Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05.03.2021, 19:33   #71
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 16 godz 49 min 28 s
Domyślnie



Maseczkowo? Masz na myśli zakryte twarze kobiet? Prawa Szariatu zdaje się, słabną w Iranie, a kobiety mają coraz więcej praw. Generalizuję i mam na myśli miasta. Na prowincji jak to na prowincji. Wszystkie zmiany (dobre czy złe) dzieją się z opóźnieniem.
Jeśli masz na myśli inne maseczkowo, to przypomnę, że to 2017 rok.
A „personalne” zdjęcia? To skomplikowane
Kadry, które używam w tej opowieści, są z aparatu, smartfonu i z video, z klatek wyjętych programem do wyjmowania klatek
Te ostatnie są najłatwiejsze, bo nie trzeba kadrować, ustawiać, sprawdzać i się ma albo nie.
Aparat i smartfon to już trudniejsza dla mnie sztuka. Przez kilka lat nie mogłem się przemóc, żeby celować obiektywem w kogoś obcego. Właśnie przez prawdopodobny sprzeciw. W naszej krainie i pewnie w połowie Europy wyjątkowo ceni się swoją prywatność
W Iranie miałem ułatwioną sprawę. Jeśli chciałem komuś zrobić zdjęcie, to robiłem, a potem pytałem o pozwolenie. Robiłem to w tej kolejności, bo każdy chciał wyglądać jak najlepiej w jego mniemaniu i jak już wiedział, to się „usztywniał” jak do legitymacji. Druga opcja to postać, porozmawiać, jeśli się da. Choćby i na migi. Jak nie to nic. Wtedy Najpierw legitymacyjne — zapytane a później to „moje” Wszystkie pokazywałem na wyświetlaczu. Nikt kasować nie chciał, a czasem było dużo śmiechu.
Przez cały pobyt, dwa razy zakazano mi zrobienia zdjęcia, z czego tylko raz z „nerwem".

CF
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 05.03.2021, 19:41   #72
nabrU
Stary nick: Radarman
 
nabrU's Avatar


Zarejestrowany: Jun 2017
Miasto: Whiteley, UK
Posty: 2,835
Motocykl: 2017 CRF1000L DCT
nabrU jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 miesiące 1 dzień 5 godz 39 min 18 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał CeloFan Zobacz post
Jeśli masz na myśli inne maseczkowo, to przypomnę, że to 2017 rok.
A widzisz, ja myślałem ze maj 2020.
Dzięki
nabrU jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 05.03.2021, 20:17   #73
Emek
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
 
Emek's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Aug 2015
Miasto: Scyzortown
Posty: 10,788
Motocykl: No Afrika anymore
Emek jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 rok 5 miesiące 4 tygodni 1 dzień 21 godz 25 min 15 s
Domyślnie

Chyba od jakiegoś czasu i awantury Trampiszona którą nasi poparli Irańczycy wiz nam nie wydają. W sumie się cieszę że byłem mimo braku zachwytu bo prędko to tam się nie wjedzie. Celofanie pięknie opowiadasz. Czekam na więcej.
Emek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 05.03.2021, 23:33   #74
walenty
Jeszcze może?
 
walenty's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Warszawa
Posty: 76
Motocykl: RD03
Przebieg: 96000
walenty jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 4 dni 12 godz 28 min 25 s
Thumbs up

Gratuluje talentu pisarskiego, świetnie się czyta.
No i te zdjęcia.
__________________
Mam Afri twina. To zaje...fajna maszyna!!!
walenty jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 07.03.2021, 15:56   #75
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 16 godz 49 min 28 s
Domyślnie



19 dzień. 8 maja.
Urmia – Anwan w Prowincji Kazwin.


97492–98200
708 km

Zostawiłem kilka rzeczy z bagażu, ale jakoś nie widzę różnicy po pakowaniu się.



Jezioro Urmia to zmienne jezioro. Jego powierzchnia podobno zmienia się w ciągu roku o prawie 2 tysiące kilometrów kwadratowych. Jest największe w Iranie i zmienia barwę swoich wód za sprawą bakterii i mikroalg. Z zielonego robi się czerwone.
Z roku na rok jest coraz mniej wody i coraz więcej soli. Jedni piszą, że przez rolnictwo a inni, że przez efekt cieplarniany. Prawda zapewne leży gdzieś pośrodku. Mimo że jest pod ochroną, z jego powierzchni zbiera się sól na skalę masową. Latem można po nim jeździć nawet samochodami, choć sensu w tym żadnego nie widzę. Oprócz stopionego śniegu, spływającego wiosną z gór, tylko jedna rzeka zasila Urmię w wodę. Nazywa się Zarrine. Jezioro nie ma odpływów.
Wcześnie rano jest przyjemnie ciepło. Z miasta wyjechałem na północ, ale nie żeby już wracać. Chcę tylko przejechać mostem. Właściwie to bardzo długa grobla z bardzo krótkim mostem. Ostatnie spojrzenie na soczystą zieleń żyznej, północnej ziemi i wjeżdżam na jezioro. Woda, jeśli ją widać, ma lekko czerwonawy kolor. To chyba znaczy, że jest wyjątkowo wysokie stężenie soli, a to znaczy, że wody jest mało w tym roku. Na grobli, którą jadę stoi ciężki sprzęt i pracują ludzie. Chyba poszerzają arterię łączącą brzegi.













Dla mieszkańców, jezioro Urmia to spowszedniały i zwyczajny widok. Dla mnie to fenomen i niecodzienny pokaz przyrodniczej różnorodności. Nie fauny i flory. Jezioro jest niemal martwe. Mam na myśli panoramę. Wyschnięte dno zmieszane z solą sprawia wrażenie idealnie płaskiej plamiastej pustyni.





Trochę dalej biała skorupa. Ciągnie się po horyzont, a jej biel oślepia tak, że trudno patrzeć.



Jeszcze dalej z drogi z pewnej wysokości widać czerwonawą wodę i białą granicę jej zasięgu. W oddali ośnieżone, szczyty wysokich gór. Wieje tak silny wiatr, że zabiera pył z wysuszonych części jeziora i okrywa, je ledwo widoczną solną mgłą. Wokół miasta, miasteczka, wioski, pola uprawne, czasem kilka kóz. Pośrodku życia, umierające powolną śmiercią, ogromne jezioro, zamieniające się w pustynię. Podobno dawno temu pływały po nim łodzie z turystami, przylatywały flamingi i pelikany. Podobno przychodziły tu też jelenie i muflony. Została sól, zardzewiałe łodzie, resztki pomostów i solny pył porywany przez wiatr na pola.







Na niebie prawie czysto. Już niewiele pamiętam z atlasu chmur, ale zdaje się, że niebo zdobią chmury soczewkowe. Jeśli mam rację, to ich nieruchoma natura oznacza jedno. Silny wiatr. Zresztą nie trzeba być znawcą. Już teraz, wśród wzgórz, między którymi jadę, daje się czasem we znaki.
Przed miastem Tebriz wjeżdżam na obwodnicę. Być może to też autostrada. Są bramki. W Iranie motocykle po autostradach nie jeżdżą, bo są zbyt wolne, a jeśli jeżdżą szybsze, to bez opłaty. Człowiek z obsługi tylko machnął ręką na pozdrowienie i podniósł szlaban.









Południowo-zachodni wiatr nie daje spokoju. Cały dzień napiera tak, że trzeba kontrować bez przerwy kierownicą. Krótki odcinek to nie kłopot. Po dłuższym czasie bolą ręce, nienaturalnie wykrzywiony kręgosłup i szyja. Jedzie się w przechyleniu. Trzeba tez uważać, żeby nie zwiał motocykla na drugi pas, szczególnie kiedy wyjedzie się zza wzgórza. To główna droga z północy do Teheranu. Bywa, szczególnie w okolicy miast, że ruch jest naprawdę gęsty. Wtedy trzeba uważać na ciężarówki, bo i one myszkują po drodze, ze swojego ładunku robiąc żagiel.



















W końcu wyrobiłem sobie jakąś taką dziwaczną pozycję, że dało się jako tako kontrolować motocykl. Siedzę krzywo na kanapie i pcham kierownicę lewą ręką, a jak się zmęczę, to ciągnę ją prawą. Mimo wszystko ciężka to robota. Od czasu do czasu próbuję zjechać gdzieś w spokojniejsze miejsce, bez zgiełku samochodów, bez dwóch pasów i bez mojego dzisiejszego przeciwnika — wiatru, ale zawsze wypluwa mnie na główną drogę i znów ćwiczę jazdę w przechyle.



Nareszcie wzgórza. To pozwala mi odetchnąć. Obolałym mięśniom też.





Co za niecodzienny widok. Most na rzece. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że most jest zarwany pośrodku. Rzeka w czasie powodzi zabrała jeden filar? Nie wygląda jakby miał tam być kiedykolwiek. Trzęsienie ziemi? Zrujnowałoby cały. Tak myślałem wtedy. Później odnalazłem informację o moście. To most Kiz* na rzece Qezel Ozan i to nie natura go zniszczyła.







Wiatr jednak nie opuszcza mnie. Po kilkuset kilometrach ciągłej jazdy muszę robić dłuższe przerwy. Słońce tak grzeje, że często czuję pragnienie, a laminarny wicher zamienił się w monstrualną suszarkę. Na pustkowiu nawet niewielkie drzewa są zbawieniem. Od wiatru nie chronią, ale dają przynajmniej namiastkę cienia. To jak cieniowa oaza. Tylko nieprzerwany, natarczywy świst nie pozwala odpocząć uszom.



Zanim skręciłem w góry w stronę morza, jeszcze dwa razy zaskoczyła mnie sytuacja. Najpierw zobaczyłem, jak kreatywnie można podejść do ochrony przed upałem. Klimatyzator chyba nie wystarcza tutaj. Domy obłożone są materiałem odbijającym światło słoneczne. Ciekawe czy to działa.



Drugi raz to policjanci. Zatrzymałem się na poboczu i gmeram w GPS. Muszę to robić częściej niż raz, bo urządzenie nie chce wyznaczać tak długich odcinków albo robi to nie po mojemu. Na to podjeżdża patrol policji. Wysiada dwóch facetów. Jak ich zobaczyłem… Jak z filmu. Zły policjant, dobry policjant
Młody rzadko się odzywa. Starszy wziął mój paszport, ale jakoś nie jest nim zainteresowany. Ogląda motocykl, mówi coś do młodego, czasem do mnie. Nikt nikogo nie rozumie. W końcu chwyciłem. Jest motocyklistą i… chyba chce przejechać się moim obeliskiem. Pomijając to, że tak ciężkim i na dodatek zapakowanym nie jeździł, to przecież obcemu facetowi nie oddam maszyny. No to wyciągam rękę. Ten się dziwi. To ja wyciągniętą wyciągam dalej, a drugą pokazuję radiowóz. Chyba jest bystrzejszy ode mnie, bo złapał szybciej ideę gestu. Coś tłumaczy, coś do młodszego mówi, coś rękoma pokazuje. Wydaje mi się, że stanęło na tym, że nie mogę przejechać się radiowozem. Przez to też, na szczęście, policjant zrezygnował ze swojego pomysłu. Porozmawialiśmy jeszcze trochę na migi, pokazał mi drogę do miasta, jedyną zresztą i życząc dobrej drogi, zabrał kolegę i odjechali. Choć byli bardzo uprzejmi, odetchnąłem z ulgą, bo zdaje się, że władza tutaj nie znosi sprzeciwu.





Założyłem, że skoro dojechałem tutaj, a do Teheranu jechać nie chcę, pojadę nad jezioro leżące wysoko w górach. Widać je na papierowej mapie i na mapie w GPS. Łatwizna. Nazywa się Ovan i jest położone tak, że wygląda, jak lusterko na dnie doliny. Wprawdzie słońce coraz niżej, ale to tylko 60 kilometrów. Przed zachodem zdążę.











Bywa, że „tylko” zamienia się w „aż”. Tak jak teraz się zmieniło. Po długich, czasem monotonnych odcinkach, zapomniałem, że górskie drogi rządzą się własnymi prawami. Te tutaj mają szczególne prawa. Z początku tylko wspinam się i wspinam, pokonując plątaninę serpentyn.



Nawet pomógł mi w tym miejscowy motocyklista. Skąd wiem, że miejscowy? Swoim małym motorem pędzi jak na złamanie karku. Pędzi w moim przekonaniu. Prawda jest taka, że zna każdy ślepy zakręt i każdy kamień przy nim. Cienkie opony jego maszyny zdają się nie mieć ograniczeń przyczepności. Rękawy od podkoszulka motocyklisty furkoczą zabawnie od pędu jak naramienniki generalskie. Na dodatek, z tyłu, w koszyczku wiezie zakupy spożywcze. Mleko w butelce po wodzie mineralnej, warzywa i inne rzeczy. A ja... A ja z ledwością dotrzymuję mu kroku na wirażach. Tak jechaliśmy razem, aż chłopak skręcił w nieutwardzoną drogę tuż przed szczytem, machając na pożegnanie.













Zostałem sam na drodze, a droga prowadzi granią na wysokości ponad 2300 metrów n.p.m. Tu leży jeszcze stary śnieg i nie jest już gorąco.





Drugim prawem górskich dróg, zaraz po spowalniających serpentynach, są widoki. Jeśli ktoś ma, choć namiastkę wrażliwości, będzie często zatrzymywał się, żeby popatrzeć. Inaczej z dużym prawdopodobieństwem zagapi się i wypadnie z drogi













Słońce jeszcze nie zaszło, ale jest już za górami. Zimny cień rozlał się po dolinie, zapowiadając niedaleki koniec dnia. Zdążyłem już tylko zjechać w dolinę rzeki Shshroud i słońce jednak zaszło.



Za oświetlonym na niebiesko mostem jest miasteczko, a w nim stacja benzynowa. Normalnie zatrzymuję się na stacji raz albo dwa w jednym dniu. Dziś po raz trzeci. Na miejsce dojechałbym, ale nie wiem, czy jest tam stacja, kiedy dotrę i co tam zastanę. Muszę się też cieplej ubrać.



Krótkie wytchnienie na wyjeździe z miasteczka i znów pod górę.
Droga wije się, a ciemność spowija okolicę. Nie zwyczajna ciemność. Taka piwniczna. Świat skurczył się do kawałka drogi oświetlonej reflektorem motocykla. Poza granicą mizernego światła czarna odchłań. Trzeba jechać bardzo wolno. Zakręty zaskakują w ostatniej chwili a krótkie proste, których tu niewiele, zdają się nie mieć końca póki nagle nie okaże się, że jednak trzeba skręcić. Na dodatek droga zbudowana jest na skraju stoku albo urwiska. Światło oświetla tylko kamienie na wąskim poboczu a dalej NIC.
Przez ostatnie dwadzieścia kilometrów wyprzedził mnie jeden samochód. Po kilku minutach jego światła widać gdzieś w dole. Raz przemieszczają się w prawo, raz w lewo, aż znikają jak wszystko w mroku nocy. Jak zagubiony świecący robak.

GPS pokazuje, że jestem na skraju wioski Anwan. Powinno być też jezioro. Wyłączam silnik i słyszę rechot żab. Nie rechot właściwie. Kakofonia żabiego gadania jest tak donośna, że tworzy jednostajny hałas.
Zjechałem z drogi i powoli po wertepach jadę do brzegu. Pomogło mi w tym światło oświetlające trzciny. Miałem zamiar rozbić tu namiot, ale to niemożliwe. To, co było hałasem, zamieniło się w prawdziwą wrzawę, rwetes i płazią awanturę. Prędzej zacząłbym rechotać, niż zasnął.
Czuję chłód wody i jej zapach. Słyszę też ludzkie głosy. W bladym świetle pojedynczej latarni majaczy drugi brzeg. Wydaje się, że jezioro jest bardzo małe. A głosy? Głosy pochodzą od samochodu zaparkowanego nad samym brzegiem. Jeden dorosły facet, młoda dziewczyna i trzech łebków na dwóch motorkach, na oko po kilkanaście lat. Wszyscy mówią podniesionymi głosami z dwóch powodów. Pierwszy już znam. Żaby.
Pytam o hotel po angielsku. Po angielsku się nie dogadamy. Zamiast hotelu najstarszy z paczki pokazuje… wielkiego karpia. Nie walczy już, ale w świetle samochodowych reflektorów, jeszcze łapie powietrze mięsistymi wargami. Jeden z młodocianych, najwyższy, pokazuje na siebie jako pogromcę bestii. Chyba złapali swoją zdobycz przed chwilą, bo wszyscy są podekscytowani i dlatego czasem przekrzykują się wzajemnie.
Najstarszy próbuje włożyć rybę do reklamówki, ale torba jest za mała. Próbuje więc w dwie. Karp jest jednak z natury śliski i umyka co chwila przed foliową celą śmierci. Jakoś chłopakom udaje się poskromić śliską bestię i reklamówki, ale jest tak duża, że jej korpus i tak wystaje pośrodku. No to ryba na maskę samochodu. Za kierownicę wsiada najstarszy. Poszedł tam chwiejnym krokiem, co ni mniej, ni więcej oznacza, że jest zawiany. Z drugiej strony wsiada dziewczyna. Trzaska drzwiami samochodu i powoli, tak żeby ryba się nie ześlizgnęła, odjeżdżają. Ta oczywiście ześlizguje się powoli. Kierowca zdążył otworzyć okno i teraz przytrzymuje rybę zawiniętą w reklamówki ręką. W takim cyrkowym stylu auto odjechało w ciemność.



W czasie tych międzygatunkowych zapasów cały czas próbowałem dowiedzieć się o jakiekolwiek miejsce do spania. W ostateczności może jest droga wokół jeziora i może tam, gdzie trzcin nie ma, jest ciszej. Jednak najstarszy, zanim odjechał, wydał polecenie chłopakom na motorkach. Teraz oni prowadzą a ja za nimi. Prowadzą… Popisują się. Wioska jest na wzgórzu. Jadąc pod górę, jeden z chłopaków postawił motor na koło i tak sobie radośnie jedzie tuż przede mną. Może bym się nie dziwił, ale ma pasażera. Pasażer wydaje się przeszczęśliwy



Jeszcze bardziej stromy podjazd kończy trasę przy metalowej bramie z furtką.
Wysoki, ten który jechał na jednym kole, idzie rozmówić się z gospodarzem. Zanim zniknął za furtką, w świetle słabej latarni, widzę, że ma tatuaż. Nawet tutaj w góry północnego Iranu dotarła moda.
Wraca ze starowinką. Cała w czerni z ledwo odsłoniętą twarzą, a właściwie oczami i nosem wygląda niepewnie. Zaprasza mnie jednak, otwierając furtkę. Jest tak wąska, że trzeba kierownicą kręcić. Może brama jest nieotwieralna z jakiegoś powodu.
Rozpakowuję się a młodzi coś o pieniądzach. Zaczęli od bardzo wygórowanej sumki. Czuję, że gdybym wyjął milion, to bym już go nie zobaczył. Ani reszty z mojego miliona. Starsza pani jest albo zmęczona, albo chora, bo prawie nie uczestniczy w negocjacjach. Jest coś niepokojącego w jej oczach. Są takie jakieś nieobecne. Nie mam śmiałości zrobić zdjęcia.









W pokoju zimno jak w psiarni. Rześkie, górskie powietrze nie przewiało dziwacznego zapachu stęchlizny zmieszanego z ziołami i nutą czegoś słodkiego. Póki nie pójdę spać, zostawię pokój otwarty.
Mam cały dywan dla siebie. Wojskowy, zimowy śpiwór w transporcie wadzi, bo jest duży i kłopotliwy w pakowaniu, ale teraz bardzo się przydał. Nie muszę spać w ciuchach motocyklowych. Będą służyły za poduszkę. Buty zabrałem w końcu do środka, ale nie stawiam na podłodze. To duży nietakt. Poza tym na podwórzu widziałem psa. Wolałbym, żeby nie polubił cholewek. Jest gniazdko, więc mogę doładować baterię kamery.

CF

Mapy.





* Most Kiz - https://en.wikipedia.org/wiki/Kiz_Bridge
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 07.03.2021, 19:51   #76
zimny
trampkarz emeryt
 
zimny's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Garwolin
Posty: 2,749
Motocykl: DL1000A
Przebieg: za mały
zimny jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 2 dni 1 godz 53 min 16 s
Domyślnie

Się czyta i jest się pod dużym wrażeniem!

zimny jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 07.03.2021, 20:59   #77
matjas
 
matjas's Avatar


Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Brzezia Łąka
Posty: 13,669
Motocykl: nie mam AT jeszcze
matjas will become famous soon enough
Online: 4 miesiące 1 tydzień 16 godz 8 min 2 s
Domyślnie

Z granicy rumuński bułgarskiej złapałem lokalesa na solo 1150gs - ja załadowany z kuframi torby na gmolach i serce na ramieniu na bestii NC750.
Jechaliśmy po sce tak 120-130 biorąc wszystko co tylko było do wzięcia.
Koleś trochę zdębiał jak zobaczył czym za nim jechałem na około 50km przed Sofia jak zjeżdżał na bok....
cała drogę myślałem jak Ci pojebani lokalesi jeżdżą
Ciekawe co myślał on

Czyta się!
__________________
'Przestań naprawiać kiedy zaczynasz psuć' - Ojciec matjasa
matjas jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 08.03.2021, 04:57   #78
Neno
 
Neno's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Mar 2010
Miasto: Zambrów
Posty: 1,282
Motocykl: CRF1000L
Przebieg: 64321
Neno jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 5 dni 9 godz 15 min 6 s
Domyślnie

Czwarta nad ranem... czyta się!
Neno jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 10.03.2021, 22:33   #79
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 16 godz 49 min 28 s
Domyślnie



20 dzień. 9 maja.
Varbon w Prowincji Kazwin – Chalandar


98200-98637
437 km

Budzik niezawodnie piszczy znienawidzoną melodię. 5:30. Nie wstanę. Ciepły śpiwór rozleniwia i wszystko mi mówi, że jeszcze trochę. Jeszcze pół godziny.

Słychać dudnienie. Jednostajne, rytmiczne uderzenia, natarczywie, co kilka sekund zaburzają ciszę. Niepokojący i nierealny dźwięk wyciąga mnie ze śpiwora a przejmujące zimno, natychmiast stawia na nogi i zmusza do ubrania się.
Co to za dźwięk? Na tyłach pokoju, za murkiem, między rozpadającymi się meblami, metalowy zlewozmywak. To woda z zepsutego kranu miarowo upuszcza kroplę po kropli na blachę zlewu. W zlewie niespodzianka. Chyba są tu koty. Upatrzyły sobie ów zlew jako kuwetę.
Bardzo nie chciałem wstać, ale skoro już, to chcę jechać.
Z trudem obracam motocykl w kierunku bramy. Zaparkowany jest na wąskim, nierównym chodniku i ledwo mieści się w poprzek. Bez obracania bym nie wyjechał. Dopiero teraz mocuję bagaż.
Kiedy się ubierałem, znalazłem w kieszeni 100 tys. Riali. Wczoraj targowałem się o cenę noclegu z młokosami i, mimo że pokój nie był tego wart, to staruszka, która mnie przyjęła, nie żyje dostatnio, a nawet nie przeciętnie. Zostawiłem banknot na podłodze pokoju, w którym spałem.
Na szczęście metalowa furtka jest tylko przymknięta. Jakoś przecisnąłem się z motocyklem na drogę.



Jezioro o świcie robi wrażenie. Jest małe, ale wczorajsza wichura ustała, więc w wodzie jak w lustrze wszystko się odbija. Rechotu żab nie słychać.









Około 80 kilometrów stąd, na szczycie góry, stoi twierdza. Jest bardzo stara, bo współcześni, mądrzy ludzie wydedukowali, że zbudowano ją około IX wieku. Teraz to właściwie ruiny, pozostałe po inwazji Mongołów w 1256 roku. Do twierdzy Alamut* w górach Elburs można wygodnie dojechać asfaltem. Ja jednak na mapie znalazłem krótszą, krętą i jak mi się zdaje ciekawszą trasę. Właściwie nie o twierdzę chodzi. Chodzi o to, żeby pobyć tu jeszcze a twierdza jest zaledwie pretekstem. Bo czymże są nawet najstarsze i najbardziej wyrafinowane wytwory ludzkich rąk, w porównaniu do finezji i niepowtarzalnego kunsztu dzieł natury…
Wczorajsze popołudnie i wieczór spędziłem w miejscach tak niecodziennych, że chcę jeszcze. No i dziś, ostatni, nocny odcinek mogę przejechać za dnia.
Długie cienie, zamglone powietrze przebijane promieniami słonecznymi, chłód poranka i warkot spokojnie pracującego silnika na drodze zbudowanej pośród starych gór. Jak rzeka omijająca przeszkody, tak droga wije się między szczytami, wznosząc się na zbocze, to znów z niego opadając.





















W dolinie senne o tej porze miasteczko Moallem Kalayeh. Naliczyłem cztery kobiety i dwa samochody w ruchu. Wszyscy jeszcze w domach.





Za miastem droga prowadzi już tylko do góry.









Następne i jednocześnie ostatnie zamieszkałe miejsce przy drodze to wioska Kouchenan. Tutaj, na asfalcie leży głaz. Zsunął się ze zbocza albo wczesną wiosną pod naporem śniegu, albo jakaś inna siła zwaliła go w dół. Może trzęsienie ziemi? Asfaltu zostało na szerokość samochodu i po śladach widać, że co jakiś czas ktoś tędy przejeżdża. Pewnie nie ma w okolicy ciężkiego sprzętu, żeby usunąć zawalidrogę.













Za wioską szlak skręca i wiedzie wzdłuż podstawy ośnieżonego szczytu, przez który nie sposób wybudować drogę. Trzeba się wspiąć serpentynami zakręcającymi niemal o 180 stopni. Tu nikt raczej nie zapuszczał się od dawna. Głazy pospadały na asfalt tak, że samochód nie przejedzie. Mimo to, mniejsze odłamki skalne wyglądają na jako tako uporządkowane. Czasem topniejący śnieg spływa na drogę, a ta nasiąka wodą. W końcu trafiam na takie miejsce, gdzie trudno jest przejechać motocyklem między głazami a przepaścią. Może i zawróciłbym w tym miejscu, ale jest pod górę i po małych kamieniach. Coś mi podpowiada, że gdybym się zatrzymał, to mógłbym zsunąć się i stracić równowagę.









































Za tym miejscem resztki asfaltu skończyły się i doczłapałem się na wysokość, gdzie zima właśnie przegrywa z wiosną odwieczny spór.
Ostatnie czapy śniegu jeszcze nie poddają się całkowicie, ale ranione promieniami słońca, kurczą się zamieniane w wodę. Strumienie tej wody drążą miejsce dla siebie w skale, obmywają kamienie, wypłukują osad i przeciąwszy drogę, spadają w przepaść. Nie ma tu ptaków, drzew ani nawet źdźbła trawy. Słychać tylko spadającą wodę, szumiącą wespół z lekkim wiatrem grającym swoje nierówne szzzzzz na kamieniach.
W niewidoczny na oko sposób, od milionów lat, ten sam rytuał tworzy i niszczy jednocześnie, rzeźbiąc skały według uznania. To zaledwie dwadzieścia pięć kilometrów od cywilizacji, ale tutaj czuję się obcy i zbędny jak nieproszony gość. Jednocześnie spokój i potęga gór udzielają się bezwiednie. Złapałem się na tym, że uśmiecham się głupawo do samego siebie.











Wjeżdżam w stertę śniegu. Zniszczone lawiną głazów bariery ochronne, zwisając ku przepaści, niczego i nikogo już nie ochronią. Przecinam sezonowy wodospad zrzucający wody roztopionego śniegu prosto w przepaść.



Zostało 11 kilometrów, ale na wysokości 2500 metrów n.p.m. droga zamknięta szlabanem. Obok stoi opuszczony budynek. Coś jak wartownia. Wybite okna, porysowane sprayem ściany. W środku krzesło, śmieci, oczodoły wejść do innych pokoi z ogołoconymi z framug cegłami.















Stąd widzę drogę, po której miałbym jechać, gdyby nie szlaban. Przyklejona po przeciwnej stronie doliny, czy może kanionu, wije się i prostuje jakby walcząc, tylko o to, żeby nie dać się zasypać. Do tego jest wąska. Jakaś niepewność wdziera się we mnie, kiedy tam patrzę. Chciałbym napisać, że rozsądek, ale to zwyczajny lęk. Czy ta wąska droga jest przejezdna? Widziałem, jak głazy zagrodziły drogę asfaltową. Czemu zbocze, gdzieś tam, nie miałoby się osunąć? Jest tak wąsko, że motocykla nie zawrócę. Tu jeszcze mogę zawrócić. W sumie z wczorajszą wieczorną tułaczką do jeziora przejechałem 160 kilometrów zakrętów. Samych zakrętów. Twierdzy nie zobaczę, ale to, co widziałem jadąc do niej, wystarczy mi za dziesięć twierdz. Za sto.

Teraz muszę wrócić do głównej drogi wiodącej do Teheranu.















Tankowanie na stacji gdzieś na głównej drodze, nie obyło się bez zdjęć z ciekawską i wesołą obsługą.







Po jakimś czasie może to być uciążliwe dla introwertyka, ale trzeba pamiętać, że to przez wrodzoną gościnność i uprzejmość nieprzerwanie ktoś zagaduje. Trzeba się przyzwyczaić do tego albo unikać kontaktu. Innego wyjścia nie ma.
Dopiero za sto kilometrów, prawie na rogatkach Teheranu, wjeżdżam na Chalus Road**. Chalus Road to zwyczajowa nazwa drogi numer 59. Jadąc od południa w kierunku Morza Kaspijskiego, trzeba wdrapać się serpentynami na przełęcz Kandovan na prawie 3 tysiące metrów. W dole, w mieście upał a na przełęczy czapki, rękawice, śnieg i mokry asfalt. No i mrowie ludzi. Droga ta jest zawsze zakorkowana. Wprawdzie nie stoi się, ale niekończący się sznur samochodów przypomina zakorkowane miasto. To zrozumiałe. Droga ta łączy Teheran z morzem.













Za przełęczą, zmienia się wszystko. Surowe, góry i upał od południa, na północy lasy bukowe, zieleń i też upał, ale i wilgoć. Nieważne jak szybko jedziesz, i tak będziesz cały mokry. Poza tym przeciętnie wszyscy jadą jakieś 40 na godzinę i przeważnie nie ma mowy o wyprzedzaniu. Pozostaje tylko podziwiać, co widać. Droga ma 160 kilometrów. Raz przejechać warto. Ponieważ wjechałem w nią nieświadomie, wyznaczając po prostu punkt na GPS nad Morzem Kaspijskim, dopiero po jakimś czasie odkryłem, że jechałem już tędy w 2014 roku, tylko w przeciwnym kierunku.
Już nie zachwyca jak wtedy. Wszędzie spaliny i jeden, wielki korek. Może przez wilgoć i upał, może przez korki albo przez kontrast dzikich gór z poranka, z przyjemnością wjechałem do miasta Chalus. Nie zniechęcam. Sugeruję, żeby wybrać się 59 tką w podróż skoro świt i nie w piątek ani inne święto.
Na poboczu wystukuję w GPS pierwszy z brzegu hotel. Nie znalazłem go, choć miał być przy samej drodze. Jest za to inny. To bez znaczenia. Ten dzień jest niezapomniany, ale jestem wymęczony po inhalacji z rur wydechowych, po wilgotnym skwarze i kiszki marsza grają.
Zwyczajowo już rozpocząłem negocjacje. Nie wiem, czy wszędzie wypada i czy to jest w hotelowym zwyczaju. Po rozmowie z managerem recepcjonistka przychodzi z dobrą wiadomością. Manager nie wiedział, że ile by nie było i tak bym tu został.





Prysznic z zimnej wody orzeźwił mnie zupełnie. Teraz sklep. Daleko szukać nie musiałem. Jest po drugiej stronie … kręgielni … Tak. Przechodząc przez jezdnię, tak sobie pomyślałem, że to jak kręgielnia.



Nie da się wejść na plażę, bo wszędzie mur, nasyp albo wille.



Wracam więc do pokoju ze sklepowymi zdobyczami.



Na kolację mam miejscowy chleb, cienki jak gazeta z… pasztetem podlaskim W sklepie wybrałem z półki coś tak niejadalnego, że nie do zjedzenia. Mam pewne podejrzenie, że kupiłem półprodukt do jakiegoś dania. Pasztet tym bardziej smakował. Do tego nieco cierpki sok z granatów, śliwki w syropie i chałwa. Chałwa nie dorównuje ukraińskiej w smaku. Jutro wrócę w góry. Jutro wrócę w góry…

CF

Mapy






* Twierdza Alamut - https://pl.wikipedia.org/wiki/Alamut
** Chalus Road - http://irandoostan.com/chaloos-the-m...-road-in-iran/
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/

Ostatnio edytowane przez CeloFan : 13.03.2021 o 08:56
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 13.03.2021, 21:11   #80
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 16 godz 49 min 28 s
Domyślnie




21 dzień. 10 maja.
Chalandar - 36.218990, 53.736372 lub N 36 13.145 E 53 44.182. Iran.


Licznik 98637-99167
530 km.

Mimo dość wczesnej pory, jest parno i gorąco. W cieniu. Bo jak się jest na słońcu, to piecze i człowiek niezwyczajny, rozpuszcza się tuż po wyjściu z klimatyzowanego holu hotelowego. Rozpuszcza albo gotuje jak ziemniaki w mundurkach. Czarna kanapa motocykla, mimo że w cieniu, zaraz się chyba rozpłynie.



Po 40 minutach jazdy wzdłuż linii brzegowej morza odbijam na południe, w kierunku gór. Już za kilka kilometrów wjeżdżam do… Gdyby nie napisy w farsi, można by pomyśleć, że do Rumunii.

















Wspinam się serpentynami w bukowym lesie. Liściaste drzewa chronią przed skwarem i słońcem ledwo przebijającym się przez gęste korony drzew. To może być uczęszczana droga, bo u podnóża pasma górskiego przedsiębiorczy człowiek rozpala ogień, żeby gotować dla podróżnych. Być może uczęszczana, ale nie dziś i nie teraz. Droga Baladeh – Royan, zajęta jest tylko przez mieszkańców tego regionu. Jeżdżą w swoich sprawach starymi furgonetkami Nissan i przeganiają bydło, kozy i owce na pastwiska. Gdzie stado, tam psy. Tutaj też są, ale spokojne. Nie tak agresywne, jak przy jeziorze Ovan.



















Im wyżej, tym drzew mniej. Na około 1800 metrów n.p.m, zastępują je niskie krzewy i zielone łąki porastające zbocza.









Pozbawiony ochrony drzew, rozpływam się od niemożliwie rozgrzanego powietrza. Trochę lepiej jest, kiedy zapnie się kurtkę i zamknie kask. Tylko nie ma wtedy czym oddychać.
W przylepionych do zbocza wioskach mieszkają ludzie. Niekiedy, mimo wielkiej przestrzeni wokół, domy postawione są bardzo blisko siebie. Jakby miało to zagwarantować ciepło zimową porą. Mam wrażenie, że te bliżej drogi są najstarsze a im wyżej, tym nowszych materiałów użyli budowniczowie.









Jestem już na tyle wysoko, że przy drodze zalegają resztki śniegu, a schłodzone powietrze przynosi ulgę po spiekocie. Z wysoka doskonale widać, którędy jechałem. Z tej perspektywy to oaza spokoju i bajkowa kraina zieleni.









Na przełęczy jest wręcz rześko. Nie rześko. Zimno.
GPS pokazuje 2950mnpm. Jestem na odsłoniętej przestrzeni. Niskie, kolczaste krzewy smagane lodowatym wiatrem drżą tak samo, jak ja. Tylko mnie wicher może przepchnąć jak nieproszonego gościa.















Myślałem, że jestem sam, ale w dole, po zboczu pasterz przepędza swoje stado. Pewnie do wodopoju. Dopiero przez teleobiektyw aparatu widać, że to owce i kozy. Gdyby zwierzęta się nie przemieszczały, wcale bym ich nie zauważył.





Po lewej stronie, od przepaści odgradzają drogę głazy, a za nimi niewidoczna teraz zielona dolina, którą jechałem.
Surowy klimat, ostre, lodowate podmuchy wichru, niemal ogołocone z roślinności skały, sprawiają wrażenie dzikości tego zakątka świata. Można zachwycać się tą wielkością, stałością, determinacją rzadkiej roślinności, z jaką tu z trudem rosną i jednocześnie poczuć się małym i nic nieznaczącym. Ja tylko wjechałem wygodną drogą i za chwilę odjadę. Wszystko, co zastałem, jest tu od zawsze, nieprzerwanie trwając.



Przede mną… Potęga i czysta biel góry przytłacza wszystko, co do tej pory zobaczyłem. To Demawend*. Drzemiący wulkan i najwyższy szczyt w Iranie i na całym Bliskim Wschodzie. Mimo przejmującego zimna długo wpatrywałem się w jego biel, odcinającą się od pozbawionych śniegu, niższych gór i później wielokrotnie zatrzymywałem się, żeby popatrzeć i zapamiętać to, czego żadne zdjęcie nie jest w stanie uchwycić.



Teraz w dół. Po drugiej stronie doliny, która wyłoniła się zza skał, niższe, lecz też ośnieżone szczyty. Towarzyszą wulkanowi, oddzielając białą kreską ziemię od nieba.



Wystarczył krótki czas i silny wiatr, żeby różnica ciśnienia, temperatury albo wilgoci, albo wszystko na raz spowodowało, że do Damawend przywarła chmura, tworząc coś jak kołnierz i skrywając część stromego zbocza przy szczycie. To chmura orograficzna**, a ja jestem świadkiem jej powstania.



Droga meandruje, sprowadzając mnie niżej i niżej w dolinę. Minąłem może dwa samochody i oprócz pasterza w dolinie, nie widziałem innego człowieka. Skały zamieniają się w łąki a łąki w pola uprawne, ale tylko tam, gdzie jest woda.















W zielonej dolinie miasto nad rzeką jakby zakleszczone między skałami. To Baladeh, stolica dystryktu Baladeh, będącego częścią prowincji Mazandaran. Rzeka nazywa się Noor. Według informacji z sieci, jej źródło jest na wysokości 3170 metrów. Przez 150 kilometrów spływa w dół, żeby na wysokości 700 mnpm połączyć się z Haraz.





W dolinie o tej samej nazwie droga nieprzerwanie towarzyszy wartkiej rzece. Znów jest jak w piekarniku, choć nie ma wilgoci znad morza. Góry zatrzymują ją sprawiając, że klimat zamienia się w pustynno-stepową krainę z wapienia i piaskowca. Został tylko silny, suchy wiatr.



Życiodajne wody Haraz są koloru kawy z mlekiem. Rwący nurt zagłusza wszystko inne. Nad rzeką mostek drewniany. Wydaje się tak kruchy, że gdyby tylko rzeka mogła zawadzić swoją spienioną falą choć jedną deskę, to porwałaby całość na zawsze.













Coraz częściej wymijam ciężarówki. Znika zupełnie zieleń, a jeśli nawet jest, to przyprószona pyłem. W końcu sam wjeżdżam w wielką chmurę szarego pyłu, którego wiatr nie nadąża przewiewać. To kopalnia. Jeżdżące wywrotki wzniecają tumany pyłu. Spada widoczność, a pył dusi nawet w zamkniętym kasku.











Tuż za kopalnią wjeżdżam na drogę główną, prowadzącą do Teheranu, tym razem od północnego wschodu.
Wygląda jak autostrada. Mimo wygody i widoków wytrzymałem 20 kilometrów.
Jadąc, wyszukuję na chybił-trafił możliwości zjechania z arterii. Jest, ale zjeżdża się tam z przeciwnego pasa. Dopiero po 2 kilometrach znalazłem przerwę w barierze na tyle dużą, żeby można było zawrócić motocyklem.







Wąski asfalt a przy nim znaki sugerujące wznos 8 do 14%. Żar leje się z nieba. Wczołguję się na 1 biegu. Spod koła ucieka wylegujący się dotąd wąż albo żmija.



Serpentyny. Wyjechałem zza linii drzew i okazało się, że nieświadomie trafiłem na naturalny taras widokowy na Damawend. Ten widok towarzyszy mi nieprzerwanie.









Motocykl nie znosi dobrze wspinaczki. Mruga czerwona kontrolka i świeci wskaźnik płynu chłodzącego. Zatrzymać się nie mogę od razu, bo albo ostry zakręt pod górę, albo taki podjazd, że trudno byłoby ruszyć. Cały wyświetlacz już pulsuje. To ostatni moment na zatrzymanie, bo silnik się przegrzeje.



Wystarczy kilka minut przerwy i coraz zimniejszy wiatr szybko chłodzi motocykl. Wystarczy też kilka kilometrów i znów kontrolka daje znać. Aż do szczytu nie można się rozpędzić. Tak jestem zaaferowany motocyklem i widokami, że skręciłem w nieodpowiednią, gruntową drogę. Kiedy zawracałem, przy domu zbudowanym z gliny, cegieł i drewna, znowu silnik daje znać, że za gorąco. Ja też jestem nieco wyczerpany jazdą pod górę i wiatrem non stop próbującym zrzucić mnie w przepaść. Mimo przyjemnego chłodu panującego na tej wysokości jestem cały mokry. Mimo, że jestem cały mokry, nie mogę przestać patrzeć.





Na to podjeżdża niebieski pickup. Wysiada rosły typ w zwiewnej, jasnej koszuli. Zerka na mnie, ale idzie na skarpę nieopodal i staje na krawędzi, chcąc się z niej rzucić. Nie rzuca się. Rozkłada ręce, jakby wszystko co widzi, witał po podróży. Jakby wrócił do domu. Taki gest z Titanika ze znanej sceny. Chcę zrobić zdjęcie. Zanim jednak wyjąłem aparat... Niestety wie już co zamierzam i stanął tak, żeby lepiej było go widać.



Dopiero teraz podszedł i zgniata silnym, szczerym uściskiem moją dłoń, a potem gestami zaprasza do swojego skromnego domu na jedzenie. Odmawiam, znając miłe zwyczaje Persów. To taarof

Kiedy zdaje mi się, że motocykl nieco ostygł, wracam na właściwy szlak i znów pnę się pod górę. Tutaj już tak skandalicznie stromo nie jest. Tylko ten wiatr.
Jeszcze kilka serpentyn i na szczycie dylemat. Jestem najwyżej, jak się da wjechać na górę. Tu kończy się asfalt i zaczyna szuter. W oddali następna góra, po której pnie się szutrówka i przepada gdzieś za zboczem. Tą drogą, w linii prostej do asfaltówki jest około 100 kilometrów. 100 kilometrów w górach może zamienić się w 150 albo więcej. Benzyny mam za mało, nawet licząc zapas w kanistrze. No i znów jakaś niepewność wdarła się we mnie i mówi, żebym zawrócił. Zakręty 180 stopni na luźnej nawierzchni z moim ekwipunkiem po drodze bez możliwości popełnienia błędu. A jak się skończy zawalona skałami? A jeśli skończy się w ogóle? No i wiatr. Stoję pod stacją przekaźnikową. Są tu anteny różnego rodzaju. Porywisty wiatr wprawia w drżenie każdą linę naciągu. Przez to, każda wydaje z siebie upiorne wycie. Wszystkie razem tworzą chór przyprawiający o ciarki, o paśmie częstotliwości jak z horroru.



Zawróciłem. Powrót jest łatwy i przyjemny dopiero na wysokości zamieszkanej przez ludzi. Powyżej to walka z wichrem na zakrętach i z roztargnieniem. Nie da się nie patrzeć tam gdzie ciągnie mimowolnie wzrok.
Nadrobię około 200 kilometrów.













Nigdy chyba nie dorównam kunsztowi miejscowych motocyklistów. Pojawił się znikąd, jechał za mną, aż mu się znudziło i wyprzedził w takim miejscu, że mi by do głowy to nie przyszło





Na asfalcie, na głównej drodze, do której wróciłem, płasko i prosto, choć wokół góry. Potem wpadam w zakręty jak na torze wyścigowym, a na koniec droga prowadzi do przełęczy. GPS pokazuje 2650 m n.p.m. Jest wczesne popołudnie i przyjemny chłód pozwala odpocząć od żaru dnia, nie tylko mi. Droga prowadzi do Teheranu, więc jest mocno uczęszczana. Jest wszystko, czego potrzeba: sklepy, restauracje, meczet. Nie zatrzymam się tu. Za dużo ludzi.







Od razu za przełęczą tunel prowadzący w dół. Dziwne uczucie. Wjeżdżając weń z zimnej przestrzeni czuję, jak otacza mnie rozżarzone powietrze. Rozżarzone? Wręcz pali. Przenika do kasku i do płuc. Jak pierwszy oddech w saunie. Dymem samochodowych wyziewów gryzie w oczy. Oddycham coraz szybciej, ale to nic nie daje. Co się dzieje? Jest jak w komorze gazowej. W ciemności, na asfalcie widać białe, nieregularne plamy ostrego światła bijące snopami z góry. Latarnie? Znów ciemność. Płuca palą w środku. Nie da się oddychać. Nie da się przyspieszyć, bo przede mną sznur samochodów ciągnie się 30 km/h. Z naprzeciwka też. Znowu snopy światła przenikają z sufitu… W końcu, kiedy wzrok zaczął przyzwyczajać się do ciemności, chwyciłem. To tunel z… blachy, a światło na asfalcie pochodzi od dziur w starej, metalowej powłoce.





Z ulgą wyjechałem z tej pułapki. Otwieram kask i zaciągam się powietrzem jak wyłowiony z wody, niedoszły topielec.
Nie dojeżdżając do Teheranu, w Rudehen, odbijam na wschód. Wcześniej jednak zgubiłem się mimo GPS. Dobrze się stało, bo skończył się zapas mojej wody, a pragnienie wysysa ze mnie wszystkie siły. Po zakupach wlałem w siebie litrowy, schłodzony sok i tyle samo wody. Kiedy tak się nawadniałem, ze sklepu wyszedł sprzedawca, zajadając melona. Zobaczył mnie, zawrócił na pięcie i za chwilę ja też zajadałem się soczystym, żółtym kawałkiem owocu razem z nim. Nie zadawał pytań, nie przyglądał się, nie robił zdjęć. Po prostu poczęstował turystę melonem i zamienił kilka grzecznościowych zdań.







Żeby wjechać na drogę 79, muszę przejechać przez kładkę dla pieszych albo nadrobić kilka kilometrów do głównej drogi i potem jeszcze nie wiadomo ile, żeby zawrócić. Nie zastanawiałem się dłużej niż chwilę.





Za 90 kilometrów odbiłem na południe i wjechałem między skały jak przez monstrualne wrota. Za nimi inny świat. Słońce wydłuża cienie i wszystko nabiera plastyki.





Za miastem Semnan, wjechałem w łagodnie pofalowane wzniesienia. Trudno nie zatrzymać się tutaj.



















Właśnie wyjąłem aparat, kiedy zatrzymała się ciężarówka, którą niedawno wyprzedziłem. Jej silnik zgasł, a kierowca idzie prosto w moją stronę. Czego chce?





Będąc coraz bliżej, mówi po swojemu. Zna kilka słów po angielsku. Rozmawiamy za pomocą mapy papierowej, GPS i gestami, dokąd jadę i dokąd jedzie kierowca. Bariera językowa jest zbyt duża, żebyśmy się w pełni zrozumieli. Zrozumiałem tylko, że zaprasza mnie do swojego domu. Oferuje gościnę, jedzenie i nocleg. Odmawiam oczywiście, ale ten nalega. To nie Taarof. Już tłumaczy gdzie jest jego dom, że za dwie godziny będzie tam, tylko skończy pracę. Z początku próbowałem opierać się, ale to na nic. W końcu wrócił do ciężarówki. Myślałem, że odjedzie, ale ten przyniósł notes. Napisał na kartce nazwę miejscowości, adres, swoje imię i numer telefonu. Tylko numer telefonu jest dla mnie zrozumiały. Adres pisany w farsi nie jest dla mnie, tylko dla tego, kogo będę pytał o drogę. Odrywa zapisaną kartkę i wręcza mi ją w taki dziwny sposób. Trudno to uchwycić słowami. Tak jakby nierówno urwany papier był gafą, a jednocześnie jego zawartość, świadczyła o szacunku do kogoś ważnego. Wiem jak to brzmi. Kimże jestem, żeby się wywyższać, ale właśnie tak to przez chwilę widziałem. Stałem się ważny dla tego człowieka, kimkolwiek bym nie był. Jako gość w jego kraju i w jego domu.
Żegnamy się serdecznie uściskiem dłoni. On z nadzieją, że odwiedzę jego dom a ja z pewnością, że nie zrobię tego. Jakże bym mógł nachodzić tak poczciwego człowieka, wyjadać jego zapasy, korzystać z gościnności, nie mogąc w odpowiednio szczodry sposób odwdzięczyć się.










***
Poszerzenie podnóżka już od dawna wisi przykręcone tylko jedną śrubką. Reszta odleciała po drodze. Przypomniawszy sobie o tym, zatrzymałem się na poboczu.
Ostatni raz przed wieczorem, zatrzymałem się na rozstaju dróg, żeby zastanowić się, czy szukać noclegu, czy jechać do końca drogi, którą wyznaczyłem w nawigacji i tam zastanowić się co dalej. Zatrzymuje się mijany wcześniej samochód. Z nowego, białego Peugeota 405 wysiada mężczyzna około pięćdziesiątki a od strony pasażera, młoda kobieta. Dziewczyna właściwie. Jest szczupłej budowy. Bez skrępowania zdejmuje chustkę z głowy, żeby ją poprawić. Długie, kruczoczarne włosy rozlewają się po ramionach, aż za łopatki. Brązowe uśmiechnięte oczy i cała twarz w nienagannym makijażu. Jest naprawdę piękna.
Obydwoje podchodzą do mnie. Gaszę silnik, zdejmuję kask. Mężczyzna pyta, czy potrzebuję czegoś. Zatrzymali się, żeby zapytać obcego człowieka, czy ten czegoś potrzebuje. Nie, przecież nie potrzebuję.
Rozmawiamy o drodze i o tym miejscu. Pytają dokąd jadę, a ja pytam, gdzie może być hotel. Próbują wytłumaczyć co, gdzie i jak, ale to już zbyt wiele jak na moje pojęcie o angielskim. Pozostało mi udawać, że już wiem, inaczej byliby w stanie zaprowadzić mnie tam, porzucając swoje plany.
Odchodzą do auta. On otwiera dziewczynie drzwi z nonszalancją, wręcz teatralnym gestem. Ona dotyka jego ramienia i wsiada. Jakie to niezwyczajne. Nietypowe według stereotypu, który mam zakodowany w głowie na temat roli mężczyzny i kobiety w Iranie.






***

Stacja benzynowa na obrzeżu Telmadreh. Zatankowałem motocykl i siedzę na krawężniku, zajadając resztę cienkiego placka, przypominającego lawasz***, który został mi z kolacji. Mimo że jestem w pewnym oddaleniu od dystrybutorów i kasy, kilka osób podchodzi, żeby przywitać się i zagaić o cokolwiek. Jest też samochód z parą młodych ludzi w środku. Zatankowali i teraz dziewczyna pyta po angielsku, czy mogą w czymś pomóc. Ponieważ jeszcze się nie zastanawiałem nad tym a słońce nisko, nieopatrznie zapytałem o hotel w pobliżu. Nieopatrznie, bo w tym kraju wszystko musi być załatwione i dogadane, jeśli ktoś zapyta albo poprosi o cokolwiek.
Jadą z Teheranu, więc nie znają okolicy. W związku z tym chłopak poszedł zapytać obsługę stacji. Ci o hotelu w pobliżu, nie wiedzą nic.

-To nie kłopot, bo ten tam, co sprzedaje miód przy stacji, może coś wiedzieć — oznajmia chłopak.

W ten sposób w akcję rozpytywania o hotel dla faceta z motorem zaangażowani są wszyscy. Zebrała się mała grupka i dyskutują. W końcu straganiarz wpadł na pomysł.
- Nie musisz nigdzie jechać. Będziesz spał tutaj – przetłumaczyła słowa straganiarza dziewczyna z samochodu.
Zanim zorientowałem się w czym rzecz, wszyscy zaczęli kiwać głowami na znak zgody. Straganiarz już idzie do budynku i woła mnie zachęcająco, żebym szedł za nim. Cóż mi pozostało. W korytarzu drzwi a za nimi miejsce do modlitw. Zdjęliśmy buty i pokazuje, gdzie można się położyć, gdzie zostawić bagaż. Później jeszcze gdzie mogę się umyć, a jakbym był głodny, to tutaj a tutaj jeszcze jest sklep.

Powinienem wiedzieć już, że lepiej o nic nie pytać, jeśli nie jest się świadomym pytania i jego możliwych konsekwencji. To jest dla mnie, zatwardziałego introwertyka po prostu KRĘ PU JĄ CE.
Straganiarz to dobry handlowiec. Za swój pomysł oczekuje rewanżu w formie 200 tysięcy Riali. Wiem, że nie płaci się za taki nocleg, ale... To niewielka cena, za którą będę mógł spokojnie usnąć, mając mniejsze wyrzuty w sprawie zamieszania z hotelem. Z ulgą przyjmuję ofertę. Młodzi z samochodu, dopiero kiedy upewnili się, że na pewno mam wszystko czego trzeba, odjechali.
Krzątam się przy motocyklu, a kobieta ze sklepu częstuje mnie kawałkiem zimnego arbuza.
Wyszedłem po ostatnią rzecz z motocykla – tankbag i dostaję herbatę.
Schowałem tankbag i poszedłem zablokować kierownicę i sprawdzić co się dzieje, bo oprócz odkręconego poszerzenia podnóżka, sączy się benzyna przez lewy wlew. Dostałem dorodną śliwkę.
Straganiarz poprosił, żebym zrobił mu zdjęcie z jego kramem różności i poczęstował mnie herbatą.
No co za ludzie! Nigdzie już nie wchodzę i nie wychodzę! To jednak nie działa. Człowiek z obsługi stacji, widząc, że siedzę na krawężniku, przyniósł plastikowe krzesło. A jak na nim już usiadłem i zacząłem pisać w notesie, jeszcze doniósł herbatę. Jak ją tylko dopiłem, dostałem następną. Przy tej następnej, bardzo uważałem, żeby się nie skończyła…















Tak oto, w gorący wieczór zakończyłem dzisiejszą tułaczkę, schwytany w pułapkę małych i dużych uprzejmości.



P.s
Prawdopodobnie wyciek jest przez sparciałą uszczelkę wlewu benzyny albo źle ją założyłem, po mocowaniu filtra do wlewu. No i jak zwykle nalałem za dużo benzyny.
CF

Mapy.





*Demawend - https://pl.wikipedia.org/wiki/Demawend
**Chmura orograficzna - https://pl.wikipedia.org/wiki/Chmura_orograficzna
***Lawasz - https://pl.wikipedia.org/wiki/Lawasz
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Junakiem po świecie Neo Kwestie różne, ale podróżne. 8 23.12.2021 08:34
Kraina krętych dróg – Korsyka 2018 Hermes Trochę dalej 5 09.04.2020 17:00
Curvature - mapa krętych dróg na świecie Neo Inne tematy 0 20.04.2017 13:18
Polskie zakątki na świecie QrczaQ Przygotowania do wyjazdów 8 22.10.2014 22:11
50 najleszych dróg motocyklowych na świecie sambor1965 Umawianie i propozycje wyjazdów 10 24.06.2010 21:39


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:13.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.