View Full Version : Rock, sand & heat, czyli babska wyprawa na Dziki Zachód [Sierpień 2011]
Prolog
gdzieś w czerwcu...
- Cześć Aga!
- Gośka! Czekaj, tylko się od koparki odsunę, bo nic nie słychać!
- Pamiętasz, jak się umawiałyśmy, że jak wpadnę na głupi pomysł wyjazdowy, to mam do Ciebie dzwonić? To właśnie dzwonię. Jedziesz z nami do Meksyku w sierpniu?
- Nie słyszę! Na budowie jestem!
- Meksyk! I Stany! Sierpień! Jedziesz?
- No pewnie, że jadę!
Jadę? a wiza? pieniądze? robota? budowy w sierpniu lecą pełną parą…
A tam!
No to jadę…
Trzy kobiety. Dwie brunetki i jedna lekko ruda. Ten sam dobry rocznik - razem mamy dokładnie 100 lat. Za sobą wspólne studia. I trochę wspólnych wyjazdów. Przed sobą - Meksyk :dizzy:
Plan ogólny: dolecieć do Las Vegas i wypożyczyć samochód (jak oczywiście marzę o 2 kółkach, ale po obejrzeniu cennika marzenie pryska jak bańka mydlana…). Tydzień jeżdżenia po Utah i Arizonie. Grand Canyon, Zion National Park, Bryce, pustynia Mojave… Wszystkie trzy jesteśmy geolożkami i dla nas to mniej więcej jak Route 66 dla harleyowców.:bow:
Kolejny tydzień na Jukatanie. Dana i Gośka będą się udzielać na konferencji, a ja wylegiwać na plaży (pewnie ucieknę po godzinie), która jest podobno przepiękna. Do tego oczywiście piramidy Majów i inne takie.
Plan lotu: 5 sierpnia wsiadamy w samolot. Trasa: Berlin-Nowy Jork-Las Vegas-Denver-Cancun-Houston-Frankfurt-Poznań.
Mój prywatny plan: pisać relacje w miarę na bieżąco (i w miarę dostępu do sieci na pustyni Mojave ;))
Szykuj relację, na następnym końskim, myślę, że się z nami podzielisz. Jedna będzie od Roberta, Druga jak myślę od Ciebie. Więc zamiast mojego durnego gadania ludzie posłuchają czegoś ciekawego :). Trzymamy kciuki .
andrzej 76
28.07.2011, 23:00
a czy znajdzie się jeszcze jedno wolne miejsce ?
rocznik nie gorszy, a razem mielibyśmy 135 lat !!!:)
Fajna wycieczka...wracam tam na krótko w grudniu...chyba...powodzenia!!
Route66 to wielkie nic w porownaniu do drog Utah - zwlaszcza jak sie puscicie droga z Moab w kierunku Panguitch unikajac Interstate Roads.
Na kazdym kroku oczy otwieraja sie coraz szerzej i szerzej i bez wzgledu na to czy jest sie tam po raz pierwszyc drugi piaty czy dziesiaty :)
Tydzien to bardzo malo - ale i to mozna ogarnac - bo po drogach jezdzi sie szybko/wolno - niby wg predkosciomierza wolno - ale jakos tak bylyskiem ciupagi dojechac mozna w kazde miejsce (chyba ta plynnosc jazdy nie jest przereklamowana).
Nie wiem jaki macie plan - ale to Mojave wypada tak srednio na tle Brice czy GC (zwlaszcza North Rim) - jesli bedziecie gdzies w okolicy Panguitch - taka miescina obok Brice - ktora dla nas byla wypadowa do Zion, Brice i North Rim.
W Zion to co najfajniejsze to trasy trekkingowe - na ktore trzeba sie umawiac dosc wczesnie rano (limit osob na szlaku). Sam park nie oferuje zbyt spektakularnych widokow jesli chodzi sie tylko blisko parkingu - znaczy i tak jest piekny i monumentalny ale jazda jest nieco dalej od wheelchair accesible viewpoints :)
Dla geologa/geolozki miejscem must see jest Page na granicy Arizony i Utah i Antilope Canyon - to jest czad.
Jesli chodzi o Jukatan to miej duzo repelentow (DEET min 30% - latwo kupic w kazdym sklepie w US) i jedz do Tulum (pare godzin autobusem - tanio) i np. do Palenque - jest duzo mniej turystyczna i fantastycznie ulokowana w dzungli. W Chichen Iza choc pieknie to tryliony amerykanskich turystow i podobna liczba handlarzy paciorkow przyprawia o mdlosci (jest na to rada byc tam o 8 rano).
gdybyscie mialy jakies pytania to walcie smialo albo odfiltrujcie nasza strone po kraju i znajdziesz tam pare zdjec i informacji z tamtej strony wielkiej wody :)
Szykuj relację, na następnym końskim, myślę, że się z nami podzielisz
Nie ma sprawy. Opowiadać też lubię...
a czy znajdzie się jeszcze jedno wolne miejsce ?
rocznik nie gorszy, a razem mielibyśmy 135 lat !!!:)
Ale to babski wyjazd...
Jabar - biorę mapę i analizuję Twoje wskazówki. Wielkie dzięki. I jestem fanką Twojego bloga ;)
jagna, jemu o to chodzi :D
jesli bierzecie auto z Vegas i oddajecie w Denver to niejako po drodze macie - troche problem z tym Page bo to jednak kawalek (ale jest piekna szutrowka na "tylach" Brice - jakies 90 mil kapitalnej trasy).
Ja trase widze na dwa sposoby - z Vegas lecicie na polnoc w strone Panguitch - tam sie bunkrujecie na dwie trzy noce i ogladacie Brice, Zion i GC NR, potem uderzacie na wschod droga przez Dixie National Forest - fantastyczna trasa i dolatujecie do samego Moab - stamtad macie rzut kamieniem do Arches i do Canyonlands (moj ulubiony bo pusty nawet w szczycie sezonu), niedaleko stamtad do Dead Horse Point (pieknie) i spektakularnie - zreszta slowo spektakularnie dla kogos kto jest tam pierwszy raz w zyciu zmieni znaczenie.
W Zion jeden z latwiejszych szlakow prowadzi dnem strumienia - wiec mimo ze bedzie upal to lodowata woda w ktorej sie brodzi po kostki nieco pomaga :) lub poslizg na kamieniu :)
Death Valley bym odpuscil (bylem raz w listopadzie i bylo 32stopnie) latem 40-45 w cieniu - malo bezpieczne to i w porownaniu ze spacerem w Brice miedzy Hoodooosami nic ciekawego. Co wiecej bedac w Brice bedziecie miec kapitalna pogode bo park lezy na wysokosci okolo 2tys mnpm i wieczory sa przyjemnie chlodne (jakies 20stopni).
Podobnie z Mojave (chyba ze koniecznie musicie zobaczyc Joshua Tree - ale wy geolozki a nie dendrolozki :) )
Capitol Reef fajny - ale moze na nastepny raz :)
Jest jeszcze takie cudo na ktore mowia maly Brice gdzies na zachod od Panguitch (jedna z tras na LV) i jest tam pieknie. W lipcu ubieglego roku lezal tam wciaz snieg :) ale wysokosci na poziomie 3000mnpm.
North Rim jest tez mniej zatloczona i bardziej spektakularna niz poludniowa krawedz - no i bardziej dla Was po drodze.
Gdybyscie chcialy liznac nieco Route66 to na wschod od Vegas lecac IS mozna odbic na miejscowosc o nazwie Seligman - a tam w Cafe Route wszamac najlepsze na swiecie zeberka, po drodze jest tez taka niby stacja benzywnowa z czerwona corvetta na podjezdzie - i mnostwem porozrzucanych wokol wrakow krazownikow szos, oczywiscie jest sklep z pamiatkami itd - ale miejsce klimatyczne i dla milosnikow tych klimatow po prostu must see. W takim ukladzie mozecie poleciec stamtad do poludniowej krawedzi GC i pozniej w okolicy Little Colorado River do Page. Tam znajdziecie slynne zakole Colorado i Antylope Canyon (wyskakuje sie z butow w nim :) )
Jesli chodzi o internet to kazdy motel (tani czy drogi) ma Wifi w standardzie, lacza 1Mb to minimum - z reguly jest duzo szybszy, wiec nie bedzie problemu z pisaniem relacji. Pokoje motelowe kosztuja od 39 do 159 dolarow (w Panguitch placilismy ta pierwsza wartosc - ta ostatnia to z okolicy Monument Valley - masakra cenowa) - ale z reguly 80 dolkow to byl maks (byle nie szukac na terenie parku narodowego - czasami 50 mil dalej mozna tanio sie przespac) jak bedzie z lozkiem king size to we trzy wyspicie sie po krolewsku, jak queen to po ksiazecu :) My z mala bralismy queen i mimo ze mloda lubi spac w poprzek to i tak sie miescilismy i bylismy wypoczeci rano.
gdbyscie potrzebowaly jakichs dodatkowych rzeczy to najlepiej na maila na: mariusz (na) wpzs.pl
tak czy inaczej bawcie sie dobrze, i jesli czegos nie uda sie Wam zobaczyc to i tak tam wrocicie :D
gdzieś w połowie czerwca...
Mam półtora miesiąca na załatwienie wizy do Stanów. To całych 45 dni. Spokojnie, na razie mam co robić, zabiorę się za to w przyszłym tygodniu. Na razie bilety, sierpień to w końcu szczyt sezonu i może ich zaraz nie być. Wszystkie trzy szukamy intensywnie we wszystkich możliwych przeglądarkach. Sprawa nie jest prosta, mało która w ogóle znajduje jakieś połączenie. Do tego Dana jest w Szkocji, Gośka gdzieś na zadupiu w Górach Świętokrzyskich gdzie Internet czasem jest, a czasem nie. Bilety kupujemy w dodatku przez biuro w Poznaniu.
Co godzinę napotykamy następny problem:
- 19 godzin na lotnisku w Toronto – trochę dużo jednak, a ja z lotniska nie mogę wyjść bo nie mam paszportu biometrycznego i do Kanady mnie nie wpuszczą
- jak zapłacić kartą kredytową 15 tys. za bilety? Takiego limitu nie ma żadna z nas…
- znajduję połączenie, które jest najtańsze, ale pani w agencji twierdzi, że ono nie istnieje…
- pani w agencji w ogóle niczego nie znajduje…
- po 3 dniach konsultacji Szkocja – Zielona Góra – Poznań – zadupie w Świętokrzyskich osiągamy konsensus. Co prawda droższy o „jedyne” 900 zł niż zakładałyśmy.
Niestety to nie koniec problemów. Wszystkie pieniądze są na koncie Dany, jeszcze dziś muszą się znaleźć na koncie agencji, a tu nagle Dana przypomina sobie o dziennych limitach swojego konta, o wiele za niskich. Więc znowu: jeden przelew z Zielonej Góry, jeden z zadupia, jeden ze Szkocji. Doszło.
- Aga?
- No?
- Wysłałaś ten wniosek o wizę?
- Eeee…
- Aga!!!!
Wniosek jest bombowy. Czy planuje Pani akcje terrorystyczne na terenie USA? Czy jest pani uzależniona od narkotyków? A gdybym odpowiedziała „yes” to w ciągu ilu godzin mam pod drzwiami FBI z CIA na dokładkę? Adres i telefon, pod którym zatrzyma się pani w USA? A nie ma opcji wypożyczam auto i jadę przed się? Czy naprawdę tak trudno uwierzyć, że Polak ma ochotę zwiedzić USA, a niekoniecznie tam zamieszkać? Irytuje mnie to bardzo. Nie cierpię się prosić. A w szczególności o łaskę dopuszczenia…
Jeszcze tylko specjalne zdjęcie, opłata i można dzwonić pod 0700 żeby umówić się na rozmowę z konsulem i udowodnić, że nie ma się zamiaru odbierać miejsc pracy obywatelom USA.
- Aga?
- No?
- Masz już termin spotkania z konsulem?
- Eeee…
- Aga!!!!
Termin rozmowy umówiony, jadę. Niestety PKP nie chce jechać ze mną o tej porze dnia. A perspektywa jazdy do stolicy autem nie bardzo do mnie przemawia. Wybieram więc wersję najbardziej burżujską ze wszystkich możliwych: lecę samolotem. :dizzy: Wersja burżujska okazuje się być całe 20 zł droższa niż intercity… 450 km pokonuję w godzinę i bardzo mi się to podoba. Nieco mniej podoba mi się następna godzina spędzona w warszawskim MPK pomiędzy Okęciem a centrum…
Rozmowa z konsulem trwa może z 1,5 minuty, odciski palców pobrane, można wracać do domu.
Za tydzień paszport z wizą przyjeżdża DHLem do domu. A przewodniki zamówione na Amazonie chyba lecą… Będzie co czytać w trakcie 9cio godzinnego lotu…
Moim zdaniem najlepsza wyszukiwarka biletów to : kayak.com...już od lat nie korzystam z biur podróży..tam masz wszystkie połączenia jakie tylko istnieją z czasem podróży przesiadkami itp ponadto od razu mozesz wynając samochod, hotel...
Trasa jaką planujecie jest b ciekawa ale podejrzewam ze Jukatan was zawiedzie..Cancun to typowo amerykanski kurort -nie warto....to samo stanowiska archeologiczne w tej okolicy...nie warto, za dużo komercji:vis:
Z wyszukiwarek sa tez
expedia
orbitz
momondo (tutaj sa tez tanie linie)
trzeba sprawdzac wszystkie bo czasami jest roznica paru stowek (rzadko ale jednak)
Cancun to porazka - podobnie jak Chichen I. Za to jak pojada do Palenque (noc jazdy z Cancun) to beda zachwycone :)
poplywajcie w cenotach - fajna sprawa zanurzyc sie w chlodnej slodkiej wodzie :)
Dzień wyjazdu zbliża się wielkimi krokami. Czyli trzeba do 4 sierpnia pokończyć wszystkie zamówione roboty i przygotować pracownikom wytyczne na 3 tygodnie. I liczyć, że firma jakoś to przetrwa. Czyli zamiast 10 godzin dziennie pracuję 15…
Do tego co 2-3 godziny wymieniamy maile Zielona Góra – Poznań (dobrze chociaż, że 1/3 ekipy wróciła ze Szkocji).
- a gdzie śpimy?
- jak dojechać na lotnisko, samochodu nie zostawię przecież w Berlinie, jak wracam do Poznania!
- jak zepsuje się auto w drodze na lotnisko, to co?
- zrobić rezerwację na auto w Vegas, czy liczyć, że coś się znajdzie?
- a jak urzędnik emigracyjny spyta się o rezerwacje hotelu?
- czy da się we trzy przenocować na pustyni w samochodzie?
- itp., itd., czyli trzy kobiety wybierają się za ocean… :dizzy:
Podróże motocyklowe po Hiszpanii czy Grecji jawią się przy tym jako prościzna…
Wszystko bije na głowę informacja meteo: średnia temperatura w Arizonie to ponad 40 stopni. Ja jestem bardzo ciepłolubna, ale to będzie chyba szczęście w nadmiarze…
22996
No i znalazłam jeszcze jedno „must see” : Bonneville Salt Flats. I ja tam będę bez dwóch kółek!!! :mur:
Informacja dnia: planowany strajk kontrolerów lotu na 24 h przed naszym wylotem... Ale będzie burdel na lotnisku...
a jak urzędnik emigracyjny spyta się o rezerwacje hotelu?
W deklaracji celnej rozdawanej przez stewardesy w samolocie wpisuujesz nazwę hotelu-najczesciej tam gdzie zatrzymujesz sie na pierwszą noc...z moich doświadczeń emigracyjni ne są zbyt dociekliwi zwłaszcza jesli powiecie ze cel podroży jest biznesowy ( jak zrozumiałam jakaś konferencja)...miłych lotów
Trzy Wild Wild Women po wizycie w Berlinie ;) , dotknely bezpiecznie hamerykanskiej ziemii. Czyli dziki zachod czas zaczac...
No to jesteśmy w USA...
Ale od początku ;)
Dzień 1. (a właściwie 1,5)
O szóstej rano budzimy się w Berlinie (uniżenie dziękujemy Fazikowi za dzielne zniesienie 3 zestresowanych kobiet szalejących między łazienką a pokojem), szybkie śniadanko i przejazd na lotnisko.
Na szczęście kontrolerzy lotu odwołali swój planowany strajk i samolot wylatuje o czasie.
Miałyśmy nadzieję na porządny wielki samolot, ale nic z tego, lecimy starym poczciwym Boeingiem 757. Lot trwa 9 godzin, po drodze nic nie widać oprócz chmur. I kawałka Islandii. Na osłodę mamy przemiłego stewarda, który przynosi nam przekąski z klasy biznes, a na koniec wręcza po firmowej kosmetyczce Continentala. Dolatujemy do Nowego Jorku, mamy 2,5 godziny na przesiadkę i stojąc w kolejce do Immigration Office zastanawiamy się, czy zdążymy na lot. A musimy jeszcze (nie wiedzieć dlaczego) odebrać i nadać raz jeszcze bagaże. Lekki sprint i siedzimy w kolejnym Boeingu. Po pięciu godzinach (niestety stewardów nie było) dolatujemy do Las Vegas. Lotnisko-gigant. Do odbiór bagażu dowozi kolejka, do "Rental Car Center" specjalny bus. Odbieramy zamówione auto (Dodge) od pana z umalowanymi oczami i warkoczem, dopłacamy za nawigację, bo moje dopiero co wgrane Igo odmówiło właśnie współpracy.
Wychodząc z lotniska na dwór mam wrażenie, jakby ktoś walnął mnie gorącą patelnią. Bardzo gorącą. Ponieważ obok stoi autobus, odruchowo szukam, skąd wieje tak gorące powietrze, może z silnika? O naiwności... Powietrze po prostu jest tak gorące!
Dojeżdżamy do hotelu i padamy. Po "tutejszemu" jest 20, robi się powoli ciemno. Trzeba by chociaż rzucić okiem na słynne kasyna. Szybki prysznic i wychodzimy do piekarnika. Jest koło 40-42 stopni i od ziemi (a raczej asfaltu i batonu) bije żar. Robimy 2godzinną rundkę po kasynach. Kicz buje po oczach, dla każdego coś miłego. Tu rzymskie kolumny, tu wieża Eiffla. I wszędzie ruchome schody i chodniki, żeby się w tym upale nie zmęczyć. O północy padamy na łóżko. Mamy za sobą 26 godzin bez snu... Po pół godziny sięgam po stopery, żeby zagłuszyć warczącą klimę i w końcu zasypiam.
To dopiero początek - odeśpicie i będzie ok. Trzymam kciuki i życzę wielkiej (jak wszystko w USA:)) przygody!
pięknie Jagna !!!
kolejna rzecz po którą warto tu wracać!
matjas
Goooooo on!!!!!
Czekamy na cd.
Dzień 2<O:p</O:p
O dziwo budzę się normalnie w tutejszym czasie. Szybkie odsłonięcie kotar w oknie i równie szybkie zasunięcie. Piekarnika ciąg dalszy…<O:p</O:p
Doprowadzamy się do stanu używalności i idziemy na typowe amerykańskie śniadanko, czyli omlety i naleśniki z syropem klonowym. W planie mamy dojechać do Utah (jakieś 400 km) i coś po drodze zwiedzić. Mamy mały problem z upchnięciem się do bagażnika, ale na szczęście pół kanapy z tyłu jest wolne. Zrobiła się już 12 i jest co najmniej 38 stopni… Czas najwyższy opuścić miasto kasyn.<O:p</O:p
Pierwszy punkt - tama Hoovera, zbudowana w latach 30. XX w. Robi dość duże wrażenie. Ilość zwiedzających też robi duże wrażenie… Patrzymy sobie na jeziorko, przejeżdżamy i przechodzimy przez tamę. Można jeszcze wejść na most, który zbudowano wysoko nad tamą, ale jak patrzymy na stromą ścieżkę, która nań prowadzi to sobie opuszczamy.
23328
<O:p</O:p
Tama znajduje się na granicy dwóch stanów: Nevady i Arizony (nie zauważmy zresztą, że trzeba znów przestawiać zegarki, co spowoduje później malutkie problemy), my musimy jeszcze znaleźć się w Utah. Nie chcemy jechać highwayem, wybieramy drogę wzdłuż jeziora Mead.
23329
Droga płatna, bo przez park narodowy, ale się opłaca. Widoki obłędne. Trochę na początku się wahamy, bo droga zaznaczona na mapie jako najgorszej kategorii (ciut przez szutrem). Oczywiście asfalt był lepszy niż w Polsce na drodze ekspresowej ;) Podziwiamy widoki, zatrzymujemy się średnio co 500 m i wychodzimy do piekarnika robić zdjęcia. Trochę to zajmuje czasu, GPS pokazuje, że do Panguitch, gdzie czeka na nas pokój w motelu dojedziemy na 22. Postanawiamy nieco przyśpieszyć, wjeżdżamy na autostradę i mkniemy z oszałamiającą prędkością 75 mph. Auto mamy oczywiście z automatem, Gośka jest do tego przyzwyczajona, reszta nie bardzo.<O:p</O:p
Pod wieczór musimy jeszcze zatankować, co też nie okazuje się za proste. Jak ostatnie sieroty nie umiemy odkręcić korka wlewu, a później uruchomić pistoletu. Ale w końcu, metodą prób i błędów ;) Do tego stacje działają na zasadzie prepaid. Czyżby kradli? Nie wiemy ile wlać, bo nie wiemy ile pali, ile mieści zbiornik i oczywiście wszystko w galonach i milach. Strzelamy za 40 $ i okazuje się, że trafiamy dokładnie. To lubię: 1 litr benzyny = 3 zł.<O:p</O:p
Po ciemku dojeżdżamy do malutkiego Panguitch. Miasteczko jak z amerykańskich filmów rozgrywających się na prowincji. I motel też taki. <O:p</O:p
I znów padamy na twarz ze zmęczenia, a plany na kolejny dzień ambitne ;) Usiłujemy w końcu zwiedzić ponad 10 parków narodowych i stanowych w tydzień.
Nici z codziennego pisania, bo na amerykańskiej prowincji internet jednak nie jest standardem, zasięg komórek zresztą też... A poza tym za dobrze się bawiny wieczorami :D<O:p</O:p
<O:p</O:pDzień 3<O:p</O:p
Rano budzą mnie motocykle (a w zasadzie Harleye) mknące drogą stanową nr 89. Obrót na drugi bok i jeszcze trochę snu. Mamy w końcu niedzielę ;) Udajemy się na śniadanko do jedynej czynnej knajpy. Społeczeństwo totalnie inne niż w LV. Brak ciemnych karnacji, stukają ostrogi w kowbojkach, kapelusze na głowach. Kolejne omlety i naleśniki za nami. I znów zdziwienie, że ktoś zamawia gorącą herbatę. Ale tutejsza kawa…hmmm… nad barem wisi napis: “Our coffee is so good that even we trink it” . Poza tym zaczynamy marzyć o kanapkach I warzywach…<O:p</O:p
Pakujemy się do bialutkiego (jeszcze) Dodge’a I ruszamy do Zion National Park. Jesteśmy na Colorado Plateau, zbudowanego głównie z jurajskich piaskowców. Każda najmniejsza rzeczka tworzy tutaj kaniony, erodując skały. W każdym parku odsłaniają się inne warstwy, każda jedna bardziej interesująca dla nas;). Z okazji niedzieli park nieco zatłoczony, ale głównie na drogach i parkingach. Zostawiamy auto i idziemy na krótki spacerek w góry. Pod górę… Chodzenie pod górę przy 38 stopniach nie jest zbyt przyjemne, ale widoki rekompensują wszystko. Co kilkaset metrów spotykamy jakieś dziwne stworki przypominające mini wiewiórki, ale z pręgami na grzbiecie oraz mnóstwo jaszczurek. Wszystko inne śpi w cieniu…
<O:p23339</O:p
<O:pPo wdrapaniu się na koniec ścieżki mamy widok na kanion od góry:</O:p
<O:p23340</O:p
A potem jedziemy dalej i jesteśmy na dnie kanionu:
23341
Stwierdzamy, że dziś jest dzień polski, bo co rusz spotkamy rodaków. Czasem jest to bardzo miłe (pozdrawiamy panią Basię M.). Kupując książki w Visitor Center dostajemy 20% rabatu na piękne oczy.<O:p</O:p
W ogóle po raz n-ty stwierdzamy , że podróżowanie w wersji „3 kobiety” jest baaardzo praktyczne ;) I wszyscy chcą nam robić zdjęcia...
<O:p23338</O:p<O:p</O:p
Cześć Zion National Park jest zamknięta dla samochodów, ale jeżdżą darmowe busy, zatrzymują się przy każdej większej atrakcji. Wybieramy (cały czas musimy wybierać…) spacer kanionem w górę rzeki (ale do połowy, bo dalej trzeba przechodzić przez rzekę, a wody po pas) oraz do jeziorek, które jednak w sierpniu są prawie całkiem wyschnięte. Wszędzie otaczają nas skały wysokie na kilkaset metrów. Ciągle marzę o motocyklu…
Spędzamy w Zion cały dzień, do zachodu słońca, ale można by chyba z tydzień.
Wracamy do naszego amerykańskiego motelu, gdzie okazuje się, że mama właścicielki urodzona w Częstochowie. Jakoś nie skutkuje to rabatem, zresztą nocleg i tak taniutki ;)
Panguitch strasznie ciche i spokojne, bo jest to typowe miasteczko mormonów. A w Zion widziałyśmy takie fajne rodzinki ubrane jak z XIX wieku, głupio jednak było pstrykać fotki...
Hmm. Fajniej się pisało, jak się widziało że ktoś to czyta ;)
Ale niech tam...
Dzien 4<O:p</O:p
Dzis mamy zaplanowany Bryce Canyon National Park, jedno z dwoch „must see” w Utah. Zeby oszczedzic nieco czasu, wyjezdzamy bez sniadania (ale harleyowcy z pokoju obok i tak sa pierwsi) i ruszamy. Po drodze przejezdzamy jeszcze przez Red Canyon, ktory w porannym swietle wyglada oblednie. Czerwone piaskowce w sloncu....:drif:
<O:p</O:p23352
23353
Zatrzymujemy sie na sniadanko w lokalnej knajpce. Nasze zoladki mowia „glosne nie” dla omletow, bekonow, kielbasek i innych ociekających tłuszczem potraw z samego rana. Chleba brak, platki z mlekiem to tylko na filmach. Co by tu zjesc, zeby nie lezalo na zoladku przez pol dnia? Droga zmudnych negocjacji z kelnerem dostajemy tosty z dzemem oraz jajka sadzone. Goska uprosila „some vegetable” i dostała cztery plasterki pomidora. Dana przekonuje sie za to do bekonu. Co nam się bardzo podoba, to bezplatne dolewanie napojow do oporu. Moze troche marudze, ale naprawde amerykanska (albo raczej prowincjonalnie amerykanska) dieta mi nie podeszla...
Ale sama knajpa - polecam!
<O:p</O:p23354
Na powyższym zdjęciu widać, jak małym samochodem jeździłyśmy... Oczywiście jak na amerykańskie warunki
Docieramy do Bryce, kolejne 25$ za wjazd, zostawiamy naszego coraz mniej białego Dodge’a Caliber na parkingu i ladujemy sie w bezplatny autobus objezdzajacy park. Bryce oferuje glownie widoki z gory na kanion. Jedziemy na ostatni przystanek i wracamy na pieszo. Nie dajemy sie juz zwiesc ostrzeżeniom jakie to hiking jest niebezpieczne i wymagające i idziemy w sandalkach (a niektore w sukienkach) . Glowne szlaki przypominaja nawierzchnia chodnik, dosc czesto sa wybetonowane. Widoki znow zapieraja dech, zaczynamy sie do tego przyzwyczajac ;) Wystepuje tu forma skalna zwana hoodoo, to taki slup skalny czy ostaniec z piaskowca. Wystepuje z reguly stadami i przypomina wtedy organy. Jestesmy dosc wysoko (cos kolo 9000 stop) i jest nieco chlodniej, czyli okolo 35 stopni. A czasem zdarza sie kawalek sciezki w cieniu nawet...
<O:p</O:p23356
23357
Dziwi mnie kompletny brak barierek, a mozna bez problemu spasc 1000 m w dol. Jakoś to trochę kłóci mi się z opowieściami, jak to w USA można się o wszystko skarżyć. A o niezabezpieczone szlaki nie?<O:p></O:p>
Zatrzymujemy się mniej więcej co 100 m na kolejne „geologiczne” czyli skalne fotki. Ciekawe, czy ktoś zdoła to kiedyś obejrzeć….<O:p</O:p
23358
23359
23360
23361
a to powyżej to właśnie hoodoos
23362
Po 2-3 godzinach na szlaku i kolejnych (prawie) oparzeniach słonecznych lądujemy w schronisku na kawie, która kończy się regularnym obiadem. Gosia probuje łosiny (czyli mięsa z łosia) ale zachwycona nie jest. Ja za to dostaję tak zimny sorbet, że łyżeczka przymarza mi do języka ;)<O:p</O:p
Wracamy do auta, które jak zwykle po postoju w słońcu (cienia brak, słońce w zasadzie świeci w pionie) przypomina piekarnik. Ciekawe, że amerykanie nie wpadli na pomysł zadaszeń parkingów, jakie można spotkać np. na południu Europy…<O:p</O:p
Punkt drugi na dziś „Kodachrome State Park” . Dziwna nazwa parku pochodzi (może starsi pamiętają) od kliszy marki Kodak, która była tu testowana w latach 30. A jest na czym testować! Przyznam od razu, że skusił mnie opis w przewodniku : w wolnym tłumaczeniu „fallusopodobne formy skalne”. Park jest mały, trochę z boku, no i stanowy, a nie narodowy. Czyli tanio i bezludnie. I dokładnie 67 fallusów ;) Niestety wszystkich na zdęciach nie mam…<O:p</O:p
23363
23364
23365
23366
I widzę po raz pierwszy prawdziwego kowboja w pracy, tzn. zaganiającego bydło
Wracamy nieco wcześniej do Panguitch, bo jutro rano chcemy ruszyć skoro świt i trzeba się jeszcze dziś spakować.
Zasypiam z pięknymi obrazami z Kodachrome State Park przed oczami:D
Hmm. Fajniej się pisało, jak się widziało że ktoś to czyta ;)
Ale niech tam...
23363
:D
Pikny organ.
Nie moge patrzać jak cierpisz z gorąca, ale sie przełamuję. :)
Nie mogłyście jakiegoś Wrongla wypożyczyć? Jazda nim przypominała by bardziej jazdę konną po szutrach plus ten wiatr we włosach.
P.S.
Aguś, czy mógłbym zamówić takiego prawdziwego kapelusza kowbojskiego?
Pisz dziewczynko,pisz i nie zapomnij o prezentach(jak to na bogatą ciotkę z hameryki przystało) dla weekendowiczów z koniem w tle.
P.S.
Sie czyta,czyta
Elwood - sombrero co najwyżej, bo już w Meksyku jestem.
Korpuch - portfel już świeci pustkami, a jeszcze do soboty trzeba przeżyć... dobrze , że noclegi i lot już zapłacone ;)
No kurde... Sombrero też dobre, jak nie lepsze!
Pewnie i taniej wyjdzie i idealnie pasowałoby do mojej tekturowej walizki w nowym cyklu podróży.
Oczywista zapłacę!
Cd pleaseeeeeeeeeeeeeeee!!!
Dzień 5
Opuszczamy sielskie Panguitch i ruszamy na północny wschód, na drugi kraniec Utah. Mamy przed sobą prawie 500 km krętymi drogami, więc będzie to dzień głównie „samochodowy”. Nocleg mamy teoretycznie zarezerwowany w hostelu w Moab, ale czy faktycznie, nie dane nam było sprawdzić, bo Internet znowu nie działał. :mur:<O:p</O:p
Mała dygresja: stwierdzamy, że po powrocie piszemy zbiorczą reklamację do Orange oraz Ery (ups, T-Mobile). Oprócz największych miast mamy totalny brak zasięgu, pojawia się on jedynie czasem po drodze i wtedy wysyłają się automatycznie wszystkie smsy (uprzejmie proszę o wybaczenie tych, których moje wiadomości obudziły o 4 nad ranem). A dookoła wszyscy rozmawiają przez telefon! Nie wiem, czym to było spowodowane, chyba brakiem umowy z lokalną siecią? Do tego Gocha kupiła pakiet minut w roamingu, który miał działać w USA, a działał wyłącznie w UE… I jeszcze prawie brak internetu – jesteśmy odcięte od świata. A może i dobrze, wakacje w końcu…;)<O:p</O:p
Przed odjazdem kilka zdjęć kowbojskiego miasteczka Panguitch:<O:p</O:p
<O:p23393
23394
Dana z Johnem Waynem<O:p></O:p>
23395</O:p>
Droga do Moab jest fantastyczna.
Jabar, miałeś rację:bow:
Mijamy raz jeszcze skały Red Canyon i pędzimy dalej stanową 12. Nie wiadomo, w którą stronę bardziej patrzeć czy fotografować…:dizzy:<O:p</O:p
Za Escalante droga ta nosi nazwę „The Million-Dollar Road” bo jej budowa była tak droga. Przewodnik mówi, że jak ma się lęk wysokości tudzież przestrzeni, to powinno się jechać z zamkniętymi oczami. To amerykański przewodnik, więc przesadza, ale wrażenie jest. Serpentyny, przepaście… Ja tu wrócę kiedyś na dwóch kółkach…:mur: Motocykli zresztą mijamy sporo, oczywiście prawie wyłącznie Harleye i Goldwingi. I od czasu do czasu coś bardziej terenowego: duże GSy lub małe 125tki enduro. Najczęstszy zestaw to para Goldwingów z przyczepką. Grille chyba ze sobą wożą, czy co…
<O:p</O:p
23396
23397
23398
23399
Zatrzymujemy się na moment w mieścinie Boulder (miasta trafiają się średnio co 50-70 km i mają coś koło 1000 mieszkańców w porywach), gdzie znajduje się muzeum Anasazi State Park. Anasazi to przodkowie współczesnych Indian Navaho, którzy żyli w południowym Utah koło XI w. i pozostawili po sobie kamienne wioski (Puebla). Ale zwiedzanie akurat tych w Boulder można sobie darować…:Sarcastic:
<O:p</O:p
Na szczęście kolejna rzecz po drodze jest warta obejrzenia: Capitol Reef National Park. tu nieco offowo:<O:p</O:p
23400
https://lh3.googleusercontent.com/-0tLPAjmQcoQ/TlZI7d7jWvI/AAAAAAAAHwc/vbskjeyuFCk/s640/IMG_0215.JPG
23401
Oprócz tradycyjnych już skałek oferuje ciut historii USA. Południowe Utah było praktycznie niezaludnione przez białych aż do połowy XIX w. Góry wznoszące się za rzeką Colorado były granicą, której zdobywcy Dzikiego Zachodu nie przekroczyli. Dopiero po 1880 zaczęli tam osiedlać się Mormoni, prześladowani z powodu wielożeństwa w innych stanach. Ale życie w takiej izolacji i warunkach klimatycznych było ekstremalnie trudne, więc wszyscy w końcu opuścili Capitol Reef. Podobno przed 2. wojną było to najtrudniej dostępne miejsce w USA…
<O:p</O:p
Po Mormonach zostało kilka budynków. Największe wrażenie robi kamienna chatynka o wymiarach może 2x3 m, przy której stoi napisane, że mieszkała w niej rodzina z jedenaściorgiem dzieci… Dzieci spały ponoć na zewnątrz…
<O:p</O:p
Capitol Reef to znowu wyłącznie piaskowce wydmowe. Ale tak wielkich wydm (oczywiście skamieniałych) jeszcze nie widziałam. Na zdjęciu Dana jako skala, a w tyle widoczne warstwowanie przekątne charakterystyczne dla wydm (trochę wiedzy nikomu jeszcze nie zaszkodziło ;) )
23402
i dalej piękna droga:
<O:p</O:p
23403
23404
23405
Pod wieczór zajeżdżamy do Moab, podobno najbardziej „backpackersowego” miasta Utah. Klimat podobny jak w Las Vegas, czyli pod 40 stopni. Zajeżdżamy pod hostel „Lazy Lizard”, Gośka widząc rozpadające się budynki mruczy coś o natychmiastowym zawracaniu, a Danie i mnie świecą się oczka. Hostel wygląda jak żywcem przeniesiony z wczesnych lat 70tych, bez remontu w międzyczasie. Już wiemy, czemu pokój kosztuje 35$ a nie 70;) <O:p</O:p
Gośka coś tam nadal mruczy niezbyt cenzuralnie, ale odbieramy klucze. Klimy oczywiście brak, do sufitu można sięgnąć ręką, pościel chyba wyprana, łazienka…no, łazienka po prostu jest. I tapeta w klimatyczne kwiatki w łazience też jest. Nasz pokój jest jednym z kilku i do tego jest hol i kuchnia. Jesteśmy z Daną zachwycone. Gośka na wszelki wypadek przynosi z samochodu wyłącznie piżamę. :D<O:p</O:p
Ruszamy do miasta po wino, bo Gosia na trzeźwo tego hostelu chyba nie przerobi ;) Jesteśmy ciągle w mormońskim Utah, więc nie ma mowy o winie i wódce w spożywczaku. Pytamy się o Liquor Shop i wybieramy dwa kalifornijskie. Robimy rundkę po mieście, dookoła mnóstwo „cepelii” z indiańskimi pamiątkami. Udaje nam się nic nie kupić. Wchodzimy jedynie do muzycznego, bo radio w aucie prawie nie działa. Wybór pada na indiańskie klimaty w wersji współczesnej, całkiem fajnie będzie się tego słuchać. A miasto chyba faktycznie jest backpackersowe, bo w powietrzu unosi się zapach nie tylko papierosów… <O:p</O:p
W hostelu, jak tylko wyciągamy nasze zapasy (wino+ser+czekolada) pojawia się towarzystwo. Spotykamy Słoweńca podróżującego samochodem przez Stany (i żalącego się, że nikt tu nie zna jego kraju) oraz Amerykankę podróżującą na „podczepnego” z kim się da. <O:p</O:p
A Gośka znieczulona winem przestaje w końcu marudzić ;)<O:p</O:p
Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że żarcie na pewno nie smakuje jak w McDonalds i piwo bezalkoholowe :Sarcastic: We wszystkich bazach amerykańskich obowiązuje surowy zakaz spożywania alkoholu. Bazy, w których nie rządzą Amerykanie to co innego, piwko można kupić. Ale wiadomo, że Polak zawsze sobie poradzi, nawet u forestów :D
Sorki Jagna za off topic, żeby Cię ułagodzić dodam, że czytam na bieżąco i podobuje mnie się :)
No kurde... Sombrero też dobre, jak nie lepsze!
Pewnie i taniej wyjdzie i idealnie pasowałoby do mojej tekturowej walizki w nowym cyklu podróży.
Oczywista zapłacę!
Elwood, jak ja mam zmieścić sombrero o średnicy 80 cm w bagażu podręcznym? :( Bo główny waży już 22,99 kg (na 23 kg dopuszczalnych)... Za dużo próbek piaskowców wzięłam chyba...
I do tego 3 międzylądowania i powrót pociągiem... Więc chyba nici...
Marcin.111
17.08.2011, 07:33
No to życzę powodzenia bo ja za każdym razem jak leciałem do USA i miałem międzylądowania to mi bagaże gubili i czekałem tydzień aż się znajdą :/
A ja chciałem zamówić u Ciebie Jagno prejryjska jakiegoś mustanga (oczewiście jeszcze nieujeżdżonego). Taka alternatywa dla Afry.
Żeby nie było problemu z nadbagażem to kup mu bilet na samolot. Tylko nie pozwól mu pić drinków za dużo, bo go nie wywleczesz z samolotu. ;)
miroslaw123
17.08.2011, 08:33
Niezły przeskok po przeczytaniu relacji z deszczowej Norwegii...Aż mi się ciepło na sercu zrobiło :D
bliźniak
17.08.2011, 10:35
Hmm. Fajniej się pisało, jak się widziało że ktoś to czyta ;)
Ale niech tam...
Jak to czytać, jak w kółko jakiś fotki wklejasz, oczy się od tego moczą, potem literki rozmazują... ehhh ;)
Pozdrowienia dla całej trójcy!
czyli z grubsza kobitki zadowolone? :D
Aga, Gosia i Danka,
nie ma ze niby jakies tam unizne dziekowanie, dobrze wiecie ze lubie jak patrzycie na mnie z gory, i to najlepiej wszystkie naraz :D ....
Ciesze sie ze wszystko do przodu u was, poznajecie fajne miejsca i ludzi, jednak mam watpliwosci ze to Wy jestescie na tych zdjeciach. W Berlinie bylyscie jakies takie blade... no nie calkiem ale jakos tak cos Was nie poznaje... Poprosze zdjecia na maila takie z bliska, najlepiej na plazy, najlepiej zeby bylo widac ze toto Wy, najlepiej tak jak ja lubie...
Ostatnio slyszalem ze bedzie remont lotniska w Poznaniu i bedziecie ladowac w Berlinie. Znajomy z wiezy kontroli wlasnie mi ta informacje zapodal, a ta informacja kosztowala mnie duzo...
Tak wiec do rychlego zobaczenia i powodzenia w Meksyku, jestem nonstop online i aktualizuje ten watek co 5minut z przerwa na przerwe
uwazajcie na kaktusy, one czasami potrafia duzo wypic
sciskam Was i zycze szerokosci
fazi
czyli z grubsza kobitki zadowolone? :D
Zadowolone i spieczone.
Podróżowanie we trzy babki jest świetne :D chyba przez ostatnie 5 lat nie stawiano mi tyle drinków ;)
A nie dało się auta załatwić...takiego bardziej w klimacie?:D
UJsX0d_FIqk
Dzień 6.
Gośka jakoś przeżyła noc wśród pająków i kurzu w Lazy Lizard,
Na początek kilka zdjęć tego uroczego przybytku. Main entrance:
23587
Jagna w oknie:
23588
Dana dostosowana do wiktoriańskiego wystroju łazienki:
23589
Słoweniec wprasza się nam jeszcze na śniadanie (chlebek z dżemem +kawa ;) ) i ruszamy dalej. Na dziś dość słynna rzecz ”Arches National Park”, czyli park łuków skalnych. Zdjęcie najsłynniejszego (Delicate Arch) znajduje się chyba w każdym podręczniku do geografii czy geologii… A na deser będzie Monument Valley.
Kolejne 25 $ za wjazd (my jesteśmy sprytne, mamy kartę roczną na wszystkie parki za 80$). Idziemy do Visitor Center popytać się, do czego jesteśmy w stanie dojść przez pół dnia. Przy okazji chcemy poprosić o pomoc w rezerwacji zwiedzania Antelope Canyon na jutro, bo nie chce nam się dzwonić z komórki (horrendalnie drogo). Miła pani oświadcza , że absolutnie nie może użyć służbowego telefonu do tego celu, bo to jest informacja tylko tego parku, a nie ogólna. Ale chce podejść z nami do budki telefonicznej i pomóc. Na to jednak nie zgadza się jej przełożony… :mur: No cóż , my w Polsce nie jesteśmy przyzwyczajeni to takiego respektowania przepisów…
No nic, będziemy z budką walczyć same. Z kierunkowym, czy bez? Lecimy do pani z kolejnym pytaniem. Bez. Słuchawka krzyczy: rozmowy międzystanowe nie mogą być płacone monetami. Wrrr… Lecimy po kartę tel. Tylko po cholerę nam karta za 15$? (oj, jeszcze okaże się potrzebna…) Obsługa karty też niezła, PIN, kod dostępu, bóg wie co jeszcze, i w końcu można dzwonić. Dogadanie rezerwacji po angielsku to przy tym wszystkim mały pikuś. No i oczywiście jak zwykle podaj numer karty kredytowej :D
Ugotowane totalnie wsiadamy do auta i pniemy się serpentynami w górę parku. Na jednym z parkingów zostawiamy auto i idziemy szlakiem do Delicate Arch. Ciekawe, że piesze wędrówki wypadają nam zawsze w samo południe, w najgorszym upale… :mur: To niby tylko 1,7 mili, ale dodając , że pod górę i przy około 100 stopniach (Farenheita oczywiście) robi się lekko hardcorowo. Prawie każdy powracający pociesza słowami „it’s worth it” ewentualnie „es lohnt sich”, ale jakoś łatwiej się od tego nie idzie…
Idziemy i widoczki takie:
23590
23591
Ale oczywiście dałyśmy radę ;) jak zwykle ;) I rzeczywiście widok Delicate Arch był warty tej wędrówki :drif:
23592
To małe w środku to 2 z nas:
23593
I wracamy:
23594
Po 3 godzinach łażenia w pełnym słońcu mamy lekko dość, ale zostało jeszcze kilka innych łuków, na szczęście położonych zdecydowanie bliżej parkingów.
23595
23596
23597
Zrobiło się dość późno, zjeżdżamy z powrotem do Moab, szybki obiad i ruszamy na południe w stronę Monument Valley i dalej na zachód do Page. Noclegu tym razem nie mamy zaklepanego, liczymy, że jakieś miejsce w hotelu się znajdzie.
Spory kawałek jedziemy po płaskowyżu. Widoczki – po prostu highway. Pusto, szeroko, prosto. Asfalt idealny. W pewnym momencie słyszę z tyłu „pamiętasz, że tu było ograniczenie do 55 mil?” a Dana na to najbardziej niewinnym głosikiem „na serio?” GPS pokazywał właśnie 170 km/h…
23598
Akurat na zachód słońca zajeżdżamy do Monument Valley, która należy do Indian Navajo. Pięknie wygląda w promieniach zachodzącego słońca..
23599
Wstęp to 5$/osoba, za to można do bólu jeździć między skałami czerwonymi szutrami, nieco zapchanymi niestety. Nam nie starczyło na zbyt wiele czasu, poza tym wskazany jest jednak samochód z nieco większym prześwitem, bo jest trochę wystających z drogi skał. A jak się kurzy pięknie ;) (Off topic: dwa dni się zastanawiałam, o co chodzi z niektórymi drogami, na których stało napisane „only high clearance vehicle”. Droga dla bardzo czystych pojazdów? )
Dziewczyny odmawiają dalszej jazdy po offie (nazwa mocno na wyrost), ja się trochę wkurzam i sobie obiecuję powrót na dwóch kółkach.
23600
23601
23602
Czekamy na pełny zachód słońca :drif:i ruszamy dalej na zachód, do Page.
Dojeżdżamy gdzieś koło 23. I jak się zaraz okaże, zdecydowanie za późno. Nie ma miejsc w hostelach, hotelach, pensjonatach, nigdzie po prostu.
Zdesperowane podpytujemy nawet w knajpach, barmani wydzwaniają po wszystkich sobie znanych miejscach i wszędzie to samo: „no vacancy” .
Robi się 2 w nocy, ledwo widzimy na oczy, więc nie pozostaje nam nic innego, jak wypróbować noclegu w samochodzie. Zajeżdżamy na camping żeby nie spać totalnie w krzakach, obsługi brak, miły pan zdradza kod dostępu do całkiem przyzwoitych łazienek i kładziemy się (o ile tak to można nazwać) spać. Ja i tak mam najlepiej, bo mam cały tył dla siebie.
Czasem opłaca się mieć 158 cm wzrostu ;) Ale i tak żałowałyśmy, że nie mamy karimat, bo byłoby więcej miejsca i mniej gorąco ;)
A ja już w domu :(
Ale może uda się za to składniej i ładniej pisać.
Za to mój bagaż został gdzieś między USA a Meksykiem :mur: może go jeszcze kiedyś zobaczę...
Dzień 7
Budzimy się na campingu w Page i robimy małe przedstawienie, tzn. na parkingu przed recepcją przebieramy się, wywieszamy mokre ręczniki na drzwiach samochodu oraz jemy resztki wczorajszej pizzy. Dookoła same przyczepy i kampery wielkości regularnego tira. Z reguły jeszcze rozsuwają sią na szerokość. Trzy rodziny by tam wlazły…
Miałyśmy zaplanowane dwie noce w Page, ale nie bardzo się nam uśmiecha kolejna noc w aucie, szczególnie, że następny nocleg na lotnisku, bo o 5 rano wylatujemy z Las Vegas do Meksyku. Wysyłamy więc Danę uzbrojoną w kartę telefoniczną oraz wszystkie możliwe numery telefonów do budki telefonicznej i przykazujemy nie wracać bez noclegu. Po pół godziny dzwonienia w końcu znajduje się jeden pokój w hotelu (jest 8 rano, a już wszystko zajęte!) ale w życiu się nie przyznam, ile kosztował :mur:
Pakujemy wysuszone już ręczniki (czasem temperatura 40 stopni ma pozytywne strony), wyrzucamy resztki pizzy, i jedziemy do Vermillion Cliff Park. To jeden z najmniej zagospodarowanych parków, w zasadzie brak asfaltu, a oferuje naprawdę wiele. Zatrzymujemy się przy informacji , pani rangerka poleca jeden z kanionów, trzeba dojechać szutrem 9 km, ale podobno „high clearance vehicle” nie jest potrzebny. No to jedziemy. Droga świetna, kurzy się strasznie, ani żywej duszy dookoła. Kieruje Gośka, więc jedziemy spokojnie i zachowawczo. Ale z powrotem za kółkiem siądzie Dana ;) Przejeżdżamy kilka wyschniętych strumyków (w czasie deszczu drogę zamykają) i lokujemy się na parkingu w środku niczego. Dalej już na pieszo, korytem wyschniętej rzeki. Wrażenia niesamowite, szczególnie, że z rzadka mijamy jakiegoś człowieka i można się w końcu poczuć sam na sam z przyrodą. Dookoła jak zwykle czerwone piaskowce i pustynna roślinność.
23623
23624
Podczas takich pieszych wędrówek z upału kręci się w głowie, a woda w zasadzie przepływa przez organizm. Wlew doustny, wypływ skórny. Każdy inny termin byłby zapewne korzystniejszy dla naszej podróży, ale ja się nawet cieszę. Mogę tę pustynną Arizonę poczuć maksymalnie, do granicy bólu. Na wiosnę czy jesień wszystko byłoby takie …lajtowe?
Do tego niesamowita cisza. Odłączam się od reszty i nie ma dookoła nikogo. Ani świergotu ptaków, szumu drzew, nawet świerszczy. Wszystko czeka na wieczór, na koniec skwaru. Można usłyszeć bicie własnego serca.
23625
Po jakiejś godzinie marszu dochodzimy do kanionu skalnego o szerokości mniej więcej 1 metra. Nie byłoby tu fajnie być w czasie ulewy, woda pewnie podnosi się do wysokości kilku metrów. W kanionie widzimy bajecznie kolorowe warstwowania piaskowców oraz mnóstwo jaszczurek chowających się w cieniu. Znowu pusto i niesamowicie cicho.
23626
23627
23628
Bardzo nie chciało się opuszczać tego milutko chłodnego miejsca. Fajny był efekt, jak wstałam. Piaskowiec zrobił się mokry od moich spoconych pleców ;)
Wracamy tym samym korytem rzeki, tym razem oczywiście pod górę. Ostatnie poty z nas odchodzą… A pod naszym autem jakieś zwierzątko korzysta z cienia ;)
No powitać Jagna, powitać :), naprawdę miło się czyta, :Thumbs_Up:
No powitać Jagna, powitać :), naprawdę miło się czyta, :Thumbs_Up:
Dzięki. Tylko czemu z każdego zdjęcia znowu muszę usuwać plamy? Nie sposobu na paprochy w aparacie? Twoje czyszczenie pomogło na 2 tygodnie...
Dostałam dziś bagaż!!! A jakie zapachy z niego się wydobywały! Rozlały się: balsam o zapachu pomarańczowo - imbirowym, szampon różany oraz syrop klonowy. Do tego jeszcze lekko nadgniła pomarańczka (proszę nie pytać, co miałam na myśli, wkładając ją do torby, bo sama nie wiem). Po prostu orientalny ogród!
Najważniejsze, że tequila x 2 dojechała w całości :Thumbs_Up:
No piknie kierowniczko, ale snuj dalej swą opowieść bo lud czeka:)
Wracamy do Page, gdzie mamy rezerwację na wejście do kanionu Antelope. Tak wygląda Antelope sfotografowane w odpowiedniej porze dnia przez odpowiedniego człowieka:
23649
To jest zdecydowanie „must see” więc walą tam tłumy turystów, ale mimo to nie mogłyśmy sobie odpuścić. Kanion należy do Indian Navajo i tylko u nich można wykupić wycieczkę, za jedyne 30$/osoba. Offroadowy dojazd przez pustynię w cenie ;)
Moje zdjęcia jakoś nie chciały takie wyjść...
Kanion jest wysoki i bardzo wąski, więc promienie słońca dochodzą tylko przez krótki czas. Zarezerwowany pewnie od pół roku :)
23641
23642
23643
23644
23645
23646
Zaczynam wygrywać w konkurencji na opaleniznę:
23647
23648
Wracamy pod wieczór do Page i postanawiany skonsumować kolację w knajpie, w której wczoraj milutki barman długo i zawzięcie szukał dla nas noclegu. Co prawda bezskutecznie, ale co tam...
W dodatku miała tam być "live music" pod wieczór...
cdn...
Dzięki. Tylko czemu z każdego zdjęcia znowu muszę usuwać plamy? Nie sposobu na paprochy w aparacie? Twoje czyszczenie pomogło na 2 tygodnie...
Co zrobić Panie Janie kochany? odkurzyć znaczy się! Napiszę na priva :D
"Antelope" powiadacie-a ja w pierwszej chwili myślałam, że to falbanki tej sukienki dziewczyny długowłosej co to siedzi na poprzednim zdjęciu w restroomie eleganckim.:D:D:D
[Off topic]
Nie wiem, co przywlokłam z Meksyku, ale jest fajnie:(
W ciągu niecałej godziny dostałam 40-stopniowej gorączki, której niczym nie dało się zbić.
Po 24 godzinach dogorywania w łóżku przeszło samo, tak samo szybko jak przyszło.
Teraz usiłuję dojść do siebie (a muszę szybko, bo zaraz wyjazd weekendowy) i się zastanawiam , co to było :dizzy:
Jakiś wirus gorączkowy? Reakcja organizmu na zmiany klimatu i stref czasowych? Dobrze, że nie malaria...
A skąd wiesz że nie malaria??? tak właśnie malaria się prezentuje...przechodzi sama.... by powrócić znów ( sorry-nie straszę Cię ale lepiej tego nie lekceważyć)
No to mnie nastraszyłaś...
Teoretycznie na Jukatanie (a tylko tam byłam) zagrożenia malarią nie ma. Teoretycznie.
Cóż. Nie zostaje mi chyba nic innego, jak czekanie, czy gorączka wróci. Teoretycznie przy malarii wraca po 48 h. No to wieczorem się dowiem, czy miałam to wątpliwe szczęście zarazić się malarią w regionie wolnym od malarii...
Jeszcze raz-nie chcę Cię straszć, nie wiem gdzie przebywałaś, faktycznie na Jukatanie nie ma malarii...ale z doświadzczenia ( na szczęście nie swojego), wiem że pewnych objawów lepiej nie lekceważyć...baw się dobrze i mam nadzieje że gorączka nie powróci :Thumbs_Up::Thumbs_Up::Thumbs_Up:
To ja czekając na powrót gorączki dokończę zaczęty dzień.
Zasiadamy w knajpie jak najbliżej sceny, licząc na "live music". Wszyscy z obsługi pytają się, czy w końcu udało nam się znaleźć wczoraj nocleg. Ponieważ kłamać nie lubimy, zaraz wszyscy wiedzą , że spałyśmy w aucie. Efekt: kelner przynosi drinki i stwierdza: ponieważ miałyście tak nieprzyjemny początek pobytu w Page, nasza firma stawia... I już lubimy Page ciut bardziej...
Po godzinie i kolejnych trzech drinkach (biedna Gosia-kierowca pije soczki...) w końcu przychodzi zespół. Dokładnie spełnia nasze oczekiwania:
23707
Muzyka też idealna w tym miejscu: country + trochę klasycznego rocka. W knajpie pół na pół miejscowych białych i miejscowych Indian (podobno Page to jedno z najbardziej "indianskich" miast). No i do tego my. Ciut się wyróżniamy :D
no i oczywiście już na drugiej przerwie zespół siedzi przy naszym stoliku :D
Zamawiam "Sweet Home Alabama" (jakoś nic bardziej kowbojskiego nie przychodzi mi do głowy) i chyba popełniam małe faux pas. Tutaj uchodzi to za odpowiednik naszych "Majteczek w kropeczki" czy coś. Ale i tak nam to zagrają ;) Przed sceną duży parkiet, więc pytamy się kelnera, dlaczego nikt nie tańczy. Odpowiedź brzmi: bo ktoś musi zacząć. Nooo, dwa razy to nam tego mówić nie trzeba :D
Jeszcze 2 drinki i lądujemy na scenie w kowbojskich kapeluszach i z tamburynami w ręku. A kapela gra "Pretty woman" :D Gośka (jedyna trzeźwa) twierdzi, że rytm udało nam się trzymać :dizzy: Zdjęć niestety brak...
A wracając do stolika stwierdzamy na nim kolejne nie zamówione przez nas drinki... coraz milsze to Page...
Następnego dnia rano przy (późnym rzecz jasna ;)) śniadaniu w obrzydliwie eleganckim i drogim hotelu (do spania w którym nigdy się nie przyznamy jak już wspominałam) przyglądają nam się podejrzanie ze stolika obok.
Gośka: Kurde, oni chyba byli wczoraj w tej knajpie...
Dana: To może mają nasze zdjęcia na scenie?
Off topic: na następny dzień 2/3 naszej ekipy pozostające w stanie wolnym (oraz na lekkim kacu) zadaje sobie sakramentalne pytanie: gdzie ci (prawdziwi) mężczyźni? Skoro nawet w kowbojskiej knajpie to kobiety muszą pierwsze ruszyć do tańca...
bliźniak
25.08.2011, 22:16
Off topic: na następny dzień 2/3 naszej ekipy pozostające w stanie wolnym (oraz na lekkim kacu) zadaje sobie sakramentalne pytanie: gdzie ci (prawdziwi) mężczyźni? Skoro nawet w kowbojskiej knajpie to kobiety muszą pierwsze ruszyć do tańca...
Jakby faceci ruszyli do tańca, nie mieli by okazji oglądać tak zjawiskowych pań, które tam wywijały tego wieczoru :D
...Zdjęć niestety brak.... :mur::mur::mur:
No, no, Nawet chłopców od krów potrafiłyście onieśmielić.
Czekam na dalszy ciąg tej opowieści :lukacz:
Gorączka jak na razie nie wróciła, więc chyba zagrożenie malarią znikło. A co to za choróbsko było, pozostanie słodką tajemnicą ;) I dzięki za troskę ;)
A ja z czystym sumieniem i względnie na chodzie mogę pojechać na rodzinne spotkanie 15 beemek :D
Kolejne odcinki po łykendzie...
Dzień 8
Lekko skacowane budzimy się hotelu (do którego nigdy się nie przyznamy). W sumie kac jest łatwiejszy do zniesienia w hotelu ***** niż w hostelu. I mamy dostęp do sieci!
Ostatni dzionek w USA przed nami. Plan "beznapinkowy": przemieścić się z Page do Las Vegas, skąd o 5 rano następnego dnia odlatuje nasz samolot. Noclegu nie przewidujemy, bo i tak musiałybyśmy o 3 rano wstać. A po drodze Crème de la crème, czyli Wielki Kanion Kolorado.
Na początek wspominamy wczorajszy wieczór:
https://lh6.googleusercontent.com/-cgXm8rEz5Q4/TlvFsf4p7zI/AAAAAAAAH68/R7soFi3JZ5o/s720/IMGP2802.JPG
Na pamiątkę od zespołu dostałyśmy CD z autografem. Na płycie są 4 utwory, każdy nagrany po 3 razy. No cóż, przynajmniej puste miejsce się nie marnowało ;) Nam te 3 razy wystarczyły w zupełności... Panowie zdecydowanie lepiej sprawdzali się w coverach... Choć niektórym z nas spodobał się tekst jeden z piosenek: "She's the boss, she wears the pants" :D
Tuż za Page podziwiamy zabytkowy most (czyli ma ze 100 lat...) nad Colorado.
https://lh6.googleusercontent.com/-1HdGQBbvE7k/TlvFuTulstI/AAAAAAAAH7A/M19uRwTJVQw/s720/IMGP2813.JPG
Koło Page jest jedyne miejsce w Arizonie, gdzie można zjechać do rzeki Colorado, były tam nawet kiedyś promy. No to zjeżdżamy (uprzejmie donoszę, że nie wrzuciłyśmy 9 $ do puszki za przejazd :D):
https://lh3.googleusercontent.com/-9k1qstZaZ_Q/TlvF02FQOeI/AAAAAAAAH7Q/zRBsisw-GnE/s720/IMGP2829.JPG
Cały czas jest ponad 40 stopni, więc jak tu nóg nie zamoczyć w Colorado River? Łoj... Na tym zdjęciu uśmiech jest zdecydowanie wymuszony. Temperatura wody oscylowała chyba koło 5 stopni!
https://lh5.googleusercontent.com/-lwWS25xggnE/TlvFzZcs8hI/AAAAAAAAH7M/QcRrSYCXG1w/s720/IMGP2826.JPG
Jedziemy drogą 89, widoki zapierają dech w piersi. Na tyle, że nie mam żadnego zdjęcia. Jakiś smętny filmik tylko.
Po jakimś czasie zaczyna się las (chyba nasz pierwszy las w USA) i krajobraz jakiś taki beskidzko - tatrzański się zrobił. Przerwa na tankowanie, siusiu oraz przymierzanie kowbojskich kapeluszy:
https://lh4.googleusercontent.com/-NOPXI3xkdyE/TlvF10hR6lI/AAAAAAAAH7U/YadesW8NHyk/s512/IMGP2831.JPG
Przy okazji dowiaduję się co to skakało wszędzie dookoła przez ostatni tydzień:
https://lh6.googleusercontent.com/-tsnQlik8cRA/TlvF3CiqmkI/AAAAAAAAH7Y/QhKJgA2GBNM/s512/IMGP2833.JPG
W Jacobs Lake odbijamy z 89 na Wielki Kanion. Droga cały czas wiedzie malowniczymi zakrętami przez las. W pewnym momencie jesteśmy ponad 3000 m n.p.m. i to czuć. Już nie ma 40 stopni, tylko przyjemne 30.
Niestety wszędzie widzimy znaki "uwaga pożar i dym" a pod spodem "proszę nie raportować".
Dojeżdżam do North Rim, czyli północnej krawędzi kanionu. Jest tu osada drewnianych domków letniskowych. Ciekawe ile lat naprzód trzeba robić rezerwację ...
Mamy cholernego pecha, bo dym z pożarów zaczyna powoli wypełniać kanion. I zdjęcia ostre nie są. Ale nawet gdyby dymu nie było, to zdjęcia nie oddałyby ogromu tej struktury.
To zdjęcie publicznie dostępne:
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/en/6/6d/GRANDVIEWREVB.jpg
Grand Canyon w tym miejscu miał ok. 16 km szerokości, ponad 1,5 głębokości. Rzeki na dnie absolutnie nie było widać. Żeby dostać się na drugi brzeg trzeba przejechać prawie 400 km.
I takie sobie moje zdjęcia z North Rim:
https://lh5.googleusercontent.com/-FTm2ekcGtMI/TlvF4q9LY4I/AAAAAAAAH7c/beSnBKlRGF4/s720/IMGP2836.JPG
https://lh6.googleusercontent.com/-TX7XiRBsBDY/TlvF6mZwRCI/AAAAAAAAH7g/3VAVoEghaBQ/s720/IMGP2839.JPG
https://lh4.googleusercontent.com/-T69SwDNkKJU/TlvF_7k1d8I/AAAAAAAAH7s/Bx-bhUsGMJE/s720/IMGP2846.JPG
https://lh6.googleusercontent.com/-O4MJeOEasCo/TlvGD9JHHhI/AAAAAAAAH7w/P9aO3MUMSKg/s720/IMGP2854.JPG
https://lh6.googleusercontent.com/-xHAGt2dSL2M/TlvGIjyINII/AAAAAAAAH74/8066EPTuA20/s720/IMGP2867.JPG
dojdzie ten dym czy nie dojdzie?
https://lh5.googleusercontent.com/-mkpSX4KqlM0/TlvBf1TatLI/AAAAAAAAH64/h2DY9NhvbAo/s512/DSCN1640.JPG
a jednak doszedł...
https://lh3.googleusercontent.com/-tdPXoTCUscU/TlvGSglVCfI/AAAAAAAAH8A/_PSLcpGR6dY/s720/IMGP2870.JPG
Przerwa na indianską cepelię:
https://lh6.googleusercontent.com/-qfL97p_yic4/TlvGUQ3VEaI/AAAAAAAAH8E/Iw9zNjVfYKo/s720/IMGP2871.JPG
Podobał mi się tekst tego gościa przy mikrofonie: "wszyscy oczekują, że będę nazywał się co najmniej "Szemrzący strumyk" a ja jestem po prostu John Smith i mieszkam w Page"
Pytamy się rangersów, czy na innych punktach widokowych też jest dym. Podobno nie. No to jedziemy na kolejny , dymu nie ma , ale za to powoli zmrok zapada.
https://lh3.googleusercontent.com/-PrKG2d66TKo/TlvGVq9JNrI/AAAAAAAAH8I/UjcB3V9jyJo/s720/IMGP2879.JPG
https://lh4.googleusercontent.com/-RQOhqXDRd8E/TlvGXBPgMRI/AAAAAAAAH8M/OWjo-3N3PGU/s720/IMGP2880.JPG
https://lh3.googleusercontent.com/-4WdKYvz_T38/TlvGYbUqm5I/AAAAAAAAH8Q/s7ZOaVTU81M/s720/IMGP2881.JPG
https://lh3.googleusercontent.com/-RK-hFZF-1nY/TlvGZiFpRrI/AAAAAAAAH8U/3Ki4HFPO1Bs/s720/IMGP2882.JPG
Jest 20ta i nie zostaje nic innego jak jechać dalej. Wklepujemy w GPSa jako punkt docelowy wypożyczalnię aut w LV i wsiadamy do auta. Gośka chce mnie zamordować, kiedy słyszy, że do celu jest 450 km. Rano coś tam mówiłam o dwustu. No co, każdy się może pomylić... Ale na razie musimy wyjechać z parku. 30 mil lasem. Pierwszy jeleń, drugi jeleń, trzeci jeleń... Przy 20 przestajemy liczyć. Cholera, jak tu jechać, jak dookoła stada jeleni? I co rusz jakiś przechodzi przez drogę? I jest ciemno? I tak się wleczemy do Jacobs Lake z powrotem...
Na 22 zjeżdżamy na kolację do miasteczka Fredonia (od Free Donna, co bardzo nam się podoba), Dana prosi o "very, very well done steak" i w końcu dostaje stek, z którego nie płynie krew. Jak zwykle zapominamy, żeby zamówić porcję na dwie i znów zostawiamy ponad połowę.
Jeszcze jakieś 100 km drogami stanowymi i wbijamy się na highway 15. Las Vegas widać z bardzo daleka:
https://lh4.googleusercontent.com/-NLtXlXf7_fg/TlvSGmBOkKI/AAAAAAAAH8k/MDoVmC85jp0/s720/IMGP2890.JPG
Jeszcze tylko przepakowanie wszystkiego z auta do bagażu (a przybyło tego trochę) i można ruszać na lotnisko. Ze dwie godziny snu i lecimy do Denver, tam przesiadka. O 15tej wysiadamy w Meksyku...
Ale o tym później...
bliźniak
29.08.2011, 20:52
...Niestety wszędzie widzimy znaki "uwaga pożar i dym" a pod spodem "proszę nie raportować"....
Nie raportować, czyli że ma się palić, to taka atrakcja?? ;)
Swoją drogą Las Vegas wygląda na bardzo gorące :)
Nie raportować, czyli że ma się palić, to taka atrakcja?? ;)
No , atrakcja to była wątpliwa ;) Nie jest głupie z tym "do not report" bo przynajmniej nie odbierają 1000 telefonów, jak już wiedzą o pożarze. W ogóle wszystko w tej Hameryce zapięte na ostatni guzik, prawie jak w Niemczech.
Bardzo podobały mi się roboty drogowe. Ostrzeżenia prawie 50 km wcześniej, na światłach stoi ekipa ze znakiem "stop" w ręku i czekamy. na pickupa, który będzie nas holował prze ten niebezpieczny odcinek zwężenia drogi. Na pickupie migają wszystkie możliwe światła. Po drodze co 200 m jakiś pan/pani ze znakiem "slow" . No i w końcu dojeżdżamy do robót drogowych, które polegają na czyszczeniu/wymianie odblasków na podwójnej ciągłej w asfalcie. U nas nawet świateł na tę okoliczność by nie było! Podsumowując: jeden gość naprawia odblaski, a około 20stu lata wokoło niego. Rewelka!
bliźniak
30.08.2011, 13:58
...Podsumowując: jeden gość naprawia odblaski, a około 20stu lata wokoło niego. Rewelka!
Nic dziwnego, że krajzys w Hameryce - wg mnie przesada. Ale to tak abstrahując, więc nie było tematu ;) Ciąg dalszy opowieści czeka :D
Ciąg dalszy opowieści czeka :D
No nie wiem, ten Meksyk to już nudniejszy był ;)
https://lh4.googleusercontent.com/-ArzHasBTG1I/Tl0z9sjQdUI/AAAAAAAAIAg/xhMoXLKG8bI/s720/IMGP3077.JPG
https://lh5.googleusercontent.com/-UGqXOzPE8Jw/Tl03ZSACFoI/AAAAAAAAICo/qes5N529pBQ/s640/IMG_0340.JPG
https://lh6.googleusercontent.com/-64M5zfDngRY/Tl02OaAT82I/AAAAAAAAICo/7gVwnUqIHIs/s640/IMG_0210.JPG
bliźniak
31.08.2011, 21:41
To ja się mogę tak nudzić całe wakacje co roku :drif: :D
To ja w ramach świętowania swoich n-tych urodzin piszę dalej...
Dzień 9
Wczesnym popołudniem opuszczamy lotnisko w Cancun. Już w hali przylotów jakoś duszno i gorąco, ale wyjście na zewnątrz...:dizzy:
Poczułam się jak w saunie. Tylko obłoków pary brak... Mniej więcej po pięciu sekundach zaczyna płynąć pot po plecach i tak już zostaje.
Gośka kilka dni wcześniej zarezerwowała shuttle bus do hotelu. mamy nr rezerwacji, ale nie mamy nazwy korporacji. A jest ich z dziesięć... A naganiacz każdej jest głośniejszy od poprzedniego... Po pół godzinie biegania w tej saunie znajdujemy swój busik. W którym dla odmiany panuje temperatura nie wyższa niż 18 st.
Przez cały pobyt cierpimy na zmianę: a to duchota niemożebna na dworze, albo lodówka w pomieszczeniach i autach. Bez długiego rękawa ani rusz. Że też oni nie chorują przez te klimy!
Na razie jedziemy do naszego burżujskiego hotelu (to nie nasz wybór, tu jest konferencja i już, na szczęście ceny są posezonowe). W Cancun są jakby dwa miasta: jedno to Zona Hotelara, czyli mierzeja o długości 20 km wypełniona szczelnie hotelami, oraz miasto na lądzie, gdzie mieszka obsługa tychże hoteli. A samo miasto założone w latach 70.tych. Trochę szkoda, bo ciężko poczuć tu "prawdziwy" Meksyk. Ale nie zamierzamy spędzić tygodnia siedząc na d... :D
Nim dojdziemy do siebie, robi się wieczór.
Pod księżycem na plaży:
https://lh5.googleusercontent.com/-cXM25_wFhMw/Tl0yx9B0AuI/AAAAAAAAH9U/UhpIzft4HAY/s720/IMGP2900.JPG
Rano Gośka i Dana zaczynają konferencję, a zaczynam byczenie się na plaży z ksiązką i empetrójką:
https://lh6.googleusercontent.com/-poP84ePoI8o/Tl0zGeFTuPI/AAAAAAAAH9Y/vqgQkVH0PHI/s720/IMGP2904.JPG
Ze słońca uciekam po 3 piosenkach - a ja raczej taka ciepłolubna jestem, wiec naprawdę było gorąco.
W cieniu da się wyleżeć, jest tak ciepło i błogo, że zasypiam po 3 stronach.
Morze Karaibskie jest obłędnie turkusowe, bialutki piasek składa się prawie wyłącznie z połamanych muszelek. Mimo tego, że hotel ogromny, ludzi prawie brak. Jedyny malutki minusik - spore fale.
Po południu wybieram się do miasta, zorientować się w możliwościach wyjazdów poza Cancun. Zamiast cierpliwie czekać na autobus R-1, który według mojego amerykańskiego przewodnika jedzie do downtown, wsiadam w R-2, który też ma downtown napisane na szybie. I pytam się kierowcy, czy do downtown dojadę... Si, si...
Przejeżdżam całą mierzeję, wjeżdżam na ląd, ale ulice jakieś inne niż na mojej mapie cetrum. I do tego jestem jedyną turystką w tym pojeździe (bez klimy na szczęście). Pytam się ludzi obok, oni nie znają angielskiego, ja hiszpańskiego. A za oknem coraz bardziej slamsowato się robi. W końcu idę do kierowcy, gdzie to downtown??? A kierowca, że nie tu. No tyle, to ja też wiem:mur: Wysiadam w końcu na jakimś skrzyżowaniu i podobno mam złapać R-17. Przystanki to są tylko w części hotelowej, w mieście autobusy zatrzymują się głównie tam gdzie się macha.
Dookoła mnie rozpadające się szopki, biegające golutkie dzieci i kury samopas. I do tego ja w białej sukieneczce i klapeczkach. :D Nie widzę żadnego R17, macham w końcu na taxi i po dwudziestu chyba minutach ląduję w downtown. ufff....
Tu już bardziej cywilizowanie:
https://lh4.googleusercontent.com/-0KIrh0kMhxo/Tl0zHv0oMUI/AAAAAAAAH9c/9ChizlMJPDk/s512/IMGP2906.JPG
Przed szukaniem dworca muszę nieco ochłonąć, siadam się na małe co nieco w knajpce na rynku. Czas zacząć spotkanie z kuchnią meksykańską! Na początek enchiladas, czyli tortille wypełnione czym się da. Na szczęście wściekle ostre sosy podawane są osobno. Kelnerka pokazuje na ten najmniej pikantny. Nooo... Sosów to my tu jeść na pewno nie będziemy.... Całe piwo poszło na uspokojenie popalonego przełyku...
Ale za to dają normalne piwo, nie to co w USA...
Posilona udaję się na dworzec, autobusy są taniutkie, wycieczki też połowę tego co w hotelu (jak zwykle), jutro usiądziemy we trzy co poplanujemy gdzie i kiedy. Jeszcze małe zakupy (ćwierć ceny hotelowej), tym razem grzecznie wsiadam w R-1, uprzejmy kierowca pyta się o nazwę hotelu i sam woła, kiedy mam wysiąść.
Wieczór spędzamy plażowo - basenowo = zdjęcia cenzurowane :D
Witam,sledze wasza wyprawe od poczatku,zaluje,ze zaczalem ja sledzc z
kilkudniowym opoznieniem,gdyz bylem tych okolicach w tym samym czasie i chetnie postawilbym wam zime,dobre amerykanskie piwo (zapewne tak samo dobre jak to w Mexico).
Szkoda,ze wybralyscie sie do Mexico latem,wiosna jest tam zajebiscie,chociasz z kolegami wybieramy sie zwykle na Baja a nie mainland.
Ciekawy opis,-jakie jest haslo do cenzorowanych fotek?.;)
Cancun...piękne ale...nudne, amerykański kurort który niczym nie rożni się od setek takich kurortów na świecie...to już raczej Acapulco gdzie ciepły ocean bombarduje ciało ciepłymi jak zupa falami z miliardem drobnych kamyczków-wychodząc z wody masz kamyczki wszędzie...dosłownie wszędzie ....szczególnie ekscytująco wygląda to jak osobnicy płci męskiej wynurzają się z fal w kąpielówkach wypełnionych kamyczkami....dziewczyny polecam Acapulco...:D:D:D
Po popołudniu spędzonym na ogrodzie nastrój mam nieco melancholijny. O 19 zaczyna zapadać zmrok, ogniki i cisy mają już czerwone owoce, dzikie wino całe w purpurze, tulipanowiec zaczyna gubić liście, wszędzie zaczyna powoli wyzierać żółty kolor... Jesień idzie... Niechybnie...
A jeszcze niecałe dwa tygodnie temu grzałam się nad Morzem Karaibskim...
Ale zawsze można powspominać:
Dzień 10
Dziewczyny mają kolejny pracowity dzień (a w zasadzie pół), a ja znów na plażę z książką. Spotykam rodaków, których poznaję po okładce książki, i usiłuję wypytać o ciekawe okolice. Dostaję odpowiedź: Jesteśmy tu dopiero 5 dzień, jeszcze nie zdążyliśmy wyjść z hotelu... no comments...
W południe opuszczamy hotel i udajemy się promem na Isla Mujeres. Jak tu nie odwiedzić Wyspy Kobiet? Cele mamy dwa: podobno najpiękniejszą plażę w okolicy oraz żółwiarnię. Zgadnijcie, którego nie zdążyłyśmy zrealizować...
Na promie ciut ochłody:
https://lh3.googleusercontent.com/-eRLpbwmGYgs/Tl0zr3xyJoI/AAAAAAAAH_k/WhsoYEsS2DQ/s512/DSCN1825.JPG
https://lh6.googleusercontent.com/-wFuWR4SxC_A/Tl0zjzAd_ZI/AAAAAAAAH_I/tLovW-cyDPM/s640/DSCN1823.JPG
Na powyższym zdjęciu nie bardzo widać, ale siedzę obok mulatki. I z przerażeniem obserwuję, że mój odcień skóry na nogach jest identyczny!
Isla Mujeres jest totalnie nastawiona na turystów, ale mimo to coś w sobie ma. No i sprzedawcy na szczęście nie są nachalni. Żadnych "majfrendów" ;)
Ciut Meksyku:
https://lh6.googleusercontent.com/-wvSRIcfbidc/Tl0zKSBvygI/AAAAAAAAH9s/H7TTELgibio/s720/IMGP2935.JPG
https://lh5.googleusercontent.com/-9YV6tN9g0Io/Tl01vUHGJXI/AAAAAAAAICo/cV54RlNMvmw/s640/IMG_0123.JPG
I ciut turystycznego Meksyku:
https://lh6.googleusercontent.com/-Vi7r3BjF6Tw/Tl01fGdcznI/AAAAAAAAICo/3OKx5Rcoff4/s640/IMG_0116.JPG
https://lh3.googleusercontent.com/-SLhAv5zdIjE/Tl01lNo5ufI/AAAAAAAAICo/gCXXK6Q0-9M/s640/IMG_0101.JPG
Docieramy na Playa Norte, faktycznie jest ładnie:
https://lh6.googleusercontent.com/-OER_bchlnFI/Tl01z_ch8UI/AAAAAAAAICo/_bSZ1DQmZZE/s640/IMG_0129.JPG
Postanawiamy nie wydawać 15$ na leżaki i rozkładamy własne ręczniki. 2/3 z nas mieszka w Poznaniu ;)
Plaża jest boska. Fal - brak. W końcu można spokojnie popływać:
https://lh3.googleusercontent.com/-eu9cMdzkzp4/Tl01-pgHCtI/AAAAAAAAICo/a21W8HPQE-o/s640/IMG_0190.JPG
Albo poleżeć (moja ulubiona czynność):
https://lh4.googleusercontent.com/-KhKE53MizHU/Tl0zJCRSnfI/AAAAAAAAH9k/urum-lPiWlE/s720/IMGP2915.JPG
(Dunia: piasek i muszelki ochoczo wpływają do majtek, podobnie jak w Acapulco :D)
Albo popozować do zdjęć:
https://lh5.googleusercontent.com/-iSHF30-fbfw/Tl0zJpVN4MI/AAAAAAAAH9o/kxKoITWYJ0s/s720/IMGP2928.JPG
Kiedy zaczyna nas boleć skóra (mimo filtrów) uciekamy na obiad. Znajdujemy fajną knajpkę z zacienionym patio:
https://lh3.googleusercontent.com/-mZe_IDKIqkc/Tl0zMG_VDgI/AAAAAAAAH90/jwH0fV7xesw/s720/IMGP2937.JPG
I delektujemy się kuchnią meksykańską:
https://lh5.googleusercontent.com/-WEivKr8d_YQ/Tl03iFrDUoI/AAAAAAAAICo/URrBUNaxKi4/s640/IMG_0324.JPG
No i trzeba wracać, bo zaraz odpływa ostatni prom do Cancun...
https://lh4.googleusercontent.com/-lWJMFEJk5_s/Tl03IfWhUkI/AAAAAAAAICo/vp0Y59iAFak/s640/IMG_0306.JPG
Na powyższym sytuacja typowa, czyli pot spływający po plecach i mokra koszulka. Ale co ciekawe, nawet siedząc w nieklimatyzowanym autobusie nie czuć "ludzkich" smrodków, w przeciwieństwie do naszego kraju... Inny metabolizm, czy co?
Wracając na Dziki Zachód, po premierze u Szparaga, zamieszczam krótki "film drogi". A w tle indiańskie klimaty...
Daleko temu do twórczości Missyou, ale nie każdy ma taki wrodzony dar;)
X38lrwbsyI4
Dzień 11 i 12
Wykupujemy wycieczkę do najważniejszego zabytku Majów w okolicy, czyli Chichén Itzá. To prawie 4 h jazdy w jedną stronę.
Po drodze zatrzymujemy się przy jednym z cenotów. To taki rodzaj krasowej jaskini (cały Jukatan jest wapienny, ale płaski, skałek brak) , na dnie której jest jeziorko. Chłodnej wody :D
https://lh3.googleusercontent.com/-L7cur8FfKg0/Tl0zNF2x5VI/AAAAAAAAH94/KX9pJonr7Y8/s720/IMGP2941.JPG
https://lh5.googleusercontent.com/-x52GizRhngY/Tl0zOpuFq8I/AAAAAAAAH-A/OApaJy4vndQ/s512/IMGP2955.JPG
A w Chichén Itzá trochę ludzi było. Ale chyba trzeba by przyjechać o ósmej rano, żeby było inaczej... Poniżej Świątynia Kukulkana. Jest tak zorientowana w przestrzeni, że w dniach równonocy promienie słoneczne schodzą po schodkach, co przypomina pełzającego węża.
https://lh6.googleusercontent.com/-9IwyEJqQHaw/Tl0zQWTvH8I/AAAAAAAAH-I/5vVSaoKGfns/s720/IMGP2968.JPG
Świątynia wojowników, Templo de los Guerreros:
https://lh5.googleusercontent.com/-B6-Fkul3A-Q/Tl0zRTS-bzI/AAAAAAAAH-M/hS5nx7I-zlc/s720/IMGP2969.JPG
Ale można było znaleźć fragmenty mniej oblegane:
https://lh6.googleusercontent.com/-GJAr5Z_SQgE/Tl0zWOwkyOI/AAAAAAAAH-c/g8j5Q0ZN270/s720/IMGP2986.JPG
https://lh4.googleusercontent.com/-vdF-KyGm2p0/Tl0zZLN67dI/AAAAAAAAH-k/t6Tadm8W96A/s720/IMGP2989.JPG
I te bardziej zarośnięte dżunglą:
https://lh5.googleusercontent.com/-vqbP79N8Cyc/Tl0zdOmbl-I/AAAAAAAAH-w/VLCUgSTaOsc/s720/IMGP3000.JPG
Gorąco było niemożebnie:
https://lh3.googleusercontent.com/-A4QnFy1SEHI/Tl0zaCfBxcI/AAAAAAAAH-o/swkKLFCtNZM/s720/IMGP2992.JPG
Tej formy zwiedzania (szybko, szybko, maj frends) raczej nie polecamy, ale nie miałyśmy innego wyjścia...
Poza tym wieczorem była uroczysta konferencyjna kolacja z tańcami prawie do świtu. Pierwszy raz w życiu tańczyłam salsę :D
Kolejny dzień spędzamy plażowo (trzeba się było po ubiegłej nocy porządnie wyspać), ale w innej miejscowości, Playa del Carmen. Mniej turystycznie nieco...
https://lh6.googleusercontent.com/-YURfKsdU8yw/Tl0zjKPstyI/AAAAAAAAH_A/nmHNLO5tnRA/s720/IMGP3014.JPG
I wracamy fantastycznym autobusem (nigdy nie wiadomo, na co się trafi. Może być nowiutki, z klimą, a może być prehistoria zupełna) z dziurami w podłodze i drewnianą kasą u kierowcy. Nie bardzo zdjęcie wyszło...
https://lh4.googleusercontent.com/-hZnxo5DZb5g/Tl0zj_UfZHI/AAAAAAAAH_E/v0uc46lM32U/s720/IMGP3015.JPG
Dzień 13
Ruszamy na własną wycieczkę meksykańskim pekasem :D do Tulum, pięknych majowskich ruin na morskim klifie. Daleko nie jest, jakieś 100 km chyba niecałe, ale bus jedzie 2 godziny. Taniutko jest, coś koło 7$ na osobę. A jak luksusowo! Nawet miejsca się wybiera na monitorze w kasie.
https://lh3.googleusercontent.com/-vI155KK-nzY/Tl0zkf7UZ0I/AAAAAAAAH_M/JaNOv2dojjA/s720/IMGP3017.JPG
Kolejny dowód na ogromne kontrasty meksykańskie. Nowoczesność obok biedy... Dworzec autobusowy w Cancun wygląda jakby kosmici wylądowali. Tak pasuje do reszty...
Mamy mały problem ze znalezieniem naszego autobusu, nic nie rozumiemy z komunikatów, kierowcy krzyczą wszyscy na raz. W końcu wyławiamy w ogólnym harmidrze "Tulum" (z akcentem na ostatnią sylabę) i okazuje się, że nasz bus jedzie do Mexico City. Jedyne 28 h ;). Wsiadamy, szczelnie się zawijamy (klima jak zwykle ustawiona na 18 stopni) i jedziemy.
Tulum jest fajne. To już zdecydowanie nie kurort jak Cancun. Trochę turystów jest, ale zdecydowana większość przyjeżdża wyłącznie do ruin z wycieczkami, więc w mieście jest tylko trochę packpakersów.
Kupujemy od razu bilet powrotny, i dobrze, bo są ostatnie miejsca.
A to Tulum:
https://lh5.googleusercontent.com/-H3rtDiXb5Sk/Tl0zlT_22CI/AAAAAAAAH_Q/kQcHPne1S84/s720/IMGP3018.JPG
https://lh3.googleusercontent.com/-7zxL6Ri8BYM/Tl0zmtXDxrI/AAAAAAAAH_Y/soOca7bn03A/s720/IMGP3020.JPG
https://lh5.googleusercontent.com/-iDalU4-boo4/Tl0znoflRdI/AAAAAAAAH_c/CvUrT_d7A1A/s720/IMGP3021.JPG
Nie chce nam się iść kilka km w ten ukrop, więc bierzemy taxi do ruin. Całe 50 pesos :D Tak to ja mogę jeździć :D a taksówkarz nawet Polskę kojarzy, papieża widział i "Walesa" też kojarzy.
W samych ruinach pełno tego:
https://lh3.googleusercontent.com/-re-RqlA-NJo/Tl0zsGipjQI/AAAAAAAAH_o/bsMISAXN7_o/s720/IMGP3030.JPG
A to same ruiny: (oczywiście te w tle)
https://lh3.googleusercontent.com/-i6XIK3EnvDo/Tl0zvYt4xZI/AAAAAAAAH_0/hJLBhrr5ccQ/s720/IMGP3039.JPG
Tulum było podobno najdłużej zamieszkałe, do XV w. Było to miasto-port, położone na dość wysokim klifie. Na konkwistadorach musiało robić wrażenie.
https://lh3.googleusercontent.com/-7oiEi1Y572M/Tl0zyEnFfAI/AAAAAAAAH_4/d6pRlZ4CU7Q/s720/IMGP3042.JPG
https://lh5.googleusercontent.com/-F1BzbzNKsJs/Tl0z40sQABI/AAAAAAAAIAM/XiGTVFlQwRE/s720/IMGP3057.JPG
https://lh6.googleusercontent.com/-kz8cmVi3BkU/Tl0z_SprseI/AAAAAAAAIAo/H6hPBQt3Lb0/s720/IMGP3083.JPG
Niektórzy zwiedzają inaczej:
https://lh4.googleusercontent.com/-sXgGWOmtRRg/Tl0z1OKG4VI/AAAAAAAAH_8/YOJjn849UJ4/s720/IMGP3044.JPG
A ludziom pewnie i tak najbardziej podoba się plaża. Swoją drogą można sobie fajną przerwę w zwiedzaniu zrobić:
https://lh3.googleusercontent.com/-XnxuZxvvUhk/Tl0z6_cSPDI/AAAAAAAAIAU/H2nf9vCUQ9I/s720/IMGP3068.JPG
https://lh3.googleusercontent.com/-nvkkawdRBTE/Tl0z860-dqI/AAAAAAAAIAc/ZUdrtBt27ZU/s720/IMGP3073.JPG
https://lh3.googleusercontent.com/-5PIXef1wZ6M/Tl0z-gQTGzI/AAAAAAAAIAk/nUgVyu3lKrc/s720/IMGP3079.JPG
Co też zaraz czynimy:
https://lh5.googleusercontent.com/-V1fRvzLLZiA/Tl00ADyv3AI/AAAAAAAAIAs/8Is66VwQvMc/s720/IMGP3089.JPG
Pod wieczór wyganiają nas z plaży (zamykają cały kompleks), wracamy więc do miasta. Prosimy taksówkarza o podrzucenie do lokalnej knajpy no i mamy. Pytamy kelnerkę o menu, a ta ciągnie nas za rękę, odkrywa wszystkie gary i pokazuje z uśmiechem mówiąc "menu". No to wybieramy ;) Za 50 pesos zestaw dnia, wraz z sokiem świeżo wyciśniętym. Patrząc na kuchnię stwierdzamy, że jak teraz nie dostaniem rozstroju żołądka, to już chyba wcale :D
https://lh6.googleusercontent.com/-MHaBMUWJkbU/Tl05MUUzICI/AAAAAAAAIDU/gUabwEns-aw/s640/IMG_0878.JPG
Wystrój w sztucznych kwiatkach:
https://lh3.googleusercontent.com/-Wh5tKf09Qdc/Tl05WDWps8I/AAAAAAAAIDU/Y6Rc74OMy3w/s512/IMG_0879.JPG
A obok był warsztat motocyklowy:
https://lh5.googleusercontent.com/-8v-ICnX4xaw/Tl00BgSJdXI/AAAAAAAAIA0/wDONkvP5ZGE/s720/IMGP3098.JPG
I fryzjer:
https://lh4.googleusercontent.com/-92CwNkXEh2c/Tl05e7PTZyI/AAAAAAAAIDU/gmSXR52_dj0/s640/IMG_0921.JPG
I musimy wracać na dworzec. Znowu nie możemy trafić na nasz bus. Podjeżdża jeden z napisem Cancun, ale kierowca twierdzi (chyba, hiszpańskiego w końcu nie znamy) , że to nie nasz. To gdzie nasz? Przyjeżdża w końcu, trochę spóźniony. Po nocy wracamy do hotelu, załapujemy się jeszcze na proszoną polsko - amerykańsko -profesorską kolację i idziemy spać.
Dzień 14
(i ostatni)
wstajemy z Daną po 5tej, żeby w końcu zobaczyć wschód słońca nad Morzem Karaibskim. Ciut jednak zaspałyśmy chyba:
https://lh6.googleusercontent.com/-5wdnnhelMMY/Tl00FPNYAsI/AAAAAAAAIBE/mLXakCtBeI4/s720/IMGP3109.JPG
robi się coraz bardziej żółto:
https://lh6.googleusercontent.com/-1kdkvo3bYIo/Tl00FwrJduI/AAAAAAAAIBI/4pAFwyN9A84/s720/IMGP3114.JPG
i takie coś do mnie przypełzło i się gapi:
https://lh3.googleusercontent.com/-5LqhsDXBecc/Tl00GSGk6YI/AAAAAAAAIBM/ks3O7v_XXuM/s720/IMGP3115.JPG
Czas się pakować (odwieczne babskie pytanie: jak się ze wszystkim zmieszczę), Dana zaczyna lekko panikować przed lotem do Hawany (Gośka i ja wracamy do domu).
W ramach rozprężenia i na specjalne zamówienie jednego Afrykańca robimy sobie pikantne zdjęcie na koniec:
https://lh6.googleusercontent.com/-argfEtBAGeM/Tl00H5mpAII/AAAAAAAAIBU/nasHSb90IjY/s720/IMGP3120.JPG
(chyba każdy widzi papryczki?)
i lecimy na lotnisko.
Zaczyna się dobrze. Samolot do Hawany jest opóźniony 8 godzin (a lot trwa niecałą godzinę!) więc Dana będzie warować sama na lotnisku. Do tego nie może znaleźć papierka od cła meksykańskiego i musi latać do okienek.
Ciekawie wyglądają bagaże ludzi lecących do Hawany:
https://lh3.googleusercontent.com/-eS1JaML_Dlg/Tl00JSI4zII/AAAAAAAAIBc/xxcEqw9t3BI/s720/IMGP3123.JPG
Mam uczucie deja vu z późnych lat 80tych...
Nasz samolot do Houston przyjmuje na pokład zgodnie z planem, więc musimy się pożegnać. Ostatnia fotka:
https://lh6.googleusercontent.com/-gXy-6z6adLg/Tl00KTfjEZI/AAAAAAAAIBg/S4BHxw9jKOw/s720/IMGP3124.JPG
po czym spędzamy godzinę w samolocie, bo był "overbooked" i trzeba odfiltrować bagaże tych, co jednak nie lecą. Wszystko fajnie, tylko połowa pasażerów na w Houston przesiadkę i zaczyna się robić nerwowa. Na pytania o spóźnienie, przesiadki itp. załoga ma odpowiedz "It's not my bussiness". Continental Airlines - szczerze polecamy :mur:
W Houston mamy 40 minut. Jak to zrobić z odprawą celną , Immigration Office oraz rentgenem? Jesteśmy wściekłe na USA, które nie uznają tranzytu i sprawdzają wizy. Na szczęście pozwalają nam przejść przez imigracyjnych osobną bramką dla dyplomatów, bo przed innymi kolejki na godzinę stania. Urzędnik się pyta "co pani taka zziajana" (biegłam przez całe lotnisko) więc mu tłumaczę. A on na to "to trzeba było wybrać wcześniejszy lot". Świetnie. to trzeba było nie lecieć przez USA :mur: Jeszcze raz bieg przez całe lotnisko (niemałe) i możemy wsiadać do kolejnego Continentala, do Frankfurtu. Zdążyłyśmy. Niestety nasze bagaże nie, o czym przekonujemy się w Poznaniu.
I to tyle mojej przydługawej relacji, ukłony dla tych, co dotrwali do końca :bow:
Do usłyszenia w następnej :D
bliźniak
21.09.2011, 08:36
...Urzędnik się pyta "co pani taka zziajana" (biegłam przez całe lotnisko) więc mu tłumaczę. A on na to "to trzeba było wybrać wcześniejszy lot". Świetnie. to trzeba było nie lecieć przez USA :mur: Jeszcze raz bieg przez całe lotnisko (niemałe) i możemy wsiadać do kolejnego Continentala, do Frankfurtu. Zdążyłyśmy...
Do usłyszenia w następnej :D
Czyli nocny bieg do tramwaju to nie pierwszyzna ;) Relacja super, pozdrawiam i czekam na następną :D
Continental airlines to całkiem porządny przewożnik.....Houston jest " ciężkim" lotniskiem..wiele lotów do Ameryki Południowej i Srodkowej - to punkt przesiadkowy...
ja kiedyś nie odleciałam z Hawajów do Phoenix tylko dlatego, że pilot chciał sie wyspać ( takie było oficjalne wyjaśnienie)...nie będę pisac jakie linie bo może to był jednostkowy przypadek ( ale tam generalnie jest maniana) i po jakms czasie jest to do zaakceptowania ( tak jak musiałam zaakceptowac fakt, że z powodu tego opóznienia nie zdążyłam na samolot do Wawy z Chicago przez co stałam sie " lżejsza; o jakieś1300 dolców)....
a co do samolotowych wspomnień to pamiętam jakieś dwa lata po ataku na WTC wsiadając do samolotu w USA( AA) drzwi do kabiny pilotow były otwarte a pilot - mlody chłopak o wyglądzie żołnierza Marines zajadał sie frytkami z McDonalda -jakies zabezpieczenia antyterrorystyczne? zapomnij...;)
vBulletin v3.8.4, Copyright ©2000-2025, Jelsoft Enterprises Ltd.