Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09.08.2016, 14:32   #41
voxan69
 
voxan69's Avatar


Zarejestrowany: Jul 2008
Miasto: Sanok
Posty: 2,022
Motocykl: EXC, ST 1300
Przebieg: rośnie
voxan69 jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 4 dni 8 godz 32 min 42 s
Domyślnie

Tak sobie tez wmawialem, ale swiezej makreli i dorsza zazdroszcze bardzo. Na pewno jak pojade tam na motku nastepnym razem to wezme dobra wedke, wrazenia bezcenne, 2 godzinki i 20 makreli zlowionych z brzegu na luzie

Wysłane z mojego E2303 przy użyciu Tapatalka
__________________
Dopóki walczysz jesteś zwycięzcą
voxan69 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 09.08.2016, 22:14   #42
tomajkAT
 
tomajkAT's Avatar


Zarejestrowany: Jul 2016
Miasto: Rudnica
Posty: 179
Motocykl: SD04
Przebieg: 30k 25k
tomajkAT jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 3 dni 9 godz 28 min 19 s
Domyślnie

Hehe, ale że co, jak? miał "okres" to padało? czy padało bo miał okres
Piękny kraj, ale bardzo chimeryczna pogoda niestety.
tomajkAT jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 09.08.2016, 22:49   #43
Dubel
Gość


Posty: n/a
Online: 0
Domyślnie

Pogoda jest zawsze dobra tylko ludzie bywają źle ubrani.
  Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 02.04.2017, 20:32   #44
Mallory
Moderator
 
Mallory's Avatar


Zarejestrowany: May 2013
Miasto: Poznan
Posty: 2,421
Motocykl: RD04
Przebieg: kto wie
Mallory jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 miesiące 2 dni 29 min 28 s
Domyślnie

Się zabieram do tej relacji.... dramat, wkurza mnie to, jak można tak długo zwlekać, pracy mnóstwo zwykle, ale są pewne priorytety... więc obietnica - może to mnie zdopinguje do ukończenia tej relacji - zaczynam od zera i wrzucam co tydzień w niedzielę kolejny z 9/10 odcinków. Dzisiaj dwa pierwsze.
__________________


Kiedy jest najciemniej, wtedy błyska znów nadzieja. Tolkien.
Mallory jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 02.04.2017, 20:38   #45
Mallory
Moderator
 
Mallory's Avatar


Zarejestrowany: May 2013
Miasto: Poznan
Posty: 2,421
Motocykl: RD04
Przebieg: kto wie
Mallory jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 miesiące 2 dni 29 min 28 s
Domyślnie

Nordkapp 2016 - oczekiwanie. Dzień przed.

Jutro startujemy z Majką na Nordkapp. Tam i z powrotem – razem 7/8 tyś. km na motocyklu. Właśnie podarłem i wyrzuciłem, wcześniej wydrukowane, szczegółowe mapy i plany noclegów. Stary samochodowy GPS ostał się na motocyklu, ale tracki też wyleciały i krążą gdzieś w czarnej dziurze starych potrzeb. Bierzemy jeszcze tylko stary atlas Europy, znaczy raczej kilka wyrwanych z niego kartek. Później okazuje się, że ich zapomnieliśmy. Przewodniki zostają w domu.

Ma to wyglądać mniej-więcej tak:



Potrzebny jest mi cel, a nie wycieczka. Kilka lat temu może byłaby to wycieczka. Starannie zaplanowana, razem z zaplanowanymi niespodziankami i przemyślaną większością scenariuszy w razie EWENTUALNOŚCI. Dzisiaj potrzebna jest mi Podróż Wędrowca do Świtu bo też sprawa idzie o coś więcej w statystycznej połowie życia niż o zwiedzanie. Nie jest celem ani droga trolli, ani wizyta u Św. Mikołaja w Rowaniemi – choć jeżeli same się zdarzą to dobrze. Adresów tychże nie znam - także one krążą gdzieś w czarnej dziurze starych potrzeb. Wylęgała się ta potrzeba czas jakiś, ale jest i polega na tym czego nie można zobaczyć na yotubie, ani nawet w najlepszej książce. To że start na Nordkapp odwlekł się o całe dwa lata, a teraz o 4 dni jeszcze, jest w ostatecznym rozrachunku dobre, bo wolę być dwa dni przed niż dwa lata po. Jakbym był młodszy. I jest całkowicie inaczej niż byłoby to wcześniej. Wszystko jest inne. Ale najważniejsze, że potrzeby są inne.
Gdzie ten cel osiągnę? Czy na skrajnej północy gdzie czekał będzie już tylko powrót na dół? Czy już blisko na dole, na ostatnim rondzie przed ostatnim symbolicznym zagaszeniem silnika w tej wędrówce? A może go nie będzie? A może wykluje się długo po, i jak często okaże się znowu po przetrawieniu, że całość była celem? Razem z oczekiwaniem, przekładaniem na kolejne lata z różnych ważnych powodów, z kolejnymi przygotowaniami i kolejnymi oporami przed bezsensowną chęcią poznawania z góry tego czego poznawać nie warto?
Bo wtedy zmiana formy zmienia też substancję tego czego chce się dotknąć i do czego ma to służyć.

Wczoraj kolejny raz sprawdzałem kolor świec zapłonowych. Africa Twin XRV 750 jako rasowa dakarówka ma po dwie świece na każdy cylinder, więc nie ma obawy, że właśnie z powodu świecy nie pojedziemy dalej. Jednak mania dbania o kolor świec nie jest tak całkowicie bezsensowna gdy uświadomimy sobie, że kolor ten jest wyznacznikiem tego co dzieje się z paliwem i powietrzem w komorze spalania. Gaźnik pobiera powietrze ze skrzynki powietrznej oraz benzynę ze zbiornika. Podciśnienie wytwarzane przez cylinder zasysa właśnie paliwo i powietrze przez gaźnik, benzyna z ogromną siłą jest rozbijana na mgiełkę wymieszaną z powietrzem i dalej jest wciągana przez owe podciśnienie do cylindra. Taka mieszanka jest ściskana przez tłok z siłą ok 11-12 barów i wtedy, gdy to ściśnięcie jest najmocniejsze, świeca odpala iskrę. Iskra powoduje wybuch ściśniętej mgły i tłok zostaje pchnięty z potworem. I tak w kółko. Celem jest właśnie żeby ten mechanizm pracował jak najlepiej. Jak najwydajniej i był żywotny i prawie niezniszczalny. Nie jest łatwo to osiągnąć. Zaburzeń może być wiele. Jednym z problemów może być zbyt bogata mgła, mieszanka w benzynę. Gaźnik może być tak ustawiony, że miesza zbyt dużo benzyny z powietrzem i mieszanka jest zbyt bogata. Reakcja spalania musi być efektywna – benzyna spala się w tlenie z powietrza. Za mało tlenu, za dużo benzyny i wybuch jest słaby, czyli moc silnika nie jest optymalna. Tlen jest kluczowy – dla człowieka i dla motocykla. Niespalone paliwo jest wydmuchiwane przez wydech. Spalanie motocykla rośnie niepotrzebne. W drugą stronę, gdy powietrza jest zbyt dużo w stosunku do benzyny, mamy zbyt ubogą mieszankę. Paliwo dopala się pięknie, ale temperatura spalania jest zbyt duża i negatywnie wpływa to na elementy silnika, gównie obrywają zawory wydechowe – są wypalane. Czyli mamy także małą moc oraz szkodzimy silnikowi. Jak więc sprawdzić czy wszystko jest dobrze? Co jakiś czas trzeba sprawdzać kolor świec.



Jeżeli końcówki elektrod maja kolor kawy z mlekiem to wszystko jest ustawione prawidłowo, jeżeli mają kolor biały – źle, mieszanka jest zbyt uboga, jeżeli mają kolor ciemny i są zadymione – źle, mieszanka jest zbyt bogata. W motocyklach wielocylindrowych to nie koniec zmartwień. Dochodzi jeszcze kwestia synchronizacji wszystkich gaźników. W wielocylindrowcach na każdy cylinder przypada jeden gaźnik. I chodzi o to żeby te gaźniki podnosiły przepustnicę identycznie i żeby podciśnienie było identyczne przy tym samym odkręceniu manetki gazu, także ta wolnych obrotach podciśnienie ma być identyczne. Jeżeli to osiągniemy to motocykl ma pełną moc w każdym zakresie obrotów silnika, ładnie i równo przyspiesza.
Takie więc problemy zaprzątały moją głowę przez ostatnie dni. Skoro chodzi o Podróż Wędrowca do Świtu a nie o łupienie i straszenie obłokami dymu i hukiem z tłumika podróżnych w stylu Wojny Trappa to myśli te nie są niczym dziwnym. Motocykliści o takich i innych podobnych rzeczach myślą częściej niż się wydaje. Czasami łapię się na tym, że po zapisaniu całkiem sporej tablicy podczas zajęć i wyjaśnieniu gawiedzi tego i owego nie pamiętam o czym przed chwilą mówiłem, ale mam dokładnie zaplanowane kolejne czynności serwisowe i optymalizacyjne w jednym z moich motocykli.
Wróćmy do iskry, mieszanki i silnika. Jestem szczęśliwy, że gdzieś w życiu wymieszało się paliwo z tlenem i że nastąpił wybuch. Gdzieś jakaś myśl skleiła się z drugą i z kolejną, jakieś zdarzenie i doświadczenie napotkało na inne i tak wszystko skumulowało się w zbiorniku i zaczęło kapać do gaźnika. Z drugiej strony do tego samego gaźnika podłączone mamy własne chęci i zew. Po wymieszaniu myśli, zdarzeń i doświadczeń z chęciami i zewem może nastąpić wybuch. Potrzeba iskry. Iskrą może być cokolwiek – artykuł w gazecie, opowieść znajomego, podsłuchana rozmowa w tramwaju, reklama, widok przelotny. Wszystko. I następuje odpalenie. Właśnie odpaliło.



Jak opisać przygotowania? Można zrobić po prostu listę napraw, wymian i kontroli w motocyklu, ale nie odda to czasu spędzonego na dumaniu, myśleniu, zamartwianiu i emocjach czy się uda, czy wszystko się przewidziało? Lista mało szczegółowa wyglądałaby tak: nowe obie opony Dunlop TrialMax – podobno skandynawskie drogi zjadają opony motocyklowe, co okazało się prawdą. Wyregulowany gaźnik.



Wymieniony olej, filtry wszelkie i nowy komplety napęd: łańcuch i obie zębatki. Przerobiony bagażnik tylny pod torbę marynarską, do gmoli dospawane mocowania na sakwy nieprzemakalne. Narzędziówka na narzędzia mieszcząca idealnie flaszkę wódki 0,7 litra. Komplet narzędzi do wymiany prawie wszystkiego: od łyżek do opon po klucze do silnika - musiały zmieścić się w jednej z toreb, narzędziówka była już zajęta. Dętki, wbrew pozorom najcieńsze dostępne, grube dętki założone były na koła, ale w razie wymiany „w polu” lepiej wymienia się cienkie, wygodniej, grube założył wulkanizator. Dodatkowo postarałem się zabrać wszystko co może się zepsuć, a nie będzie tego można łatwo zdobyć nawet w cywilizowanych miejscach. Czyli trzeba przewidzieć co jest specyficznego w twoim motocyklu i trudno dostępnego od ręki gdzieś, daleko. A Africe Twin sprawa jest prosta: generalnie trzeba zabrać tylko moduł sterujący pracą zapłonu. I tak jest w większości motocykli – można sobie radzić innymi uniwersalnymi, ale moduł lepiej zabrać. Inną tak zwaną „furią afrykańską” jest pompa paliwa. Pompa pozwala tłoczyć paliwo do gaźników nawet gdy stan paliwa jest poniżej tychże gaźników, bo boki zbiornika mieszczą kilka litrów i zachodzą poniżej gaźników. Pompa nie jest konieczna jeżeli potrafisz spiąć gaźnik ze zbiornikiem grawitacyjnie z pominięciem pompy, ale wtedy częściej trzeba tankować, bo ograniczymy użyteczną pojemność baku tylko do tej wystającej ponad gaźniki.



Wahałem się co do zabrania z sobą pompy, ale że była jeszcze oryginalna czyli 25 letnia to zamówiłem w ostatniej chwili z dostawą do punktu na trasie jeszcze w Polsce i udało mi się ją odebrać przed wyjazdem za granicę – był to strzał w dziesiątkę. Okazało się, że musiałem naprawiać pompę na autostradzie w Szwecji, ale o tym później. Regulator napięcia to także czuły element w motocyklach. Zadaniem jego jest stabilizowanie napięcia, które wychodzi z prądnicy – z regulatora ma wychodzić zawsze w miarę stabilne napięci w okolicy 14V. Prądnica niestety czasami wytwarza potencjał większy niż 14V, który może zaszkodzić reszcie podzespołów, modułowi zapłonowemu i akumulatorowi w szczególności. Regulator „przechwytuje” ten nadmiar napięcia, ale gdzieś musi je „puścić bokiem” tak żeby on sam podawał czyste 14V – wysyła nadmiar w postaci ciepła „na masę” motocykla. Od takiego, naturalnego w motocyklach, przegrzewania się regulator się niszczy z biegiem lat. Mój 3 lata temu był wymieniony, więc tylko skontrolowałem styki oraz wlutowałem na stałe trzy kable fazowe prądnicy z regulatorem, żeby było „czyste” przejście. Zabrałem dodatkowo malutką część tzw. Przekaźnik rozrusznika – też potrafi zawieść po 25 latach. Oczywistością jest zabranie Powertapa, taśmy izolacyjnej, trytek elektrycznych czyli tych elementów, za których wymyślenie nobla wynalazcy powinni otrzymać, a chyba ich pominięto. O wielu elementach nie ma sensu wspominać. Acha – trzy szczoteczki do zębów. Jedna dla Majki, jedna dla mnie, jedna dla Afryki – do smarowania łańcucha. Codziennie oprócz kawy było mycie zębów i smarownie łańcucha – szczoteczek nie pomyliłem – chociaż w porcie w Helsinkach, po burzliwych nocnych dyskusjach ze spotkanym towarzyszem podróży lepiej, że przed snem nie zachciało mi się czynności owych wykonywać.



Apropos towarzyszy podróży. Jedyną formą mojego podróżowania jest samotność w organizacji i samotność w wykonaniu. Nie czuję przygody w pukaniu do drzwi agencji i płaceniu za organizację wyjazdu. Cała radość myślenia, oczekiwania, emocje są w liczeniu tylko na siebie, na swój spryt, swoją zapobiegliwość, umiejętność planowania. Problemy się pojawią, po to się gdzieś wyprawiamy, chyba dla nich właśnie. I wtedy zaczyna się przygoda. Coś o czym możemy opowiedzieć. Coś czego długo nie zapomnimy. Wyprawa zorganizowana pozbawia nas dużej części przygody. Pamiętam jak nocując na Kaukazie w namiocie, na lodowcu, obok weszła zorganizowana grupa. Cel mieli taki sam jak nasz. Zdobyć Kazbek. Ale wykonanie jakież inne. Jakieś takie smutne. Rozmawialiśmy. Bezwolni byli tacy. Czekali, aż prowadzący powie im kiedy spać, kiedy zrobić wyjście aklimatyzacyjne, kiedy atakować, co zabrać z sobą, kiedy będzie dobra pogoda, kiedy wracać, kiedy i co ubrać, co jeść…. Całość sprowadziła się tylko do wysiłku fizycznego. Wtedy właśnie zrozumiałem, że zapłacili i za własne pieniądze stracili co najlepsze. Stracili miesiące całe planowania, myślenia jak to będzie, jak to zrobić, jak się przygotować. Stracili gigantyczne emocje związane z odpowiedzialnością podejmowania decyzji w sytuacjach trudnych. Stracili dużą część przygody. Gdy rok wcześniej w Majką wycofywaliśmy się spod niezdobytego szczytu z powodu burzy śnieżnej, z powodu własnej niewiedzy, braku doświadczenia to odczuwaliśmy to jako przygodę, której za pieniądze nie da się kupić. A ludzie płacący agencjom za pieniądze się jej pozbawiają. I nogdy nie wiadomo co uznasz po latach za swój sukces. Wtedy z dużą przygodą powrotu w nocy i burzy śnieżnej do bazy, ale jednak z poczuciem porażki, że nie daliśmy rady. Że za mało wiemy, za mało umiemy. Po kilku miesiącach w podobnych warunkach na tej samej górze zginęło trzech polskich wspinaczy – ciała jednego do dzisiaj nie znaleziono, poczucie już było inne. Jak czytałem relacje z tego wypadku, to czułem, że wiem co się tam działo, szczyt z zasięgu godziny, dwóch i jak się wycofać? Tak daleko zajść i się wycofać?



I po roku dzięki tej nauce się udało, ale o dziwo zrobiliśmy to całkowicie inaczej „na pałę” z marszu, na szybko, kierowani poczuciem, że tak trzeba. Szczęście trzeba mieć. Bo okazało się, że jak nie tak to w ogóle przez kolejny tydzień – znowu burza się rozszalała, tak że w samolocie w drodze powrotnej spotkaliśmy alpinistów z Zielonej Góry, mieli inne drogi robić, którzy przebudowali bilety na wcześniejszy powrót „bo tak zaczęło dawać”.
I ta wolność jest chyba najistotniejsza, wolność wyboru, wolność związana z odpowiedzialnością za podejmowane decyzje. Płacąc za organizację wyprawy firmie, pozbywamy się odpowiedzialności, ale z nią pozbawiamy się wolności.
Ale z żoną jadę. Bo jak ja miałbym jej to później opowiedzieć? I czy świadomie mógłbym jej tych emocji, nerwów, załamań, słabości czy radości pozbawić?



Co z tego wyjdzie? Czy świeca po spaleniu będzie osmalona od nadmiaru myśli i starych zdarzeń? Czy będzie zbyt biała od nadmiaru chęci i zewu a zbyt małej ilości treści?



Przekonać się można tylko po pewnym przebiegu i po wykręceniu świecy. Czyli po powrocie. Sam jestem ciekaw.
__________________


Kiedy jest najciemniej, wtedy błyska znów nadzieja. Tolkien.
Mallory jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 02.04.2017, 21:03   #46
Mallory
Moderator
 
Mallory's Avatar


Zarejestrowany: May 2013
Miasto: Poznan
Posty: 2,421
Motocykl: RD04
Przebieg: kto wie
Mallory jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 miesiące 2 dni 29 min 28 s
Domyślnie

Odcinek 2. Dlaczego. I coś jebło.

Strzeż się, abyś przez przypadek nie znalazł się w sytuacji, do której nie dorastasz, abyś nie musiał wydawać się czymś, czym nie jesteś…
G.Ch. Lichtenberg


Nagle Afryka zaczęła tracić moc… autostrada szwedzka, lecimy wolniejszym, prawym, pasem i w pewnym momencie „buuuuuuu……” wyraźny dla każdego odgłos wyłączonego, ale kręcącego się silnika. Szybko wrzucam na luz, może dokulamy się do zatoczki SOS i coś się uda zdziałać. Czemu nie wcześniej, wkurzam się, przed chwilą jechaliśmy zwykłą lokalną drogą, gdyby tam to się stało, byłoby dużo bardziej bezpiecznie, ale cóż, trzeba robić co tylko można, wrzucam na luz, wciskam sprzęgło, kładę się na baku, może się dokulamy jednak do zatoczki…

Ale dlaczego jesteśmy w Szwecji? Pokrótce. Majka w poniedziałek zawiozła dzieciaki do rodziców, ja wyjechałem kilka godzin później jeszcze przygotowując Afrykę. Jakoś nie mogłem zacząć. Nawet na lody wstąpiłem po drodze. Dojechałem sam na pomorze. Już razem ruszyliśmy z samego rana dnia następnego. Pierwsze kilometry były sztywne. I fizycznie i psychicznie. Był trochę chłodny bardzo wczesny poranek. Po 100 km, na stacji benzynowej w Polsce, następuje pierwsza zmiana planów. Majka wie, że niezbyt chętnie podróżuję przez Niemcy. To prawda, jak słyszę niemiecki, to jakieś ciarki mnie przechodzą, i zawsze wydaje mi się, że mówią do mnie „Hände hoch”. Gdy już mijam Niemcy napięcie ze mnie schodzi. Nie czuję klimatu Niemiec, po prostu nie lubię tego klimatu i staram się unikać.
- Może w Świnoujściu spróbujemy promem się dostać do Szwecji? Nie będziesz musiał się w Niemczech męczyć. Pyta. Dzięki za to pytanie!!!! Świetnie.
- Dobra. Zajedziemy pod terminal i spytamy czy nas zabiorą, będzie miejsce to płyniemy.
Czuję ulgę. Może się uda. Podjeżdżamy po godzinie pod terminal, łamiąc kilka przepisów w związku z alejkami, które jakoś dokoła prowadzą pojazdy. Ja daję strzałę między pachołkami i przez krawężniki, przecież Afryką jedziemy, nie będziemy czekać jeżeli nie ma dla nas biletów. Jak bilety będą wrócimy na start zawijasów. Staję pod terminalem.



Majka podbiega do okienka i po chwili krzyczy.

- Jest miejsce, są bilety, odpływamy za 2 godz. Brać?
- No pewnie, że brać!!!!
Germany, bye, bye…
Muszę podejść do okienka z paszportami i dokumentami z motocykla. Spotykamy najsympatyczniejszą panią z wszelkich odpraw jakie musieliśmy kiedykolwiek przejść.
Pani od razu wydaje nam bilety i odprawia. Wpuszcza nas od razu na pas oczekiwania. Stajemy na nabrzeżu. Pilnuję motocykla. Majka leci jeszcze do sklepu po polski chleb. Gdy zostaję sam z motorem, moja kurtka moro, jak zwykle przyciąga kontrolę. Tym razem sprawdza mnie straż graniczna.



Zamieniamy kilka zdań. Widzą, że w miarę normalny chłop i odjeżdżają. Prom bez historii. Czekanie i rejs – razem 8-9 godzin.



Lądujemy w Szwecji, w Ystad, wieczorem wynudzeni. Trzeba trochę jeszcze dzisiaj pojechać. Wpadamy więc na autostradę i lecimy sobie prawym pasem 90 km/h.



I właśnie wtedy, po kilku godzinach, jebła pompa.
Motocykl w końcu staje. Szybko zsiadam, Majka zsiada. Tiry pędzą pół metra obok, osobówki pędzą, już widzę jak któreś auto zjeżdża nie patrząc na wąski tutaj pas awaryjny, prosto w nas. Gdzie ta zatoczka? Pchamy, krzyczę do Majki. Majka bez słowa leci na tył, ja łapię za kierownicę i pchamy. Nie ma wyjścia, nawet gdyby to był kilometr, nic lepszego nie wymyślimy. A tak przynajmniej coś się dzieje. Nie cierpię braku działania. Czasami nie ma co myśleć. Wyście jest oczywiste, mimo, żę trudne i niewygodne to jest. Pchamy. Upocony jestem po 100m. Pot leci spod kilku warstw odzieży. Pchamy, później okazuje się, że Majka jeszcze zdjęcie cyknęła. Zatoczki nie widać. Tiry lecą bokiem, ciągle blisko. Po kilku minutach się przyzwyczajam. Jest zatoczka, jeszcze jakieś 200m. Stajemy w zatoczce. Jest symboliczna. Głęboka może na metr, półtora? Długa na 30 merów? Ale jest. Jest bezpieczniej. Ściągamy kaski. Majka też upocona, ale pogodna. Do tej pory niec nie mówiła tylko pchała. Zdemuję kask i dwie, założone warstwowo, kurtki. Cały mokry jestem.
- Co się stało, kochany? Nigdy nie wychodzi z roli….
- Pompa jebła.
- Acha… i co teraz.
- Znaczy mam nadzieję, że to pompa. Bo jak nie pompa jebła to jesteśmy w czarnej dupie….
- Acha?
- Chwilę odetchniemy i zabieram się do roboty.
- Czy mogę ci jakoś pomóc?
- Trzeba wyciągnąć pudełko z narzędziami, pompę mam w tank-bagu.
- Dobra, wiem gdzie jest pudełko. Majka skoczyła do sakwy przedniej i już coś zaczęła tam grzebać, więc zabrałem się do roboty. Długo tu stać nie możemy. Jeszcze przyjedzie jakaś pomoc drogowa nadgorliwych Szwedów i wtedy będzie problem. Cholera wie czy za pomoc podczas awarii na autostradzie trzeba płacić. A jeżeli trzeba? Oj, to wolałbym autostradę w Gruzji niż w Szwecji. Musimy spadać. Nawet pchając do kolejnego zjazdu. Co do Gruzji to nawet jedną awarię przeżyliśmy. I podoba mi się tamto podejście. Podejście o kryptonimie „trytka i taśma”. Jedziemy sobie przez centralną Gruzje przeładowaną marszrutkę, aż w pewnym momencie zaczyna coś walić w podłogę od spodu. Nikt nie zwraca na to uwagi. Wali coraz głośniej. W końcu stajemy na poboczu. Faceci wychodzą z marszrutki, kobiety zostają. Wychodzę z Majką na zewnątrz i proszę, żeby stanęła na rowie:
- Stań tam, pokazuję, wiesz jak tu jeżdżą, jeszcze ktoś jebnie w ten stojący na poboczu autostrady wehikuł…. drzazgi polecą. Majka usiadła sobie na trawce w bezpiecznym miejscu i zaczęła robić zdjęcia.
Cholera, przecież długo tu stać nie możemy, moja wyobraźnia zaczynała pędzić. Podchodzę do grupy dyskutujących i palących papierochy chłopów, jakoś nikt się nie kwapił, żeby się „nakraczyć” i zajrzęć co się tam dzieje z podwoziem. Zaglądam pod spód busa i też nic początkowo nie widzę. Ale jest. Pęknięta opona i odrywający się od niej długi płat wzmocnienia bocznego. Zaraz opona pęknie.





Pokazuję to chłopom a głównie kierowcy. Szofer wyciąga sprawnie lewarek. Ściąga koło. Nie wymienia do o zgrozo. Odcina latający 20 cm oflis opony i zakłada ją z powrotem. Kobiety siedzą cały czas w środku. Majka na rowie robi zdjęcia. Ja dorastam do tego stylu bezsensownego bycia. Zaczyna mi się to podobać. Po kolejnych dwóch fajkach jedziemy dalej. Poczucie jazdy na uszkodzonej i cienkiej jak papier oponie po gruzińskiej autostradzie, w przeładowanej marszrutce, z nadmierną prędkością tylko przyspiesza moje dorastanie do bezsensownego stylu bycia.
- Coś spięty jesteś…. Majka zaraz wszystko wyczuwa. Coś się stało?
Mówić jej? Czy niech jedzie w beztrosce. A co tam powiem…
- Zaraz jebnie. Majka podnosi brwi.
- Ta opona. Zaraz jebnie.
I jebła z hukiem. Marszrutką zarzuciło. 100 km/h, przepełniona mawrszrutka, na piekielnie niebezpiecznej gorącej gruzińskiej autostradzie z jebniętą oponą zaczyna tańczyć. Dopiero teraz chłopom i w tym szoferowi zaczyna coś świtać. Na czymś zależeć. Ale udaje się busa bezpiecznie zatrzymać. Chłopy wychodzą. Palą fajki. Majka na rowie robi zdjęcia. Baby siedzą w środku. Szofer lewaruje. Tym razem wymienia koło. A ja jestem już ekspertem dziedzinie bezsensownego stylu bycia – wcześniej byłem przekonany, że szofer nie wymienił opony bo jej nie miał, ale on ją miał, tylko mu się nie chciało. Bo jebnę….

Wracam myślami do uszkodzonej Afryki. Majka już trzyma pudełko z narzędziami. Co robić? Sprawdzić najpierw iskrę, czy jest. Bo jak jest to 99% mamy problem z pompą. I wtedy łatwo sobie poradzę. Jeżeli iskry nie ma to problem będzie większy. Czuję, że to pompa. Czuję to przez skórę, jestem prawie pewny. Ale najpierw jednak sprawdzam iskrę. Nie ma co omijać pompy grawitacyjnie jeżeli to problem z elektryką. Odkręcam jedną ze świec zapłonowych – każdy cylinder w Afryce, jak już pisałem, ma po dwie świece na cylindar, ale łatwo można wykręći tylko po jednej z tylnego i przedniego. Wybieram tylny. Nie bawię się w zdejmowanie wszystkich czterech fajek – osłaniam ręką od słońca elektrodę wykręconej świecy i proszę Majkę o wciśnięcie zapłonu. Nacisnęła start, silnik zagadał, ale oczywiście nie odpalił. Ale iskrę wyraźnie zobaczyłem. Elektryka sprawna.
- Pompa jebła. Krzyczę do Majki pośród tirów.
- Czyli to dobrze?
- Tak, za 10 minut spadamy stąd.



Nie bawię się w wymianę pompy. Nawet nie wyciągam starej. Przyjdzie na to czas. Kombinerkami luzuję zabezpieczenie przewodów. I ten przewód paliwowy, który idzie ze zbiornika wkładam przez plastikowy łącznik do przewodu biegnącego do gaźnika. Poprawiam połączenie. Nie jest ciągle idealnie. Przewody nie siedzą głęboko. Ale nie mam już siły ich poprawiać w tych warunkach. Wytrzymają kilka kilometrów. Zjedziemy na staję benzynową to się poprawi. Trzeba stąd spadać. Odpalam, i….. Afryka zaciągnęła paliwo i zagadała… huuuraaaa… Jedziemy. Jadę trochę z niepokojem, bo niby wszystko działa, ale stara pompa mimo, że już uszkodzona, działa na sucho… nie wiem czy długo tak może chodzić. A jeżeli coś się przepali w niechłodzonej pompie i wywali bezpiecznik główny? Trzeba szybko zjechać. Zjeżdżamy z autostrady po kilku kilometrach na stację benzynową. Majka robi kawę. Ja po prostu obcinam przewody elektryczne od starej pompy, poprawiam grawitacyjne podłączenie przewodów paliwowych. Pojedziemy do jutra wieczorem bez pompy. U Marka w Drammen, jutro wieczorem, wstawi się nową pompę w spokoju. Teraz już mi się nie chce.

Kilka miesięcy wcześniej, wieczorem w garażu uszkodziłem szybę w Małej Teresie czyli Yamaha XT 600 Tenere. Nie żeby jakoś szczególnie było to widoczne, ot ledwie malutkie pęknięcie przy śrubie mocującej ją do owiewki. A miałem naprawić kierunkowskazy i resztę elektryki, bo coś mam ostatnio z prądami problemy podczas jazdy w polskim ciągnącym się od końca zimy tegorocznym deszczu. Szybko rozkręciłem wszystko, ale nie mogłem dojść co jest nie tak. W końcu znalazłem. Powodem usterki była oprawka bezpiecznika. W tenerze 600 jest tylko jeden upchany za akumulatorem – nawet to, że jest tylko jeden świadczy jaka to prosta maszyna. Znalezione i usłyszane porównania i określenia jej wytrzymałości już nawet kolekcjonuję. Z tych ciekawszych: można ją wrzucić po wulkanu na sto lat w później wyciągnąć, odpalić i pojechać na koniec świata lub można na niej wjechać na Everest a po powrocie wyskoczyć na biegun. Skręcam całość do kupy i o jeden obrót za dużo spowodował to pęknięcie. Tenera nie jest jednak bohaterką tej podróży, chociaż jest bohaterką ostatniego roku zmagań z materią. Taki doskonały symbol ciągłej naprawy. Naprawy wszystkiego po kolei. Tak jak ją naprawiam począwszy od kół, przez opony, silnik, gaźniki, elektrykę, jak mam czasami jej dosyć tak samo ciągle próbuję poprawić coś w życiu, podobnie często się udaje, ale inne sprawy załatwiam raz po raz i ciągle nie jest do końca dobrze. I ten właśnie najbardziej problemowy, trudny w jeździe i obsłudze motocykl, którego nawet trudno odpalić, bo pokonać trzeba zdecydowanym kopnięciem opór wielkiego jak wiadro tłoka, niepokorny, ale bliski sercu motocykl, z wiecznymi problemami stał całą zimę obok tylko udoskonalanej bo już doskonałej Afryki, która miała nas zawieść do świtu. Tenara byłą takim symbolem zwykłego życia i codziennych zmagań a Afryka stała leniwie, nieużywana tej zimy na co dzień dając nadzieję, że kiedyś wystartujemy. Od czasu gdy już była ostatecznie gotowa wydawało mi się, że ciągle zadaje mi pytanie „czy już”, gdy tylko otwierałem drzwi garażu. I to jest jedna z odpowiedzi na pytanie dlaczego. Bo człowiek istnieje żeby czekać. Bez czekania nic nie ma sensu. Musimy czekać na koniec tygodnia, klasy, szkoły, na maturę, studia, koniec projektu, ślub, kolejną pracę, spotkanie po latach, kolejny cel. Po latach zaczynam doceniać oczekiwanie. Kiedyś byłem bardziej niecierpliwy, co nie znaczy że teraz jestem flegmatykiem, o nie, ale doceniam sam fakt oczekiwania i jeżeli jakieś oczekiwanie się kończy szukam kolejnego, bo czekanie daje sens. Gdy już na nic nie będziemy czekać to będzie koniec. Może kiedyś wystarczy mi czekanie na kolejny dzień, chociaż i może aż tyle, ale teraz jeszcze nie. Chociaż sam dzień to błogosławieństwo życia człowieka. Żyjemy dniami. Gdyby zawsze świeciło słońce, gdybyśmy nie spali i nie dzielili życia na rozdzielne dni to jakże ono byłoby krótkie. Praktycznie bez refleksji, bo noc i kolejny dzień dają refleksję i nadzieję.A na za kołem polarnym jest ciągły dzień. Podobno latem nie ma nocy. Jak to będzie? Czekający na zachód słońca i później świt nie dostaniemy ani jednego i drugiego? Nie wierzę. Musi być świt, dzień, zmierzch, noc, świt, dzień, zmierzch, noc, świt, dzień, … Nie ma tego? Nie wierzę.
Życiem i światem rządzi przypadek. Przypadek zrządził, że jedziemy właśnie teraz, teraz gdy nie jest to zwykła wycieczka. A jeżeli tak jest faktycznie, że świtu tam nie ma to jest to miejsce teraz idealne dla mnie. Bo w takim razie tam na północy ludzie gdzieś indziej znaleźli świt. Bo bez świtu żyć się nie da. Może odkryję gdzie jest prawdziwy świt. Oto odpowiedź dlaczego tam i dlaczego teraz – przez całkowity przypadek. Doceniam przypadki.

Problem pompy rozwiązany. Dzień drugi się kończy. To była długi i daleki dzień. Trzeba znaleźć miejsce do spania. Zaczekać na kolejny świt.
__________________


Kiedy jest najciemniej, wtedy błyska znów nadzieja. Tolkien.
Mallory jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 02.04.2017, 21:52   #47
Onufry22

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Jun 2014
Miasto: Białystok
Posty: 2,000
Motocykl: RD07a
Przebieg: 50 000
Onufry22 jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 3 dni 13 godz 30 min 18 s
Domyślnie

Dobrze się czyta, masz dar do pisania!
Onufry22 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 03.04.2017, 00:28   #48
bylekiery
 
bylekiery's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Nov 2015
Miasto: Świerklaniec,
Posty: 71
Motocykl: RD07a
bylekiery jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 4 tygodni 13 godz 54 min 15 s
Domyślnie

Czyta się jednym tchem, dzięki Marcin!
bylekiery jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 09.04.2017, 19:53   #49
lotnik

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Jan 2010
Miasto: Lublin
Posty: 505
lotnik jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 1 dzień 4 godz 27 min 28 s
Domyślnie

Nieśmiało przypominam ze my tu czekamy ...
lotnik jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 09.04.2017, 23:10   #50
Mallory
Moderator
 
Mallory's Avatar


Zarejestrowany: May 2013
Miasto: Poznan
Posty: 2,421
Motocykl: RD04
Przebieg: kto wie
Mallory jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 miesiące 2 dni 29 min 28 s
Domyślnie

Obiecane raz w tygodniu... więc jest:) coraz bardziej zastanawiam się czy to wszystko publikować.... "ale skoro powiedziało się A to trzeba powiedzieć B" M. Pudzianowski :)

Odcinek 3. Motocykl. Dzień 3 i 4. Lecimy do Drammen i na Szweda.


W samochodzie jesteśmy zawsze jak w kabinie, a z przyzwyczajenia nie zdajemy sobie sprawy, że patrzenie przez okno przypomina raczej oglądanie telewizji. Jesteśmy biernymi obserwatorami i wszystko przesuwa się gnuśnie obok, ujęte w ramki ekranu.
Na motocyklu ten ekran znika. Kontakt z otoczeniem jest pełny. Człowiek jest aktorem na scenie, a nie widzem i to poczucie uczestnictwa jest przemożne. Beton, na którym gwiżdżą opony o dziesięć centymetrów poniżej twej stopy, jest realny, to ten sam, po którym chodzisz, tak zdarty w pędzie, że nie możesz go wyraźnie dostrzec, lecz przecież możesz opuścić stopę i dotknąć go, kiedy tylko zechcesz i to doświadczenie jest zawsze w bezpośrednim zasięgu świadomości.

Robert Pirsig, Zen i Sztuka oporządzania motocykla

Który to był rok jak to pierwszy raz czytałem? Chyba 1993 – końcówka. Pierwszy rok studiów na matematyce. Pamiętam jak omijając, prawym butem, w grudniu tego roku, zimne kałuże, biegałem jeszcze wtedy w miarę często na zajęcia. A i że często odwiedzałem księgarnie to i w ręce wpadła mi Zen and the Art of Motorcycle Maintenance (Zen i sztuka oporządzania motocykla) – pierwsze chyba w Polsce wydanie. Później zmienili, z tego co zauważyłem, słowo oporządzanie na obsługę – bez sensu i źle. Słowo oporządzanie dodaje pierwiastek ludzki do obcowania z motocyklem i on jest tu kluczowy, tłumacz lub redakcyjny decydent się skompromitował na tym niuansie, tutaj ten wyraz to języczek u wagi (sic!). Chociaż książka nie jest, co autor podkreśla, książką o motocyklu to na jego podstawie często odnosi się do kwestii filozoficznych i do historii analizy prawdy i fundamentów myślenia o nas jako ludziach. Taka zamiana słowa oporządzanie na obsługę nie jest więc bez znaczenia. Czuć w pierwotnym tytule zaangażowanie w temat, uczuciowość i zaangażowanie . Drugie tłumaczenia choć technicznie poprawne nie daje poczucia odwagi i zaangażowania tłumacza w dzieło. Obsługiwać to można pralkę. Życie i motocykl się oporządza. Odwrotnie, motocykl i życie. Słowo oporządzanie w takim kontekście nie wpada tak ad-hoc do głowy, jest przemyślane.
Więc pamiętam jak z mokrą jednak i zziębniętą prawą nogą czytałem cytowane wersy przed zajęciami z Logiki i Teorii Mnogości. I tak na marginesie, bo myśl wolna wspomnienie ważne wyzwala, z tą książką w ręku na tym korytarzu Collegium Chemicum (tamże był wykład z logiki), czynnie bardzo kłóciłem się w obronie Wałęsy. Wiedza, ocena i zaangażowanie, które wtedy miałem nakazywała go bronić przed ludźmi, którzy po 25 latach wynosili go na ołtarze a ja dziwnie stanąłem po drugiej stronie barykady. To prawie fizyczne doświadczenie zmiany nastawienia mojego i innych z biegiem lat zamyka mi usta gdy wydaje mi się, że coś wiem i że potrafię coś ocenić. Zresztą satysfakcja z wygranej batalii w jakiejś politycznej dyskusji dawno już mnie nie zadowala, bo i do niczego trwałego nie prowadzi. Od kilku lat nawet nie lubię konfrontacji, w której mógłbym wygrać i nie obchodzi mnie jakie zdanie na takie moje postępowanie ma psychiatra.
Wracając do Pirsiga i różnic w jeździe motocyklem i samochodem, nazywanym przez nas motocyklistów puszką. W tym przypadku te kilka zdańz wstępu było iskrą, która doprowadziła do wybuchu emocji, w którym spłonął jakikolwiek szacunek do poruszania się samochodem na rzecz motocykla. Stało się.
Wiele, w życiu, godzin spędziłem z Majką na gadaniu podczas różnych podróży. Teraz spędzę z Majką wiele godzin na milczeniu podczas tej podróży. Często mówimy o sprawach, które się dzieją codziennie, gadamy o tym, rozkładamy sprawy na sprawki, łączymy fakty. Dzieje się tak co dnia, w kuchni, łazience, pokoju, korytarzu, w samochodzie, dlatego samochód to taka objazdowa kuchnia do gadania. Samochód nie nadaje się do czekania na świt – bo jest jak kuchnia. Nikt nie czeka na świt w kuchni i przecież nie można czekać na świt ciągle gadając, bo ze strachu nie przyjdzie, albo go przeoczymy.
Jeszcze kwestia przeciekającego buta na pierwszym roku studiów. Były to całe białe adidasy Fishera (sic!). Chodziłem w nich od inauguracji studiów jesienią, aż do sesji letniej kolejnego roku. Pięknie do garnituru pasowały, jak i do dżinsów, mojej przyszłej żony nie zraziły, więc nie były takie złe. Prawy sam z siebie nie przeciekał – przebiłem go na płocie, gdy w nocy na cytadeli w Poznaniu chciałem sie popisać, że co, ja do samolotu w muzeum na otwartym powietrzu nie wejdę? Do samolotu nie wszedłem, but przebiłem, pies mnie prawie dopadł. Żadnych butów w 42 letnim życiu tak nie pamiętam jak tych. I efektem tych natchnień Pirsigiem było kupno pierwszego poważnego motocykla CZ 350. Zachowało się nawet jedno cenne zdjęcie z lat 90.



Działka, budowa, motocykl podczas serwisu a tle skrzynka narzędziowa i magnetofon Kasprzak z Papa Dens. Starczy wspomnień.
Gdzie zanocować? Późno się robi, południowa Szwecja, wiec ciemno będzie, bo dni polarne jeszcze przed nami. Trzeba szybko coś znaleźć, tym bardziej, że zaczyna lekko kropić. Zjeżdżamy z autostrady i wjeżdżamy do jakiejś miejscowości. Mnóstwo domów, domków, wszystko zadbane, ładnie oświetlone, prządek, spokój. Na ulicach pusto. Szaro już bardzo. Jedziemy przez cholernie zadbane małe miejscowości. Na północy Szwecji będą w lasach małe osady takie cholernie nieuporządkowane, sympatyczne. A tu. Jakby od linijki. Krawężniki równe, białe, płotki, misterne, identyczne.
Wjeżdżam w jedno z osiedli. Może gdzieś się rozbijemy z namiotem. Idzie para Szwedów w naszym wieku. Afryka wolno sunie przez alejkę. Zatrzymali się, patrzą. Nie pasujemy tu. Rozwalimy ich poczucie spokoju w drzazgi jeżeli zatrzymamy się na tym obok pięknym trawniku. Nieważne, że trawnik jest jakby idealny dla naszego namiotu. Trzawnik jest idealny sam w sobie. Nasz namiot dodałby mu wartości użytkowej. A nie do tego był projektowany. Nie do tego był pielęgnowany, żeby jakaś stara afra zajeżdżała z dwojgiem podejrzanych, zmęczonych podróżnych i czyniła sens praktyczny zasłaniając sens estetyczny i nie ważne, że za milion lat Kosmos w dupie miał będzie i ten trawnik i ten namiot. Ważne, że krótkotrwałe poczucie sensu estetycznego tegoż trawnika pozwala na poczucie kontroli nad Kosmosem, lub odsuwanie w myślach od myśli kosmicznych. Krótko mówiąc, chyba nie będziemy tu z namiotem pasować. Wracamy na autostradę, kolejny zjazd. Szukamy, ale z złożeniem, że bez wybrzydzania. W tym czasie trawnik i chęć pokazania Światu, że ja przedkładam praktyczną stronę rozbijania namiotu nad estetyczną i w sumie też praktyczną, często nieuświadomioną, a może faktycznie człowiekowi niepotrzebną. Chciałbym nagrać film jak podjeżdża taka afra na moje osiedle a ja w jednym momencie zapraszam strudzonych wędrowców na idealny trawnik.
Ale Spotkanie może autentycznie nadać sens czemukolwiek, wbrew temu, że ten Kosmos kiedyś będzie istniał bez nas, nawet gdyby gildie międzygwiezdne opanowały uniwersum i opanowały inne galaktyki, to kiedyś się to stanie – Wszystko Stanie (sic!). Wszystko Zamrze. Za zyliony lat będzie Stało. Martwe. I może wtedy sens tego namiotu na tym idealnym trawniku będzie jedynym sensem. Sensem, który stracę gdy nagram to na filmie. Kamera stop.
To niesamowite uczucie w takiej podróży. Jesteś jak zjawa. Intruz dla tubylców. Czyli niby ważny, boś człowiek, bo burzysz porządek. Ale dzisiaj późnym wieczorem jesteś, rano już ciebie nie ma. Nic nie wnosisz w historię tego miejsca i do tych ludzi tutaj. Po kilku takich szybkich nocach ogarnie mnie jakaś dziwna świadomość lokalności życia. Twój wpływ jest bardzo ograniczony do niewielkiego kręgu ludzi. Słowo Świat to w ogóle nie istnieje w kwestii wpływu. Gdy ciągle z rana wstajesz i zaczynasz dzień za dniem egzystować w podobnych sytuacjach, otrzymujesz w zamian poczucie bezpieczeństwa i stabilności. Pobudka, śniadanie, droga do pracy, praca, i nawet w niej wkurwiania, powrót do domu, kolacja, sen i tak w kółko. W podróży, gdy pojawiasz się jak zjawa i jak zjawa znikasz pojawia się poczucie ulotności. Po pięciu minutach od odjazdu z miejsca noclegu staje się ono dla mnie całkowicie nieważne, przypadkowe. Ty też jesteś tam nieważny. Przypadkowy. Ważny jest powrót do stabilności. Te kilka chwil otoczeniu chwili powrotu. Bo sensem wszystkiego jest powrót. O tym dalej. O Powrocie będzie dalej.
A teraz nocleg. Znajduję miejsce w krzakach przy jakimś leśnym parkingu. Są lampy, są kosze. Decyzja, że zostajemy. Ja rozkładam namiot, Majka już wodę gotuje na herbatę, zziębliśmy. Ja sprawdzam kolor świec. Idealne.



Rozkładamy namiot. Majka szykuje środek namiotu a ja podgrzewam kociołek. Jemy szybko. Piję dwie gorące herbaty z mnóstwem cukru i idę spać. Zasypiam zanim Majka zdąży zamknąć namiot. Śniło mi się, że jadę na Nordkapp.





Rano szybkie pakowanie i nałogowa kawa. Smaruję łańcuch smarem 80w90 a Majka w tym czasie znajduje maliny? To chyba są maliny.



Przesmaczne. Jedziemy. My zjawy – zjawiamy się na chwilę. Czy o to chodzi w „filozofii drogi”? Częściowo na pewno tak. Ale do końca jeszcze nie wiem. Podoba mi się jednak ta część. Muszę sobie zrobić koszulkę z napisem zjawa. Albo „trawnik może być sensem kosmosu po jego śmierci” - zobaczymy co będzie tańsze.
Więc jest to dalej. O Powrocie. Nie jedziemy prosto na Nordkapp. Musimy odwiedzić Drammen i mojego brata. Jedziemy z misją o kryptonimie „Powrót”. Misja jest tajna więc nie mogę jej tu i teraz opisać, ale zakończyła się sukcesem. Zresztą kwestie emigracji nigdy nie są proste i chociaż mam wyrobione zdanie na ten temat to kwestę tę mogę wyjaśnić pytając a nie coś twierdząc.
Tolkien pisał o Powrotach, dlatego go lubimy może nawet kochamy wbrew pospolitości tego słowa. Powrót zawsze jest tajemniczy. Zawsze. Prawie wszystkie historie u Tolkiena to historie Powrotów. Jest taka jego całkiem nie gruba książeczka o tytule Hobbit – czyli tam i z powrotem. Słowo TAM ma sens tylko dlatego, że zaraz za nim , już w tytule, jest słowo Z POWROTEM. Ono determinuje i nadaje wartość TAM. Jak się ją czyta to się chce, żeby jakoś krasnoludy namówiły hobbita Bilba do wyprawy w nieznane, chcemy, żeby wyjechał, ale pod jednym warunkiem, że wróci. Niech jedzie, niech przeżywa, ale niech wróci. Bez powrotu się nie liczy. Nie będzie szczęśliwego zakończenia. Tak czujemy.
Myślę, że w Hobbicie, w jego tytule zawiera się cały jej sens. W sumie moznaby wydrukować okładkę i kilkaset pustych kartek. Czy to wyszło przypadkowo Tolkienowi?
A później była powieść Władca Pierścieni. To już nie był przypadek. Co czujemy gdy czytamy, że Bilbo ucieka z Shire i mieszka w Rivaendale? Czy chcielibyśmy, żeby wrócił do Shire?
Podobna historia jest z Frodo. Czytając o jego udrękach i trudach nie robi to na nas wrażenia, bo mamy nadzieję, że wróci. Niech go niszczą, nękają, żądlą. Ale niech wróci. Czy ważniejsza jest kwestia zniszczenia pierścienia czy ważniejsza jest kwestia powrotu Froda do Shire?
W cholerę z pierścieniem (sic:J)), bo kogo on obchodzi jeżeli Frodo nie wróci na pagórek i nie rzuci Lobelii (sic!::J) jak Michael Jordan - AJM BEK…



I co czujemy gdy czytamy, że Bilbo i Frodo wypływają z elfami na morze, ale już nie wrócą? I co czujemy, wiemy że AJM BEK nie nastąpi kolejny raz w Waszyngtonie?
Jeżeli pierścień i do niego przywiązanie jest symbolem zła to wygrana oznacza dobro. Nie można zniszczyć zła i nie wrócić. Isildur zła w końcu nie zniszczył. I nie wrócił.
W końcu to moja historia więc mogę daje was męczyć, zawsze możecie kloknąć w prawym górnym rogu. Więc dalej… jest taka, dla mnie pamiętna scena pierwszego pojawienia się Obieżyżwiata we Władcy Pierścieni, może właśnie dla niej czytałem to ze 12 razy – cholera wie, pojawia się nostalgiczny i mglisty smutek, od początku wiemy, że ten oto nie ma gdzie wrócić - fuck.
Odbijamy więc na zachód zamiast jechać bezpośrednio na północ. Po Powrót. Ale to inna historia.
Jak pisałem, że wolę być przed niż po to nie miałem wiedzy, że po jest nowym przed i są nowi ludzie. Więc teraz też jest przed, czyli tak jak wolę.



Palę maszynę. Zagadała. Znów jedziemy rankiem, zjawy. Wtedy ten wiersz mi się nie przypomniał, teraz go znalazłem, ale przypomniał mi się jego kontekst.
kłamstwo sam na sam
kolejny przede mną zwykły dzień
wyjątkowych chwil myślenia

znowu gotowe mistrzostwo
własnych oficjalnych niedomówień

choć ja nie mam mu wiele do powiedzenia
i zmęczony przechodzę obok wiosennego na głowie śniegu

i pokazuję że jestem idiotą
że już nigdy nie Powrócę
z wnętrza głowy
gdzie deszcz nie potrzebuje grawitacji
żeby padać
__________________


Kiedy jest najciemniej, wtedy błyska znów nadzieja. Tolkien.
Mallory jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Nordkapp 2016 zz44 Umawianie i propozycje wyjazdów 10 25.03.2016 20:39
“LT Enduro season opening 2016”, 2016 April 16-17 Drak'as Imprezy forum AT i zloty ogólne 0 07.03.2016 15:01
Nordkapp 2014 jackhammer Umawianie i propozycje wyjazdów 11 29.04.2015 16:58
lofoty i nordkapp Sum Umawianie i propozycje wyjazdów 26 07.07.2010 22:23
Nordkapp 2010 vinc18 Umawianie i propozycje wyjazdów 31 30.12.2009 11:24


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:41.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.