Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23.09.2018, 22:12   #11
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 16 godz 37 min 20 s
Domyślnie




4.09.2018
5 dzień podróży. Helsinki – Wschodni brzeg jez. Nasijarvi.




Z Helsinek na północ.
W rześki poranek popijając gorącą kawę w GPS wystukuję współrzędne, które zapewnią dostęp do wody pełnej ryb, miejsce na biwak, ognisko i ciszę wśród dzikiej przyrody. Miejsc takich pełno w Finlandii. W tym czasie obóz sam pakuje się do wyjazdu.



Skorzystałem ze strony www.tulikartta.fi (nie wiem czemu teraz, kiedy pisze te słowa, strona nie działa). W każdym razie droga na północny brzeg jez. Pukala to 190 kilometrów nieskomplikowanej asfaltówki z odcinkami „specjalnymi” po szutrach w lesie. Tyle mówią GPS i GoogleMaps.
Już mam odjeżdżać ale nie ma Kaczora. Z patrolową prędkością przemierzam przestrzeń kempingu. Namierzony. Kaczor jest w trakcie robienia prawa jazdy na jednoślady. Znalazł okazję do ćwiczeń z przeciążeń i pokonywania zakrętów na symulatorze.









Cóż. Jaki jest koń każdy widzi. Póki co za dużo mocy.
Po szkoleniu na przód. W rzeczywistości jest jak ma być, z tym że po zjechaniu z asfaltu okazuje się, że niektóre drogi zablokowane są prężącymi się znakami zakazu wjazdu albo znikają, zamieniając się w wątły szlak pieszy między gęsto rosnącymi drzewami. Poza tym jest dość urokliwie. Szeroka na pięć metrów mocno ubita szutrowa droga faluje w górę i w dół. Łagodnie skręca nad małe oczka wodne, żeby za chwilę oddalić się w cień lasu. Jest dość chłodno i takie wpadanie w nasłonecznioną drogę jest bardzo odprężające. W cieniu wszystko wraca do normy i znowu czuję dygot za sobą. Ale ani znaku, słowa, gestu czy nawet szturchnięcia. W myślach przyznaję Kaczorowi punkt za wytrwałość w znoszeniu swoich biologicznych słabości.
Ignoruję jeden z zakazów, który okazuje się zwykłym skrótem leśnym od asfaltu do asfaltu. Zaraz wjeżdżam w inną boczną drogę. Już blisko nad Pukala. Cóż z tego, skoro jedno rozwidlenie prowadzi do szlabanu a drugie do prywatnej posiadłości. To może Neejarvi. To jezioro jest blisko. Pojadę kawałek.



Tutaj to samo. Obiecująca droga kończy się na kilku niezamieszkałych teraz domkach letniskowych. Jest też szlaban. Oczywiście zamknięty. Chwila namysłu, dumania nad mapą i innymi punktami ze strony tulikartta. Osobiście już dawno odpuściłbym sobie ale Kaczor zawzięcie kombinuje, jakby tu na dziko i na dziko. Nad jeziorem i z ogniskiem. W swoim postanowieniu jest tak zdeterminowany, że chce spacyfikować jeden z domków nad jeziorem. Kiedy wybijam z gorącej głowy ten mętny pomysł, przyznając mi rację, Kaczor zamierza się kopniakiem w stary i pokryty już pleśnią grzyb. Właściwie to markuje kopnięcie głośno oznajmiając, że mimo wszystko daruje, wybacza i niech sobie tu starzeje się do końca. Cóż… Z jednej strony charrrakterek niczego sobie, z drugiej zaś niepokojące sygnały pociągu do destrukcji otoczenia. Muszę przemyśleć czy nie wozić na wierzchu sznura i nie zatrzymywać się „przypadkiem” przy mocno zakorzenionych drzewach. Wiem, że ogólnie potępiane jest wiązanie zwierzaków w lesie ale o ludziach tego nie słyszałem.
Wracając do tematu. W krainie tej, można spać wszędzie pod warunkiem, że zachowa się odległość 150 metrów od zabudowań. Nie ma. No nie znalazłem. Czy to szutrowa droga czy asfaltowa, zawsze prowadzi na miejsce piękne acz zastawione domkami. W desperacji szukam coraz gorszych dróg. Skręcam w każdą i każda na swoim końcu zniechęca domkami. Są wszędzie. Efekt jest zawsze taki właśnie albo trafiam na koniec drogi w lesie. Jeden z takich końców prowadzi motocykl na polanę. Otoczona szczelnie lasem, wypełniona wysokimi trawami, może pozwolić ostygnąć silnikowi i choć przez chwilę wsłuchać się w tutejszą przyrodę.
Sielanka trwa bardzo krótko. Tuż po zdjęciu kasku, atakują mnie czarne mucho-pająki! Bezczelnie przysiadają na ubraniu, dłoniach i na twarzy. Czuję jak łażą po głowie. Zapach sprowadza je do zdjętych rękawic. Lądują na kasku i wszystkim co miało kontakt ze skórą. Są ciche. Te potworki nie boją się machania rękoma, nie są im straszne żadne sposoby odganiania działające na komary. Siadają na skórę i włażą pod włosy. Na dodatek nie sposób żadnego zaklaskać na śmierć. Nawet jak zbyt lekko się takiego zgniecie, tuż po upadku maszeruje jakby nigdy nic. Kaczor oddalił się nieco i tańczy. Pierwsza myśl to że nie trzeba. Umawialiśmy się przecież. Żadnych takich. Jednak jakoś tak nieskoordynowanie się rusza. No można nie umieć a mimo to nadrabiać pewnością siebie ale aż tak…? To nie taniec. To zmasowany atak stworów poruszył zmarznięte członki. Dociera do mnie, że i dźwięki które słyszę od pewnego czasu, nie pochodzą od dzikiej natury. Uświadamiam sobie też, że Kaczor biegnie w moją stronę wyma****ąc rękoma ale ta agresja nie jest skierowana przeciwko mnie. Uff. Natychmiastowa ucieczka. Wyłuskuję z włosów Kaczora pobieżnie co tam łazi i na motocykl. Las bez jeziora też się nie nadaje do zamieszkania. To znaczy już jest zamieszkały.
Kemping. Szukam kempingu. W małym, sennym miasteczku zatrzymuję się po chleb. Kaczor idzie po jeden bochenek a ja rozgrzewam się na nasłonecznionym parkingu. Kaczor wraca. Taszczy nigdzie niezmieszczalny gabaryt: dwie paczki bułek, przyprawę do ryb i wodę w butelce. Jej poprzedniczka odpadła na wybojach, źle przymocowana do bagażu. Z tym punktem za wytrwałość w znoszeniu słabości to się pospieszyłem. Siadam na motocykl, za mną reklamówka i za reklamówką Kaczor.
GPS pokazuje niedaleko kemping. Skręcam w boczną drogę. Kilkaset metrów i zatrzymuję się na wzgórzu z którego spomiędzy drzew przeziera tafla wody a na niej przystań dla jachtów. Ani śladu miejsca na obóz.



Pekka.
Pojawił się znikąd na swoim nowym, wielkim GS1200ADV. Siwy, nie za krótki włos, ruchliwe oczy, pewny krok. Kilka zdań w suomi, kilka po angielsku i niezbyt rozumiejąc intencje, jadę drogami szutrowymi za nowym znajomym.



Za kilka kilometrów zatrzymujemy się na małej leśnej polanie, nad wielkim jeziorem. Jest pomost, łódź wiosłowa, łódź motorowa. W oddali duży, drewniany dom, kilka mniejszych. Wszystko to w zatoce z widokiem na wyspę z głazów. Osłonięta przed wiatrem ziemia przyjmuje swoich gości stygnącym już słońcem i brakiem nawet jednego komara. To ziemia Pekki.



Pierwszą czynnością po zdjęciu kasków jest wiskanie Kaczora z reszty mucho-pająków. No w lesie widocznie nie byłem za dokładny i coś tam wybrałem dla świętego spokoju ale nie wszystko.
Pekka jest podróżnikiem. Na różnych motocyklach objechał wszystkie kontynenty. W 2009r. przyjechał do domu na kupionym w Indiach, nowym Royal Enfield. W 2012r. przejechał z przyjaciółmi od Alaski do Patagonii. Wydał swój album z tej podróży. Przejechał Afrykę, Australię i oczywiście Europę. Teraz jest na emeryturze.
Rozbijam z Kaczorem obóz przy domku gościnnym (chyba). Teraz jest zamknięty. Nowy kolega odjeżdża, bo wcześniej umówił się na cotygodniowy zlot po drugiej stronie jeziora. Jezioro nazywa się Nasijarvi.











Wygląda na obiecująco rybne. Idziemy na wędkowanie. Nie będę dokładnie opisywał tej żałosnej próby sił z płytką, pełną kamieni zatoczką. Niech będzie dość, że Kaczorowi idzie lepiej bo zrywa gumę z przyponem, woblera z przyponem i plącze żyłkę tak, że węzeł gordyjski to przy tym supełek z kokardką.



Właściciel tego urokliwego miejsca wraca za dwie albo trzy godziny ze swoją przyjaciółką. Wsiadam z Pekką do jego łodzi wiosłowej i płyniemy daleko w jezioro.





Tu, na wodzie niechronionej już przed wiatrem, podryguje mała bojka. Podnoszę ją z powierzchni wody i ciągnę. Przyczepiony do bojki sznur z trudem wyrywam z toni. Ciągnę tak i ciągnę i wyciągam na moje oko jakieś 15 może 20 metrów. Na jego końcu metalowa pułapka a w niej pełno okoni i raków.



Całą zdobycz, już na łodzi przerzucamy do wiadra. Wracamy, a ja po drodze wyrzucam za burtę najmniejsze ryby. Przy pomoście raki wędrują do metalowego sadzyka zanurzonego w wodzie. Okonie idą na ruszt. Tak się łowi ryby tutaj. Skutecznie.
Pekka rozpala ogień. Trochę kory z brzozy, trochę batonowanych nożem szczap i gotowe. Od jednej zapałki. Patroszy ryby. Żadnej przyprawy specjalnej. Tylko sól. W życiu nie jadłem tak smacznych okoni.





Sauna.
Noszę wodę z jeziora, Pekka rozpala w piecu. Piec jak piec. Palenisko na dole ale na piecu sterta kamieni. No i obok tej sterty pojemnik na wodę wpuszczony do wnętrza. No i rura kominowa. Za godzinę wszystko gotowe. Dziewczyny idą pierwsze. Kaczor wstydliwie zdezorientowany ale opór mija po piwku. Kiedy obie panie smażą się i otwierają pory w ukropie oddychając wrzącą parą, idę za Finem do innej, nieczynnej teraz sauny (są trzy). To chyba zimowa wersja. Uboższa, bo domek skromny ale w środku… Dookoła siedzisko z desek a na samym środku słup kominowy a na nim skóry reniferów. Na tych skórach siada się zimą, żeby było miękko chyba. Dach schodzi się do środka od samego wejścia w odwrócony lejek. Tuż przy wejściu, u podstawy daszku skrytka. Podnosi się jedną z desek i wkłada głęboko rękę. Ze skrytki Pekka wyjmuje butelkę pełną fińskiej wódki i dwie małe, drewniane chochle. Zalewa jedną odrobiną alkoholu, kręci energicznie i wylewa na zewnątrz. Cóż mi pozostało - robię to samo. Teraz właściwa porcja ląduje w „naczyniu” i w ustach. Wcale nie drapie. Repeta. Z nieczynnej sauny wychodzę jakby weselszy a i krew czuję, że rzadsza.



Nie będę opisywał wrażeń z sauny. Niech będzie dość, że wchodziłem tam dwa razy. W międzyczasie, w zimną noc, wskakuję na golasa do czarnego jak smoła i zimnego jak samo Zimno jeziora. Młodość się przypomniała Nadmienię jeszcze, że wywinąłem potężnego orła na śliskiej, terakotowej podłodze. Strat zero



Pierwszy kontakt z Finami to zaskoczenie. Zawsze miałem przed sobą obraz ludzi zamkniętych w sobie, zdystansowanych. To nieprawda.
Kończymy ten dzień w nocy. Jest godzina 0:30, czyli 1:30 miejscowego czasu.

Cdn.
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 23.09.2018, 22:58   #12
matjas
 
matjas's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Brzezia Łąka
Posty: 13,669
Motocykl: nie mam AT jeszcze
matjas will become famous soon enough
Online: 4 miesiące 1 tydzień 16 godz 8 min 2 s
Domyślnie

Perkele!

__________________
'Przestań naprawiać kiedy zaczynasz psuć' - Ojciec matjasa
matjas jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 23.09.2018, 23:48   #13
tyran
Kiedyś R.T70
 
tyran's Avatar


Zarejestrowany: May 2014
Miasto: Częstochowa
Posty: 1,420
Motocykl: Była RD04
Przebieg: 120000+
tyran jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 miesiące 2 tygodni 5 dni 6 godz 2 min 44 s
Domyślnie

Ooojjj czyta się!
__________________
Serdecznie pozdrawiam.
Romek T.
tyran jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 24.09.2018, 11:05   #14
Lucky Luke
 
Lucky Luke's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jan 2010
Miasto: Warszawa
Posty: 2,734
Motocykl: RD04
Lucky Luke jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 miesiące 1 tydzień 1 godz 16 min 0
Domyślnie

coraz fajniej
__________________
WSK125>XL650V Transalp>XR650R>TE450>DR800big>XR750VAfrica Twin>XR400R>VFR800fi>TE450ie>Bandit1200S
Lucky Luke jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25.09.2018, 11:41   #15
apex


Zarejestrowany: Mar 2013
Miasto: Wrocław
Posty: 177
Motocykl: Tenere 700
Przebieg: 81000
apex jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 tygodni 9 godz 51 min 55 s
Domyślnie

Ciekawie napisane
__________________
Africa Twin rd07a oraz WR250R
apex jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25.09.2018, 18:01   #16
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 16 godz 37 min 20 s
Domyślnie




5/6.09.2018
6 i 7 dzień podróży. Jez. Nasijarvi – Konnevesi




Rano żegnamy się z Pekką.
Na pierwszej napotkanej stacji zatrzymuję się na kawę, śniadanie ze snickersów do kawy, no i mycie. Tutaj też otwieram wielką jak podwójne prześcieradło mapę papierową i oglądamy skandalicznie wielką ilość jezior. Trudno się zdecydować. Jadę do wczesnego popołudnia a potem poszuka się czegoś godnego uwagi.
Godzina czternasta. Miasto Suolahti. Trzeba coś wybrać. Skręcam w czterocyfrowo oznaczoną drogę, prowadzącą nad jezioro Autionselka. Czterocyfrowa nazwa drogi oznacza skrajnie zaniedbaną, podrzędną szosę, czyli wąski ale równy jak stół asfalt. Znów skręcam. Teraz szuter. Prowadzi, (do czego już się przyzwyczaiłem) tylko na swój koniec zwieńczony letnimi domkami. Trzeba zawrócić. W drodze powrotnej próbuję jeszcze w różnych miejscach. Skutek podobny. Brzeg zamieszkały albo zabudowany. Trzeba wrócić do Suolahti. Tutaj zatrzymuję się w czymś w rodzaju parku z plażą i z małym pomostem. Widok na huczącą i dymiącą fabrykę po drugiej stronie jeziora. W akcie desperacji Kaczor próbuje przegłosować rozbicie obozu właśnie tutaj. Na szczęście jestem silniejszy. Czym prędzej z Suolahti odbijam na wschód.
Motocykl toczy się niespiesznie, jak wszystkie pojazdy tutaj. Słońce na postojach rozgrzewa nieco. Jest prawie 15 stopni. Szeroka i równa 69-tka, prowadzi między jeziorami do Konneversi.
W Konnevesi jest duży sklep. Zatrzymuję się tu po chleb albo bułkę. Po zakupy idzie Kaczor a ja w tym czasie kontempluję urodę tutejszych kobiet. Chyba kobiet. Kaczor wraca za 15 minut. W wypchanej reklamówce taszczy dwa piwa, wielką paczkę bułek zwykłych, drugą taką samą bułek z jakimś dodatkiem, ciastka i dwie duże wody niegazowane. Nie chcę myśleć co by Kaczor przyniósł gdyby trzeba było kupić coś więcej niż jeden chleb. Że nie ma gdzie tych wszystkich dóbr upchnąć, znów na motocykl siadam ja, za mną wypchana reklamówka, za reklamówką Kaczor. Na szczęście pole namiotowe jest tuż za miastem.
GPS jakby wiedząc, że już wystarczy na dziś poszukiwań, prowadzi najkrótszą, piaszczystą drogą przez posesję rolnika. Teraz nie za gęsty las i z lasu wpadam na szeroką asfaltówkę, a ta kończy swój bieg na nabrzeżu przystani wodnej. Dojeżdżam do samego pomostu. Dalej jezioro. Obok stalowego zbiornika na wodę stoi chudy, nie za wysoki człowiek w czerwonym podkoszulku z logiem H-D. Zajęty tłumaczeniem czegoś swojemu rozmówcy zerka w stronę motocykla. Wydaje się, że to ktoś dobry do zasięgnięcia informacji. Zresztą w pobliżu oprócz tych dwóch, nikogo nie ma. Niewysoki zna angielski. Na dodatek jest właścicielem albo zarządcą całego terenu.
– Czy można tu rozbić namiot? – Pytam plątanym angielskim. Niewysoki rozgląda się znaczącym spojrzeniem po pustej, zielonej przestrzeni. Przecież można. Przeprasza swojego rozmówcę i idziemy do recepcji. Po drodze (choć krótka) opowiada o swojej jeszcze nierozpoczętej przygodzie życia. Jurto leci do USA, żeby tam na Harleyu przejechać całą Route 66. Oto spotykam człowieka, który właśnie przestaje marzyć i już jutro swoje marzenie spełni. Każde zrozumiałe czy niezrozumiałe przeze mnie zdanie, błyskiem w oku i ledwo skrywaną euforią zdaje się potwierdzać radość Niewysokiego. Swój człowiek. Znam to uczucie.
Mała drewniana budka przy ścieżce mieści w sobie recepcję kempingu, komputer, trochę dokumentów, kubek i szufladę. Obok lodówka z lodami i zimnymi napojami. Z szuflady Niewysoki wyjmuje formularz meldunkowy. Trzeba go wypełnić. Kaczor chwyta za kartkę, zabiera długopis jego właścicielowi i … wpisuje MOJE dane, które muszę podyktować. Imię, nazwisko, data urodzenia, numer paszportu, obywatelstwo, adres zamieszkania. Wypełniwszy wszystkie pola podsuwa mi kartkę.
– Podpisz. To podpisuję. Teraz już wie o mnie wszystko. I właściciel kempingu i Kaczor. Po wniesieniu stosownej opłaty, Kaczor odbiera klucz do kuchnio-prysznico-łazienki. Opłacone do jutra a zostać można do kiedy wola.
Kiedy tyle wolnej przestrzeni, trudno się zdecydować gdzie jest najlepsze miejsce na obóz.





Jest tu duży, łamany pomost i dwa proste. Te dwa proste to stanica z wycieczkowymi statkami, motorówkami i nawet łodzią ratowniczą. Cisza i spokój. Jest bezwietrznie a kiedy zza chmur wyjdzie słońce, znośnie ciepło.







Wypadło nad jeziorem, tuż przy nieczynnej saunie, pod brzozą z budką dla ptaków. Szybko rozstawiamy namiot, zrzucam motocyklowe, ciężkie ciuchy. Kaczor odwrotnie - dorzuca coś na siebie. Wędki uzbrojone. Pierwsze rzuty w wodę. Kaczor rozpoczyna karierę wędkarską. Drugi rzut i z łatwością wyszarpujemy z wody małego szczupaka. Zaraz po nim na ten sam wobler daje się nabrać kilka okoni. Trzy do szczupaka na kolacje wystarczą. Reszta do wody. Nie sądziłem, że będzie to tak absurdalnie łatwe.







Jest już ciemno. Wypatroszoną zdobycz niosę do kuchni a tam, za pomocą piekarnika Kaczor załatwia resztę. Nie ma nic lepszego od gorącej ryby w wieczorny ziąb. Najadłszy się, wracamy do namiotu, po drodze czyniąc ustalenia co do następnego dnia. Wślizguję się w śpiwór. Zostajemy tu na jeszcze jeden dzień.
Jeszcze jeden dzień wędkujemy. Od rana Kaczor rządzi na wodzie. Obrzuca każdy centymetr wody różnymi przynętami. Na nic innego nie ma czasu. Amok! Za to rzuca coraz celniej i coraz dalej. Żyłka już się nie plącze. Sam zmienia przynęty. Ma nawet rękawiczki do zmywania w razie gdyby coś złapał i musiałaby sam rybę odhaczyć. Wszystko to na pomoście. Ranek niezbyt hojnie obdarowuje zdobyczami. Kiedy po kilku godzinach rzucania Kaczor ma dość, porzuca swoje główne zajęcie na rzecz zrobienia kawy. Mam więc kawę i snickersy. Zmordowany Kaczor idzie do namiotu a ja szukam kamyka nadającego się na ciężarek. Mam. Teraz łopatka i zabieram się za drenowanie ziemi. Są ale jakieś takie mizerne te robaki, że niektórych nie dałoby się na haczyk nawlec. Przywiązuję kamyk do bocznego troku i wszystko w wodę. Złowione płocie i leszcze wypuszczam. Za wcześnie na obiad.







Zbliża się popołudnie. Jest około 10 stopni. Kiedy od tego siedzenia na chłodzie, trzęsę już członkami w kierunku pomostu zbliżają się dwie panie. Na sobie mają … stroje kąpielowe. Finowie to zahartowani ludzie. Przywitawszy się uśmiechem, dziarsko wskakują do jeziora. Za 10 minut, niespiesznie wynurzają się, żegnając zmarzluchów uśmiechem.
Wędrujemy po pomostach, wszystkie dokładnie obławiając. Kaczor raz nawet złowił statek wycieczkowy. W efekcie na kolację szczupak prawie dwa razy większy od tego z wczoraj. Okonie do wody. Przy kolacji przeżywam ostatni rzut dnia i zerwanego Bardzo Wielkiego Szczupaka. Czy zerwanego? Nie zerwał się od tak. Źle skonstruowałem węzeł na przyponie i żyłka się po prostu przetarła. Ale był taaaki wielki. Z czasem w moim wyobrażeniu pewnie urośnie jeszcze bardziej Zabrał ze sobą najłowniejszy wobler.

__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25.09.2018, 20:00   #17
krakus
 
krakus's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2010
Miasto: Sulejówek
Posty: 997
Motocykl: Fiddle
krakus jest na dystyngowanej drodze
Online: 6 miesiące 1 tydzień 7 godz 25 min 21 s
Domyślnie

Bardzo przyjemnie się to czyta.
krakus jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25.09.2018, 20:39   #18
matjas
 
matjas's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Brzezia Łąka
Posty: 13,669
Motocykl: nie mam AT jeszcze
matjas will become famous soon enough
Online: 4 miesiące 1 tydzień 16 godz 8 min 2 s
Domyślnie

Oj tak oj tak zajebiaszcze rejony!

pies: nie widzę wogle zdjątek w ostatnim poście. tylko ja tak mam
__________________
'Przestań naprawiać kiedy zaczynasz psuć' - Ojciec matjasa

Ostatnio edytowane przez matjas : 25.09.2018 o 22:00
matjas jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25.09.2018, 21:47   #19
michoo
 
michoo's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Wydra
Posty: 787
Motocykl: RD03
Przebieg: 69tys
michoo jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 3 tygodni 6 dni 17 godz 34 min 27 s
Domyślnie

Czekam, pozdrawiam.
__________________
pozdrawiam
michoo

michoo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25.09.2018, 22:09   #20
RAVkopytko
 
RAVkopytko's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Kamieniec Wrocławski
Posty: 3,125
Motocykl: XT660Z-konik garbusek
Przebieg: Ł
RAVkopytko jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 miesiące 3 tygodni 4 dni 18 godz 35 min 57 s
Domyślnie

Spoko,woblery ,można wystrugać np z zapinki łańcucha
Dawaj dalej
__________________
Stary nick: Raviking GSM 505044743
Żądam przywrócenia formuły "starego" Forum AfricaTwin......
RAVkopytko jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz

Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:57.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.