Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06.09.2019, 21:05   #51
Emek
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
 
Emek's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Aug 2015
Miasto: Scyzortown
Posty: 10,739
Motocykl: No Afrika anymore
Emek jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 rok 5 miesiące 3 tygodni 4 dni 3 godz 26 min 29 s
Domyślnie

Luzik Sambor. Szkoda że nie udało się spotkać. Może następnym razem w końcu się poznamy osobiście 😉.
Emek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 07.09.2019, 22:52   #52
majo
 
majo's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: 816
Posty: 4,369
Motocykl: XRV 650:)
majo jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 miesiące 1 tydzień 2 dni 19 godz 24 min 32 s
Domyślnie

Czy w tych sporych pierogach "Pozach" na pierwszej stronie był rosół w środku?
__________________
RD 03 TO NAJSTARSZA AFRYKA... MOTOR MARKA

XRV 650 THE LAST TRUE DUAL SPORT BIKE ON EARTH

http://www.youtube.com/watch?v=fnEHAjt_XPw
majo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 08.09.2019, 09:26   #53
Emek
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
 
Emek's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Aug 2015
Miasto: Scyzortown
Posty: 10,739
Motocykl: No Afrika anymore
Emek jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 rok 5 miesiące 3 tygodni 4 dni 3 godz 26 min 29 s
Domyślnie

Nie. To manty a nie chinkali. Zwykłe pierogi tylko duże.
Emek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 09.09.2019, 09:00   #54
Emek
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
 
Emek's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Aug 2015
Miasto: Scyzortown
Posty: 10,739
Motocykl: No Afrika anymore
Emek jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 rok 5 miesiące 3 tygodni 4 dni 3 godz 26 min 29 s
Domyślnie

Kolejny dzień tej wyprawy najlepiej byłoby przemilczeć. Posiłek w syfiastych jutrach nad Kel-Su zebrał swoje żniwo. Moja ekipa samochodowa nie nadaje się do podróży – biegunka a ekipa motocyklowa w ilości sztuk dwóch nie nadaje się do niczego. Gorączkują i na zmianę wydalają co mogą wszystkimi otworami na przemian. Po prostu jebany pomór. U mnie nie jest najgorzej ale nie mam siły , nawalają mnie wszystkie stawy i ogólnie jest kiepsko ale nie tragicznie. Wirus jakiś. Na szczęście leci z nami lekarz i ma niezbędne medykamenty. Aplikujemy więc antybiotyki, probiotyki i całe to cholerstwo. Wegetujemy do późnego popołudnia a reszta składu która jest na chodzie realizuje założony plan czyli pojechali w góry. Mamy się spotkać jutro w Bałykczy nad brzegiem Issyk-Kul bo w tamtych okolicach będą zjeżdżać z tracka.
Leki pomagają częściowo ale przeca jedzie z nami młody, któremu nic nie jest i trzeba ogarnąć jakieś żarcie dla niego. Ledwo łażę ale pakujemy się do auta i lecimy do miasta do knajpy. Ja żołądkowo czuję się w miarę stąd wrzucam jakąś zupę coby z sił nie opaść. Chłopcy zostają w hotelu i składają telefonicznie zamówienia na Coca Colę i suchary. Wracamy na bazę, wpadam tylko na chwilę do chłopaków zostawić im zakupy i wziąć kolejną partię leków na wieczór. Ten dzień mamy kompletnie stracony. Przy okazji udało mi się ustalić co należy zrobić w takim przypadku. Zamiast się szprycować jakimiś lekami wystarczy zakupić na miejscu kultury bakterii w płynie pod nazwą enterogermina (enterożermina pa ruski) i przyjmować co dzień po dawce lub dwie. Działa to lepiej niż nasze probiotyki i tak naprawdę kilka dawek postawiło nas na nogi dość szybko. W Polsce też można to kupić na jakimś allegro bo chyba za dobrze to działa i szkodzi producentom probiotyków więc do aptek nie trafia.
Noc przebiega bez problemów i z rana dokuczający głód wskazuje że jest lepiej. Lecimy na śniadanie. Niestety u chłopaków poprawa co prawda jest ale bez szału. Dalej noc z przygodami ale przynajmniej nie mają gorączki. Jednego z chłopaków biorę na pokład do auta a drugi niestety musi dymać na moto w tym upale. Ustalamy że w razie czego trzymamy się razem. Piotrek na moto słaby ale jedzie i bezpieczniej będzie się widzieć.
Droga z Narynia do Bałykczy jest niezła ale leci przez przełęcz. Delica kopci jak na diezla przystało a do tego znów się grzeje. Włączam ogrzewanie jednak na wiela to się nie zdaje. Muszę stanąć i dać jej ostygnąć. Popołudniem lądujemy w Bałykczy i pakujemy się do hostelu Azymut. Bardzo przyzwoity z drugiej strony. W obiekcie jest już jeden z kolegów (ten który się zgubił na początku tripu). Lecimy na obiad. Może uda się w końcu uzupełnić braki po zatruciu. Niestety , bar Smak który nam polecono oferuje żarcie nędznej jakości i za bardzo nie pojedliśmy. Jedyny plus to doskonały kompot z suszu. Lecimy na plażę.

Plaża jak plaża. Trochę piachu a w oddali pasą się krowy. Wracamy na bazę, po drodze zakupy. Dojeżdża reszta ekipy. W czasie jak my chorowaliśmy zwiedzili kawałek świata. Ponoć droga była zajebista. Foty wskazują że faktycznie tak było i towarzystwo zmęczone ale zadowolone.










My niestety mieliśmy 2 dni wyjęte z życiorysu. Jutro lecimy w kierunku Karakol. Plan zakłada objazd jeziora wokół i następnie kierunek Biszkek. Mamy co prawda sporo zapasu czasu więc nie do końca rozumiem jazdę na bazę ale większość ekipy chce być w Biszkeku wcześniej z racji wylotów a poza tym nasz mechanik obiecał że pokaże im tereny wokół Biszkeku. Bazę narciarską i okolice.
Emek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 10.09.2019, 09:44   #55
Emek
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
 
Emek's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Aug 2015
Miasto: Scyzortown
Posty: 10,739
Motocykl: No Afrika anymore
Emek jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 rok 5 miesiące 3 tygodni 4 dni 3 godz 26 min 29 s
Domyślnie

Kolejny dzień to nudna dojazdówka do Karakol. Jedziemy więc tą samą trasą co na początku wycieczki wzdłuż południowego brzegu jeziora. Ekipa motocyklowa postanowiła się podzielić. Jedna grupa wali asfaltem wraz z nami a druga ekipa znajduje na mapach rowerówkę którą chce dotrzeć do Bokonbayewa gdzie mamy się wszyscy spotkać. Jadę spokojnie znaną drogą. Po chwili przed miejscowością Ottuk zatrzymuje mnie Kirgiz odwalony jak na wesele. Żona tego Pana mozolnie pcha Żyguli które nie chce odpalić. Wspólnymi siłami udaje się ożywić ten cud techniki i gonimy dalej. Do Bokonbayewa mamy stówkę więc po mniej więcej 2 godzinach bez napinki docieramy na miejsce zbiórki. Ekipy na motocyklach jadącej offem nie ma. Zjeżdżają jednak powoli. Jesteśmy w komplecie. Czas ruszyć dalej. Pada propozycja żeby zamiast do Karakol skoczyć na camping Marko Polo, który jeden z uczestników zwiedzał poprzednim razem. Musimy dojechać do Kyzyl-Suu i tam odbić na północ. Szutrówka poprzecinana pasmami nowiuśkiego asfaltu po bodaj 20 kilometrach doprowadza nas do campingu. Trudno mi to nazwać campingiem. To raczej dość elegancki jak na tutejsze warunki kurort. Mają nawet basen zasilany wodami jeziora. Jest plaża, leżaki, molo, knajpy.
Siadamy i piwkujemy bo liczymy że zostaniemy tu na nocleg. Przy okazji okazuje się że felerny trampek stracił hamulce całkowicie. Pompa którą wymieniliśmy zdechła i przodu nie ma wcale a tył to tylko dwie blaszki bez elementów ciernych. Raczej tego nie naprawimy w polu.


Chłopaki idą do recepcji podpytać o możliwości noclegu. Jednak nic z tego. Nie ma miejsc. Nie ma też opcji aby coś zjeść bo wszystko jakby pozamykane mimo że w kurorcie pełno ludu. Postanawiamy dalej pociągnąć do Karakol i tam się zakotwić na nocleg. I znów częśc ekipy chce lecieć offem co też czyni a reszta leci po czarnym. Do Karakol mamy jakieś 50 km więc w sumie niedaleko. Gonimy i po godzince docieramy do pensjonatu. Części ekipy jest na miejscu i zeznaje że jakoby nie ma miejsc. Biorę właścicielkę i robimy obchód dostępnych pokoi. Po mojemu wszystko się zgadza. Wszyscy będziemy w jednym miejscu i każdy będzie miał swoje wyro. Jest OK.
W miedzyczasie dostajemy info że chłopaki lecące offem łapią gumę. Sytuacja o tyle zabawna, że rozmawiałem z nimi przed wyruszeniem i sugerowałem że jak lecą bez wsparcia to niech chociaż dętki zabiorą i łyżki.
Udaje im sie jakoś dokulać do czarnego, znajdują wulkanizację i wreszcie docierają na bazę. Na szybko idziemy coś zjeść tuż obok. Żarcie podłe, ceny z doopy. Zamówione szaszłyki przywieźli z miasta ledwo letnie, zupa dramat. Ogólnie chujowaja chujnia jak to się mówi. Wracamy na bazę. Jutro z rana plan objazdu jeziora od północy. Nie pasuje mi ten plan bo minęliśmy fajną dolinę z czerwonymi skałami. Znajduje się tam też wodospad. Chcemy go zobaczyć i poszwędać się po górach zamiast dymać 400 km asfaltem do Biszkeku. Postanawiamy, że jutro cofniemy się do tej dolinki a potem się zobaczy. Ekipa moto za wszelką cenę chce gonić do stolicy. Nie bardzo wiem po co jak mamy zapas czasu. Trudno, dalej pojedziemy sami.
Emek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 11.09.2019, 10:42   #56
Emek
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
 
Emek's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Aug 2015
Miasto: Scyzortown
Posty: 10,739
Motocykl: No Afrika anymore
Emek jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 rok 5 miesiące 3 tygodni 4 dni 3 godz 26 min 29 s
Domyślnie

Rano pobudka i już widzę jak Ali próbuje naprawić wadliwe hamulce w trampku. Pompa jest nie do uraatowania gdyż mimo że w opakowaniu był właściwy płyn to raczej oszukany. Wszystkie uszczelnienia są zniszczone i nie nadają się no naprawy. W związku z powyższym Ali zabiera się za tył. Tam wszystko jest OK tylko klocki się skończyły. Wywalamy wszystko co jest na zapasie jednak klocków do Trampka brak. Starą radziecką metodą Ali bierze flexa i wycina z przednich klocków coś na kształt tylnich. Pasuje i działa. Co prawda tylko na tyle ale się pojedzie. Walimy na śniadanie, które jako bodaj jedyne na całym wyjeździe jest po prostu doskonałe. Podejrzewam, że to zasługa tego, że pensjonat prowadzą Rosjanie (mogę się mylić a nie Kirgizi).
Wszystko jest po ludzku, bardzo smaczne. Po śniadaniu jako że motocykliści decydują się na zapitalanie na Biszkek północną stroną jeziora my ruszamy w kierunku wschodnim brzegiem południowym. Chcę sie wrócić ok 20 km do miejscowości Жети-Өгүз. Tam mam zamiar zobaczyć skały pod nazwą pęknięte serce i coś tam jeszcze na mapie jest ciekawego. Nie spinamy się mam cały dzień a do Biszkeku i tak nie jadę więc luzik.
Na początku mamy te czerwone skały. Jakaś legenda z tym jest związana. Nie wiem gdzie oni w tym widzą serce, no ale mogę się nie znać.
Z bliska wygląda to tak.


Rzeka bardzo ładna.


Z daleka te skały prezentują się ciutke lepiej.


Jak tylko zbliżamy się do jurt wyłażą dzieciaki. jeden usilnie mnie namawia na zdjęcie z sokołem za jedyne 200 SOM. Podpytuję go czy daleko do wodospadu, który widze na mapie i czy droga jest OK. Oczywiście widze jak to jest daleko ale zawsze dobrze zebrać info od lokalesa. Bez problemu dojadę, tam busy jeżdżą. Faktycznie, droga jest całkiem przyzwoita. WIje się wzgłuż rzeki przecinając ją wielokrotnie tak że raz jedziemy lewym a raz prawym brzegiem. Po drodze mijamy bijące spod ziemi źródła. Jest bardzo ładnie, zastanawiam się czemu ominęliśmy to miejsce bo to zaledwie kilkanaście kilosów od głównej drogi a jest fantastycznie.

Może to ja mam jobla bo nie lubię wysokości i braku drzew. Wolę jak jest niżej, obok rzeczka, piękna dolina i nie ma 3500 mnpm. Stąd zachwycił mnie Kaukaz. Tam jest dla mnei idealnie. Widoczki takie.


Pcham się pod górę, Delica już zaczyna dyszeć ale widzę że to w zasadzie koniec drogi. Myślałem że na wodospad podjadę autem ale chyba nic z tego. Zatrzymujemy się i oczywiście jak spod ziemi wypływa kilku łebków na koniach. Pytam więc jak daleko na wodospad (widzę na mapie że może z 1,5 km). O Panie to daleko i pod górę, będzie ze 3 kilometry. Konika weź. Nosz kurrr. Konik jebany znów. Patrzę pod górę gdzie biegnie trasa i zaczynam się zastanawiać czy może to nie jest taki zły pomysł. Jest zajebiście stromo, ścieżka wąska, wysoko więc zaraz wyzionę ducha a do tego pali słońce a wodu mam butelkę na 3 osoby. Po ile te kunie? 300 SOM. OK ale ja jadę a ty kierujesz, nie chcę sterować tym bydlęciem po takich stromiznach. Pasuje. Młody się cieszy bo jemu akuraty konie pasują.

Marta przerażona bo jak spadła z konia dwa lata temu. Mnie też to wcale nie cieszy. W nagrodę dostaję kierownika lat 7 o mało kirgiskim imieniu Marcel.

Droga rzeczywiście jest stroma, w sumie to dobrze, że wzięliśmy konie. Wodospad nie jest może jakiś spektakularny ale zacieniony i bardzo ładny.


Siedzimy chwilę przy wodospadzie i wiem że podjazd to konno to była dobra opcja. Z buta bym się zayebał. Fajnie, fajnie ale czas wracać. Bujamy z powrotem, droga w dół okazuje się większym wyzwaniem niż pod górę (przynajmniej dla mnie). Udaje się bez bólu dotrzeć do auta. Siedzimy na trawce kontemplując widoki, które sa naprawdę fantastyczne a do tego klimat tego miejsca jest jak trzeba. Nie tak jak np. na Song Kul, które dla mnie jest miejscem kompletnie bez wyrazu. Tu mi się podoba i to bardzo. Wiele miejscówek na fajny biwak, jurty też są tak że każdy znajdzie miejscówkę, która mu będzie odpowiadać.
Wracamy do głównej ścieżki a potem kierujemy się znów na Karakol. Droga znana. Tankowanie. Oczywiście tylko na Gazpromie przyjmują płatności kartą, ale terminal odrzuca po kolei 3 różne karty. Kasa mi się kończy ale jeszcze wydłubałem parę groszy na paliwo. Musze znaleźć bankomat. Wyjazd z Karakol w kierunku północnym jest w remoncie. Droga się kończy i ni chu nie widac żadnego objazdu, jade więc na azymut za lokalesami. W końcu udaje się wyjechać na właściwą ścieżkę. Jest ok 13 i trzeba sie rozejrzeć za jakimś posiłkiem w ciągu najbliższych 2 godzin. Znajduję bankomat, wypłacam kasę i lecimy dalej. Liczę że uda się znaleźć jakieś Kafe ale nie jest łatwo. Droga północna jest mocno średnia. Jest daleko od jeziora, długa prosta , po drodze wioski ale przynajmniej nie ma policji. Znajdujemy jakiś kanion oznaczony na trasie i postanawiamy tam zjechac bo mapsme pokazuje tam żarcie. Lecimy na północ w kierunku gór oddzielających Kirgistan od Kazachstanu. Dolina a w dole rzeka. Całkiem ładnie jednak w kanionie nie bardzo jest co zjeść.

Nie pcham sie więc dalej tylko wracamy na asfalt o podejmujemy decyzję że żarcie będzie w czołponacie bo to kurort.
Droga nudna ale ładnie widac góry na południowym brzegu. Ruch gęstnieje a droga staje się coraz lepsza. Widac że Czołponata to prawdziwy kurort. Biurowiec Gazpromu robi wrażenie. Pełno hoteli. Klimat mnie przytłacza. Zatrzymujemy się na posiłek w wielkiej restauracji o nazwie Baku. Nie ma tam nikogo. Żarcie mocno średnie, ceny europejskie. Szit. Wiem, że kolega co się tłucze trampkiem bez hampli nocuje w Bałykczy. Nie chce mi się tam jechać i postanawiamy poszukac czegoś w miejcowości Tamczy. Dzień się kończy i już mi się nie chce jechac dalej. Zjeżdżamy w głąb mieściny. Noclegów mnóstwo ale to raczej pokoje , bez kibla i łazienki a co najgorsze bez okien. Wizytuje po kolei jeden, drugi, trzeci, czwarty. Wszędzie ten sam szit. Śmierdzi pleśnią i stęchlizną za to ceny są śmieszne 250 SOM od człowieka. Nie udaje się znaleźć niczego ciekawego więc lecimy do Bałykczy do znanego hostelu Azymut. Po drodze jeszcze sprawdzamy obiekt Tien Szan czy jakoś tak w samym Bałykczy. Na zdupiu, do jeziora kawałek. Rezygnujemy. Dolatujemy do Azymutu a na progu wita nas kolega Witek i jego szwankujący Trampek. Jesteśmy zmęczeni. Cały dzień w drodze. Szybkie piwko i do spania. Jutro kierunek Biszkek.
Emek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 13.09.2019, 10:22   #57
Emek
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
 
Emek's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Aug 2015
Miasto: Scyzortown
Posty: 10,739
Motocykl: No Afrika anymore
Emek jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 rok 5 miesiące 3 tygodni 4 dni 3 godz 26 min 29 s
Domyślnie

W sumie jak się zaczeło to trzeba jakoś zakończyć. Ostatni dzień jazdy to nudna droga asfaltowa z Bałykczy do Biszkeku. W zasadzie to pilotuję kolegę na Trampku bez hamulców. Leci się ładnie tylko co jakiś czas styl jazdy lokalesa daje znaki że czegoś się spodziewa a z reguły jest to policja z radarem. Udaje nam się jednak spotkania uniknąć. Po 100 km robię przerwę bo pewnie Witek chciałby napić się wody, zapalić fajkę i chwilę odsapnąć. Upał jest spory a miejsc do zatrzymania żeby nie stać w pełnym słońcu jak na lekarstwo. Odpoczynek i ruszamy w drogę. Napotykamy szereg robót drogowych kilkadziesiąt kilometrów przed Biszkekiem i w zamieszaniu gubię Trampka. mamy jednak do siebie kontakt więc postanawiam że jedziemy dalej a gdyby był jakiś problem to spodziewam się że Witem po prostu zadzwoni. Tak się jednak nie dzieje. Łapę jeszcze stację paliw bo musze oddać właścicielowi auto z pełnym bakiem i gonimy do hotelu. Podjeżdamy i siadamy przed obiektem. Naszych nie ma, czyli jednak pojechali z Alim w góry wokół Biszkeku. Tak też zeznaje Denir, właśiciel obiektu, który przyłączył się do nas. Jest ciepło, wyciągam arbuza, którego wożę już nie wiem ile dni. Stawia się też Witek. Zaginął bo też musiał się zatrzymać na tankowanie. Muszę wypakować graty z auta i je umyć bo wygląda jak po wojnie. Zrobię to później bo jakoś nie mam weny a i jakieś zmęczenie mnie dopada. Przed hotelem motocykle są szykowane do załadunku na TIRa.

Dla nas to koniec wycieczki. Jutrzejszy dzień zostaje nam na zakupy padarków a z samego rana jestem umówiony z kolesiem co zawiezie nas na lotnisko w Almatach. Organizuję jeszcze transport dla ekipy, która wylatuje dzień wcześniej. Wszystko udaje się ładnie pospinać.
Dziesiejszy wieczór nasza ekipa spędza na mieście włącząc się po knajpach a my jeszcze odczuwając skutki zatrucia leczymy się koniakiem z ekipą hiszpańsko-włosko-białorusko-kirgiską w hotelu.

Hiszpanie i Włosi do wódki się nie nadają. Tylko Białorusin trzyma jakiś fason ale destylaty się kończą a na piwo nikt nie ma już ochoty. Idziemy spać.
Z rana po śniadaniu postanawiamy całą paką udać się na zakupy. Około 1,5 km od hotelu znajduje się dom handlowy, w ktorym całe piętro przeznaczone jest na stoiska z pamiątkami.
Kupujemy padarki, choć wybór nie jest jakiś szałowy. Dla fanów staroci mnóstwo różnych gadżetów z epoki ZSRR w całkiem przystępnych cenach. Zakupy, obiadek i wracamy na bazę bo część ludzi dziś wyjeżdża do Almaty na lot do Polski.
My ruszamy jutro z samego rana więc zapitalamy szybko do miasta zrobić zakupy na śniadanie bo już nas rozwalaja te śniadania w kirgiskich hotelach. Nosz kuwa ile można jeść jaja sadzone z parówką. Chcemy normalną kanapkę z kiełbasą i musztardą. Łatwe to nie jest ale udaje się w końcu złapać sklep gdzie kupujemy kawałek szynki i musztardę inną niz lokalna bo te ichnie jakieś gorzkie są.
Kolacja, browar i spać. Jutro pobudka o 6 i wyjazd na lotnisko.
Niemal punktualnie zjawiają się dwa auta. My pakujemy się do jednego a reszta w drugi. Weszlibyśmy w jeden ale toboły by nie weszły.
Gonimy na granicę. Okazuje się że w tą stronę musimy zapierdzielać z betami (w tamtą jechały w aucie) bo Kazachowie będą je prześwietlać. Kolejka aut spora. My jednak o dziwo bardzo sprawnie przebijamy się przez granicę i czekamy aż przejadą auta dobre 40 minut. W końcu pakujemy się znów do samochodów i gonimy do Almaty. Ruch niebywały, bazary. Smród spalin zabija. O dziwo wszyscy nawet w najbardziej wypasionych Mercach AMG czy innych brykach jada z otwartymi szybami i obowiązkowy zimny łokieć.

Wreszcie udaje się dotrzeć na lotnisko.

Czekamy aż pojawi się nasz lot i w końcu się pojawia. Mieliśmy zaplanowany wylot na 16.20 widzimy już obsuwę na 17.00, potem na 18.00. Już wiem że będzie masakra. W Moskwie mamy przesiadkę i 2 godziny zapasu. Teraz już go nie ma. Słabo to widzę.
Jeszcze w Almatach poznajemy Polaków, którzy koczują już 2 dzień na lotnisku bo odwołali ich loty z powodu awarii. mamy ten sam problem bo leciemy tymi samymi samolotami. Zgłaszamy temat obsłudze lotniskowej i w samolocie. Odpowiedź prosta nie mamy na to wpływu.
Samolot w Moskwie ląduje z obsuwą, gonimy do gejta z naszym lotem, to dobry kawałek. Szeremetiewo jest sporawe.
Widze na tablicy, że nasz lot też jest przesunięty. Zapitalamy na złamanie karku i udaje się. Nawet mamy ciut czasu na zakupy. Uff.
Lot do PL oczywiście spóźniony jak cały plan dzisiaj. W Wawie jestem o 23.30.Bagaży oczywiście brak. O ile w Almatach to było proste bo poszedłem do gości z biura , zeznałem co jest, załatwiłem temat w 15 minut to w Wawie gada się ze ścianą.
Stoi koleś pod ścianą, telefon w łapie i tak 40 minut. Mam dość. Spadamy na bazę. Droga leci szybciutko i ok 1.00 melduję się w chacie. Z tym że bez bagaży.
I to już koniec tej wycieczki.
Emek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 13.09.2019, 10:37   #58
Molek
 
Molek's Avatar


Zarejestrowany: Apr 2017
Miasto: Gorzów Wlkp
Posty: 191
Molek jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 tygodni 6 dni 10 godz 31 min 12 s
Domyślnie

Dzieki, fajne masz te spodnie od piżamy !
Molek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 13.09.2019, 10:42   #59
Emek
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
 
Emek's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Aug 2015
Miasto: Scyzortown
Posty: 10,739
Motocykl: No Afrika anymore
Emek jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 rok 5 miesiące 3 tygodni 4 dni 3 godz 26 min 29 s
Domyślnie

To nie są spodnie od piżamy tylko zaawansowane technicznie spodnie wyprawowe zakupione okazyjnie za jedyne 300 rubli na rynku w Гуниб. Tak, że teges.
Emek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 13.09.2019, 10:43   #60
MrWaski
 
MrWaski's Avatar


Zarejestrowany: Sep 2018
Miasto: Słocina
Posty: 1,057
MrWaski jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 1 dzień 18 godz 25 min 0
Domyślnie

Gdzieś czytałem, że bagaże dotarły wczoraj...
MrWaski jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz

Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Ostatnia taka podróż, czyli zima w Andaluzji [marzec 2020] jagna Trochę dalej 61 22.12.2021 13:11
Na piwko do Macedonii (sierpień 2019) Gończy Trochę dalej 49 09.01.2020 19:39
Transport na TET Chorwacko-Bośniacki, sierpień 2019 Piotr_As Umawianie i propozycje wyjazdów 0 13.05.2019 13:03
Sierpień 2019 Zakarpacie/Rumunia/Serbia marcinos11 Umawianie i propozycje wyjazdów 22 26.02.2019 11:21
Coś na deszcz czyli mała, długa podroż z Krakowa nad morze Dunia Kwestie różne, ale podróżne. 12 15.05.2013 07:19


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:15.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.