Zaloguj się

View Full Version : Sinior Najs Motorcikletta - Maramuresz 2014


Evvil
01.06.2014, 18:55
https://lh3.googleusercontent.com/-J0tKxQTmdW0/U4ta8HMZixI/AAAAAAAAEkA/Mrtfysc7TTw/w1218-h685-no/20140526_204932.jpg

To będzie dziwna historia. Wszyscy już chyba wiedzą jak się skończyła, nikt nie wie jak się zaczęła i jak było w trakcie. Opowieść będę snuł ze swojej perspektywy, mam nadzieję reszta Gangu Dzikich Wieprzy wesprze mnie swoim punktem widzenia czy też swoimi spostrzeżeniami.

Nie będę dyskredytował ani Rumunii, ani Borsy, ani Maramureszu z uwagi na smutny finał tej opowieści. Poznaliśmy tam naprawdę ciekawych ludzi, bardzo przyjaznych - szczególnie pod wrażeniem byliśmy z Mateuszem tego jak podeszli do tego wszystkiego mieszkańcy czy Policja i to Policja przez duże P. Nie wiem czy ich podejście i zaangażowanie było szczerze czy na pokaz. Ale wierzę że szczere bo jakoś tak też trochę wierzę że za kilka dni Kris zadzwoni że "Mikhal, your bajk is fałnd". A "element" jest niestety wszędzie i równie wszędzie mogło się to przytrafić. Ale widać tak musiało być.

Ogólnie rzecz ujmując, Maramuresz zabija ćwieka, nie pozwala przestać o sobie myśleć, daje mega dużo pozytywnych wrażeń i uczy tego jak wiele zależy od drugiego, bardzo często obcego, człowieka.

Szczególne podziękowania dla Magrafb, Krystiana i Waldka - za ściągnięcie mnie do kraju oraz dla Marka za nieocenioną pomoc. Takich ludzi teraz to ze świecą szukać. A Marek, jego dołączenie do nas w ostatniej możliwej chwili i dziwne losy jego Afryki, Lawety i Opla Frontery są trochę wspólnym mianownikiem całej tej opowieści.

Taki trochę dziwny anioł mieszka w tym Leżajsku :) Tymczasem diabeł zdecydowanie zadomowił się w Borsie. :)

Evvil
01.06.2014, 19:23
Dzień 1.

Ostatnie pakowanie i próbne ładowanie wszystko na afri nastąpiło dnia zero. Od początku nie byłem do końca przekonany co do wytrzymałości moich toreb (co zostało zweryfikowane w trakcie). Plan był taki, aby w piątek zwieźć do roboty wszystko, urwać się przed 15 i uderzyć do Radocyny gdzie spotkać mieliśmy się w gronie:

Śluza
Mateusz
Tomek
Wojtek
Sawy
Mroova
Krzysiek
Ja

I wówczas wspólnie bądź na dwie grupy uderzyć z rana następnego dnia na Maramuresz.

Tutaj też niezbędny jest mały disclaimer - Maramuresz był moja pierwszą wyprawą tego typu i pierwsza tak naprawdę jazdą w terenie. Z tego też względu wszystko co dla innych mogło wydawać się oczywiste, dla mnie było zupełnie nowe. I to też wpływa na mój punkt widzenia, który odtworzy się w tej opowieści.

Przejazd z Warszawy do Radocyny zajął nam zdecydowanie zbyt długo. Na miejsce dojechaliśmy z Mroovą i Krzyśkiem, którego łapaliśmy pod Grójcem, ciemną nocą. Bardzo sympatyczny Pan Dyrektor Wszystkich Lasów którego poznaliśmy przy naszym ognisku snuł opowieści o Taddym Błażusiaku z którym mieszkał po sąsiedzku do ciemnej nocy częstując się pętami kiełbasy. Wówczas też dowiedzieliśmy się, że ładowność kijka do ogniska jest w zasadzie nieograniczona a pęto kiełbasy kończy się tam, gdzie zaczyna się puste opakowanie:).

Zabawną kwestią okazała się kwestia klucza do naszego pokoju który zaginął chyba w momencie w którym się pojawiliśmy. To był pierwszy ze znaków które Diabeł Maramureszu nam podesłał. Oczywiście nie problemem był sam klucz ale to, że drzwi zdążyliśmy zamknąć. Z tego też względu ładowanie się i wyładowywanie z pokojów następowało drogą przez okno i po chybotliwym stole.
https://lh5.googleusercontent.com/-K-zJaivDe8E/U4yyAvdmd5I/AAAAAAAAEmU/WhqKasUBrj4/w600-h450-no/P1000039.jpg

https://lh3.googleusercontent.com/-CfLXa5Z0k1w/U4thOVW4DTI/AAAAAAAAEkg/8NJbi-_nVSo/w1218-h685-no/P1100987.JPG
Dopiero rano właścicielka (dziękujemy) zlitowała się nad nami (dziękujemy) i otworzyła nam drzwi (dziękujemy). Za zgubiony klucz nam nie policzyła (dziękujemy).
https://lh4.googleusercontent.com/-28kpnLRaJDg/U4thRonyjoI/AAAAAAAAEkk/d9V6oatVEYc/w1218-h685-no/P1100989.JPG
Poranne śniadanie w stołówce było z kolei pierwszym i ostatnim śniadaniem przez następnych 7 dni. Mam na myśli prawdziwym śniadaniem, bo gorący kubek stanowił jedynie placebo porządnego porannego posiłku.

Posileni, skacowani, zaopatrzeni w zapas fajek i wody skierowaliśmy się na stację benzynową przy Słowackiej granicy. Jeden dystrybutor który średnio działał (brak prądu) zasilił nam zbiorniki 95 oktanowym energetykiem. Ruszyliśmy na południe.

Dla mojego motocykla - była to ostatnia podróż. Dla mnie - pierwsza.

KORNIK
01.06.2014, 19:28
No zaczyna się ciekawie, tylko szkoda że się tak skończyło. Ale pisz pisz:lukacz:

calgon
01.06.2014, 19:37
miodzio!

banditos
01.06.2014, 19:45
Dlugo czekalem na ta relacje, a tutaj taki final...;(

Evvil
01.06.2014, 19:59
Dzień 2
Z samego rana dołączył do nas krążownik rumuńskich szos, nas zbawca, wybawiciel i człowiek orkiestra Marek. Opel Frontera z Afryką na lawecie i bagażnikiem pełnym narzędzi, dziwnych płynów i zamienników dojechał do nas jak tylko się pakowaliśmy.

Przelot do Rumunii trwał dość długo. Spokojna jazda przez 4 kraje, bocznymi drogami. 400 km zajęło nam coś koło 10 godzin.

Co mnie zdziwiło najlepsze drogi były na.... Słowacji. Nie na węgrzech (masakra) ale Słowacji. No może poza upierdliwymi mijankami (4 remonty).

Przy granicy Rumuńsko-Węgierskiej zatrzymaliśmy się na kolejne tankowanie. Podskakują do nas od razu dzieciaki lat 4-7 i proszą o papierosy, żarcie, pieniądze.

Nie, nie było to smutne. Było to raczej wyrachowane. Bieda to jedno, drugie to fakt, że oni są tego uczeni od małego. Zresztą bieda jest pojeciem względnym. Rumunia była bardzo biednym krajem natomiast nawet patrząc po tym jak rozwija się tam (powoli bo powoli) turystyka i jakimi autami jeżdżą rumunii, jak wyposażone są sklepy widać, że odchodzi to powoli do przeszłości.

Tak więc - zorganizowane wyrachowanie i przykry nawyk którego dzieciaki są uczone od małego.

Niemniej - rzecz jasna wszelkie prośby i oczy a la kot ze szreka ignorowaliśmy.
- Sinior Sinior Manżare
My nic
- Sinior Sinior Manżare!
My nic
- "gwizdanie" Sinior.

Chłopak zagwizdał na nas jak na psa. True story.
Wogóle ta postawa potem dawała nam się trochę we znaki. Szczególnie kiedy walczyłem o życie mijając na błotnistym zjeździe jakieś dzieciaki a one wyciągały ręce i "DAJ DAJ". Tak tak, już staję, natychmiast, szukam podparcia dla kloca i wyciągam drobne albo fajki. Również true story.

Dalej przelot z Satu Mare do Baia Mare. Fajna asfaltówka pociągnięta przez równinę, przejazd psuł nam tylko silny wiatr wiejący od naszej prawej strony - spychający nas jak żaglówki mocno w stronę przeciwległego pasa którym pędziły tiry. Próbowałem z tym jakoś walczyć to redukując prędkość (nic to nie dało), to przyspieszając (było tylko gorzej). Podmuchy wiatru miotały objuczoną afryką po całym pasie ruchu, sprawę rozwiązała jazda w pochyleniu jak do skrętu, niemniej w momencie w którym wiatr ustawał trzeba było momentalnie robić przeciwskręty żeby nie spaść na drugą stronę.

Czyli znowu Diabeł Maramureszu.

Późnym popołudniem rozbiliśmy się w Firiza, nieopodal Baia Mare. To miejsce miało być punktem ataku pierwszego tracka - słynnego już chyba czytając relacje z Maramureszu tracka do Sapanty przez połoniny. Jezioro nad którym się rozbiliśmy było tyleż malownicze co zasyfione. Niestety śmieci pływały tam wszędzie. Trochę bez sensu, że nikt tam wogóle nie dba o takie rzeczy.

https://lh5.googleusercontent.com/-LS-foJik3_Q/U4yyArxuggI/AAAAAAAAEl0/Av9Rm__Tx_o/w600-h450-no/P1000045.jpg

Również tego wieczora (pierwszy dzień na Maramarueszu) dopadła nas pierwsza z kilku upierdliwych awarii - w jednej z Afryk odkręciła się stopka amortyzatora. Pierwotnie myśleliśmy że wylał amor, tymbardziej że sporo syfu było wszędzie wokół, niemniej po rozkręceniu okazało się sam amor jest sprawny, tylko że się nie trzyma. Nie było to być może aż tak wielkim problemem gdyby nie to, że nie bardzo mieliśmy czym ścisnąć sprężyny, żeby porządnie to dokręcić.

https://lh3.googleusercontent.com/-8P2sSAg8Uhk/U4yyAovA8bI/AAAAAAAAEl4/XRuNqYKtPu8/w600-h450-no/P1000044.jpg

Jedną z koncepcji było ściśnięcie tego... oplem fronterą. W ruch poszła saperka, drewniane klocki i podnośnik samochodowy. W dołku umieściliśmy podnośnik, na nim sprężynę z amorkiem a na podkładce oparliśmy klocek aby trzpień miał się gdzie wysunąć Oczywiście od góry wszystko dociśnięte miało być ramą Opla. Zakręciliśmy podnośnikiem i... sprężyna zaczęła się delikatnie ściskać. Ponieważ jednak było już późno, stwierdziliśmy, że powalczymy z tym z rana.

Następnego dnia było z kolei dużo zabawniej...:)

wegiel
01.06.2014, 20:09
zapowiada się dobrze
trzeba wierzyć w "happy end"

KORNIK
01.06.2014, 20:14
Dozowanie napięcia to Ci dobrze wychodzi.

LuckyOne
01.06.2014, 20:22
:lukacz:

Zygi
01.06.2014, 20:28
:chleje:

Zet Johny
01.06.2014, 21:00
Nie no następnego dnia nie musisz zaczynać jutro rano.:D
Dobrze piszesz:lukacz:

Komak
01.06.2014, 21:12
Setki plastikowych butelek w jeziorach.Taki piękny kraj a taki syf robią.Czekam na cd.

sluza
01.06.2014, 21:46
miałem przedstawić parę osób, ale zdjęcia coś nie wchodzą :(

fantom3
01.06.2014, 22:18
Śluza ale opisałeś uczestników prawidłowo :)

fantom3
01.06.2014, 22:27
http://img.tapatalk.com/d/14/06/02/y3y2yqu2.jpg

fantom3
01.06.2014, 22:30
Przedstawienie uczestników na raty :) od lewej: Mateusz "damy radę"; Krzysztof - "jedziemy dalej"; Wojtek - ten co tyłka z siodełka nie podnosi ;)

fantom3
01.06.2014, 22:32
http://img.tapatalk.com/d/14/06/02/5ave9eze.jpg

fantom3
01.06.2014, 22:34
Od lewej: Sawy " pierdolę nie jadę, dzisiaj tylko piwo"; Śluza "wiecznie na czele - niedościgniony"; jeszcze raz Mateusz - "co sie chłopak napracował" i Evill "główny organizator"

fantom3
01.06.2014, 22:37
http://img.tapatalk.com/d/14/06/02/ebejahy7.jpg

fantom3
01.06.2014, 22:38
Moja osoba - "przyszywany Afrykaniec ;)" Evill kontynuuj..

jacoo
01.06.2014, 23:13
....;)" Evill kontynuuj..


No właśnie !!!!!

kiedyś słynnym było i działało zazwyczaj powiedzenie Podosa " pisz bo w ryj"

ale z szacunku i nieznania się osobiscie napiszę " Pisz bo....przyjdzie Podos "


Fajna relacyjka się zapowiada:Thumbs_Up::Thumbs_Up:

mateo88
01.06.2014, 23:19
Jacoo dobrze prawisz, a że Michała znam to...

Evil pisz bo w ryj !

Scorpi
01.06.2014, 23:32
pisz bo....

ratuje cie tylko to ze pojechałes po swoja afre :D oby...

Komak
01.06.2014, 23:35
Kużwa Faktycznie Pados tak mobilizował.Pamięć ludzka jest dobra lecz krótka więc Evvil pisz bo mogę zapomnieć do jutra :mur:a zapowiada się pięknie

Evvil
02.06.2014, 00:07
Dzień 3

Dzień trzeci, niedzielę, zapowiadał nam się pięknie. Teraz powiem coś, co stricte jest tylko i wyłącznie moim poglądem na tą sprawę - był piekłem wcielonym. Diabeł Maramureszu postanowił pograć z nami w ruletkę i niestety przegraliśmy kilka razy.

Dość powiedzieć, że tak myśląc o całym wyjeździe to chyba wyczerpaliśmy limit pecha wszyscy na ładnych kilka lat.

Ale po kolei. Z rańca pakowanie bambetli, kawka, herbatka, zupki w proszku. Mateusz pojechał z Markiem szukać spawacza (niedziela!) co by pospawał stopkę do amora. O dziwo znaleźli szybko i przyspawali. Radośni i zadowoleni ruszyliśmy do Sapanty offem wyposażeni w tracki od Louisa (Śluza - o twoich trackach wspomnę później ;) ). Pamiętajcie, że dla mnie był to pierwszy tak naprawdę off w życiu. Radośni zjechaliśmy z asfaltu. W międzyczasie postanowiliśmy przekroczyć rzeczkę. W tym celu wyposażyłem się w kijek i radośnie wbiegłem do rzeczki celem obadania głębokości. Damy radę chłopaki.

Rzeczka miała 40 centymetrów szerokości i jakieś 2 cm głębokości. Taki strumyk w lesie. Daliśmy radę po zbudowaniu prowizorycznego mostu :).

Dalej w stronę Sapanty trasa pięła się w górę. Szuterek, trochę kałuż. Po wyjeździe z lasu trafiliśmy na niesamowite połoniny. Po środku szuterek i kałuże. W tym miejscu postanowiliśmy rozdzielić się na dwie grupy - szkoda było chłopaków bardziej doświadczonych męczyć wolną i ostrożną jazdą. Polecieli przodem i umówiliśmy się przy rozjazdach.

Taka ciekawostka - przed samą trasą, w zasadzie na jej początku trafiliśmy na polankę z rzeczką. Przy rzeczce rumuńska rodzinka z ja wiem.... powiedzmy Suzuki Jimmy. Wiecie jak hardkorowcy robią off na Rumunii? Dziecko sadzają na kole zapasowym na tylnej klapie i weź się dzieciaku trzymaj relingów. Poooszli. A my oniemieli.

https://lh4.googleusercontent.com/-xrX70QSnc3c/U4yyBRAaNTI/AAAAAAAAEmE/7HXfhpTr_a8/w600-h450-no/P1000051.jpg

Chłopaki zrobili dzidę, część razem ze mną spokojnie przebijała się przez połoniny. Uczyłem się więc starałem się naśladować chłopaków wybierając te same trasy co oni. Bardzo szybko jednak odkryłem fun wpadania na piździe w kałuże które nie wydawały się zbyt głębokie. Wrrrrum i sru po błocie. Buty mokre, ciuchy mokre ale fajnie jest. Drugi raz Wrrrrruuuuum i sru po błocie. Jeszcze lepiej. Takiej jazdy parę kilometrów trochę zmęczyło ale było dobrze. W pewnym momencie na drodze ukazała się naprawdę spora kałuża. Takie 3 metry szerokości i ze 4 długości.

https://lh4.googleusercontent.com/-YuwLv1Ldx1k/U4yyBnz1BfI/AAAAAAAAEmM/Gl22x-kg9ak/w600-h450-no/P1000052.jpg

https://lh3.googleusercontent.com/-Bg_GuDA5Yhw/U4yyCfEZgpI/AAAAAAAAEmo/x7aKrnirnZM/w600-h450-no/P1000056.jpg

Na gębie banan. Chłopaki zapierdzielają bokiem a ja pomyślałem sobie - dobra, jeszcze ta! - napędziłem się ile tylko uważałem za stosowne i sruuu..

I tu pojawił się problem.

Kałuża okazała się być dość głęboka i dość mocno wypełniona brązową mazią. Pamiętam swoje zdziwienie kiedy błoto przesłoniło mi cały widok, bryzgnęło na zegary, kask i....... przedarło się przez niedomkniętą szybę i wpadło do oczu.

https://lh4.googleusercontent.com/-ZYwdZ9IalK4/U4yyEF-NpaI/AAAAAAAAEnA/n7gzcLrNSZg/w450-h600-no/P1000078.jpg

Ale wyjechałem na takiej samej "P" na jakiej wjechałem. Zatrzymałem się i z ciekawości obszedłem motocykl. Wyglądało to mniej więcej tak:

https://lh4.googleusercontent.com/-iUF_BPSpM30/U4uf9OMU4MI/AAAAAAAAElI/g9IQUYwMVd4/w1218-h685-no/20140525_170520.jpg

https://lh6.googleusercontent.com/-U4JYseUmq1o/U4uf_lGf80I/AAAAAAAAElM/Yl1CtbTTOBo/w385-h684-no/20140525_170532.jpg

Otarłem gębę z błota i lecimy dalej. A dalej były psy.

Ja nie wiem czym to karmione i jak tresowane. Z przodu poleciał zdaje się Krzysiek - dopadły go i jeden chwycił za nogawkę. Widziałem tylko jak przebija się przez Sforę. Pasterz coś tam wrzeszczy, Krzysiek spieprza. Ja stoję. Sobie myślę - dobra, teraz moja kolej. Długa i....... psy ani drgnęły. Zresztą jakaś taka dziwna obojętność zwierzyny na mnie trochę mnie dziwiła. Potem było to samo z bykiem, ale do tego dojdę.

Wjechałem do lasu kiedy poczułem, że z Afryką coś nie tak. Jechałem chyba na trójce ale zacząłem tracić moc. Redukcj do dwójki a łańcuchem zaczyna szarpać. Jedyna i zadławił się. W końcu zgasł. Szybka diagnoza - brak paliwa...

I się zaczęło....... 2 godziny w lesie. Nie było problemem zdiagnozowanie że pompa padła (wyszarpać pompę, rozkręcić ją, zidentyfikować że oring puszcza bo w środku kupa szlamu). Problemem była błędna decyzja aby olać multimetr i po prostu wymienić pompę (zdjąć bambetle, rozkręcić wszystko, podnieść zbiornik, wymienić kabelki we wtyczce, podłączyć drugą pompę). Błędna bo podmieniona pompa nie działała. Okazało się później (dzięki Szparag) że padł przekaźnik a nie pompa. Ale już na tyle przyzwyczaiłem się do popierdywania na grawitacji że jakoś nie miałem ochoty tego robić. Zresztą, może się złodziej zdziwi jak na zjeździe po kamieniach nagle mu silnik zgaśnie. Może sobie na przykład kulasy połamie.

Po drodze mijała nas sympatyczna ekipa Holendrów w Jeepach. Rozgadaliśmy się nimi i trochę czasu upłynęło.

https://lh5.googleusercontent.com/-5PL3wE-EWKk/U4yyDinCEOI/AAAAAAAAEmw/j2ewc3BzNzs/w600-h450-no/P1000075.jpg

https://lh4.googleusercontent.com/-jsd4eoy8Yt8/U4yyDGlXJnI/AAAAAAAAEmY/BALgvKZxenU/w600-h450-no/P1000073.jpg

W końcu stojąc przy rozebranej Afrze i jarając peta usłyszeliśmy Sawego (który siedział po drzewkiem obok).

- Chłopaki, nie chcę się wtrącać, ale to chyba nie plastiki.

Sawy wogóle był bardzo pomocny. Taka jednoosobowa loża szyderców na za wysokiej (podwyższenie) i za ciężkiej (do dziś nie wiem co miał w tym kufrze) Afryce :).

Generalnie mieliśmy kupę frajdy :).

W końcu po wielu "A nie mówiłem" i "Trzeba było tak od razu" zmotaliśmy grawitację. Czyli wiadomo - na krótko i bez pompy. Pobujałem zbiornikiem - styknie. O tym że nie styknie przekonałem się trochę później - przewód się załamywał i blokowało przepływ paliwa. Usztywnienie trytytką załatwiło potem temat.

Od razu wtrącę się do dyskusji akademickiej - ile Afryka przejedzie na grawitacji? Moja przejechała 200 km, w tym sporo offem i jeszcze leciała dalej.

Niemniej pojechaliśmy dalej. Wjeżdżamy do lasu a tu... Mateusz zjeżdża na bok.
- Co jest?
- Amor...

Przyspawana stopka puściła na spawie.

Zrywając cały gwint.

Generalnie czarna dupa. W środku lasu afryka Mateusza i amor który w zasadzie był już tylko ozdobą. Nadkole w zasadzie siadało na kole i nie dało się tak jechać.

To była kolejna długa przerwa tego dnia.

zaczekaj
02.06.2014, 00:45
Za kilkanaście dni i ja tam jadę, także tym bardziej czekam na ciąg dalszy! :)

mygosia
02.06.2014, 09:52
Evvil - widze tylko 2 zdjęcia, tak ma być?

Fajnie się czyta :)

Evvil
02.06.2014, 19:06
Relację będę kontynuował i trochę ją uzupełniał, również zdjęciami pewnie.
W planach też zmontowanie filmiku, więc będzie opcja all inclusive :)

Evvil
02.06.2014, 19:42
W kwestii zatem amora Mateusza. Wziął i się zepsuł. W sensie gwint oberwało. Kupa. W środku lasu.

Mateusz wziął się za rozbiórkę a my pospieszyli z pomocą. Rozłożyliśmy palniki, menażki, wyciągnęliśmy zupki, pojedliśmy i jaramy. Zwiedziliśmy rzeczkę i rozkminialiśmy który pierwszy dostanie sraczki od picia wody z rzeki.

https://lh5.googleusercontent.com/-bjYajVJ-5xI/U4yyEWNT3jI/AAAAAAAAEm8/1p1GzURNuEU/w600-h450-no/P1000080.jpg

Bo trzeba sobie pomagać, nie?

W końcu wpadliśmy na genialny pomysł. Chrzanić amor, zrobimy ci nowy. Na wahacz poszedł kawałek drewnianej kłody. Zmotany trytytkami, podwiązany sznurkiem. Trochę mało profesjonalnie to wyglądało ale stwierdziliśmy - chyba się doturlasz jakoś do Sapanty. Dopiero potem okazało się, że Rejli Zawias wytrzymał jeszcze baaaardzo dużo jazdy. Jak to bywa - prowizorki są najtrwalsze. Ze szkodą dla kierownika który chyba musiał narzekać trochę na twardość takiej sprężyny....

Pewnym problemem okazała się kwestia "przycięcia" konara na długości. Piłki nie mieliśmy, scyzorykiem to byśmy cięli to lata. Zatrzymała się grupa jakimiś ATV. No to my klasyk:

- Joł, macie może piłę?
- Mamy spalinową
- .....
- No to powodzenia.

Zdębieliśmy. Pojechali w pizdu.

Po chwili pojawiła się kolejna grupa ATV. Belgowie (emeryci!) pod wodzą Polaka. Tutaj problemu nie było. W minutę dostaliśmy piłkę przeprawówkę i amor został docięty na wymiar.

No to pajechali.

Zaczęło padać. I wtedy nasze nastroje podzieliły się. Doświadczeni mieli banana na gębie. Ja i co poniektórzy - walczyliśmy o życie. Koleiny głębokości tak z pół metra, kamienie o które wgniotłem piknie osłonę silnika. Błoto, woda, ślisko. Jakimś niewiarygodnym cudem nie trafiłem nawet paciaka, chociaż było blisko.

Tak tak, wiem, nie podpierać się nogami i spierdalać z motocykla. Prawda taka że niestety odruchy podpowiadały co innego i...... dałem radę. Jak leciało ratowałem się nogami i obeszło się bez najmniejszego siniaka. Przynajmniej przez jeszcze jeden kawałek :).

Tymczasem w mojej afryce coś zaczęło konkretnie stukać w silniku. Taki odgłos panewek, porządne napierdzielanie. Zatrzymałem się, wrzuciłem luz. Było to po uderzeniu osłoną silnika o głaz. Krzysiek podjeżdża i nasłuchujemy. No panewki chyba.

Krzysiek to wogóle jest cudotwórca. Obchodzimy motocykl na około - napierdziela konkretnie. Im wyższe obroty tym wyższa częstotliwość. No co jest!.

Krzysiek dotknął ręką cylindra i..... przestało. Zapadła cisza a silnik pracował cichutko i miarowo. Do dziś nie wiem co to było i pewnie z racji zakończenia tej historii już się tego nie dowiem.

Anyway - lecieliśmy dalej, pogoda coraz gorsza. Mokrzy i przynajmniej ja, zmęczeni jak cholera. Zaczęły się ostre zjazdy. Pierwszy może nie był aż taki ciężki bo z lekką asekuracją chłopaków zjechałem. Na dole zjazdu (który trzeba było pokonać koleiną) było spore błotniste coś. No jakoś przeleciałem.

Najciekawiej to miał Sawy którego Afryka ważyła z pół tony. Śluza wsiadł na jego motocykl i.... no, powiedzmy że zjechał :). Summa summarum byliśmy wszyscy na dole :).

Kolejny też jakoś poszedł i mieliśmy nadzieję że to już ostatni.

"Lekki szuterek, lajtowo będzie" - każdy z nas już miał to wyryte na języku.

Wcześniej spotkana grupa Belgów powiedziała nam, że przed nami tylko jeden ostry zjazd pięciometrowy i potem już luz. Naliczyliśmy już ze 4 zjazdy po drodze, więc nie wyglądało to za ciekawie. Mieliśmy kierować się wzdłuż strumienia to się kierowaliśmy...

Jedziemy przez las. Chłopaki z przodu zatrzymali się i czekaja na nas.

- Włączcie lepiej kamerę i nagrajcie minę Sawego jak to zobaczy.

Podszedłem bliżej i załamałem się. To nie był zjazd. To był spadek. 5 metrów. Błoto. Nie było szans przejechać tego. W górę wracać też nie było sensu - piąć się pod górę z powrotem po 3 zjazdach i szukać innej drogi nie bardzo nam się usmiechało.

I wtedy wybawienie - Śluza zabrał pasy transportowe. 8 motocykli, jeden po drugim spuszczaliśmy z tego zasranego zbocza. Jeden trzymał linę zahaczoną o drzewo, 4 asekurowało motocykle ślizgając się po błocie.

Maramuresz pokazał nam kły.

Na szczęście potem czekał na nas już tylko.... wyjazd z lasu. Wyszło słońce, na horyzoncie pojawiły się dzwonnice kościoła w Sapancie.

(zdjecia zostaną doklejone)

mygosia
02.06.2014, 20:01
:d
:d

.

Evvil
02.06.2014, 20:07
Dalej tzw. Wesoły Cmentarz w Sapancie. W zachodzącym słońcu prezentował się naprawdę pięknie. Zdjęcia nie są w stanie tak naprawdę tego oddać, natomiast klimat tego miejsca ma coś sobie.

Nie ukrywam, że w tym miejscu byłem naprawdę pod dużym urokiem Maramureszu. Z jednej strony region turystyczny i dość znane miejsce. Z drugiej - cisza i spokój. Po prostu spokój. Babinki przechadzające się po ulicach, stragany, dzwonnica.

Sympatyczny sprzedawca biletów na nasz widok zawezwał nas do siebie celem prezentacji cennika. Wstęp 4 leje, foto 5 lejów. Ale my mamy foto gratis. Wyłożyłem 4 leje i czmychnąłem pstrykać fotki.

Sam cmentarz wiruje wokół następującej koncepcji - śmierć jest smutna sama w sobie, ale cmentarz wcale smutny być nie musi. Każdy nagrobek jest takim dadaistycznym mini-dziełem sztuki. Intensywne, kontrastujące kolory. Na każdym nagrobku inskrypcja i grafika pokazująca w jaki sposób ktoś zmarł.

Zatem czas na taki mały rebus:
https://lh3.googleusercontent.com/-sqIbR2vQcJc/U4y72y5xygI/AAAAAAAAEng/VwhBDsdIFyE/w450-h600-no/P1000098.jpg

Poza tym cóż. No pięknie. Naprawdę warte odwiedzenia miejsce i szczerze... szkoda że tak mało jest cmentarzy o takim charakterze.

Dalsza eskapada to eskapada do sklepu. Wogóle każdego dnia ostatnim punktem programu był sklep celem zanabycia trunków wysoko lub nisko oktanowych połączona z poszukiwaniem czegoś rozsądnego do zjedzenia.

Nakupiliśmy kiełbasy i piwa. I powiem tak - jeśli tak mają smakować "unijne" kiełbasy niewędzone sporzadzone z czegoś zmielonego razem z oborą, to ja dziękuję. Nauczka - na Rumunii kupować droższe wędliny i nie oszczędzać na takich rzeczach. Nie ważne jak byłaby przyprawiona smakowała potwornie.

Wieczorem standardzik - rozbijanie obozowiska na polance nad rzeczką, co rzecz jasna połączyć trzeba było z oblucją w lodowatej wodzie.

Dzień zakończony. Można było pójść spać.

wilczyca
02.06.2014, 20:18
Hm... niedawno jechaliśmy z Banditosem od Sapanty na południe i zablokował nas taki podjazd, oznaczony przez kogoś uszczelką rozwieszoną w poprzek ;) tak się zastanawiam, czy to nie ta sama droga? Przypomina Wam coś?

48532

48533

Gdyby patrzeć od góry zaraz za motorkami był mostek nad rzeką i ostry zakręt w prawo.

Miło się czyta. Trzymam kciuki za pomyślne zakończenie wakacji Afryki i powrót do domu. Mi też pół roku temu zniknęło moto sprzed okna. Ale się odnalazło! :) Głowa do góry.

Evvil
02.06.2014, 20:25
Tak!. To to!. Uszczelka też była :). Dodaj do tego błoto wszędzie wychodzi nasze małe piekiełko. Na zdjęciu nie widać tej stromizny, ale musicie uwierzyć że tam było nietęgo.

sluza
02.06.2014, 20:27
Hm... niedawno jechaliśmy z Banditosem od Sapanty na południe i zablokował nas taki podjazd, oznaczony przez kogoś uszczelką rozwieszoną w poprzek ;) tak się zastanawiam, czy to nie ta sama droga? Przypomina Wam coś?


Gdyby patrzeć od góry zaraz za motorkami był mostek nad rzeką i ostry zakręt w prawo.

Miło się czyta. Trzymam kciuki za pomyślne zakończenie wakacji Afryki i powrót do domu. Mi też pół roku temu zniknęło moto sprzed okna. Ale się odnalazło! :) Głowa do góry.

dokładnie, to jest to miejsce, tylko jakby bardziej przyjemniej wygląda, tak sucho i zachęcająco :) ale zdjęcia to wszystko spłaszczają ;)

sluza
02.06.2014, 20:30
a cmentarz w Sapancie rzeczywiście wesoły, boki zrywać z tej obciętej głowy :)

wilczyca
02.06.2014, 20:37
hehehe, potwierdzam, byliśmy na relatywnie lekkich motorkach, też było po deszczach, na chwilkę wyszło słonko, fotki nie oddają grozy. Może uszczelka ;) Zahaltowało nas i musieliśmy zawrócić. Nawet na sucho mielibyśmy opory, żeby próbować sprostać temu podjazdowi. Kąt miał z 50-60 stopni. Plus mega śliska nawierzchnia. Popas, pompowanie przedniego koła banditosowego, pamiątkowa fota i z powrotem pod cmentarz :)

48534

Hm, byliśmy w tym samym miejscu :) śmiesznie. Czuję się prawie jakbyśmy się tam spotkali ;)

Evvil
02.06.2014, 21:02
Evvil, byłem w Sapancie, w samym szczycie. Kupa luda oblegająca cmentarz - zwątpiłem, ale po Twoim opisie zajadę tam raz jeszcze, po sezonie...
Twój wyjazd przypomina mi mój pierwszy Toyotą HJ 61 w Pamir (2007), kiedy to nic nie wiedziałem, nic nie umiałem (pierwsze 4x4), ale pojechałem, bo ciągnęło mnie, jak wilka do lasu.

Zgadza się. I nie ukrywam - teraz już tylko kolejny wyjazd mi w głowie...
:beer:

sluza
03.06.2014, 14:29
Hm, byliśmy w tym samym miejscu :) śmiesznie. Czuję się prawie jakbyśmy się tam spotkali ;)

a widziałaś tam mokre plamy? to nasz pot i krew :)

Evvil
03.06.2014, 14:55
chyba brązowe...

wilczyca
03.06.2014, 15:04
:D Oj, było brązowo i mokro. A Banditos złapał kapcia. Może na którymś z Waszych zębów? ;)

sluza
03.06.2014, 20:37
Evil się zapchał, no to może ja pomogę

"Następnego dnia olaliśmy śpiocha i pojechaliśmy....." i dalej już sam, no

fantom3
03.06.2014, 22:22
Czekaj, czekaj pojechaliśmy a pózniej i tak przejechał nas nie zauważywszy ;)

mroova
08.06.2014, 00:09
Trochę żałuję, że tam nie zjechałem ;)
Za to równie spektakularny lot zaliczyłem później, tylko nikt nie nagrywał :)
Evvil, pisz!

Evvil
09.06.2014, 09:32
Tak tak, relacja będzie dalej. Dajcie mi tylko chwilę. Niestety wracam do rzeczywistości a rzeczywistość jest okrutna.

Nowy
09.06.2014, 09:58
https://lh5.googleusercontent.com/-bjYajVJ-5xI/U4yyEWNT3jI/AAAAAAAAEm8/1p1GzURNuEU/w600-h450-no/P1000080.jpg

Bo trzeba sobie pomagać, nie?


jak widze to zdjęcie to przypominam sobie nasz dojazd do Szuter Party w 2011 roku. Moi koledzy pomagali mi tak:
https://lh5.googleusercontent.com/-sL7tpQgIr9w/Tjg-v-sZRMI/AAAAAAAADP4/sg4hsxaAHCk/s800/SAM_0429.JPG
Koledzy, na nich zawsze możesz liczyć

dawid8210
09.06.2014, 10:47
Koledzy widać zabezpieczali front, co byś w krzoki za drogę nie poszedł w razie ostrego startu :D

Evvil
09.06.2014, 10:56
Ugniatają błoto żebyś miał przyczepność NIEWDZIĘCZNIKU!

Zet Johny
09.06.2014, 12:10
Narażali własne życie jak byś nagle złapał przyczepność :D.

sawy
09.06.2014, 12:20
i weź tu pomóż człowiekowi... :dizzy:

jochen
09.06.2014, 15:21
A może by już dalszy ciąg...? :bow:

Evvil
09.06.2014, 21:57
Rano przywitała nas pogarszająca się pogoda. Pomni błota z dnia wczorajszego naradziliśmy się co dalej. Błoto jak błoto, złe nie jest. Natomiast mnie kumpel jeszcze w Warszawie poradził takoż:

Jest ino we w wiosce zwanej Borsa (czyt. Borsza) restauracja Maramuresz w której to knajpie serwować Ci będą dania przeróżne. Nie bierz sznycla, zapomnij o frytkach, zamów pstrąga z prawdziwkami. Opisał mi to tak - wchodzi kelner wnosi ci pstrąga pieczonego - świeżutkiego i doskonałego. A potem kelnerka przynosi wiadro duszonych prawdziwków.

Jako że kolejny dzień jechaliśmy na zupce w proszku, makaronie z saszetki i oszukali nas na kiełbasie spakowaliśmy się w trybie ekspresowym (poza Mroovą :D) i w trybie ekspresowym uderzyliśmy asfaltem do Borszy. Spieprzaliśmy przed deszczem i tęskno nam było do czegoś normalnego do żarcia. Taka wersja nieoficjalna. Oficjalna że ten teges - góry rodniańskie :).

No adwenczer pełną gębą.
Później mi się ten adwenczer czknie ale to w dalszej części opowieści.

Zanim dojechaliśmy do Borszy należało jeszcze coś zrobić z amorem Mateuszowym. Jedziemy i jest warsztat. No to zajazd. I się zaczyna. Opalanie.
Słonko grzeje, mechanik się uwija a nam się nudzi. W sensie - Krzysiek klei buty taśmą, ja się bawię karcherem (po pierwszej próbie omal mi węża z ręki nie wyrwało razem z barkiem :) ), chłopaki coś tam z Rumunem rozkminiają. Żyć nie umierać.

Kącik geriatryczny - kto ma maść na stopy? Mroova? Mroova ma wszystko.

Chłopaki walczą a amorem to Sawy postanowił być nie gorszy. Słyszymy zza winkla stukanie. Stuk stuk. Ja patrzę a Sawy ze śrubokrętem i młotkiem (czy innym kamieniem). Co robisz?
- Obniżam.....

Tak popatrzyłem i stwierdziłem że w tym tempie to do wieczora będzie te 3 cm sobie obniżał. Pomyślałem - pomogę. Potem pomyślałem - w sumie to mnie stopy bolą. Ileś tam czasu później Sawy skończył. - Ile obniżyłeś? - Z centymetr to będzie!.

Z półtorej godziny później Mat rozliczył się z Rumunem, podziękowaliśmy i wytoczyliśmy się z cienia na asfalt. Jadymy!.

O dziwo żadna afryka się nie zepsuła w trakcie tej drogi. Znaczy nie o dziwo bo afryki się kurna nie psują, nie ? :D. No ale deszcz nas złapał. Nie jakaś tam nawałnica ale deszcz. Po prostu lało. Rzecz jasna nie zapisywałem się na deszcz więc z ciuchów nieprzemakalnych miałem plastiki w zbroi i rozdarte w kroku spodnie które robiły za wentylator dla moich pływaków.

No ale ja tam się deszczu nie boję i jadę dalej. Chłopaki stanęli zmienić ciuchy na przeciwdeszczowe a ja na co miałem zmieniać? Nawet worka na śmieci nie miałem ze sobą. Najlepszy był Mroova ale o tym za chwilę.

Jadąc natomiast czułem że z afri coś się dzieje. Jakbym po koleinach jechał. Szarpanie w górę i w dół, tak jakby mi ktoś na hamulec naciskał. Dojeżdżam do przejazdu kolejowego (akurat pociung jechał), zeskakuje ze sprzęta i faktycznie - wygięta dźwignia hamulca. To ją odegł.

Nic nie dało. Chłopaki - opony ci ząbkują. Se myśle - eee... dziwne. No ale dobra, jedziem dalej.

Dojeżdżamy do Borsy.

- Ser, restaurant Maramuresz!?
- Blablablablabla i ręką w prawo potem w lewo i potem ze trzy razy w prawo nawrotka i w lewo.
- W tamte strone?
- Si sinior.

O dziwo znaleźliśmy. Przemoczeni, głodni i wkurwieni zajeżdżamy pod restaurację. Parkujemy pięknym szpalerem, schodzimy, zdejmujemy z moto jakieś bambetle i..... zamknięte. Nie to że nie czynne. Na głucho zamknięte. Wszystko. Knajpa kaput. Żegnaj żarło.

Dobra, to trzeba szukać. Nieopodal parking i dwie knajpy na przeciw siebie. Jedna "Tuborg" - sami ją tak nazwaliśmy na cześć parasoli z logiem browaru i byliśmy tam potem ze 5 razy, druga z "daszkiem". To my pod ten daszek. Wreszcie.

Krótka piłka, rozbieranka, fajeczki i przychodzi kelnerka która coś tam po angielsku jeszcze umiała oprócz good myłning i bajbaj. Zostawia menu (po angielsku!). No to my w lekturę.

Rzecz jasna myśmy w tej Borsie to furrorę robili. Ludzie się schodzą, fotki pstrykają, czerwone dywany rozwijają. No dobra zagalopowałem się. W każdym razie zwracaliśmy uwagę nienagannym strojem i zachowaniem. Szczególnie romskiej dzieciarni która umie mówić tylko "daj". No to znowu - przez ogródek i wyciągają ręce. My nic. One dalej. My nic. One dalej i dalej - DAJ DAJ DAJ.

Krzysiek wskazując na Śluzę:
- Ja nie mam. On ma!

Sympatycznie ogólnie rzecz ujmując.
Z menu to ja ogólnie na ciorbę od razu. Ciorba de Burta czyli zabielane flaczki. Pani przyniosła parującą miskę zupy w której pływały podejrzane oka i wiadro świeżych bułek. No git. Do tego chciałem jakiś specjał rumuński (miska z mięsem i mamałygą) i frytki. Bo mi się zachciało. Pani że frytek nie da do tego. Dlaczego? Bo nie pasują. Jak nie pasują. No nie. Ale ja chcę!. Dobra, to dostaniesz.

Ja uradowany.

I myślicie że kurde te frytki zobaczyłem? Ni chuchu! Nie w rumunii. W polsce to jakbym chciał to by mi steka kisielem polali. W rumunii? Nie pasują i nie będzie. Wal się gościu. Takie uroki.

Ale generalnie sympatycznie.

Ekhem - żeby kulinarnie. Co z tą ciorbą - no więc ciorba jest zajebista. Strasznie mi to wszystko smakowało, tylko obowiązkowo morze soli i pieprzu do tego. W sensie przyprawić. Zupa która syci, rozgrzewa i smakuje do tego fenomenalnie. Mamałyga z kolei - nie wiem. Chłopakom smakowało, dla mnie kasza to nie jedzenie. Nie znoszę. Mamałyga mi nie smakowała ani trochę.

Wpada Mroova. Przebrał się na deszcz. Jak go zobaczyłem to aż się Ciorbą udławiłem. Mroova nie zabrał chyba przeciwdeszczowca. Więc skoro potrzeba matką wynalazków - kurtkę można zrobić z membrany do spodni. Wyglądał jak jakiś batman dla ubogich ale w drogim kasku. Oczywiście gdzie tam współczucie. Najpierw polewka, potem sesja zdjęciowa a potem pogadamy :).

Pojedli popili to trzeba jechać i trochę zapoznawać się z szutrami. Najpierw oczywiście sklep, bo to obowiązkowy punkt programu. W sklepie jak to w sklepie. Fajki (po dwie paczki na łeb), browary, wudżitsu i jakaś zagrycha. Przy kasie znowu żebractwo. Pani z gatunku takich co to nie że za darmo, tylko ona pomoże nam w czymś. Kurde czymkolwiek! I żeby jej kasę dać. Proszę o siatkę sprzedawczynię, to ona jej paluchem pokazuje za mnie że siatkę. Śluza fajki chce - to ona pokazuje na display z fajkami. I do Śluzy - daj piątaka. Nie. Daj piątaka!. Nie! Daj piątakaaaaaaa. Jak jej Śluza jebnął tego piątaka w dłoń to aż plasnęło.

I długa. Wojtek namawiał na przełęcz prislop. 20 km po płaskim, potem serpentynka w góre i jesteśmy na miejscu. Z każdym metrem robi się chłodniej ale grzane manetki robią robotę. Widok na górze nas trochę oniemiał. Taka nagroda za poprzedni dzień. Od tego momentu wszystko miało być pięknie. Na szczycie przełęczy schronisko (nieczynne), taras widokowy z nielimitowanym widokiem na Pietrosul i okoliczne szczyty i malowniczy kościół. Wkoło biegają kozy, konie i reszta Arki Noego. Sesja zdjęciowa i zjeżdżamy na szuterki. Wreszcie lekkie szuterki, to czego chcieliśmy od samego początku tej wyprawy i to po co tutaj przyjechaliśmy. Pominę podjazdy i takie tam troszkę błotka. Wyjeżdżamy z zagajnika i oczom naszym ukazały się połoniny. I to nie takie pierdołkowate jak w rejonach sapanty. Tutaj połoniny aż mieniły się odcieniami zieleni i przecinały się wzgórzami i górami. Aż po horyzont. W dodatku dotarliśmy na miejsce o zachodzie słońca - widok na dolinę i Borsę był oszałamiający. Jakby całe miasto ktoś wybrukował złotem. Oczywiście nikt tego nie wybrukował a nawet jeśli to i tak cyganie by rąbnęli. Ale mniejsza. Było przepięknie i oszałamiająco. Od razu odżyliśmy i osobiście w sekundę zapomniałem o czymkolwiek co mi przeszkadzało.

Tak jak poprzedniego dnia dostaliśmy po dupie, tak dzisiaj Maramuresz postanowił nas ugłaskać. A to jeszcze nie był koniec.

sluza
09.06.2014, 22:03
no nieeeeeeeeeee, jeszcze po drodze Mateusz amora naprawił, Sawy obniżył sprężynę, a ty kercherem moto umyłeś :D

Evvil
09.06.2014, 22:55
racja, edit robie :)

Kosmal
09.06.2014, 23:06
Film się skończył?
Czekam(y) na ciąg dalszy + obowiązkowo dokumentacja wizualna:umowa:

http://c3201142.cdn03.imgwykop.pl/comment_0tJXUM0cL62vGrNUmB8PNnpWr3siJs9k.gif

Evvil
09.06.2014, 23:34
Kilka zdjeć z opisami:

Amor sosnowy rejli na trytytki:
https://lh3.googleusercontent.com/-fxMuURzTFAA/U5YgAXgI4SI/AAAAAAAAEp8/j6v3LviQo6I/w913-h685-no/IMG_3090.JPG

Holujemy Śluzę bo nie daje rady :P (czyli zrzucamy afryki na sznurze):
https://lh3.googleusercontent.com/-QWZmIWd7uu8/U5YgFaJgttI/AAAAAAAAEqI/EoFg8sHbAqw/w913-h685-no/IMG_3091.JPG

To nas pokonało (aparat naprawdę spłaszcza):
https://lh4.googleusercontent.com/-B1A5rK9cQxw/U5YgGycgaDI/AAAAAAAAEqQ/CplsSjXl8og/w514-h685-no/IMG_3092.JPG

Z wesołego cmentarza:
https://lh4.googleusercontent.com/-kYY5dXlbwfU/U5YgO2tIbTI/AAAAAAAAEqo/OqSfvhoUxDw/w514-h685-no/IMG_3097.JPG

Przełęcz Prislop:
https://lh3.googleusercontent.com/-uhfmFCGu5_4/U5YguSUohTI/AAAAAAAAEsY/BixkCvT5tms/w913-h685-no/IMG_3112.JPG

https://lh4.googleusercontent.com/-XphUl2QeKtc/U5YgsBV6JGI/AAAAAAAAEsQ/L53yk8ldyZw/w913-h685-no/IMG_3111.JPG

https://lh4.googleusercontent.com/-D2YE41HLEY4/U5YhI60Ht5I/AAAAAAAAEtw/3FyOsnZsz3k/w913-h685-no/IMG_3125.JPG

https://lh3.googleusercontent.com/-zauluWZkYwY/U5YgkG_5B4I/AAAAAAAAEro/oy2v3ptgqCE/w913-h685-no/IMG_3106.JPG

sluza
09.06.2014, 23:54
a właśnie coś sobie przypomniałem. Pamiętacie jak jechaliśmy i machali do nas tak jakby kręcąc manetką? To nie chodziło o manetkę... to jakiś folklor lokalny :)
https://www.youtube.com/watch?v=coe12hGVgdY&list=PL9B83E75146C3026C&index=5

sawy
10.06.2014, 09:21
o ile mnie pamiec nie myli to autorem niezapomnianego tekstu "ja nie mam! on ma!" był Krzysiek wskazujący na Śluze... :haha2:
ja pozniej tylko bezczelnie powielalem ten tekst :Thumbs_Up:

Evvil
10.06.2014, 10:06
Edit zrobiony :)

zaczekaj
10.06.2014, 19:23
Więcej zdjęć! :)

mateo88
10.06.2014, 20:10
Sawy masz rację, Krzysiek był autorem tekstu "ja nie mam, on ma " :D

Sluza, a ja głupi do odcinki kręciłem :) pewnie ten gest znaczy tyle co "daj,daj" :)

Evvil
10.06.2014, 20:16
A ja autentycznie - myślałem że to Sawy powiedział :).


Ale wiesz co Mat - mi tak już zostało, jak w warszawie widzę roma to odruchowo patrze czy nie ma moich butów :)

Daj daj......

Evvil
10.06.2014, 20:34
Jak to szło dalej - no więc wbiliśmy się na piknie połoniny i lecimy dalej. Wojtek jeszcze w Borsie pokazywał mi na mapie jeziorko położone nieopodal to my w te pędy szukać jeziorka. Najpierw jednak stanęliśmy na rozstaju dróg i górę wziął rozsądek (zaczynało powoli zachodzić słońce).

- co z noclegiem?
- no rozbijamy się nad jeziorkiem
- e....... ale tu w nocy naprawde potrafi przypiździć... może lepiej do Borsy wrócimy i atakujemy rano
- gdzie tam damy radę
- ciężko będzie....
- dobra....

Patrzę w lewo - pasterskie chaty. To sobie myślę, jedyna w życiu okazyja. Najpierw załatwię nocleg a potem pojeździmy i się zintegrujemy z pasterzami.
Uderzam do chat i zajeżdżam pod płot. Stawiam afri na kamieniu, ściągam kask i widzę że już pasterze zakumali że coś chce.
Z szałasu wychodzi szef wszystkich szefów, lat pewnie ze 40 a wygląda na 80.
Ja mu na migi dzieńdobry, krasnoje tu wszędzioje i wogóle i że nas ośmiu i szukamy noclegu. Dialog wyglądał mniej więcej tak:

- Dzieńdobry Szanowny Panie Pasterzu, bylibyśmy radzi gdybyście nas Panowie uraczyli noclegiem
- Ależ nie, niestety będzie ciężko bo nie mamy miejsca
- Ależ Panie Pasterzu, otóż tutaj stoi przecież chatka z gankiem możemy spać na ganku nawet, mamy śpiwory i damy radę
- Panie Polaku, będzie Wam zaprawdę zimno
- My zaprawieni w bojach. Nie dalej jak wczoraj noc spędziwszy nad górskim potokiem poznaliśmy cóż to chłód i mróz i jesteśmy pewni że damy radę.
- Może ja Panu pokażę w czym problem...

To rzekłszy szef wszystkich szefów prowadzi mnie do chaty i wprowadza do pustego pokoju wielkości około 15m2. W rogu dodatkowo Koza, tylko nie podłączon. Przez kozę mam na myśli piecyk tutaj.

- Panie Polaku, tutaj za mało miejsca na osiem osób
- Ależ zawrzdy damy radę
- Szczerze to wątpię, ponieważ musielibyście spać na podłodze a to niezmierny brak wygody
- Ależ zawrzdy damy radę.

Oczywiście wszystko tak naprawdę na migi. Cała dyskusja. Jest jednak język uniwersalny.

Pasterz zdejmuje z wieszaka plecak a z niego wyciagą 2 litrowego peta z sokiem pomarańczowym i szklankę. Nie kieliszek. Szklankę i leje mi tak pół szklanki.

Powiem tak - nie było możliwości odmówić. Duszkiem wszystko wtrąbiłem i wtedy się zorientowałem że to chyba na nas dwóch było. Faux Pas. Trochę się zdziwił ale leje mi drugie pół.

Sobie myślę - ubezpieczyciel zabije mnie śmiechem. Potem myślę - zanim dojadą to wszystko uleci i... znowu będę spragniony. No to na drugą nogę. Najpierw ja potem on.

Potem było z górki.

- Panie Pasterzu, to my jeszcze się parę minut pobujamy i wrócimy się rozbijać.

Wsiadam na moto i czuję, że ... sok pomarańczowy wchodzi. Powolutku podjeżdżam do chłopaków, mówię że nocleg załatwiony i jedziemy jeszcze się rozejrzeć.

Żeby nie było - dziś uważam że była to skrajna głupota.

Natomiast z tego też względu stwierdziłem szybko że trzeba ogłosić kapitulację. Pokręciliśmy się wokół chaty pasterskiej, zaatakowaliśmy jeden podjazd na którym chyba 5 z nas fiknęło pięknego paciaka. I to tak jakby w tym samym mniej więcej momencie. Podjazd był szeroki i wszyscy polegliśmy.

No to czas na integrację z Pasterzami. A zaczęła się ona mniej więcej tak:
m4tFXu3iLbw

Zet Johny
10.06.2014, 21:00
Ciekaw jestem jak Ty pokazałeś pasterzowi na migi - zawżdy :bow::D

Kryla
10.06.2014, 21:07
Evvil ty to masz gadane :) bierz się za pisanie powieści bo to co dajesz wciągam na bezdechu. Czekam na cd.

Evvil
10.06.2014, 21:40
No to my zajeżdżamy i rozbijamy leniwie bambetle. W tym czasie co nas nie było Pasterze zaczęli się krzątać i wynoszą krzesła a do pokoju wstawiają dwie kanapy. Takie dwuosobowe. Na migi że 4 osoby na kanapach, 4 na podłodze.

Na ganek wstawili nam natomiast bryndze. Ogromna micha i kawałki wielkości małych cegiełek. Do tego sól oczywiście.

Wyglądało piknie, pachniało piknie ale jakoś nikt się nie spieszył spróbować.

-..... eeeeeee.. nie obsramy się po tym?
- ..... ale nie wypada odmówić
- .... nie ma bólu, jak coś mam zapas stoperanu

Patrzę wokół i kombinuję z którego Lidla tą bryndzę przywieźli. No bo skądś być musi. Wszak wkoło tylko zielona trawa, owce i źródlana woda. Nie wspomnę o tym że nie ma kibla, zlewozmywaka, mydła czy czegokolwiek.

Sanepid to bym tam mógł obozy szkoleniowe robić normalnie.

Ale powiem tak - ludzie od zawsze wcinali przetwory mleczne a przejmować takimi pierdołami jak higiena zaczęli na dobrą sprawę dopiero w XX w. Poza tym wyznaję teorię że cokolwiek zapite gorzałą jest wolne od zarazków. A jakichkolwiek wątpliwości wyzbyłem się jak posmakowałem.

Była genialna. Chyba najlepsza bryndza jaką w życiu jadłem. Prawdziwa, bez żadnych "polepszaczy", skazy unią europejską i jej normami. Robiona z owczego mleka, żadne homogenizowane pierdoły. Owczego mleka, wody i górskiego powietrza.

Zakąsiliśmy i jakoś tak cała micha zeszła w trymiga. Rzecz jasna w międzyczasie w ruch poszedł ichny bimber i nasza wódka wieziona z samej Borsy. Do tego czekolada i książkowe rozmówki polsko-rumuńskie.

Zwroty typu:
- Czy wybierze się Pani z nami na dyskotekę
- Którędy do najbliższego teatru
- Czy w tym sklepie można płacić kartą

Przydały nam się w sam raz. Rzecz jasna klasycznego "Ile za litra tego bimbru jak chcielibyśmy kupić" to nie było.

Ubaw mieliśmy po pachy a Pasterze chyba większy. Patrzyli na nas trochę jak na ufo ale dla nich to i tak była atrakcja a dla nas.... cóż, myśmy po to właśnie przyjechali :). Integracja z lokalsami zaszła na tyle daleko, że któryś z nich zdaje się starał się wydać swoją córkę za któregoś z nas. Tyle zrozumiałem po wskazywaniu na obrączkę, udawanie cycków i pokazywanie nam ziemi wkoło.

Szybka decyzja - kogoś trzeba będzie poświęcić. Nie musieliśmy czekać długo - najstarszy objął Mata ramieniem i rzecze do niego coś o tym że ma krasnoje oczętoje.

Mata wydaliśmy za Pasterzy córkę. Albo za Pasterza.

Chłopy siedzą tam 5 miesięcy. Sami. 4 chłopa. Żadnej baby.
A teraz sprzedaliśmy im Mata.

Wiadomo - wódka, zakąska, nocne z Pasterzami rozmowy. Jakieś zdjęcia. Starszy z Najstarszych Szef Wszystkich Szefów nagle wstaje i krzyczy na pozostałych - coś tam po rumuńsku ale sens wypowiedzi zrozumieliśmy - koniec libacji, brać się k...a do roboty. Nocą pilnuje się owiec.

https://lh5.googleusercontent.com/-NnEOVGh2U_Q/U5YhU338beI/AAAAAAAAEuQ/3gs4HR0DSgk/w913-h685-no/IMG_3130.JPG

https://lh3.googleusercontent.com/-CgJKTY_oTyk/U5YhXGDt2qI/AAAAAAAAEuY/POTg5PmWa9g/w913-h685-no/IMG_3131.JPG

https://lh3.googleusercontent.com/-rX3iyy7CCgY/U5YhaM05gEI/AAAAAAAAEug/-k4RJqVO5rg/w913-h685-no/IMG_3132.JPG

https://lh5.googleusercontent.com/-vOsiAgxlfCE/U5YhlcjymUI/AAAAAAAAEu8/Zpk1ywDC2ks/w913-h685-no/IMG_3135.JPG

https://lh6.googleusercontent.com/-hJbuNAd_7qk/U5YhwdPvlbI/AAAAAAAAEvg/_5knXQanU48/w913-h685-no/IMG_3146.JPG

Evvil
10.06.2014, 23:08
Pasterze poszli paść owce, czyli do pracy, a my na nocne polaków rozmowy. Mateuszowi tylko obiecaliśmy że zabarykadujemy drzwi na noc. Wieczór przerwały nam... krzyki...

Nie krzyki - nawoływania. To w jaki sposób pasterze się nawołują to jakieś niesamowite zjawisko przyrodnicze. Po pierwsze - jest to tak cholernie donośne, że aż dziw bierze skąd u nich takie płuca. Po drugie - te nawoływania przypominają skrzyżowanie odgłosów jakie wydaje zdychająca żyrafa i tarki do prania.

True story.

Potem spanie. Przebiłem materac więc ładuję się na kanapę do Śluzy. Gadamy jeszcze i idziemy spać. Znaczy chłopaki idą bo co jak co ale ja nie umiem w takim hałasie spać. I nie chodziło o nawoływanie.

Chrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr rrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr

Poranna pobudka była jedyna w swoim rodzaju. Spałem na kanapie ze Śluzą. Śluza od ściany ja z brzegu. Mocno z brzegu zawinięty w śpiworek. Kanapa była... powiedzmy że niestabilna. Śluza waży swoje, ja trochę więcej. Wiadomo, zasada przeciwwag. Śluza wstał pierwszy i się tam zbiera. Sobie roluje śpiworek, składa poduszkę i takie tam. Ale wciąż na kanapie. Nagle postanowił wstać.

Fizyki nie oszukasz - razem z całym tym majdanem i tapczanem pofrunąłem na ziemię.

Piękna pobudka :).

bass
10.06.2014, 23:45
http://www.v7n.com/forums/images/smilies/needpict.gif

mygosia
11.06.2014, 07:52
Dobre, dobre :D

sluza
11.06.2014, 17:43
Uzupełnię trochę dokumentację foto:

48699

Mateusz z kołkiem, który zastąpił tymczasowo amortyzator. Widać, że coś między nimi zaiskrzyło...

48700

Sawy obniża sprężynę. Pod tym bagażem to powinien osłoną po ziemi ciągnąć :)

48709

Mroova i systemowa membrana. Na zdjęciu nie widać, ale ona spina się zamkiem błyskawicznym z kominiarką tworząc szczelną barierę dla wiatru i wody. Chyba nawet się w tym spocił :D

48701

Prislop pod kopułą chmur

48702

Droga z Prislopu

48703

Takie widoki w nagrodę

48707

Gościnna bacówka

48704

Wot nasza kamanda. Przeżyli na halach Cauceascu, rewolucję, wejście do Unii... a u nich bez zmian, jak pasali tak pasają. Pierwszy z lewej to tatuś księżniczki Mateusza. Dodam, że Mateusz ma do niej adres, tylko nie wie jak tradycyjną pocztą wysłać jej zaproszenie do swojego profilu na Facebooku. Ja jestem w niebieskiej bluzie i wyglądam zawadiacko ;)

48705

Na noc wyjeżdżają na hale strzec stad przed wilkami. Teściu Mateusza (Ukrainiec) nawet nam mówił, że na Ukrainie na pasterzy mówi się wilczarze

48708

A tak wyglądał nasz pokoik u pasterzy. Fajny był, kolorowo urządzony, jak pokój dziecięcy, materacyki kolorowe. Tylko potem się okazało, że tam śpią potwory...

48706

Rano mogliśmy się przyjrzeć jak bryndze wyrabiają

Arkadius
12.06.2014, 19:58
Super relacja :) Po prostu świetnie się czyta. Dawaj dalej :Thumbs_Up:

ofca234
12.06.2014, 20:22
zajebista relacja.

jedna uwaga - klimat 'daj daj' to nie klimat calej Rumunii. Akurat przejechalem Rumunie od wschodu na zachod, omijajac coprawda opisywane miejsce i zadnego 'daj daj' nie bylo.

Evvil
12.06.2014, 20:41
Poranne pakowanie i rozwijamy mapę. Gdzie to cholerne jeziorko? Musi być gdzieś w pobliżu. Nieopodal pasterzy rozjazd szutrówek, pewnie tam się jakoś odnajdziemy.

Tak więc powolne pakowanie. Powolne. Generalnie chill. Słonko świeci, cieplutko, górskie powietrze. Żyć nie umierać. Rozliczamy się z pasterzami i robimy zrzutę na bimber. Ile tego kupiliśmy to nie pamietam, ale chyba z 1,5 albo 2 litry. Żeby na później było.

Z taką eskapadą jest taka kwestia, że generalnie nie patrzy się na zegarek. Przynajmniej ja nie patrzyłem. Czas odmierzało się według następującego schematu:

pora na kaca i nigdzie nie jadę
słońce nisko ale już jest dzień można jechać
pora na fajka
pora na picie
pora na jakieś żarcie
chyba zachód słońca już
pora wracać
pora do knajpy
pora w kimę

I się to generalnie sprawdza. Komórka wyłączona bo i po co ma ciągnąć baterię skoro i tak zasięgu nie ma. Włączało się ją w cywilizacji, meldunek do domu że jeszcze mnie nie wciągnęło nic i tyle.

Takie luźne na boku spostrzeżenie. Fajne uczucie - nie wiesz czy jest wtorek czy już środa. Nie wiesz która godzina. Liczy się tu i teraz. Git. Możnaby tak żyć.

Tak więc kiedy pora na kaca minęła i zaczęła się pora na jazdę ogarnęliśmy się i ruszamy w poszukiwaniu jeziorka. Felerny podjazd który atakowaliśmy dnia poprzedniego i na którym się wyłożyliśmy omijamy. Za dnia nie wyglądał na lepszy i widmo głazów w poprzek podjazdu skutecznie nas odstraszył.

Ruszyliśmy szpalerem i jedziemy mniej więcej w stronę jeziorka. Widoki piękne, szuterek wilgotny. Po to tu przyjechaliśmy.

Śluza postanowił sobie skrócić drogę i wjechał na połoniny. Wracając, opierając się na jego relacji, postanowił zjechać z powrotem na dróżkę szutrową. Niewielką skarpą. Zeskoczyć znaczy chyba chciał.

Tak czy owak został na skarpie a afryka pierdyknęła.
Śluza popraw mnie jeśli było inaczej :).

Dalej droga prowadziła przez niewielki bród. Niewielki bo niewielki ale bród posiadał zjazd, podjazd i za podjazdem błotnistą kałuże. To nic że można było go ominąć przejeżdząjąc bokiem. Śluza przejechał to sobie myślę, że nie będę gorsiejszy. Upewniłem się że Śluza nagrywa tą akrobację napędziłem się dając w brodzie trochę bardziej w gaz żeby spokojnie wyjechać.

Za dużo w gaz. Na szczycie podjazdu podbiło i wpadłem w kałużę. Afryka się zatrzymała zaś ja wystrzeliłem zahaczając o szybę.
I tutaj refleksja - w szybę przyrżnąłem zbroją. Szyba na gumolcach więc zachowała się tak jak powinna - wywaliło ją z zawiasów. Ile trzeba siły żeby ją wywalić z zawiasów to można sobie spróbować.

Nie do tego zmierzam - nie żebym się specjalnie mądrzył, ale cieszy mnie niezmiernie że nad zegarami nie mam nic. A widziałem różne patenty - pałąki, wzmocnienia, stelaże pod nawigację. Uderzenie taką siłą żeby wywaliło szybę nie zrobiło mi absolutnie nic. Ale uderzenie z taką samą siłą w stelaż od nawigacji, tymbardziej że widziałem już parę razy takie stelaże złożone z rurki wyciagniętniej w kierunku jeźdźca mogłoby się skończyć po prostu tragicznie. I zbroja tutaj nie pomoże.


Do tej pory nie udało mi się nabić choćby siniaka. Same denne paciaki w których frustrowało tylko podnoszenie złoma. Tutaj miałem szanse na choćba zadrapanie ale upadłem na tyle fortunnie i bezwładnie że wszystko zostało gładko zamortyzowane przez buciaki i zbroję.

A wyglądało to mniej więcej tak:
0JxmEYXmJKo

sluza
12.06.2014, 21:26
Spójrzmy na to przez inną optykę :lol8:

oiTXYqZOM58

Evvil
12.06.2014, 21:30
HA! Więc jednak kolanem!!!!!!! :D

Dzięki za te hihranie śluza :)

jochen
12.06.2014, 22:47
Jak Rumunia, to Rumunia - tak dla podkręcenia klimatu, rumuńska Dzika Bomba... (tak naprawdę to ja tu widzę 3 bomby, wszystkie dzikie jak cholera!).

2iUGfURqyhs

sowizdrzal
13.06.2014, 08:17
:lukacz:

ex1
13.06.2014, 08:48
Jak Rumunia, to Rumunia - tak dla podkręcenia klimatu, rumuńska Dzika Bomba... (tak naprawdę to ja tu widzę 3 bomby, wszystkie dzikie jak cholera!).

2iUGfURqyhs

13 mln odsłon... nice.. :D

7Greg
13.06.2014, 09:57
Czyta się doskonale. Zupełnie inne spojrzenie od kogoś dla, którego wiele rzeczy to "pierwszy raz".

Niezapomniane wrażenie.

Dziękuję :)

Pisz dalej.

Evvil
13.06.2014, 22:22
Się pozbierawszy ruszyliśmy nad jeziorko które musiało być gdzieś nieopodal. Kiedy wreszcie dotarliśmy oczom naszym ukazał się bezkres błękitnego oceanu. W zasadzie sadzawka, ale malownicza. Jeziorko w kształcie półksiężyca z trawiastym cyplem po środku. Na miejscu ławeczki, ślady po ognisku.

Czyli rzecz jasna popas i sesje zdjęciowe.
Dla co wytrwalszych okazja do kąpieli.

I sprawdzenia praw fizyki - temperatura wody na wysokości około 2 000 metrów nawet w okresie upałów jest... niska. Z kąpieli nic nie wyszło :).

Ile tam siedzieliśmy to cholera wie. W takich okolicznościach przyrody i tej no... niepowtarzalnej nie specjalnie nam się spieszyło.

Aha - dodam, że jeziorko otoczone jest górami które dopełniają całości a z racji tego że jest na wzniesieniu, to oczywiście widok jest taki jakby stykało się z horyzontem.

No po prostu piknie, piknie, piknie.

Pojarali sobie, połazili i się pobyczyli to trzeba zjeżdżać i szukać dalszej drogi. W tym miejscu wyszła na jaw pewna tajemnica tracków zrobionych przez Śluzę. Otóż zgodnie z trackiem powinniśmy po jakichś 250 kilometrach szutrów dotrzeć do Budapesztu po drodze przejeżdżając wzdłuż szczytów. Gdzieś tak chyba w tym miejscu wyszło na jaw, że tracki to były robione na "linijkę" :). W skrócie - ścieżka to była, ale widzieliśmy jak się tam trekkingowcy wspinają. Podjazdu dla dwóch kółek zasadniczo..... nie było. Przynajmniej nie tam gdzie byśmy chcieli :).

Chłopaki poczynili mały rekonesans i zapadła decyzja - spieprzamy stąd w drugą stronę. Czyli w kierunku Ukrainy.

W czasie jednak kiedy my urządzaliśmy sobie popas na jeziorkiem na popas na połoninach wybrały się krowy. Wyjeżdżam zza zakrętu i widzę, że tam gdzie tylko chciałoby się przejechać stoi bydło. Oczywiście krowy to nie problem. Problemem była krowa na przedzie która po dokładniejszych oględzinach okazała się być bykiem.

Stoi takie bydle i lampi się na mnie. Patrzę - młode jakieś bo takie małe, ale rogi konkretne. Przyglądam się uważniej - no fajfus jak nic. W sensie to na pewno nie krowa.

I pytanie - jak zachowuje się byk jak widzi motocykl który chce wjechać mniej więcej w stado bądź co bądź jego krów? Sprawdzimy organoleptycznie. Jak coś to dzida i zobaczymy kto szybszy (przez myśl mi przeszło tylko że Lamborghini nie bez powodu ma chyba byka w logo). To ja długa i... nic. Krowy spieprzyły na boki, a byk ma zarówno mnie jak i chłopaków centralnie w poważaniu. I dobrze.


Wróciliśmy do przełęczy i zjechaliśmy przeciwną szutrówką w kierunku wzniesień otaczających dolinę od wschodu. Jechało się naprawdę piknie, chociaż teren, przynajmniej jak dla mnie, był już troszkę trudniejszy. Podjazdy z luźnymi kamieniami powodowały że miałem miejscami trochę luźno w gaciach ale generalnie frajda była i chyba o to chodzi.

Mądrzejszy o nauki z dnia poprzedniego - "po ch... hamujesz przodem na zjazdach??!!??", zacząłem wykorzystywać spowalniacz tylni albo po prostu silnik co jak się okazało bardzo wiele ułatwiło. Nie śmiejcie się - dla mnie Maramuresz to nauka nauka i jeszcze raz nauka.

Droga zaczęła się wić ku dołowi, ostatni przejazd przez las - po drodze spotkanie chłopaków z grupy lekkiej którzy jak się okazało wybrali tą samą trasę tylko w drugą stronę.

Po drodze również stadko owiec które musieliśmy zaliczyć, w sensie przecisnąć się obok.

Uroczo.

Dojechaliśmy na dół i wtedy... awarii ciąg dalszy - Śluzie padła pompa paliwa. Chłopak sobie radzi to ja sobie przeleję wodę z butelki do camelbaga. Wtedy to też okazało się że mój pomysł żeby na wyprawę zamontować sobie na na miejscu pasażera komin nie był pomysłem który powtórze. Tani oxford poległ i wyrzygał zawartość (część zawartości) mojej torby gdzieś po drodze. No nic. Szybkie przepakowanie i można lecieć dalej.

A dalej szutrówka-asfalt-płyty-kijowyasfalt-szutrówkazestrumyczkiemwzdłóż,żwir prosto do kamieniołomu. Serpentynami w górę wyżej i wyżej. Widoki jak z madmaxa - postapokaliptyczna pozostałość po całkiem sporym, w zasadzie ogromnym, kamieniołomie. Stromo jak diabli (w zasadzie urwiskowo) a pogoda zaczyna się pogarszać. Dotarliśmy tak wysoko jak mogliśmy, Mateusz na czuja postanowił zawalczyć z kolejnym podjazdem ale utknął po kilkudziesięciu metrach. Nie miało to większego sensu na klockach. Sesja zdjęciowa, fajeczek i spadamy.

No i rozkmina - a może być tam zanocować jutro? Budynki pozostałości po kamieniołomie robiły piorunujace wrażenie. Sam beton bez szyb czy czegokolwiek i resztki urządzeń do wyrąbu skał. Byłoby na pewno ciekawie ale zapewnie byłoby również zajebiście zimno.

Ponieważ zaczynało padać trzeba było rozpocząć kolejny etap walki o życie, a dla pozostałych chłopaków po prostu zrobić zjazd.

W tym miejscu jakoś tak się rozdzieliliśmy że chłopaki wyrwali do przodu a mi się zostało z Tomkiem z tyłu. Na domiar złego przy wjeździe na asfalt porąbałem kierunku i pociągnąłem Tomka za sobą w przeciwną stronę niż zamierzaliśmy jechać - a zbieraliśmy się na żarełko do Borsy. Nadrobiliśmy kilka kilometrów ale w deszczu finalnie dogoniliśmy chłopaków którzy rozsiedli się w tej samej knajpie w której byliśmy dnia poprzedniego.

Obiadek, fajeczek i krótka piłka - co dalej, bo nie ma pogody. No jak to co dalej - wbijamy na kemping do chłopaków, zostawiamy bambetle i dekujemy się do jutra. Zadekowanie się do jutra w praktyce zostało przemianowane - zostajemy do końca, ale to wyszło w praktyce.

Lepi
13.06.2014, 22:46
Nad tym samym jeziorkiem te same byczki najwidoczniej spotkałem. Zostawiłem landrynę opodal, wszak "krówki" niewinne i błogość popasu naruszyć nie nada. Przeszlismy, podziwialiśmy ale aby wrócić - byczki trza było borówkami omijać. Pieszo robi większe wrażenie ;)

sluza
14.06.2014, 00:38
Nadrabiam fotami:

48745

Ścieżka nad jezioro. Zaczynała się już coraz bardziej piesza, ale nie żeby nieprzejezdna....

48746

... tym bardziej nie wiem po co udałem się w poszukiwanie lepszej drogi.

48747

Ale reakcja tych co zostali - bezcenna. Popatrzcie na ich miny: "Łaaaaaał, jak ten Śluza zajebiście jeździ" :D hehe, się wie

48748

Afryki nie dadzą rady?

48749

Widoczki nas rozpieszczały...

48750

Mateusz strasznie się cieszył...

48751

Chłopcy zrzucili spocone odzienie. Co poniektórzy nawet zyskali bez spodni motocyklowych...

48754

Miejsce cudowne...

48755

48756

To krzyż na połoninach na szlaku z Prislopu do Borsy.

48757

Ktoś jeszcze chce pomarudzić na temat moich tracków?

48759

Zamknięta kopalnia siarki

48758

Krzyczę, wołam, chodźcie, tu jest fajnie. "Nie, boimy się". Oczywiście żartuję. Robimy odwrót do Borsy

48752

Po drodze padła mi pompa. Uwielbiam jak oni wszyscy mi pomagają :) Krzysiek coś próbował, aczkolwiek śmiesznie mu to wychodziło

48753

Nasza cabana w Borsie. Nie myślcie, że to jakiś full wypas. Zimą jest w nich naprawdę zimno :oldman:

48760

.. a towarzystwo za ścianą było drętwe. Sawy się nawet dziwił czemu nie ma okna u niego w pokoju. Jakiś ich lokalny zwyczaj, że chowają swoich bliskich na własnych posesjach. Trochę ciężko potem taką nieruchomość sprzedać...

zaczekaj
14.06.2014, 13:00
Świetne widoki nad tym jeziorkiem, muszę tam trafić :)

Arkadius
14.06.2014, 18:58
I ja poprosze o namiary na jeziorko i wskazówki dojazdu ;-)

Edit
Jeziorko odnalezione, tylko są dwa i na złosc oba z cypelkiem ;-) bardzo duze na południe od Borsy i mniejsze na południowy-wschód, które to bedzie? :-)

sluza
14.06.2014, 20:38
patrz z przełęczy Prislop na południe
47°34'22.47"N
24°48'48.72"E

LuckyOne
17.06.2014, 18:51
Kiedy ciąg dalszy? :Thumbs_Up:

Neno
18.06.2014, 05:05
No właśnie, kiedy ?
Wczoraj cały dzień tytuł tej relacji chodził mi po głowie :D
Jedziesz dalej!

sowizdrzal
18.06.2014, 09:48
Sinior, najs relacjetta, ale dlaczego przerwanescu w ciekawescu momentului?

Evvil
18.06.2014, 11:55
SPoko, będzie relacja, film, książka. PO prostu ... praca...

Zet Johny
18.06.2014, 12:10
A wizyty w zakładach pracy?;)

sawy
18.06.2014, 12:18
a miało być tak pięknie... wywiady, autografy...

Evvil
18.06.2014, 12:34
Biografie, scenopisy, audiencje i spotkania autorskie.



Mamy też mieć epizod w Grze o Tron.

sluza
18.06.2014, 12:35
a to nie macie tego w Warszawie?
W Białymstoku jeżdżę po akademiach na moją cześć, jakiś musical o mnie piszą w filharmonii, jakiś hodowca chce tulipana nazwać Śluza. Także trochę się dziwię...

sawy
18.06.2014, 12:53
sorry, taki mamy klimat... :mur:

Evvil
18.06.2014, 18:49
tymczasem w Radomiu.... ;)

sluza
18.06.2014, 23:31
Evvil skończył na tym, że przyjeżdżamy do Borsy, czyli mamy wtorek, 27 maja.

Na kolejne dwa dni podzielimy się, z grubsza na tych co mają kaca i na tych co mają mniejszego kaca. A ponieważ nie chcę zakładać nowego wątku, zdam tutaj krótką relację ze środy i czwartku – a było ciekawie. Ale tytułem wstępu…

Zakwaterowaliśmy się w Borsie. Za przyzwoitą cenę, 30 lei za dobę, dostaliśmy przytulne i czyste pokoje w cabanie – tj szopie zbitej z desek, przystosowanej do przyjęcia turystów. W cabanie były 3 pokoje po dwa miejsca, a nas siedmiu, więc jednemu musiał przypaść przykry obowiązek spania jak ostatni lamer w pięknym pokoju z łazienką w pensjonacie. Padło na Krzyśka, prosił, żeby nikomu o tym nie mówić. My mieliśmy adventure – do łazienki ok. 10 metrów przez podwórko, pokoje bez okien, na podłodze linoleum. Jeszcze dostaję dreszczy na to wspomnienie…

Ale perspektywa ciepłego prysznica….. Tomek poleciał pierwszy, zdążył się namydlić, ale wtedy podgrzewacz gazowy wody odmówił posłuszeństwa. Nie spłukał się w zimnej, gdzie tam, czekał namydlony na ciepłą wodę.
Tak, a jeszcze dwa dni wcześniej mył się w strumieniu… Na szczęście właściciel pensjonatu reagował szybko na nasze skargi :)

Po toalecie zasiedliśmy do śliwowicy od pasterzy. Była wyborna, nawet zapijać nie trzeba było. Ale my stawialiśmy sobie poprzeczkę wyżej, więc zaczęliśmy śliwowicą zapijać piwo… :chleje:

W tym czasie zaplanowaliśmy dzień następny: skoro mamy track Louisa na Farcau to musimy z niego skorzystać. Plan prosty. Mamy bazę, zostawiamy bambetle i jedziemy na „lekko”. Z Borsy musieliśmy się dostać do Repedea, asfaltem około 50 km.
Coś mi się zamaniło, że ustalałem track z Borsy do Repedea, który poprowadzi nas szutrami. Jak bardzo się myliłem…

Potem poszliśmy na kolację. To już chyba tak 21-sza była? W znalezieniu miejsca na posiłek z zapałem zaangażowała się żona gospodarza, Leduszka. Przeciągnęła nas po Borsie, ona samochodem, my na nóżkach, aż w końcu trafiliśmy do Tuborga, gdzie pizza jest po prostu zarąbista. Nazwy Cippola, Bomba, Regina, Quatro Fromaggi będą nieodłącznie kojarzyły mi się z Maramuresz.

Leduszka z córką posiedziała z nami trochę i m.in. opowiedziała historię swojej miłości. Otóż jej mąż pochodzi z Belgii (lub Holandii) i wiele lat temu podczas pobytu w Rumunii zakochał się w pięknej młodej kelnerce, Leduszce właśnie, dla której porzucił swoje dostatnie życie na bogatym zachodzie, przybył do Borsy i pojął ją za żonę. I tak siedzieliśmy i konwersowaliśmy sobie po angielsku. Nasz angielski z upływem czasu (i piwa, albo nawet wódki, bo nie wszystko chyba pamiętam) stawał się niezwykle płynny, w pewnym momencie byliśmy nawet w stanie rozumieć i interpretować poezję angielską…

Leduszka z córką już dawno pojechały, my ciągle zażarcie dyskutujemy i nagle ktoś zwrócił uwagę, że Wojtek tłumacząc coś Mateuszowi ma problem z doborem właściwych słów:
„You understand…yyyyyyy……. because…. yyyyyy......”

Olśnienie, o k..rwa, on ciągle jeszcze mówi po angielsku…

Czas już na nas panowie … jutro jedziemy na Farcau

Tomas_XRV
19.06.2014, 10:51
Dobre :-)

fantom3
23.06.2014, 19:10
Tom moze teraz ja troche pociągnę ze swojej perspektywy. Kolejny dzien, ranek szybkie sniadanie, bambetle zostają a my na Farkau :) pełnia szczęścia. Najpierw asfaltem czyli nudy na pudy lecz w końcu z wioski uderzamy w off. Prowadzi Śluza - tracki ma wiec spoko. Moze inaczej - spoko by było gdybyśmy sie ich trzymali ;) ale gdzie tam za łatwo byc nie moze.. Skręt w lewo w podjazd a raczej gore kamieni - Hmm ściskając zwieracze myśle bedzie wesoło skoro juz trojka mieli w miejscu :)
Pytamy Śluze tedy a ten " nie no track prowadzi obok ale chciałem troche urozmaicić" urozmaicenia wygladaly tak ze zbaczaliśmy z tracku jechali kilkadziesiąt metrów gdzie co rusz to ktoś kładł motor i po pewnym czasie była zawrotna. Dodać tutaj należy że dzien ten ochrzcić mozna dniem paciaków Śluzy. Normalnie przejechawszy długie podjazdy kamieniste stoimy sobie na łące jaranie, picie - mamy ruszać a tu paciak - kto? - Śluza. Wstajemy pomagamy. Jedziemy dalej znowu bęc kto tym razem... ? No jak to kto przecież to jego dzien :)
A propos podjazdów kamieniatych - wymiękłem jak po pokonaniu zajebistego podjazdu juz na końcówce mocy zobaczyłem Wojtka jadącego sobie na siedząco na pełnym luzie - mozna powiedzieć góral pełną gębą - góry ma we krwi.. Nieraz co prawda zamiesza angielskim... ;)
Wystyrmawszy sie powyżej lini lasu zaczęła sie wspaniała jazda, wąskie dróżki, owce, poloniny przed nami i gory, coraz wyższe gory. Gdzies tam z tyłu głowy kołatała jedynie myśl kuźwa przecież trzeba bedzie tez tędy wrócić a to juz na bajkę nie zakrawa. Ale co tam póki do góry frajda na całego.
Wyjeżdżamy za niewielkie wzgórze a za nim piękny, dluuuugi, prostu jak strzała podjazd - trochę ziemi z gliną, wydaje sie przejezdy i problemu nie sprawi.. Hmmm.. Sprawił... Położyliśmy wie w większości nie licząc Wojtka i Krzycha. Jadąc w połowie czując uśluzgi myśle łąką będzie łatwiej- trawersując. Więc targam po skosie widząc kątem oka z gory schodzacego Wojtka cos usilnie machajacego rękoma. Co on tam macha, Hmm.. ?? Zrozumiałem jak juz leżałam na ziemi. Polonina pocięta była wyżłobieniami wąskimi na głębokość połowy koła ktore skutecznie pozbawiamy równowagi. Jadąc nie było ich widać w kępie traw- było sie trzymać szlaku, oj głupi tos wymodził...
Koniec końców wyskrobalismy sie wszyscy na górę a tam... Tam to dopiero objawił sie podjazd i gory w całej okazalości. I oczywiscie rozterki grupy...
- dalej nie jedziemy.
- no jak to, drzemy dalej tam w oddali na tej nazwijmy to ledwo widocznej półce będzie sie mozna zatrzymać. (Skoro jakies konie tam stoją... )
I tak generalnie na przemian poczuliśmy szacun i pokorę przed górą. I z tą pokorą a może ba przekór niej ruszyliśmy dalej...

mateo88
23.06.2014, 19:15
Hahahahah Marcin dzięki za przypomnienie tej konwersacji z Wojtkiem :D moje parsknięcie śmiechem oparło się na monitorze :D

fantom3
23.06.2014, 19:38
Ufff wyjechałem... Kuźwa wyjechałem jak słowo honoru. Macham do reszty w oddali dawać, kolejny.. A Ci nic. Myśle no nieźle mnie ubrali bo zjazdu w dół jakoś nie widzę... Ale ruszyli.. Mateusz targa pod górę, mozna powiedzieć jak na rodeo skacze między koleinami. Już miał go byk powalić ale odkręcił i wyszedł. Jak mu sie to udało tylko on wie bo wszyscy widzieliśmy juz go leżącego w połowie.
Po chwili ruszyli kolejni. To co? Dalej trawersem bo ścieżka juz za stroma zobaczymy "co tam jest". Mozna powiedzieć to hasło jak i wcześniejsze "dalej będzie luźniej" dosyć często nam przyświecało. Zaczęła sie wiec jazda bokiem gory jakąś zanikającą ścieżką na której tylko co jakis czas dało sie wypatrzeć odbite kopyto. Kozic tam chyba nie ma myśle sobie - skoro koń czy byk dał radę to i motor pójdzie.
Małe obsunięcie terenu, luźna ziemia - da radę dalej ale przyda sie asekuracja - szkoda by było rozstać się z motorem na jakies 100 metrów w dół, a i wyciągać później.. Dziarsko przeprawilismy sie przez to piekiełko i stanęliśmy przed kolejnym. Piękna polonijna, dluuuga i stroma, wydającą sie na równą - co jak sie pózniej okazało tyle miało z równym wspólnego co izba lordów z izbą wytrzeźwień :) kępy trawy, tzw psiory skutecznie podrzucały motorem na lewo i prawo. Na tym tez stoku Wojtek dał nam piękną lekcję opuszczania czy zawracania motoru na stromym stoku. Otóż wystarczy zgasić motor, wbić bieg i na sprzęgłe delikatnie go opuszczać. Metoda dużo lepsza niż bawienie sie hamulcami.
Polonina ta okazała rownież niezłomność charakteru Śluzy - słowo jak się chłop zaparł to w końcu pokonał i na górę wyjechał. Dodam tutaj ze byliśmy juz tak zmęczeni ze będąc u gory kibicowało sie by kazdy wyjechał bo jakiekolwiek zejście w dół i ponoszenie motoru było nieziemską katorgą. Jak Ci ludzie popieprzają po tych górach całymi dniami na nogach. Ale co tam... Słuchajcie: jak juz wystryrmaliśmy sie na górę Farkau stanął przed nami otworem. W końcu zobaczyłem szczyt na ktory sie wybieramy. A teraz to juz bedzie sielanka bo pojedzie sie wierzchołkami połonin. Sielanka... Hmm.. Czterysta metrów przepaści z jednej, czterysta metrów przepaści z drugie, a szerokość ścieżki momentami oscylowała w okolicy 50 cm. Istna sielanka... :)

sluza
23.06.2014, 21:36
Dzień 6 – 28 maja 2014 – jak Farcau zdobywaliśmy

Phantom wyraźnie zgubiłeś jeden dzień… pamięć ulotna jest :dizzy:

Ustaliliśmy poprzedniego wieczoru, że skoro mamy track Louisa na Farcau to musimy z niego skorzystać, ale koniecznie trzeba wstać wcześnie.
Niestety nieliczni tylko wstali: ja, Krzysiek, Tomek i Mateusz.
Z Borsy mamy się dostać do Repedea szutrami, bo mam track. Taaaaaaa..... szybko się ten track skończył.... wręcz nie zaczął
Wyjeżdżamy z Borsa przez Baile Borsa do skrzyżowania szutrówek na przełęczy, które już wczoraj zaliczyliśmy. Tylko wczoraj skręcaliśmy w lewo, ale w prawo wiodła też jakaś fajna dróżka.
Na skrzyżowaniu pasterz stoi, więc grzecznie pytam: „Repedea?!”. Kiwa głową, że tak. No to gites, jedziemy. Pytałem ze swoim podlaskim zaśpiewem z mocnym zaakcentowaniem ostatniego A, czyli: Repedea? brzmiało mniej więcej tak: Dobrze jedziem, a?!
Potem spotykamy jakąś ciężarówkę z drewnem. Znowu grzecznie: „Repede-a?!”. Macha głową i rękami, że prosto tak, w prawo nie, bo masakra, prosto będzie dobrze.
Po paru kilometrach spotykamy ekipę na transalpach, z którymi generalnie mieszkamy pod jednym dachem w Borsie.
Skąd oni tu? Oni jadą z Carlibaby, z drugiej strony przełęczy Prislop. My dokąd? My do Repedea, wjeżdżamy na Farcau, zupełnie w inną stronę. Pożegnaliśmy się i dzida.
Po drodze jeszcze jednego gościa się pytamy, a on kiwa, że w prawo Carlibaba, a w lewo że nie, że czarna dupa…. To my oczywiście w czarną dupę
I tak jeździliśmy wte i wewte i znowu padła mi pompa.

48826

Chłopaki każą mi się przełączyć na grawitację, ja proszę o jeszcze jedną szansę dla niej. Czyszczę ją z błotka, uszczelniam silikonem, taśmą itd
Ładne okoliczności przyrody, nad strumieniem, naprawiam.

48827

Chłopaki czekają, nudzą się, więc zaczęli czytać jakąś tablicę informacyjną. Mateusz nagle się pyta: - A to nie dziury po kulach w tej tablicy?
Uhu. Ich ruchy stały się nagle czujniejsze, takie spięte, tygrysie. W gębie guma a czujny jak puma. Ręce trzymają w kieszeniach, ale gotowe jakby do wyciągnięcia z nich rewolweru w mgnieniu oka. Oczy zmrużone rozglądają się po zboczach przenikliwie próbując wypatrzeć przynajmniej jakiś refleks odbity od lunety karabinu snajperskiego…
- Gotowe. Jedziemy? – przerwałem ich czujność. Kuźwa, kaski chyba na lewą stronę by ponakładali tak szybko się zwinęli.
I pojechaliśmy, ale gówno tam ujechaliśmy, bo znowu pompa zakaprysiła. Chłopaki drugiej szansy nie dali i przeszedłem na grawitację…
Już ładnych parę godzin jeździmy tak i nigdzie właściwie nie dojeżdżamy. A to musimy zawrócić bo granica ukraińska, a to jakaś zrywka i ślepa droga.

48828

Nie żeby się nam nie podobało, ale to chyba nie do Repedea taka droga..

No to jedźmy już do tej Carlibaby wpisdu. Pojechaliśmy drogą bez historii i w Carlibabie zatrzymaliśmy się na obiad w restauracji przy hotelu.
Wracać do Borsy? Nie, bez sensu.
Wyjąłem mapę i już wytyczamy trasę. Jest, całkiem fajna do zrobienia. Pojedziemy z Carlibaby drogą nr 17D do wioski Sant, a stamtąd jakieś cudne agrafki pną się w górę.
Jemy, płacimy, jedziemy… i wpisdu lądujemy na przełęczy Prislop.
Widział ktoś skręt na 17D? Nikt.
Z hotelu powinniśmy skręcić w prawo a nie w lewo!!!!
Na przełęczy jest naprawdę zimno. No i już późno. Szybka decyzja co robimy? Tomek decyduje się wracać do Borsy. A my widzieliśmy gdzieś na jakimś zakręcie szutrówkę, więc wracamy do niej i nią jedziemy. I znów powtórka z przedpołudnia. Droga kończy się megabłotem, potaplamy się jak ogry, krótki spacerek, aby zobaczyć co dalej, zawracamy i próbujemy inną.

48829
48830
48836

Błoto było tak zdradliwe, że w pewnym momencie na wąskiej dróżce moje przednie koło zatrzymało się, tylne je wyprzedziło, obróciłem się o 180 i się zastanawiałem, z której strony właściwie przyjechałem. Ale podnoszę się i walczymy dalej. Determinacji nam nie brakuje, bawimy się taką jazdą.
Przed nami kolejny błotnisty podjazd. Krzysiek zgodnie ze swoją taktyką "jedziemy dalej, ale wy przodem" puszcza nas przodem i patrzy kto i jak się wypierniczy, to on wybierze inną drogę :D
W końcu zostaliśmy pokonani…. Na drogę deszcz naniósł gęstego błocka, w które zostałem wessany.

48831
48832

Nie muszę opisywać jaka to mordęga wyciągnąć motocykl z takiego bagna. Ale też jaka radocha: w błocie po kolana. Ja chociaż mam sucho w butach, bo Mateusz z Krzyśkiem zamiast butów mają jakieś pepegi. Krzysiek wręcz podeszwę powertapem przykleił.
Krzysiek ciągnie za lagi, Mateusz pcha, a ja… Ja mam najwięcej do zrobienia- dodaję gaz, puszczam sprzęgło, pcham i jednocześnie wszystko nagrywam. Wspólnymi siłami przeciągamy Afrykę na twardy grunt.

48833

Idę zobaczyć co dalej. Ale dalej się nie da jechać, jest stromy podjazd z powalonymi kłodami w poprzek drogi. O matko, ale Krzysiek idzie to zobaczyć, a on zawsze mówi: „Jedziemy dalej”
Postał, pocmokał i stwierdził,...... że się nie da. Powietrze ze mnie zeszło, serce wznowiło pracę, uspokoiłem się i zarządziliśmy odwrót do Borsy.

48834

Na widoki nie mogliśmy narzekać

48835

Te widoki, które chłonąłem z siodła motocykla.... Tego nie da się porównać do górskich pieszych wędrówek. Na motocyklu trasa pokonywana jest szybciej, więc widoki pojawiają się i upychają w głowie w szybszym tempie i odżywają mocno później w trakcie pisania relacji, oglądania zdjęć, odtwarzania filmików. Do tej pory nie mogę się otrząsnąć z Maramureszu...

Jutro jedziemy do Repedea asfaltem…

Swoją drogą, co oni myśleli jak pytałem „Repedea?!”…
Google translator trochę mi rozjaśnił: REPEDE znaczy po rumuńsku SZYBKO.

Zatem moje pytanie chyba brzmiało: „Szybko, a?”

mygosia
23.06.2014, 22:01
:)
Rumuński język jest super! Prawie jak łacina :D

banditos
24.06.2014, 08:51
Mygosi pewnie spodobalo sie rumuńskie "dzień dobry" ;)

sluza
24.06.2014, 22:19
Dzień 7 – 29 maja 2014 – jak Farcau zdobywaliśmy; część 1

Dlaczego Farcau?
Właściwie to dlaczego Maramuresz?
Od momentu kiedy zobaczyłem wspaniale zrobiony film Louisa z 2011 zapragnąłem pojechać na Maramuresz. Najbardziej zapierały dech fragmenty z wjazdu na Farcau. Coś niesamowitego. Evvil skontaktował się z Louisem, dostał od niego track, ale z zastrzeżeniem, żebyśmy się nie pchali tam Afrykami. :oldman:
Nie rozumieliśmy ostatniego zdania…
Porankiem znów podzieliliśmy się według tego samego klucza co dzień wcześniej. Cofnijmy się na chwilę do poprzedniego dnia...:friday:

48875

Śliwowicy wprawdzie poprzedniego wieczora nie mieliśmy, ale pozostaliśmy wierni co do reguły zapijania. Z tą małą colą to się Tomek wygłupił, potem zresztą przepraszał

48876

Wracając z knajpy wpadliśmy na pomysł zrobienia sobie zdjęcia grupowego. Humory dopisywały do tego stopnia, że nasze serca otwarły się na ludzką niedolę. Napotkany na przystanku bezdomny gestem poprosił nas o papierosa, a my w nadludzkim odruchu dobroci złożyliśmy się po 10-20 lei i wręczyliśmy my mu sporą sumkę. Papierosa też dostał, mógł sobie nawet wybrać markę.

Następnego dnia do wyjazdu stawił się: Wojtek (you understand), Krzysiek, Mateusz, Tomek, Marek, który generalnie jeździł z Transalpami, i ja. Sawy pożyczył nam navi z trackiem, dzięki Sawy.

Z Borsy pomknęliśmy da Repedea, asfaltem oczywiście. To stamtąd rozpocznie się faktyczny wjazd na Farcau.
Po około 50 km docieramy do Repedea, gdzie akurat odbywa się targ przy głównej ulicy. Na poboczu można chyba kupić wszystko: od owoców i warzyw po okna z profili PCV.

Jadąc szosą przez Repedea track kieruje nas w lewo, w jakąś wąską uliczkę, na którą normalnie nie zwrócilibyśmy uwagi, i zaczynamy wspinać się po brukowanej drodze w kierunku rosnących przed nami gór. Jadę pierwszy, tempo mamy dobre. Wyskakuję zza osłoniętego krzakami zakrętu, z naprzeciwka pędzi VW Golf, tylko ręką zdążyłem ostrzegawczo do kierowcy machnąć i patrzę w lusterko spodziewając się najgorszego, bo za mną leciał Tomek. W tym samym momencie widzę zapalające się światła stop w golfie i Tomka wylatującego zza zakrętu. Naprawdę niewiele brakowało. Ufff, znowu uratowałem komuś życie.
Jedziemy dalej. Brukowana ulica przechodzi w kamienisto/szutrową górską drogę. Ciągle w górę, wspinamy się, ale niepokoi mnie, że jest jakoś za łatwo.

Louis mówił :oldman: Afrykami się nie pchajcie, a my łykamy to jak małe Kazie.
Wreszcie staję przed trudnym wyborem, bo pojawia się pewna niejednoznaczność: czy jechać dalej drogą skręcającą w lewo czy wspiąć się jakimś ostrym podjazdem jeszcze lewszym niż droga.
Wybieram podjazd i wjeżdżam pod niego z łatwością i profesjonalną pewnością siebie. Zaraz za podjazdem zatrzymuję się i czekam aż wszyscy wjadą. Bo wiecie, ja jestem taki, że czekam na każdego i jeśli ktoś upadnie to biegnę mu pomagać. :)
No i właśnie wszyscy wjechali, pojechali trochę wyżej, ja ruszyłem za nimi ….. i jakoś lamersko się wypierdzieliłem. Powiało teraz lekką amatorką.
Musieliśmy zawrócić na track. Poczułem już, że coś nie tak z paliwem. Znowu problemy z pompą?
Aaaa, zapomniałem nadmienić, że poprzedniego dnia po powrocie z dużej wódki i kilku piw razem z Mateuszem pożyczyliśmy od Sawego pompę mikuni i podłączyliśmy do mojej Afry. Ale jak podłączyliśmy :lol19:!!!!
Przewód chyba odpowietrzenia/napowietrzenia baku podłączyliśmy jako podciśnienie do pompy, ale jeszcze z tym jakoś jeździłem, bo nawet nie pamiętaliśmy tego. Po paciaku paliwo przelało się pod/nad membranę pompy i nie działało to już dobrze. Motocykl tracił moc w najmniej odpowiednim momencie.

48877

Pod ten podjazd jeszcze wjechałem jak mistrz i czekałem komu pomóc

48878

Ale potem na wolnych obrotach albo mi zaczynała się dusić lub wręcz wariować i wchodzić na 3000 obr. Jedyna pomoc na jaką mogłem liczyć to ta ze zdjęcia.
Potem było coraz gorzej, vide zdjęcia poniżej

48879

Procedura standardowa – przechodzimy na grawitację

48880

Jedziemy dalej. W końcu wyjeżdżamy ponad linię lasu i ………łaaaaaaaaał, :drif: i tak już zostaje nam do końca.

48881

Niemal co kilkaset metrów zatrzymujemy się i ………..łaaaaaaaaaaaa

48882

Szyja boli od kręcenia głową, gdzie oczu nie przyłożysz tam góry i pagórki po horyzont. Niski pułap skłębionych ciemnych chmur jeszcze bardziej potęguje piękno Karpat.
To już koniec łatwego. Teraz zaczyna się dopiero prawdziwa walka. Musimy wjechać kolejno…

48883

Na pierwszym podjeździe upadam. Zresztą nie tylko ja. Wyraźnie moja tylna opona Metzeler Enduro Sahara nie daje rady. Ale podnoszę się, zjeżdżam i próbuję jeszcze raz. Już, już niewiele brakuje….. i znowu gleba. Chłopaki pomagają mi się pozbierać, ale ja nie dam rady jechać. Wyręcza mnie Mateusz, który musi jeść dużo kaszy ze skwarkami, bo skąd w nim tyle sił. Zdobywamy pierwszą halę. Jeszcze tylko czekamy na Marka, ale on chyba nie da rady… A tu niespodzianka, Marek się wpyrkał, a taki niedoświadczony.

48884

Jestem wykończony, W Y K O Ń C Z O N Y… Kuźwa dalej nie dam rady. :mur:
Następny podjazd poważnie wystawia na próbę moją silną wolę

48885

Pierwszy zaatakował ten podjazd Tomek na swoim Tigerze XC. Ładnie poszedł, aż dziwne, bo ten motocykl był cały czas zepsuty, (ktoś w końcu to musiał powiedzieć). Potem Mateusz, już byłem pewny, że wyglebi, a jednak jakimś cudem wjechał. Następny Krzysiek, Wojtek… wjechali.
Ja pier….ę, ja nie dam rady, nie jadę i już. Marek też chce zostać, też ma Saharę. Taaak, najlepiej zwalić na opony…
Chłopaki wjechali na pierwszy podjazd, ale wyżej już nie jadą tylko szukają trawersu i znikają mi z oczu. Marek chce zobaczyć co jest dalej na tej hali, a ja się waham… Zalega cisza, nie słychać warkotu silników, tylko wiatr.. Możecie to sobie wyobrazić?
Waham się, czy zostać z Markiem i uratować tylko jego, czy jechać za chłopakami i uratować cztery istoty… Odpowiedź jest tylko jedna… Dylemat następny: na jedynce czy na dwójce? Nie pamiętam na którym biegu, ale wjechałem gładziutko. Na górze zatrzymałem się, żeby zawołać Marka, ale go nie widzę. Chłopaków też zresztą nie, ale jest w trawie jakiś lekko widoczny ślad więc po nim jadę. Ślad doprowadza mnie do jakiejś krowiej ścieżki, w oddali widzę chłopaków jak zmagają się przy jakimś żlebie. Uf, uratowałem ich….

48886

48887

Jestem w euforii. Jak ja się cieszę, że pojechałem za nimi...

CDN

Evvil
24.06.2014, 22:35
Dobrze że Śluza przejął inicjatywę, bo ich dwa dni były ciekawsze niż nasze :)

- Chłopaki, wstawajcie już piąta rano ;), jedziemy na Farcau.
- .................. @#$@#$@#$@!!@
- No dawajcie jedziemy
- ..... HRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRrrrrrrrrrrrrrrrr rrrrrrrrrrrrr

....

O 9 przy śniadanku.
- Coś robimy?
- Na razie trzeźwiejemy

O 11 przy drugim śniadanku
- Coś robimy?
- ... można by się zacząć gdzieś zbierać
- A chce wam się?
- ........
- to czekamy na natchnienie.

sawy
24.06.2014, 22:45
Ja to nie wiem jakie narkotyki chlopaki wciagali nosem z samego rana... Ale pilismy to samo i w takich samych ilosciach a z rana kazdy z nich zwarty i gotowy o nieludzkiej porze gdzies kolo 8-9... Zadowoleni z siebie i z zycia... Cyborgi :)

Evvil
24.06.2014, 22:51
Sawy, ale co szutry widzieliśmy z daleka, to nasze, nie?

sawy
24.06.2014, 22:57
O przepraszam przepraszam :) sa dowody w postaci zdjec i filmow ze kazdego jednego dnia (nawet tego najgorszego) poruszalismy sie dziarsko (lub troszke mniej dziarsko) po drogach ktore smialo mozna zakwalifikowac jako "la boga la boga jaki hardkorowy off!" :)

Kryla
24.06.2014, 23:12
Dobrze,że zostałem tam gdzie zostałem. Patrząc na te transzeje na fotosach to bym się szybciej sfajtał niż przejechał. Ale było miło. Chociaż ze strachu przez całą drogę bardziej skupiałem się na ściskaniu zwieraczy niż na podziwianiu panoramy :) taki ze mnie jeździec ...hehe

fantom3
25.06.2014, 08:11
"Wybawicielu nasz" :) małe sprostowanie. Tiger jak Afryka sie nie psuje. Na rajdzie podlaskim zawalilem piachem sprężynę silnika krokowego ktory blednie podawał odczyt. Po wyczyszczeniu chodzi jak brzytwa :)

sluza
25.06.2014, 08:48
"Wybawicielu nasz" :) małe sprostowanie. Tiger jak Afryka sie nie psuje. Na rajdzie podlaskim zawalilem piachem sprężynę silnika krokowego ktory blednie podawał odczyt. Po wyczyszczeniu chodzi jak brzytwa :)

ja swoją sprężynę silnika krokowego trzymam pod siodłem, więc się nie brudzi :)

sawy
25.06.2014, 09:08
a Śluza z Mateuszem nic nie pożyczyli tylko jak rasowi mechanicy MotoGP w 30 sekund wzięli i mi ją zajebali :haha2: odkrecili w sensie od mojego moto kiedy ja kulturalnie alkoholizowalem sie 10 metrów dalej.... zauważyłem to dopiero jak pompe położyli na stole kolo mojego kieliszka :D

ex1
25.06.2014, 09:13
no Panowie Rewelacja... uprawiacie ten rodzaj turystyki jaki lubię...
jeżeli będziemy gdzieś jechać w tym roku macie miejsce w ekipie zapewnione! :D
fajnie że się podoba nasz trakt do jeziorka! :D w sumie to już kilkanaście ekip zostało zainspirowanych filmem Louisa... ;) i bardzo fajnie!
no to teraz czekam na ciąg dalszy opowieści... mam nadzieję że dojechaliście do jeziorka i do krzyża :) no i oczywiście jak tam zjazd z golgoty? próbował ktoś robić podjazd pod nią..?

fantom3
25.06.2014, 09:22
Z jeziorka to był szybki odwrót jak zauważony został biegnący z gory pies pasterski wielkości - uwaga Niedźwiedzia

sluza
26.06.2014, 00:14
no Panowie Rewelacja... uprawiacie ten rodzaj turystyki jaki lubię...
jeżeli będziemy gdzieś jechać w tym roku macie miejsce w ekipie zapewnione! :D
fajnie że się podoba nasz trakt do jeziorka! :D w sumie to już kilkanaście ekip zostało zainspirowanych filmem Louisa... ;) i bardzo fajnie!
no to teraz czekam na ciąg dalszy opowieści... mam nadzieję że dojechaliście do jeziorka i do krzyża :) no i oczywiście jak tam zjazd z golgoty? próbował ktoś robić podjazd pod nią..?

do jeziorka tak, do krzyża nie. Zresztą:
Louis mówił, żeby się tam nie pchać afrykami :oldman:
do krzyża nie dalibyśmy rady raczej...

lepiej przyjedź kiedy na podlasie

ex1
26.06.2014, 08:01
do jeziorka tak, do krzyża nie. Zresztą:
Louis mówił, żeby się tam nie pchać afrykami :oldman:
do krzyża nie dalibyśmy rady raczej...

lepiej przyjedź kiedy na podlasie

zamierzam.. Podlasie jest na mojej liście na ten rok.. w ramach tripu OVERSIZE po Polsce. Pokażecie jakieś fajne miejsca i traski..?


.. Kurcze wielka szkoda że nie pojechaliście dalej śladem w górę, tam właśnie idzie trakt po grzbiecie gór... właśnie ta część jest najbardziej widoczna w Filmie.. :)

sluza
27.06.2014, 21:12
Podlasie jest na mojej liście na ten rok.. w ramach tripu OVERSIZE po Polsce. Pokażecie jakieś fajne miejsca i traski..?



daj znać z wyprzedzeniem

Louis
28.06.2014, 12:21
Nooo Pany, pełne uznanie. Jak patrzę na te foty, to odżyły bolesne wspomnienia, a jak widzę czym tam wjechaliście, to boli mnie jakby jeszcze bardziej ;) Pozdrawiam. Gratuluję.

Evvil
04.07.2014, 16:31
Chłopaki zdobywali Farcaul i chwała im za to. Jak zostało to przedstawione we wcześniejszym opisach, myśmy jednego dnia byli trochę nazbyt wczorajsi na jazdę (i tego dnia ograniczyliśmy się do ostrych szutrów i góry błota w najbliższej okolicy - rzecz jasna późnym popołudniem). Drugiego z kolei na chłopaków gromkie "wstawajcie - jedziemy na Farcaul" z Sawym odparliśmy - #$@#$@#$@#$@#$@#@ (#$@#$@#$@#$@#$).

I zostaliśmy oto z Sawym i z zamiarem udania się na długą piękną szutrówkę w okolicach Alibaby czy jakoś tak :). Około 70 km na południowy wschód od Borszy.

No to jedziemy. Najpierw tankowanie. A stacji ni ma. W sensie - wyjechaliśmy z Borszy z takim zamiarem, żeby tankowanie zrobić gdzieś w okolicach Alibaby (czy jakoś tak) tyle że jak nazłość petroliny niet.

Chłopaki wcześniej nam dość dokładnie opisali trasę - jedzecie daleeeeeko w tamtą stronę i w takiej miejscowości (Alibabie) będzie po lewej duży kościół i za nim szuterek piękny i dłuuuugi. W sam raz na afryki.

Jedziemy i jedziemy, dojeżdżamy do Alibaby. Patrzę - jest kościół. Hura! Wreszcie bo tyle asfaltu (zresztą w stanie jak po bombardowaniu) to było jednak za dużo jak na mnie tego dnia i ciągnęło nas do szutrów. Ale benzynki już prawie niet (jechałem na grawitacji od paru dni - swoją drogą, sprawdzone organoleptycznie, afryka rd04 na grawitacji ma jakieś 210 km zasięgu w cyklu mieszanym, czyli całkiem spooooko). Pytam w tej Alibabie gdzie petrolinka i słyszę jeszcze 10 km dalej. Patrzę na Sawego, niezbyt pocieszony, no ale co zrobić. Ujechaliśmy już 70 km, to 10 km też jeszcze przejedziemy. I 10 z powrotem. Jedziemy jedziemy i jest. Stacja benzynowa. Najbardziej zapyziała ze wszystkich możliwych.

Przy okazji gdzieś tam na postoju stwierdziłem radośnie że mi spieprzył płyn hamulcowy. Trochę znaczy, ale zapobiegawczo przydałoby się go uzupełnić, bo nic innego nie poradzę a szkoda żeby się zapowietrzyły heble z przodu. Oczywiście płynu nie było na stacji. Znaczy był, ale do maszyn rolniczych.

No dobra, to jak coś, to sobie ściągnę z tylnego zbiorniczka i przeleję. W sumie tylnego hebla mniej używam.

W każdem razie już napaleni na ten szuter wracamy do Alibaby (czy jakoś tak), lecimy na kościółek i szukamy tej szutrówki. JEST JEST JEEEEEEST wreszcie. Gopro odpalone, my natankowani redbullami to dwójeczka i pizda przed siebie...



100 metrów.

Szlaban.


Nie to żebyśmy się przejmowali szlabanem ale się przejęliśmy. Dzień wcześniej chłopaki z lekkiej mieli spotkanie z leśnikami i nie należało do przyjemnych bo zostali piknie zamknięci w pułapce.

Patrzę na znaki i wyczytuję z ikonek że generalnie "Polakom na motocyklach WON".

No to sobie myślę. Piknie. Ale nic - dużo zieleni, jedziemy szukać innego wjazdu i się pokombinuje. Jedziemy polną dróżką wzdłóż ogrodzeń i widzę z daleka piękny dłuuuuugi szutrowy podjazd w góry.

Na prywatnej posesji.

I brama zamknięta.

No pogrodzili się. Nie wie czy to akurat specyfika Suceavy (wyjechaliśmy z Maramureszu), ale gdzie były tereny do jazdy, tam wszystko pogrodzone.

Jedziemy dalej i znaleźliśmy naszą upragnioną drogę z górą błota i kamieni. Parę kilometrów zrywki leśnej i dotarliśmy do stromego podjazdu z wielgachnymi koleinami.

- Jedziemy?
- Chodźmy obejrzeć najpierw...

Poszliśmy z buta w górę i tak jakby.... no tak jakby stwierdziliśmy że wjechać to wjedziemy ale wyjazdu to nie będzie.

A ponieważ już żeśmy trochę sobie najeździli to zdecydowaliśmy się na odwrót.

A wracając rzeczka. To sobie myślimy - nie no, musimy utopić złomy. Na tej wysepce co tam jest.

I jak debile wjeżdżamy do rzeczki, na wysepkę, szybka fotka (ja musiałem siedzieć bo nie miałem już stopki i by afryka nie postała za bardzo) i wyjeżdżamy.

I.....

Wracamy do Borszy. Popołudnie już, kilkadziesiąt kilometrów, chill.
To był ostatni dzień jazdy na Maramureszu, dla mnie - ostatni raz kiedy siedziałem na Afryce.

Ale o tym za moment.

sluza
06.07.2014, 18:42
Dzień 7 – 29 maja 2014 – jak Farcau zdobywaliśmy - ciąg dalszy

Dojeżdżam do chłopaków. Z ich perspektywy wyglądało to przepięknie. Ja na swojej Afryce na wysokości przelotowej balonów – no popatrzcie sami…

49089

49090

Podjazd żlebem dostarczał adrenaliny, czachy dymiły, naprawdę było ciężko. Konieczna była asekuracja, bo po jednym błędzie trzeba by było schodzić po motocykl kilkadziesiąt metrów w dół.

49091

Po dłuższej walce na tym żlebie wyjeżdżamy na rozległą hale. Czeka nas BARDZO ciężki podjazd po kępach traw, jagodnikach i innych pułapkach jak np kamienie.

49092

Wcześniej miałem poważny kryzys przy mniejszej górce, która miała chociaż jakąś ścieżkę. Teraz przyjąłem to na zimno, wiem że muszę tam wjechać i czekam na to jak na wyrok. Nawet się nie łudzę, że mi się to uda. Plan prosty: jadę na maksa wysoko, wypierdzielam się i czekam aż chłopaki zejdą i mnie wepchną albo Mateusz, ten od kaszy ze skwarkami, weźmie i za mnie wjedzie.

49093

Krzysiek zmawia jeszcze modlitwę o moc.

29 maj 2014, godz. 13.40. Atak. Pierwszy rusza znowu Tomek. Mówię mu: „Tomek, masz zawaloną piachem sprężynę silnika krokowego, która błędnie podaje odczyt. Jesteś pewny, że dasz radę?” Nie posłuchał, pojechał. Dobrze szło, już, już był u szczytu niemal… i gleba. Pojechali wszyscy i znowu sam zostałem, jak palec. Wojtek jeszcze przewraca się niedaleko Tomka, ale to chyba tak dla towarzystwa. To była w zasadzie jego jedyna gleba na tym wyjeździe, ale się liczy.

Tak patrzę sobie z dołu jak Tomek stara się sam podnieść Tigera, nikt nie kwapi się, żeby zejść i mu pomóc i już wiem, że mój plan poszedł wpisdu. Nikt nie zejdzie, to zresztą zrozumiałe. Wjechać na górę, żeby potem schodzić i pomagać jakiemuś lamerowi, który pojechał na oponach Sahara w góry Rumunii zamiast na pustynie Maroka?! A potem jeszcze wchodzić pod górę?! To w ogóle motocykle trzeba było zostawić na dole i walić z buta.

Czas ruszyć. Na jedynce czy na dwójce? Nieważne. Z relacji Louisa wiedziałem, że piękna zielona połoninka to jedne wielkie kartoflisko, ale żeby do tego stopnia. Tam na piechotę można było nogi połamać, a my pod to wjeżdżamy… Oczywiście gleba. Gleba za glebą. Padam, obracam motocykl do stoku, podnoszę, zjeżdżam i znowu próbuję. Wiecie ile razy tak zrobiłem? Cztery razy - wjazd-gleba- zjazd.
Aż w końcu nadeszła ta chwila, że byłem już tak wysoko, że chłopcy zlitowali się, zeszli do mnie i troszkę pomogli, a troszkę dalej sam już trawersując wjechałem.

Na połonince przy większej kałuży krótki odpoczynek. Dalej już łatwiej, wprawdzie krowią ścieżką, ale najtrudniejsze mamy za sobą.

49094

Od teraz spijamy śmietankę, kwintesencja wyjazdu, satysfakcja z włożonego trudu, który okupiłem zniszczeniem paru elementów w Afryce, ale było warto. Już bez dylematów, spacerowa jazda i chłonięcie widoków. Nasza nagroda.

49095

49096

49097

49098

Zatrzymujemy się jeszcze na posiłek. Mieliśmy kuchenkę, więc było na ciepło

49099

Tomek z Wojtkiem nie rozumieją, że pora obiadowa to rzecz święta. Pojechali za daleko i musieli sobie radzić sami. Czy była winna sprężyna silnika krokowego? Nie wiem, ale przecież uprzedzałem :haha2:

49100

W takich okolicznościach wszystko smakuje wyśmienicie. Wśród szumu wiatru i dochodzących gdzieś z dołu krowich dzwonków..

49102

49101

Przed nami Farcau, jak na wyciągnięcie ręki.

49117

Po środku ja i cztery ocalone przeze mnie istoty :) czyli od lewej: Tomek, Krzysiek, ja, Mateusz i Wojtek

49103

Jedziemy dalej, jest już naprawdę niedaleko. Zaraz za kolejnym wzniesieniem jest cel naszej wyprawy – jeziorko Vinderel, mokra plama pod Farcau. Tu kończy się track Louisa, choć teraz wiem od Exa, że można było spróbować jeszcze dalej. Oni tu nocowali :bow: Na północnych stokach jeszcze leży śnieg, wiatr dmucha...

49104

Krzysiek z Mateuszem ruszają na brzeg jeziora.

49105

Z mojego punktu wygląda to przepięknie i robię epickie foty.

49106

Chłopaki zsiadają dostojnie z motocykli, zdejmują rękawice w tempie zdobywców „nigdzie się już nam nie śpieszy, zostajemy tu na popas”. A tu nagle – rach ciach, w tempie „Sp…lamy” wracają w naszym kierunku. Nie wiem co to było, ale po analizie zdjęć wychodzi na niedźwiedzia polarnego.

49107

Mieliśmy już 15.30, a przed nami jeszcze powrót. Popołudniowe słońce kładło piękne światło na Karpaty, więc powrót, mimo że tą samą drogą dostarczał nowych wrażeń

49108

49109

49110

49111

Do pewnych rzeczy już się przyzwyczaiłem

49112

Jeśli istnieje forum Triumpha Tigera XC to ta fota chyba powinna się znaleźć na stronie głównej

49113

Bez większych przygód dojechaliśmy do miejsca, które powinienem nazwać chyba Przełęczą Dylematu. Przy podjeździe wahałem się czy jechać dalej, teraz, którą drogą wracać. Gdy tak staliśmy naszym oczom ukazał się chłopak na crossie GasGas zjeżdżający z góry. Lekkość jego maszyny wszystkim przypadła do gustu, ale wiadomo, na lekkim nie ma przygody. Phi, każdy by wjechał, tylko co ja bym teraz opisywał?

49114

Simi, tak miał na imię, rozwiał nasze wątpliwości dotyczące drogi powrotnej. Zaproponował, że sprowadzi nas do Repedea inną, o wiele ładniejszą, drogą niż wjeżdżaliśmy. Nie krył uznania dla naszego dokonania, dobrze, że nie widział jak dokonywaliśmy tego. Po popasie, poczęstunku pysznym jakovacem, takim ichniejszym kołaczem ruszyliśmy na dół.

Spójrzcie na tę drogę na stoku w oddali, prosta dzida w dół.

49115

O mało się tam nie zabiłem!!! Bałem się hamować przednim i nabrałem takiej prędkości na jedynce, że o mały włos nie spiąłem się z Simim. Włos mie się zjeżył, Mateusz na mnie wrzeszczy „Używaj przedniego trochę!!!”. Rany boskie, Krzysiek też leci na łeb na szyję… Udało się. Żyjemy.

Ruszamy dalej, a te konie ze zdjęcia powyżej zaczynają galopować przed nami.
Jakaś baśń, coś niesamowitego. Przede mną jedzie Simi, przed nim galopują trzy konie. Tego w żadnym filmie nie widziałem. Sięgam do kamerki na kasku, włączam: pik – włączona, pik-pik – wyłączona. Nożesz k….wa w takim momencie bateria mi padła!!!
Jedziemy tak z kilometr, te konie tak pięknie galopują przed nami obok siebie, a ja tylko bezradnie mogę ten widok zapisać w swojej pamięci. Żal.

Gliniasto-szutrowym zjazdem plącząc agrafki dojeżdżamy do Repedea. Nie wyobrażam sobie pokonania tej drogi po deszczu. Simi zresztą też uważał, że nie jest do przejechania na mokro. Na dole pamiątkowe zdjęcie, podziękowanie, pożegnanie

49116

Zmęczeni ale szczęśliwi do granic możliwości wracamy do Borsy.
Wieczorem resztkami sił udajemy się na pizzę.
Wszyscy śnięci, nie do życia, nikt już nie żartuje, nie zanosi się rubasznym śmiechem… Wszyscy dostają pizzę oprócz Mateusza. Może jeszcze robią? Nie, jakiś błąd kelnerki. O 22.00 zaczynają zamykać bar, ale po naszej interwencji kucharz zostaje zmuszony do upieczenia jej. W międzyczasie okazuje się, że Evvil dzisiaj zbekał się głośno przy kelnerce… Przeprosił, ale niesmak pozostał...

O 04.00 rano dnia następnego brakuje dwóch motocykli. Mateusza i Evvila.

Czy to był przypadek?

Wtedy nie było do śmiechu... ale teraz chyba mogłem sobie na to pozwolić

Dalej Evil albo Mateusz niech dopowiedzą. Chyba należy się parę słów o pracy policji, zaangażowaniu innych osób i o zakończeniu tej historii...

A ja jeszcze wrócę na Maramuresz i w ogóle do Rumunii. I planuję zrobić to kilka razy, bo raz czy dwa to stanowczo za mało...

sluza
06.07.2014, 19:39
W międzyczasie na potrzeby rodziny i znajomych zmotałem relację filmową z tej wyprawy - Maramuresz 2014 by Śluza.
Mam nadzieję, że 35 min to nie za długo... Zapraszam, wprawdzie bez fajerwerków ale może się spodoba.. najlepiej w ustawieniach wybrać HD

KiF4b3br6h0

igi
07.07.2014, 14:48
:Thumbs_Up: nie za dużo a nawet powiem ze za mało :D

calgon
07.07.2014, 19:33
Piękne widoki! Dobrze ,że napisy wrzucałeś! ach..... a ja leżę!

Miras Sc
07.07.2014, 22:07
Cudowny filmik, obejrzałem jednym tchem :Thumbs_Up:

puntek
08.07.2014, 17:03
tia w pracy mnie kierownik na łeb wszedł że zamiasta pracować takie coś oglądałem z wypiekami

sluza
08.07.2014, 21:33
tia w pracy mnie kierownik na łeb wszedł że zamiasta pracować takie coś oglądałem z wypiekami

dziękuję, miło miło, aż wypieków dostałem od pochlebstw

mateo88
08.07.2014, 22:59
Marcin, filmik git majonez palce lizać ! :) Eh wspomnień czar...powtórka obowiązkowa.

Tomas_XRV
08.07.2014, 23:08
No przyznam że poczułem klimat.
Fajnie się oglądało.
Wszystko było by git gdyby nie ta akcja z kradzieżą.
Nie ma happy end-a niestety.

sawy
08.07.2014, 23:59
Sluza filmik taki sobie, tendencyjny, nie ukazujacy prawdy i w ogole do dupy... Mam nadzieje ze sprowadzilem Cie na ziemie :)


PS. Super ze Ci sie chcialo :)

sluza
09.07.2014, 09:12
mogłem się spodziewać, że jakoś przewrotnie skomplementujesz. :D

trump
10.07.2014, 14:47
Cały Sawy :P On już taki jest, trza się do niego takiego przyzwyczaić hehehe

...a filmik super :)

jochen
21.07.2014, 23:59
Ej, dlaczego w tym wątku się już nic nie dzieje? Gdzie dalszy ciąg??? :umowa:

ex1
23.07.2014, 10:23
filmik fajny.. aż cud że tak długi się podoba.. :)
Powiem Wam Chłopaki że z calej tej relacji czuć że ekipa była przednia, i mieliście po prostu super zabawę.. i takie wyprawy są właśnie najlepsze :)

sluza
23.07.2014, 21:07
filmik fajny.. aż cud że tak długi się podoba.. :)
Powiem Wam Chłopaki że z calej tej relacji czuć że ekipa była przednia, i mieliście po prostu super zabawę.. i takie wyprawy są właśnie najlepsze :)

ex1, masz rację, ekipa była przednia i jeśli miałbym jechać z chłopakami jeszcze gdzieś, to bez wahania, z każdym z nich

generalnie poznaliśmy się tuż przed wyjazdem, na krótkiej integracji u mnie, a z niektórymi dopiero na samym wyjeździe m.in. z niejakim Sawym. Co za gość. Namiętnie słuchał i śpiewał "Cała naprzód ku nowej przygodzie" z Podróży Pana Kleksa :vis: i ciągle co innego mówił ("Pier.., dzisiaj tylko piwo"), a co innego robił ("Panowie, chyba nie będziemy tak siedzieli przy browarze?!!") :D

sawy
04.08.2014, 12:14
"Cała naprzód ku nowej przygodzie" jednogłośnie i jednoosobowo okrzyknąłem hymnem naszej wyprawy! :umowa:
nie było żadnego głosu sprzeciwu więc powinniście uszanować demokratycznie wybraną pieśń i co noc śpiewać stojąc na baczność! :Sarcastic:


PS. i faktycznie ekipa fest i jakby coś się kroiło w przyszłości to jadę! :rules:

ex1
04.08.2014, 13:22
heheh. to ja też z wami jadę.. :D

wojtek77
04.08.2014, 20:57
ja chyba we wrześniu pojade na "pizze" do Borsy

simon1977
04.08.2014, 21:56
Przeleciałem kiedyś przez Maramuresz tranzytem.
Po takiej relacji, filmie po prostu myśli krążą tylko wokół planowania pewnej przygody... następny rok będzie odpowiedni :Thumbs_Up:

Evvil
12.08.2014, 22:43
Otóż relację dokończę może wreszcie, ponieważ warto jeszcze powiedzieć o finale tego wszystkiego, czyli jak to się stało że wyjechaliśmy razem a wróciliśmy trochę oddzielnie i różnymi środkami lokomocji.

W wieczór poprzedzający powrót do Polski, powiedzmy koło godziny 20 udaliśmy się do naszej ulubionej knajpki szumnie nazywanej Tuborgiem. Szumnie bo takie było logo browaru na parasolach, a jak się nazywała knajpka - ciężko powiedzieć. Grunt że mieli piwo i chyba naprawdę jedną z lepszych pizz jakie kiedykolwiek dane mi było jeść. Generalnie pizzą ten nasz wyjazd stał. To znaczy zupkami w proszku rano i w dzień a wieczorami pizzą i browarem.

Wieczór upływał dość błogo, niemniej coś zaczynało trochę zgrzytać. Ostatniego wieczora zebraliśmy się wszyscy w knajpce - to znaczy grupa lekka i grupa ciężka. Było nas wielu w jednym miejscu i knajpka trochę nie wyrabiała z generowaniem placków dla nas. Skończyło się na niewielkiej interwencji i trochę tak jakby kłótni o zamówienia których nie zrealizowali.

W tym wszystkim Mroova zwany od tego wieczora Gandalfem z racji pęknietej nogi i długaśnego kija którym się podpierał. Sorry Mroova :D.

W każdem bądź razie, wieczór skończony uznaliśmy za udany i udaliśmy się na spoczynek celem wczesnoporannego zorganizowania się do powrotu do kraju. Była powiedzmy godzina 23 kiedy odbyliśmy jeszcze dyskusje na temat "czy bagaże pozostawiać na motocyklach już gotowe do odjazdu" i ustaliliśmy że dzielimy się na grupy na wyjazd z racji tego, że część chciała jechać do BPM na nocleg a dla części z południa nie miało to sensu.

Stanęło jakoś na tym - DZIĘKI BOGU - że bagaże zostały w domkach a motocykle puste. Na zewnątrz suszyły się tylko ciuchy - w szczególności buty.

Zasnęliśmy snem kamiennym bo pobudka zaplanowana została na godzinę 4 dla pierwszej grupy i bodaj na 6 dla grupy z Polski centralnej. Pożegnaliśmy się i poszliśmy w kimę.

Dalej było mniej więcej tak - do domku mojego i Sawego wpada Śluza:

- wstawajcie, zajebali nam motocykle.
- .......aleosochoziiii
- no wstawajcie, motocykli nie ma.

Zerwałem się z wyra myśląc że to żart jakiś. Że Śluza przegiął i durnoty odstawia, bo takie żarty fajne nie są. Wychodzę przed domek i patrzę.

Afryki mojej nie ma. Folia i camelbag leżą na ziemi, Afryki nie ma.

Wychodzi Mateusz
- k.... gdzie moja afra?

Na początku myślałem że chłopaki zrobili sobie naprawdę słaby żart, ale miny mieli nietęgie.

Na 8 motongów, dwa zniknęły. Mój i Mata.
Lecimy budzić właściciela kampingu.

Tutaj dygresja - tak, doczekaliśmy się tego trochę na własne życzenie. To że nocuje duuuża grupa motocyklistów było w całej mieścinie wiadome. To że rutyna nas rozwaliła - również. Łańcuch na moto czekał w domku. Bodaj trzeciego dnia przestałem na noc zapinać motocykl, bo było kurde po prostu bezpiecznie. W dodatku nocowaliśmy w domkach które znajdowały się w głębi osłoniętego podwórza i motocykle stały dosłownie metr - półtora od drzwi domku. Naprawdę - jeśli ktoś je jebnął, to na bezczela totalnego.

Ktoś poleciał budzić właściciela, ten po Policję.
Ja już byłem w połowie ramki fajek.

Policja przyjechała po, żebym nie skłamał, kwadransie. KWADRANSIE w środku nocy. I powiem - przejęli się a przynajmniej takie sprawiali wrażenie.

Załamka totalna.

Nie powiem, Policjanci zrobili swoje - zdjecia, zdjęcia zdjęć motocykli które zniknęli, po pół godzinie przyjechał Starsky - detektyw żywcem wyciągnięty z serialu.

Gadka szmatka zawijają mnie i Mata na posterunek. Żegnamy się z chłopakami bo jadą do Polszy. Został Krzysiek. Zdążyłem tylko obudzić jeszcze lekkich i Marka i zabukować dla mnie i dla Mata miejscówki w Oplu na powrót (myślenie praktyczne w takich sytuacjach włącza się bardzo szybko).

Na posterunku jakaś godzinka na papierologię, właściciel pojechał z nami robić za tłumacza. W sumie to Policja wygląda tam na komisariatach mniej więcej tak jak w Polsce tylko działa dużo szybciej (szok).

Z Matem postanawiamy, że w sumie to i tak niewiele możemy zrobić tylko czekać. Starsky mówi nam, że jest szansa że się odnajdą sprzęty szybko, w sensie, że w parę godzin i że rzucają ludzi. Myślałem że trochę ściemnia ale.... no dopóki tam byliśmy to faktycznie...


Zaczynało już świtać. My biegamy po wiosce i tłumaczymy które ślady są od naszych sprzętów. Tam było sporo szutrów i błota i ślady znaleźliśmy szybko - biegnące w górę, natomiast trzeba decydować co dalej. Znajdą się to się znajdą. Nie znajdą to nie. Policja rzuciła się szukać, my byśmy tam za wiele już nie pomogli a inna sprawa, że byliśmy trochę zrezygnowani.

Nie chcieliśmy wstrzymywać Marka, więc stwierdziliśmy że spadamy do Polski. Ładujemy się do Opla, wkurwieni i zniesmaczeni i długa z Borsy.

Zasnąłem. Ujęchaliśmy ze 100 km z Markiem, Mroovą i Matem, budzi mnie sms od szefa ośrodka.

"Michal, one bike is found. return!"

Marek stanął a ja dzwonię do Krisa (szefa znaczy) bo oczywiście nie mógł napisać który (blachy albo kolor). Jakieś takie miałem przeczucie że nie mój. I miałem rację. A jak podyktował mi blachy zaczynające się od T to... no cóż.

Szczerze - tak, każdy byłby trochę zawiedziony, ale z drugiej strony cieszyłem się, że przynajmniej Mateusz odzyska sprzęt. To była zdecydowanie dobra informacja.

I tutaj dla Marka należy się wielki szacun. Pokonanie w górach 100 km oplem z naczepą załadowaną motocyklami to nie jest godzina jazdy. Marek nawet się nie zastanawiał. I za to Marku ogromne dzięki!

Lawetę zostawiliśmy na parkingu. Mroova zadeklarował się że będzie jej strzegł jak Ordon reduty. A Marek gaz do dechy i te 2,5 godziny zasuwamy z powrotem.

Po przybyciu na miejsce szybka decyzja - Marek zabierze nasze bagaże do Polski, my natomiast z Mateuszem będziemy kombinować. Chłopaki z lekkiej mieli wyjeżdżać dopiero następnego dnia więc jakby co oczywiście nie było dyskusji - zabiorą nas albo mnie, zależy jak się sytuacja rozwinie.

Z Policją pojechaliśmy w góry i dość szybko znaleźliśmy Afrykę Mata - pojeb który ją buchnął musiał się nieźle wygrzmocić - owiewki połamane, wszystko usrane trawą, klamki hamulca brak. Wyglądała fatalnie ale.....


Odpaliła od strzała.

Nie wiem jak, Mat zjechał nią z całkiem stromych podjazdów... Bez hamulca (bo brak klamki), na zgaszonym silniku.


I teraz tak - klamkę dało się dosztukować a owiewki pokleić taśmą. Karcherem Afryka została doprowadzona do ładu. Mat mógł jechać i jeszcze wieczorem byłby w domu.

Ale powiedział mi że ni chuja nie jedzie i że moja też się znajdzie. Szacun.

Właściciel urządził grilla, myśmy coś tam dorzucili od siebie. Poznaliśmy Mario - zajebistego gościa z Holandii który tam się urządzał. Pochlaliśmy a potem zawiózł nas do siebie w góry. Tak - w tej kolejności. Mario po paru browarach wsiadł z nami do Suzuki Jimmy i powiózł nas w góry. Ja się go pytam - jak to kurde z tą tolerancją na alko. To nam wytłumaczył - tutaj chodzi o to, żeby nie jeździć asfaltem. Tak w praktyce.

Bo stwierdziliśmy tak - się znajdzie (w sensie Policja znajdzie) to się znajdzie. SIę nie znajdzie, to ja wracam z lekkimi a Mat sobie na Afrze.

No i tak sie stało.


Minęło już trochę czasu a ja szlifuję rumuński opanowując "Africa Twin Vanzare", "XRV demenzes", "Africa Twin furata din Borsa" i przeglądajac co tydzień zdjęcia afryk na googlach.



Co żem napisał to żem napisał. No chuj. To tylko sprzęt. Stało się i raczej nic na to nie poradzę. Wyjazd i tak był zajebisty.



A skończyło się na kupnie KTMa i tyle.





Może kiedyś kupię jeszcze afrykę. Może kiedyś pojadę jeszce do Rumunii która jest naprawdę pięknym krajem. I ludzie - Rumuni, są naprawdę spoko, bardzo gościnni i bardzo pozytywnie nastawieni.

Bo okradli nas Romowie a nie Rumunii a to bardzo duża różnica.

sluza
04.08.2016, 14:40
aaaa tak sentymantalnie i w ramach porządku postanowiłem do tej relacji podłączyć relację Evvila z odzyskania Afry, żeby było kompletnie w jednym wątku

http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=24468