Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24.08.2017, 16:07   #111
Emek
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
 
Emek's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Aug 2015
Miasto: Scyzortown
Posty: 10,790
Motocykl: No Afrika anymore
Emek jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 rok 6 miesiące 3 godz 38 min 46 s
Domyślnie

Emek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 27.08.2017, 12:50   #112
Emek
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
 
Emek's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Aug 2015
Miasto: Scyzortown
Posty: 10,790
Motocykl: No Afrika anymore
Emek jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 rok 6 miesiące 3 godz 38 min 46 s
Domyślnie

Rano wstaję i idę połaziorować wokół hotelu. Z zaciekawieniem obserwuję zjawisko zwane odpływem. Nigdy wcześniej nie widziałem na żywca jak to wygląda. Wczoraj siedząc z Filipem na brzegu zatoki i paląc sziszę fale waliły o strome nabrzeże i wypluwały w górę strugi wody. Dziś rano morze jest ładny kawałek dalej. Patrzę na odkryte dno, które wygląda dość błotniście. Schodzę po schodkach i niepewnie stawiam pierwszy krok na dnie. Wydaje mi się.że zaraz się zapadnę po kolano ale dno jest twarde jak beton. Coś jak mokry piaskowiec. Wokół w niewielkich kałużach śmigają kraby i małe rybki. Idę dość daleko i cały czas twardo. W oddali widzę chłopaków z łodzią, którzy coś tam działają na pograniczu wody. Powietrze jest okropne. Zaduch taki że z trudem wciągam je do płuc. Nie da się oddychać. Postanawiam schować się.gdzieś w cień bo tutaj mimo że nie ma jeszcze siódmej jest okropnie. Śniadanie dopiero za godzinę, więc szwędam się.jeszcze chwilę wkoło hotelu. Idę sprawdzić czy z motocyklami wszystko w porządku. Wszystko OK, stoją i nikt nic nie zawinął. Przy motocyklu stoi mały Peugeot, do którego ładuje toboły starszy już wiekiem Irańczyk. Witam mnie doskonałą angielszczyzną i zaczynamy rozmawiać. Okazuje się, że koleś jest biologiem. Zajmuje się.ochroną.przyrody w Iranie. Mówię mu że lecimy do Bander Abbas coby złapać prom na Queshm, na co koleś odpowiada mi, że nie ma takiej potrzeby. Prom jest dużo bliżej i nie ma potrzeby jechać 160 km do Abbas. Wyciągam mapę i pokazuje mi gdzie dokładnie znajduje się.przeprawa. Okazuje się że facet też tam leci i jest osobą, która wiele lat temu zabiegała o to aby utworzyć rezerwat przyrody na wyspie. Nie wiem czy to prawda ale facet poważny, rzeczowy i niezwykle wręcz kulturalny. Pogadaliśmy chwilę bowiem zapytałem go z jakiego powodu nie widziałem w Iranie praktycznie żadnych dzikich zwierząt za wyjątkiem ptaków. Ze smutkiem zeznał, że większość została wybita lub wyginęła ze względu na zagarnięcie przez ludzi siedzib naturalnych. Przykre to. Rozstajemy się w końcu życząc sobie wzajemnie powodzenia. Czas na śniadanie. Byle jakie jak wszystkie dotychczasowe w hotelach w Iranie. Pakujemy toboły i ruszamy na prom. Jest zajebiście bowiem jak mamy tak blisko spędzimy na wyspie więcej czasu. Szybko dolatujemy do miasteczka, w którym znajduje się.przeprawa. Port znajduje się tutaj.
https://www.google.pl/maps/place/26°...91!4d55.748199
Podjeżdżamy pod okienko. Jednak koleś zauważając nas każe nam jechać do jakiegoś budynku, gdyż tam dokonuje się.odprawy. Dymamy więc dalej do budyneczku i próbujemy ustalić.o co kaman. Trochę.czeski film, nie wiadomo o co chodzi. Wreszcie biorą nasze paszporty coś tam wpisują i oddają z powrotem. Wracamy więc do okienka znajdującego się.przed wjazdem. Gość widząc nas każe po prostu jechać bezpośrednio do promu. Zatrzymujemy się jeszcze raz gdzie też chyba ktoś nam w paszport zagląda i wreszcie podjeżdżamy pod prom. Oczywiście nie zapłaciliśmy nic. Fajowo.



Byłoby fajowo, gdyby nie żar lejący się.z nieba. Po prostu płyną po mnie strugi potu. Jest nieprzyjemnie gorąco i koszmarnie duszno. Wreszcie wciskają nas na prom. Ja z Michałem wciśnięci jesteśmy gdzieś pomiędzy samochody w totalnym upale. Brodatego zapakowali z boku i już zdążył się schować na końcu statku w cieniu. Dołączamy więc bowiem na słońcu żyć się.nie da.
Na promie folklor. Koleś chce od nas jakieś bilety, których nie mamy ale w końcu odpuszcza i mamy okazję poobserwować co się.dzieje wokół.







Prom płynie chwilę, może 20-25 minut. W każdym razie dobrze że krótko bo już marzyłem aby ruszyć bo takiej pogody jeszcze nie mieliśmy. Było upalnie nawet sporo cieplej ale sucho. Tutaj mamy wilgotno i jest przeyebane.
Wreszcie zjeżdżamy na wyspę i w te pędy znajdujemy kosmicznie wyglądające ale praktycznie prawie opuszczone centrum handlowe. W środku jest jednak przyjemnie chłodno. Zdejmuję co tylko się da, kupujemy zimne napoje i jakąś zagrychę i spędzamy tam chyba z 40 minut. Nie do wiary. Po głowie krążą mi myśli że długo to tutaj nie da się funkcjonować w ciągu dnia. Dramat. Wreszcie ruszamy dalej tankując po drodze nasze motocykle. Do bazy Assada jest kilkadziesiąt kilometrów. Niewiele ale po drodze mijamy wiele anglojęzycznych brązowych tablic z opisami atrakcji. Postanawiamy nie marnować czasu tylko od razu jak będzie jakiś znak to lecimy w tym kierunku zobaczyć na miejscu co to. No to pierwszy trafia nam się.las mangrowy. Walimy więc na lewo jak wskazuje drogowskaz i lecimy jakieś 2 km.

















Jest bardzo ładnie. Można polatać sobie łódeczką wsród tych krzaczorów. Woda ma niesamowicie turkusowy kolor. Zdjęcia nie oddają tego co widziały tam nasze oczy. Zachwyt w końcu zostaje przyćmiony przez koszmarny upał. Lecimy więc dalej w kierunku bazy Assada. Po drodze mijamy zjazd w lewo do wąwozu Chahkouh Valley. Odpuszczamy jednak zjazd bowiem do bazy mamy zaledwie kilka kilometrów a czas spędzony w tych warunkach po prostu nas wykończył. Wreszcie widzimy zjazd i tablicę Assad Homestay czy jakoś tak. Oczywiście nie trafiamy prawidłowo ale po chwili znajdujemy właściwy budynek. Przed nami duża metalowa brama wjazdowa. Walimy pięściami ale nikt nie otwiera. Na posesji obok Filip widzi ludzi i podchodzi do nich z zapytaniem czy to na pewno tutaj i trafiliśmy właściwie. Tubylcy potwierdzają i mówią coby walnąć kamieniem bo nie słyszą a na bank ktoś w domu jest. OK. Rzucamy więc kamyczkiem w bramę ale dalej nic. Widząc nasze zmagania z materią wreszcie jeden z nich podchodzi , bierze w łapę spory kamsztor i napier#$la nim w metalową bramę. Wreszcie jest efekt. Brama się otwiera i naszym oczom ukazuje się kobieta oraz dziewczynka może 12 letnia. Mała płynnie mówiąca po angielsku ustala o co nam biega, dzwonią do Assada i rozmawiają po persku. Wolne miejscówki są. Dostajemy norę z materacami na glebie, obok prysznic i kibel. Na szczęście jest klima ale warunki są po prostu spartańskie. Koszt ok 70 ziko za dniówkę z pełnym wyżywieniem. Pasi. Zostajemy. Marzę aby zrzucić z siebie ciężkie ciuchy a przede wszystkim buty co też natychmiast czynię. Podobnie jak chłopaki.

Baza jest w głębi tam gdzie zielone drzewa.



I nasza norka.





Ogarniamy się trochę.i postanawiamy rozejrzeć się.troszkę po wiosce. Żar jaki leje się.z nieba jest koszmarny. Byłem już w miejscach gorących ale tutaj to po prostu szczyt. Decydujemy się jednak iść zobaczyć morze choć rozum podpowiada aby jednak zostać na bazie. Nie mamy jednak wody i sklep też by się przydał. Ruszamy więc w teren. Niemal zero zieleni i prawie bezludnie. Wszyscy siedzą w domach.





Kogoś tam jednak widać.





Posiadanie pięknej metalowej bramy lub furtki jest tutaj ważne.






A każdy kawałek cienia jest na wagę złota.



Trafiamy w końcu nad morze i obserwujemy że woda odpłynęła. STateczki stoją na piachu po którym śmigają te skaczące rybki (nie wiem jak się nazywają), które znam tylko z telewizji. Pozostałości po opróżnianiu sieci walają się wszędzie. Syf, muł i błoto.











W końcu po przechadzce lądujemy w pobliskim sklepie gdzie się nawadniamy i wrzucamy po chłodzącym lodzie. Nie ma sensu dłużej tu zostawać wracamy więc do pokoju. Szybka kąpiel i nasza gospodyni zaprasza nas na lunch. Pakujemy się do środka domu Assada i z zaciekawieniem obserwuję jak jest wewnątrz gdyż z wierzchu wygląda jak stara zapyziała rudera. Wnętrze totalnie nie przystaje do widoku z zewnątrz. Obszerna kuchnia z ogromną lodówką gdzie gospodyni pichci jakieś danie dla nas. Salon z centralnym punktem gdzie zamiast okna jest klimatyzator. Płaski telewizor i komputer. Normalnie jak w każdym innym domu na świecie.



Dostajemy informację, że na obiad ma być ryba. Najpierw jednak przed nami ląduje miska z jakąś cieczą. Łycha jest więc zakładam że to zupa i zaczynam wpierniczać. reflektuję się jednak że młoda patrzy na mnie dziwnie więc dopytuję czy to aby na pewno jest zupa, całkiem smaczna zresztą. Okazuje się że jednak nie a w miseczce znajduje się sos do dania głównego czyli rykbki. Czekam więc cierpliwie aż wjedzie danie główne. Ryba jest przepyszna. Ryż wymieszany z tym sosem i rybą smakuje obłędnie choć samo danie jako posiłek jest raczej skromne. Wielka micha ryżu i maleńki kawałek mięsa. Szybko kończymy jeść i wracamy do naszej bazy. Pojawia się też sam Assad z kołnierzem ortopedycznym na szyi. Świetnie mówi po angielsku i dogadujemy się bez najmniejszych problemów. Pokazuje ciekawe miejsca na mapie i sugeruje nam gdzie koniecznie powinniśmy pojechać a co możemy odpuścić. Plaża jest po drugiej stronie wyspy bo tutaj jest błotniście o czym zdążyliśmy się już przekonać. W pobliżu jest wąwóz ale Assad od razu przestrzega że tutaj takie leszcze jak my możemy funkcjonować od rana do południa a potem od godziny 16.30 do wieczora bowiem wilgotność i temperatura nas zabiją. OK. W takim razie wracamy do naszej dziupli i w zasadzie natychmiast zasypiamy. Jesteśmy wykończeni.



Śpimy dość długo i jak się obudziliśmy słońce zaczyna pomału chować się za horyzontem. Postanawiamy nie że nie zmarnujemy reszty dnia tylko walniemy do pobliskiego wąwozu. Ponoć jest kosmiczny a Assad mówi że godzinka nam wystarczy na obejście tego miejsca a jak chcemy robić foty to dwie godziny. Wsiadamy więc na motocykle nie bawiąc się w stosowanie odzieży, kasków i obuwia tylko wzorem tubylców jedziemy. Brodaty w związku z tym, że wcześniej buchnęli mu torbę w której miał buty zapitala w klapkach. Do wąwozu mamy ok 8-9 km więc za moment jesteśmy na miejscu. Parkujemy a koleś stojący w zaparkowanym aucie gorąco namawia nas na to abyśmy tam wjechali. Jak to daleko? 300 metrów. Idziemy z buta. I dobrze bowiem jazda byłaby trochę wymagająca ze względu na duże głazy a brak odpowiedniego obuwia i strojów mógłby w razie gleby skończyć.się kiepsko.

Wbijamy więc do Chahkoukh i naszym oczom ukazują się.niesamowicie niesamowite formacje skalne. jest trochę turystów ale tłumów nie ma.

Niech obrazy mówią za siebie bo mnie dech zaparło choć początek nie był obiecujący.

















Im dalej tym ciekawiej.





W małych oczkach wodnych owady się.nawadniają.



















Ścieżka się zwęża i leci stromo pod górę więc Brodaty jako sklapkowany nie ma szans podejść. Zostawiamy go na dole a ja i Michał pakujemy się.w górę ile się.da.





Włazimy dość wysoko ale wkrótce szlak się.kończy więc wracamy na dół.



To pęknięcie powstało wskutek trzęsienia ziemi i jama miała głębokość ponad 10 metrów. Aktualnie jest częściowo zasypana.









Ogólnie zajebista miejscówka. Można się schować przed palącym słońcem. Jest kilka studni gdzie na sznurach wiszą wycięte bańki po oleju. Można czerpać wodę aby się.schłodzić. Lokalesi ją nawet pili więc pewnie jest czysta. bardzo przyjemnie zakończenie dnia. Gdyby ktoś się wybierał polecam pełne buty. Jest ślisko, bowiem na skałach zalega pył a ścieżka miejscami wbija się wysoko. Łażenie tam w klapkach jest po prostu niebezpieczne.

Wracamy z powrotem do bazy po drodze nabywając baterię browców i jakieś pierdoły na zagrychę. Dzionek kończymy patrząc w rozgwieżdżone niebo ponad naszymi głowami. Wieczorami jest nawet przyjemnie. Nasza lampa zrobiona z podświetlonego Rotopaxa robi klimat i jest zajefajnie. Oczywiście mamy jeszcze kolację i cudowną cynamonową herbatę, którą przygotowały kobiety Assada.

Jest fantastycznie.






Późnym wieczorem kładziemy się do spania. Klima włączona można spać. Plan na jutro - południowa strona wyspy. Latanie po plażach i takie tam.

Ostatnio edytowane przez Emek : 27.08.2017 o 14:27
Emek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 27.08.2017, 13:52   #113
Jac
 
Jac's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2013
Miasto: Słomianki
Posty: 550
Jac jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 3 dni 16 godz 16 min 28 s
Domyślnie IranTrip 2017 - The Persian Gulf Inferno.

Pięknie!

Ostatnio edytowane przez Jac : 27.08.2017 o 23:02
Jac jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 27.08.2017, 22:21   #114
misiak
 
misiak's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: SinCity
Posty: 449
Motocykl: już nie AT :( jest TT955i
misiak jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 miesiące 2 tygodni 5 dni 15 godz 42 min 13 s
Domyślnie

Wąwóz -Kosmos
__________________

misiak jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 30.08.2017, 17:45   #115
Emek
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
 
Emek's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Aug 2015
Miasto: Scyzortown
Posty: 10,790
Motocykl: No Afrika anymore
Emek jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 rok 6 miesiące 3 godz 38 min 46 s
Domyślnie

Pobudka dziś następuje dość wcześnie gdyż naszym celem jest odwiedzenie południa wyspy. W nocy okazało się że do dziupli obok naszej nory została zakwaterowana dwójka Belgów. Para podróżuje po Iranie i w nocy przylecieli na Queshm. Assad odebrał ich z lotniska i dowiózł na swoją bazę. Śniadanie jemy więc w dużym pokoju na podłodze w towarzystwie nowo poznanych ludzi. Rozmawiamy i okazuje się że podróżują po większych aglomeracjach a na wyspę przylecieli z Shiraz. Polecają nam przy okazji hotel w tym mieście. Okazuje się że w przyszłości zdobyte dziś informacje wykorzystamy ku naszemu zadowoleniu. Śniadanie walimy na szybko po czym wskakujemy na motocykle i udajemy się na południe. Wyjeżdżając z posesji Assad, który otwierał nam bramę słysząc dźwięk silnika KTMa Filipa poważnie zaniepokojony zwraca mu uwagę, że jego motocykl jest chyba zepsuty bo silnik pracuje jakby nie było w nim oleju. Mamy niezłą polewę z Michałem z tego faktu bo jak się okazuje nawet nienawykli do dużych motocykli Irańczycy obiektywnie potrafią stwierdzić, że z Katem coś jest nie tak .
Ruszamy w dobrych humorach. Mamy kilkadziesiąt kilometrów do celu, którym jest solne jezioro. Droga po czarnym leci nam bardzo sprawnie i wreszcie trafiamy na długo wyczekiwane szuterki. Leci się znakomicie a jedynym uciążliwym zjawiskiem jest pył , który wzniecają nasze motocykle i o ile jazda na pozycji nr 2 jeszcze jest OK bowiem można wybrać do jazdy drugą.część drogi to ostatni ma już przeyebane i musi wciągać w płuca podnoszony przez motocykle pył. Zatrzymujemy się przy pierwszej okazji bowiem zbliżyliśmy się do zatoki i można w końcu pyknąć jakąś focie i wypłukać z ust kurz co też czynimy.



Ruszamy znowu ale po chwili czeka nas kolejny postój przy słonym jeziorze. Włazimy na jego „powierzchnię”, która ma konsystencję.betonu i jest twarda jak cholera. Próbuję kopiąc z buta w wystające kawałki soli odłamać dla młodego choć kawałek ale nie jest to proste. W końcu jednak udaje się i pakuję w kieszeń kawał soli. Krajobrazy powalają. Wszędzie widać słone nacieki, jezioro soli a po drugiej stronie Zatoka Perska.









Spędzamy trochę czasu łaziorując po jeziorze ale słońce daje już mocno w kość choć nie ma chyba nawet dziewiątej. Postanawiamy ruszyć dalej w kierunku solnych jaskiń. To kilka kilometrów dalej na wschód. Lecimy zatem. Podjeżdżamy pod zabudowania znajdujące się po lewej stronie drogi ale jakby nikogo nie było. Myśleliśmy, że może jest jakaś opłata za wjazd ale skoro nikt się nie pojawił zmierzamy drogą prowadzącą w głąb po wyjeżdżonych śladach. Kilkaset metrów dalej zatrzymujemy się w miejscu, które chyba spełnia rolę parkingu. Dość spory plac wokół którego znajduje się kilka miejscówek jakby stworzonych do odpoczynku. Posiadają bowiem płaskie zadaszenia i choć dają niewiele cienia to i tak lepiej niż stać w słońcu. Dalszą drogę pokonujemy z buta. Za rogiem wylania się widoczna w głębi jaskinia obok, której znajduje się wypływ solanki z wnętrza ziemi.













Ziejąca czernią jama nie zachęca do wejścia do środka ale atakujemy. NIestety od razu okazuje się że w środku ciemno jak w doopie a nie zabraliśmy czołówek. Znaczy ja i Filip nie zabraliśmy a przezorny jak zwykle Michał jest przygotowany na wszystko więc wbijamy się w głąb tej czeluści.





Wejście od środka wygląda tak.



Solne nacieki są niemal wszędzie a dołem sączy się solanka.





Jest potwornie duszno. Pot się z nas leje przy najmniejszym wysiłku.





Jaskinia jest dość długa a droga na początku łatwa okazuje się coraz trudniejsza. Ciężko idzie się we trójkę przy jednej lampce więc postanawiamy że zostajemy z Filipem a Michał idzie sam w głąb spenetrować wnętrze do końca.





Michał wbija się dość daleko tak , że praktycznie go nie słychać. Po chwili jednak wraca z informacją że dotarł do końca i nie da się przejść dalej chyba że się czołgając. Jak się okazało później tego dnia o czym poinformowali nas nasi belgijscy znajomi należało się jednak przeczołgać i dalej znajdowała się ponoć jakaś duża komnata. Nam jednak z lenistwa oraz z braku światła nie udało się do niej dotrzeć.
I tak ten krótki spacer niemal wyssał z nas życie. Upał potworny przemieszany z gęstym powietrzem. Wracamy więc z powrotem na powierzchnię.



Idę jeszcze zobaczyć tuż obok wylewającą się spod skał solankę oraz wchodzę na małe wzniesienie znajdujące się niedaleko aby sprawdzić czy czasem za nim nie znajduje się coś ciekawego. Nic tam jednak nie ma oprócz śladów załatwiania potrzeb fizjologicznych przez osoby odwiedzające to miejsce. Ledwo żywi wracamy więc do motocykli. Siadamy obok w zacienionej miejscówce i uzupełniamy płyny bowiem pot zalewa oczy i jest po prostu okropnie.
W tym momencie Brodaty nerwowo szukający czegoś po kieszeniach melduje, że chyba zgubił dokumenty. Robimy więc szybkie dochodzenie, które jednak donikąd nie prowadzi. Filip twierdzi że kwity miał w kieszeni bo pamięta dokładnie że uwierały go podczas jazdy a teraz ich brakuje. Zlewamy jednak temat sprawdzając że z kieszeni tak gruby zestaw raczej nie mógł wylecieć. Dochodzimy do wniosku , że zgubienie dokumentów to fantazja i na pewno zostawił je w domu bo wczoraj dawaliśmy paszporty Assadowi i pewnie mu nie oddał irańskim zwyczajem trzymając do końca pobytu. Nie ma co marudzić zapierdzielamy do ostatniego punktu dzisjejszego ranka czyli długo wyczekiwanego zapierdzielania po plaży i kąpieli w zatoce.

Wracamy więc do głównego traktu z myślą że dokumenty są z pewnością na bazie, choć Filip ma wyraźnie nietęgą minę. W razie draki brak wszystkiego - dowód rejestracyjny, CPD i paszport. Brak kwitów tutaj to kibel. Jesteśmy jednak dobrej myśli i kierujemy się na drugą stronę głównej drogi skąd widać zjazd w kierunku morza.
Po drodze trafia się jeszcze rzeka soli.



Dojeżdżamy po twardym ale nagle robi się miękko i kopny piach powala Brodatego na glebę.



Michał przedziera się dzielnie do plaży a ja jako że przystanąłem koło zglebionego Filipa trochę się zakopuję ale przy pomocy sprawnego operowania manetką i pomagając sobie nogami przedzieram się również i parkuję na twardym piachu tuż obok Michałowej Tenery. Wspólnie wracamy wykopać Filipa z piachu i pomóc mu do nas dołączyć. Pierwszym wyzwaniem okazało się samo wywalenie KATa na bok bo Fil tak odkręcił że 150 kucy w 1190 wyryło taką dziurę że tylne koło było praktycznie w całości schowane. Wreszcie przewracamy tego słonia na bok i udaje nam się wspólnymi siłami odsunąć go od dziury i postawić do pionu. Filip na koń i pomalutku udało się go wypchać z kopnego piasku do miejsca gdzie pojawiła się roślinność dając lepszą przyczepność. Za moment KAT parkuje tuż obok naszych maszyn ale jesteśmy wykończeni i zlani potem. Szybka decyzja - do wody. Chłodzenie cieczą jest najlepsze.













Pakujemy się do wody, która jest okropnie wręcz słona. Oczywiście ja w takich sytuacjach zawsze mam pecha więc najpierw trafiam nogą na ostre kamienie rozcinając łydkę a następnie kładąc się do wody zapierniczam plecami o coś co również prowadzi do zranienia. Obie rany mimo, że nie są głębokie dość mocno krwawią a Brodaty przypomina nam że w tych wodach pływają rekiny. Pozostajemy więc na dość płytkiej wodzie tak aby ewentualnie z daleka dostrzec nadciągające bestie. Nic takiego się jednak nie dzieje. Woda jest jak zupa ale przy tym skwarze lejącym się z nieba jest cudownie wręcz chłodna. Moczymy więc dupy w wodzie dobry kawał czasu ale trzeba spadać bo mieliśmy polatać po plaży a zamiast tego siedzimy w morzu. Niechętnie opuszczamy wodę i pomału zaczynamy pakować się w zbroje i mundury na brzegu. Dostrzegam jakiś ruch na brzegu i po głębszej analizie dociera do mnie że ten ruch jest płynny i ciągły. Co jest kurcze? Lecę więc w kierunku gdzie blisko dostrzegam ruch i gonię kraba , który migiem chowa się do swojej nory przed którą góruje wieża z wykopanego z dna jamy piachu. Tych krabów jest mnóstwo ale są zajeszybkie. Nie sposób żadnego złapać i tylko oczy na słupkach widniejące w głębi jamy wskazują, że coś tam siedzi. Dosyć ciekawe. Trzeba jednak ruszać bo za chwilę wyparujemy. Nasze zapasy płynów są na wyczerpaniu, tylko w Rotopaxie zostało trochę wody ale to niewiele. Ruszamy więc plażą tuż przy krawędzi wody tam gdzie w miarę twardo i lecimy. Jedzie się zajebiście. Pierwszy raz latałem po plaży i to bardzo fajne. Muszę to powtórzyć. Jedziemy tak kilka kilosów ale w końcu naszą drogę blokują skały. Dalej pojechać się nie da. Widzę przed sobą Michała jak tuż przed skałami musiał zwolnić i jego Tenerka natychmiast zapadła się głęboko w piachu. Nie chcąc iść w jego ślady, próbuję jakoś nawrócić ale zamknięcie gazu powoduje że i Afra też grzęźnie w piachu. Nie chcę ryć dziury coby na tej patelni się nie zayebać wykopywaniem więc Afra od razu ląduje na glebę, odwracamy motocykl i przy pomocy chłopaków daję w palnik i uciekam. Wiem, że nie będę w stanie im pomóc ale muszę wyjechać bo tak będziemy się na zmianę wygrzebywać. Ogień do przodu i przy ok 80 km/h jedzie się bez problemów. Dostrzegam wyjazd za kawałek i zmierzam właśnie ku niemu. Docieram do wyjazdu pakując się w kopny piach ale siłą rozpędu dobijam do twardego. Zatrzymuję się i lecę z powrotem na plażę wskazać chłopakom wyjazd. Ja pier#$lę ale są daleko. Ledwie ich widać jak walczą ze sprzętem. Wreszcie się udaje i widzę że Michał leci a za nim pogania Filip na Kacie. Wskazuję Michałowi drogę i wpada on na twarde parkując tuż koło mnie. Brodaty tyle farta nie załapał i znów KAT zakopuje się w piachu. Na szczęście tuż obok i nie trzeba do niego dymać. Wracamy do głównego traktu. Jesteśmy wykończeni, spoceni jak świnie i bez wody. Trzeba spadać na bazę. Mamy ok 40 km i marę aby jak najszybciej znaleźć się w naszej norze i odpalić klimę. Wracamy dość szybko bo każdy z nas jest wykończony. Podczas walki z piachem, kąpieli w morzu totalnie umknęło mi to , że Filip prawdopodobnie zgubił kwity. Wpadamy na bazę i natychmiast pozbywamy się wszystkiego co mamy na sobie. Padamy na pysk na materacach, odpalamy klimę, nawadniamy się. Brodaty w tym czasie przeczesuje wszystko. Dołączamy do poszukiwań przekopując wszystkie rzeczy jakie znajdują się w pomieszczeniu. Niestety dokumentów nie ma. Może zostały u Assada w domu? Sprawdzamy i tą opcję ale i tutaj doopa. Kuwa. Wracamy i przeczesujemy wszystko punkt po punkcie. Na samą myśl że mam się znów ubrać jest mi słabo. Wyjścia nie ma. Zabieram moją czołówkę bo zakładam, że musimy spenetrować jaskinię. Wyjeżdżamy w teren dzieląc się na grupy. Ja zapitalam w najdalsze miejsce pełnym ogniem a chłopaki jadą wolniej próbując sprawdzać czy kwity nie leżą gdzieś przy drodze. Zostawiam ich i lecę a po drodze kotłuje się.mnóstwo myśli. Co będzie jak się.nie znajdą? Co wtedy zrobimy? Mijam naszą drogę jadąc duuużo za szybko. Zakładam, że jaskinia i jezioro solne są na odludziu i może nikt tam nie dotarł więc należy się spieszyć. MIjam jezioro bo Filip zauważył brak dokumentów koło jaskini i postanawiam ją najpierw przeczesać. Docieram do zabudowań, które wcześniej były puste. teraz widzę zaparkowane obok dwa motorki i kolesia, który macha coś do mnie. Zatrzymuję się mówiąc po angielsku , że już tu byłem i muszę sprawdzić czy dokumenty nie zostały w jaskini. Nic nie kuma tylko wali coś po ichniemu więc zlewam go i jadę do jaskini. Zatrzymuję się, parkuję i już mam dymać w jej kierunku jak słyszę że koleś jedzie za mną na tym swoim piździku i macha coś łapami. Co jest kuwa? Czekam więc na niego i z tego jego bełkotu łowię słowo „passport”. No, robi się ciekawie, gość chyba coś wie. Znalazłeś? Wyciąga telefon, mamrocząc Assad i pokazuje na komórkę. No komóry do Assada nie mam , w ogóle nie mam telefonu ze sobą. Koleś w końcu wykręca jakiś.numer kiwając mi dłonią i wskazując to na telefon to na mnie. Wykręca jakiś numer rozmawia z kimś chwilę i oddaje mi słuchawkę, w której słyszę dobrze mi znany głos Assada. Okazuje się, że ten koleś znalazł dokumenty Filipa przy jeziorze solnym, skumał, że obcokrajowców gości Assad więc zadzwonił do niego a że akurat Assad jechał z Belgami tuż za nami to spotkali się.i oddał mu dokumenty Filipa. Assad pojechał za nami po śladach ale jak wlecieliśmy na plażę i cieliśmy po piachu musiał odpuścić i wrócili z powrotem. Ma wszystkie kwity więc wszystko w porządku. Zbieram się z powrotem i wspólnie z lokalnym jedziemy do domków na wjeździe. Zatrzymujemy się i gadamy i koleś powtarza „tip, tip”. No kuwa tip ci się.należy jak psu kość kolego, a Brodaty to po nogach powinien cię.całować. W tym momencie widzę jak leci Michał. Podjeżdża i naradzamy się wspólnie ile mu odpalić. Uznajemy że 50 dyszek będzie OK. Nooooooo, dużo lepiej niż OK bo koleś nas prawie zaczął całować. Zadowolony był bardzo. Dodam, że to u nich musi być.sporo forsy bo mało kto ma wydać z pół bańki i Iranie. Wracamy, dziękując naszemu a w zasadzie filipowemu wybawcy. Brodatego spotykamy kawałek dalej. Oznajmiamy nowiny. Kamień z serca. Uratowany. Więcej szczęścia niż rozumu. Wracamy na bazę z ulgą. Na bazie oczywiście spotykamy Assada, który oddaje dokumenty. Jest wszystko na szczęście. Ńa deser dostajemy zjebę od Assada za zgubienie dokumentów to raz, za opuszczenie obiektu bez wyłączenia klimy to dwa i za zapchany kibel to trzy. Jako że za dwa pierwsze nam się.należało choć opuszczaliśmy norę w pośpiechu i w nerwach to do zapchanego kibla ni uja się.nie przyznajemy. To wina Belgów.
Cała akcja finalnie kończy się.bardzo dobrze. teraz czas na posiłek i odpoczynek. Lecimy na obiad ale niestety za cholerę nie pamiętam co jedliśmy. Palące słońce i stres spowodowały , że to co działo się potem pamiętam jak przez mgłę. W każdym razie klasycznie walnęliśmy w kimę z tym, że zależało nam aby wstać wcześnie bowiem w naszych planach było na popołudnie wiele punktów. Mieliśmy zaliczyć delfiny, które można obserwować ale Assad zeznał że teraz ich nie ma więc odpuściliśmy. Ruszamy więc w kolejny punkt programu czyli plażę, gdzie można zobaczyć żółwie. Gonimy więc i wkrótce docieramy do miejsca gdzie niby mają być. Niestety koleś opiekujący się.miejscówką mówi, że żółwi nie ma bo odpłynęły. Faktycznie plaże puste natomiast obok plaży jest coś w rodzaju ogrodzonego terenu i jest tam kilka żółwi ale to coś w rodzaju wylęgarni czy coś takiego. Trudno to określić bowiem nie daje rady dogadać się. z tubylcem.
W każdym razie kolejna atrakcja okazuje się.klapą. Ruszamy więc dalej do Doliny Gwiazd czyli Stars Valley. Nie mogę się.nadziwić.jak szybko spada tutaj słońce. Mamy trochę.dnia do południa natomiast sesja popołudniowa jest szalenie krótka. Dosłownie zaraz robi się.szaro a następnie ciemno. Naginamy więc szybko do dolinki. Dojazd jest asfaltowy a następnie wpadamy na ok 3 kilometrową szutrówkę. Na końcu jest szlaban, który jednak jest otwarty i parking. Walimy jednak dalej dokąd się da i parkujemy tuż przy wlocie do doliny. Z daleka nie robi większego wrażenia ale zdecydowanie zyskuje przy bliższym poznaniu.












Dolina w sumie najciekawiej wygląda z góry.



















Ścieżki w dolinie są wyznaczone przez kamienie usypane w formie krawędzi drogi. Niestety panuje tutaj lekki chaos tak że w końcu ścieżka się skończyła i musieliśmy złazić po stromych ścianach w dół aby wrócić z powrotem do motocykli. Ruszamy w drogę powrotną. Siadając na motocykle jest już mocno szaro. Lecimy drogą która wiedzie koło lotniska i widać że ruch jest dość spory. Dojazd z doliny do lotniska to ok 40 km a słońce już zaszło. To był moment jak to się.mówi. Dalszą drogę powrotną na bazę pokonujemy już w ciemnościach. Nie jest to zbyt bezpieczne bowiem wiele pojazdów w ogóle nie jest oświetlonych lub jest ale częściowo. należy więc uważać. Po drodze robimy jeszcze zaopatrzenie i wracamy do naszych norek. Na miejscu żona Assada szykuje nam i Belgom kolację. Płaskie cienkie placki pieczone na płaskiej blasze. Robi to na dworze tuż obok nas. Jutro planujemy wyjechać z wyspy a że moje toboły wymagają najwięcej zabiegów czeka mnie jeszcze montaż sakw do stelaży i takie tam prace. Zostawiam więc chłopaków i organizuję się.coby jutro się z tym nie pitolić. Wreszcie mogę odpocząć. Wrzucam kilka placków zapijając cynamonową herbatą i browarami bez alko. Pięknie widać niebo i jasno świecącego Jowisza. W dalszym ciągu jest duszno choć nieco chłodniej. Rozmawiamy też z Belgami którzy opowiadają nam jak byli w Shiraz i jakie to wspaniałe miasto. Jako, że na wyspie żyć się.nie da a nasze zasoby czasowe kurczą się.nieubłaganie postanawiamy zostawić Queshm, dolecieć do Shiraz i tam spędzić.kolejne dwa dni. To niezły plan. Zostawiamy sobie jeszcze na deser czyli jutrzejszy ranek jedną atrakcję i mamy walić.na prom. Do Shiraz mamy ciut ponad 500 km więc jutro po południu bez problemu powinniśmy tam dotrzeć. Zmęczeni walimy w kimę. Nie mogę jednak spać bo duchota jest okrutna i wcale klima w pokoju wiele nie poprawia. W końcu się udaje ale sen jest byle jaki bo morze wypitych browców co chwila każe mi wstawać za potrzebą. Cóż, taki los.
Emek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 06.09.2017, 17:24   #116
calgon
 
calgon's Avatar


Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Wroclaw
Posty: 2,393
Motocykl: RD04
Przebieg: 40.000
calgon jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 miesiące 1 dzień 23 godz 46 min 30 s
Domyślnie

Pochłonęło mnie...
__________________
Agent 0,7
calgon jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 06.09.2017, 18:56   #117
Emek
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
 
Emek's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Aug 2015
Miasto: Scyzortown
Posty: 10,790
Motocykl: No Afrika anymore
Emek jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 rok 6 miesiące 3 godz 38 min 46 s
Domyślnie

Pobudka nie wyszła nam tak jak planowaliśmy i niestety nasz poranny plan zrobienia kolejnych atrakcji na Queshm bierze w łeb już na starcie. Jemy śniadanie przygotowane przez gospodarzy i zbieramy się do wylotu na kontynent. Pakujemy bety na motocykle i już w cholernym słońcu żegnamy się z Assadem i jego rodziną. Trzeba się jeszcze rozliczyć i znów miliony zmieniają właściciela. Chciwie przygląda im się Assadowy kocur.



Lecimy w kierunku portu, gdzie ładujemy się na prom powrotny. Tym razem gdy tylko znaleźliśmy się na nabrzeżu w okolicy promu podchodzi do nas mundurowy, zabiera nasze paszporty i na chwilę gdzieś znika. Po chwili wraca, oddaje dokumenty i ciepliwie oczekujemy na prom. Słońce już daje tak w doopę że odechciewa się wszystkiego. Wreszcie załadunek i cierpliwie czekamy na dopłynięcie do drugiego brzegu. Towarzystwo mamy tym razem naprawdę nieziemskie gdyż młode panie w towarzystwie swoich ojców niezmiernie się nami interesują. Jest ciekawie. Dziewczyny w przeciwieństwie do ich ojców świetnie mówią po angielsku i są mocno zaciekawione naszymi osobami.
Panie noszą daszki o wielkości deski od kibla. Strasznie uważają aby ich skóry nie paliło słońce. Śmiejemy się z tego, bowiem u nas jest kompletnie odwrotnie i widząc jak kobiety dbają tu o własną skórę słabo się robi jak rzesze naszych kobiet świadomie wystawiają swoje ciała na UV. No cóż...

Dość szybko pokonujemy dystans pomiędzy wyspą a kontynentem i dobrze bowiem marzymy jedynie aby jak najszybciej ruszyć bowiem tylko wtedy będzie nam choć trochę.chłodniej. Mamy wszak przed sobą kawał drogi do Shiraz. Cieszy mnie jednak fakt, że musimy tam jedynie dotrzeć i jutro bez napinki będziemy realizować plan zobaczenia Persepolis, Nekropolis i co tam jeszcze mamy na rozkładzie. Oczywiście pomni doświadczeń mamy zaplanowaną trasę, która nie prowadzi głównym szlakiem więc trochę drogi nadrobimy , natomiast zakładamy że to i tak będzie szybciej. Tak też się dzieje. Pierwsze kilometry nawijamy jeszcze w zaduchu i upale ale im dalej uciekamy od wybrzeża robi się.coraz bardziej sucho. W związku z powyższym mocząc ciuchy jest nawet komfortowo i naginamy sobie spokojnie. Po drodze łapiemy przystanek na posiłek na rozstaju dróg. Tankowanie i lecimy dalej. Jakieś 200 km przed Shiraz zaczynają się zielona doliny, nawadniane milionami litrów wody. Woda dosłownie zalew wszystko i miejscami robi się cudownie zielono. Dzisiejszy dzień traktujemy jako dojazdowy bowiem po drodze nie ma właściwie nic ciekawego do zobaczenia a przynajmniej nie wykryliśmy żadnych atrakcji, które po drodze chcielibyśmy zahaczyć. Wreszcie późnym popołudniem docieramy do miasta i kierujemy się w stronę hotelu, który polecali nam Belgowie u Assada. Jesteśmy tuż obok i kierujemy się po znakach namalowanych na murach ale coś nam nie idzie. Przejeżdżamy dalej i jesteśmy poza znakami. Co jest? W końcu dostaję nerwa, zostawiam chłopaków i idę z buta bo te uliczki są jak labirynt. Okazuje się.że wejście jest tuż za rogiem dosłownie kilka kroków od miejsca naszego postoju. Na koń i ogień. No ognia nie da się dać bo jest ciasno. Tak ciasno, że nie mogę złamać się w drugi zakręt bo w pierwszy wszedłem za ciasno. Brodaty ze śmiechem dokumentuje z tyłu nasze zmagania z uliczkami Shiraz.



Wreszcie udaje nam się dojechać do hotelu i pakujemy motocykle na parking hotelowy zlokalizowany w bramie tuż obok. Kolejny krok to zalogowanie się.w hotelu i przeniesienie tobołów do pokoju. Wreszcie zmęczeni logujemy się na bazie. Teraz prysznic i na miastoooooooo

Jest już dość późno ale jeszcze udaje nam się.zobaczyć kawałek miasta za dnia. Przelatujemy się na szybko po bazarach. Brodaty namierza golarza, którego zamierza odwiedzić.



Kręcimy się trochę po mieście, załatwiamy sprawunki i wracamy do naszego hotelu. Narodu masa, turystów też widać sporo. Jest już ciemno. Hotel jest wybitnie międzynarodowy choć nie wygląda. W obszernym wnętrzu znajdują się jakby budki, w których siedzą goście. Jedzą, rozmawiają, widać że towarzystwo z całego świata. Słychać wiele języków.

Siadamy i my. Ustalamy plan na dzień jutrzejszy oraz kolejne etapy naszej wycieczki. To co istotne zaznaczamy na mapie. Palimy sziszę i kończymy dzisiejszy dzień przy bezalkoholowych browarkach. Jak zwykle zresztą .





Dzisiejszy dzionek zmierza ku końcowi ale dzięki temu że spotkaliśmy życzliwych ludków było bardzo wesoło. Jeszcze nasze nowe lokum widziane z kija.



Jutro czekają nas zabytki - Persepolis i Nekropolis.
Emek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 06.09.2017, 20:37   #118
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 16 godz 49 min 28 s
Domyślnie


Mam wrażenie że mieszkaliśmy w tym samym hotelu w Sziraz. Nazywał się Niayesh Boutique?
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 06.09.2017, 20:40   #119
Emek
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
 
Emek's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Aug 2015
Miasto: Scyzortown
Posty: 10,790
Motocykl: No Afrika anymore
Emek jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 rok 6 miesiące 3 godz 38 min 46 s
Domyślnie

Dokładnie. To ten.
Emek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 06.09.2017, 21:05   #120
tyran
Kiedyś R.T70
 
tyran's Avatar


Zarejestrowany: May 2014
Miasto: Częstochowa
Posty: 1,420
Motocykl: Była RD04
Przebieg: 120000+
tyran jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 miesiące 2 tygodni 5 dni 6 godz 2 min 44 s
Domyślnie

Świetnie się czyta i ogląda!
__________________
Serdecznie pozdrawiam.
Romek T.
tyran jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Bałkany 30.07.2017 - 12.08.2017 giennios Umawianie i propozycje wyjazdów 0 23.06.2017 12:58
Iran trip 2017 - start 12.05.2017. Emek Przygotowania do wyjazdów 137 14.06.2017 15:13
Enduro Pohulanka 29.04.2017 - 01.05.2017 wojtekm72 Imprezy forum AT i zloty ogólne 53 28.05.2017 21:49
El Palantentreffen 2017 ex1 Imprezy forum AT i zloty ogólne 9 17.01.2017 23:33


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:12.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.