Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Zamknięty Temat
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17.07.2010, 18:49   #11
bukowski
Gość


Posty: n/a
Online: 0
Domyślnie

Nigdy nie wpadłbym na to, ze podróż motocyklem aż tak bardzo wzbogacają zapachy, dziesiątki zapachów na godzinę, intensywne i bezwzględnie oddziałujące, nie meczące, chociaż prócz tamaryszku, pinii, asfaltu i kwiatów, czasem owieje nozdrza kocia padlina, zdechła żaba, uryna czy spaliny ze źle wyregulowanego dwusuwowego jednoślada u schyłku swoich technicznych możliwości. Przebijam się z Umbrii do Ancony przez góry, wąskimi, choć dobrze utrzymanymi drogami. Zaskakujące jest to, że w środku tak uprzemysłowionego kraju przez dwie godziny nie spotykam zupełnie ludzi.



Wieczorem siadam jak zwykle w knajpeczce, na sałatę, bułkę i wino. Tym razem obok siadają amerykanie, widać to z kilometra. Dwie płaskotwarzowe squaw, szczupły, wysportowany stereotyp amerykanina z reklamówki, do tego potężny Murzyn. Zamawiają wino za 35 euro, a do wina... pięć porcji lodów, tak, jakby sagrantino mógł spotkać większy nonsens. Kelnerka bez przerwy strzela maksymalnie odjechane miny do mnie, nieźle się bawi.


Czerwone wina z pobliskich winnic, Antonelli, Perticaia, są tak cierpkie, że pozostawiają pieprzny posmak w ustach przez dobrą godzinę. Kontemplację psuje mi cokolwiek ostry zapach hipola 80W90, kojarzący się ze starym kamazem, który to zapach wgryzł mi się w palce gdy próbowałem naprawić na poboczu zepsutą olejarkę.
W czwartek przemieszczamy się do Chianti, serce Toskanii. Kobiety brzydkie, jak w całych znanych mi Włoszech, ale jednak światło nieco inne, niż w Umbrii, dupska trochę bardziej dyskretne, wonderbra mniej wypchane. Inne też zapachy, więcej lawendy i tego śródziemnomorskiego czegoś, co usiłuję od wczoraj po swojemu nazwać.


Uciekam z baru przed szalonym Norwegiem, ojcem trójki dzieci i jednego bambino. Najpierw wpisał sie egzaltowanymi kulfonami w księdze gości (ostatecznie może i lepszy taki ślad, niż pięć ziarenek w warstwie stratygraficznej), potem otworzył macbooka i rezerwował przez pół godziny, via skype, stolik w jakiejś, zapewne chwalonej w przewodniku, restauracji. Na cały regulator. Tyle dobrego, ze chyba mu sie udało i cala rodzinka spędzi ten czas z dala od tego doskonałego miejsca.
Lokalna mieszanka sangiovese i merlota, sześćdziesiąt do czterdziestu, w temperaturze serwowania niewiele niższej niż przyjemnie poniewierające trzydzieści parę w cieniu, atakuje brutalnie wszystkie zmysły poza słuchem. Jakby na eterycznej, oczekującej poezji maturzystce zwalił sie jak kłoda spocony traktorzysta z czerwonym nosem.

Niemcy obok wciągają zupełnie nielokalne w wykonaniu mięcho, na które nie mogę patrzeć od tygodnia. I Nudeln, psia ich teutońska mać. Pewnie przyjechali nowiutkim audi, refinansowanym przez rząd czwartej rzeszy w kwocie dwa i pół tysiąca euro. Klasyczna antyteza, braku pasji i konsekwencji w tym, co się robi. Zupełnie inaczej, niż kaletnik, którego spotkalem dzień wcześniej. Szczupły, żylasty facet, świetnie mówiący po angielsku, tłumaczył mi, jak uszył torbę, którą wypatrzyłem na wystawie butiku w ceglanym mieście niedaleko Sieny. Podniecał się tym, że można ją złożyć na płasko, że może podróżować na bagażniku klasycznego roadstera, że jest bardzo lekka a jednocześnie pakowna i postawiona bez bagażu stoi i nie składa się sama z siebie. Wytargowalem 25 euro i przygarnąłem. Człowiek ten zaprojektował też serię toreb z numerami startowymi słynnych wyścigówek; 722 – Nuvolari zwyciężył z tym numerem Mille Miglia, 20 - pierwszy sukces Porsche, nie pamiętam, gdzie...Oczy mu ożywały, gdy o tym opowiadał. Nawet, jeśli torbę kupi metroseksualny, bezrefleksyjny turysta, pochylam z szacunkiem głowę, za pasję i konsekwencję.
Matylda strzela fochy co chwilę, ale w końcu dowozi mnie do Afryki – warto się wydrapać na Via Africa, żeby z górskiego grzbietu podziwiać panoramę Umbrii.



KONIEC
Załączone Grafiki
Typ pliku: jpg mountains_marche_s.jpg (261.1 KB, 136 wyświetleń)
Typ pliku: jpg casafrassi_s.jpg (261.8 KB, 136 wyświetleń)
Typ pliku: jpg lavender_chianti_s.jpg (344.6 KB, 136 wyświetleń)
Typ pliku: jpg matylda_s.jpg (336.0 KB, 136 wyświetleń)
 
Stary 18.07.2010, 11:26   #12
Zoltan
 
Zoltan's Avatar


Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Chojnice/drogi Europy
Posty: 1,039
Motocykl: RD07a
Przebieg: hgw
Zoltan jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 2 dni 4 godz 17 min 30 s
Domyślnie

CO to znaczy: KONIEC !!!

My chcemy więcej !!
__________________
openSUSE.org
Zoltan jest offline  
Stary 18.07.2010, 14:19   #13
michoo
 
michoo's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Wydra
Posty: 788
Motocykl: RD03
Przebieg: 69tys
michoo jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 3 tygodni 6 dni 20 godz 32 min 26 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał sneer Zobacz post
Zamawiają wino za 35 euro, a do wina... pięć porcji lodów, tak, jakby sagrantino mógł spotkać większy nonsens. Kelnerka bez przerwy strzela maksymalnie odjechane miny do mnie, nieźle się bawi.
Mistrzostwo świata

A faktycznie to czemu tak szybko i mało....
__________________
pozdrawiam
michoo

michoo jest offline  
Stary 18.07.2010, 19:42   #14
A.Twin
 
A.Twin's Avatar


Zarejestrowany: Apr 2010
Posty: 313
Motocykl: RD07
Przebieg: mały
A.Twin jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 tygodni 18 godz 22 min 53 s
Domyślnie

A, olejareczka, to jaka się zepsuła ?
Moto, czy scotto ?
A.Twin jest offline  
Stary 19.07.2010, 09:24   #15
bukowski
Gość


Posty: n/a
Online: 0
Domyślnie

Dr A.Twin: zepsula sie olejareczka od Pałeła, zamontowana 3 tygodnie temu. Konkretnie to od drgan odpadla jedna z klapeczek z dupełka, scianki sie zapadly i jakies zwarcie sie zrobilo, czy cos. Odkrylem to w Polsce dopiero.

A wracajac do relacji: trudno mi teraz wiecej odtworzyc, bo opis powstawal na biezaco, w kajeciku. No, ale sprobuje przynajmniej kilka lekcji, ktore odebralem.

Lekcja 1: tankbag to nie jest dobre miejsce na telefon/GPS.

Cisnę sobie radośnie autostradą, wjeżdżam do Austrii, nalepeczka, bak pod korek, zatyczki głęboko w ...uszy i dzida. Korzystając z bardzo kulturalnego i przewidywalnego stylu jazdy Fritzli korzystam z pięknie wyprofilowanych zakrętów Karyntii i Tyrolu. Po ostrym podjeździe, na którym tylko mocne pseudoterenówki dotrzymywały mi kroku, zatrzymuję się na stacji benzynowej, zatankować maszynę i człowieka. Podjeżdżają dwie wyciuchrane GSy, zamieniamy kilka zdań, wskakuję na Matyldę i...cisza. Znowu to zrobiła! Nie pali. Rozrusznik nawet nie drgnie. Kupuję za trzy euro jakiś włoski śrubokręt, zdejmuję buty i zamierzam rozkręcić na chlewiki wszystko, co w Matyldzie elektryczne. Po pół godzinie poddaję się. Sympatyczny pompiarz mówi, że popcha mnie, to może odpalę.
Ubieram się, upał wyciska litry wody ze mnie, podnoszę nóżkę i dla porządku wciskam starter. WRRRRRRRuuuum, odpaliła jak gdyby nigdy nic. Macham pompiarzowi w podziękowaniu i odjeżdżam ze stacji, zastanawiając się, co ją może boleć...wychodzi na to, że może to czujnik otwartej nóżki? włączonego biegu? zawieszone szczotki rozrusznika? A, wszystko jedno. Po rozpędzeniu się do stu czterdziestu upał przestaje być dokuczliwy i powoli obsycham. Rzut oka na telefon z uruchomiona nawigacja (MUSZĘ dojechać do Rzymu tego dnia!) i...zmartwiałem. Bateria na wykończeniu. Poprawiam ładowarkę, dupa. Szybki rachunek, muszę mieć sprawny telefon, żeby trafić do hotelu, którego nazwy nie pamiętam nawet. Wyłączam i ląduje w czeluściach tankbaga, z zapiętym kabelkiem ładowarki. Jakie było moje zdziwienie, gdy po 2 godzinach wyjąłem dziadostwo naładowane.
Dopiero po kilku dniach zrozumiałem, co się działo: telefon z odpalonym GPS, w tym potwornym upale (pisałem, że było powyżej 35 stopni w cieniu?), pod niewentylowaną folią tankbaga, nagrzewał się do takiej temperatury, że elektronika wyłączała ładowanie, pewnie dla ochrony procesorka.

Lekcja 2: anakee nie nadają się na szutry. w ogóle.

Zjechałem sobie w boczną drogę, zachęcony drogowskazem na zachowane fragmenty Via Flavia, drogi sprzed dwóch tysięcy lat. Nawet trafiłem. Pech chciał, że zachęciła mnie dróżka, ostro pod górę, szuter, rumosz skalny i skały. Z początku nawet niezbyt stromo, droga sympatycznie ocieniona, skręcam i dzidaaaaa!. (pewnie nigdzie nie pisałem, że umiejętności u mnie nikczemne, ot nie przewracam się na prostej). Cisnę sobie i nawet mi się podoba. Wtedy, na trochę bardziej stromym kawałku, Pierdzikuni mówi: to by było na tyle. Moc spada na trzech metrach, blokuję oba hamulce i...już wiem, że się wypieprzę. Matula Ziemia przykłada solidny, pionowy wektor, który ciągnie Matyldę coraz szybciej do tyłu. Musiało to przekomicznie wyglądać, bo dreptałem szybciutko usiłując zachować równowagę. Uff...zatrzymała się na krótkim wypłaszczeniu. Tylko co z tego, że silnik zagadał jak gdyby nigdy nic? Spróbujcie zawrócić 250 kg klocem na nachylonej drodze szerokości dwóch metrów, praktycznie bez przyczepności? Nie wiem, jak to zrobiłem, ale zrobiłem. Głupie pięćset metrów zjeżdżałem chyba z dwadzieścia minut, myśląc o tym, jakby tu do Matyldy przeszczepić reduktor.


Lekcja 3: nie wierz w pogodę w górach

Jak już osiadłem w Montefalco, porzuciłem ciężkie graty i postanowiłem się wybrać do Ancony przez góry, obczaić sytuację z promami do Chorwacji. Droga wyglądała obiecująco, błękitne, bezchmurne niebo, rzut oka na prognozę pogody i rura. Porzuciłem kuferek, tankbag, założyłem tylko cienką podkoszulkę rukki, rękawiczki, buty i krótkie spodenki. Upał. Po wjechaniu w góry trochę zelżało, zakręty zrobiły się na tyle ciekawe, że założyłem ortezy wrzucone pod pająka i cisnę na wschód, co raz skręcając w coraz węższe drogi. Dojeżdżam do portu w Anconie i zaczynam wracać inną drogą. Po godzinie mniej więcej pociemniało. Matylda zaczęła strzelać fochy co pół godziny, pioruny latały po okolicznych szczytach, a pierwsze krople deszczu przekonały mnie, że przejście ze stanu półpłynnego do rigor mortis będzie szybkie. Odkręcam manetkę...rety, chyba z godzinę spieprzałem przed tym czarnym czymś wiszącym u góry, co mruczało i ciskało o ziemię prądem i lodem. Lodem - bo trafiłem na gradobicie. Oberwanie półcentymetrową kulką lodu w klatę do przyjemnych nie należy, chowałem się za owiewką i odkręcałem w miarę możliwości, bo od jakichś 80 km/h kulki trafiały już tylko w udo. Zmarzłem jak pies, nad kolanami miałem dwa spore siniaki a we łbie postanowienie, żeby miec ze sobą zawsze pełny strój.

Lekcja 4: nie wyjeżdżaj w podróż ze słabym łańcuchem.

A mówił Dandy, może dojedziesz, ale ja bym go wymienił. Łańcuch był na 30 ząbku mniej więcej, jakiś Iris czy inne g....Myślę - jadę, większość po autostradach, w razie czego gdzieś znajdę serwis pana Hondy i wymienię na miejscu. Olejarka smaruje, zdawcza wymieniona, duża zębatka w świetnym stanie.

No i raz, zapomniawszy założyć zatyczek do uszu usłyszałem to COŚ. Zaglądam pod motocykl, a łańcuch szoruje po stopce centralnej, wybłyszczony jak psie cojones, dzwiękiem przypomina rosyjski, zardzewiały spychacz gąsienicowy, no i na zębatce układa się jakoś tak, graniasto. Na zepsute kawasaki, co robić? Na początek zaciągam ze zbiorniczka olejarki, przy pomocy koszulki termokurczliwej, parę centów hipola i taką technologią rejli smaruję łańcuch. Potem zaczynam szukać warsztaciku, który użyczy kluczy 24 i 17 lub naciągnie łańcuch. W serwisie yamahy, psia ich mać, odmawiają pomocy, kierując do warsztatu hondy (o którym nikt, poza nimi nie słyszał...). Łańcuch, i to za darmo, naciąga mi chłopak z warsztatu zmieniającego olej. Niestety - kończy się regulacja, dobrze będzie, jeśli dojadę na tej szmacie do Polski. Dojechałem - ale słabo było.

No i teraz, to juz naprawdę koniec. Zdjęć już nie mam, bo miałem tylko telefon. Umbria i Toskania motocyklowo jest super, brakuje tylko błota. Fakt, że dojazd autostradami dość nużący jest. Ach - byłbym zapomniał: długa jazda autostradą odkręca wszystkie możliwe śrubki. Straciłem jedną z filtra powietrza, upieprzyła sie jakaś od osłony kolektora, zgubiłem jedną trzymającą osłonę, jedną od błotnika przedniego (mało go przez to nie zmieliłem zresztą, sto metrów od domu) i pewnie kilka, o których jeszcze nie wiem. Na tę okoliczność kupiłem już loctite i będę wkręcał na klej!
 
Stary 19.07.2010, 19:25   #16
MaRP
Dołączył: 28.5.2006
 
MaRP's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: DW...83...?
Posty: 864
Motocykl: RD07a
MaRP jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 10 godz 15 min 45 s
Cool

Tygodniowy wypad, powiadasz...
Trzeba Cię wysłać gdzieś w trasę na kilka tygodni, to lektury do następnego sezonu nam wystarczy...
Jednym słowem: rewelacja
Tak trzymaj

Pozdrawiam, M.
__________________
Navigare necesse est vivere non est necesse.
MaRP jest offline  
Zamknięty Temat


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Zlot we Lwowie lipiec 2010 ATomek Imprezy forum AT i zloty ogólne 53 14.09.2017 23:22
Ekspresem w Kaukaz Południowy, Lipiec 2010 JARU Trochę dalej 70 20.02.2011 20:11
No i znowu Scotland [Lipiec 2010] Rychu72 Trochę dalej 4 17.01.2011 13:14
Holandia w weekend [Lipiec 2010] nicek27 Trochę dalej 7 04.10.2010 09:54
Mongolia,lipiec 2010 barman Umawianie i propozycje wyjazdów 4 03.03.2010 13:11


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:03.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.