Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21.12.2009, 02:22   #281
Zoltan
 
Zoltan's Avatar


Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Chojnice/drogi Europy
Posty: 1,039
Motocykl: RD07a
Przebieg: hgw
Zoltan jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 2 dni 4 godz 17 min 30 s
Domyślnie

i co z tym łukiem i tarczą? Próbowaliście ?
__________________
openSUSE.org
Zoltan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 21.12.2009, 08:42   #282
Marcin SF
 
Marcin SF's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 687
Motocykl: RD07a
Marcin SF jest na dystyngowanej drodze
Online: 12 godz 42 min 27 s
Domyślnie

Pięknie się czyta i niesamowicie się ogląda.

Jak dla mnie wyprawa roku!
__________________
Marzenia trzeba spełniać teraz, kredyty za spełnianie marzeń spłacimy na starość
Marcin SF jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 21.12.2009, 09:21   #283
wieczny
Common Rejli
 
wieczny's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 3,736
Motocykl: R650GS Adventure & LC6 750 Adventure
Przebieg: dupa
wieczny jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 3 tygodni 1 dzień 5 godz 39 min 17 s
Domyślnie

Po prostu inna liga.
__________________
BRW 1991
I tak wszyscy skończymy na mineralnym. | Powroty są do dupy. | Trzy furie afrykańskie: pompa, moduł, regulator. Czy jakoś tak... | Pieprzyć owiewki . I stelaże.
NIE SPRZEDAM!

wieczny jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 23.12.2009, 22:01   #284
Ola
wondering soul
 
Ola's Avatar


Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 2,364
Motocykl: KTM 690 enduro, Sherco 300i
Galeria: Zdjęcia
Ola jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 23 godz 11 min 8 s
Domyślnie

Część VII - W POGONI ZA TYGRYSEM


Żółto – czerwone połacie czerwonego ryżu pokrywają większą część doliny Paro.

BH (231).JPG

BH (319).JPG

Nawet lotnisko, składające się z jednego krótkiego pasa startowego i wieży kontrolnej, wybudowanej architektury tradycyjnym stylu, jest otoczone polem ryżowym. Przed wieżą kontrolną stoi nowy samolot jedynych bhutańskich linii Druk Air (Smocze Linie). Chcemy porobić trochę zdjęć takiego kulturowego eklektyzmu, ale czujni strażnicy nas przeganiają. Nieco zawiedzeni, jedziemy dalej w głąb doliny, w stronę „Tygrysiego Gniazda” (klasztoru Takstang).

BH (230).JPG

Klasztor Takstang, wizytówka Bhutanu, położony na wysokości 3070 metrów jest „przyklejony” do 1300 metrowej skalnej ściany. Wygląda jakby igrał z prawem ciążenia i grał na nosie porywistym na tych wysokościach podmuchach wiatru.

BH (236).JPG

BH (241).JPG

Legenda głosi, że w VIII wieku Guru Rinpoche przyleciał tu w na grzbiecie tygrysicy, by medytować w małej jaskini i ujarzmić rozprzestrzenione w okolicy negatywne moce. Dotrzeć do klasztoru można tylko pieszo, a mozolna wspinaczka trwa około 3 godzin. Mniej wysportowani mogą skorzystać z opcji „osiołkowo - konnej”. Wchodząc stromą i wąską ścieżką słyszymy co pewien czas krzyki wystraszonych „białych jeźdźców”, kiedy ich rumaki zbliżają się do krawędzi urwiska. W „Tyrysim Gnieździe” panuje spory tłok. Turyści mieszają się z bhutańskimi pielgrzymami, którzy codziennie licznie przybywają do tego świętego miejsca. Na podejściu minęliśmy wiele bhutańskich rodzin zaopatrzonych w termosy i jedzenie, dla których wspinaczka w klapkach, i z bagażem wydaje się nie stanowić żadnej trudności.

BH (239).JPG

Po powrocie na leśny parking czeka na nas niespodzianka. Nasze motocykle są „wypucowane na błysk”, a na dodatek na każdym leży kwiatek. Rozglądamy się zmieszani dookoła i widzimy zadowolone twarze kierowców turystycznych jeepów: „chcieliśmy Wam zrobić przyjemność, jeszcze nigdy u nas takich motocykli nie było”, słyszymy ich płynny angielski.

BH (242).JPG

Przed jakością drogi łączącej Paro z Phuntsoling, miastem granicznym z Indiami, przestrzega nas wiele osób. Jak nie musicie, to tamtędy nie jedźcie” – mówią. My jednak jechać musimy. To jedyna droga, którą w tej części kraju możemy wydostać się do Indii.

BH (245).JPG

BH (246).JPG

Ruch turystyczny zamiera. Poza nami uczestnikami ruchu są lokalne autobusy wiozące Bhutańczyków do przygranicznego Phuentsoling, gdzie po indyjskiej stronie zwanej Jaiagon można zrobić tanie zakupy. Pasażerowie pozdrawiają nas serdecznie, wystawiając kciuki do góry, jakby chcieli nam w ten sposób życzyć powodzenia. W tej części kraju nie ma wielu zabytków, więc nie jest ona interesująca dla turystów. Do tej pory remont starej drogi do Indii nie był najwyraźniej priorytetem władz bhutańskich. Na razie jakość drogi pozostawia wiele do życzenia, ale w niedługim czasie ma się to zmienić. Już trwają prace, które dla nas są utrapieniem. Musimy przedzierać się przez błoto. Brązowa maź unosząca się spod kół naszych motocykli przylepia nam się do twarzy: kolorem skóry powoli upodabniamy się do Bhutańczyków. Droga jest kręta i otulona przez mgłę.

BH (19).JPG

Niewiele widać. Pada deszcz. Kierowcy ciężarówek i innych pojazdów nie czują potrzeby włączenia świateł mijania. Kilka razy udaje nam się dostrzec nadjeżdżającą prosto na nas ciężarówkę w ostatniej chwili. Wiemy, że droga jest zawieszona nad kilkusetmetrowymi urwiskami, ale przez mgłę nie możemy ich zobaczyć. Może to i lepiej. Mgła znika dopiero w Phuntsoling, które jest położone w dolinie. Przejście graniczne jest czystą formalnością, a dla mieszkańców Bhutanu i Indii fikcją. Przechodzą oni swobodne przez wiecznie otwartą, prowizoryczną bramę. Żegnamy się z Południowym Krajem Czerwonego Cyprysu, spokojem i tradycją. Indie witają nas charakterystycznym gwarem, ulicznym chaosem, bałaganem i biedą. Witamy w innym świecie.

BH (249).JPG

KONIEC OPOWIEŚCI O PODNIEBNYM KRÓLESTWIE

ŻYCZĘ WSZYSTKIM WESOŁYCH ŚWIĄT
__________________
Ola

Ostatnio edytowane przez Ola : 29.12.2009 o 10:43 Powód: wyrzucenie niepożądanych, samopojawiających się uśmieszków
Ola jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 26.12.2009, 01:20   #285
Zoltan
 
Zoltan's Avatar


Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Chojnice/drogi Europy
Posty: 1,039
Motocykl: RD07a
Przebieg: hgw
Zoltan jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 2 dni 4 godz 17 min 30 s
Domyślnie

Ale chyba nie koniec relacji !! Na takie coś się nie zgadzam !!

Czy rozjeżdżanie słomy/trzciny/czegoś przez samochody to jakiś sposób jej obróbki ?
__________________
openSUSE.org
Zoltan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 26.12.2009, 12:03   #286
lena
 
lena's Avatar


Zarejestrowany: Sep 2008
Miasto: Polska poł.-wsch.
Posty: 1,011
lena jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 tygodni 1 dzień 22 godz 8 min 52 s
Domyślnie

Ola, piękne zdjęcia i relacja. Gratulacje dla Ciebie i Jurka!
lena jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 29.12.2009, 10:41   #287
Ola
wondering soul
 
Ola's Avatar


Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 2,364
Motocykl: KTM 690 enduro, Sherco 300i
Galeria: Zdjęcia
Ola jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 23 godz 11 min 8 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał Zoltan Zobacz post
i co z tym łukiem i tarczą? Próbowaliście ?
Niestety nie strzelaliśmy. Jakoś żeśmy się nie odważyli patrząc na te wszystkie celne "10". Z resztą ja i tak nie mogłam - to męski sport. Kobiety tylko dopingują. Do tego stopnia męski, że podobno przed najważniejszymi turniejami, kobiety "zamykają swoje sypialnie", tak żeby Panowie noc przed turniejem mogli się "w samotności i sumieniu wyciszyć". Inaczej pech gwarantowany

Cytat:
Ale chyba nie koniec relacji !! Na takie coś się nie zgadzam !!

Czy rozjeżdżanie słomy/trzciny/czegoś przez samochody to jakiś sposób jej obróbki ?
Na razie przerwa o czasie nieokreślonym... To rozjeżdżanie zboża to ich lokalny sposób na młóckę (chyba tak to się mówi): skutecznie i bez wysiłku. Szkoda tylko, że często takie niespodzianki szykowane są na zakrętach...

Pozdrawiam
__________________
Ola
Ola jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 30.12.2009, 17:59   #288
Ola
wondering soul
 
Ola's Avatar


Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 2,364
Motocykl: KTM 690 enduro, Sherco 300i
Galeria: Zdjęcia
Ola jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 23 godz 11 min 8 s
Domyślnie

Dziś nasze Afryki przyjechały do Warszawy. W ciepłym garażu czekają na należne im po całej podróży "zabiegi kosmetyczne". Nam się łezka w oku zakręciła – to oficjalny koniec naszych tegorocznych wojaży po Azji. Przyszły pierwsze refleksje, takie już na sucho bez ferworu i emocji towarzyszących każdemu wyjazdowi. Czas na krótki "rachunek sumienia" i podziękowania. Chcieliśmy to zrobić jeszcze w tym roku… Do powodzenia i ostatecznego kształtu naszej wyprawy przyczyniło się wiele osób, z których kilka znajduje się oczywiście na naszym forum…


RÓŻNE OBLICZA TURCJI

Ponad 3 tys. kilometrów po centralnej, północnej i północno – wschodniej Turcji daje nam choć minimalny przekrój różnych obliczy tego kraju. Mamy okazję odwiedzić zarówno najważniejsze meczety, szkoły koraniczne (dzięki życzliwym nam młodym Turkom), jak i pobuszować po mało znanych zakątkach Kapadocji. Udaje nam się, przyjrzeć życiu Turków nad Morzem Czarnym oraz zjeść obiad z pasterzami w dzikich górach Kackar. Prowadzimy ciekawe dysputy z duchownymi w zawieszonym na skale klasztorze Sumela. Na północy kraju walczymy ze śniegiem na gruntowych drogach łańcucha górskiego Dogu Karadeniz. Na własnej skórze przekonujemy się, co tak naprawdę łączy wszystkich Turków: to nieporównywalna nawet do polskiej gościnność i życzliwość dla przybyszy z innych krajów. Najlepszym przykładem jest niespodzianka, jaką szykują nam zwykli kierowcy taksówek w jednym z małych miasteczek północnej Turcji. W nocy nie dość, że mają baczenie na nasze motocykle, to jeszcze nam je pucują na błysk (co po jeździe po górskich błotach nie jest ani zadaniem łatwym, ani przyjemnym), ozdabiają kwiatami, a rano witają nas wyśmienitą turecką herbatą. Ja jestem oczarowana Turcją i różnorodnością tego kraju.


Podziękowania dla Rambo i Justyny, dzięki którym pierwsze dwa tygodnie podróży były naprawdę cudowne, barwne i wesołe. Dzięki za towarzystwo i miłe pogawędki. Dzięki też za pomoc przy organizowaniu map do GPSa i przy innych technicznych szczegółach, o których nie będę się rozpisywać (bo się na tym nie znam…) – jesteś mistrzem!

>1 (0).JPG>


>1 (1).jpg>


WIELKIE SERCA W SUROWEJ RZECZYWISTOŚCI - GRUZJA, ARMENIA, GÓRSKI KARABACH

Gruzja, Armenia i Górski Karbach to przede wszystkim wspaniałe góry. Dla nas to coraz trudniejsza jazda terenowa. Staramy się omijać główne szlaki i obejrzeć jak najwięcej ciekawostek, jakie oferują te kraje. Bogata kultura, liczne stare kościółki, często położone w odizolowanych, trudno dostępnych miejscach, skalne miasta (Wardzia w Gruzji) są dla nas miłym zaskoczeniem. Gościnność Gruzinów i Ormian nie ustępuje tureckiej. W Gruzji kilka razy przypadkowo spotkani ludzie zapraszają nas do swoich domów na posiłki i nocleg. Możemy zobaczyć życie gruzińskiej prowincji od podszewki. Domowe ogródki, w których najczęściej odbywają się gruzińskie „obiady – uczty” są pełne świeżych warzyw. Jak twierdzą Gruzini, nigdy nie kupują warzyw, tylko jedzą to, co sami wyhodują. U rodziny byłego mistrza Gruzji w boksie (którego poznajemy w klasztorze Ikalto) uczymy się w tradycyjny sposób wypiekać chleb. Siostry i mama Mindii (boksera – mistrza) demonstrują nam tradycyjne gruzińskie tańce, a Mindia prezentuje swój bokserski trening. Ormianie godzinami opowiadają nam o burzliwej historii swego kraju. Wykazują się przy tym niezwykłą wiedzą historyczną obejmującą znacznie szersze połacie globu niż tylko Armenia. Spotkani gdzieś w górach motocykliści, a jest ich w Armenii jedynie około 50 od razu biorą nas „pod swoje skrzydła”. Wspólnie z nimi poznajemy tajniki kuchni ormiańskiej, jak i górskie drogi do zaskakującej w tej części świata świątyni Garni (wygląda jak żywcem przeniesiona z Grecji) i monastyru Geghard. Udzielają nam wielu rad, na co zwrócić uwagę w tym kraju, który już w III wieku przyjął chrześcijaństwo. Ilość prastarych monastyrów, do tej pory zachowanych w świetnym stanie jest nieprawdopodobna. Dzięki „naszym motocyklistom” (pomagają nam załatwić wszystkie papiery) decydujemy się na podróż do ciągle odizolowanego od świata Górskiego Karabachu. Okazuje się, że ludzie zamieszkujący ten przepiękny region, choć bardzo biedni i doświadczeni przez wojnę z Azerbejdżanem mają ciągle niezwyciężonego ducha i wielkie, wielkie serca. Jadąc między wrakami czołgów porzuconych 20 lat temu na piaszczystych drogach Górskiego Karabachu i lawirując między ruinami ostrzelanych domów przekonujemy się, co naprawdę znaczy ludzka życzliwość. W okolicach Dadivank (przy samej granicy z Azerbejdżanem) ludzie, którzy nie mają nic, mieszkają w lepiankach w strasznych warunkach nie chcą nawet słyszczeć, że nie zatrzymamy się u nich na kawę. Mimo, że sami niewiele mają, dzielą się z nami czym mogą. Ojciec Grigori opiekujący się monastyrem w Gandzasar „przygarnia nas” na nocleg. O historii Polski i całego regionu wie więcej niż niejeden Polak. Dzięki niemu dowiadujemy się jak naprawdę przebiegały w latach 90-tych działania wojenne w tym regionie (był kapelanem wojskowym).


Podziękowania dla Felkowskiego, Elutki i Kiuba za niezwykłą życzliwość, pozytywną energię i serce jakie nam (i nie tylko nam) zawsze okazują. Dzięki Wam nie tracę nadziei w "pozytywną stronę człowieka". Dziękuję także Samborowi za otwarcie mi oczy na Armenię "zawczasu".


1 (2).JPG


1 (3).JPG


1 (4).JPG

MISTRZOWIE GOŚCINNOŚCI I … PIKNIKOWANIA - IRAN
Z Armenii wjeżdżamy do „paszczy lwa i siedliska terroryzmu”, jak określają Iran zachodnie media. Od razu na mojej głowie pojawia się chusta (nawet pod kaskiem), a schodząc z motocykla zawsze zakładam „manto” (płaszczyk zakrywający "siedzenie"). Uważam, że należy szanować lokalne zwyczaje. Irańczycy odnoszą się do nas niezwykle przyjaźnie. Pomimo, że kobiety – Iranki nie mogą same prowadzić motocykli i wzbudzam zazwyczaj spore poruszenie i zdziwienie wśród tłumu, nikt nie robi mi z tego powodu żadnych, nawet najmniejszych problemów. Irańczycy są ciekawi świata i bardzo obawiają się o swój wizerunek, jaki „gwarantują” im zachodnie media. Przeciętny Irańczyk nie jest natarczywy i nie ma w nim cech „fanatyka”. Po całym Iranie (z północy do Zatoki Perskiej i potem z powrotem na północny – wschód) podróżujemy z dwójką Irańczyków. Są naszymi pasażerami. Dzięki nim poznajemy ten kraj naprawdę od podszewki. Śpimy i jemy posiłki zawsze u rodziny naszych podróżnych lub ich przyjaciół (rodziny irańskie są ogromne i zazwyczaj ma się jakiś krewnych w całym kraju). Odwiedzamy rzadko odwiedzane wyspy położone w Zatoce Perskiej. Wspólnie "zdychamy" z powodu pustynnych upałów. Nawet w turystycznych miejscach takich jak np. Esfachan udaje nam się dotrzeć do nieodwiedzanych przez obcokrajowców zakamarków. To dzięki samym Irańczykom, którzy najczęściej ofiarują nam swój czas i wiedzę na temat danego miejsca i godzinami oprowadzają nas po swoich miastach. Całą sielankę psują nieco wydarzenia związane z wyborami prezydenckimi. Okazuje się, że „prawda” i „prawda medialna” są cały czas w Iranie bardzo od siebie oddalone...


Podziękowania dla Parysa, za zaofiarowanie nam gościny w "iście irańskim stylu". Dzięki za miły wieczór. Szkoda, że nie udało się do Iranu wyruszyć razem.


> 1 (5).jpg>

>1 (6).jpg>

>1 (7).jpg>

>1 (8).JPG>

STANY - TURKMENISTAN, UZBEKISTAN, TADŻYKISTAN i KIRGISTAN

Turkmenistan to zwycięska walka z biurokracją. Niestety mamy tylko wizy tranzytowe i nie możemy w tym przedziwnym kraju zostać na dłużej. Ciągnące się setkami kilometrów pustynie kontrastują z barwnymi strojami narodowymi noszonymi na codzień przez kobiety. Turkmenistan zapamiętamy jako kraj przepysznych szaszłyków, grzecznych, choć zdystansowanych ludzi i wbrew obiegowej opinii przyjaznych urzędników i policji. Jedwabne miasta Uzbekistanu urzekają nas swoją architekturą. Godzinami krążymy po zakamarkach starówek w Bucharze i Samarkandzie. Zmysły estetyczne możemy nasycić do woli, choć z motocyklowego punktu widzenia nie jest to wymarzony kraj: drogi są w większości płaskie i asfaltowe. Sytuacja się zmienia zaraz za granicą tadżycką. Pierwszy off-road zaczynamy już w przygranicznych górach Fan. Przez następne prawie 3 miesiące będziemy się poruszać tylko po wysokogórskich drogach szutrowych i gruntowych. Przyzwyczajamy się do dużych wysokości (4.000 m n.p.m. więcej) i niskich temperatur. Tadżykistan okazuje się całkiem różnorodny, choć najbardziej magicznym i dla nas najpiękniejszym miejscem w kraju jest Korytarz Wakhański. Jadąc wzdłuż tej, wydawałoby się, zapomnianej przez Boga i ludzi doliny podpatrujemy ukradkiem życie po afgańskiej stronie granicy. Podziwiamy też majestatyczne szczyty Hindu Kush. Tadżycy z Korytarza Wakhańskiego, w większości Ismailici opowiadają nam o tym odłamie Islamu. Ludzie z małych wiosek, które mijamy na trasie pokazują nam ruiny fortów i twierdz z czasów Jedwabnego Szlaku. Obolałe kości moczymy w lokalnych gorących źródłach. Po Korytarzu Wakhańskim Pamir Highway wydaje się dziecinnie prosty. Decydujemy się na kilka małych wypadów w boczne doliny. Nad Rang Kul dopada nas pierwszy śnieg, który kilka dni później zasypuje nas na granicy tadżycko – kirgiskiej. Odcinek 13 km między tadżyckim a kirgiskim granicznym punktem kontrolnym pokonujemy przez zaspy w czasie 3 godzin! W Kirgistanie pogoda nas nie oszczędza. Często pada śnieg, grad albo deszcz. Z niektórych przejazdów przez Tien Shan musimy zrezygnować – przełęcze są kompletnie zasypane. Przez kilka dni spędzonych w bazie alpinistycznej pod Peakiem Lenina widzimy kolejne, zrezygnowane, wracające z wyższych baz ekipy, które ze względu na pogodę nie mogą podchodzić do ataku szczytowego. Nie ma jednak tego złego.... Nad jeziorem Song Kul spędzamy dobrych kilka dni z Kirgizami. Żyjemy z nomadami i jemy to, co oni, (choć na początku z pewnymi oporami). Przełęcz graniczna z chińskim regionem Xinjiang wita nas na szczęście słońcem.


Podziękowania dla, co chyba nikogo w tym przypadku nie dziwi, Sambora. Bardzo dziękuję, że mimo "pobłażliwego" podejścia do całego naszego zamieszania chciało Ci się podzielić z nami swoją ogromną wiedzą o Stanach. Dzięki Twoim wskazówkom mieliśmy okazję zwiedzić niezapomniane miejsca i choć trochę poznać życie nomadów.

>1 (9).jpg>

>1 (10).jpg>

>1 (11).JPG>

>1 (12).JPG>

>1 (13).jpg>


NA DACHU ŚWIATA - XINJIANG, AKSAI QUIN, TYBET

Wjazd do Chin wisiał na włosku. W Urumqi, stolicy Xinjiang, wybuchają największe od kilkudziesięciu lat zamieszki. Władze chińskie w całej prowincji wprowadzają stan wyjątkowy. Dla obcokrajowców oznacza to zazwyczaj zamknięcie granic prowincji (tak jak było w zeszłym roku z Tybetem). Nasze półroczne batalie z administracją chińską mogły pójść na marne... Ale nie poszły. Po bardzo dla nas nerwowym i wyczerpującym fizycznie dniu udaje nam się szczęśliwie wjechać do Xinjiangu. Przez kilka dni regenerujemy siły w Kashgarze. Poznajemy kulturę ujgurską, o wiele bliższą Kirgistanowi niż Chinom. Z zapasem nowych sił ruszamy na tzw. Xinjiang – Tibet Highway. Przed nami 2700 km bezdroży, 5 przełęczy o wysokościach powyżej 5.000 m n.p.m (tych 4.000 m n.p.m. nawet nie liczymy), piach, rzeki i brody (oczywiście bez mostów) oraz nieprzyjazna, skrajana pogoda. Jest to jednocześnie jeden z najpiękniejszych kawałków na naszej trasie: cały czas nietknięty cywilizacją, gdzie ludzie żyją tak samo jak setki lat temu. Droga w większości jest zła albo bardzo zła. Poza nami jedynymi pojazdami są wojskowe chińskie ciężarówki (czasem dostawcze ciężarówki). Przez przeładowane giganty na drodze tworzą się koszmarne koleiny. Często jedziemy po terenie, obok drogi, bo po potwornej tarce nie da się jechać. Tajemniczy region Aksai Quin, gdzie prawie przez 3 dni non stop jedziemy powyżej 5000 m n.p.m. wita nas deszczem i śniegiem. Przecież tu prawie nigdy nie pada! Noclegi na 5.200 m n.p.m. nie dają szans na odpoczynek. Jesteśmy coraz bardziej zmęczeni (motocykle też), ale musimy jechać dalej. Mijane przez nas wioski Tybetu Zachodniego mają charakter raczej depresyjny. Większość składa się z kilku brudnych, prymitywnych lepianek, sfory bezpańskich psów i obowiązkowo chińskiej bazy wojskowej (jedyne miejsca w całym Tybecie Zachodnim, do których doprowadzony jest prąd). Widać tu wyraźnie demonstrację sił. Z duchowości Tybetu i tysięcy klasztorów pozostało niewiele. Mimo, że to właśnie w Tybecie Zachodnim było najwięcej klasztorów buddyjskich, po rewolucji kulturalnej nie został ani jeden...Perełką kulturową na trasie jest Królestwo Guge, do którego dojazd kilka razy wywołuje we mnie stan rozpaczy i rezygnacji. Czuję się jak na Paryż – Dakar poprowadzonym na 5000 m n.p.m. Piach i serpentyny na tych wysokościach dają się mocno we znaki naszym motocyklom. Ruiny Królestwa Guge o zachodzie słońca rekompensują jednak wszystkie trudy podróży. Na koniec 2700 km off-roadu czeka nas całodniowy przejazd po korycie rzeki – droga jest właśnie budowana gdzieś na zboczach doliny, ale nie można jeszcze na nią wjeżdżać. Mijamy zakopane w błotnistym dnie rzeki ciężarówki. Nam się udaje przejechać. Ubłoceni jak nieziemskie stworzenia wjeżdżamy na asfaltową tzw. Friendship Highway łączącą Lhasę z Nepalem. Tybet Centralny to już „pełna cywilizacja”. Jest asfalt, jest prąd i jest... dużo Chińczyków. Lhasa, symbol Tybetu jest dziś bardziej chińska niż tybetańska. Po odwiedzeniu kilkunastu klasztorów buddyjskich jedziemy do Nepalu. Droga nie sprawia nam na tym odcinku żadnych trudności. Przełęczy po 4000 m n.p.m. prawie nie zauważamy. Przed samą granicą w Zhangmu krajobraz zmienia się radykalnie. Za jednym z zakrętów z suchego Tybetu wjeżdżamy w tropikalną dżunglę. Wrażenie jest piorunujące.


Podziękowania dla Ucka i Konika, za cierpliwość, dobre rady i "pokrzykiwania" na treningach enduro. Dzięki Wam i wielu godzinach wspólnej ciężkiej pracy mogliśmy przejechać cało takie drogi jakie zastaliśmy w Tybecie. Podziękowania też dla Bonjoura za solidne Pancerniki, które przetrwały wszystkie moje wywrotki, których przez 6 miesięcy było trochę…


1 (14).jpg

1 (15).jpg

1 (16).jpg

1 (17).JPG

1 (18).jpg

1 (19).jpg

1 (20).jpg

NEPAL TO NIE TYLKO GÓRY

Granica chińsko – nepalska to dobra lekcja nauki cierpliwości... Po chińskiej stronie niby wszyscy są mili, ale zawsze brakuje jakiegoś papierka. Po 8 godzinach udaje nam się wyjechać z Chin. Nepalska część nepalska to buła z masłem. W Himalajach w Nepalu czujemy się jak w domu. Byliśmy tu 3 lata wcześniej, tylko nie na motocyklach. Teraz podziwiamy wszystko z siodła. Pomimo, że wysokości nie są tu duże, poważnym utrudnieniem na drogach są częste osuwy ziemi. Kilkanaście razy walczymy z takimi błotno-kamienistymi osuwiskami. Część południowa Nepalu – Terai jest dla nas nowością. Znamy ten kraj tylko z perspektywy Doliny Khatmandu i gór, ale jak się okazuje Nepal to nie tylko góry. Jadąc na zachodni kraniec Nepalu kilka razy zaszywamy się w dżunglę. Poznajemy „uroki” monsunu. Rzeki, określane przez tubylców jako strumyki po kilku dniach intensywnych opadów zmieniają się w wartkie rzeki o szerokości około 200 metrów. Przeprawa przez takie „rzeczyska” jest kilka razy nie lada problemem. W dżungli grzęźniemy w prawdziwym błocie. Zmiana o 180% w stosunku do tybetańskich piachów. Kilkanaście dni spędzamy w bambusowych wioskach razem z członkami plemienia Taru, zamieszkującego południowy Tybet. Czujemy się nie jak w Azji Centralnej, ale gdzieś w tropikalnych dżunglach Azji Południowo – Wschodniej.


Podziękowania dla DrSpławika za ciągłe utrzymywanie w świadomości zwracania uwagi na "piękno tego świata" w wydaniu kobiecym. Nepal to kraj dla Ciebie...


1 (21).jpg

1 (22).JPG

1 (23).jpg

CAŁY ŚWIAT W JEDNYM KRAJU - INDIE

Indie to cały świat w jednym kraju. Przytłaczają różnorodnością, ilością dźwięków, zapachów, religii i ludzi. Z punktu widzenia motocyklisty bywają niezwykle męczące. Musimy mieć non stop oczy dookoła głowy. Ruch drogowy przypomina prawo dżungli. Pierwsze dni w Indiach, w nizinnej części regionu Uttarkhand są wyjątkowo upalne. Uczestniczymy w ablucjach w świętej rzece Ganges w Haridwar, po czym jak najszybciej uciekamy w góry. Wykuta w skale droga przez Kinnaur Valley wzbudza w nas dreszczyk emocji. Droga jest wąska, a przepaście do dna doliny mają po kilkaset metrów. Cały czas musimy uważać na pędzące ciężarówki TATA. Nie ma wątpliwości, że to właśnie one, niezależnie od przepisów zawsze mają pierwszeństwo. Wracamy w Himalaje wysokie. Doliny Spiti i Lahaul są pełne buddyjskich klasztorów. Jest tu ich na pewno więcej niż w Tybecie. Dzięki liberalnej polityce religijnej, klasztory mogą się rozwijać bez żadnych ograniczeń. Pokonujemy kolejne dla nas, ale pierwsze w Indiach 4000 i 5000 tysięczne przełęcze. Na przełęczy Lalung La pada śnieg. Nie ma czasu na podziwianie widoków. Droga szybko zamarza. Nam się udaje przejechać, ale przez następne kilka dni przełęcz jest zamknięta dla ruchu. Uważana za najwyższą przejezdną przełęcz świata – Khardung La, łatwo nie daje się zdobyć. Przez kilka dni jest skuta lodem i przy każdej próbie zdobycia przełęczy jesteśmy odprawieni z kwitkiem na punkcie kontrolnym w dolinie. Ruszamy nad jezioro Pangong Tso, położone w przygranicznej strefie zmilitaryzowanej. Widzieliśmy już to 100 km jezioro od strony chińskiej, teraz chcemy zobaczyć perspektywę indyjską. Po mozolnej wspinaczce na Chang La i przekroczeniu całkiem pokaźnej rzeki polodowcowej, stajemy nad brzegiem jeziora. Wydaje się nam jeszcze piękniejsze niż ostatnim razem w Chinach! Bocznym szlakiem (określanym jako „nieprzejezdny”, co okazuje się nieprawdą) przejeżdżamy do bajkowej Doliny Nubra. Mijamy wiele ukrytych w skałach, nieodwiedzanych przez przybyszów z zewnątrz klasztorów buddyjskich. Kolejny raz atakujemy Khardung La, tym razem od strony północnej. Przełęcz jest tym razem łaskawa i udaje nam się ją zdobyć. Szczęśliwi krążymy po licznych klasztorach buddyjskich w okolicach Leh i między Leh a Kargil. Potem na kilka dni „gubimy się” w odosobnionych Dolinach Suru i Spiti. Mamy okazję wziąć udział w lekcji angielskiego małych mniszek – jako nauczyciele oczywiście J. Przez przełęcz Zoji La docieramy do opustoszałego Srinagaru. Pięknie tu. Po mieszkańcach widać tęsknotę za świetnymi czasami tego regionu, kiedy nie był jeszcze uważany za „kolebkę terroryzmu”. Ilość zgromadzonych w regionie wojsk indyjskich bardzo nas zaskakuje. Takich ilości uzbrojonych po zęby żołnierzy nie widzieliśmy nawet w Tybecie. Check postów jest więcej niż gdziekolwiek wcześniej. Na pewien czas żegnamy Himalaje i zmieniamy zupełnie otaczającą nas kulturę. Nizinne Indie nieuchronnie oznaczają tłum na drogach (i wszędzie), upał, zwierzęta kręcące się bezkarnie nawet na nielicznych „autostradach”. Zgiełk nie psuje wyjątkowej atmosfery w świętej Świątyni Sikhów w Amritsarze. Śpimy tam w dormitorium dla pielgrzymów i jemy razem z nimi w perfekcyjnie zorganizowanej stołówce. Motocykle stoją na honorowym miejscu na patio dormitorium i w nocy są otoczone setkami śpiących na ziemi pielgrzymów. Delhi i Agra nie robią na nas specjalnego wrażenia. Nie zatrzymujemy się tam na dłużej. Po kilku dniach pędzimy po drogach Assamu. Z każdej strony otaczają nas plantacje herbaty. W Gauwahati trafiamy na lokalną puję (święto). Śpiewom i modłom przy licznych, ulicznych ołtarzykach Bogini Kalii nie ma końca. Podobny, plemienny, charakter ma Bengal Zachodni, ostatni odwiedzony przez nas region Indii.


Podziękowania dla Podosa za przyjemna i pouczająca lekcję o Ladakhu, walce z wysokościami i skutecznie przeprowadzoną "akcję dynojet".


1 (24).jpg

1 (25).jpg

1 (26).jpg

1 (27).JPG

1 (28).JPG

Na końcu był Bhutan, który już znacie. Tu podziękowania dla Chomika. Jakiś czas po Twojej wyprawie napisałeś.
Cytat:
Orzel wyladowal....jestesmy w Polsce dzis przylecielismy o 16:30 (Chinski nasz odebral..dzieki.).... 14 godzin w samolocie i wrocilismy do punktu wyjscia
Bike wyslane woda bo taniej beda w Gdyni za 4 tygodnie.Cape Town oczywiscie zdobyte i przyladek Igielny i Dobrej Nadzieji i Cape Point i klub ze striptizem "Teazar" w Cape Town tysz Przygotuje jakisopis z ostanich dni bo niestety zawiodla technika i na nasz blog nie trafilo 6 ostatnich relacji

P.S.I dla tych co watpili ze nie damy rady... Ch.. Wam w d...
Dzięki za utwierdzenie mnie w świadomości, że trzeba być upartym i dążyć do postawionego przez siebie celu, mimo wszystkich przeciwności (w tym ludzkich).


JEDNAK TAK NAPRAWDĘ WYPRAWA ZACZĘŁA SIĘ DUŻO PRZED 1 MAJA - UPÓR OSŁA

Tak naprawdę wyprawa zaczyna się na długo przed samym wyjazdem - przygotowujemy się do niej ponad rok. Jak na zgraną, dobrze funkcjonującą drużynę przystało dzielimy między siebie pracę. Jurek jest odpowiedzialny za techniczne przygotowanie motocykli oraz zgromadzenie wszystkich niezbędnych części zapasowych, jakie mogą nam się przydać na 31.000 km trasie. Moją rolą jest przygotowanie trasy oraz zorganizowanie wyprawy od strony formalno-logistyczno - papierowej. Przygotowanie trasy, tak żeby była jak najbardziej atrakcyjna ze względów kulturowych i widokowych i jednocześnie możliwa do zrealizowania zajmuje mi pół roku. Przez kolejne pół roku, z uporem osła walczę z biurokracją. Zorganizowanie wiz, mimo że czasochłonne, okazuje się najmniejszym problemem. Jedynie Iran, w którym niezamężne kobiety nie są mile widziane i Turkmenistan, który z powodu świńskiej grypy, akurat postanawia zamknąć się na świat wymagają „więcej akrobacji”. Schody zaczynają się przy organizowaniu wszystkich pozwoleń na wjazd do Chin i Bhutanu.


Specjalne podziękowania dla Jurka, bez którego by tej wyprawy nie było. Dzięki, że zawsze, nawet na końcu świata i w każdych warunkach, mogłam na Ciebie liczyć, no i że przez te pół roku będą non-stop razem się nie pozabijaliśmy, a wręcz przeciwnie…Najważniejsze na każdej wyprawie jest bez wątpienia TOWARZYSTWO.
__________________
Ola

Ostatnio edytowane przez Ola : 30.12.2009 o 18:12
Ola jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 30.12.2009, 20:08   #289
kiub
outsider
 
kiub's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Rumia
Posty: 370
Motocykl: drz
kiub jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 tygodni 9 godz 18 min 7 s
Domyślnie

W ramach wymiany "cukru" ja chciałbym podziękować Wam za:
- pozytywną energię, która bije od Was w hurtowych ilościach
- życzliwość w coraz rzadziej spotykanej naturalnej postaci
- oraz za to, że chce się Wam tak obszernie i atrakcyjnie to wszystko opisywać.

Chętnie przejmę trochę powera od Was, więc do najbliższego spotkania!

P.S. Lewar to ładnie ujął, a mi pozostaje tylko przytaknąć, iż prezentowana przez Was Sztuka Podróżowania budzi pełen podziw!
__________________
"Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach"
kiub jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 31.12.2009, 11:51   #290
Ola
wondering soul
 
Ola's Avatar


Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 2,364
Motocykl: KTM 690 enduro, Sherco 300i
Galeria: Zdjęcia
Ola jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 23 godz 11 min 8 s
Domyślnie

I jeszcze MarcinowiSF w podziękowaniu za pozytywne wsparcie jakie nam dał przed, w trakcie i po wyprawie dedykujemy Kirgistan.

Wszystkiego najlepszego na Nowy Rok dla całej Czarnej Gromady. Spełnienia marzeń.
__________________
Ola
Ola jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz

Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
sezon ogórkowy czas zacząć? Maciach Inne tematy 15 23.06.2011 12:26


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:07.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.