Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23.10.2017, 22:13   #1
cinas67


Zarejestrowany: May 2008
Posty: 39
Motocykl: RD03
cinas67 jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 1 dzień 7 godz 9 min 32 s
Domyślnie Dlaczego Gruzja?

Pojechaliśmy do Gruzji po raz pierwszy w 2013 roku i już w czasie tej podróży powiedziałem sobie ze jakaś spuścizna pseudo literacka powinna po tym wyjeździe powstać. Szło mi z tym pisaniem strasznie, coś powstało i zaraz w kanał, do tego stopnia ze kosz mi się zapchał w laptopie. Jak już w końcu po trzech miesiącach coś powstało, to stwierdziłem, że wstyd będzie pokazywać te wypociny ludziom i czym prędzej je zakopałem. Hmmm…człowiek jednak nie krowa i czasem zdanie zmienia, z kolei mój tekst to nie wino i w miarę leżakowania wartości nie nabiera, ale puste szkło się męczy, więc pomęczę też i was. W związku z tym że minęło już parę lat od naszego wyjazdu i wiele spraw się już zdezaktualizowało w tym tekście, to bardzo proszę brać na to poprawkę. Boże chroń królową i Cinasa.
266.jpg
no to powolutku, po cichutku zaczynamy…
Dlaczego Gruzja? Bo się człowiek naczytał, nasłuchał, naoglądał, a to o widokach takich, że majty spadają, o ludzkiej serdecznej gościnności, która nawet nas Polaków czasem onieśmiela, o jedzeniu, które powoduje, że po takich wakacjach wraca parę kilo obywatela więcej, o pięknych kobietach…?? Tu akurat wydaje się, że trochę w tym przekłamania, niestety jakoś bardzo urodziwej Gruzinki nie widzieliśmy, no może z jednym wyjątkiem, ale o tym potem… Do tego mój robak, który siedzi gdzieś we mnie w środku - jak się zorientował, że plan Gruzja - to zaraz zaczął swoje: masz afty w przełyku - trzeba je odkazić alkoholem, gruzińskim bimberkiem zwanym czaczą (to podobno taki Don Perignon Kaukazu). A poza tym Cinas bądźmy szczerzy - przecież ty nie lubisz jazdy na motorze jedynie, co cię tam ciagnie to - jazz, piwo, wódka, jazz, wino, wódka. Tak mi ten mój kochany robal prawi i powiem wam, że skubaniec częściowo ma rację, oczywiście oprócz jazdy na motorze. Mieliśmy jechać w sześć osób na czterech motocyklach, niestety jeden z wiernych towarzyszy wielu podróży Karaluch na trzy tygodnie przed wyjazdem został zaatakowany przez czerwonego kura, no i skończyło się w Siemianowicach na oparzeniówce. Pozostała ekipa to - Ewa i Rumcajs z Lasówki niedaleko Kłodzka na Afryce, Grzechotnik z Pszczyny na BMW 650 GS no i my, czyli Oko i Cinas z Pszczyny na Afryce. Plan był taki, aby do Gruzji dostać się i powrócić z niej przez Ukrainę i Rosję. Może trasa przelotowa nienajciekawsza, ale na pewno dużo tańsza, niż opcja przez Turcję gdzie cena paliwa zabija. Prawie 8,70 zł! Życie bywa jednak przewrotne, Rumcajsom udało się załatwić wizy bez problemu, a my mieliśmy cały czas pod górę. A to zła ramka, a to literówka w nazwisku kumpla (dokument drugi raz wysłany bez poprawy nazwiska i wszystko było OK?), ubezpieczenie, które musieliśmy rozszerzyć na cały świat?? A na koniec konsul powiedział, że może nam wystawić wizy mniej więcej w połowie trwania naszego urlopu – całuj konia w wentylator.
Dodam, że wizy załatwialiśmy przez biuro podróży, a nie prywatnie. Pracownik z tejże firmy, który pilotował sprawę w prywatnej rozmowie stwierdził, że nigdy się jeszcze z taką upierdliwością ze strony konsulatu nie spotkał. Rosja to nie kraj, to stan umysłu. No i co było robić, Rumcajsy jadą góra przez Ukrainę i Rusy, a my - czyli oddział Pszczyna - zapycha dołem przez Turcję. Oczywiście robak jest czujny i dopóki był plan jazdy przez Rusy to gadzina spała spokojnie ale jak usłyszał suche słowo „Turcja” to zaraz się ożywił i cicho szepcze - ,,Cinas oni tam mają ramazan w tym czasie, uschniesz z tęsknoty, weź coś na komary” a że mam słaby charakter i słabość do mojego robaka to zakupiłem 24 szt. 100 ml żubrówki, niby jako prezenty dla miejscowych i do nacierania się przeciwko komarom. Robak uspokojony zasnął.
1.jpg
Dzień przed naszym wyjazdem wpadają do nas Rumcajsy na małą kawę i gnają dalej w kierunku na wschód. My troje następnego dnia (27.07) około piętnastej wytaczamy siebie i machiny ku dwudziestu trzem dniom fantastycznej przygody. Słowacja, Węgry, Serbia, Bułgaria – tranzyt.
8.jpg
Nocleg nad Dunajem w Serbii

Po przejechaniu prawie 1900 km (oczywiście nie w jednym kawałku) dojeżdżamy do granicy tureckiej. Wszystko idzie bardzo sprawnie, a załatwienie wiz wali nas na kolana - wklejka do paszportu, potem pieczątka, 15 euro z naszej strony i słyszymy miłego dnia, następny proszę – wszystko trwa około 15 sekund. Pierwszy nocleg w Turcji mamy na stacji benzynowej. Podjeżdżając na stację widzę małe patio przylegające do niej, wiec pytam dwóch panów z obsługi czy możemy się tu przespać, a oni, że jak najbardziej i jeszcze pokazują nam gdzie są toalety i prysznice. Rozkładamy manele. W ramach odwiecznej przyjaźni polsko - tureckiej zanoszę im dwie buteleczki żubrówki (robak robi się niespokojny), a uśmiech na ich twarzach sprawił, że poczułem się jak Król Maciuś I, albo jakiś inny pirat. Wieczorem czyli około 24, jeden z dwóch panów obsługi przyszedł do nas na szczeniaczka poprawionego piwem, wypił trzy, po chwili duch go opuścił i odpłynął, a rano był nieczynny.
16.jpg
Nocleg na stacji
19.jpg
Wstajemy około 6 rano, drugi z panów przynosi nam fantastyczną herbatę turecką i jakieś ciasteczka, ze wzruszenia nie wiemy co powiedzieć.
Podam jeszcze namiary na stacje - N41.593,15 E026.688,79 ,,ENERGY”, około 40 km od granicy bułgarsko - tureckiej, fajna miejscówka. Po śniadaniu pakowanie maneli i na koń w stronę Istambułu. Mieliśmy plan przejechania miasta w nocy, podczas mniejszego ruchu, ale my swoje, a życie swoje. Przejazd przez stolicę Turcji zafundowaliśmy sobie o dwunastej trzydzieści w południe – można by rzec w środku szczytu. Jazda zderzak w zderzak przy prędkości dochodzącej do 100 km, cały czas przeskakując z jednego pasa na drugi – to taki chyba ich sport narodowy. Wiele ludzi narzeka na styl jazdy jaki panuje w tej części Europy, że niby niebezpieczni wariaci, których dopadła gorączka wyprzedzania, wciskania pedału gazu, a ja myślę, że w tym szaleństwie jest metoda. Pomimo potwornego ruchu cały czas kierowcy ustępują sobie miejsca i o dziwo, wszystko to toczy się w jakimś fantastycznym tempie i rytmie. Cały czas towarzyszy nam dźwięk trąbnięć - uwaga skręcam, dzięki za wpuszczenie, wskakuj przede mnie – zero agresji - uwielbiam ten styl jazdy. Uczyć się nam Polacy.
23.jpg

Jestem kierowcą raczej spokojnym, który nie odkręca manety na maksa jak widzi kawałek prostej, czy jak jakiś delikwent wyprzedzi mnie to u mnie strzała nie wchodzi na czerwone pole. Jazda po Bałkanach nauczyła mnie jednego - jeśli zapala się pomarańczowe światło to co koń wyskocz, maneta w dół, zostaw kawałek bieżnika na asfalcie, poczuj jak plecaczek wbija ci szpony w klate – byle do przodu, zrób miejsce innym. Dlatego szlag mnie trafia jak w Polsce, na zielonym koleś dopiero zaczyna szukać wajchy od zmiany biegów. Ostatnio jak zatrąbiłem na gościa, który stał na zielonym od trzech sekund to spojrzał na mnie tak jak bym mu kozę wydoił.
Na wszystkie autostrady potrzebna jest winieta, również na przejazd przez most na Bosforze - my nie mieliśmy ani jednego ani drugiego, za to jak przejeżdżaliśmy przez bramki, to mieliśmy pomarańczowe światło i wyjący alarm, a policja stojąca obok miała to w zupie. Jechaliśmy główną droga E-80 i po przejechaniu prawie pięciuset kilometrów przed miejscowością Bolu znaleźliśmy fajny nocleg nad jeziorem (Golkoy Baraji N40.70887 E031.52787). Na miejscu wylądowaliśmy już o zmierzchu i okazało się, że jest to miejsce piknikowe dla autochtonów imprezujących przy grillu i lokalnej muzyce, a po zmroku i ostatnich modłach również przy czymś mocniejszym – Allach przecież nie widzi po ciemku. Najwyższy czas uspokoić robaka, dobrze, że odpowiednie zapasy poczyniliśmy jeszcze w Bułgarii.
31.jpg
Rano znowu szybkie śniadanie i zwijanie maneli byleby zdążyć wyjechać zanim słońce zacznie przypiekać na całego. Ujechaliśmy jakieś siedemdziesiąt km i wzięła nas straszna ochota na kawę, przy okazji dopadł nas smutny obowiązek tankowania tureckiego paliwa. Zatrzymaliśmy się przy klimatycznej knajpce gdzie zamówiliśmy „coffee” czyli w naszym mniemaniu kawę. Siedzimy, pierdu pierdu, patrzymy a tu na stół zaczynają wjeżdżać sztućce, chleb, surówki, przyprawy, po czym gość przynosi mięso mielone prosto z grilla. Fakt, że godzinę temu zjedliśmy obfite śniadanie i nasze zbiorniki były wypakowane na maksa, przestaje być ważny. To był jeden z tych posiłków, który każdy z nas pamiętać będzie przez długie lata. Zapach, smak, kolory sałatek, wszystko świeże przygotowane specjalnie dla nas, na koniec podano nam pyszną herbatę w tulipanie. Pamiętam że po tej ,,kawie” jedyne na co mieliśmy ochotę to pójść do kąta i zakopać się w liście na dwie godziny. Gwoli informacji kawa to KAHVE, a to co zamówiliśmy nieświadomie to było KOFTE. Musze jeszcze dodać, że po posiłku podczas chwil rozleniwienia usłyszałem głos robaka - „może Cinas byś zdezynfekował przełyk tak na wsjakij słuczaj”- twardy byłem w pysk sobie dałem i się zamknął. Następny nocleg wypadł na miejskiej plaży nad morzem Czarnym, jakieś pięćdziesiąt km za Samsunem, tam w markecie zrobiliśmy zakupy i … ceny powaliły a rachunek oburzył!! Żadnych frykasów tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Tak nas przelicznik ogłupił, że kompletnie nie zwróciliśmy uwagi na to co kupujemy, byle tanio i w związku z tym nabyliśmy mało atrakcyjny dla nas trunek – jakieś anyżowe świństwo. Na miejscu każdy zabiera się za swoją działkę.
36.jpg
Nasz wyjazdowy cook
37.jpg
Każdy ma swoje obowiązki: Oko – pisanie dziennika podróży, malowanie oka, lęk przed szczypawkami, rozbijanie namiotu i dział lingwistyczny. Grzechotnik – rozpalanie ogniska, wieczorne żarcie z ognia, robienie drinków - sorry -przygotowanie karmy dla naszych robaków, Cinas - trzymanie w garści bacika. Zrobiło się już całkiem ciemno i bez czołówki nic nie było widać, idąc do lasu za potrzebą, doznałem wrażenia że jestem przez kogoś ,albo coś obserwowany. Nagle za sosny ujrzałem dwa maleńkie punkciki wpatrzone we mnie, co to mogło być do cholery...Ależ tak, to przecież był wyczekiwany nasz Ciąg Dalszy.
Rano zbieramy się po kąpieli w morzu i bliskim spotkaniu z niemałą meduzą i całkiem sporą płaszczką, pchamy się dalej.
46.jpg
Wzdłuż całej naszej drogi zaobserwowaliśmy, wspaniale utrzymane pasy zieleni – palmy, kwiaty, trawniki, oraz siłownie publiczne, całkiem fajne - zwłaszcza, jak się widzi zakutaną w szmatki muzułmankę wyciskającą ciężarki. Gorąc nieprawdopodobny – mięso odchodzi od kości. Za to moja zielona koniczyna leci jak szalona, co jakiś czas tylko szepnę jej do uszka –„no malutka szukaj, szukaj gdzie ta Gruzja”, a ona tylko mruknie, lekko pierdnie i dalej chyżo do przodu, czuje bydle inteligentne, że ma coraz bliżej, jeszcze jeden zakręt, jedna prosta, parę górek i jest…znalazła! Kraj z szalonymi kierowcami, doskonałym alkoholem gdzie nie znają słowa dosyć, gdzie na słowo Polska, przybijają ci piątaka, gdzie prastare chrześcijaństwo, cudowne surowe zabytki i przyroda taka, że mech ci rośnie na jajach (nie wiem jak to jest z kobietami – zapytam Oka). A nowa architektura jest nieźle pojechania. Szybko przejechaliśmy granicę i nagle zrobiło się jakoś inaczej, pojawiły się kobiety, alkohole na stacjach benzynowych, masa turystów, gwar i swoboda - poczuliśmy się jak w Polsce z lekką domieszką gruzińskiego szaleństwa. Jeszcze dobrze nie stanęliśmy na ryneczku w Batumi przy dworcu kolejowym a już mieliśmy zaproszenie od powracających do domu Polaków na imprezę oraz namiary na fajny nocleg. Rzeczywiście niezły - chata z bali, w środku gospodarz (Borka około 40 lat) były mieszkaniec Abchazji. Do dyspozycji mamy dwa pokoje, dużą kuchnię z salonem i co nie jest zjawiskiem częstym w Gruzji – łazienkę i ciepłą wodę. Wozidła dla bezpieczeństwa postawiliśmy w mini ogrodzie za żelazną bramą.
93.jpg
60.jpg
nasza kwatera
Po zadekowaniu się o godzinie 23 pierwsze smakowanie gruzińskiej kuchni – knajpka raczej podłego wyglądu ale charczo jakie podała przemiła Pani fantastyczne! A potem impreza do 3.40. Rozmowy z ochroniarzem prezydenta Saakaszwiliego, który brał udział w ostatnich działaniach wojennych, oraz śpiewy, także patriotyczne, wraz z Polakami nauczycielami. Rano śniadanko a potem zbieramy się i jazda z oponami do wymiany. Dojechałem do Gruzji na starych Metzelerach Sachara 3, czas na założenie nowych TKC 80, które wspaniałomyślnie wiózł nam Grzechotnik przez pół Europy. W serwisie wszystko sprawnie poszło a szef przyjął na przechowanie stare opony, może ktoś jeszcze z nich skorzystał.
105.jpg
mała czerwona plamka, na ścianie wzdłuż srebrnego busa
104.jpg
nasz ślad
Za przełożenie i wyważenie dwóch opon szef wziął 10 zł?! Na odchodnym dałem mu jeszcze dwie żubrówki - „za taki prezent, opony będę trzymał dla twoich kumpli dłużej niż istnieje przeklęta Rosja”
94.jpg
Afryka dostała nowe trampki.
Resztę dnia postanowiliśmy przelenić na plaży, po drodze wstępujemy na obiad do naszej knajpki na koronne gruzińskie danie, czyli chinkali.
68.jpg
Podczas posiłku podchodzi tubylec, krótka wymiana zdań i stwierdza on, że jak jesteśmy Polakami to musi nam postawić wódeczkę, ciężko się odmawia alkoholu w Gruzji, a w zasadzie nie odmawia się w ogóle.
70.jpg
75.jpg
Potem to tylko melon, wino i słodkie lenistwo
76.jpg
Stara odbiera satelitę.
77.jpg
A tu odbiera nam przyjemność patrzenia na plażę.
87.jpg
Grzechotnik z nowo poznanym rówieśnikiem
103.jpg
Architektura gruzińska potrafi zaskakiwać

Następny dzień - kierunek Uszguli - 325 km gdzie mamy spotkać się z Rumcajsami.
112.jpg
Gdzieś w trasie.
Załączone Grafiki
Typ pliku: jpg 118.jpg (468.8 KB, 17 wyświetleń)

Ostatnio edytowane przez cinas67 : 24.10.2017 o 21:21
cinas67 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 23.10.2017, 23:40   #2
tyran
Kiedyś R.T70
 
tyran's Avatar


Zarejestrowany: May 2014
Miasto: Częstochowa
Posty: 1,420
Motocykl: Była RD04
Przebieg: 120000+
tyran jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 miesiące 2 tygodni 5 dni 6 godz 2 min 44 s
Domyślnie

Lepiej późno niż wcale!

Gruzja jeszcze przede mną.

Dawaj dalej!
__________________
Serdecznie pozdrawiam.
Romek T.
tyran jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 24.10.2017, 07:24   #3
chemik
 
chemik's Avatar


Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Wrocław
Posty: 1,425
Motocykl: Husqvarna 701 Enduro
chemik jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 4 tygodni 15 godz 21 min 25 s
Domyślnie

Nie ustawaj w pisaniu. Dajesz!
chemik jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 24.10.2017, 10:39   #4
ArtiZet
 
ArtiZet's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Mar 2011
Miasto: akalicy stolicy
Posty: 3,235
Motocykl: była 7-ka, jest 3-ka
Przebieg: 90+
ArtiZet jest na dystyngowanej drodze
Online: 5 miesiące 2 tygodni 10 godz 35 min 18 s
Domyślnie

Ooo to jednak coś będzie pisane
Brawo Wy
ArtiZet jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 24.10.2017, 14:06   #5
fiecia
 
fiecia's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2016
Miasto: Augustów
Posty: 184
Motocykl: RD07a + DRZ400
fiecia jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 tygodni 4 godz 42 min 42 s
Domyślnie

Czyta się
fiecia jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 24.10.2017, 20:19   #6
Wilk96
 
Wilk96's Avatar


Zarejestrowany: Jun 2017
Miasto: Gdynia
Posty: 92
Motocykl: CRF1000
Przebieg: rośnie
Wilk96 jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 1 dzień 20 godz 35 min 6 s
Domyślnie

Na taką relację czekałem, w przyszłym roku w maju chcę tam pojechać, muszę tylko uodpornić wątrobę
Wilk96 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25.10.2017, 08:11   #7
cinas67


Zarejestrowany: May 2008
Posty: 39
Motocykl: RD03
cinas67 jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 1 dzień 7 godz 9 min 32 s
Domyślnie

118.jpg
Wjazd do Mestii

W Mestii zaczyna coraz mocniej padać, kończy się dzień a przed nami prawie czterdzieści km i ponad trzy i pół godziny jazdy przez brody i takie tam.

123.jpg
Kapliczki, których jest bardzo wiele na gruzińskich drogach, można tam znaleźć kawałek chleba, suszonej kiełbasy i naturalnie buteleczkę czaczy co by wypić kieliszeczek za duszę tragicznie zmarłego. Zrobiło się coraz ciemniej a miejsce coraz trudniejsze do jazdy - nagle widzę światła z naprzeciwka – to Rumcajs, który wyjechał nam naprzeciwko - jak miło. Oni dojechali do Uszguli z drugiej strony, Mieli niezłą orkę, łącznie z utopieniem Afryki w grząskiej drodze. Na szczęście pojawili się dobrzy ludzie w terenówce i pomogli wyciągnąć ją z błota, a Ewkę z manelami zabrali do samochodu, jak się okazało matka ich prowadziła hotel w Uszguli, dekujemy się tam wszyscy.

131.jpg
Grzechotnik i Rumcajs

133.jpg
Niesamowite owczarki kaukazkie z obciętymi uszami i ogonami, podobno poddawane takiemu zabiegowi żeby były bardziej agresywne.

135.jpg
Wieczorem czeka na naszą piątkę wspaniała wyżerka w ilości takiej, że można by nakarmić nią dwa razy wiecej ludzi.
Parę zdjęć z balkonu i okolicy.
151.jpg

144.jpg

154.jpg
W strasznym barszczu Sosnowskiego

159.jpg
Miniaturka owczarka kaukazkiego

Po spełnionej asyście przy zażynaniu barana (udało nam się trafić na święto ofiarowania) ubieramy się w kondony i powoli wracamy w kierunku Mestii, po drodze zwiedzamy jedną z wież kamiennych.
210.jpg

Swoją drogą każdy kogo interesował temat kaukazki to wie po co stawiano te wieże - waśnie rodowe, najazdy i takie tam pierdoły.

Jeździmy po różnych krajach, bywamy w przedziwnych miejscach, ale powiem wam, że takich twarzy jakie tam widzieliśmy, to na ulicy nie spotkasz. Bardzo ciężkie warunki w jakich ci ludzie żyją od pokoleń musiały odbić się na ich fizjonomiach. Mróz, deszcz, wiatr, śnieg, który nawiedza ten region bardzo wcześnie i trzyma cholernie długo, najeźdźcy tacy jak Mongołowie czy Rosjanie, którzy mieli wielką chrapkę na ten region, a nawet rodzinni feudałowie nie dali rady ujarzmić swaneckich górali
178.jpg
Nasza gospodyni

Są to ludzie charakterni, zawzięci, stojący trochę z boku, mający dystans do całego rozkrzyczanego świata – tam za snikersa nie dostaniesz przyjaźni.

213.jpg

215.jpg

223.jpg
Mestia, słońce wyszło można się rozdziać

226.jpg
Ustalenie trasy na resztę dnia

Rozmawialiśmy z Ukraincem, który jeździł na Transalpie -nie doświadczył słonecznej Gruzji - przez ostatnie dwa tygodnie non stop miał deszcz, my też chwilę po wyjeździe z Mestii zakładamy z powrotem kondony, jest dość chłodno.
233.jpg

W Zugdidi lądujemy w hotelu, w którym czuliśmy się jak w wieży Babel - Izraelczycy, Francuzi, Niemcy, Hiszpanie, Holendrzy, ludzie z Lasówki i Pszczyny.
238.jpg

239a.jpg

240.jpg

Rano próba wstania, uff znowu zakończona sukcesem. Na krótkim postoju dojechało do nas dwóch sympatycznych Włochów na trampkach, którzy wymyślili sobie objechanie ziemi zgodnie z ksiazką J.Verne ,,W 80 dni dookoła swiata”
248.jpg

Ledwie przejechaliśmy parę kilometrów i znowu przerwa towarzyska - tym razem spotykamy Polaków na rowerach, jeden to nawet z mieściny oddalonej o parę km od Pszczyny - siedzieli na przystanku i dokarmiali swoje robale czaczą. Co mi mój robal zaczął po cichutku szeptać, tego nie napiszę. Koło przystanku, przy którym rozmawialiśmy stał radiowóz, a w nim dwóch gliniarzy - z tego co wiem to mieliśmy eskortę bo byliśmy turystami i według norm gruzińskich włos nam z głowy nie mógl spaść. Pedało-machacze opowiadali, że ostatnio mieli nocleg z dyskretną w oddali asystą gruzińskiej policji – nie pilnujących ich tylko zapewniających im spokój i bezpieczeństwo.
265.jpg

Jedziemy zwiedzać jaskinie w Satapli położonej niedaleko Kutaisi, według przewodników niesamowita rzecz, z utrwalonymi śladami dinozaurów, a według mnie wielka kupa z betonem i tandetnymi światełkami, jedyne co warte było zobaczenia to reliktowy las -mocna sprawa.
W solidnym deszczu, który nas nie opuszczał z małymi przerwami od dwóch dni, wsiadamy na jeździdła i jedziemy w kierunku na Tbilisi.

282.jpg
Wytwory garncarzy gruzińskich

283.jpg
Wino w Gruzji nie jest przechowywane w drewnianych beczkach, lecz w zakopanych na ogół w ziemi w piwnicy, w potężnych dzbanach zwanych kwewrami. Wino nabierało się za pomocą chochli o bardzo długim trzonku, wlewano je do dzbanów a następnie pito z kielichów, z drewnianych czarek lub z rogu.
Po drodze Oko wypatruje w Kutaisi fajną knajpę z doskonałym żarciem - gwoli informacji knajpa w centrum ze strzechą na dachu - warta zachodu
277.jpg
Za obiad dla pięciu osób - chinkali, zupy, kawy, piwa i herbatę zapłaciliśmy 70 zł. Najedliśmy się wszyscy jak bąki, a nie wiedzieliśmy, że za dwie godziny będziemy musieli stawić czoło tradycyjnej gruzińskiej gościnności, z pokarmem dla robala na czele. A teraz parę słów wyjaśnienia, dlaczego jedziemy do gruzińskiej rodzinki w Gori. Do Bystrzycy Kłodzkiej przyjechała w ramach jakiegoś projektu Gruzinka z Gori Nino i w jakichś bliżej mi nieznanych okolicznościach doszło do poznania i zaprzyjaźnienia się z Rumcajsami. Podczas wielkich biesiad Nino dowiadując się, że gospodarze wybierają się do Gruzji tego lata, serdecznie zaprasza ich do swojego domu. No wiec jedziemy do Gori, po drodze spotykamy Szwajcarów - a jakże - na Transalpach, szwendających się po Gruzji i Armenii. Po dojechaniu do domu Nino zostajemy wchłonięci przez fantastyczną rodzinną atmosferę. Supra obowiązkowo z długimi toastami o tematyce rodzinno narodowej, ze wspaniałą domową kuchnią, winem i z niebiańską czaczą. Jestem jak stary dobry dizel – jeżdżę na każdym paliwie, od palinki, wódki na myszach, koniaku, tekili ,absyntu po wszelkiej maści wina, winiaki, nalewki - jednym słowem wszystko co zawiera C2H5OH, ale tak cudownej czaczy jeszcze w ustach nie miałem – o lekko słomkowo koniakowym kolorze, bez smrodku charakterystcznego dla gorzałek domowej roboty, pachnąca różą
290 (2).jpg
Mama Nino o imieniu Neno do produkcji destylatu dodaje płatki róż i małe cienkie przegródki ze środka orzechów włoskich i to właśnie one dają delikatny i miły aromat. Dla porównania powiem, że parę razy kupowaliśmy wódkę od przydrożnych babuszek - ło matko smród taki jak by ci się koń zesrał pod kataną - wówczas wszystkie napitki podejrzanej maści zostały ochrzczone nazwą podstawowej benzyny w Gruzji czyli REGULAR.
Następnego dnia idziemy zwiedzać miasto w towarzystwie Nino i jej kuzyna Rezo. Tak na marginesie - śmieszne mają te imiona, Nino ma jeszcze siostrę o imieniu Eto, która dostała od nas ksywkę Etopiryna.

Miasto jak miasto, widać że trochę forsy zainwestowali w odnowienie zabytków, czasem poszli nawet z tym za daleko bo obiekty straciły swój stary charakter. Idziemy zwiedzać ikonę Gori, czyli dom, mauzoleum i salonkę Josifa Wissarionowicza Dżugaszwiliego - jak to pani przewodnik powiedziała o nim, „że to był bardzo dobry człowiek, chociaż nie wszystko mu wyszło”… no tak mógł przecież zamordować osiemdziesiąt milionów a nie jak mu się przypisuje około pięćdziesięciu milionów istnień ludzkich.
300.jpg

303.jpg
W głębi muzeum i mauzoleum, a w nim stara chata Stalina

305.jpg
80% składu ekipy wyjazdowej na tle domu oprawcy

306.jpg
Grzechotnik od kiedy poznał Nino dostał ksywę „maślane oczy”- jak nic został ustrzelony przez małego tłustego dzieciara ze skrzydełkami z łuku w dupę, a może to było serce.

326.jpg
Na salonach u Stalina, podobno facet miał taką korbę, że poruszał się tylko tym środkiem lokomocji.

321.jpg
Chata ogra.

Po powrocie do domu Nino czeka na nas wspaniały, wypaśny obiad, zaczyna mi się marzyć coś dla robala i sterta liści w kącie, w które można by się zakopać ale strzał w łeb załatwia sprawę. Potem pakowanie maneli i wyjazd
341.jpg

Jedziemy zwiedzać skalne miasto Uplistsikhe.
Dojazd z Gori jest trochę zagmatwany i upierdliwy, chociaż to tylko piętnaście kilometrów – dobrze, że mieliśmy przewodników. Uplistsikhe jest bardzo ładnie położone nad prastarą doliną, przez którą przepływa leniwie rzeka Kura. Jeśli ktoś będzie szukał fajnego miejsca pod namiot to właśnie tam by je znalazł.

345.jpg
Szkoda, że nam zabrakło czasu na nocleg w tym miejscu

352.jpg
Jeśli chodzi o historię tych szeregowców to wydziergali je miejscowi w V w p. n. e. i tak sobie siedzieli spokojnie, robili na drutach, popijając lokalnego jabolka i czaczę, zajadając pyszne słone kozie sery. Aż przyjechały skośne oczy zwane Mongołami i spuściły im łomot. I to by było na tyle.
Rozdzielamy się – my Oko, Grzechotnik i ja jedziemy zobaczyć Drogę Wojenną i Cminda Sameba, a Rumcajsy, z racji tej, że jechały przez Rusy i mają te atrakcje zaliczone zostają na jeszcze jedną noc w Gori. Kruca bomba! Mało czasu, postanawiamy się sprężyc i dojechać do Ananuri i tam nad jeziorkiem się przespać.
Po zrobieniu zakupów, dojeżdżamy pod twierdzę, po jej prawej stronie jest fajny zjazd nad jezioro, gdzie Grzechotnik podczas objazdu plaży gubi pion
376.jpg

377.jpg
To, że się wyglebił to jest sru, ale jak skubaniec wymanewrował niemalże na milimetry przed głazikiem tego nie wie nikt - jeszcze kawałek i zbierałby budziki z ziemi.

Na plaży poznajemy starszego Gruzina, który dostaje ode mnie małą żubróweczkę - w akcie nie wiadomo czego - wsiada do samochodu i znika, po to żeby pojawić się po dwudziestu minutach z kumplem, piwem, gorzałeczką, kiełbasą i musztardą tak ostrą, że jak robiliśmy kupę to nam łzy leciały. Nasz świeżo starty chrzan to jest diament w skali ostrości, ale tą musztardą to można by się ogolić. Wieczór był bardzo sympatyczny, doskonale się bawiliśmy (w szczególności mój robal). Po pożegnaniu się ze sponsorami chcieliśmy położyć się spać, ale niestety, niektórzy miejscówki mieli zajęte.

382.jpg
Podobnoż dopiero na zapewnienie Grzechotnika, że rano zrobi jej jajecznicę i pomaluje paznokcie zechciała opuścić śpiwór właściciela.
Następnego dnia zauważyłem u mojego drogiego kolegi pewną nadwrażliwość, objawiającą się dość częstym drapaniem różnych części ciała.

385.jpg
Tej nocy Grzechotnik na brak kobiet nie narzekał.

387.jpg
Twierdza Ananuri.

Rano po śniadanku jedziemy na Drogę Wojenną
456.jpg

442.jpg

Zauważyliśmy, że wzdłuż części drogi budowany jest tunel z lanego betonu, chyba po to żeby droga była przejezdna cały rok bez konieczności odśnieżania najbardziej oddalonych odcinków od osad ludzkich.
395.jpg

Po dojechaniu do Kazbegi, zaczepia nas miejscowy łapacz frajerów niejaki Wasilij i proponuje zawiezienie nas do Cminda Sameba samochodem – „bo panie na takich motorach to pomrzecie po drodze.” Nie uwierzyliśmy gościowi, znany jest na forum kaukaskim jako niezły naciągacz. Podjechaliśmy do knajpki na pyszną zupę rybną popitą browarem i heja do góry. Wyjazd z wioski do klasztoru to coś koło siedmiu kilometrów i zajmuje kilkanaście minut. Sama jazda nie jest specjalnie trudna, trochę luźnych kamieni, parę ciasnych zakrętów i jesteśmy na szczycie.

408.jpg

411.jpg

412.jpg

413.JPG

416.jpg

426.jpg

424.jpg

Po małym lenistwie, sesji zdjęciowej i napiciu się wody z uzdrawiającego źródełka idziemy zwiedzać kościółek. Jestem osobą wierzącą i w moim życiu - śmiało mogę powiedzieć - widziałem setki kościołów, klasztorów, monastyrów i innych miejsc świętych, ale czegoś takiego jeszcze nie spotkałem. Zdjęć z wnętrza nie posiadam, bo proszono żeby ich nie robić. Szary kamień z patyną sprzed wieków i parę obrazów, ale atmosfery z wnętrza kościoła nie jestem w stanie opisać. Wszystkie modlitwy, prośby i błagania zanoszone tam często na bosaka przez wieki tworzą coś niesamowitego - coś czego nie można dotknąć ani zobaczyć, ale się doskonale wie że tam jest mistyka, którą czuje się całym ciałem. Poczułem się trochę tak jakbym miał tam audiencję ze Stwórcą. Po wyjściu musiałem usiąść bo nogi miałem jak z waty.

431.jpg
Spodnie u kobiet nie załatwiają sprawy musi być dyżurna spódnica.

Powoli wracamy, mieliśmy jeszcze plan dzisiaj dojechać do Shatili bo to tylko jakieś 250 km, ale ponieważ nie jesteśmy fanami jazdy nocą po górskich szutrowych serpentynach, więc po spotkaniu się z Rumcajsami, jeszcze jedną noc śpimy przy twierdzy Ananuri nad jeziorem Zinwalskim.

445.jpg
Znana rzecz dla wszystkich miłośników Kaukazu - dedykowana śmiechu warte -przyjaźni gruzińsko – rosyjskiej.

465.jpg
Jedno chinkali, drugie, dziesiąte i świnia jak nic z przodu wyskoczy.

469.jpg
Śmiej się Grzechotnik, śmiej, rano jak się obudzisz to minę będziesz miał inną.

Na wieczór program jest jak zwykle ułożony, czyli kolacja ,regular i wieczorne Polaków rozmowy. W nocy mieliśmy tak zwaną pompę, czyli „nocne moczenia aniołków’’.

477.jpg
Wieczorem niektórzy mieli problem z utrzymaniem moczu.

Mieliśmy plan początkowy żeby do Gruzji wybrać się w czerwcu, ale po rozmowach z ludźmi, którzy już byli w tym kraju i dostali błon pławnych między palcami od deszczu, zamieniliśmy termin wyjazdu na sierpień - podobno najbardziej suchy miesiąc. Może i było słońce, ale nie tam gdzie akurat my byliśmy. Buty zaczynały wydzielać dziwną woń i obrastać mchem.
Następnego dnia jedziemy do Kachetii, regionu słynącego z najlepszych winnic, konkretnie do miasteczka Signagi. Zaczynamy się wspinać fajnymi szutrami, droga dosyć szeroka, ruch prawie całkowicie zanika, mijamy ruinki kościołów ale poddawane konserwacji
492.jpg

a nawet trafiamy na wybieg z pokazem mody pięknych kobitek.
493.jpg

494.jpg

495.jpg

496.jpg
Taka piękność nr 2 to prawie jak pies bernardyn z baryłeczką rumu.

Jedziemy cały czas pięknymi opłotkami,
514.jpg

zawieramy lokalne znajomości i pobieramy nauki z mechatroniki
502.jpg

próbujemy na czym jeżdżą tubylcy
505.jpg

ciągle nie zapominając o podziwianiu cholernie starych zabytków
507.jpg
Przy tym kościółku były prowadzone prace konserwatorskie przez pana, który kończył uczelnię w Krakowie.

Pogoda zrobiła się jakaś kapryśna i niestety wyszło słońce - zero stabilizacji.
522.jpg

Przesuwamy się coraz bardziej na wschód, nagle zza zakrętu wyłoniła się pani matka a po chwili pojawił się on - wielki, dostojny pan ojciec, bydlątko gabarytami niewiele ustępowało naszemu żubrowi, dobrze że było roślinożerne.
524.jpg
Bawół kaukaski.

No i pogoda się ustabilizowała, wzrosła wilgotność do tego stopnia że kondony czas wyjąć po raz trzeci tego dnia. W pewnym momencie widzę małą brązową tabliczkę informującą o jakimś zabytku umiejscowionym gdzieś na bocznej ścieżce, no to sru i do góry, Tak wściekłego i ostrego podjazdu na tym wyjeździe to jeszcze nie mieliśmy - same krótkie i ostre zakręty z luźnymi i mokrymi otoczakami, a wszystko po to żeby zobaczyć zarośniętą w krzakach małą basztę. Po wyjściu z tej sterty klamotów na takim strasznym zadupiu natykamy się na rodzinkę z Krakowa jadącą dżipem wynajętym w hotelu Opera - świat jest mały. Szutry się kończą i wskakujemy na asfalt, po kilkudziesięciu minutach jesteśmy pod katedrą Alawerdia. Piękny kościół twierdza z szóstego wieku, drugi co do wielkości kościół w Gruzji (50m) otoczony murem warownym chroniącym przed najazdami łupieżczymi np. Czeczenów. Zabytek około 20 km od Telavi.

Ostatnio edytowane przez cinas67 : 25.10.2017 o 19:26
cinas67 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25.10.2017, 08:40   #8
cinas67


Zarejestrowany: May 2008
Posty: 39
Motocykl: RD03
cinas67 jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 1 dzień 7 godz 9 min 32 s
Domyślnie

Widzę, że namieszałem strasznie, zdjęcia się nie otwierają, wszystkich zainteresowanych przepraszam .
Po południu posprzątam i mam nadzieję że dalszy ciąg jakoś pójdzie
cinas67 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25.10.2017, 09:24   #9
cheniek
 
cheniek's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jul 2008
Miasto: Pszczyna
Posty: 837
Motocykl: CRF1100L DCT + KTM640 ADV
Przebieg: 30237
cheniek jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 miesiące 2 tygodni 3 dni 6 godz 40 min 41 s
Domyślnie

Spokojnie. Wątki połączyć to dla moderatora nie powinien być problem. Fajna relacja. Czekam na ciąg dalszy !
cheniek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28.10.2017, 14:54   #10
cinas67


Zarejestrowany: May 2008
Posty: 39
Motocykl: RD03
cinas67 jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 1 dzień 7 godz 9 min 32 s
Domyślnie

No to jedziemy dalej...

Jesteśmy w Signagi, fajne miasteczko położone na bardzo pofałdowanym terenie i fantastyczny hostel z przemiłymi właścicielami. Rezygnujemy dzisiaj ze spania pod namiotem, bo chcemy podsuszyć trochę siebie i nasze manele. Coś słyszę, że mój robal zaczyna zacierać z radości pazurki – Cinas bądź czujny bo jak nie to przed dziesiątą wylądujesz kołami do góry - tak sobie powtarzam, ale on ma względem mnie kompletnie inne plany. Faktycznie zaraz po przekroczeniu bramy przemiły gospodarz informuje nas, że w cenie wynajęcia pokoju jest poczęstunek w postaci butelki wina, herbaty i dla każdego po solidnym stakańcu czaczy znakomitej – żaden tam regular.
546.jpg

W hostelu znowu, można znaleźć ludzi z całego świata, nie przesadzam od Amerykanów, przez Izraelczyków, Francuzów i Węgrów.
553.jpg

Po zniszczeniu prezentów podarowanych w geście przyjaźni przez Lado, przyszła kolej na utylizację naszych zasobów, po czym został załączony program "świńska noga’’ co zaowocowało poznaniem lokali o bardzo wątłej reputacji, oraz odwiedzeniem domu w którym produkuje się rzeczy bardzo ostre jak i niesamowicie łatwo palne. Znowu się udało rano wstać - jest śniadanko i błogosławiona herbata.
554.jpg

Żydzi przygotowują się do porannej modlitwy, i aż miło było na to patrzeć z jakim spokojem i szacunkiem przystępują do tego obrzędu.
569.jpg

Podczas śniadania zaczyna padać, najpierw delikatnie, ale już po chwili mamy poważną regularną ulewę, trochę nas to niepokoi bo mamy zaplanowane na dziś David Garedża, musimy tam dojechać i wrócić stamtąd tego samego dnia. Cały kolejny dzień w deszczu - nie bardzo nam się to uśmiecha.
561.jpg

562.jpg

Idę po poradę do starej gruzińskiej szamanki będącej zarazem matką właściciela hotelu i pytam czy tam dokąd jedziemy będzie padało. A ona tak - ,,Cinas, tam prawie nigdy nie pada, to są tereny pustynne, będziecie mieli tam słońce i tylko słońce, wiem co mówię bo ja stamtąd pochodzę” Na takie diktum ucieszony poleciałem przekazać reszcie ekipy tę radosną nowinę, że tam prawie nigdy nie pada - no właśnie, jak się potem okazało - PRAWIE robi kolosalną różnicę. Powoli przestaje padać, wyziera nieśmiało słońce, wiec zostawiamy ślad po sobie i w drogę.

567.jpg

568.jpg
Jeszcze jak zwykle namiar na bardzo dobrą miejscówkę - hotelik nazywa się Nato&Lado, jest dosłownie kilkadziesiąt metrów od ścisłego centrum Signagi. Nocleg na sali wieloosobowej to 20 lari na twarz. Zaczynamy podróż w pięknym słońcu

592.jpg
zaliczamy po drodze jakąś twierdzę,

598.jpg
a przy okazji podczas postoju częstujemy się pozostawionym przez kogoś na stole połówką arbuza, był to najsmaczniejszy arbuz zjedzony przez nas podczas tego wyjazdu. Może dlatego ze był za darmo.
605.jpg

Stwórca robi nam jakiegoś psikusa i produkuje nam fantastycznie błękitne niebo z dodatkiem niespotykanie wysokiej temperatury.
603.jpg

Z każdym przejechanym kilometrem krajobraz robi się coraz bardziej nostalgiczny, ubywa, drzew i krzewów, a w miejscach ich pojawiają się łagodne pagórki porośnięte tylko niską, wyschniętą trawą.

620.jpg

622.jpg
Zjeżdżamy z drogi i pakujemy się nad płyciutkie bajoro, nad którym znajdujemy pasterza niemotę, pomimo wychylenia na podciśnieniu dwóch kubków piwa i wypaleniu ćmika nie pisnął ani słowa, a próbowaliśmy po gruzińsku, rusku, po polsku, a Grzechotnik to nawet coś wycharczał w swoim narzeczu czyli po śląsku - dupa jeża na nic nasze starania.

632.jpg

627.jpg

Uczestnicy wyjazdu w komplecie.
637.jpg

643.jpg

641.jpg

639.jpg

Dojeżdżamy powoli do Udabano z knajpą Oasis Club prowadzoną przez Polaków. Pomysł na taka knajpę w tym regionie i po drodze do tak znaczącego zabytku to strzał w dziesiątkę, poza jednym - żarcie cholernie drogie i mówiąc delikatnie takie se.

733.jpg

653.jpg

655.jpg

656.jpg

657.jpg

658.jpg

659.jpg
praktycznie polskie drzwi

Dojeżdżamy do David Garedża, jest to cały zespół monastyrów położonych na zboczu góry Garedża, z jej szczytu rozpościera się fantastyczny widok na Azerbejdżan i Armenię. Kompleks klasztorny leży częściowo po stronie gruzińskiej i azerskiej i jest ciągłym zarzewiem konfliktu miedzy tymi państwami. Minister spraw zagranicznych Gruzji stwierdził, że byliby skłonni do wymienienia innego terytorium na resztę David Garedża ze względu na historyczne i kulturowe znaczenie tego miejsca dla Gruzinów. Baku z kolei nie chce tego puścić ze względów militarnych.
Jakoś to słoneczko zbyt ostro świeci jak na tę porę dnia, coś z nim jest nie tak, no dobra zostawiamy te anomalia pogodowe przy motorze, idziemy zwiedzać zabytek wykuty w skale.
Te cienkie pionowe i ukośne linie to wykute w skale zbrocza do zbierania deszczówki.

675.jpg

A tutaj z trochę bliższej perspektywy
679.jpg

Tak wygląda sam klasztor

692.jpg

709.jpg

696.jpg
Obowiązkowe chusty na głowę dla kobiet przed wejściem do klasztoru

Resztę ekipy dopadło zmęczenie i nostalgia a ja wykrzesałem jeszcze trochę energii i sru 400 m w pionie do szczytu, ku przestrodze innym nie róbcie tej trasy w marnych sandałkach. Idąc po drodze na górę powietrze zrobiło się gęste i lepkie, zaczęły ciąć wszystkie możliwe owady, oj wiedziałem już wtedy, że Pon Bucek sykuje jakąś małą imprezkę dla mnie. Po wdrapaniu się na samą górę ,ujrzałem fantastyczną panoramę na Gruzję, Azerbejdżan i Armenię.
Poobracałem się dookoła, nakręciłem jakiś filmik, podrapałem się po jajkach z zachwytu nad pięknem tego regionu ale jak zobaczyłem kolor nieba to sobie powiedziałem –„ Łoj Cinas ty to dzisiaj suchy na ranczo nie wrócisz” jak sobie rzekłem tak się stało.
Najpierw zerwał się suchy porywisty wiatr, kręcący się jak smród po gaciach w każdym możliwym kierunku, potem w niebie mieli jakieś zwarcie bo zaczęło się na sucho błyskać, a ja dopiero w połowie góry jestem i nagle jak nie dupnie gradem – wtedy to zrobiło się ciekawie. Rozpocząłem zjazd na stojąco, chwytając się wszelkich możliwych roślinek coraz szybciej mijanych, przy czym moje ruchy wskazywały na stan jak bym za bardzo dokarmił swojego robala, ale dopiero jak przysiadłem na dupsku i grad zaczął spełniać rolę kulek z łożyska, wtedy to osiągnąłem fantastyczne przyspieszenie i nie najgorszą szybkość. Jadąc i biorąc miedzy nogi co drobniejsze wystające korzenie, kamienie i kępy traw, pomyślałem sobie, że dobrze że mam już dorosłe dzieci bo po tym slajdzie mogłoby stać się niemożliwym poczęcie potomstwa i że jak nic zmieni mi się barwa głosu na sopran. Dodatkowo zastanę najprawdopodobniej fantastyczną atmosferę w ekipie za to, że opóźniłem wyjazd i uniemożliwiłem ucieczkę przed gradem. Nic bardziej mylnego - po dotarciu na miejsce zobaczyłem dwa motory wprowadzone pod wiatę, a Oko i Grzechotnika pękających ze śmiechu. Włączyła im się potężna głupawka, tylko Rumcajsy uciekły bo wystraszyli się burzy i gradu.

718.jpg

719.jpg

726.jpg

727.jpg
Jak szybko i niespodziewanie pojawiło się to dziwne zjawisko tak też szybko świat się uspokoił. Mnich z Dawid Garedża stwierdził, że od kiedy tu jest, czyli od trzynastu lat nigdy podobnego zjawiska nie widział

735.jpg
W miejscach gdzie normalnie podczas dużych opadów przelewa się przez drogę woda, teraz tam leżała warstwa gradu wysoka na pół metra.
cinas67 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz

Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Dlaczego lubię KTM-a puszek KTM 4117 26.02.2024 18:52
Dlaczego nie kupić DL-650 Pils Suzuki 83 30.08.2021 23:14
Gruzja przez Turcję. Dlaczego tak? bigos Przygotowania do wyjazdów 14 22.03.2011 18:19
Albania i Czarnogóra. Dlaczego tak? bigos Przygotowania do wyjazdów 41 10.04.2010 15:50


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:39.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.