Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15.05.2012, 18:19   #61
jagna
 
jagna's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
jagna jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 3 min 21 s
Domyślnie

Muszę albo dokończyć tę relację, albo przestać jeździć na zloty
mając dość pytań "kiedy, no, kiedy"...

Achtung, achtung, uwaga, uwaga, odcinek ostatni!!

Dzień 15, 20 luty

Po śniadaniu zastanawiamy się, co w tym Valparaíso możemy robić. Trochę się wkurzam, bo trzeba było ten dzień zostać dłużej w trasie, ale wszyscy tak piali z zachwytu nad tym miastem, że nie można było nie ulec. Postanawiamy dać Valparaíso drugą szansę i zobaczyć je za dnia, po czym wyjechać za miasto. Namawiam resztę (bo wzięliśmy pod skrzydła Barcelończyka) na ogród botaniczny gdzieś pod miastem.
Najpierw spacer.
No dobra, może i ma w sobie coś te Valparaíso. Dla mnie – strasznie przypomina Lizbonę. Kolorowe domy, wąskie ulice, wszędzie wzgórza. I mnóstwo knajp, których wczoraj nie było!
Więc jeśli ktoś lubi szwędanie się po klimatycznym mieście od kafejki do kafejki – być może Valparaíso będzie jego miejscem na ziemi.

To droga do naszego hostelu:




Widok na morze:




Kolorowo:




Lokalna sztuka:




Prehistoryczne środki lokomocji:


czasem mniej cywilizowanie:


Bierzemy naszą Nomadę i ruszamy za miasto. Nasz poznaniak nie może znieść zakurzonych szyb:


Ogród botaniczny – hm, widywałam ciekawsze, ale jest zielono i jest cień. W dodatku można po nim jeździć samochodem! My nasz zostawiamy jednak przy kasie i ruszamy nóżkami. Dawno tego nie robiliśmy…


Czasem nóżki bolą i trzeba przysiąść na moment:


a czasem się polansować:


w końcu zlegamy na trawniku:




dołączają do nas słynne chilijskie bezpańskie psy. Jak zwykle rasowe i jak zwykle przyjazne..


Chyba po godzinie leżenia idziemy w ostatni kawałek parku: kaktusiarnię i ogród francuski.


No rozmaryn, mówię ci! Rosemary! A cholera go wie, jak to jest po hiszpańsku!


Ja im zaraz znajdę, jak to jest po hiszpańsku…


Romantycznie tu…


… i jeszcze bardziej romantycznie…


a teraz to już Romantizität na całego!


Starczy tych roślinek, w brzuchu burczy, jedziemy coś zjeść. Wybór pada na miejscowość przyległą do Valparaíso, gdzie podobno uciekło całe życie nocne to Viña del Mar. Główna miejscowość wypoczynkowa dla mieszkańców Santiago.
Jest tu jeden z oryginalnych posągów z Wysp Wielkanocnych:


oraz piękny nadmorski bulwar:


gdzie spotykamy AT:


i kładziemy się po raz ostatni tej zimy na plaży:


po czym ruszamy na poszukiwanie knajpy, która nie narazi nas na kompletne bankructwo. Viña del Mar jest mocno snobistyczna, to jakieś zupełnie inne Chile… Nawet pick-upów brak… Są za to kabriolety w dużych ilościach

W końcu znajdujemy coś przyzwoitego w bocznej uliczce. Ja kuszę się na zapiekane małże, podobno jakieś strasznie lokalne, tylko tu występują. W każdym razie – niebo w gębie… Dana, mimo ostrzeżeń kelnera, bierze jakiś stek na ostro i po pół godziny prawie zieje ogniem.



Jeszcze ostatnie zakupy białego wytrawnego , robi się wieczór, czas wracać do Valparaíso. Bierzemy z hostelu kieliszki (prawie wszystkie udało nam się później oddać) wino pod pachę i szukamy ciekawego miejsca na pożegnalny wieczór. Niestety, podobnie jak wczoraj, w Valparaíso wszystkie knajpki zamykają się o 22. To idziemy do portu. Tam życie wre. Kilka ogromnych statków jest właśnie rozładowywanych, a pół miasta przyszło łowić ryby. Siadamy na schodkach i patrzymy, sącząc białe wytrawne.






Siedzimy, gadamy, oglądamy, pijemy. Nagle gość z boku zaczyna wydawać z siebie dziwne syki i macha porozumiewawczo. Nie bardzo wiemy o co godzi. W końcu widzimy, że zza rogu wyłania się patrol policji i łapiemy. W Chile nie wolno publicznie spożywać alkoholu! Szybko chowamy butelki i kieliszki i udajemy stuprocentowo trzeźwych. Uff… Za to grozi nawet areszt…

Policja znika i spokojnie dokańczamy wytrawne… Dziś wyjątkowo mało, w końcu jutro odlot…

Rano skromne hostelowe śniadanko i ruszamy w stronę Santiago.
Ponieważ do hostelu nie dało się dojechać samochodem, wszystkie bagaże zostały w aucie. I trzeba je jakoś upchnąć do walizek, znaleźć zimowe ciuchy itp. I nie mamy kompletnie gdzie tego zrobić. Na środku ulicy? Postanawiamy po drodze zatrzymać się na jakimś parkingu i tam dokonać niemożliwego, czyli zmieścić wszystko w walizkach…
Efekt jest taki:



Krzychu wyrzuca stare buty, ale i tak nie chcą mu wleźć dwa poncha, ja już siadam na walizce… po godzinie walki możemy jechać dalej. Robi się korek na autostradzie, a musimy jeszcze oddać auto w wypożyczalni, i nie wiemy ile to potrwa. Robi się nerwowo, za 2 godz. odlatuje moja Iberia (Krzychu leci 2 h później Air France, Dana zostaje) i ustalamy, że dam Krzychowi moją kartę kredytową (doceńcie to zaufanie!) i on załatwi zapłatę za auto, już po odstawieniu mnie na lotnisko.
Na lotnisku lekki chaos (Poldniowa Ameryka w końcu), ale jakoś się odnajduję. Niestety nie mam rezerwacji więc ląduję w ostatnim rzędzie. Między dwoma toaletami… No cóż. Nie było to moje najprzyjemniejsze 13 godzin w życiu… Na szczęście obok siada sympatyczna i gadatliwa Szwajcarka i jest z kim pogadać. Zasnąć za bardzo nie mogę, bo mimo stoperów słyszę trzaskanie drzwi, a przede wszystkim razi światło z toalet.
Rano lądujemy w Madrycie, przesiadka, i po kilku godzinach Berlin Tegel, gdzie czeka na mnie kontrola celna, Fazi oraz informacja o zagubionych kluczykach od mojego auta… Przez następne dwie godziny, czekając na przylot Krzycha, usiłuję nie popełnić morderstwa na Fazim oraz obiecuję sobie solennie brać zawsze kluczyki ze sobą. Ląduje Air France, wyławiam z tłumu Krzycha, ładujemy się do VW i bez dokumentów oraz z zapasowymi kluczykami wracamy do ojczyzny…

Y eso es fin de cuentos sobre nuestro viaje… *

Mam nadzieję, że udało mi się choć trochę przekazać klimat Chile. Warto go obwiedzić, choćby po to, żeby poczuć to wielkie, niesamowite NIC.

Dla mnie to fantastyczny kraj z krajobrazami zapierającymi dech w piersi i wspaniałymi ludźmi. Jeszcze kiedyś tam wrócę, w końcu została do zdobycia Patagonia…
Dziękuję wszystkim czytelnikom za cierpliwość. Mam nadzieję, że się jeszcze tu spotkamy

*I to już koniec naszej podróży.
__________________
Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą
jagna jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 16.05.2012, 21:06   #62
wilczyca
 
wilczyca's Avatar


Zarejestrowany: Nov 2011
Posty: 1,343
wilczyca jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 1 dzień 22 godz 35 min 12 s
Domyślnie

Eh, Jagna... Niesamowite to Nic...

Za to cała Twoja opowieść to wielkie Coś. Niesamowite Coś Jak Ty to wszystko spamiętałaś? Szczególnie, że wypiłaś dziesiąt litrów białego wina w międzyczasie

Dzięki za ten ciepły powiew przygody w mroźne, zimowe dni.

Niech żyje przygoda!
wilczyca jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 22.05.2012, 11:16   #63
Ronin
 
Ronin's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2008
Posty: 713
Motocykl: RD04
Galeria: Zdjęcia
Ronin jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 tygodni 1 dzień 22 godz 47 min 16 s
Domyślnie

Dzięki za relację Dobrze się czytało
Ronin jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Krew, pot i łzy czyli moje spotkanie z Czarną Afryką [2012] Neno Trochę dalej 52 07.03.2013 13:42
Zobaczyć Iran - czyli 4 dni w Armenii. [Czerwiec 2012] majek Trochę dalej 104 26.02.2013 14:33
Twierdza Kłodzka 2012 czyli Czas kazamat arturro007 Imprezy forum AT i zloty ogólne 368 13.05.2012 21:42
Krolowa szuka domu na zime :) Wojak Inne tematy 2 05.10.2009 19:09


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:22.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.