Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25.11.2014, 10:27   #21
jagna
 
jagna's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
jagna jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 3 min 21 s
Domyślnie

To już wiem, czemu ludzie jeżdżą tłumnie we wrześniu ....
My w lutym niestety tylu zwierząt nie widzieliśmy...
Plus był taki, że ludzi też nie

cyt:
Po drodze największy znany meteoryt, jaki spadł w jednym kawałku na ziemię – Hoba koło Grootfontein – około 8 ton żelaza i niklu.

8 ton to ma 1 m3 stali
Ten kawałek kosmosu ma co najmniej 10 x tyle

nie mogłam się powstrzymać

DSC03220.jpg
__________________
Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą
jagna jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25.11.2014, 10:34   #22
kajman
 
kajman's Avatar


Zarejestrowany: Sep 2008
Posty: 539
Motocykl: RD03
kajman jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 6 dni 3 godz 21 min 39 s
Domyślnie

taaa wrzesień, październik jest dużo lepszy pod względem zwierząt - to koniec pory suchej - czyli zwierzęta gromadzą się przy resztkach wodopojów.

a on waży ok 60 ton - pomyłka w klawiaturze

No dobra....teraz czas na Botswanę i dawną Rodesię - zwaną Zimbabwe
Masakra - płaci się tam $ US nawet oficjalnie w sklepie.
Mugabe ostatnio , ze względu na brak kasy przekazał policji że wypłatę mają sobie pobierać w formie mandatów
Jednym słowem zalegalizował wymuszanie

Jak do mnie coś zaczął nawijać to ja do niego po polsku - no i dyskusja trwała z 5 min. Mina policjanta zaczynała się wydłużać...wydłużać - bo zobaczył białego z którym nie może się dogadać....machnął ręką i się skończyło

Ostatnio edytowane przez kajman : 25.11.2014 o 12:35
kajman jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25.11.2014, 11:06   #23
kajman
 
kajman's Avatar


Zarejestrowany: Sep 2008
Posty: 539
Motocykl: RD03
kajman jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 6 dni 3 godz 21 min 39 s
Domyślnie

20.09.2014 – sobota
Wczoraj udało nam się pokonać drogę bardzo sprawnie – ok. 260 km asfaltem + przejście graniczne Namibia – Botswana. Trochę biurokracji, zwłaszcza przy odprawie samochodu, ale w rezultacie już przed 14:00 byliśmy na miejscu.
Po drodze udało nam się jeszcze zobaczyć skansen murzyńskiej wioski (b. interesujący) w Kwando i park narodowy Mudumu (bez sensu – całkiem pusty).







Po krótkim odpoczynku dwoma samochodami z biura turystycznego wyjechaliśmy z campingu nad rzekę Chobe. Chociaż początkowo nasz kierowca pomylił przystanie, to ostatecznie dojechaliśmy z niewielkim opóźnieniem na właściwe miejsce.
Po drodze mieliśmy okazję obejrzeć ślady zniszczeń pozostawionych w mieście przez stada słoni – zdemolowane ogrodzenia, uszkodzone budynki... Chyba lubią się zdenerwować.
Stamtąd wypłynęliśmy na rzekę. Jaki rejs!... Jeszcze w życiu nie oglądaliśmy takiej ilości zwierząt na tak małej przestrzeni, a do tego z tak bliska.
Setki słoni, dziesiątki bawołów i hipopotamów, krokodyle, antylopy, małpy, ptaki... Słoniątka baraszkujące beztrosko w przybrzeżnych wodach. Na środku rzeki rajska wyspa, cała porośnięta bujną trawą, idealnie płaska, praktycznie bez drapieżników. Słonie, bawoły i hipopotamy obserwowane z odległości paru metrów. Spokój i majestat...
Właśnie tutaj skompletowaliśmy „Big Five“ – „Wielką Piątkę“ (słoń, nosorożec, lew, lampart, bawół). Po wizycie w Etoshy brakowało nam już tylko bawoła. Mam nadzieję, że na zdjęciach udało się uchwycić chociaż część tej magii... Po powrocie długo jeszcze nie mogliśmy dojść do siebie.
Natomiast w nocy słoń zrobił kupę dokładnie obok naszego domku, a potem długo rozrabiał w ośrodku. Cóż... przespaliśmy.













Zaprzeczenie że w Afryce jest głód




Rano odebraliśmy lekcję na temat różnic pomiędzy Botswaną i Namibią. Rozliczenie naszej 12-sto osobowej grupy okazało się zadaniem ponad siły dla sympatycznej recepcjonistki. Minęła ponad godzina, kiedy wreszcie z ulgą mogliśmy ruszyć w drogę. Tylko 80 km, ale po drodze kolejna granica – tym razem z Zimbabwe. Baliśmy się jej i faktycznie bałaganu co niemiara, ale i tak w ciągu godziny udało nam się zakończyć formalności, by już o 13 dotrzeć do miejscowości Victoria Falls.
Nasza przewodniczka Joy, która przygotowała dla nas cały program – rafting i loty helikopterem, wizyta w Zambii, itp., dotarła do nas dopiero po 14 i okazało się, że mamy bardzo mało czasu, bo najpiękniejsze tęcze nad wodospadami Wiktorii pokazują się około trzeciej.
Dlatego, po szybkim ustaleniu, kto czego pożąda, ławą ruszyliśmy ku wodospadom. Nam udało się tam dojechać parę minut po 15....
Pierwsze spotkanie z jednym z cudów natury tego świata zdecydowanie potwierdza, że koniecznie trzeba tu było dotrzeć. Specyficzne położenie wodospadów (ziemia się „rozstąpiła“ w tym miejscu) sprawia, że można je obserwować z przeciwległego brzegu niczym w teatrze. Oszałamiające wrażenie...
Przemkiem wstrząsnęło tak bardzo, że przetrzymał tam do zachodu słońca, chociaż słońce około piątej zatonęło w chmurach i efektownego zachodu nie było. Może zresztą się mylę i na chwilę mu zaświeciło? Zobaczymy na zdjęciach.
Jutro rano słynny rafting na Zambezi, po południu Zambia, a pojutrze rano lot helikopterem. Już się nie możemy doczekać...














21.09.2014 – niedziela
Chyba mamy dość...
Rano, zgodnie z planem, wyjazd na rafting. Po krótkim instruktażu każdy otrzymuje swój zestaw – kask, kapok, koszulkę i wiosło, wsiadamy na ciężarówkę osobową i jedziemy na start. No, może nie do końca...
Trzeba jeszcze pokonać ponad 100 m pionowo w dół, po schodach i stopniach bardziej przypominających drabinę. Na miejsce dochodzimy już lekko podmęczeni. Cała polska siódemka (Marta, Majka, Mariola, Andrzej, Robert i my) trafia na jeden ponton i ruszamy. Przed nami 19 przeszkód („rapids“), choć tak naprawdę więcej, bo parę z nich ma numery typu 12a, 12b, 12c itd...
Największe emocje pojawiają się na Rapid 5 („fifty-fifty“ – podobno połowa się nie wywraca, a połowa i owszem). Znaleźliśmy się po tej ciekawszej stronie, a łódka wywróciła się do góry dnem, a więc nastąpił „trzeci przypadek“ z instrukcji bezpieczeństwa (pierwszy – wyleciałeś, ale trzymasz się liny, drugi – wyleciałeś i nie masz kontaktu z pontonem). W efekcie, na krótki okres zostaliśmy wyłowieni i zaokrętowani na dwóch różnych łódkach, a załoga miała pretekst, aby się o nas pomartwić. Po ok. 5 minutach byliśmy jednak znowu u siebie.
Potem ominęliśmy lądem przeszkody nr 7 (jako jedyni) i 9 (jak wszyscy), ale pozostałe uczciwie zaliczyliśmy („9 jest piękna, ale nazywa się „komercyjne samobójstwo“ bo jest zła dla biznesu“ stwierdził nasz przewodnik i miał nieco racji, bo przy jej pokonywaniu śmiertelność tej imprezy natychmiast wzrosłaby znacząco). Po przepłynięciu każdej kolejnej przeszkody z entuzjazmem wznosiliśmy pionowo wiosła i z głośnym okrzykiem triumfu uderzaliśmy nimi o siebie.
W sumie niezapomniane przeżycie, chociaż dawno nie popiliśmy takiej ilości wody...
Uwzględniając, że średnia wieku naszej załogi była około dwa razy wyższa niż najstarszej z pozostałych, daliśmy sobie radę powyżej oczekiwań. Pod koniec mięśnie ramion chwilami odmawiały już posłuszeństwa.
Po pokonaniu ostatniej przeszkody nasz sternik pozwolił nam uczcić ten sukces kąpielą w Zambezi, z czego większość skwapliwie skorzystała.
Najtrudniejsza część, to ta ostatnia – powrót na poziom +100 m. Wspinaczka niemal pionowo w górę – zajęła nam tyle czasu, że na lunch zostało jedynie parę minut.
Potem, przez godzinę tłukliśmy się szutrowymi wyboistymi dróżkami, by „osobową ciężarówką“ wrócić do punktu wyjścia.
Ledwie wróciliśmy do hotelu, trzeba było ruszać w drogę – postanowiliśmy wyskoczyć na kawę do Zambii, a konkretnie do Livingstone. Miasteczko, wycieńczone przez malarię, stanowi zaledwie cień dawnej świetności. Ale wciąż cieszy oko parę kolonialnych budynków z początku XX w.
Po mieście obwoził nas przesympatyczny taksówkarz o imieniu Kris. Od niego dowiedzieliśmy się, m.in., że część zwłok Livingstone’a (konkretnie serce i wnętrzności) została pochowana w Kalambo, 1000 km stąd... Sprawdziliśmy – nie Kalambo, a Chitambo, i nie 1000 km, ale ok. 250 km na północ od miasta. Oczywiście samolotem, który stoi przed poświęconym mu muzeum, często latał. Cóż, jak wiemy, zmarł w roku 1873, ale niech mu tam... Trafił nam się prawdziwie wyedukowany przewodnik, ale przynajmniej pełen pasji i sympatyczny.
Do hotelu wróciliśmy około 19-ej, było już ciemno. Podczas hotelowej kolacji niektórym zamykały się oczka... Oj, działo się dzisiaj, działo...
A jutro kierunek Savuti – powrót do Botswany. Lot nad wodospadami po konsultacji z Przemkiem odwołujemy.
Także jutro rano żegnamy się ze Sławkiem i Darkiem zwanym Władkiem. Odlatują z Livingstone, przez Johannesburg do Europy...


Tu mała dygresja z mojej strony - ja poleciałem z kilkoma uczestnikami i poniżej zdjęcia - pozwalające ocenić ogrom tego wodospadu
trzeba pamiętać że jest to tzw niski stan wody - nawet baaardzo niski


















23.09.2014 – wtorek
Wczoraj zebraliśmy się o 10-ej, potem godzina do granicy Zimbabwe z Botswaną, gdzie zrezygnowany celnik (nie mieliśmy żadnej świeżej żywności do zajęcia) poprosił o chociaż 20 pula (ku naszemu zdziwieniu to botswański urzędnik okazał się skorumpowany).
Śpieszyliśmy się, więc odszedł usatysfakcjonowany...
Potem asfaltem kilkadziesiąt kilometrów w stronę Savuti, po czym kolejne 80 km przez piaski do Savuti Camp.
Sam ośrodek nieogrodzony, więc wizyty zwierząt (zwłaszcza słoni) to codzienność. Łazienki wyglądają jak forteca otoczona betonowym murem.





Słoń szalejący w obozie Hiszpanów







Nas spotkanie ze zwierzyną ominęło, za to przy dzisiejszym śniadaniu towarzyszyło nam kilkadziesiąt ptaków. Natomiast, mimo nocnych pojękiwań hien, żadnej nie udało nam się zobaczyć.
Po śniadaniu piasków ciąg dalszy – 150 km traktu przebyliśmy w ciągu 8 godzin. Po drodze dziesiątki słoni, a poza tym żyrafy, zebry, gnu, gazele.
Świetny trening off-roadowego prowadzenia samochodu. Pierwszy raz natrafiamy na rzeki, które trzeba pokonać samochodem. Jest trochę emocji, a niedługo przed biwakiem, przy jednej z przepraw, Andrzej gubi tablicę rejestracyjną. Na szczęście jego pełne poświęcenia poszukiwania kończą się sukcesem i po paru minutach triumfalnie wznosi tablicę nad głową.
Dziś celem był park narodowy Moremi, czyli delta Okavango. Nasz campsite – Third Bridge – w sercu delty.
Słoni mamy nadoglądane na kilkadziesiąt najbliższych lat...
Jutro cały dzień na miejscu. Ostatni dzień obozowy.










kajman jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 26.11.2014, 11:07   #24
kajman
 
kajman's Avatar


Zarejestrowany: Sep 2008
Posty: 539
Motocykl: RD03
kajman jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 6 dni 3 godz 21 min 39 s
Domyślnie

24.09.2014 – środa
Do południa Ci, którzy mieli wystarczające zapasy paliwa (czyli my, wzmocnieni kadrowo o Przemka, Monikę i Andrzeja) ruszyli w poszukiwaniu zwierząt i wrażeń. Piękną, mocno off-roadową dróżką dotarliśmy najpierw do Second Bridge, a około 2,5 km dalej – nawet do First Bridge.
Swoją drogą, te dwa mosty – w odróżnieniu od trzeciego – wznosiły się przynajmniej nad wodą, a nie pod...
Po drodze udało nam się sfotografować głównie ptaki, ale i parę żyraf, i stado antylop też się trafiło.
O 15-ej wsiedliśmy na łódkę, która zabrała nas w stronę rzeki Okavango. W stronę, bowiem delta to sieć niekończących się kanałów, poprzedzielanych niekiedy mniejszymi lub większymi lagunami lub jeziorkami, ale nie ma tam czegoś takiego jak główny nurt. Jedyne, co możesz zrobić, to próbować płynąć mniej więcej w stronę, gdzie rzeka zaczyna się rozgałęziać.
Po drodze mnóstwo ptaków (z najmniejszym zimorodkiem – wielkości włoskiego orzecha), jaszczurki, krokodyle, a na deser hipopotamy i słonie.
Nasz przewodnik w gąszczu krętych kanałów drogę wyszukiwał tak pewnie, że w pewnej chwili sądziłem nawet, iż tak naprawdę każda droga prowadzi celu. Dopiero, kiedy wracając musieliśmy się zatrzymać, aby przepuścić łódkę z naprzeciwka (co było uzgodnione radiowo 5 minut wcześniej) zrozumiałem, że płynęliśmy jedyną prawidłową trasą w całym tym labiryncie. Tym większy szacunek dla naszego pilota!
Wieczorem pożegnalny obozowy wieczór – ostatni pod namiotami, uświetniony wizytami hieny i słonia. Zmasowany atak świetlny („czołówkami“) skutecznie zniechęcił tego drugiego do zapoznawania się z naszym menu, ale hiena twardo dobrała nam się do worka z odpadkami i dopiero na skutek zdecydowanych okrzyków niechętnie się oddaliła.
Jutro Kalahari...


25.09.2014 – czwartek
Pierwsze pięćdziesiąt kilometrów – do południowej bramy parku Moremi, to znowu klasyczny off-road – 15 km/h. Potem jeszcze kilkadziesiąt kilometrów szutrów i w końcu jesteśmy na prawdziwym asfalcie. Dzisiejsza trasa to łącznie 660 km – do granicy z Namibią, a nawet 20 km dalej. Około 17-ej docieramy do Kalahari Bush Breaks - przecudnej oazy na środku pustyni. Sama Kalahari tutaj nie jest podobna do potocznego wyobrażenia pustyni. To raczej suchy ugór, porośnięty jeszcze bardziej suchymi kępami traw i krzaków, nagrzewany przez słońce jak patelnia. Taka patagońska pampa, tyle, że temperatury znacznie wyższe.
Kalahari Bush Breaks to prowadzony przez bardzo sympatyczną rodzinę Afrykanerów ośrodek (camping i domki o bardzo stylowej architekturze) zatopiony w morzu kwiatów. Oczko wodne nieopodal przyciąga dziesiątki antylop, które można oglądać także nocą – oczko jest oświetlone.
Samą pustynię widzimy w promieniu parunastu kilometrów, gdyż ośrodek znajduje się na niewielkim wzniesieniu.
W domkach przebojem są duże okna w łazienkach – można obserwować antylopy siedząc na sedesie lub biorąc prysznic.
Wytworna kolacja prowadzona przez niezrównanego mistrza ceremonii, to m.in. befsztyk z elanda – pycha!











26.09.2014 – piątek
Bardzo nam się nie chciało ruszać z tej oazy. Miejsce naprawdę wyjątkowe.
W końcu nie było wyjścia i około 11-ej wyjechaliśmy na ostatnie 300 km naszej przygody. Sama droga przez pustynię – bez większych wrażeń – asfalt po horyzont.
Wczesnym popołudniem dotarliśmy do Arebbusch Travel Lodge – to tutaj zaczynaliśmy naszą afrykańską podróż. Potem krótki spacer po centrum Windhoek (m.in. pomnik złożony z ponad 20-stu odłamków meteorytu znalezionego w Namibii), a wieczorem pożegnalna kolacja, wino, wspominki...

27.09.2014 – sobota
Ostatni dzień w Namibii. Po wymeldowaniu się i złożeniu bagaży jedziemy do centrum miasta na pożegnalny spacer i zakupy.
Zwiedzamy m.in. Muzeum Narodowe, które poraża nas odważną wizją świata zbliżoną swoją stylistyką do słusznie minionych czasów socrealizmu.
W pięknym protestanckim kościele właśnie rozpoczyna się ceremonia ślubna. Rodzice panny młodej uśmiechają się pięknie ze zdjęcia, gdyż nie mogli pojawić się tu osobiście...
Potem odwiedzamy kolejowy dworzec – sieć połączeń mieści się dużymi literami (oczywiście czcionką gotyk!) na ściennej tablicy, więc każdy sobie może swoje połączenie odnaleźć bez trudu. Jedyne opcje to Keetmanshoop i Walvis Bay; Tsumeb i Gobabis widnieją na rozkładzie, ale zegary pokazujące godzinę wyjazdu pociągu do tych miejscowości nie mają wskazówek...
Włóczymy się trochę po mieście, stolica Namibii nie jest duża i centrum można obejść bardzo szybko, ale czujemy się tu bardzo dobrze – podobnie jak i w całej Namibii.
Po szóstej zabiera nas na lotnisko zaprzyjaźniony kierowc.
21:35 – odlatujemy z Windhoek.














KONIEC

EPILOG
Jurek miał rację – to rzeczywiście była jedna z podróży życia. Przeżyliśmy bardzo intensywne trzy tygodnie, często brakowało nawet czasu, by na gorąco notować wszystkie wrażenia. Podczas podróży spotkaliśmy wszystko, czego mogliśmy oczekiwać – fantastyczne krajobrazy, interesujący ludzie, a przede wszystkim – niewiarygodne bogactwo afrykańskiej fauny. Na pewno rzeczywistość przerosła nasze oczekiwania. Osobny temat, to poziom cywilizacyjny krajów, które odwiedziliśmy. Zaskakujący porządek i czystość, komfort na campingach, życzliwa obsługa... Właściwie nie było sytuacji, w której czulibyśmy się źle potraktowani. To nie jest typowe dla Afryki. Mimo całej egzotyki przebywaliśmy cały czas na obszarze przyjaznym i zrozumiałym dla Europejczyków.
Wreszcie „last but not least“ – podstawą sukcesu każdej wyprawy jest dobry program i organizacja. W tym wypadku program był bardzo dobrze przemyślany, uwzględniał przy tym sugestie uczestników.
Samochody poradziły sobie w tych trudnych warunkach koncertowo – jedyny problem, to dwie przebite opony i problemy elektryczne z jedną z radiostacji.
Miejsca, które odwiedziliśmy, były na swój sposób wyjątkowe – każde miało charakter i atmosferę. Podział noclegów na „obozowe“ i „komfortowe“ (w lodge’ach) miał głęboki sens – po paru noclegach na dachu samochodów mogliśmy w dobrych warunkach doprowadzić naszą odzież i siebie samych do podstawowych standardów czystego człowieka.
kajman jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 27.11.2014, 10:45   #25
igi
Ciśnienie rośnie ;)
 
igi's Avatar


Zarejestrowany: Oct 2012
Miasto: Opole
Posty: 636
Motocykl: RD07a była... :(
Przebieg: 58000
Galeria: Zdjęcia
igi jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 tygodni 6 dni 11 godz 56 s
Domyślnie

Afryka z dwóch ostatnich zdjęć podoba mi się najbardziej
__________________
Lepiej przeżyć małą przygodę, niż siedziec w domu i czytać o dużej.
igi jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 27.11.2014, 11:01   #26
jorge
Autobanned.
 
jorge's Avatar


Zarejestrowany: Feb 2009
Miasto: Wawa
Posty: 5,203
Motocykl: Tesco
Przebieg: 45 555
jorge jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 3 tygodni 5 dni 48 min 11 s
Domyślnie

Kajman łajuzo przez Ciebie Afryka mi się przypomniała i zachciała ...ten wodospad, słoń i ostatnie foto ...
__________________
Chromolę Afrykę wolę ...Hobbysta Afrykański.
jorge jest online   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 27.11.2014, 11:03   #27
voxan69
 
voxan69's Avatar


Zarejestrowany: Jul 2008
Miasto: Sanok
Posty: 2,022
Motocykl: EXC, ST 1300
Przebieg: rośnie
voxan69 jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 4 dni 8 godz 32 min 42 s
Domyślnie

Piękne te widoki - wszystkie
__________________
Dopóki walczysz jesteś zwycięzcą
voxan69 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28.11.2014, 11:42   #28
kajman
 
kajman's Avatar


Zarejestrowany: Sep 2008
Posty: 539
Motocykl: RD03
kajman jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 6 dni 3 godz 21 min 39 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał Elwood Zobacz post
W ile osób ostatecznie byliście, w ile aut i ile was ta wycieczka na głowę wyniosła Kajman?
12 osób ze mną
4 auta

a ile wyniosła - zależy kto ile chce wydać
masz u mnie na stronie ofertę
dolicz sobie bilet - ok 3200 przez Frankfurt
i na miejscu - paliwo mniej więcej jak u nas
palą 12 l/100 km
jedzenie też jak u nas
płacisz za wjazdy do parków


i to wszystko zależy ile osób w samochodzie - samochody są 4 osobowe
kajman jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28.11.2014, 11:43   #29
kajman
 
kajman's Avatar


Zarejestrowany: Sep 2008
Posty: 539
Motocykl: RD03
kajman jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 6 dni 3 godz 21 min 39 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał jorge Zobacz post
Kajman łajuzo przez Ciebie Afryka mi się przypomniała i zachciała ...ten wodospad, słoń i ostatnie foto ...

dawaj, dawaj - mówiłem Ci gdzie muszę pojechać w przyszłym roku
dobrze by było w 4 osoby
kajman jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28.11.2014, 19:17   #30
wojo02


Zarejestrowany: Sep 2011
Miasto: KRAKÓW
Posty: 3
Motocykl: nie mam AT jeszcze
wojo02 jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 dzień 11 godz 41 min 3 s
Domyślnie

ha ha; widzę że towarzystwo od lewaków z 4x4 tu się przeniosło
jeszcze raz witam wszystkich
wojo02 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Na południe! Tam muszą być słonie! czyli Namibia 4x4 jagna Trochę dalej 56 29.03.2016 14:11


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:48.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.