótce docieramy do miejsca gdzie niby mają być. Niestety koleś opiekujący się.miejscówką mówi, że żółwi nie ma bo odpłynęły. Faktycznie plaże puste natomiast obok plaży jest coś w rodzaju ogrodzonego terenu i jest tam kilka żółwi ale to coś w rodzaju wylęgarni czy coś takiego. Trudno to określić bowiem nie daje rady dogadać się. z tubylcem.
W każdym razie kolejna atrakcja okazuje się.klapą. Ruszamy więc dalej do Doliny Gwiazd czyli Stars Valley. Nie mogę się.nadziwić.jak szybko spada tutaj słońce. Mamy trochę.dnia do południa natomiast sesja popołudniowa jest szalenie krótka. Dosłownie zaraz robi się.szaro a następnie ciemno. Naginamy więc szybko do dolinki. Dojazd jest asfaltowy a następnie wpadamy na ok 3 kilometrową szutrówkę. Na końcu jest szlaban, który jednak jest otwarty i parking. Walimy jednak dalej dokąd się da i parkujemy tuż przy wlocie do doliny. Z daleka nie robi większego wrażenia ale zdecydowanie zyskuje przy bliższym poznaniu.


http://i.imgur.com/c5qyW6b.jpg

http://i.imgur.com/Io7JPPJ.jpg

http://i.imgur.com/yyYKhMy.jpg

http://i.imgur.com/BKm20wL.jpg

http://i.imgur.com/CmuxRIz.jpg

Dolina w sumie najciekawiej wygląda z góry.

http://i.imgur.com/rgLrWZO.jpg

http://i.imgur.com/zebgBTN.jpg

http://i.imgur.com/ETIPSTj.jpg

http://i.imgur.com/1iK6sCi.jpg

http://i.imgur.com/U86ZNnt.jpg

http://i.imgur.com/fqE5xRD.jpg

http://i.imgur.com/K3nqnOl.jpg

http://i.imgur.com/m6LCtAi.jpg

http://i.imgur.com/pflPLij.jpg

Ścieżki w dolinie są wyznaczone przez kamienie usypane w formie krawędzi drogi. Niestety panuje tutaj lekki chaos tak że w końcu ścieżka się skończyła i musieliśmy złazić po stromych ścianach w dół aby wrócić z powrotem do motocykli. Ruszamy w drogę powrotną. Siadając na motocykle jest już mocno szaro. Lecimy drogą która wiedzie koło lotniska i widać że ruch jest dość spory. Dojazd z doliny do lotniska to ok 40 km a słońce już zaszło. To był moment jak to się.mówi. Dalszą drogę powrotną na bazę pokonujemy już w ciemnościach. Nie jest to zbyt bezpieczne bowiem wiele pojazdów w ogóle nie jest oświetlonych lub jest ale częściowo. należy więc uważać. Po drodze robimy jeszcze zaopatrzenie i wracamy do naszych norek. Na miejscu żona Assada szykuje nam i Belgom kolację. Płaskie cienkie placki pieczone na płaskiej blasze. Robi to na dworze tuż obok nas. Jutro planujemy wyjechać z wyspy a że moje toboły wymagają najwięcej zabiegów czeka mnie jeszcze montaż sakw do stelaży i takie tam prace. Zostawiam więc chłopaków i organizuję się.coby jutro się z tym nie pitolić. Wreszcie mogę odpocząć. Wrzucam kilka placków zapijając cynamonową herbatą i browarami bez alko. Pięknie widać niebo i jasno świecącego Jowisza. W dalszym ciągu jest duszno choć nieco chłodniej. Rozmawiamy też z Belgami którzy opowiadają nam jak byli w Shiraz i jakie to wspaniałe miasto. Jako, że na wyspie żyć się.nie da a nasze zasoby czasowe kurczą się.nieubłaganie postanawiamy zostawić Queshm, dolecieć do Shiraz i tam spędzić.kolejne dwa dni. To niezły plan. Zostawiamy sobie jeszcze na deser czyli jutrzejszy ranek jedną atrakcję i mamy walić.na prom. Do Shiraz mamy ciut ponad 500 km więc jutro po południu bez problemu powinniśmy tam dotrzeć. Zmęczeni walimy w kimę. Nie mogę jednak spać bo duchota jest okrutna i wcale klima w pokoju wiele nie poprawia. W końcu się udaje ale sen jest byle jaki bo morze wypitych browców co chwila każe mi wstawać za potrzebą. Cóż, taki los.

calgon
06.09.2017, 17:24
Pochłonęło mnie...

Emek
06.09.2017, 18:56
Pobudka nie wyszła nam tak jak planowaliśmy i niestety nasz poranny plan zrobienia kolejnych atrakcji na Queshm bierze w łeb już na starcie. Jemy śniadanie przygotowane przez gospodarzy i zbieramy się do wylotu na kontynent. Pakujemy bety na motocykle i już w cholernym słońcu żegnamy się z Assadem i jego rodziną. Trzeba się jeszcze rozliczyć i znów miliony zmieniają właściciela. Chciwie przygląda im się Assadowy kocur.

https://i.imgur.com/0XosLgL.jpg

Lecimy w kierunku portu, gdzie ładujemy się na prom powrotny. Tym razem gdy tylko znaleźliśmy się na nabrzeżu w okolicy promu podchodzi do nas mundurowy, zabiera nasze paszporty i na chwilę gdzieś znika. Po chwili wraca, oddaje dokumenty i ciepliwie oczekujemy na prom. Słońce już daje tak w doopę że odechciewa się wszystkiego. Wreszcie załadunek i cierpliwie czekamy na dopłynięcie do drugiego brzegu. Towarzystwo mamy tym razem naprawdę nieziemskie gdyż młode panie w towarzystwie swoich ojców niezmiernie się nami interesują. Jest ciekawie. Dziewczyny w przeciwieństwie do ich ojców świetnie mówią po angielsku i są mocno zaciekawione naszymi osobami.
Panie noszą daszki o wielkości deski od kibla. Strasznie uważają aby ich skóry nie paliło słońce. Śmiejemy się z tego, bowiem u nas jest kompletnie odwrotnie i widząc jak kobiety dbają tu o własną skórę słabo się robi jak rzesze naszych kobiet świadomie wystawiają swoje ciała na UV. No cóż...

Dość szybko pokonujemy dystans pomiędzy wyspą a kontynentem i dobrze bowiem marzymy jedynie aby jak najszybciej ruszyć bowiem tylko wtedy będzie nam choć trochę.chłodniej. Mamy wszak przed sobą kawał drogi do Shiraz. Cieszy mnie jednak fakt, że musimy tam jedynie dotrzeć i jutro bez napinki będziemy realizować plan zobaczenia Persepolis, Nekropolis i co tam jeszcze mamy na rozkładzie. Oczywiście pomni doświadczeń mamy zaplanowaną trasę, która nie prowadzi głównym szlakiem więc trochę drogi nadrobimy , natomiast zakładamy że to i tak będzie szybciej. Tak też się dzieje. Pierwsze kilometry nawijamy jeszcze w zaduchu i upale ale im dalej uciekamy od wybrzeża robi się.coraz bardziej sucho. W związku z powyższym mocząc ciuchy jest nawet komfortowo i naginamy sobie spokojnie. Po drodze łapiemy przystanek na posiłek na rozstaju dróg. Tankowanie i lecimy dalej. Jakieś 200 km przed Shiraz zaczynają się zielona doliny, nawadniane milionami litrów wody. Woda dosłownie zalew wszystko i miejscami robi się cudownie zielono. Dzisiejszy dzień traktujemy jako dojazdowy bowiem po drodze nie ma właściwie nic ciekawego do zobaczenia a przynajmniej nie wykryliśmy żadnych atrakcji, które po drodze chcielibyśmy zahaczyć. Wreszcie późnym popołudniem docieramy do miasta i kierujemy się w stronę hotelu, który polecali nam Belgowie u Assada. Jesteśmy tuż obok i kierujemy się po znakach namalowanych na murach ale coś nam nie idzie. Przejeżdżamy dalej i jesteśmy poza znakami. Co jest? W końcu dostaję nerwa, zostawiam chłopaków i idę z buta bo te uliczki są jak labirynt. Okazuje się.że wejście jest tuż za rogiem dosłownie kilka kroków od miejsca naszego postoju. Na koń i ogień. No ognia nie da się dać bo jest ciasno. Tak ciasno, że nie mogę złamać się w drugi zakręt bo w pierwszy wszedłem za ciasno. Brodaty ze śmiechem dokumentuje z tyłu nasze zmagania z uliczkami Shiraz.

ke-aIFVQxEQ

Wreszcie udaje nam się dojechać do hotelu i pakujemy motocykle na parking hotelowy zlokalizowany w bramie tuż obok. Kolejny krok to zalogowanie się.w hotelu i przeniesienie tobołów do pokoju. Wreszcie zmęczeni logujemy się na bazie. Teraz prysznic i na miastoooooooo

Jest już dość późno ale jeszcze udaje nam się.zobaczyć kawałek miasta za dnia. Przelatujemy się na szybko po bazarach. Brodaty namierza golarza, którego zamierza odwiedzić.

https://i.imgur.com/OjBknp1.jpg

Kręcimy się trochę po mieście, załatwiamy sprawunki i wracamy do naszego hotelu. Narodu masa, turystów też widać sporo. Jest już ciemno. Hotel jest wybitnie międzynarodowy choć nie wygląda. W obszernym wnętrzu znajdują się jakby budki, w których siedzą goście. Jedzą, rozmawiają, widać że towarzystwo z całego świata. Słychać wiele języków.

Siadamy i my. Ustalamy plan na dzień jutrzejszy oraz kolejne etapy naszej wycieczki. To co istotne zaznaczamy na mapie. Palimy sziszę i kończymy dzisiejszy dzień przy bezalkoholowych browarkach. Jak zwykle zresztą :D.

https://i.imgur.com/fpqOh7u.jpg

https://i.imgur.com/BoaoJUt.jpg

Dzisiejszy dzionek zmierza ku końcowi ale dzięki temu że spotkaliśmy życzliwych ludków było bardzo wesoło. Jeszcze nasze nowe lokum widziane z kija.

UH55PZ8NWH0

Jutro czekają nas zabytki - Persepolis i Nekropolis.

CeloFan
06.09.2017, 20:37
:Thumbs_Up:
Mam wrażenie że mieszkaliśmy w tym samym hotelu w Sziraz. Nazywał się Niayesh Boutique?

Emek
06.09.2017, 20:40
Dokładnie. To ten.

tyran
06.09.2017, 21:05
Świetnie się czyta i ogląda!

bender42
06.09.2017, 23:23
Tego dnia się zakochałem ... ehh dziewczyno z Shiraz

matjas
06.09.2017, 23:47
Masakra co za wycieczka! ;)

Korbol
07.09.2017, 17:49
To nie na tym odcinku przeżyliśmy największy wiatr w życiu? Wiało tak w twarz, że zjeżdżając z górki trzeba (znaczy ja musiałem :)) redukować bieg, bo mnie zwalniało.

bender42
07.09.2017, 18:14
To nie na tym odcinku przeżyliśmy największy wiatr w życiu? Wiało tak w twarz, że zjeżdżając z górki trzeba (znaczy ja musiałem :)) redukować bieg, bo mnie zwalniało.

Nie, to było w drodze do Lahijan

Emek
07.09.2017, 18:28
Dobrze że mam kamerkę to wiem co było i kiedy:D.

No to jedziemy dalej.

Rano pobudka bowiem dziś mamy napięty harmonogram. Postanowiliśmy że Persepolis i Nekropolis zwiedzimy autem, które wynajmiemy poprzez nasz hotel więc motocykle spokojnie garażują na hotelowym parkingu. My zaś udajemy się na śniadanie, które jest serwowane w ogromnym pomieszczeniu gdzie jednorazowo może wejść masa narodu. Goście jednak nie nawykli do porannego wstawania więc w jadalni jesteśmy niemal sami. Śniadanie nędzne jak to dotychczas w Iranie. Chleb, sery, dżemy, jajecznica i coś tam jeszcze. Raczej bezmięsnie więc słabo. Po śniadaniu lecimy na recepcję poprosić o zamówienie nam pojazdu z kierowcą. Koszt 40 $ - rozrzutność ale oddech od moto z pewnością nam się.przyda. Obiekty, które chcemy zwiedzić znajdują się jakieś 60 km od miasta. Wychodzimy przed hotel w oczekiwaniu na naszego kierowcę, który zjawia się za ok 15 minut. Oczywiście po angielsku ni wuja więc konwersacji nie będzie. Lecimy przez zatłoczone miasto i wreszcie wylatujemy na drogę 65 w kierunku Persepolis. Droga zajmuje nam około godziny i wkrótce jesteśmy na miejscu. Nasz opiekun zostawia nas mówiąc że będzie tu na nas czekał za ok 2 godziny. Wbijamy się więc na teren ruin. Wjazd jak na tutejsze warunki skandalicznie drogi - zbiornik paliwa ok 20 pln od łba.
Bilety zakupione, wbijamy dalej gdzie znajduje się coś w rodzaju bazarów a raczej centrum gdzie można kupić jakieś.pamiątki związane z tym miejscem.

ZjUZaVdeUGo

Ceny oczywiście wybitnie turystyczne. Byle goowno kosztuje kupę kasy więc kupujemy jedynie coś do picia i walimy dalej w kierunku ruin. Z daleka majaczą tylko jakieś wystające kamienie ale im bliżej jesteśmy ukazuje się pole z ruinami. Inaczej sobie to wyobrażałem i jestem raczej niemiło zaskoczony tym co zobaczyłem i co oferuje to miejsce. Obawiam się.że zdjęcia dają dużo większy efekt (na plus) niż ma to miejsce w rzeczywistości.
No to startujemy.
https://i.imgur.com/1Y0Ckx1.jpg

https://i.imgur.com/KUMYuLF.jpg

https://i.imgur.com/cvEQwFW.jpg

https://i.imgur.com/HhwpqeO.jpg

https://i.imgur.com/insS3fQ.jpg

https://i.imgur.com/6khFHts.jpg

https://i.imgur.com/Ae2UChO.jpg

https://i.imgur.com/n4AI9uA.jpg

https://i.imgur.com/3KmeLoC.jpg

https://i.imgur.com/6Pi0rcV.jpg

Kupa kamieni. Pewnie dla tych co się.interesują.historią czy kulturą przedstawia to jakąś wartość, jednak w mojej ocenie samo „muzeum” jest nijakie, nudne i mało ciekawe. WIększą atrakcją.są jaszczury które szwędają się.po okolicy bowiem spotkanie z dzikim zwierzem w Iranie to naprawdę sukces.

https://i.imgur.com/4OjklHz.jpg

https://i.imgur.com/AkEp93A.jpg

https://i.imgur.com/pBoqEHo.jpg

https://i.imgur.com/WDC1nLq.jpg

https://i.imgur.com/OGvF0pH.jpg

https://i.imgur.com/qeVgDHC.jpg

https://i.imgur.com/sEkYf3M.jpg

https://i.imgur.com/hEwPwzq.jpg

https://i.imgur.com/gnPGh0E.jpg

https://i.imgur.com/HX8VQPF.jpg

https://i.imgur.com/khkMmNx.jpg

Kamienie na przemian z płaskorzeźbami, kolumnami i bramą. Z tyłu tego bałaganu dostrzegamy wniesienie ze stopniami postanawiamy więc spenetrować ten teren z nadzieją na coś ciekawego typu wejście do grobowca czy coś teges. Wbijamy więc na górę. Widok z góry jest taki.

https://i.imgur.com/xzM1muS.jpg

https://i.imgur.com/WlmYYwv.jpg

A na górze faktycznie coś w rodzaju krypty.

https://i.imgur.com/edsb6Aq.jpg

Zamknięte jednak na amen. Nad wejściem jest plaska skała.

https://i.imgur.com/DxvtaVF.jpg

https://i.imgur.com/MMrBQWi.jpg

https://i.imgur.com/3cKJBKo.jpg

I trochę ruchomych obrazków coby mieć ogląd jak to mniej więcej się prezentuje.


GnrtObBiYck

Złazimy z tego wzniesienia i kierujemy się ku wyjściu gdzie miał na nas czekać nasz kierownik. A na parkingu miłe spotkanie z motocyklistami chyba z Chorwacji.
Koleś z dziewczyną na tym motku byli obładowani jak wielbłądy.

https://i.imgur.com/beuL04x.jpg

https://i.imgur.com/uTXpPEE.jpg

My jednak szukamy naszego kierowcy bowiem chcemy stąd spadać. Nigdzie jednak nie możemy namierzyć tego gamonia. Siadamy więc w cieniu, kupujemy lody i czekamy aż się.pojawi. Rozmawiamy jeszcze z zaczepiającymi nas Irańczykami i okazuje się.że sprawnie namierzają.naszego przewodnika więc pakujemy się do auta. Klima włączona i jest naprawdę przyjemnie. Liczyłem że grzecznie wrócimy na bazę. Jednak program naszej wycieczki został chyba ustalony pomiędzy hotelem i kierownikiem bowiem lecimy dalej w kierunku Nekropolis. Po cichu liczę że nekropolia będzie choć ciut bardziej atrakcyjna niż Persepolis. Podjeżdżamy pod bramę ale nic nie widać. Płacimy więc kolejny raz 20 pln za wjazd i tutaj stopień zawodu jest jeszcze większy. Nic tu właściwie nie ma a to co jest czyli jakieś półki skalne są nieosiągalne bowiem znajdują się.bardzo wysoko.

https://i.imgur.com/ngCNtoL.jpg

https://i.imgur.com/La4vMse.jpg

Tragedia. Atrakcja niemal zerowa. Jesteśmy wkurzeni. Ten czas można było spędzić w lepszy sposób i nie za taką kasę. Ogół wydatków z tym związanych to 40 $ za taryfę w obie strony i kolejne 30$ za wjazd do wszystkich „atrakcji”. Osobiście nie polecam. ALe co kto lubi. Wracamy godzinę do miasta. Jak już dojeżdżamy to postanawiamy wykorzystać naszego kierowcę aby znaleźć optyka gdzie Brodaty w końcu będzie mógł zaopatrzyć się w szkiełka do patrzenia. Salonów z okularami tu w cholerę ale niestety 99% z nich sprzedaje okulary przeciwsłoneczne i nie mają soczewek. Wreszcie po wielu próbach udaje nam się namierzyć dziuplę kolesi, którzy wiedzą o co chodzi i można się z nimi dogadać. Profesjonalnie metodą prób i błędów dobierają właściwe kontakty i Filip może w końcu odzyskać wzrok. Wracamy na bazę. Czas coś.przekąsić i ruszyć na miasto.
Niestety mamy już Ramazan i na mieście z żarciem jest tragedia. Na szczęście hotel wie że przyjezdni muszą mieć paszę i mimo że wybór nie jest szałowy i mocno ograniczony ale i tak otrzymujemy fantastyczny posiłek. Następnie chwila odpoczynku i ruszamy w miasto. Najpierw bazary tuż obok naszego hotelu. Po drodze mijamy ciekawe murale z podobiznami gierojów.

https://i.imgur.com/IVVJzUL.jpg

https://i.imgur.com/BX2C4AG.jpg

Bazary są bardzo rozległe, jest w nich chłodno i przyjemnie. Są też miejscówki gdzie można się.napić zimnej wody więc gdyby ktoś.się kiedyś znalazł na patelni w mieście to lepiej poszukać bazaru i schować się w chłodzie. Zaopatrzenie też jest pełne więc można i zjeść i popić.

Pachnie fantastycznie a oto powód.

https://i.imgur.com/dd3CrGP.jpg

https://i.imgur.com/278EniD.jpg

https://i.imgur.com/kbMaP3d.jpg

https://i.imgur.com/9OQaCnp.jpg

https://i.imgur.com/7amtUbp.jpg

Kupić można tam praktycznie wszystko. Zanabywamy więc przyprawy, herbatę, miód, szafran i inne dobra.

https://i.imgur.com/1PQKGyz.jpg

https://i.imgur.com/7tR247Q.jpg

https://i.imgur.com/3PPWcZk.jpg

https://i.imgur.com/gSZY3S0.jpg

https://i.imgur.com/5GunHMF.jpg

I taki folklor.

https://i.imgur.com/tsq4eOQ.jpg

Oprogramowanie dowolnej maści również znajdziemy bez problemu na wszystkie platformy.

https://i.imgur.com/jKvbb7T.jpg?1

Zakupy zrobione, zmierzamy więc w kierunku domku. Po drodze mijamy meczet a służby porządkowe uwijają się.jak w ukropie.

https://i.imgur.com/D5R8skT.jpg

https://i.imgur.com/WJWn73A.jpg

https://i.imgur.com/wInKDaC.jpg

Ogólnie należy przyznać że śmiecą.na potęgę ale i służby miejskie też stają na wysokości zadania.

https://i.imgur.com/g7xLi58.jpg

https://i.imgur.com/HuxZy4G.jpg

https://i.imgur.com/unSDQmn.jpg

https://i.imgur.com/srz2ti5.jpg

Wracamy na bazę, odsapnąć chwilę.przed dalszym lataniem po mieście.

Ciekawa reklama.

https://i.imgur.com/pFRCwpk.jpg

I nasz hotel. Niayesh Boutique Hotel jak bystrym okiem zauważył Celofan. Obiekt generalnie godny polecenia dla odwiedzających Shiraz.

https://i.imgur.com/M7kvhc6.jpg

Zostawiamy zakupy w hotelu i ruszamy na drugą sesję naszej wędrówki po mieście. Cały dzień chodzenia nas wykończył. Z rana zabytki, po południu zakupy i latanie po mieście. Mamy dosyć. Kończymy dzionek delektując się jeszcze posiłkiem w hotelowej restauracji. Jutro wracamy na trasę. Shiraz jest zajefajne. Persepolis i Nekropolis już niekoniecznie.

Piast
07.09.2017, 21:23
Baaardzo zacna wyprawa i relacja :-) Czekam na dalszy ciąg :-)

Emek
07.09.2017, 21:47
Witaj Piast. Dawno cię nie było. Czekam na twoja opowieść bo baaardzo inspirujesz.

chemik
08.09.2017, 07:24
:Thumbs_Up:
Mam wrażenie że mieszkaliśmy w tym samym hotelu w Sziraz. Nazywał się Niayesh Boutique?

Nie tylko Ty. ;)

Emek
08.09.2017, 08:49
To chyba dość popularny obiekt wśród turystów. Praktycznie sami obcokrajowcy, obsługa płynnie mówiąca po angielsku. Fajne miejsce.
https://steppingoutofbabylon.files.wordpress.com/2015/11/shiraz_niayesh-boutique-hotel_dsc_3134.jpg

Emek
11.09.2017, 18:02
Pobudka. Wcinamy śniadanie i pakujemy motocykle. Powoli mamy zamiar zmierzać w kierunku Morza Kaspijskiego łapiąc po drodze jakieś ciekawe punkty. Marzymy o chłodnym poranku w Armenii ale to jeszcze kawał drogi. Motocykle spakowane i wyjeżdżamy żegnając się z Shiraz. To fajne miejsce. Pierwszy punkt na naszej trasie to wodospady Margoon położone jakieś 250 km od bazy w Shiraz. Oczywiście ciągniemy ścieżkami mało uczęszczanymi i leci się bardzo dobrze. Po godzince robimy pierwszy postój na tankowanie i łyk wody. Jest wyraźnie chłodniej, droga fajnie się wije pośród wzgórz a temperatura spadła do szokujących 25 stopni. Jedziemy na północ.

jBAwJM4LHlU

https://i.imgur.com/aUGzWEN.jpg

https://i.imgur.com/4sYfBeK.jpg

https://i.imgur.com/LcClj5B.jpg

https://i.imgur.com/cgvMd1j.jpg

https://i.imgur.com/StAFnFS.jpg

Droga dzisiaj idzie nam naprawdę.świetnie i dość szybko dolatujemy do wodospadów. Zostawiamy motocykle dolatując najbliżej jak się da. Od parkingu czeka nas kilkunastominutowy spacer co niezbyt mi się.uśmiecha gdyż tutaj znów jest gorąco. Lecimy więc w kierunku, który wskazują znaki. Droga wiedzie chodnikiem, który jednocześnie jest rodzajem murka oporowego gdy nagle tuż przed moimi stopami spada na drogę wąż długości około metra.

https://i.imgur.com/K02u4kT.jpg

Posrałem się.prawie ale na szczęście gad szybko zmyka w dół zbocza i chowa się.między skałami. Dalszą drogę pokonuję już jednak zwracając baczną.uwagę na otoczenie. Więcej incydentów nie ma. Po drodze mijamy handlarzy oferujących różne napitki i jakieś żarcie ale my lecimy dalej. Marzę o schłodzeniu się w wodzie i pomiędzy drzewami dostrzegam pierwsze małe bajorka. Słychać też już szum spadającej wody. Raczej szelest niż szum. Dziwne jak na wodospad.

https://i.imgur.com/1w7sYhG.jpg

https://i.imgur.com/ENMDLoF.jpg

https://i.imgur.com/h34sG7v.jpg

https://i.imgur.com/onbKte3.jpg

Zbliżamy się pomału i naszym oczom najpierw ukazuje się.małe jeziorko po którym Irańczycy pływają.pontonami, na materacach i czym kto dysponuje.

https://i.imgur.com/zcRtANX.jpg

Woda cieknie jakby zewsząd.

https://i.imgur.com/lvgJePe.jpg

https://i.imgur.com/wtUlpUz.jpg

https://i.imgur.com/09dR75u.jpg

Nie jest to klasyczny wodospad gdzie woda spada korytem rzeki w dół. To raczej wygląda jakby u góry było jezioro przez którego brzegi woda przelewa się bardzo szerokim strumieniem. Wygląda to obłędnie.

https://i.imgur.com/wNqCgVk.jpg

Oczywiście pakujemy się pod samą.ścianę i z rozkoszą moczymy się pod opadającymi strugami wody. Jest chłodna i przyjemna. Bosssko.

https://i.imgur.com/eYveMPu.jpg

https://i.imgur.com/SausiSC.jpg

https://i.imgur.com/Gx5HcLV.jpg

https://i.imgur.com/XpTl2QK.jpg

https://i.imgur.com/jYdcSJ4.jpg

https://i.imgur.com/AZSUv7q.jpg

https://i.imgur.com/J0eVIpj.jpg

https://i.imgur.com/yn3w8hk.jpg

https://i.imgur.com/ujZLYIK.jpg

Na dole jest zbiornik a w zasadzie kilka gdzie gawiedź się chłodzi w cieniu drzew.

https://i.imgur.com/eG1waIa.jpg

https://i.imgur.com/ypccXKe.jpg

https://i.imgur.com/t3d2V7e.jpg

https://i.imgur.com/VBZlcu6.jpg

Miejscówka jest fantastyczna, wręcz bajkowa. Aż szkoda ruszać dalej ale mamy jeszcze ok 400 km do Daran a Słońce już baaardzo wysoko i zaczynam mieć obawy czy uda się tam dotrzeć. Ruszamy więc dalej. Droga jest bardzo ciekawa, jest pagórkowato mijamy zielone dolinki w których ukryte są małe miasteczka. Zatrzymujemy się.na rozstaju dróg gdzie spożywamy obiad. Jest dość ciekawie bowiem możemy napić się.również.kawy, którą sprzedaje koleś w dziupli obok knajpy, w której jemy. Najedzeni, po kawie ruszamy w dalszą wędrówkę. W Daran znaleźliśmy sobie na necie hotelik o nazwie Tourist Hotel i tam też mamy zamiar zanocować. Czas jednak leci nieubłaganie i zaczynamy gonić bowiem przy wodospadach zeszło nam trochę, potem postoje , obiad i zaczyna się.robić szaro. Wjeżdżamy w góry i nie wierzę w to co odczuwam ale jest mi cholera zimno, mimo tego że temperatura oscyluje wokół 20 stopni moja termoregulacja jest mocno zaburzona bowiem organizm zdążył już przyzwyczaić się.do wysokich Irańskich temperatur a tu nagle z upalnego Shiraz gdzie temperatura wynosiła pod 40 stopni wjechaliśmy w góry gdzie jest dużo chłodniej. Odczuwam to jako zimno ale jestem zadowolony. Lepiej się ubrać niż gotować więc nie ma co narzekać bo trzeba zapitalać.

Nie można jednak zapomnieć że od czasu do czasu przerwa w jeździe jest konieczna więc kolejny ostatni tego dnia postój robimy kilkadziesiąt kilosów od celu naszej podróży. Krajobraz się.zmienia. Mamy już zielone drzewa, łąki trawy no ogólnie ładnie a nawet bardzo ładnie w porównaniu ze spalonym pustynnym krajobrazem południa.

https://i.imgur.com/2aEoQVm.jpg

https://i.imgur.com/abTro6t.jpg

Wreszcie tuż przed zachodem słońca docieramy do Daran i bezbłędnie niemal odnajdujemy nasz hotel. Oczywiście nikt nie kuma w żadnym języku oprócz farsi ale trochę na migi a trochę.po angielsku udaje nam się załatwić nam pokój ze śniadaniem. Logujemy się.szybciutko do pokoju , prysznic , zmiana ciuchów i ogień do miasta. W zasadzie to malutkie miasteczko w prowincji Isfahan. Na główniej ulicy znajdują się.sklepy i kilka lokali z jedzeniem. Siadamy więc w jednym z nich i zamawiamy jakiś lokalny fast food na który czekamy jak w eleganckiej knajpie z pół godziny. W tym czasie robię zakupy w warzywniaku naprzeciwko. Dzień bez słodkiego arbuza byłby stracony więc dziś.na deser będziemy go spożywać. Żarcie nawet niezłe choć nie kumam czemu te ichnie fastfoody są.podawane na zimno. Już kolejny raz jemy uliczne jedzenie ale za każdym razem ciepłe jest co najwyżej mięcho (o ile w ogóle) ale buły zawsze są zimne. Wrzucamy jednak bez wybrzydzania i ruszamy w drogę powrotną łapiąc jeszcze kilka produktów w sklepikach po drodze. Wracamy do hotelu, piwko, arbuzik i spanko. Jutro mamy ambitny plan dotrzeć do wybrzeża Morza Kaspijskiego. Celem jest miejscowość Lahijan położona pomiędzy łańcuchem górskim a morzem. Wszyscy nam mówią że tam jest pięknie i chcemy sami to zobaczyć. Jutro się.przekonamy.

Mech&Ścioła
11.09.2017, 20:41
Super relacja! Kolejny odcinek lepszy od poprzedniego! Nie kończcie tej podróży!!!

Emek
14.09.2017, 18:26
Live from Daran ;)
9QBNFD1oo5s

mateo88
14.09.2017, 20:48
To to ja rozumiem... zieleń, góry... tam widać jakieś życie, a nie jak do tej pory piasek i szyby naftowe ;) Ciekawe jak z temperaturą :)

Emek
15.09.2017, 08:11
Zdecydowanie chłodniej o ile te kilka stopni w dół to niewiele to jednak robi duża różnice.

Emek
17.09.2017, 19:02
Rano jak zwykle. Śniadanie podłe jak zwykle i żmudne pakowanie motocykli. Ruszamy. Dzisiejszy dzień ma być z założenia podobny do wczorajszego. Mamy do pokonania ok 600 km do Lahijan. Po drodze mamy zamiar zaliczyć wioskę Masuleh jako atrakcję dzisiejszego dzionka. Podobno jest fantastyczna i warto ją zobaczyć. Obczajoną mamy z grubsza trasę szutrową, która objeżdża Masuleh i wylatuje na główną traskę. Kilkadziesiąt kilosów szutrów i nieznanego nam jeszcze w tym momencie offu. Wylatujemy z Daran i śmigamy w kierunku Lahijan. Wszystko idzie nam sprawnie. Leci się zajefajnie , po drodze zaliczamy szamanko i pomalutku zmierzamy w kierunku naszego celu. Z początku gonimy drogami kategorii B lub C ale w końcu dolatujemy do głównej dwupasmowej trasy. Auta tu naprawdę zadupcają co chwila spotkać można patrol policji z radarami. Wypadając z jednego łuku z Filipem coś kole 150 nadziewamy się wprost na wycelowany w nas radar policjantów. Ci jednak nawet nie ruszyli się z miejsca więc mijamy ich bez odpuszczania. Oglądam się do tyłu na Filipa i patrzę że też przeszedł. Droga wije się wspaniałymi serpentynami raz w górę raz w dół. Widoki są fantastyczne.
W pewnym momencie nagle czuję ogromny spadek mocy lecąc ok 140. Patrzę na blat ale żadnych niepokojących komunikatów, światełek itp nie dostrzegam. Prędkość spadła jednak do 80 i spada. Co jest kuwa? Silnik pracuje prawidłowo. Redukcja o 2 w dół i gaz do dechy. Praktycznie brak reakcji. Dopiero po chwili dociera do mnie, że to nie z motocyklem coś jest nie halo lecz od frontu mam jednostajnie i równo wiejący potężny wiatr. Motocykl jako tako przyspiesza jedynie na trójce. Ja pier…

Droga skręca w lewo i wtedy dostaję koszmarnego kopa w bok z prawej, który momentalnie zwiewa mnie na lewy pas a następnie z przeciwnej strony podobny strzał z drugiej strony co prawie kończy się zmieceniem mnie z drogi. Rzut oka w tył i widzę że Filip też walczy. Zwalniamy do 50-60 co niewiele zmienia gdyż wiatr targa nami jak szmacianą lalką na wszystkie strony. Zwalniam do 40 bo w gaciach mam mokro. Nigdy nie doświadczyłem czegoś podobnego. W końcu się zatrzymuję. Filip dojeżdża i pomału ruszamy dalej. Taka szarpanina targa nami przez kilka kilometrów przez które robi mi się naprawdę ciepło. Nie mogę tak dalej. Muszę złapać oddech bo stres mnie zżera i obawiam się że może być jeszcze gorzej. Zjeżdżamy więc na pobocze tuż obok przydrożnej knajpy. Chłopaki też mają nietęgie miny i widać że na nich też całe to zdarzenie zrobiło niesamowite wrażenie. Trzeba się chwilę wyluzować. Idę do baru po napitki. Stoimy na poboczu popijając napoje i dywagując o tym co nas spotkało. Widocznie Irańczycy poprowadzili trasę tak niefortunnie że zmienili naturalny ruch powietrza na tym terenie. Nic innego nie przechodzi mi go głowy. Na początku nawet nie poczułem jakiegoś uderzenia powietrza, dosłownie nic. Gdyby nie nagły spadek prędkości nawet bym tego nie zauważył. Dopiero później jak zaczęło szarpać na boki zdałem sobie sprawę z tego że to wiatr wyczynia takie harce. Jako że lokalesi sie niezbyt przejmują krajobrazem i jeśli zaplanowana trasa biegnie przez górę to po prostu ją likwidują równając z poziomem planowanej drogi. Takie obrazki widzieliśmy już wielokrotnie. Coś niesamowicie okropnego. Tunel powietrza nawala z niewiarygodną prędkością i wyhamował rozpędzoną Afrykę do połowy pierwotnej prędkości dosłownie w sekundę.
Wreszcie wiatr słabnie a i my zjeżdżamy z głównego traktu kierując się do Lahijan. Droga zmienia się dosłownie w momencie i lecimy przez wioski krętą ścieżką a wokół roztaczają się fantastycznie zielone wzgórza a w dolinie której się znajdujemy rozlewa się morze pól ryżowych.

fYBwF_7OzzE

https://i.imgur.com/c30yIT7.jpg

https://i.imgur.com/IvCXH3I.jpg

Wreszcie dojeżdżamy do miasta. Ruch bardzo duży i jest gęsto. Szukamy jakiegoś noclegu i wreszcie udaje nam się namierzyć obiekt w samym sercu miasteczka tuż obok zbiornika wodnego.

https://i.imgur.com/Tdqblon.jpg

Miasteczko wygląda na uzdrowisko. Jest sporo knajp typu fast food i nawet pizzeria. No to musimy skosztować irańskiej pizzy.

Pakujemy bambetle do pokoju, który udało nam się wynająć. Jest bardzo przestronny. To w zasadzie 2 pokoje i łazienka. Do tego mamy balkon. Jest super ale niestety nietanio. To najdroższy nocleg na całej naszej wyprawie. Pokój kosztuje tutaj ok 350 pln ale ma własny parking a i restauracja wygląda ekskluzywnie. Szybki prysznic i lecimy na miasto. Najpierw pizza a potem mała wycieczka wokół stawu będącego centrum Lahijan. Irańczycy na pizzy się znają słabo więc jest taka sobie ale wcinamy bez marudzenia. Sam lokal wygląda jak jakaś sieciówka i jest dość drogi.

https://i.imgur.com/UUtXnIj.jpg

https://i.imgur.com/FlvZXep.jpg

https://i.imgur.com/UKMUYVF.jpg

Szybko robi się ciemno i deptak rozświetla się wielokolorowymi światełkami.

https://i.imgur.com/XwF3OL3.jpg

https://i.imgur.com/PSk06zV.jpg

https://i.imgur.com/5lLm9if.jpg

https://i.imgur.com/nPkgKDz.jpg

https://i.imgur.com/zaPzjNK.jpg

https://i.imgur.com/tajAqYM.jpg

https://i.imgur.com/tLqrH9E.jpg

https://i.imgur.com/WMzgB3G.jpg

https://i.imgur.com/g6EPi7V.jpg

Robimy mały trekking wokół stawu i wracamy na kimę do hotelu. Jutro mamy plany zajechać nad Morze Kaspijskie, zrobić rundkę do Masuleh i zaliczyć mały offik.

TROJAN
18.09.2017, 16:20
to gdzie za rok :at::dizzy: ?

Emek
18.09.2017, 16:30
fshut

yeuop
18.09.2017, 19:04
Emek, a jaka ty masz receptę na ulozenie sobie zycia/pracy/rodziny i wszystkiego pod tym katem, by moc podrozowac? Bo mi już się koncza pomysły, szukam inspiracji :)

Emek
18.09.2017, 20:24
Nie mam. Łatwo nie jest ale jakoś się.udaje. Rodzina stara się mi pomagać a nie hamować i chwała im za to.

jacoo
20.09.2017, 17:43
PIEEEKNIE qrwa! !!!
BARDZO podoba mi się ta irańska przejażdżka!!

Emek
20.09.2017, 23:15
Poranna pobudka nastraja mnie bardzo optymistycznie jak tylko znajduję się w sali restauracyjnej naszego hotelu. Nooooo, wreszcie jest to poziom jakiego można oczekiwać za ponad stówkę za łeb. Stoły się uginają, żarcia wszelkiej maści jest opór. Napychamy się więc wreszcie porządnie i lecimy pakować motocykle. Jest przyjemnie. Nie ma zaduchu ani gorąca. Znaczy gorąco jest ale nie aż takie, jak na południu. Można powiedzieć że tutaj jest chłodno ledwie 25 stopni. Stoję przed hotelem i pakuję bety na motocykl. Dostrzegam skitranego w krzaczorach recepcjonistę, który wczoraj logował nas do obiektu. Pojawia się.też jeszcze jeden pracownik i cichaczem w krzakach jarają szlugi chowając się.przed oczyma ludzi i policji. Wszak mamy Ramazan i jaranie jest zabronione. Przynajmniej w czasie dnia. W zeszłym roku zarówno Kirgizi jak i Tadżycy respektowali te zasady. Każdy chętnie przytulił fajkę w padarku ale nikt nie palił do zmroku. W Iranie jak widać jest zupełnie inaczej, bo ci kolesie nie są pierwszymi, których dostrzegam jak się chowają.paląc pety. Zabawną sytuację.mieliśmy wczoraj po drodze, o której zapomniałem wspomnieć. Mianowicie w pewnej mieścinie zorientowałem się że nie mam kasy i muszę wymienić jakieś zielone. Zatrzymaliśmy się więc w miasteczku i ruszyłem do banku, który był nieopodal. Chłopcy zostali przy motocyklach. Wbijam się do banku, ludzi opór, nikt na mnie nie zwraca uwagi. Oczywiście same chłopy. Nagle jeden z nich dostrzega mnie i gestem zaprasza abym usiadł obok niego ale to nie obsługa lecz klient. OK, siadam i koleś coś tam rozumie po angielsku więc tłumaczę mu że muszę kasę wymienić. On na to że tutaj nie da rady ale zaprowadzi mnie do drugiego banku, gdzie to załatwimy. Pytam czy to daleko, jechać na moto czy jak? Oznajmia, że to ok 300 metrów więc postanawiam że się.przejdę. Kątem oka dostrzegam chłopaków otoczonych armią tubylców więc tym chętniej dymam w upale z buciora do banku co wymienia kasę. Idziemy wspólnie z Irańczykiem, wyciągam fajkę częstuję, ten grzecznie odmawia ale jakoś dziwnie na mnie spogląda. Idziemy dalej, fajka odpalona a ten gdy to zauważył to wpadł w panikę. Łapie mnie za rękę, ciągnie gdzieś.na bok, blady jak ściana. Co jest kuwa? Widzi że nie kumam więc tłumaczy że Ramazan, nie wolno palić, policja, kara będzie. Mówię więc chłopie, Ramazan to wasze święto a ja innowierca i niejako mam to w doopie ale z grzeczności widząc że gość naprawdę przerażony gaszę. Wyraźnie się uspokoił. Wchodzimy do banku nr 2. Ludzi w huk. Podbijamy do grupy kilku finansistów za ladą.i mój „znajomy” coś tam szwargocze do nich i pyta ile chcę wymienić? 100$ odpowiadam i wyciągam kasę. Wszyscy mężczyźni lukają na mnie i coś.gaworzą po swemu. Ja oczywiście nic nie czaję, ludzi tłum i nagle gość bierze ode mnie kasę i znika. Kuwa co jest? Odwracam się.a mojego towarzysza też.nie ma. W banku tłoczno jak cholera. Pozostali „bankowcy” też się.jakoś rozleźli. No fak! Oszyli mnie w Iranie na kasę w biały dzień w banku w Ramazan. Ja pier…
No i stoję tak jak debil, kolesi nie ma. Wokół pełno gawiedzi. Załamka. Wuj tam, myślę pogodzony ze stratą choć sytuacja jest kompletnie abstrakcyjna wtem ktoś mnie szarpie za rękę. Jest mój opiekun , wrócił a w łapie trzyma kasę z wymienionych dolców. Co? Jak? Wychodzimy. Dopiero na zewnątrz mi wytłumaczył że ustalił wymianę dolarów, które dałem jednemu gościowi a tamtem poszedł zadzwonić do kasy po drugiej stronie banku że ob podejdzie bez kolejki i przyjmie kasę za mnie. Trochę to trwało ale po co miałbym w kolejce stać skoro ja turist. No ok, legendarna gościnność. OK.
To taka dygresja co do jarania i przygody w banku. Lecimy dalej.
Dla ciekawych lokalizacja naszego hotelu.
https://i.imgur.com/4OiX96G.jpg
https://www.google.pl/maps/place/Tourist+Hotel/@37.2049147,50.0102699,775m/data=!3m1!1e3!4m13!1m7!3m6!1s0x3ff54b21645ebd51:0x 561e4a4f36ba5183!2sLahidżan,+Gilan,+Iran!3b1!8m2!3 d37.207073!4d50.0033677!3m4!1s0x0:0x7ea47ad255ccb5 ea!8m2!3d37.2049147!4d50.0102699

WYlatujemy z zatłoczonego Lahijan i kierujemy się.nad Morze Kaspijskie. Kręcimy się.jakby wkoło. Tak mi się.przynajmniej wydaje ale to Michał nawiguje i wreszcie skręcamy z drogi, wjeżdżamy na jakieś.podwórko a przed nami morze.

https://i.imgur.com/VxnkE9A.jpg

Nie to nie meduza ;)

https://i.imgur.com/9iQ865U.jpg

https://i.imgur.com/897WPfT.jpg

Jesteśmy na terenie jakiegoś ośrodka, który w tej chwili jest zamknęty i świeci pustkami. Szerokie plaże, grille i miejsca zabaw dla dzieciaków.

https://i.imgur.com/6kNHhsP.jpg

https://i.imgur.com/jsbsRv9.jpg

https://i.imgur.com/09Pd2HX.jpg

Michałowi chyba się nie podoba :Sarcastic:.

https://i.imgur.com/timizPZ.jpg

https://i.imgur.com/01L6j1F.jpg

Małpa też chce fotę nad morzem

https://i.imgur.com/2vx1e3Z.jpg

Miejscówka fajna ale czasu na kąpiel brakuje więc ruszamy zgodnie z planem w kierunku Masuleh. Przebijamy się.więc przez zatłoczone Raszt bo tak nas jakoś navi nieszczęśliwie poprowadziła i pomału lecimy w kierunku wioski. Krajobraz się zmienia, jedzie się sieloną dolinką wzdłuż wzgórz. Co chwila po bokach drogi znajdują się knajpki, jakieś miejsca odpoczynku, grille. Gdzieniegdzie widać ludzi jak odpoczywają i jedzą. jest chłodniej bo lecimy w cieniu pomiędzy wzgórzami. Nagle zauważam że nie mam z tyłu Filipa. Zatrzymujemy się.więc z Michałem przy sklepie i kupujemy napitki. Czekamy ale Filip nie dojeżdża a przejeżdżające auta coś nam podejrzanie machają. Wydaje mi się że dają.nam sygnały że Filip stoi. Może coś się stało. Michał zostaje a ja wracam po Fila. Okazuje się że nasz poznany wcześniej przyjaciel Jakub, którego poznaliśmy jak pomógł mi zmienić.oponę przedzwonił do Brodatego i ucięli sobie pogawędkę nie wiadomo o czym. Dojeżdżamy do Michała i ruszamy w górę do Masuleh. Wreszcie przed nami robi się.mały zator spowodowany tym, że jest pobór opłat na wjazd do Masuleh. Oczywiście podjeżdżamy i koleś z uśmiechem macha aby lecieć dalej. Gonimy więc ale miasteczko jest wręcz zapchane autami więc postanawiamy wjechać na górę i stamtąd rzucić okiem na wioskę. STajemy na jednym z winkli i oglądamy tą.wątpliwą atrakcję. DOmy zbudowane na stromej ścianie tylko czekają na lawinę.błota, która je zmiecie w dół. Chwila oddechu, podziwiamy krajobraz ale jako że jest jeszcze wcześnie nie decydujemy się na posiłek w Masuleh tylko ruszamy dalej. I to był błąd.

Jedziemy dalej i wkrótce asfalt zastępuje szutrówka. Wspinamy się na szczyt gdzie zastajemy niesamowite wręcz widoki.
Zatrzymujemy się.na focie. Michał pruje szybciej i jest jakieś 200-300 metrów dalej. Widząc że stanęliśmy też się zatrzymuje i zalicza paciaka.

https://i.imgur.com/ZT5pwLc.jpg

https://i.imgur.com/Y3eFGB3.jpg

https://i.imgur.com/XzYKAZe.jpg

https://i.imgur.com/XzAAK63.jpg

https://i.imgur.com/0dTfIAw.jpg

https://i.imgur.com/1MxKXRO.jpg

https://i.imgur.com/dS2khxI.jpg

https://i.imgur.com/lBnx9H3.jpg

https://i.imgur.com/HcVycxj.jpg

Zapierdzielamy dalej. Cały czas jedzie się fantastyczną szutrówką poprzecinaną co jakiś czas koleinami i warstwą luźnych kamieni które wysypano aby maszyny je rozgarnęły i ubiły. Wydaje mi się.że za jakiś czas będzie tutaj asfalt. Na razie jest zajebiście. Gonimy drogą pełną zakrętów i w pewnym momencie zauważam brak Brodatego, który jechał ostatni. Michał odjeżdża, gonię więc za nim aby dać mu sygnał aby się zatrzymał. Wreszcie stajemy, zdejmujemy ciuchy i czekamy aż Filip dojedzie. Rozmawiamy z Michałem czy aby się nie wrócić ale widziałem że Filip kręcił kamerką więc uznajemy że pewnie się zatrzymał i filmuje bo widoki mamy nieziemskie. Wypalam fajkę , nasłuchujemy ale sieczkarni nie słychać. Dobra, zajaraj jeszcze jednego i wracamy stwierdza Michał. Nie było się.tam gdzie wywalić więc pewnie kameruje. OK. Palę drugą faję, stoimy już dobre kilkanaśncie minut. Nie ma żartów, wracamy. Nagle jednak słyszę KATa. Jedzie. Jednak się wywalił.

Jesteśmy trochę zmęczeni a zrobiło się.późno. Pora obiadowa minęła, w brzuchach burczy, żarcia nie mamy. Trzeba ruszać dalej i znaleźć coś.do żarcia bo tutaj nie ma nic. Trasa jest widokowa, cały czas szuter, który w końcu ustępuje pola asfaltowi. Cała trasa ma kilkadziesiąt kilometrów (tak na oko) i jest fantastyczna. Stajemy w pierwszej mieścinie po drodze ale niestety knajpa zamknięta. Zagaduję z lokalesami, którzy chętnie wskazują nam drogę do jedynego lokalu, w którym można coś zjeść. PArkujemy i wbijamy się.do środka. Tam dwa stoliki i koleś postury niedźwiedzia. Pytam co mają na co prowadzi mnie za kotarkę gdzie na kuchni stoi wielki gar z czarną mazią. Pytam co to jest? Odpowiada że zupa i z uśmiechem na twarzy bierze w łapy kombinerki i z głębi gara wyciąga nimi łeb kozy. Kuwa, ja pier.. Nie wiem czy to się da zjeść ale OK. Spróbujemy. Siadamy przy stoliku a kolesie, którzy nas tu skierowali razem z nami przy stoliku obok. Po chwili na stole ląduje zupa, która jest samym płynem w kolorze powiedzmy że ciemnym. Do tego chleb i coś w butelce. Próbuję i pierwszy odruch to cofka. Kuwa nie da się tego zjeść. jednak jeden z chłopaków bierze butelkę z jasnym płynem i wlewa mi do michy. To chyba czosnek pomieszany z sokiem z cytryny. „Zupa” zaprawiona tym płynem smakuje już bardzo dobrze i zamawiam nawet dokładkę. Jednak to nie koniec. Kucharz stawia przed nami talerze z czymś co trudno określić a jedyne co wiem to że to coś było z kozy. Próbujemy i tutaj muszę przyznać że polegliśmy. Kilka kęsów przełknąłem ale więcej nie dałem rady. Coś okropnego. Syf jak cholera. Naradzamy się.i dochodzimy do wniosku że trzeba zapłacić i spieprzać. Dodam tylko że Panowie obok zajadali się.ze smakiem tym czego my nie byliśmy w stanie przełknąć. Szybko płacimy mimo że dalej jesteśmy głodni, wsiadamy na motki i uciekamy pozdrawiając naszych znajomych. W kolejnej wsi jest stacja paliw i musimy zatankować. Pierwsza stacja jest nieczynna a w drugiej jak podjechaliśmy pod dystrybutory koleś nalał nam tylko po 5 litrów i więcej ni wuja nie chciał. Nie wiem do dziś o co chodziło. Traktował tak jednak wszystkich bez wyjątku. Wkurzeni wyjeżdżamy z wiochy ale w złym kierunku więc zatrzymujemy się.na poboczu i KAT znów nie chce stać prosto.

https://i.imgur.com/NtYWjVU.jpg

https://i.imgur.com/5OrPG4V.jpg

Wracamy z powrotem do wiochy i kierujemy się.na właściwą ścieżkę. Tutaj droga wiedzie zajebistym asfaltem po fantastycznych winklach a widoki są.cudowne. Zatrzymujemy się.po raz kolejny tym razem dotankować do pełna, gdyż mamy jeszcze kawałek do celu naszej podróży czyli miejscowości Ardabil. Tam chcemy zanocować tak aby jutro móc dostać się.do Armenii, walnąć kimę.w krzaczorach jak Pan Bóg przykazał i napić się.wreszcie browara. Dolatujemy wieczorem i nie bez kłopotów docieramy do hotelu, który jednak jest pełny. Długo dywagujemy z lokalesami i wreszcie jedna trochę.kumająca po angielsku kobitka wskazuje nam hotel gdzie będą miejsca. Docieramy tam wreszcie, logujemy się do pokoju, szybki prysznic i ruszamy do miasta na godziwą szamę bo dziś.od rana jedziemy praktycznie na pusto. Kilometrowy spacerek ale knajpy są jeszcze pozamykane, otwierają za chwilę. W jednej wreszcie możemy usiąść i zamówić żarcie. Ucztujemy na bogato i z pełnymi brzuchami wracamy do hotelu. Hotel nazywa się Darya i znajduje się.tutaj.
https://www.google.pl/maps/place/Darya+Hotel/@38.2262684,48.2773954,204m/data=!3m1!1e3!4m15!1m9!2m8!1shotel!3m6!1shotel!2sA rdabil,+Iran!3s0x4018979ffdc9dca9:0xbe7e5e042fd87c ba!4m2!1d48.2999901!2d38.2537363!3m4!1s0x0:0x1370e f47d1eb1a2f!8m2!3d38.2264573!4d48.2774395
Po drodze oczywiście zaliczamy sklep z trunkami bez alko, którymi raczymy się.przez resztę wieczora. Jesteśmy strasznie złachani ale zadowoleni.

XLEHX2T1TgQ

To był jeden z najlepszych dni w Iranie podczas naszej wycieczki. Morze, zieleń, fantastyczny off i spokój. Jutro chcemy się wydostać z Iranu i skierować w stronę domu.

ofca234
20.09.2017, 23:40
możesz na mapie postawić kreskę, którędy smigaliście wokół Masulleh?

ps. serio, nie podobało się Wam Masuleh? Bo mi bardzo, ale niestety byłem w marną (mgła) pogodę i słabo było widać, niemniej dla mnie ta wioska miała mega fajny klimat i każdemu bym polecił.

Emek
21.09.2017, 08:38
Google nie chce wyznaczyć tej trasy więc jest tylko kawałek.
https://www.google.pl/maps/dir/37.2095162,48.8729381/Masuleh,+Gilan,+Iran/@37.1462458,48.8681076,24356m/data=!3m1!1e3!4m9!4m8!1m0!1m5!1m1!1s0x401e2365f4c6 52d5:0xeffbf9a2bc9c465e!2m2!1d48.9922796!2d37.1602 809!3e0
Pociągnęliśmy szutrem dalej aż zaczął się asfalt. Nie wiem dokładnie jak daleko ale kilka godzin jazdy nam zeszło. Michał miał navi więc pewnie ślad mu został.
W Masuleh nie to że nam się nie podobało. Mieścina położona jest super ale miasta to nie nasz konik i walnęliśmy je w zasadzie tranzytem bo napaleni byliśmy na szuterki i off.
https://i.imgur.com/NDkEoWU.jpg
Po drugiej stronie też widać fajną ścieżkę na prawo od miasteczka wśród zieleni. Tam szutrów jest opór i to w górach więc chłodniej.

Emek
21.09.2017, 09:03
Jako, że nasz irański odcinek wyprawy dobiega już do końca, Brodaty zmontował filmik podsumowujący naszą jazdę po Iranie. Zapraszam do oglądania. Tylko traski irańskie.

pqCgoeVGbTA

ofca234
21.09.2017, 11:07
jeżeli dojechaliście do drogi 319 to pewnie jest ta sama, którą ja jechałem (i jest mega kozacka).

to prawda, że jest tam znacznie więcej, miejscowi mi nawet pokazywali gdzie.

Emek
21.09.2017, 11:15
Ta sama. Dolecieliśmy do 319 i potem do Ardabil. Odbić na boki tam też jest trochę więc można się zgubić w tych górach. Fajny teren i zielono.

Ypsi
21.09.2017, 19:02
Świetny film :Thumbs_Up:

StrzeLuk
21.09.2017, 19:46
Filmik mega! Super widoki. Czytając relację jakoś tak średnio mi się chciało tam jechać. Jednak filmik pokazał, że warto kulać się tyle km do Iranu. Może kiedyś się uda.

zz44
21.09.2017, 22:21
Podobnie, te opisy pustyń i gorąca mnie zniechęcały, ale film interesujący.

Emek
22.09.2017, 08:50
Telewizja kłamie :p. Iran ma powierzchnię 5 razy większą od Polski. Wystarczy popatrzeć na satelitarny obraz i już wiadomo ile tam jest zieleni a ile pustyni. Ale trzeba oddać Brodatemu że tak to zgrabnie skleił że można się nabrać jak to tam jest zielono :D.
https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/6/6f/Iran_topo_blank.jpg

fiecia
22.09.2017, 11:10
Filmik klasa!

Nynek
22.09.2017, 11:17
Pięknie. Czekam na północny Kaukaz.

Emek
22.09.2017, 12:00
Panie, to jeszcze z 1,5 tys km ;).

Emek
22.09.2017, 20:50
Wstajemy z rana w naszym cud miód hotelu i już się gęba cieszy na dzisiejszy biwaczek w górach Armenii. Mamy plan dotrzeć do granicy, przeprawić się na drugą stronę i znaleźć miejsce na biwak przed wieczorem. O śniadaniu nie ma sensu wspominać gdyż jest klasycznie słabe. Lecimy przez górki i pagórki i znów upał staje się nie do zniesienia. Im bliżej granicy tym gorzej, mamy ok 300 km i zjawiamy się przed nią dość szybko. Zatrzymujemy się przy sklepie i wymieniamy pozostałe pieniądze na walutę armeńską. Podjazd pod bramki, kontrola paszportowa i udajemy się do znanej nam już wcześniej miejscówki gdzie prześwietlają bagaże i podbijają paszporty. Spotykamy tam Holenderską parę z dzieciakami, którzy podróżują od 6 miesięcy. Oznajmiają nam że najpierw musimy się odprawić z CPD w budynku, który ominęliśmy. Ale jak już stoimy to załatwiamy kontrolę paszportową a dopiero potem udajemy się do celników. Przy okazji xray jest tylko proforma. W tamtą stronę zabrałem wszystkie toboły a teraz biorę jedynie torbę i temat zamknięty. Burdel jak cholera, kolesie karzą nam czekać więc czekamy. Mijają minuty, potem godzinka i tak czas ucieka. Wreszcie jakiś koleżka zabiera nasze kwity i każe iść ze sobą. Idziemy ale motocykle zostawiliśmy pod drugim budynkiem więc musimy tam dojść i przywieźć motki do niego. Czynimy to ale czas ucieka, woda się kończy i jesteśmy już mocno głodni. Wreszcie się udaje ale cała operacja zajmuje lekko z 3 godziny. Na koń pod szlaban, paszporty po raz nie wiem który i lecimy pod granicę armeńską. Tu już po ludzku. Najpierw paszporty, potem do okienka znowu paszporty i dokumenty od motocykli i jedziemy do celników wypisać wriemiennyj wwoz. Podbijam do kolesia a ten do mnie z opłatą. Robię lekką zadymę co , jak, kiedy, za co. Wjeżdżaliśmy i wyjeżdżaliśmy i żadnych opłat nie było. Wreszcie przychodzi jakiś generał i rzeczowo tłumaczy, że przepisy się niby zmieniły, pokazuje jakieś rozporządzenie i przeprasza ale niestety płacić trzeba. Nie pamiętam już ile ale jakoś niemało. Płacą wszyscy obcokrajowcy więc uznaję że w wuja nas nie robią. Kasy mam akurat na opłatę i wodę z automatu. Wreszcie przebijamy się na drugą stronę. Jest upalnie, jesteśmy głodni i wkurzeni opieszałością Irańczyków i opłatami armeńskimi. Mnie udaje się przebić już na drugą stronę bowiem szlaban był otwarty i po prostu kazali mi spadać a chłopaki coś tam jeszcze marudzą więc czekam. Czekając nagrywam filmik. Może zbyt emocjonalny po wkurwie na granicy więc nie należy brać go dosłownie ;-). Musiałem szybko zakończyć bo się przyczepili że niby nagrywam granicę.

shXgqEmvjl8

Chłopaki wreszcie są i lecimy coś zjeść, dochodzi piąta. Ale że jesteśmy w normalnym kraju to trzeba to uczcić browarkiem.

https://i.imgur.com/bjNzdZo.jpg

Radość.
Do tego zamawiamy szamę i obżeramy się jak świnie. No ale dość tego dobrego trzeba zrobić zakupy i ruszać na biwaczek. Robimy więc zakupy w sklepie obok. Browary, żarcie, ogóry, będzie ognisko więc ma być na bogato.
Michał proponuje coby polecieć M17 wzdłuż granicy z Azerbejdżanem bo tam namierzyliśmy jakiś wodospad a na maps me jest tam oznaczona miejscówka jako miejsce biwakowe. Pasuje, walimy w tą stronę. Na plecach mam kilka browców, ciągnie mnie toto do tyłu i jedzie się mało komfortowo ale jestem zadowolony. Wreszcie w górach rozbijemy namioty i zapalimy ognisko jak należy. Aby dojechać do trasy musimy się jednak wrócić do drogi która leci na granicę irańską z tym że kierujemy się na lewo zamiast w prawo do Iranu. Z tego całego zmieszania nie zatankowaliśmy a po drodze stacji nie ma. Co prawda na miejsce biwaku mamy teoretycznie 40 km ale do stacji drugie tyle. Lecę na rezerwie i mam wątpliwości czy to się powiedzie. Plan awaryjny zakłada, że najwyżej Michał skoczy swoją cysterną i przywiezie paliwo gdyby brakło. Aby tego uniknąć delikatnie obchodzimy się z gazem a na zjazdach wyłączamy silniki. Przyjemna cisza niezakłócona warkotem silnika jest zajebista. Pomyślałem sobie wtedy że fajnie gdyby ktoś kiedyś zrobił elektryka ADV z szybkim ładowaniem i zasięgiem 400. Wreszcie udaje nam się dotrzeć do miejscówki gdzie jest zjazd. Droga jakby zawraca pod kątem 180 stopni i zmienia się w gruntówkę poprzecinaną koleinami, dołami i kamieniami ale jedzie się dobrze. Jedynie krzaczory po bokach czasem przeszkadzają ale jedziemy.
Zresztą do wglądu bo Brodaty nakręcił.

ph0htv_r9l4

Niestety droga się kończy stromym zjazdem do rzeki, w zasadzie to strumień ale głazy duże, motocykle obładowane hmmm. Jednak ślady wiodą na drugą stronę więc idę na kontrolę z buta. Wracam z bananem na twarzy. O to właśnie chodziło. Przeprawiemy się po jedynczo a dwóch asekuruje, bo zjazd stromy, dalej już idzie z górki. Widok taki.

https://i.imgur.com/1AUeXy6.jpg

Nie mogliśmy chcieć więcej ale więcej już sobie wcześniej zorganizowaliśmy :D. Pozostało schłodzić cieczą.

https://i.imgur.com/UJ8VFPy.jpg

https://i.imgur.com/OyWcsCM.jpg

No po prostu wymarzona miejscówka na biwak pod namiotami. Na końcu drogi za rzeką w górach przy granicy. Po prostu nigdzie, raczej nikt tutaj nam nie będzie przeszkadzał.

https://i.imgur.com/EQlDQKi.jpg

https://i.imgur.com/lue2C5Z.jpg

https://i.imgur.com/JZlnUjh.jpg

https://i.imgur.com/lTe0oTK.jpg.

Palimy ogniseczko, wykańczamy baterię browców na dziś i wreszcie możemy rozkoszować się snem na łonie natury. Fantastycznie!

Grzechu2012
22.09.2017, 23:34
Mega wyjazd :)

Emek
26.09.2017, 21:50
Kilka ruchomych obrazków z naszego biwaku.
AFDz9fZNza8

Emek
01.10.2017, 19:38
Codzienne rytuały - śniadanie, pakowanie i jazda. Tym razem jemy śniadanie w naprawdę pięknym miejscu
https://i.imgur.com/R5cW4qu.jpg
Po śniadanku szybkie pakowanie motocykli i przeprawa przez rzeczkę. Znów tym samym trybem jeden jedzie dwóch asekuruje. Przebijamy się i próbujemy wyjechać do czarnego co udaje się częściowo gdyż Filip zalicza glebę. Najpierw poniosło go w krzaczory ale jeszcze jakoś się uratował a potem zamiotło nim znowu i gleba.
A to bylo tak.

KFxH_P76YeM

Na szczęście usłyszałem klakson i wróciłem szybko pomóc mu postawić sieczkarnię ale lusterko poszło się yebać. Filip cały i to najważniejsze.
https://i.imgur.com/jWp1gn5.jpg
Już na luzie dolatujemy do asfaltu i skręcamy w prawo w kierunku Kapan. Paliwa mamy jak na lekarstwo więc z gazem delikatnie a z górki na wyłączonym silniku. Jest bardzo słabo, mój komp pokazuje naście kilometrów do zera a stacji paliw nie widać i się nie zapowiada wcześniej niż w Kapan. Nagle Filip daje nam znaki że coś się dzieje. Zatrzymujemy się i okazuje się że dopadła do wyjątkowo dotkliwa reakcja alergiczna na wuj wie co. Oczy mu łzawią tak że nic nie widzi. Praktycznie ledwo jedzie ale tutaj nie damy rady nic z tym zrobić. Musimy zjechać na dół.

https://i.imgur.com/h5K9zcw.jpg


Już na oparach podjeżdżamy na stację paliw na przedmieściach Kapan i zalewamy nasze motocykle do pełna. Filip do tego wszystkiego ma wodę w butach po przeprawie przez rzekę więc próbuje jakoś dojść do siebie jednocześnie osuszając laczki. Postanawiamy zostawić go tutaj i pojechać poszukać w mieście apteki. Ustalam z tubylcami na stacji że apteka jest przy głównej drodze po prawej stronie. Lecimy więc i za parę kilometrów widzę znany wszystkim znak symbolizujący punkt apteczny. Podjeżdżamy a pod drzwiami kolejka i zamknięte. Kuwa!
Rozmawiam z ludźmi przed drzwiami, którzy informują mnie że zaraz otworzą. W tym momencie podchodzi kobitka i otwiera drzwi. Tłum wlewa się do środka. Pytam o jakieś leki przeciwalergiczne opisując objawy Filipa. Aptekarka daje nam Zyrtec i dodatkowo krople do oczu. Nic więcej i tak nie ma. Bierzemy i wracamy do Brodatego, który tymczasem koleguje się z psami i suszy buciory ledwo widząc na oczy.
Aplikuje od razu wszystko na raz i czekamy aż będzie jakiś efekt. Pojawia się poprawa po kilkunastu minutach i za jakiś czas Filip jest gotowy do dalszej drogi. Zbieramy się i lecimy dalej. Jest rześko i przyjemnie jednak szybko zaczyna nam doskwierać głód. Stajemy więc na małe szamanie po drodze. Są bułki z parówką a la hot-dog i ser. Bierzemy jedno i drugie i pałaszujemy na ławce przed sklepem. Towarzyszy mamy zacnych.

https://i.imgur.com/ppUHNzM.jpg

https://i.imgur.com/lLb5xKJ.jpg


Plan na dziś mamy bardzo śmiały bowiem chcemy dotrzeć wieczorem do Udabna gdzie mamy w planie lekki melanż u Polaków. Mam wątpliwości bowiem straty czasowe mamy spore a drogi przed nami jeszcze kawał. W sumie mamy około 600 km ale wiemy jak wygląda ta droga i nie jestem przekonany cz plan uda się zrealizować. Lecimy jednak i jedzie się wspaniale. Wreszcie piękne krajobrazy , zielono, puste drogi i serpentyny.

https://i.imgur.com/9fkQAaD.jpg

https://i.imgur.com/BbU2hu0.jpg




Zjeżdżamy w dolinę i zatrzymujemy się w sklepie na popitek i małą przekąskę. Zajeżdża Wołgą nawalony jak szkop Armeniec i bełokocze tłumacząc coś zawile. Niestety nie kumamy ale szybko pozostali kumple dają mu do zrozumienia coby się od nas odstosunkował choć koleś starszy i spokojny ale pijany jak bela. Wsiadł w maszynu i pojechał dalej. My również z tym że w przeciwną stronę. Wreszcie dolatujemy nad wybrzeże Sevan. Jest już dość późno, drogi kawał i zdajemy sobie sprawę że jak mamy dotrzeć do Udabna to niestety posiłek musimy sobie darować ale że koleś przy drodze sprzedaje wędzone ryby to kupujemy kilka sztuk i pałaszujemy stojąc na poboczu. Ryby pyszne z tym że małe zdecydowanie smaczniejsze od tych większych. Dość leniuchowania trzeba lecieć. Mijamy więc Sevan i kierujemy się.do Dilidżan i dalej znaną nam już trasą w kierunku granicy armeńsko-gruzińskiej w Sadakhlo.
Jedziemy przez wiochy i w Dilidżan widzę że deszcz nas dziś nie ominie. Zatrzymujemy się na poboczu i ubieramy przeciwdeszczówki. Ruszamy i ledwie kilka kilometrów dalej przy wylocie z wiochy atakuje mnie pies. Udaje mi się go ominąć ale Filip nie ma już tyle farta i ma kolizję z czworonogiem. Na szczęście ani Filip nie złapał gruntu a i sabaka poturbowana ale żywa uciekła. Było grubo. Emocji sporo bo mogło być.naprawdę niebezpiecznie. Chwila oddechu i gonimy na granicę. Stawiamy się tam popołudniem i odprawa przebiega nadzwyczaj sprawnie po obu stronach. Jesteśmy w Gruzji. Stajemy tuż za granicą i raczymy się kawą z ekspresu w przydrożnej budzie. Do celu zostało nam jakieś 120 km. Jesteśmy głodni i zmęczeni ale Michałowi wpada do głowy pomysł że ruszymy offem. OK. Lecimy więc opłotkami, woda, kałuże , błotko, brodziki. Jedziemy i jedziemy wtem nagle droga się.kończy. Jesteśmy na terenie ujęcia wody a przed nami brama zamknięta na kłódkę. Za bramą asfaltówka. Życzliwi ochroniarze otwierają.nam bramę i całe szczęście bo do objazdu byłoby kawałek.
Mam dość terenu i chcę już jak najszybciej dotrzeć na miejsce, coś zjeść i się
wyluzować. Znów kawałek asfaltem i jesteśmy w Rustavi. Tankujemy bo motocykle mają sucho. Ruszamy dalej już lekką szarówką. Na szczęście tutaj już sam off. Przyjemny i szybki. Dolatujemy do Udabna wczesnym wieczorem.

https://i.imgur.com/2QtaJ7u.jpg

https://i.imgur.com/YNnNlLl.jpg


Na drodze wita nas grupa czeskich motocyklistów. Zatrzymujemy się.i zapraszamy ich na wieczór do knajpy na browar. My tymczasem dojeżdżamy do naszej bazy i logujemy się przy barze. Mamy w planie zanocować w namiotach przy knajpie jednak wieje niemiłosiernie i szybki rekonesans skłania nas do inwestycji w hostel, który znajduje się obok. Podjeżdżamy i wypakowujemy toboły. Szybko instalujemy się w obiekcie i lecimy na długo wyczekiwane piwko w barze. Niestety z tych emocji i zmęczenia zapominamy o posiłku co kończy się w sposób oczywisty.

Zanim jednak ulegamy totalnemu upodleniu poznajemy się z ekipą czeską i do późnego wieczora raczymy się.opowieściami o naszych przygodach.

https://i.imgur.com/VNI1UYl.jpg

https://i.imgur.com/mYlVxgV.jpg

Tak długo że nie pamiętam jak długo to było. Nie pamiętam też zbyt szczegółowo drogi powrotnej do hostelu. Było grubo.

ArtiZet
01.10.2017, 22:29
Szybko instalujemy się w obiekcie i lecimy na długo wyczekiwane piwko w barze. Niestety z tych emocji i zmęczenia zapominamy o posiłku co kończy się w sposób oczywisty
Obawiam się, ze nawet posiłek by tu nie pomógł zwłaszcza jeśli próbowaliście tego co tam stało na barze :D
P.S. czyta się :Thumbs_Up:

Emek
02.10.2017, 08:27
Dopiero na dzień drugi czytaliśmy co tam na kajet piliśmy cały wieczór. W każdym razie sporo czaczy i browarów pękło :chleje:.

Emek
06.10.2017, 17:19
Dzisiejszy dzień zaczął się słabo. Kac gigant po nocnej libacji całkowicie uniemożliwił nam start rano w dalszą drogę ale może to i dobrze. Udało mi się zwlec z łóżka i wylec na dwór. Słonecznie ale wypizd koszmarny. Wieje niesamowicie ale za to jest ciepło więc niespiesznie kierujemy nasze kroki do lokalu gdzie wczoraj spędzaliśmy wieczór.

https://i.imgur.com/sbjcvMP.jpg

https://i.imgur.com/IsJ1q1h.jpg


Zamawiamy śniadanie i wciągamy niespiesznie zapijając herbatą a potem gasimy pragnienie flaszką gazowanego napoju gruszkowego. Na niewiele się to zdaje gdyż suszy nas ogromnie. Zbieramy się z wolna lecz najpierw idę rozliczyć się z barem za wczorajsze napoje. Z niedowierzaniem patrzę co i ile wczoraj poszło. Kilkanaście czaczy i tyle samo browarów opowiada historię wczorajszego dnia. Samopoczucie przestaje dziwić po tym co wypiliśmy. Coś mnie swędzi i z niesmakiem zauważam że wlazł mi kleszcz. Michał ma pęsetę i wykręca dziada z mojego ciała. Idziemy na bazę ale spieszyć się nie ma po co. Do Rosji nie dojedziemy. Co najwyżej czeka nas nocleg w Kazbegi i to i tak będzie szczyt naszych dzisiejszych możliwości. Lecimy do hostelu i zamiast się.pakować chłopaki zaczynają.ogarniać motocykle. Michał grzebie znów coś w reglerze a ja z Filipem próbujemy jakoś naprawić potłuczone lusterko w kacie. Poniekąd się udaje bowiem dziewczyna z baru znalazła nam zerkało od łady leżące gdzieś w śmieciach więc mocujemy je niezastąpionym powertapem do potłuczonego lustra w KTMie.

https://i.imgur.com/TiYMXhe.jpg

Filip nie jest zadowolony z funkcjonalności tego rozwiązania ale lepsze takie niż żadne. Zgubił też rękawice i planuje wpaść do Tbilisi do sklepu zakupić cokolwiek na łapy. Kat zgubił też.kilka śrubek między innymi od subframe oraz mocowania czaszy wokół stacyjki.

https://i.imgur.com/V2B7YGS.jpg

https://i.imgur.com/1mwRwIc.jpg


Tą od stacyjki znajdujemy gdzieś w zapasach zabranych z PL natomiast tej od ramy niestety nie mamy a i w złomie w garażu w Udabnie nie udaje się jej znaleźć. Postanawiamy poszukać szrotu lub sklepu po drodze tak aby coś z tym zrobić gdyż subframe pozbawiony mocowania wali o ramę i obawiamy się.że może spowodować jej pęknięcie. To musimy załatwić.w pierwszej kolejności. Po wczorajszych ekscesach czujemy się.żle. Nie jesteśmy w stanie jeszcze ruszyć, śniadanie zjedzone już jakiś.czas temu, głód zaczyna doskwierać ale postanawiamy że nie będziemy lecieć wszyscy do miasta tylko ja z Michałem poczekamy gdzieś przy głównej drodze a Filip szybko załatwi sprawę rękawic. Wreszcie około południa udaje się.opuścić Udabno. Navi prowadzi nas w kierunku przeciwnym do tego jakim przyjechaliśmy i lecimy szutrówką, która chyba wkrótce zmieni się w asfalt. Od mojego ostatniego pobytu w tym miejscu zmieniło się.niemal wszystko. Nasi rozkręcili interes, inni poszli ich śladem tak że mamy kilka hosteli, bar i kilka budynków w budowie. Oczywiście nie byłoby normalnie gdybyśmy nie poyebali drogi i wylatujemy na manowce. Po chwili jednak udaje się znów wrócić na ścieżkę i po kilkudziesięciu kilometrach szutre i offem wyjeżdżamy na główną ścieżkę. Jeszcze przed Tbilisi udaje nam się.znaleźć złomowisko gdzie po kilku minutach miły Gruzin przynosi nam śrubę.o wymaganych parametrach. Niestety ma ona klasyczny łeb a w Kacie oryginalne śruby są na torxy i da się.je dokręcić tak aby całkowicie schowały się we wgłębieniu subframe. Nasza nasadka niestety jest za szeroka aby wkręcić ją należycie więc wkręcamy tyle ile się da i zostawiamy. Trzyma się.nieźle i jest zajebiście zardzewiała więc raczej sama się.nie wykręci. Gonimy dalej i na wysokości Tbilisi Filip odbija do miasta a my mamy znaleźć lokal z żarciem i na niego poczekać. W tym czasie chcemy zjeść jakiś.obiad. Knajpę znajdujemy jakiś kilometr dalej od miejsca gdzie się rozstaliśmy. Zatrzymujemy się.i udajemy na popas. Niestety to nie jest klasyczna knajpa i dają tylko chaczapuri i różnych odmianach więc zamawiamy i jemy czekając na Filipa. Posiłek skromny a i nam też.niezbyt wchodzi pokarm. Żołądki zalane w nocy alkoholem nie pracują.jak trzeba i wduszamy w siebie niewiele pożywienia. Czekamy aż Brodaty wróci bo miał odbicia może z 5 km do tego sklepu a mija już.godzina i zaczynamy wątpić.czy uda się.dojechać.do Kazbegi i nie trzeba będzie szukać noclegu wcześniej. Czekamy na dworze a Filipa nie widać. Postanawiamy że wyślemy mu wiadomość że pomału jedziemy i niech nas goni bo telefonu mameja nie odbiera. Już się ładujemy na motki jak słyszą tą jego sieczkarnię. Filip jednak nas nie zauważa i mija wyprzedzając po drodze kolejkę tirów. Macham i nic, pojechał. Ruszamy więc za nim i za chwilę widzimy jak leci w przeciwną stronę. Chyba się.pokapował i zawrócił. Gonimy więc już wspólnie we właściwym kierunku. Rękawice na szczęście udało mu się.kupić.
Znana nam już droga pozwala się wyluzować jednak wczorajsza libacja dopada mnie dość mocno i czuję się.kiepsko. Filip jedzie na głodnego więc też szału nie ma. Wreszcie udaje nam się wdrapać na przełęcz i zatrzymujemy się koło okrąglaka gdyż zaplanowałem zanabyć zamówiony w Polsce miód. Wokół sporo motocyklistów, większość to Rosjanie na wielkich i ciężkich maszynach - HD, Goldasy i trajka Can-Am. Rozmawiamy gdyż jest lekko pochmurno a chłopaki poubierane w przeciwdeszczówki. Zgodnie z przewidywaniami w dolinie pada i to dość mocno wiec musimy się ubrać. Zapinamy membrany a Michał wciska się.w kondona. Miód zakupiony więc ruszamy dalej. Tuż za szczytem na zjeździe dopada nas deszcz. Widoczność spada niemal do zera, deszcz leje i jedzie się kiepsko. Trafia się jeszcze stado owiec, które skutecznie blokuje nam drogę więc stoimy w oczekiwaniu aż morze owieczek usunie się na plan dalszy. Wreszcie ruszamy dalej. Jest zajebiście zimno, mokro i ciemno. Do Kazbegi dolatujemy już mocną szarówką i od razu kierujemy się do Wasilija. Nie ma co kombinować. Wbijamy się.na podwórko a tak motocykli opór. Grupa Kazachów zatrzymała się w tym samym miejscu. Motocykle mają przeróżne. Każdy z innej parafii.
Jest giełes

https://i.imgur.com/KrcVuZx.jpg

Honda

https://i.imgur.com/p6IVex1.jpg

Nasze cudaki.

https://i.imgur.com/e7rEr4c.jpg

SuperTenere i coś brzydkie

https://i.imgur.com/DC1IrMp.jpg

https://i.imgur.com/BJpYRHR.jpg

To powyżej jest dość ciekawe. Stronka dla motocyklistów w tym pomoc dla motocyklistów i informacja na terenie RUS,KAZ, CIS.

Info poniżej. Może się.przydać.

We are the first call centre for motorcycle tourists in Russia!.
Our main goal is to make motorcycle tourism in Russia more widespread and safe by helping you with any problems you get on the road..
We can assist you in the case of the motorcycle breakdown. We will find and deliver the necessary spare parts, organize a tow truck or share contacts of people who are ready to assist and located not far from you..
We have more than 2000 contacts of bikers, service stations, stores, motoclubs in Russia, CIS and The Republic of Kazakhstan..
Our call centre is available 24/7..
Toll-free numbers are listed below:.

.
 8 (800) 770-79-79.
 +7 (499) 923-27-31 (for residents of other countries).

Jesteśmy wykończeni i Kazachowie również. Jadą w przeciwną stronę i ciągle w deszczu. Mają nawet naklejkę z forum trampkowego.

https://i.imgur.com/Pi3YdX3.jpg

Chłopaki się generalnie nie pitolą i byle deszczyk ich nie zatrzyma. Bagaży mają jak na rok podróży. Ładujemy się do pokoju i zostawiamy nasze bety. Jesteśmy głodni i ruszamy do knajpy. W tym czasie Kazachowie również się zalogowali odpalili jakieś kuchenki, powyciągali garnki i zaczęli gotować paszę dla wszystkich. Trzeba przyznać że zorganizowani są świetnie.

My jednak szamy nie mamy i logujemy się w knajpie zamawiając browarki i paszę. Napychamy się na maxa robimy zakupy i wracamy na bazę. Nie jest przyjemnie. Zimno i mokro. Wymieniam jeszcze lari na ruble bo już się nie przydadzą. Jutro z rana atakujemy matuszkę Rassiję. Już się cieszę. Jakoś Rosja budzi we mnie pozytywne emocje.

chemik
06.10.2017, 18:37
żebyś nie miał wątpliwości - czyta się. Choć z doświadczenia wiem, ze powrót się źle opisuje. ;)

Emek
07.10.2017, 19:43
Rano pobudka. Jak zwykle ja pierwszy na nogach i mnie nosi. Idę do centrum się poszwędać i kupić fajki. Jest wcześnie ale udaje mi się namierzyć jakiś mini sklepik w dziupli, w którym kupuję papierosy i coś do picia. Niespiesznie wracam na bazę gdyż śniadanie będzie dopiero o 8.00 więc mam sporo czasu. Na mój nos pogoda się wkrótce wyklaruje i będzie ładnie. Na razie jeszcze ponuro i mroczno. Wracam na bazę i spotykam jednego z Kazachów. Rozmawiamy i okazuje się że Andej jest z Szymkentu i mają tak jakiś klub motocyklowy. Oczywiście podaje namiary gdyby ktoś kiedyś potrzebował pomocy na terenie KAZ to walić do niego jak w dym.

kontakt +7705 364 65 56

Chłopaki gonią polatać po Gruzji. Ciekawią ich nasze maszyny. Jeden z nich nakulał Pan European ponad 130K. Jeżdżą dużo i wszędzie. Udowadniają przy tym że nie trzeba mieć sprzętu klasy Adwęczur aby objechać Pamir czy góry Gruzji. Latają wszędzie i po wszystkim. Bardzo fajne chłopaki. Wreszcie zjawia się.Wasilij i zaczyna szykować śniadanie. To samo co poprzednim razem. Ser, kawałek kiełbasy i coś tam jeszcze. Wcinamy szybko i zaczynamy się pomału pakować na motocykle. Dziś plan mamy taki, żeby dotrzeć na płaskowyż Bermamyt i gdzieś w jego okolicy zrobić sobie obóz. Na razie jednak kierujemy się na granicę. Drogę znamy, pogoda jest świetna i na granicy stawiamy się dosłownie w momencie. Granica Gruzińska oczywiście szybko i bezproblemowo. Ruch jest niewielki. Teraz jedziemy w kierunku przejścia rosyjskiego. Tutaj już trochę gęściej. Najpierw podjeżdżamy pod kontrolę paszportową a następnie koleś kieruje nas gdzieś do budynku. Nie wiem po kiego grzyba ale ładuję się do budynku z tym że tam nic nie ma. Na wejściu stoi pogranicznik więc pytam że tutaj mnie skierowano tylko ni wuja nie wiem po co. Okazuje się że kartki tam leżą do wypełnienia wriemiennego wwozu. Bierzemy więc kwity i skrupulatnie wypełniamy coby się nikt nie przyczepił. Następnie podbijamy do budki gdzie zdajemy kwity, które jedna z miłych dziewczynek obrabia. Oczywiście tym razem nie chcą ode mnie żadnych kwitów i wszystko idzie gładko ale niezbyt spiesznie. W Gruzji z rana było chłodno a teraz już słońce wylazło i daje niemiłosiernie więc wypinam wszystkie membrany i po chwili jedziemy już dalej. Tuż za granicą zatrzymujemy się na tankowanie na stacji paliw. Niestety płatności kartą nie ma i cieszy mnie fakt że pozbyłem się lari jeszcze w Gruzji bo te parę rubli ratuje mi doopę. Chłopaki mają paliwo i ruszamy do Władykaukazu. Chcemy tam złapać bank i wymienić pieniądze bo kasy nam brakuje. Dość szybko znajdujemy się w mieście i znajdujemy budynek Sberbanku. Biorę kasę i lecę do banku podczas gdy chłopaki zostają przy motocyklach. Mamy sporo Lari ale jak się okazuje rosyjskie banki mają je w doopie, Mogę wymienić tylko dolary i euro. Słabo.
Wymieniam kasę i lecimy przez miasto w kierunku na Biesłań. Jeszcze w mieście spotykamy dziwaczne zjawisko. Otóż wokół ogromnego bazaru wszystkie ulice są.zalane wodą. Mamy jeden kierunek i cofnąć się nie da rady. Jadę pierwszy i wzorem tubylców przebijam się w poprzek zalanej na koło szosy i wjeżdżam na chodnik, na którym jest sucho. Chłopaki z nieznanych mi przyczyn walą cały czas drogą przez wodę. Łapiemy się już na suchym i wyjeżdżamy z Włądykaukazu. Kierunek Nalczik. Pojawia się post który już znamy, granica pomiędzy republikami. Uzbrojeni po zęby żołnierze każą nam zjechać.na bok i świetnym angielkim jeden z nich pyta tylko czy wszystkie papiery mamy w porządku. Potwierdzamy i gonimy dalej. Doslownie kawałeczek dalej zatrzymuje nas policja cholera wie za co. Znów lakoniczna kontrola ale tym razem pokazujemy jakieś kwity i dalej w drogę. Wszystko w miłej i uprzejmej atmosferze. Wreszcie zatrzymujemy się na mały posiłek w przydrożnym barze. Miła kobitka serwuje żarcie. Jemy i leniwie odpoczywamy przed dalszą drogą. Jeszcze kawałek do zjazdu. Na razie lecimy po czarnym ale Miszka nawiguje i w pewnym momencie zbaczamy z głównego traktu i skręcamy na lewo bo mamy zaatakować płaskowyż. Lecimy kawałek w kierunku zjazdu na płaskowyż, który Michał ma zaznaczony w navi. Zatrzymujemy się we wsi po zakupy. Dziś ma być biwak więc kupujemy prowiant, obowiązkowo ziemniaczki na ognisko i browary. Głód jednak już.nam dokucza więc pytamy w sklepie gdzie tu można pakuszać. Na wjeździe do wsi, minęliśmy. Dalej już nic nie ma więc szybka decyzja - wracamy. Knajpa okazuje się.czymś pomieszanym z barosklepo, knajpą. Oczywiście żarcia opór ale wszystko usmażone wuj wie kiedy i czeka tylko na odpalenie do spożycia w mikrofali. Nie znoszę takiego żarcia ale nie ma innej opcji. Zrobiliśmy sporo kilometrów, przed nami też jeszcze kawałek, pada deszcz i jest pochmurno ale dość przyzwoicie. Wrzucamy kotleta i ruszamy bo czas nam się kurczy. Wreszcie docieramy do trasy, która ma nas poprowadzić na płaskowyż. Zatrzymujemy się gdyż droga wiedzie stromo pod górę i mamy wątpliwości czy nasza trasa jest prawidłowa jednak navi Michała i mapa w mapsme potwierdzają kierunek. Dobra nie ma co się zbytnio pitolić i postanawiamy że Michał spróbuje zaatakować. Jak się uda to wpychamy się wszyscy choć niezbyt mi się to uśmiecha bowiem droga jest bardzo stroma , gliniasta z powyrywanymi wodą koleinami i kamsztorami. Miszka zasuwa pod górę ale nie udaje się wdrapać choćby do połowy. Zatrzymuje się, koła grzęzną w błocie i ani w te ani we wte.

https://i.imgur.com/dUxlZUB.jpg

https://i.imgur.com/EBAFx4a.jpg

NA fotach na stromą nie wygląda wcale ale było mocno pod górkę.

Samemu będzie ciężko mu zawrócić więc ładuję z buta zapadając się w błocie. Razem zawracamy Tenerkę i Michał zjeżdża na dół do Filipa. Ja jeszcze włażę na szczyt zobaczyć czy wspólnymi siłami nie da rady jakoś tam się wepchać. Góra jest długa a dalej jest jeszcze gorzej. Fak. Wracam do chłopaków i szukamy alternatywnej trasy. Jest! Musimy odjechać z drugiej strony czyli wracamy kilka kilosów asfaltem i potem kierujemy się na drogę która ma nas poprowadzić do celu. Droga okazuje się zajefajną szutrówką. Można lecieć dość szybko. Niestety miejscami są koleiny i kopny żwir i trzeba uważać.

https://i.imgur.com/pBAIhQY.jpg

https://i.imgur.com/nE5F3A0.jpg

https://i.imgur.com/MRv8E8y.jpg

https://i.imgur.com/bdtBWpv.jpg

gTSNEt1JUiU


Pogoda się.kasztani, pniemy się do góry, wieje niesamowicie i pada deszcz.

https://i.imgur.com/Y2JUYgw.jpg

Jest nędznie. Wreszcie droga dochodzi do asfaltówki. Jedziemy w lewo ale tam nic nie ma. Wracamy z powrotem i próbujemy zaatakować na azymut. Pogoda pod psem. Dolatujemy wreszcie do jakichś zabudowań i dalej jest zakaz wjazdu. Co jest? Obserwatorium astronomiczne. Objeżdżamy je od góry i podjeżdżamy pod bramę. Wychodzi do nas strażnik i pyta o co kaman. To zeznajemy że na płaskowyż chcemy się dostać. Kak daroga? Co będziecie jechać, wchodźcie do nas . Zrobimy wam ekskursją po obserwatorium i napijemy się razem. Hmm. Kuszące ale cel mamy jasny więc odmawiamy i wracamy do drogi, którą już jechaliśmy. Pogoda na szczycie jest katastrofalna. Wieje okropnie i zacina deszczem. Do tego strasznie zimno. Chłopaki z obserwatorium zeznają że do płaskowyżu musimy jechać w dół ale to jeszcze kilkadziesiąt kilometrów więc już wiemy że to plan na jutro. Dziś już nie damy rady jesteśmy zziębnięci, mokrzy i zmęczeni. Szukamy bazy bowiem zanosi się że będzie słabo w nocy. Zjeżdżamy na dół i zjeżdżamy z głównego szlaku na prawo bowiem widzę jakiś.znak coś.jakby agroturystyka czy coś teges. Lecimy dolinką a pogoda z masakry na górze zmieniła się o 180 stopni. Jest przepięknie, słonecznie i ciepło. Niesamowite. Lecimy ze 2 kilometry dolinką po drodze mijając to niby agro. Jest coś ale zamknięte na 4 spusty i do tego trzeba się przeprawić przez dość głęboką i rwącą rzekę. Zapuszczamy się dalej i znajdujemy to czego szukaliśmy. Spokojne zakole rzeczki, osłonięte od wiatru wprost zapraszające nas do rozbicia namiotów. To też czynimy.

https://i.imgur.com/cfIEH1G.jpg

https://i.imgur.com/Fb2eTiP.jpg

https://i.imgur.com/UxdpzV8.jpg

Wokół góry.

https://i.imgur.com/N9Ec0sj.jpg

https://i.imgur.com/MfgiWsa.jpg

https://i.imgur.com/n3K4xWR.jpg

Odblokowujemy po browarku bo wieziemy go już kilka godzin i dosyć ciąży na plecach. Orzeźwiające piwko, słońce i wspaniała okolica działają pobudzająco. Więc szybciutko rozbijamy namiociki i rozpalamy ognisko. Niestety z opałem jest lipa bowiem wokół wszystko mokre i świerze. Szwędzamy się po okolicy i zbieramy co tylko do palenia się nadaje bo jest w miarę suche. Ognisko odpalone i rozbuchane. Tak właśnie nasza Trójca wyobraża sobie podróżowanie. Trochę szosy, trochę terenu i biwak w zajebistym miejscu.
Siedzimy przy ognisku dokąd ziemniaki nie doszły i piwko się nie skończyło. W końcu przychodzi czas na zasłużony sen.

chemik
07.10.2017, 20:23
Czasami warto przejechać kilka tysięcy kilometrów aby przez 2 minuty mieć taki widok.

73851

Zazdraszczam. ;)

Emek
07.10.2017, 22:51
Widoki dopiero będą :D.

Emek
08.10.2017, 10:41
Parę ruchomych obrazków. Kaukaski poranek.
SnxhIXUuals

QrczaQ
08.10.2017, 14:20
Super sie czyta, zawstydzacie mnie zaparciem i pomyslami.

Co do jazdy w zimno i mokro to nie mam nic do powiedzenia.

Co do jazdy w gorace muzulmanskie kraje mam moja strategie. Co jest pewnie znane i logiczne, ale nie koniecznie takie proste... z lenistwa.
1. Wstaje 30 min przed switem (jak sie jasno robi) - nie przed wschodem slonca (jak jus slonce widac). Pakuje sie, myje gebe i jade. Jest zimno, nikt nie przeszkadza. Piekne widoki, nie ma ruchu, nie budzi mnie wycie ze spiczastych budynkow. Zadnego wylogowywani i zegnania sie.
2. Jak slonce wylezie (czasami wyskoczy) to staje w pieknych okoliczosciach na fajka, troche sie ogrzeje, myje zeby i jede dalej. Miasto dawno za nami, troche km zrobione.
3. Sniadanie w pierwszej napotkanej otwartej dziupli - pare godzin/pare set km. Ale tak zeby nie szukac i to musi byc miejsce latwe, proste i taki pewniak co do jakosci. Nafpierdalam sie ile wlezie.
4. Jazda ile wlezie - woda, fajka jak dupa boli. Kolejne pare stowek peklo.
5. Obiad jak juz nie mam sily, gorac nie daje zyc i cale sniadanie spalone. Zadnego pytania gdzie i co, bo oni i tak nie wiedza. Tylko cos namieszaja albo sie przestrasza. Miejsce jak najbardziej zatloczone i tam gdzie pachnie. Tam Salaam i siadam przy starszyznie co trzesie miastem. Oni zawsze maja najlepsze miejsce w cieniu i chetnie dostawia krzeselko dla goscia. Jak juz sie z nimi osfoje to nikt nie przeszkadza, bo jestem w klanie. Nikt nic nie ukradnie bo przeciez to dla nich nie do pomyslenia. Gosc, podroznik jest traktowany jak Bog, zeslaniec Boga.
6. Pytania sie koncza, zaciekawienie opada. Kima
7. Goraco opada, w droge. Kolejne pare stowek.
8. Przed zachodem pierwsze najtansze napotkane lokum. Negocjacja, ze bez sniadania, ze ja nie z Niemiec, ze nie chce poscieli itd. Logowanie, pranie.
9. Najgorsze lachy ubieram, zadnych okularow, zegarkow, komorek i kolorowych kaszkietow czy t-shirtow. Penetrowanie miasta po ciemku, jedzenie na ulicy to samo co lokalesi - patrzysz ile koles placi. Mowisz ze to samo co koles i dajesz kase. Troche ich to zbija z tropu bo widza, ze nie ma zartow.
10. Herbata, jakies pogaduchy i powrot do bazy.

OK, troche chaotyczny post ale bakteria pada.

Czekam na nastepne posty.

Emek
09.10.2017, 08:46
Qurczaq, no mocno chaotyczny ten Twój post :dizzy:. Niewiele zrozumiałem. Wstajesz przed zmierzchem czyli śpisz dniem a jedziesz nocą. W dalszej części jedziesz dniem. Znaczy, że kiedy śpisz?

Tank
09.10.2017, 10:05
https://youtu.be/h9nNynd3ZoU. :)


Wysłane przy użyciu Tapatanka

QrczaQ
09.10.2017, 11:14
https://youtu.be/h9nNynd3ZoU. :)


Wysłane przy użyciu Tapatanka

Dobre. Chaotycznie napisalem bo bateria mi padala. Pomylilem swit ze zmierzchem, bo mam taka alpikacje co jest po angielsku Sunrise-Dawn-Noon-Dusk-Sunset. Juz poprewilem to moze bedzie mialo wiecej sensu.

Emek
09.10.2017, 21:37
Wstaję pierwszy i robię.mały rekonesans. Jest dość rześko ale to raczej z powodu wilgoci i braku słońca. Obserwuję jak słonko pomalutku schodzi w dół po zboczu góry obok naszego campu. Szacuję że zajmie mu około godziny objąć ciepłem nasz biwak i podsuszyć wilgotne namioty. Wrzucam śniadanie i pomału zaczynamy się pakować. Czekamy jednak dość długo zanim słońce zacznie grzać nasze namioty i dopiero po lekkim ich podsuszeniu ruszamy w dalszą drogę. mamy już.opracowaną z grubsza trasę, która w założeniu pozwoli nam wjechać na płaskowyż. Na razie jednak ruszamy do czarnego z naszej bazy.

https://i.imgur.com/5eUOPzd.jpg

https://i.imgur.com/TAnYejv.jpg

https://i.imgur.com/nMOU86f.jpg

Wypadamy na asfalt i gnamy świetną asfaltówką. Droga jest przyjemnie kręta jednak co chwilę jazdę utrudniają skały osypujące się na szosę więc należy uważać. Pomału wspinamy się na szczyt i w oddali po prawej zaczynamy dostrzegać zarys naszego celu - płaskowyż Bermamyt.

https://i.imgur.com/l6eMXb9.jpg

Jest bardzo oddalony od drogi i szacuję że to co najmniej 30-40 km od naszej pozycji uwzględniając warunki terenowe.

Pogoda jest jednak świetna. Świeci słońce choć jest chłodno i lekko zawiewa. W oddali dostrzegam też jakieś ośnieżone szczyty, do których się zbliżamy.

https://i.imgur.com/Ah7WMzY.jpg

Widoki są obłędne i hipnotyzujące. Postanawiamy zjechać na gruntówkę po lewej i zobaczyć co jest za załamaniem terenu. Widok ten zapamiętam na długo. Elbrus.

https://i.imgur.com/kxe6PzF.jpg

Niesamowita góra i krajobrazy wokół też.nieziemskie. Postanawiamy zrobić sobie w tym miejscu małą sesję z motocyklami zanim ruszymy w dalszy bój. Łąka na której się znajdujemy jest mocno namoknięta i grząska co kończy się jak zwykle. Kat leży.

https://i.imgur.com/M15iIhm.jpg

Dźwigamy więc gada i jako tako pionizujemy.

https://i.imgur.com/jL0Z3Gx.jpg

Następnie robimy lamerskie focie.

https://i.imgur.com/XbDLA2z.jpg

https://i.imgur.com/cK3WOxJ.jpg

https://i.imgur.com/Zj6pXa3.jpg

https://i.imgur.com/1ZZomOI.jpg

https://i.imgur.com/8fx7Qeq.jpg

Jednak w głębi za mną już woła nas Bermamyt. Trzeba się ruszać.

https://i.imgur.com/k8Gqsdz.jpg

Ruszamy więc i po chwili docieramy do punktu gdzie nawigacja wskazuje nam zjazd z głównego szlaku na płaskowyż. To miejsce (atak od południa) wygląda tak.

https://i.imgur.com/llBoVr2.jpg

Gruntówka po prawej wiedzie na Bermamyt choć osobiście polecam dostać się tam od innej strony. Tutaj można napotkać problemy podobne do naszych.

Mjn7HYuR1pI

Początek drogi jest dość nieprzyjemny. Michał prowadzi, potem Filip i na końcu ja. Głębokie koleiny na początku suche a potem już.zaczyna się zabawa z kaukaskim błotem. Jest niesamowicie wręcz śliskie. Ścieżka wiedzie nas pośród przepięknych krajobrazów. Momentami kałuże są bardzo głębokie grunt w zasadzie cały grząski a nasze opony nie są.przeznaczone w teren ale pchamy się pomału przed siebie. Co jakiś czas gleba ale w miarę bezpiecznie. Jedynie fragmentarycznie droga wiedzie pośród stromych skarp i tutaj są momenty niebezpieczne. Lecimy tak kilkanaście kilometrów. Widoki rozwalają system więc niech przemówią same.

https://i.imgur.com/AB51t7z.jpg

https://i.imgur.com/vMq7Y5K.jpg

https://i.imgur.com/lixezUL.jpg

https://i.imgur.com/yZPdtQB.jpg

https://i.imgur.com/jIJuisV.jpg

https://i.imgur.com/kA0fYB5.jpg

https://i.imgur.com/3qXUxXz.jpg

https://i.imgur.com/FnYLLqW.jpg

https://i.imgur.com/11Fp6gu.jpg

Zrobiło się naprawdę ciepło i zatrzymujemy się aby zdjąć ciuchy.

https://i.imgur.com/o1B2Mn5.jpg

Wreszcie w oddali ukazuje nam się.płaskowyż. Wygląda monumentalnie.

https://i.imgur.com/1NdvBDR.jpg

https://i.imgur.com/8h7Eklk.jpg

Pomału i mozolnie ale jednak zbliżamy się do celu.

https://i.imgur.com/6AgxGTd.jpg

https://i.imgur.com/W91Mw4d.jpg

https://i.imgur.com/orYHOvg.jpg

I właśnie tutaj sprawy zaczynają się.komplikować. Zaczynają się.strome zjazdy po kamsztorach. Zjeżdżamy a w zasadzie zsuwamy się.pomiędzy nimi w dół. Na jednym z takich zjazdów FIlip zalicza bardzo dotkliwą glebę. która okazuje się.brzemienna w skutkach ale o tym dopiero przekonał się w Polsce. Widziałem jego glebę gdyż jechałem za nim. Nogi brakło i upadł na prawo niestety tak nieszczęśliwie że przygrzmocił żebrami o jedną z kolein a sieczkarnia dokończyła dzieło zniszczenia waląc się.dodatkowo na Filipa. O połamanych żebrach zorientował się.jak nie był w stanie się ruszyć z łóżka kilka dni później w Polsce. Jakoś dziwnie przez całą drogę skutki tego upadku bardzo mu nie dokuczały. Adrenalina zrobiła swoje.

No ale pomalutku walimy dalej. Każde 100 metrów jest tutaj już wyzwaniem. Kilometr pokonujemy w 40 minut. Robi się ciężko a my nie tylko że nie mamy żarcia ale też i z wodą słabo. Wyciągam z zapasów suszoną wołowinę i każdy wciąga swoją rację zapijając wodą z Rotopaxa, która pamięta jeszcze Iran. Innej nie mamy ale ta jest całkiem OK. Każdy metr to ogromny wysiłek. Każde błoto tutaj ma inną konsystencję.niż na starcie tej drogi. Jest gumiaste i kleiste. Włazi wszędzie i pokonanie każdej kałuży i rozpadliny kończy się.tym, że jeden z nas wymaga interwencji dwóch pozostałych. Wreszcie docieramy do miejsca, gdzie nie jesteśmy w stanie przejechać dalej. Znaczy może na upartego i lżejszym sprzętem by się.dało ale jesteśmy wykończeni, głodni a przed nami pole stromego zjazdy rozdeptane do kolan przez bydło i konie. Nijak tego objechać po suchym. Wszystko jest w błocie. Docieramy na szczyt z którego musimy zjechać i w zasadzie z miejsca podjechać pod stromą ścianę. Filip jest wkurwiony i poobijany. Leżał kilka razy i ma połamane żebra ale o tym nie wiemy. Łazimy z Michałem i kombinujemy jak się.przebić ale widzę minę Filipa i wiem że musimy odpuścić a nawet gdyby się.udało zjechać to jeszcze trzeba podjechać i wrócić a nie wiedzieliśmy czy dalej jest inna droga. Gdyby jej nie było to nie bylibyśmy w stanie podjechać pod górę z której zamierzaliśmy zjechać. Masakra. Byliśmy tuż pod płaskowyżem. Brodaty się zdjęcia nawet dorobił w tym miejscu.

https://i.imgur.com/UpJhPXm.jpg


Postanawiamy jednak zawrócić. Michał wraca pierwszy i od razu zakopuje się w błocie. Udaje mu się.jednak wydłubać bez naszej pomocy. Niestety ja się już wklejam perfekcyjnie.

https://i.imgur.com/ictvFf7.jpg

https://i.imgur.com/RUVespa.jpg

https://i.imgur.com/uyb9I09.jpg

No tak się.kuwa wkleiłem że we trzech nie szło nawet Afry ruszyć z miejsca. Dopiero jak zdjąłem toboły, zabraliśmy pasy i razem z Michałem próbowaliśmy opasując się taśmami przez ramiona podnieść moto nogami Afra ciut drgnęła ale postępu i tak nie było widać więc przewróciliśmy ją nie bez trudu na bok i jakoś wyszarpnęliśmy przód. Jak przód wyszedł to i tył jakoś za nim podążył. Niestety zabrało nam to z 40 minut a chwilę dalej znów byłem wklejony w kolejnej dziurze. I kolejny stracony czas. Tragedia. Dopiero dalej na było ciut bardziej sucho i mogliśmy jechać bez taplania się w błocie. Niestety przed nami 2 strome kamieniste podjazdy na którym Filip leżał. Mamy jednak dość i idziemy pomiędzy kamsztorami pełnym ogniem i wdrapujemy się bez zająknięcia. Jedynie na szczycie chciałem się zatrzymać w razie gdyby trzeba było pomóc chłopakom i zaliczam glebę gdyż jest nierówno i brakło mi nogi. Na szczęście wszyscy wbijają się bez problemów i pomalutku zjeżdżamy z powrotem do głównej trasy choć to jeszcze ze 2 godziny jazdy przynajmniej.

Zjeżdżam na bardziej płaski teren gdzie wreszcie mogę rzucić okiem na Afrykę i rozkoszować się.widokiem pędzących samopas koników.

https://i.imgur.com/MSkrQLT.jpg

https://i.imgur.com/dgfEyir.jpg

Wyglądamy jak po wojnie. Motocykle również.

fjRRJnxdSxg

Filip jest tuż za mną a Michał coś tam z dala przystanął nie wiadomo czemu. Szybko się.jednak okazuje że znalazł kufer Filipa, który odpadł mu po drodze. Popękało mocowanie na wertepach albo przy glebie. Filip musi wrócić po niego i jakoś go doczepić. Mocujemy dziada pasami bo mocowanie popękane i nie trzyma się dobrze.

Chcę już zjechać na dół. Jestem wyrypany ale widoki sprawiają że chce się żyć

https://i.imgur.com/s4JVgjU.jpg

https://i.imgur.com/tdhYdOK.jpg

Lecimy na dół bowiem nie mamy siły i jesteśmy tak głodni że nas mdli. Gonimy w zasadzie nie oglądając się za siebie choć cały czas lukam w lusterko czy chłopaki są za mną. Gubię ich jednak z oczu i stawiam się.pierwszy na dole.

Czekając na chłopaków kręcę kilka chwil utrwalając co się wydarzyło.

TDBWjvCcsWo

Ruszamy asfaltem w kierunku Kisłowodska. Przelatujemy szybko przez miasto i zatrzymujemy się kawałeczek dalej na posiłek. Lokal jak na przydrożny wygląda ekskluzywnie i nasza trójca budzi co najmniej niesmak jak pakujemy się ubłoceni zostawiając ślady błota wszędzie. Zamawiamy hamburgery wielkości bochenka chleba i pałaszujemy je uzupełniając zapasy energii zmarnowanej podczas walki w górach.

https://i.imgur.com/Ds6IFCG.jpg

https://i.imgur.com/MB3ga9g.jpg

Po posiłku ruszamy dalej. Mamy plan dolecieć do Armawir. To jakieś 250 km więc musimy naginać. Dalsza część drogi idzie dość sprawnie. Zatrzymujemy się.na stacji gdzie odkrywamy że po zabawach w błocie KAT wypluł olej z lewej lagi.

https://i.imgur.com/QLNGfCt.jpg

Kupujemy szmatę i łapiemy trytkami coby nie lało się po zacisku. Jako tako nam się udaje. Dolatujemy do Niewinnomyska gdzie przy trasie łapiemy jeszcze myjnię i próbujemy spłukać błocko z naszych motocykli. Ile mieliśmy drobnych to wydaliśmy. Ciśnienie było takie że odpadł mi znaczek Honda po lewej stronie zbiornika. Nawet tego nie zauważyłem. Wieczorkiem dolatujemy do Armawir gdzie logujemy się w przydrożnej gostinicy o dumnej nazwie Elita. Znajduje się.tutaj:

https://www.google.pl/maps/place/44°55'29.5%22N+41°07'47.3%22E/@44.924851,41.1276043,689m/data=!3m2!1e3!4b1!4m28!1m21!4m20!1m11!1m2!1s0x4058 2b11dc088b79:0xc4f8d356612c05c8!2sKisłowodzk,+Kraj +Stawropolski,+Rosja!2m2!1d42.7280949!2d43.9056014 !3m4!1m2!1d42.5558664!2d44.5155611!3s0x4057d896219 d8371:0xfdbe1087e82580cc!1m6!1m2!1s0x40f9e8fccd924 b99:0xc17d2d376060c251!2sArmawir,+Kraj+Krasnodarsk i,+Rosja!2m2!1d41.1111326!2d44.9873603!3e0!3m5!1s0 x0:0x0!7e2!8m2!3d44.9248511!4d41.1297926

Musimy się uprać i wykąpać. Biwaku nie będzie. Wieczorem robimy sobie wypad do miasta na zakupy z buta. Robimy zakupy i wracamy na bazę obładowani browarami, ogórkami i wszelkiego rodzaju prowiantem, który pałaszujemy rozmawając o dzisiejszym dniu. Mimo że nie udało nam się osiągnąć celu a Filip się mocno poobijał zgodnie dochodzimy do wniosku że to był najlepszy dzień na tej wycieczce. Fenomenalne widoki, walka z materią, krew, pot i łzy. Wszystko czego trzeba aby czuć się spełnionym . Z taką myślą walimy w kimę. Śpię jak zabity. To był świetny dzień.

Nynek
10.10.2017, 08:25
Kaukaz północny bajka. Część relacji z tego regionu jest zdecydowanie ciekawsza.

Emek
10.10.2017, 09:00
Masz rację. Ten rejon mimo że tylko go liznęliśmy ma ogromny potencjał do eksploracji. Naród miły i gościnny. Przez prawie cały dzień w górach spotkaliśmy zaledwie kilku pasterzy na koniach. Cisza, spokój, fantastyczne widoki. Niesamowite przestrzenie.
Teren do eksploracji ogromny i piękny. Największym problemem może być pogoda. My akurat trafiliśmy na jej kaprysy. W pierwszy dzionek było wietrznie, ponuro, mokro i pochmurno a rankiem przepiękna pogoda cały dzień. Cały rejon tych republik kaukazu północnego jest bardzo ciekawy
Karaczajo-Czerkiesja
Kabardo-Bałkaria
Osetia Północna
Inguszetia
Czeczenia
Dagestan
Planowałem ten trip a wyszedł Iran. Nie żałuję ale gdybym wybierał po raz wtóry to DRka i Kaukaz bez dwóch zdań. Tam można się pięknie zgubić w tych górach.

yeuop
10.10.2017, 09:11
Zdjecia z Kaukazu masz niesamowite!
Dla mnie te góry na zawsze będą magiczne, gdyż był to dla mnie pierwszy kontakt z tzw. wschodem. Byłem na Kaukazie w sumie ze trzy razy. Raz, a było to lat temu osiem, pojechałem do Rosji z misja wdrapania się na szczyt Elbrusa.
No nie będę przytaczal całej historii, bo ciężko to się troszkę opisuje, ale po prostu kijowe były warunki tego dnia, poza tym ja nie wiedziałem nic o wspinaczce, raki to bym sobie pewnie na pośladki przypial ,w dodatku chciałem jednego dnia wejść i zejść bez aklimatyzacji itd., no ale po prostu zwyczajnie pierwszy raz w zyciu otarłem się o smierc. Sam. Na wysokości około 4000m. Prawdopodobnie nikt by mnie przez kilka tygodni nawet nie zauwazyl.
Jak już się uspokoiłem, to usiadłem i po prostu gapiłem się w okoliczne gorki. Szczytu Elbrusa nawet nie zobaczyłem, był powyżej chmur.
Potem stwierdziłem, ze motocykle jednak sa bezpieczniejsze :D
Niemniej magia tych chwil pozostaje ze mna do końca moich dni.
Ok, oddaje mikrofon.

Emek
10.10.2017, 09:28
Na Kaukazie byłem drugi raz. Pierwszy raz od strony gruzińskiej, która jest zajebista jednak zdecydowanie bardziej podoba mi się ten rejon od strony rosyjskiej. Teren jest jednak wymagający i IMO Tenerka to max czym można tam swobodnie polatać. Już te kilkadziesiąt kilogramów mniej dawały Michałowi znacznie więcej swobody niż nasze klocki. Marzy mi się wypad tam na DR650 a że Michał już stał się szczęśliwym posiadaczem tegoż sprzętu to raczej nie będzie trudno namówić go na eksplorację Kaukazu Północnego w 2019. Tak, do Ciebie mówię ;).

Korbol
10.10.2017, 17:55
Tak, do Ciebie mówię ;).
To dobrze się składa, mam podobny plan na 2019:)

chemik
10.10.2017, 18:49
...a że Michał już stał się szczęśliwym posiadaczem tegoż sprzętu to raczej nie będzie trudno namówić go na eksplorację Kaukazu Północnego w 2019.

Patrząc na fotki i mając perspektywę takiej wycieczki to specjalnie dla celów takiej wyprawy kupiłbym lekkie moto. ;)

bender42
10.10.2017, 18:51
Patrząc na fotki i mając perspektywę takiej wycieczki to specjalnie dla celów takiej wyprawy kupiłbym lekkie moto. ;)

Dlatego ja myślę o porzuceniu LC8 na rzecz LC4

Emek
10.10.2017, 19:17
Widzę ze ekipa się klaruje :D

Emek
22.10.2017, 15:18
Wstajemy niespiesznie i idziemy na śniadanie do kafe, które znajduje się na zewnątrz budynku, w którym jest nasz hotel. Niestety menu w zasadzie żadne więc lecimy do sklepu obok. Kupujemy co nieco na śniadanie i wcinamy przy stoliku zamawiając w knajpie jedynie herbatę. Wiemy że dziś nie uda nam się dotrzeć do Ukrainy i ten odcinek podzieliliśmy sobie na 2 dni. Filip chce też zorganizować sobie lusterko, które najpierw się stłukło a następnie zostało całkowicie usunięte pod Bermamyt. Plan więc jest taki coby dotrzeć do Rostowa gdzie Filip ogarnie lusterko i pogonić dalej jak tylko się da w kierunku granicy z UA. Droga tutaj jest zajebista więc nie przewidujemy problemów z realizacją naszych założeń. Lecimy więc dość szybko i sprawnie udaje nam się tuż po południu wjechać do Rostowa. Niestety ja z Filipem jesteśmy ciutkę z przodu i zjeżdżamy na Rostów natomiast Michał przegania dalej w kierunku Moskwy i tym sposobem gubimy się. Coby nie tracić czasu zostawiam Filipa i próbuję dogonić Michała ale z racji opóźnienia w podjęciu pościgu jest za daleko i nie dam rady go dogonić.

Zawracam więc do Brodatego i próbujemy się skontaktować telefonicznie z Michałem tak abyśmy mogli złapać się na trasie. Wreszcie udaje nam się skontaktować i Michał czeka na nas na stacji Shella na wylocie z Rostowa. Niestety na Shellu go nie ma więc znów telefon ale okazuje się że jest kilka kilometrów dalej na kolejnym Shellu. Wreszcie łączymy siły. Pora obiadowa więc postanawiamy, że Filip ruszy do miasta zakupić lusterko a my z Michałem idziemy na obiad i będziemy czekać aż Filip wróci.
Wrzucamy obiad podczas gdy Filip szuka na mieście serwisu moto. Czas płynie nieubłaganie a Filipa jak nie było tak nie ma. Czekamy cierpliwie ale daje jakieś znaki by SMS że ogarnia temat. Wreszcie podjeżdża ale jeszcze musimy poczekać aż on też się posili.
Możemy ruszać dalej. Tuż za Rostowem wpadamy na roboty drogowe, które ciągną się ze 20 kilometrów. Jedzie się fatalnie. Nie ma miejsca ale trochę nadrabiamy poboczem lub przeciskając się pomiędzy autami. Jest ciasno i niebezpiecznie. Z naprzeciwka widzimy pędzącą ekipę na motocyklach. Na 99% to nasi. Niestety oni mają wolną drogę a my stoimy w korku pomiędzy autami więc brak możliwości na spotkanie i rozmowę. Wreszcie roboty się kończą i możemy zapiąć najwyższy bieg i uruchomić optymalną prędkość przelotową. Zapierdziela się znów jak trzeba ale dzień nam się kończy. Mamy zrobione już ponad 500 km i szczerze dość jazdy. Zaczynamy szukać noclegu ale zjazdów jak na lekarstwo ale widzimy rzeczkę i zmierzamy w jej kierunku.
Wreszcie udaje się zjechać i mamy przed sobą drewniany obiekt hotelowy z knajpą. Postanawiamy, że lepiej będzie się posilić i kimnąć pod dachem, gdyż czasu już nie mamy na zakupy i szukanie miejscówki gdyż ciemność zapada dość szybko i po prostu nam się nie chce. Dzień mimo niewielkiego przebiegu był dość męczący.
Sprawdzamy jak wygląda to kosztowo i nie ma tragedii (3000 rubli) więc logujemy się do hotelu. Trwa to dość długo i opornie idzie. Obsługa niezbyt miła. Nie wiem o co chodzi. Zamawiamy piwko i żarcie w knajpie. Filipowi zaczyna coraz mocniej dokuczać ból w klatce po glebie w górach. Luzuje w pokoju a ja z Michałem bierzemy po piwku i idziemy na tyły obiektu nad rzekę napić się browca i wyluzować. Komary atakują ale do przeżycia. Nie ma tragedii a plaża na tyłach jest naprawdę fantastyczna. Jest jednak za późno i za chłodno na kąpiel a korci mnie niesamowicie. Odpuszczamy jednak. Wracamy na bazę i walimy w kimę. Jutro mamy już zaplanowany nocleg na UA. Plan jest taki że dotrzemy do Charkowa i tam się kimniemy. Przed nami granica i nie ma co planować zbyt optymistycznie. Dziś zrobiliśmy ok 550 km. Jutro mamy założony podobny dystans z tym że przeprawa przez granicę nauczyła nas już pokory w tamtą stronę. Okazuje się że Afryka też.wypluła olej z lagi. Dla odmiany z prawej.

YEwAyh3cFi0

bender42
06.11.2017, 18:40
Emek się zawiesił to ja wrzucam film z powrotu przez Armenię, Gruzję i ten magiczny totalnie Kaukaz północny

https://www.youtube.com/watch?v=QNwP5Kah678

zbyszek
06.11.2017, 20:42
Łoooo Stary 3.40 i dalej....
ps. co to za biały rożek?

Emek
06.11.2017, 20:50
Elbrus

Emek
12.11.2017, 19:27
Poranna aura zachęca do wycieczki więc idę zobaczyć jeszcze raz plażę a następnie obejrzeć motocykle. Już zwyczajowo obczajam wszystkie sprzęty coby nic nas w drodze nie zaskoczyło. W oczy rzuca się cieknąca laga w Afryce. Wyciek nie jest wielki ale zapocenie widoczne. Cóż taki urok taplania w błocie. Jemy śniadanie i pakujemy manele na motocykle. Dziś czeka nas granica z RUS/UA więc raczej dzionek będzie wypełniony. Droga leci nam sprawnie ale jest bardzo męcząca. Zatrzymujemy się na postój w Pawłowsku gdzie chwilę odpoczywamy i posilamy się co nieco. Obiad jednak musi poczekać. Kilka kilometrów za Pawłowskiem skręcamy w lewo w drogę, która była dla mnie męczarnią w tamtą stronę bowiem pokonywałem ją sam w strugach ulewnego deszczu, ciemnościach i mgle targany porywami silnego wiatru. Tym razem mamy piękną pogodę i droga leci nam fajnie. Jest nawet malownicza bym powiedział. Całkiem odmienne wrażenie sprawia pokonywana w świetle dziennym przy pięknej pogodzie. Jak sobie przypomnę jak zsiadałem z motocykla badając drogę we mgle jak ślepiec śmiać mi się chce.

Dolatujemy do miejscowości Rossosz gdzie tankujemy. Postanawiamy również coś zjeść. Niestety na stacji są tylko jakieś gotowe dania więc nie wybrzydzamy i wciągamy co jest. Dalej droga biegnie wśród mało zamieszkanych okolic, po drodze raczej słabo z żarciem, dopiero w Biełgorodzie więc spożywamy słaby posiłek. Po drodze trochę robót drogowych ale ogólnie leci się nieźle. Popołudniem docieramy do Biełgorodu po drodze gubiąc Michała, który jadąc za nami chyba nas nie zauważył i poleciał inną trasą. Jako że drogi się schodziły postanowiliśmy nie kombinować i złapać się na granicy. Tam też go spotkaliśmy. Grzecznie zajął nam kolejeczkę, która nawet ładnie się przesuwała i pook 3 godzinach przelecieliśmy granicę. Tuż za nią zatrzymaliśmy się na parkingu, wymieniliśmy resztę rublasów i zaczęliśmy rozglądać się.za noclegiem. Filip namierzył w mieście jakiś hotel i tam też mieliśmy podążać. Mnie Charków udało się dość dobrze poznać więc mniej więcej patrząc na mapę potrafiłem ogarnąć drogę jednak Brodaty się uparł że pojedziemy obwodnicą bo będzie szybciej. Więc pojechaliśmy, jednak wcale szybciej nie było. Droga z Nechoteewki do hotelu była długa, zawiła i czasochłonna. Zwiedziliśmy za to pół Charkowa :D ale wreszcie udało nam się dotrzeć do Hotelu Drużba. Hotel jest przyjemnie położony nad jeziorem Karer.
Znajduje się.tutaj.
https://www.google.pl/maps/place/Druzhba/@49.9386072,36.2617279,1324m/data=!3m1!1e3!4m5!3m4!1s0x0:0xa43828d4c057e664!8m2 !3d49.935422!4d36.2625663

Logujemy się do hotelu, motki na parking i idziemy na piwko i szamę. Fantastyczne jedzenie, rewelacyjne piwo, bardzo miła obsługa. Trójka za śniadaniem bodaj 860 UAH. Walimy po piwku i wracamy przebrać się bo jakoś chłodem powiało. Michał wali w kimę, ja schodzę na dół zadzwonić do domu. Po chwili Brodaty do mnie dołącza i udajemy się do knajpy. No i miało być lajtowo a wyszło jak zwykle.

Niestety fot nie mam. Trochę ruchomych obrazków się zachowało.

vmFmtJyFX48

Emek
15.11.2017, 17:30
Wybijamy się z rana po śniadaniu z Charkowa. W planie mamy zanocować w tym samym miejscu gdzie spaliśmy po drodze w tamtą stronę jednak najpierw musimy wydostać się z Charkowa co wcale nie było takie proste. Udaje się.jednak z bólem wypaść na trasę M03. Musimy się jednak zatrzymać uzupełnić płyny gdyż jest upalnie a z naszej trójki tylko Michał jest wyspany. Ja z Filipem najlepiej się nie czujemy ale nie ma tragedii. Zapierdziela się nieźle ale mamy prawie 500 km do Kijowa, czeka nas przebicie się przez miasto i wylot przez przedmieścia, które są gęsto zaludnione i ruch nie jest płynny. Do Kijowa docieramy późnym popołudniem. Ruch jak w ulu. Masa samochodów, remonty, pasów tyle ile się zmieści na szerokości ulicy. Jak na MKADzie w Moskwie. Jedzie się do dupy. Marnujemy mnóstwo czasu a do tego ciągle trzeba uważać na samochody gdyż ruch jest bardzo gęsty a każdy jedzie jak mu się.podoba. Nawet nie pamiętam czy jedliśmy jakiś.porządny posiłek dzisiejszego dnia. Cały czas jazda a Kijów nas wykończył. Wreszcie udaje się wybić z miasta ale znów wpadamy w korek ludzi zmierzających do sypialni Kijowa która nazywa się Bucza. Tłum aut dopiero kilka kilometrów za Buczą luzuje się i możemy trochę podgonić ale jesteśmy wykończeni. Zatrzymujemy się na stacji paliw tutaj:

https://www.google.pl/maps/place/АЗС+КЛО/@50.5952081,30.0132303,557m/data=!3m1!1e3!4m22!1m16!4m15!1m6!1m2!1s0x40d4cf4ee 15a4505:0x764931d2170146fe!2sKijów,+Ukraina,+02000 !2m2!1d30.5234!2d50.4501!1m6!1m2!1s0x47178818af891 105:0x5025d8b8c0cdcdf3!2sKielce!2m2!1d20.6285676!2 d50.8660773!3e0!3m4!1s0x472b3b7b6e5bdb31:0xeebf6cc 6ff70b9c0!8m2!3d50.5956573!4d30.0167191

Nie mamy już siły dalej ciągnąć a do tego pogoda się psuje i w nocy i rankiem ma padać. Takie prognozy podaje przynajmniej Brodaty. Zaczynamy myśleć o noclegu pod dachem. W związku z powyższym idę się rozejrzeć. Docieram do zabudowań, spotykam jakiegoś gościa i pytam o hotel, agro, pensjonat, cokolwiek. Eeee tu to nic nie ma musicie jechać dalej. Jakieś.kilkanaście kilometrów dalej coś niby jest. Wracam do chłopaków i okazuje się.że Filip coś.tam namierzył i to tuż.obok. Postanawiamy sprawdzić. Jedziemy może ze 3-4 kilometry od stacji na której się zatrzymaliśmy i okazuje się.że trafiamy do knajpy nad jeziorem, która po drugiej stronie ma domki dla gości. Takie drewniane chatki dla 2-4 osob. Musimy jednak objechać dookoła. Jedziemy zatem i stajemy przed bramą po okrążeniu obiektu lasem. Otwiera nam ochroniarz i już z daleka widzę zmierzającą w naszym kierunku recepcjonistkę. Domek jest , do tego wolny. Bierzemy. 60 PLN od głowy ze śniadaniem więc tragedii nie ma a skoro w nocy ma lać to nie chce nam się.pakować mokrych namiotów a i przy ognisku nie posiedzimy. Domek jest zajebisty, rzekłbym komfortowy i wypasiony. Zrzucamy łachy, szybki prysznic i lecimy do knajpy bo głodni jesteśmy jak wilcy a do tego pić się.chce.
Zamawiamy jakąś paszę i to co przynosi nam kelner jest po prostu fenomenalne. Domawiamy więc zatem sporo dodatkowych przekąsek. Do tego lokalny browar w chorej co prawda cenie ale po prostu pyszny. Jedzenie w tym miejscu to rozkosz dla podniebienia. Rzadko mi się zdarza jarać żarciem i raczej traktuję je jak paliwo ale to co nam zapodali było fantastyczne. Szczerze polecam zarówno miejscówkę jak i restaurację.
Po spożyciu wszystkich pyszności przenosimy się na taras naszego domku gdzie sączymy piwka i wtedy właśnie zaczęło padać. Może nie była to ulewa ale padało i noc mielibyśmy do doopy pod namiotami. A tak zamknęliśmy dzień w pięknym miejscu z pełnymi brzuchami i w wygodnych wyrach.


eIalwSpDItE

Emek
23.11.2017, 21:05
No to kończymy ten bałagan.
YUP1QASzLWc
Dzięki za uwagę i poświęcony czas. Szerokości :at:.

tyran
23.11.2017, 22:00
No i super.
Polska jest piękna!

Emek
24.11.2017, 18:01
No to na koniec trochę cyferek.
Wizy - Iran, Rosja - 30 dniowe + ubezpieczenia = 1050 pln (robione przez biuro)
CPD - 700 pln
Koszty własne podczas wyprawy ok 1000-1200$
Czas wyprawy - 28 dni
Zrobione ok 13500 kkm (chłopaki więcej bo mieli dalej :D)
Spalanie w NAT - 5,6 l/100km
Ogółem koszty w Iranie.
Obiad 15 pln
Pełny zbiornik - 15 pln - 1pln/litr paliwa
Woda - 1 pln/butelka 1,5l
Hotele - 150-350 zł za trójkę (w zależności od standardu) ze śniadaniem.

Nocleg w parku - free ale trzeba uważać na złodziei. Wielu Irańczyków nas ostrzegało przed kradzieżami i nie ustrzegliśmy się.
U ludzi - żarcie i spanie free.

Browar bez alko - nawet 9 pln pucha ale oczywiście to maximum z reguły połowę tego lub mniej.
W Ramazan występują problemy z jedzeniem w knajpach ale jakaś dyżurująca zawsze jest.
Za autostrady czy wjazd do Masulech tam gdzie puszki mają opłaty nie zapłaciliśmy nic.

Atrakcje turystyczne typu Persepolis, Nekropolis , etc. - ok 20 pln za głowę.

Na niektórych terenach paliwo (góry) paliwo może być reglamentowane - koleś leje 5 litrów i to koniec.

Sławekk
25.11.2017, 08:41
dzięki za cały wkład

dzięki za filmy z "oględzin":)

no i ...dzięki za podsumowanie kosztów, bo to daje pełny obraz wyjazdu.


:)

krajcar
04.01.2020, 00:49
Świetnie się czytało, dzięki :)

bukowski
04.01.2020, 09:22
super historia! tym bardziej, że pewnie nieprędko będzie tam można znowu pojechać. W Wielkiej Szachownicy Brzeziński pisał sporo o tym, ze, że Bliski Wschód to kolejne Bałkany, tylko jeszcze przedwojenne i czekają na swoje Sarajewo.

Wysłane z mojego SM-G970F przy użyciu Tapatalka

Emek
04.01.2020, 09:26
Może nie złota ale brązowa łopata się należy :D. Niestety chyba Brzeziński miał rację. Ruscy mi mówili jak wracaliśmy z Iranu, że wojna będzie. Ehhhhhhhhhhh

Freedom
05.01.2020, 01:03
Dzięki za fantastyczną relację!

Gratuluję uczestnikom wyjazdu realizacji tak ambitnego planu i to do tego w trójkę, co jest może nawet trudniejsze do wykonania niż solo. :bow:

Pogoda a zwłaszcza tempo były zabójcze.
Doskonała inspiracja jak radzić sobie z różnymi przeciwnościami.

Stanowicie modelowy przykład na to, że kiedy tylko nadarzy się jakaś okazja ciekawej wyprawy to trzeba się ruszyć, bo później może być to niemożliwe albo przynajmniej mega ryzykowne. Kraje, do których jeszcze nie tak dawno można było w miarę "normalnie" pojechać (nawet z wycieczką przez biuro turystyczne) np. Syria, Irak teraz Iran powoli odpadają....

Tym bardziej winszuję i do zobaczenia na trasie.:Thumbs_Up:

tyran
05.01.2020, 02:08
A ja to czytałem?!?!

;)

Chudy 45
05.01.2020, 20:00
Brawo Ty, brawo Wy :))