Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18.03.2015, 10:29   #51
Wolfsrudel


Zarejestrowany: Mar 2014
Miasto: PJA
Posty: 22
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Galeria: Zdjęcia
Wolfsrudel jest na dystyngowanej drodze
Online: 11 godz 39 min 54 s
Domyślnie

Cytat:
Przed chwilą uświadomił mnie Gogi na forum transalpa, że ludzie na ostatnim zdjęciu to Andrzej Stasiuk z żoną.
Hehe, spotkaliśmy go na przełęczy koło Karakol. Też nie wiedziałem kto to
Tu widać troszkę furę

Wolfsrudel jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 18.03.2015, 20:41   #52
magyar
 
magyar's Avatar


Zarejestrowany: Jul 2010
Miasto: Tarnów
Posty: 116
Motocykl: transalp
magyar jest na dystyngowanej drodze
Online: 6 dni 11 godz 55 min 22 s
Domyślnie

Z drogi M41, skręciliśmy w stronę jeziora Zorkul. Droga wiodła w księżycowym szaro-żółto-czerwonym krajobrazie, szutrową drogą pomiędzy skalistymi górami.




Niestety, ponownie przy podjeździe na przełęcz Chargusz 4344 m n.p.m., pojawił się problem z trampkiem Herniego. Tym razem przez pylastą nawierzchnie Herni nie chciał ściągać filtra powietrza, aby wpełzać się na przełęcz. Do tego Joker nie czuł się dobrze, być może dlatego, że zbyt szybko wjechaliśmy na tak dużą wysokość, bo przecież jeszcze trzy dni wcześniej śpiąc nad jeziorem Kajrakkum byliśmy na niecałych 400 m n.p.m.. Dlatego zrezygnowaliśmy z dalszej trasy nad jezioro Zorkul i zawróciliśmy w stronę Trasy Pamirskiej.







Około 30 km przed Murgab Joker, którego Afryka najmniej odczuwała spadek mocy związany z rozrzedzonym powietrzem pojechał szybciej w stronę miasteczka, aby znaleźć hotel. Ja zostałem z Hernim i razem wolniejszym tempem jechaliśmy do miasta. Po kilkunastu kilometrach skończyła się Herniemu benzyna, nie przelewaliśmy z mojego zbiornika ponieważ nie chcieliśmy aby zabrakło benzyny w obu motocyklach. Zostawiłem Herniego i pojechałem do Murgab po benzynę, a po zatankowaniu przejechałem przez miasteczko szukając Jokera, który powinien być tam wcześniej. Nie znalazłem go, ale też nie szukałem go intensywnie, okazało się później, że Joker zawrócił z kanistrami z benzyną, bo domyślił się że możemy mieć problemy z paliwem.i kiedy jechałem po Herniego spotkałem ich obu wjeżdżających do Murgab.

Murgab, to najwyżej położone miasto w Tadżykistanie z brzydkimi budynkami w kształcie sześcianów i bez roślinności. Szydziliśmy później mówiąc o nagrodzie jaką miałby być tygodniowy pobyt w Murgab. Pod hotelem "Pamir" w którym spaliśmy- jedynym w miasteczku, stało kilka motocykli z Niemiec, Serbii, Francji.

Na mnie również przyszła kolej, w końcu wszyscy mieliśmy objawy choroby wysokościowej. Dopadło mnie złe samopoczucie, nudności, biegunka. Nie mogłem zasnąć w hotelowym łóżku, a kiedy zasypiałem śniły mi się męczące sny, w których gubiliśmy drogę w nocy lub milicja chciała wyłudzić od nas łapówki.





27 czerwca, piętnasty dzień podróżny.

Rano nie mogłem nic zjeść, co odbierało mi przyjemność podróży. Herni i Joker też nie czuli się dobrze. Ruszyliśmy na północ w stronę najwyższej przełęczy naszej podróży, otaczał nas surowy krajobraz, jechaliśmy szeroką doliną na wysokości ponad 4000 m n.p.m., a po obu stronach wspinały się suche, ostre i skaliste góry. Było dość chłodno. Pieliśmy się coraz wyżej. Zubożenie mieszanki paliwowej nie wiele pomagało, Transalp był słaby i momentami obroty spadały do zaledwie 3500, byłem wkurzony i krzyczałem "Jedź k...rwa!" Jakoś dowlekliśmy się do tablicy z informacja "Przełęcz Ak-Bajtał wysokość 4655 m". Jeszcze przed wyjazdem myślałem, że jak dotrę w to miejsce, to wbiegnę na najbliższą górę aby być jeszcze wyżej i będę się wydzierał z radości. Jednak przez nudności i wynikający z nich przymusowy post sprawił, że nie miałem siły żeby w pełni cieszyć się miejscem w którym się znaleźliśmy, krajobrazem w którym otaczające nas szczyty były przykryte wiecznym śniegiem.







Jadąc dalej Traktem Pamirskim jechaliśmy chwilami wzdłuż drutów kolczastych rozpiętych na słupach stanowiących pas przygraniczny z Chińską Republiką Ludową.



Na chwilę zjechaliśmy nad największe jezioro w Tadżykistanie -Karakul, Szafirowy kolor hipnotyzował i choć jego lustro wody położone jest na wysokości 3914 m n.p.m., to wyraźnie górowały nad nim białe szczyty Gór Zaałajskich.



Kirgistan pożegnaliśmy na przełęczy Kyzyl Art 4290 m n.p.m., ostatniej tak wysokiej na naszej trasie.

__________________
http://www.na-dwoch-kolach.xn.pl

Ostatnio edytowane przez magyar : 29.03.2015 o 16:49
magyar jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28.03.2015, 19:43   #53
magyar
 
magyar's Avatar


Zarejestrowany: Jul 2010
Miasto: Tarnów
Posty: 116
Motocykl: transalp
magyar jest na dystyngowanej drodze
Online: 6 dni 11 godz 55 min 22 s
Domyślnie

Kiedy już po kirgiskiej stronie spojrzeliśmy za siebie widzieliśmy wznoszące się białe szczyty przykryte wiecznym śniegiem Gór Zaałajskich będących północną częścią gór Pamir, a wśród nich ich najwyższy szczyt Pik Lenina (7134 m n.p.m).





W Gulczy zatrzymaliśmy się w małym sklepie na zakupy, tam oprócz jedzenia i piwa Herni kupił obiecane dla Maja tradycyjne, kirgiskie nakrycie głowy - kałpak. Zapytaliśmy sprzedawczynię, gdzie możemy przenocować. Odpowiedziała żebyśmy zaczekali i zadzwoniła po mężczyznę, który przyjechał po nas pod sklep samochodem. Jadąc za nim trafiliśmy do domu kirgiskiej rodziny. Zauważyliśmy tam naklejkę ekipy Silk Road Adventure, więc wywnioskowaliśmy, że spali tam przed nami. Poznaliśmy się z nimi w kolejce do ambasady Kazachstanu w Warszawie.







W Osz, w samochodowym warsztacie Herni zamontował na motocyklu na nowo kufer, którego zaczepy urwały się przy przejeździe przez strumień zaraz przed granicą.



Na targu w Dżalalabad, który zwiedzaliśmy można było kupić wszystko, nową chińską tandetę, stare pralki, zardzewiały części do samochodów. Kiedy przygotowywaliśmy się do odjazdu, jak zwykle otoczyła nas grupa ciekawskich ludzi. Po wielu standardowych pytaniach padło takie, którego jeszcze nikt wcześniej nie zadał "Ile pali?". Kiedy pytający mężczyzna usłyszał odpowiedź, machnął ręką i wszyscy rozeszli się tracąc zainteresowanie. W ich oczach istnienie motocykla musiało stracić sens skoro spala niewiele mniej paliwa niż samochód.



Niedaleko za miastem zatrzymaliśmy się na nocleg nad małym jeziorem.



Rano przez niewielki odcinek jechaliśmy główną drogą. W Kirgistanie kierowcy nie jeżdżą tak spokojnie jak w Uzbekistanie, ruch też jest większy niż w Tadżykistanie. Dodatkowo wiele aut jeździ tam z kierownicą po prawej stronie i przy próbie wyprzedzania wysuwają połowę samochodu, aby sprawdzić czy mogą wykonać manewr.

Ruszyliśmy w stronę jeziora Songköl, większość trasy przejechaliśmy szutrowymi drogami, wspinaliśmy się widowiskowymi serpentynami. Krajobraz często się zmieniał, otaczały nas zaokrąglone góry pokryte zieloną trawą lub jasno brązowe, kiedy roślinność była uboższa. Na jedną z przełęczy wjeżdżaliśmy czerwonym, skalistym kanionem. Wiele razy mijaliśmy stada koni i czasem jaków. Był to najciekawszy i najbardziej urozmaicony dzień naszej podróży jak chodzi o krajobrazy.















Chcąc być jeszcze wyżej, zobaczyć jeszcze więcej i po prostu z podniecenia jazdą i widokami, wjechaliśmy na trawiasty szczyt nad przełęczą Moldo Ashuu odrobinę płosząc stado pasących się koni. Otaczały nas niekończące się góry.



Zjechaliśmy do doliny nad jezioro Songköl, planowaliśmy spać w namiotach, jednak kiedy zatrzymaliśmy się, aby omówić co robimy dalej, zatrzymał się obok nas mężczyzna w terenowym samochodzie i zaproponował nocleg w jurcie. Zgodziliśmy się bez zastanowienia z dwóch powodów. Po pierwsze Joker narzekał na chłód, ponieważ był już wieczór i faktycznie było zimno. Zbiornik położony jest na wysokości 3016 m n.p.m. (około 3 °C w nocy). Po drugie nigdy wcześniej nie spaliśmy w jurcie, a to też ciekawe doświadczenie.

Kolację zjedliśmy w jednej z jurt, która pełniła funkcję stołówki. Rozmawialiśmy z kobietami zajmującymi się wynajmem jurt dla turystów. Dowiedzieliśmy się, że mężowie zostali na gospodarkach, a one prowadzą ten interes przez cztery miesiące w roku, od czerwca do września.



Rano na śniadanie zjedliśmy naleśniki i jajecznicę. Kolacja i śniadanie kosztowały nas po 200 som, a nocleg 300 som. Poranek był słoneczny, nie spieszyliśmy się z wyjazdem. Z Jokerem poszliśmy nad brzeg jeziora, potem wjechaliśmy na jedną z gór nad jeziorem ponad jurtami w których spaliśmy, rozciągał się stamtąd piękny widok na jezioro i otaczające go góry.







Przez jakiś czas jechaliśmy wzdłuż jeziora, zatrzymywaliśmy się na zrobienie zdjęć przy stadzie jaków,a potem przez Sarybułak nad największe jezioro Kirgistanu Issyk-kul.







W Bałykczy leżącym na zachodnim brzegu jeziora kupiliśmy somy. Wymienialiśmy niskie nominały i małą ilość gotówki przez co w banku chciano nam wymienić po gorszym kursie, w kantorze też było podobnie, ale udało się wynegocjować odrobinę lepszy kurs.

Pojechaliśmy na południowy brzeg jeziora, bo wyczytaliśmy przed wyjazdem, że jest dużo atrakcyjniejszy, z piaszczystymi plażami. Namioty rozbiliśmy kilka metrów od brzegu. Tego wieczoru poczułem, że przygoda zmierza już ku końcowi. Dyskutowaliśmy z Hernim na temat trasy na następny dzień, Herni chciał jechać na północ z Barskoon na południe, ale wyczytaliśmy z treści, które miał skopiowane w telefonie z afrykańskiego forum, że jedna z dróg, którą ma na mapie nie istnieje i musielibyśmy wracać tą samą. Moja propozycja była żeby wrócić na północną stronę jeziora i przez góry Küngej Ałatau przejechać w stronę północy, a potem doliną jadąc na zachód wrócić do głównej trasy. Nie znałem tych dróg, wyszukałem je na stronie Google Earth i nie widziałem czy trasa będzie przejezdna.







Rano ruszyliśmy z powrotem drogą, którą jechaliśmy poprzedniego dnia. Herni złapał gumę. Kiedy wymieniał dętkę zatrzymała się obok nas para starszych Anglików w Land Roverze z 1975 roku będącego kiedyś karetką wojskową i zapytali czy potrzebujemy pomocy. Mieliśmy własny kompresor, ale skoro już się zatrzymali to skorzystaliśmy z ich, bardziej wydajnego.



Pamiętałem ze zdjęć na mapie Google jak wygląda budynek przy którym powinniśmy skręcić, żeby trafić na "moją pętlę". Jadąc dalej spotkaliśmy mężczyznę, który mówił, że jego ojciec był w Warszawie €“chyba w wojsku, a on do tej pory ma na półce widokówkę z naszej stolicy.

Po chwili podjazdu drogą wyłożoną otoczakami, Joker stwierdził, że woli poleżeć nad jeziorem niż męczyć się podjazdem. Wskazał palcem na półwysep na którym będzie na nas czekał. Zdecydowaliśmy z Hernim, że w takim razie jedziemy tylko do przełęczy i zawrócimy. Niestety po przejechaniu kilku kilometrów znów pojawiły się problemy ze słabnącym trampkiem i Herni również zwrócił.



Dalej pojechałem sam. Wspinałem się coraz wyżej wśród potężnych i stromych gór, ale też nie udało mi się dotrzeć do przełęczy, ponieważ dojechałem do osuniętej skarpy na drogę, a będąc sam nie chciałem ładować się 200 kilogramowym motocyklem w luźny grunt.



W drodze powrotnej spotkałem dwóch kazaskich motocyklistów na Hondach Baja, zamieniłem z nimi kilka słów. Nieco później zatrzymało się dwóch młodych Kirgizów w Ladzie Niva, którzy pytali czy jadę z Kazachstanu, dopiero wtedy dowiedziałem się od nich, że jest tam przejście graniczne, nie wiem jednak czy otwarte dla wszystkich.

Zjechałem nad brzeg jeziora i pojechałem na półwysep, gdzie miał czekać Herni z Jokrem. Nie mogłem ich zlokalizować. Pytani przeze mnie ludzie stojący przy straganie też ich nie widzieli. Próbowałem się skontaktować dzwoniąc, ale z nieznanych mi powodów nie mogłem wykonać połączenia, a na sms’y nie odpowiadali. Poczekałem jeszcze pół godziny i napisałem sms€™a z informacją, że jadę w stronę granicy z Kazachstanem. Pomyślałem, że jakoś się znajdziemy, a jeśli nie to będę jechał dalej sam, a właściwie prawie już wracał, bo do przejścia granicznego na drodze A362 zbliżałbym się w stronę Polski. Jadąc wzdłuż jeziora zobaczyłem w oddali przy plaży coś co przypominało motocykle. To chłopaki plażowali zadowoleni z grzejącego słońca.





Tego wieczora zakupiliśmy butelkę wódki i długo siedzieliśmy rozmawiając o naszej podróży jak i błahych tematach nie mających nic z nią wspólnego. Rozmawialiśmy o tym, że nasza przygoda powoli się kończy, zastanawialiśmy się czy możemy jeszcze zostać dłużej nie ryzykując, że skończy się ważność rosyjskiej wizy. Herni się wahał, ja chciałem jeszcze zostać dwa dni, a Joker już od paru dni miał włączony tryb "€žhome"€ i zdaniem "€To ja wracam sam"€, przekonał nas do powrotu.



W nocy była burza. Kiedy zwijaliśmy namioty zbierało się na kolejny deszcz, Kirgistan żegnał nas ulewą, w której jechaliśmy aż do granicy. Przemokliśmy i najmocniej zmarzliśmy z całego naszego wyjazdu. Miałem problem z wypełnieniem dokumentów na granicy, bo tak trzęsły mi się ręce z zimna.

Jeden z pograniczników zapytał czy mam polskie papierosy, zmartwił się kiedy powiedziałem, że jedynie tutejsze/tamtejsze. Kiedy go poczęstowałem powiedział do mnie uśmiechnięty "€žpokurim"€, patrzył na mnie, ale nic nie mówił, a kiedy na chwilę obróciłem się do motocykla, poklepał mnie po ramieniu abym się z powrotem odwrócił. Wskazując na mnie i na siebie ponownie powiedział "pokurim"- widać była to dla niego atrakcja, chciał po prostu zapalić papierosa z człowiekiem z odległego kraju.

Celnicy, którzy sprawdzali nasze dokumenty z biurze początkowo wskazali na Jokera i powiedzieli z poważną miną, że on zostaje, a ja i Herni możemy jechać dalej. Tłumaczyli, że wygląda podejrzanie. Były to jednak żarty i chwilę później zaprosili nas wszystkich do pokoju, w którym spędzali przerwy. Poczęstowali nas herbatą, chlebem, dżemem, ciastkami oraz kumysem. Często widziałem kumys sprzedawany w butelkach, ale bojąc się rewolucji w brzuchu odkładałem spróbowanie. Pomyślałem, że to może ostatnia okazja, a szkoda byłoby będąc tam nie skosztować. Wypiłem kilka miseczek, ponieważ celnicy byli tak gościnni, że trudno było im odmawiać. Upraszczając, kumys wygląda jak mleko, a smakuje jak wędzony ser, tylko kwaśny.
__________________
http://www.na-dwoch-kolach.xn.pl

Ostatnio edytowane przez magyar : 29.03.2015 o 13:28
magyar jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28.03.2015, 20:16   #54
Zet Johny
 
Zet Johny's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Limanowa
Posty: 1,586
Motocykl: RD07HRC+CRF1100L
Zet Johny jest na dystyngowanej drodze
Online: 6 miesiące 3 tygodni 3 dni 18 godz 32 min 49 s
Domyślnie

Zajebiście Panowie
Zet Johny jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28.03.2015, 21:22   #55
Sub
 
Sub's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Południe
Posty: 990
Galeria: Zdjęcia
Sub jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 6 dni 22 godz 6 min 6 s
Domyślnie

dawaj magyar, dawaj...!
__________________

*RSA 2024*
Sub jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 29.03.2015, 09:12   #56
herni
 
herni's Avatar


Zarejestrowany: May 2009
Miasto: Stalowa Wola/ MIELEC
Posty: 1,025
Motocykl: TransAlp+Multistrada + Cagiva Elefant
Przebieg: hohoho
Galeria: Zdjęcia
herni jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 20 godz 31 min 47 s
Domyślnie

Wspomnienia wracają....
herni jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 29.03.2015, 11:46   #57
Ropuch
 
Ropuch's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jan 2005
Miasto: Piotrków Trybunalski
Posty: 1,085
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Przebieg: 80800
Galeria: Zdjęcia
Ropuch jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 1 tydzień 4 godz 4 min 5 s
Domyślnie

Fajna sprawa taki trip - zazdraszczam

Czerwony Transalp będzie miał na szafie mnie o 15tyś km - wskazówka ani drgnie Ech
Ropuch jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 29.03.2015, 16:06   #58
magyar
 
magyar's Avatar


Zarejestrowany: Jul 2010
Miasto: Tarnów
Posty: 116
Motocykl: transalp
magyar jest na dystyngowanej drodze
Online: 6 dni 11 godz 55 min 22 s
Domyślnie



Pogoda poprawiła się, kiedy jechaliśmy w stronę naszego kolejnego celu – Kanionu Szaryńskiego. Jadąc długą szutrową drogą, wyrósł przed nami budynek i szlaban, to wjazd do Szaryńskiego Parku Narodowego. Nie ma zakazu ruchu i mogliśmy wjechać motocyklami. Bilet do parku kosztował 680 teng, ale Herni z przyzwyczajenia lub dla rozrywki wytargował na 1500 teng od nas trzech. Chwilę kręciliśmy się nad kanionem, zachwycając się przepięknymi widokami. Potem znalazłem zjazd do jego wnętrza, jadąc przez kanion podziwialiśmy różne formy skalnych ścian, słupów i tuneli. Dojechaliśmy do miejsca, gdzie kończyła się droga, a dalej płynęła już tylko rzeka i zostaliśmy tam na noc. Kiedy tam byliśmy spotkaliśmy pracowników, którzy stawiali tam bar i małe domki na palach, już niebawem (nie)stety będzie tam można spędzić wygodny urlop.

















Następnego dnia był niezły hit związany z tankowaniem benzyny. Jak zwykle próbujemy dogadać się żeby móc zatankować do pełna. Oczywiście jak na większości stacji nie jest to możliwe. Dlatego Joker zapłacił za 12 litrów, wsadził pistolet do zbiornika i rozpoczął tankowanie. Po chwili zauważył, że jednak nie zmieści się zakupione 12 litrów, więc puścił spust pistoletu, paliwo jednak nie przestało się lać. To kobieta z obsługi włącza lub wyłącza podawanie benzyny.

W Azji Centralnej stacje benzynowe nie są tak gęsto ulokowane jak u nas, dlatego kiedy jadąc drogą dwujezdniową oddzieloną barierką zauważyliśmy stację po lewej stronie, to zjechaliśmy na pobocze tej strony drogi i tamtędy obok posterunku milicji dojechaliśmy do stacji. Po zatankowaniu chcieliśmy wrócić na nasz kierunek jazdy, pasy co prawda były oddzielone linią ciągłą, ale że było pusto, to przejechaliśmy na prawy pas i chcieliśmy zawrócić na skrzyżowaniu na odpowiedni kierunek. Wtedy zatrzymał nas jeden z milicjantów i zostaliśmy zaproszeni do biura kontenerowego, gdzie milicjanci wyraźnie chcieli dostać od nas łapówkę. Udawaliśmy, że nie wiemy o co im chodzi, kiedy pytali jakie widzimy rozwiązanie tej sytuacji. Żaden z nas nie mówi dobrze po rosyjsku, ale że ja w pierwszym zdaniu odezwałem się poprawniej od kolegów, a od jednego łatwiej wyłudzić łapówkę, to Herniego i Jokera wyprosili na zewnątrz. Wtedy już po imieniu zapytali mnie- „Dominik jakie widzisz rozwiązanie?”. Nadal udawałem, że nie wiem o co im chodzi, ale w końcu, kiedy widziałem, że to nic nie daje, wyciągnąłem z kieszeni portfel. Przez cały wyjazd żeby dojść do ładu z różnymi walutami miałem jeden portfel na walutę kraju w którym aktualnie byłem i drugi na resztę, gdzie było większość kasy. Wyciągnąłem portfel pokazując, że mam jedynie 6700 tenge. Jeden z milicjantów wziął z mojej ręki pieniądze, zabrał 5000 tenge i oddał końcówkę. Wyszedłem, cóż było robić. Podniesionym głosem dyskutowaliśmy między sobą czyja to była wina, czy problemem była jazda poboczem, czy przejazd przez ciągłą linię. Po chwili gruby milicjant, który wcześniej siedział w kontenerze przy komputerze zapytał „Dominik w czym problem?”. Odpowiedziałem, że wszystko w porządku, ale że dalej trwał spór, milicjant ponowił pytanie. Podszedłem więc do kontenera i znów powiedziałem „wsio w pariadkie”. Wtedy milicjant wyciągnął z tylnej kieszeni pieniądze i oddał mi cztery tysiące zostawiając sobie 1000 tenge czyli niecałe 20 złoty. Może faktycznie pomyślał, że to jedyne pieniądze jakie mam, a może stwierdził, że chłopaki mają pretensje do mnie, że dałem mu łapówkę.

Podobnych sytuacji mieliśmy jeszcze sporo, owszem zatrzymania nie były bez powodu, ale miejsca, gdzie stali milicjanci były nastawione na wyciąganie kasy, a nie dbanie o bezpieczeństwo. Jednak więcej już nie dawaliśmy pieniędzy, np: kiedy milicjant pokazywał nam na czymś co miała być fotoradarem nasze wykroczenie i straszył zabraniem dokumentów mówiliśmy, że rozumiemy, ale nie mamy pieniędzy, że wracamy do domu i siadaliśmy na trawniku przy radiowozie, co miało pokazać, że mamy czas i się nie spieszymy. Milicjanci prawdopodobnie woleli złapać kilku „swoich” i dostać od nich mniejsze pieniądze niż marnować z nami czas i puszczali nas dalej. Zwykle proponowane łapówki wynosiły kilkaset dolarów, potem schodziły do kilkudziesięciu, a na koniec wkurzeni mówił np: „pajechali!”, rzucając paszporty na maskę radiowozu. Ostatnią deską ratunku, którą tylko raz użyliśmy było hasło wypowiedziane niby do siebie, ale tak aby słyszeli to milicjanci- „Dzwonimy do ambasady bo nie wiemy jak rozwiązać problem”. Wtedy milicjant dość szybko oddał paszporty, być może obawiając się, że wyjdzie na jaw, że wyciągnął z Jokerowi z ręki portfel i przeglądnął zawartość.

W Kazachstanie jak i w każdym poprzednio odwiedzanym państwie wymienialiśmy dolary w kilku partiach, nie wiedząc ile wydamy tych niewymienialnych w Polsce walut. Wieczorem 4 lipca wjechaliśmy do Teraz i zatrzymaliśmy się pod kantorem. Podszedł do nas młody Kazach, zapytał o naszą podróż, a po zaledwie kilku zdaniach zaprosił do swojego domu. Harni zapytał go czy żona nie będzie zła, wtedy Sułtan, bo tak miał na imię, odpowiedział spokojnym głosem „Tu jest Azja, tu kobieta słucha”.





Motocykle zaparkowaliśmy na podwórzu. W domu 23 letniego Sułtana była jego żona mająca 22 lata oraz jego dwie siostry 18 i 17 lat. Byliśmy zdziwieni, że nie bał się zaprosić trzech obcych mężczyzn z których ja byłem najniższy, a i tak wyższy o pół głowy od gospodarza. Sułtan napalił dla nas w bani, a jego siostry i żona nakryły do stołu jak na święta. Sułtan jest muzułmaninem dlatego nie może pić wódki, ale piwo i po zmroku już może. Poszedłem z nim do sklepu, godzina była po 23:00, gdyby nie był znany sprzedawczyni nie moglibyśmy już kupić piwa. Wódka natomiast sprzedawana była do 20:00.
Siedząc na podwórzu rozmawiałem z Sułtanem o życiu w Kazachstanie i Polsce, o wpływach Rosji na jego kraj i Unii Europejskiej na mój. Powiedział między innymi, że wie, że jego prezydent jest dyktatorem, ale akceptuje to, ponieważ żyje mu się dobrze. Przeciętne zarobki w jego mieście to około 300 euro, a zarobki milicjanta niskiego szczebla to 500 euro.

Po śniadaniu pożegnaliśmy Sułtana i ruszyliśmy dalej w drogę, jechaliśmy cały dzień, przed wieczorem zaczęliśmy się rozglądać za noclegiem. Tereny przy drodze były wilgotne i pełne komarów, dlatego odkładając postój na nocleg zastała nas noc i niespodziewana atrakcja offroad’owa drogi krajowej M32. Bodajże za miejscowością Kyzyłorda, asfaltowa droga zamieniła się w ziemną, pełną dziur, przez chwilę czuliśmy się jak na rolerkosterze na którym oprócz trzech, małych motocykli brały udział niezliczone ilości ciężarówek. Miejscami droga była tak pylącą, że widać było dosłownie na kilka metrów. Wtedy przeszła mi przez głowę myśl, że gdyby w motocyklu zgasły lampy, to lepiej byłoby go pozostawić i uciekać z drogi.



Chcieliśmy zobaczyć Bajkonur, jednak kiedy skręciliśmy w jego stronę dojechaliśmy do szlabanu skąd było widać jedynie parę budynków najeżonych antenami, a strażnik z bramy powiedział miłym głosem, że do miejsca skąd startują rakiety jest kilkadziesiąt kilometrów, a dalej bez przepustek nie możemy jechać.



W Aralsku zjechaliśmy w stronę wysychającego jeziora Aralskiego. Chcieliśmy zobaczyć je już w Uzbekistanie, jednak przez problemy z dostępnością paliwa zrezygnowaliśmy z tego wtedy. Po jednej z wywrotek z przed kilku dni Jokera bolały żebra, dlatego zrezygnował z wjazdu na piaski, które jeszcze nie dawno były dnem jeziora. Pojechaliśmy z Herni w poszukiwaniu zardzewiałych kutrów, które znaliśmy ze zdjęć. Nie udało się nam ich znaleźć. Od spotkanych mężczyzn w Ładzie Niva dowiedzieliśmy się, że są oddalone o 70 km, uznaliśmy, że może nam to zająć za dużo czasu, a nie chcieliśmy, aby Joker czekał zbyt długo.







Jadąc tak przez stepy pomyślałem wtedy, że Kazachstan zachodni to jak jazda po bieżni treningowej, asfalt się przewija, a krajobraz pozostaje bez zmian.







Zbliżając się do granicy z Rosją stepy robiły się zielone i pojawiały się mizerne drzewa.



Granicę przekroczyliśmy sprawnie. Niecałe sto kilometrów dalej w Dergaczi spytaliśmy w sklepie o nocleg, przyjechał po nas mężczyzna po którego zadzwoniła sprzedawczyni i pojechaliśmy za nim. Chcieliśmy odpocząć i skorzystać z łazienki, której nie widzieliśmy od kilku dni. Jednak w domu turystycznym do którego przyjechaliśmy śmierdziało stęchlizną i woleliśmy kolejną noc spędzić w namiotach.



Rano zwinęliśmy mokre namioty i przez pierwszą połowę dnia jechaliśmy w deszczu. Na kolejny nocleg dojechaliśmy do Borisoglebska, gdzie wynajęliśmy pokój w gostnicy. Kiedy parkowaliśmy motocykle zaprosił nas do siebie młody Rosjanin, który miał obok studio tatuażu. Umówiliśmy się z nim na później, ponieważ najpierw chcieliśmy wziąć prysznic i zrobić zakupy. W studio przy rosyjskim piwie Biały Niedźwiedź rozmawialiśmy o motocyklach, bo tatuażysta też jest motocyklistą, powiedział nam między innymi o tym, że aby nie płacić wysokiego cła od sprowadzanych motocykli wielu Rosjan ich nie rejestruje. Faktycznie po drodze przez Rosję widziałem kilka motocykli bez tablic rejestracyjnych.

Po jakimś czasie dołączyli do nas znajomi gospodarza, między innymi młody, zawodowy żołnierz. Kiedy do rozmowy wkradła się polityka, zapytał - „Po co Ameryka się tu wtrąca? Przecież wy Polacy i my Rosjanie poradzilibyśmy sobie”. Po kolejnym piwie zadałem pytanie, a mianowicie „Co w ich szkołach uczą na temat 17 września 1939 roku?”. Usłyszałem od zawodowego wojskowego odpowiedź -„wtedy Rosjanie zaatakowali Niemcy”. Chwilę później gospodarz wyprosił wszystkich mówiąc, że kończymy imprezę bo jest pijany. Zastanawiam się do dziś czy faktycznie powodem zakończenia imprezy było jego upicie czy moje niewygodne pytanie.

Przed Woroneżem zamknęliśmy pętle, od tej pory wracaliśmy tą samą drogą, którą jechaliśmy tak niedawno podnieceni na czekającą nas przygodę. Tym razem wieźliśmy duży bagaż wspomnień i doświadczeń.

Przedostatni nocleg tej wyprawy spędziliśmy w przydrożnym motelu zaraz za przejściem granicznym rosyjskoukraińskim. Trasę przez Ukrainę przejechaliśmy w jeden dzień i podobnie jak jadąc w przeciwnym kierunku, wieczorem dojechaliśmy do Maja w Dorohusku. Otworzyliśmy jeden z koniaków zakupionych w Kazachstanie i Herni dał Majowi obiecaną kirgiską czapkę. Ten wieczór w Polsce przy koniaku był zamknięciem naszej, wspólnej podróży.

Następnego dnia oddzielając się jeden po drugim rozjechaliśmy się do domów.

Była to wspaniała, niezapomniana przygoda, która choć trwała 29 dni, była zdecydowanie za krótka, ponieważ to co przeżyliśmy w Azji Centralnej to jak streszczenie lektury szkolnej. Wybierając się tam miałem pewne obawy dotyczące bezpieczeństwa i motocykli, które mogły zawieść, a jeśli tak, to czy poradzilibyśmy sobie z naszą wiedzą i umiejętnościami z naprawą. Podsumowując mogę powiedzieć, że czułem się tam bezpieczniej niż w „domu”, w Polsce, ponieważ ludzie są tam bardzo otwarci, przyjaźni i gościnni.
__________________
http://www.na-dwoch-kolach.xn.pl
magyar jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 29.03.2015, 16:19   #59
magyar
 
magyar's Avatar


Zarejestrowany: Jul 2010
Miasto: Tarnów
Posty: 116
Motocykl: transalp
magyar jest na dystyngowanej drodze
Online: 6 dni 11 godz 55 min 22 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał Ropuch Zobacz post
Fajna sprawa taki trip - zazdraszczam

Czerwony Transalp będzie miał na szafie mnie o 15tyś km - wskazówka ani drgnie Ech
Mało jeżdżony tylko w niedzielę do kościoła.
__________________
http://www.na-dwoch-kolach.xn.pl
magyar jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 29.03.2015, 20:01   #60
zbyszek
 
zbyszek's Avatar


Zarejestrowany: Sep 2011
Miasto: Błażowa
Posty: 1,314
Motocykl: nie mam AT jeszcze
zbyszek jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 3 tygodni 5 dni 13 godz 26 min 58 s
Domyślnie

Ech, wszystko dobre, co się dobrze kończy. Czas spędzony na śledzeniu śladu ze SPOTa
i czytanie relacji z podróży, to był dobrze spędzony czas. W pewnym sensie byłem tam z Wami.
Dziękuję
zbyszek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:14.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.