Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27.07.2017, 11:03   #61
Emek
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
 
Emek's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Aug 2015
Miasto: Scyzortown
Posty: 10,802
Motocykl: No Afrika anymore
Emek jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 rok 6 miesiące 14 godz 49 min 55 s
Domyślnie

Dron i profi to jakoś do mnie nie pasi . Jest jak jest czyli prosto i po chłopsku.
Emek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 27.07.2017, 11:15   #62
qbaRD07


Zarejestrowany: May 2014
Miasto: Szczecin
Posty: 695
Motocykl: Tenere 700
qbaRD07 jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 5 dni 1 godz 6 min 49 s
Domyślnie

I dobrze, mi się bardzo podoba.
Video bardzo fajny pomysł, widac Ciebie jak i co gadasz, to zawsze nieco więcej info niż słowo pisane.
A wiesz, ja jak czytam relacje (inne też) to tak trochę jakbym jechał z Wami.

Z tymi dronami to takie ogólne stwierdzenie.

Czekam na Iran
qbaRD07 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 27.07.2017, 11:55   #63
Pirania
 
Pirania's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jun 2010
Miasto: Nowy Targ
Posty: 2,325
Motocykl: Ready to Race & AT
Pirania jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 dni 2 godz 13 min 33 s
Domyślnie

Chyba z 6 lat temu lecieliśmy z chłopakami do Gruzji ( AT/ KTM990/ AT/ Wiadro/ BMW 650) przez Turcję i robiliśmy w tamtym kierunku po 1000km/ dobę. Od świtu do nocy na moto, tankowanie na wyścigi, sranie na godziny o świcie bo nie było czasu. Autostrada i tempomat 140km/h, masakra była.. Drugi raz bym tak nie pojechał a te 600-700km/dobę to jak zgrana ekipa, beż ciapka na ogonie to km lecą..

W oczekiwaniu na Iran..
__________________
Życie jest za krótkie żeby jeździć singem czy rzadówką..
Pirania jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 27.07.2017, 14:40   #64
Emek
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
 
Emek's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Aug 2015
Miasto: Scyzortown
Posty: 10,802
Motocykl: No Afrika anymore
Emek jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 rok 6 miesiące 14 godz 49 min 55 s
Domyślnie

IMO kluczem do dużych przebiegów powyżej 7-8 stówek jest start bardzo wcześnie. Jak wstawaliśmy o 4-5 i startowaliśmy koło 6 to do południa robiło się 5 stówek. Wtedy dalsza część dnia, która z reguły idzie bardziej opornie nie wymaga napinki bo spokojnie co najmniej 2-4 stówki się dołoży do wieczora. Spokojnie mam na myśli bez zapierdzielania jak wariat, srania w biegu i jedzenia na czas.
Z rana ruch jest mniejszy, zdecydowanie lepiej się jedzie. Ważne też jest porządne śniadanie bo jak to mówi Nynek na mielonce to pół dnia się spokojnie pojedzie i trzeba się z nim zgodzić . Jak śniadanie byle jakie to i jazda taka sama.
Emek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 27.07.2017, 15:20   #65
wojtekk
Gość


Posty: n/a
Online: 0
Domyślnie

Ostatnio w Kazachstanie usłyszałem od Pani Gospodyni (od której wynajmowałem mieszkanie, gdy tam pracowałem) która nakładała dokładkę koniny (a ja się wzbraniałem, bo byłem pewien):

Kak kuszasz - kak rabotajesz (czy jakoś tak).

Coś w tym jest ze śniadaniem.
  Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 27.07.2017, 20:54   #66
ofca234


Zarejestrowany: Aug 2011
Posty: 338
Motocykl: XChallange
ofca234 jest na dystyngowanej drodze
Online: 6 dni 2 godz 25 min 10 s
Domyślnie

ja potrafilem przez Turcje tez robic takie przebiegi pod 1000. No i klasycznie przez Kazachstan, 600-800 norma.

No, ale dzień był długi, często kończyłem koło 22.

Wyjeżdzałem o dowolnej porze (czasem o 13, w zależności ile było pite) i jechałem w opór. Ale byłem sam, więc jadłem kiedy chciałem, tankowałem co 100 km i dużo piłem wody. W kilka osób to nawet sobie nie wyobrażam.

Trudno powiedzieć, żeby była to taka część podróży którą się wspomina potem z wielką radością :/
ofca234 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28.07.2017, 08:35   #67
Emek
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
 
Emek's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Aug 2015
Miasto: Scyzortown
Posty: 10,802
Motocykl: No Afrika anymore
Emek jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 rok 6 miesiące 14 godz 49 min 55 s
Domyślnie

18 maja

Wstaję jak zwykle najwcześniej i wyłażę z mojej norki wciśniętej w krzaczory tuż obok rzeczki. Pierwsze co mnie uderza to wilgoć i chłód. Wracam więc z powrotem, zakładam bluzę, polar i czapkę bo jest naprawdę rześko. Następnie kieruję swe kroki do ogniska, które wczoraj wieczorem rozpaliliśmy aby sprawdzić czy coś się jeszcze tli to może uda się je uratować i będzie nas ogrzewać w czasie śniadanka. Nie chcę budzić chłopaków, jest 5.30, jeszcze mocno szaro i ponuro. Ognisko zdechło ale postanawiam przejść się po okolicy i zobaczyć co to za zabudowania są na polanie obok. Może uda się tam znaleźć kilka desek, które na dłużej pozwolą nam podtrzymać ogień bowiem wczoraj wieczorem znalezienie opału zajęło nam sporo czasu a i tak wyniki były nędzne. Opuszczony budynek jest za siatką ale znajduję szczelinę i rozglądając się czy aby ktoś z pałą nie leci w moim kierunku eksploruję jego wnętrze. W środku nie ma nic a wygląda jak stary warsztat. Niestety tutaj nic nie znajdę. Wracam więc do rzeki i buszując po krzakach łamę trochę suchych gałęzi, które starczą wedle mojej oceny na jakąś godzinkę. To wystarczy. Rozpalam ognisko a że w brzuchu już burczy to odpalam benzynówkę i grzeję wodę na herbatę dla wszystkich. Ryba w puszcze dziś będzie w menu a do tego lepioszki i herbata. Cóż, musi wystarczyć. Budzę w końcu chłopaków, którzy niechętnie wyłażą z namiotów bowiem temperatura nie zachęca do wyjścia z ciepłego śpiwora. Jemy śniadanie kuląc się przy ognisku. Gorąca herbata dostarcza nam zastrzyku ciepła, poranna toaleta odświeża i pomału zaczynamy codzienny rytuał pakowania betów. Może nie tak codzienny bowiem namioty wyciągnęliśmy pierwszy raz od noclegu jeszcze na Ukrainie. Nie pamiętam już kiedy to było. Tryb wyprawowy włączony, poczucie czasu zagubione.

Trzeba ruszać. Motocykle załadowane, membrany powpinane więc lecimy. Ruszamy pomału, wszak nigdzie nam się nie spieszy. Ledwie ruszyliśmy, pierwsza miejscowość a widok zapiera nam dech. Łagodne szczyty pagórków zatopione częściowo we mgle wyglądają jak te latające góry z Avatara. Niestety zanim się zatrzymaliśmy i udało nam się zrobić jakiekolwiek fotki jest już za późno na uchwycenie tego widoku. Ale i tak jest wspaniale.




Komunistyczne miasteczko z opustoszałym lunaparkiem nad którym góruje diabelski młyn w promieniach słońca wygląda postapokaliptycznie wręcz.




Brodaty zawsze radosny.

Lecimy więc dalej próbując po drodze zatankować ale niestety nie mamy za bardzo kasy a kartą zapłacić się nie da. Jedziemy i wkrótce dojeżdżamy do Dilidżan. Tuż za miastem zaczyna się droga z fantastycznymi serpentynami. Wspinamy się pod górę, droga piękna i szeroka ale niestety mokra więc nie można mocniej poodkręcać ale i tak mamy banany na twarzach. Wjeżdżamy w końcu pod górkę i jesteśmy na płaskowyżu na którym położone jest największe jezioro w Armenii - Sevan. Już z dala wygląda nieziemsko położone wśród szczytów gór. Postanawiamy że zatrzymamy się na kawę i zjeżdżamy na lewo w kierunku jeziora. najbliżej położony obiekt to hotel i liczyliśmy że uda się w restauracji dostać jakąś kawę ale niestety wszystko pozamykane. Postanawiamy pojechać dalej w głąb w kierunku monastyru Sewanawank. Zatrzymujemy się na czymś w rodzaju małego rynku gdzie ludkowie wystawiają dobra, którymi zamierzają handlować. Wokół jest kilka hoteli i restauracji ale wszystko pozamykane. Zajeżdżamy pod jeden hotel, w którym dostrzegamy jakąś krzątaninę ale kobieta która do nas wyszła mówi że niestety jeszcze nie sezon i wszystko pozamykane. Idę więc na plaże przy hotelu aby z bliska zobaczyć jak wygląda jezioro. No wygląda nieźle.

Po lewej dostrzegam też monastyr górujący nad jeziorem

Woda jest krystalicznie czysta ale lodowata.


Wszystko już prawie przygotowane na nadchodzący sezon letni. Podobno najwięcej przyjeżdża tutaj Rosjan.

NIc tu po nas , droga jeszcze daleka a kawy się tutaj raczej nie napijemy. Wracamy na główną drogę i wpadam na pomysł że przecież sami możemy sobie kawę zrobić kuchenka i ogeiń. Zjeżdżamy na bok i parkujemy obok pozamykanej na cztery spusty restauracji. FUCK! Nie mamy wody. Kręcę się wokół restauracji i liczę że może jest gdzieś na ścianie działający kran, wtedy nabiorę widy. Trafiam w końcu na dobudówkę, drzwi otwarte w środku gada telewizor i siedzi cieć. Pytam go o wodę a ten gestem wskazuje mi węża, który leży na ziemi tuż przed drzwiami. Nabieram wody i wracam do chłopaków. Kuchenka odpalona, woda się grzeje, robi się coraz cieplej więc rozbieramy się i w oczekiwaniu na kawę wykonujemy drobne czynności kontrolne przy motocyklach, bo jakoś wcześniej mało było czasu aby popatrzeć czy coś nie wskazuje na usterkę. Ja zlewam olej z odmy, Filip smaruje łańcuch, ot dłubanina.
W zasadzie stoimy na stacji paliw, która nie rabotajet i wtem podjeżdża Wołga i wysiada z niej bardzo sympatyczny człowieczek. Wita się, standardowo kuda, otkuda i od razu informuje że knaję otworzą za pół godziny to nas ugości bo on tutaj kucharzy. Fajnie się gada ale kawa zrobiona, wypita więc czas ruszać dalej. To ten oto jegomość.

Lecimy więc dalej rozkoszując się słońcem ale w pewnym momencie wylatuję do przodu a nie jestem nawigatorem bo moja navi nie działa i przegapiam właściwy zjazd. Filip mnie dogonił i zjeżdżam na prawo aby zawrócić. Wbijamy się w wiochę jedziemy jakimiś opłotkami. W końcu dojeżdżamy do drogi i jest stacja paliw. Tankujemy szybko i dalej lecimy już wzdłuż jeziora. Pięknie się leci jest zielono i rześko, wokół piękne góry, cudowne jezioro i co ważne nie pada. Przy drodze zaczynają pojawiać się handlarze z wędzonymi rybami. Mam do takich słabość. Nie jedliśmy nic od śniadania więc zatrzymuję się coby zakupić rybki. Kupuję 3 sztuki za bodaj tysiaka ichniej waluty.

Pakuję ryby w reklamówkę i proszę Filipa coby do kuferka schował. Napierdziela mnie oczywiście, że mu ciuchy będą śmierdziały (jakby co najmniej teraz nie śmierdział ;-)). W końcu z bólem ładuje do kuferka te ryby i gonimy dalej. W końcu żegnamy się z jeziorkiem i na wysokości miejscowości Martuni odbijamy na Jeghegnadzor. Droga jest piękna ale wjeżdża się dość wysoko i mimo słońca jest naprawdę chłodno i do tego dość mocno wieje. Za to droga jest pusta a serpentyny wspaniałe.



Zjeżdżamy znów w dół i znów robi się ciepło. Musimy się zatrzymać gdyż nie mamy nic do picia i trzeba też się posilić. Zjeżdżamy do sklepu w Jeghegnadzor i robimy zaopatrzenie w wodę. Orientujemy się również że nie mamy dość kasy aby zjeść obiad. Pytam więc gościa w sklepie gdzie tu kasę wymienić a ten prowadzi mnie na tyły budynku do swojego domu i tam wymienia mi dolce na lokalną walutę. Do restauracji musimy się kawałek cofnąć ale warto było. Oj fest pojedliśmy.

Siedzimy jeszcze chwilę odpoczywając po posiłku a w międzyczasie zrobiło się naprawdę gorąco. Czas ruszać jednak dalej. Zostało nam jeszcze jakieś 250 km do Iranu. Niby niewiele ale parząc na mapę wiem że nie będzie szybko bo przed nami przynajmniej 2 dość duże przełęcze. Widzę kręte drogi jakimi przyjdzie nam jechać i patrząc na czas oceniam, że kurde trzeba się streszczać. No to lecim. Wspaniała zieleń otula nas podczas gdy zaczynamy wjeżdżać na pierwszą przełęcz, która stanęła na naszej drodze. Niebo lekko się chmurzy i czasami czuć oddech deszczu. Nie pada jednak ale podjeżdżając na szczyt wśród lasów w cieniu robi się wyraźnie chłodniej. Droga jest jednak dobra i lecimy stałym tempem. Z drugiej strony zastajemy naprawdę wspaniałe widoki.




Krótki filmik.


Gonimy dalej, pomału zbliżając się do granicy irańskiej. Z mapy wnioskujemy że jeszcze 2 przełęcze i będziemy na miejscu. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze na kawę. Napisy są tu już w farsi mimo że obsługa bez problemu rozmawia z nami po rosyjsku.
Szybka kawa i znów jesteśmy na trasie. Dojeżdżamy do miasteczka gdzie na krótko gubimy drogę jednak lokalesi szybko wskazują nam właściwą ścieżkę. Znów zaczynamy się wspinać ale tym razem patrząc w górę minę mam nietęgą. Wydaje mi się że będzie lało i to porządnie więc zatrzymujemy się i zakładam membranę i w drogę.

Wjeżdżamy w ciemność, widoczność spada. Droga jest kręta i wilgotna więc jedziemy powoli gdy nagle wychodzi piękne słońce a widoki są po prostu nieziemskie. Okazało się że to wcale nie deszczone chmury. Tak to wyglądało z dołu a u góry tak.





Napawamy się widokami ale czas leci nieubłaganie a jeszcze czekają nas dwie granice. Lecimy w dół. Teraz jedzie się w słoneczku i już czuć że zbliżamy się do kraju o ciepłym klimacie. Kolejna przełęcz na której robimy sobie krótki przystanek na sikanko. Zatrzymuje się TIR na iranskich blachach i uśmiechnięty od ucha do ucha irańczyk krzyczy coś do nas na powitanie. Miło.


W końcu dojeżdżamy do miejscowości Meghri które leży tuż przy granicy z Iranem. Lecimy na granicę. Robi się szaro i dość późno. Granica armeńska leci dość sprawnie choć tracimy tam nieco czasu. W końcu dojeżdżamy do rzeki, za którą jest już granica irańska. Jeszcze tylko ostatnia kontrola przez Armeńca i podjeżdżamy mostem do irańczyków.
Mili, uśmiechnięci, no inny klimat. Proszą o paszporty. WIza OK. Płynnym angielskim mówią abyśmy zostawili to motocykle i poszli do odprawy. Zostawiamy więc motki i gonimy do budynku. Wchodzimy a tam od razu WELCOME TO IRAN z uśmiechem na twarzy wita nas koleś od kontroli paszportowej. OK. Jedno okienko, potem kolejne i wracamy do motocykli. Szlaban się otwiera i wjeżdżamy na teren Iranu. Kolejna kontrola. Kolesie pytają proszą o CPD więc wyciągamy i są dość zaskoczeni że mamy właściwe papiery. Pytają czy byliśmy na X-Ray. Nie byliśmy. No więc motki na bok, wszystkie bety musimy zatargać do środka na prześwietlenie. Idzie to opornie i tracimy czas. Jeszcze więcej czasu tracimy jak wrzucam swoje toboły a koleś pokazuje mi coś na monitorze i każe mi to wyciągnąć. Ni cholery nie wiem co to jest i nie mogę tego znaleźć w torbie. Szukają już wszyscy łącznie z pogranicznikami. Nie ma nic takiego. Okazało się że obraz z kilku toreb się nałożył i tym niebezpiecznym przedmiotem okazuje się butla z benzyną do kuchenki. Jest OK. Możecie jechać. Pakujemy toboły na motki a Michał leci jeszcze do budynku wymienić dolce na riale. Wraca po chwili z wiadomością że właśnie zostaliśmy milionerami pokazuje garść banknotów. Wracamy więc do kolesi, którzy skierowali nas na to prześwietlenie dajemy karnety i chłop idzie z nimi do kolejnego budynku. Atmosfera super. Miło, przyjemnie , zatrzymuje się koleś autokarem i pyta czy aby nie pomóc. Fajnie ale już jest ciemno i późno. W końcu wraca. Wszystko OK, CPD podbite , możemy jechać dalej. Ostatnia budka gdzie koleś jeszcze raz sprawdza paszporty i jesteśmy już za szlabanem. Zatrzymujemy się na chwilę ustalić taktykę bowiem jest bodaj 22 a jesteśmy głodni, zmęczeni i nie mamy bazy na nocleg. Jako że jest ciemno nie uśmiecha mi się szukać miejscówki po zmroku. Decydujemy że szukamy bazy pod dachem. Zaczyna grzmieć i niebo przecinają wstęgi piorunów. Co prawda w oddali ale w tym kierunku jedziemy. Kuwa znów dupa mokra będzie. Proszę chłopaków aby wzięły mnie w środek i nie gonili gdyż po ciemku widzę słabo i źle. Ruszamy. Z tej trasy pamiętam niewiele oprócz tych śmiesznych napisów na znakach drogowych i serduszek na ograniczeniach prędkości. Pierwsze miasteczko i zatrzymujemy się zagadać o nocleg. Komunikacja nie będzie tu łatwa, oj nie. W końcu w czynnej aptece udaje mi się namierzyć kogoś kto kuma po angielsku. Kierują nas do Dżolfy, to większe miasto i tam są jakieś hotele i guest housy. Lecimy więc, senność mnie dopada, zbliżamy się do burzy, która w końcu nas dopada. Na szczęście deszcz ie jest duży a Michał na przedzie nie ma zamiaru zatrzymać się aby wpiąć membrany. W końcu wjeżdżamy do miasta gdzie zaprowadziła nas Michałowa nawigacja. Jesteśmy pod gest housem. Wbijam na górę gdzie miły młodzieniec łamaną angielszczyzną pokazuje mi pokój za 50$. To w zasadzie mieszkanie Pokój z kuchnią i jadalnią i łazienka. Jest koło północy więc nie marudzimy. Pytam jedynie czy motocykle jest gdzie postawić. Idzie ze mną na tyły budynku, pokazuje podwórze i mówi że tutaj możemy wjechać ale musimy motocykle przepchać przez coś w rodzaju pasażu bo ludzie tam mieszkają i mamy nie hałasować. Chyba cię pogięło chłopie, że będę pchał obładowany motocykl 200 metrów. Obchodzę wokół i da się dojechać wkoło, co prawda chodnikiem bo to rodzaj deptaku ale lepsze to niż pchanie moto. Wjeżdżamy na tyły i rozpakowujemy motocykle. Jest za ciepło na takie manewry więc rozbieram się z ciuchów i przenoszę resztę potrzebnych tobołów do obiektu.
W końcu lądujemy w pokoju, szybki prysznic i głód daje znać o sobie ale przypominam sobie o tych rybkach co garują w kufrze u Filipa zakupione nad jeziorem Sevan. Wyciągam je na talerz i zabieram się za konsumpcję bez entuzjazmu ale pierwszy kęs powala mnie na ziemię. Ryba jest wręcz niesamowicie smaczna. Już żałuję że nie kupiłem ich więcej. Zjadamy rybkę i lecimy zobaczyć jak wygląda Iran nocą. Wygląda nieźle, wszystko oświetlone, pełno neonów, sklepy pootwierane, ludkowie siedzą, wszędzie flagi irańskie. Zajebiście jest. Wbijam do sklepu typ warzywniak. Zapach świeżych owoców powala na kolana. Bierzemy arbuza, napitki i wracamy na chwilę do pokoju rzucić go do lodówki. I z powrotem na obchód. Od razu łapią nas kolesie, stawiają herbatę , rozmawiamy. Jeden mówi po niemiecku, którego my nie kumamy ale drugi trochę gada po angielsku więc da się pokonwersować. No fajnie, tylko już nie mamy siły. Jesteśmy zmęczeni, od 6.00 na nogach, jest 3.00. Trzeba iść spać. Żegnamy się z naszymi nowymi przyjaciółmi i jeszcze krótki spacerek pod przejście graniczne z Nachczewanem.



Przejście widać w głębi, pomiędzy filarami.

Michał foci jeszcze klawiaturę w bankomacie abyśmy przynajmniej z tych szlaczków te cyferki zakumali. W sumie to jest do ogarnięcia.


Powrót na bazę, jeszcze łykamy arbuza i spać. Jesteśmy potwornie zmęczeni ale też szczęśliwi że udało się osiągnąć zaplanowany cel. To był piękny dzień. Wspaniałe widoki po drodze zwieńczone niezwykłą wręcz uprzejmością ludzi, na których twarzach gości nieschodzący niemal uśmiech.

Krzaczory były oczywiście w Armenii

Ostatnio edytowane przez Emek : 28.07.2017 o 13:01
Emek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28.07.2017, 10:30   #68
Emek
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
 
Emek's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Aug 2015
Miasto: Scyzortown
Posty: 10,802
Motocykl: No Afrika anymore
Emek jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 rok 6 miesiące 14 godz 49 min 55 s
Domyślnie

Dla potomności jak jeszcze pamiętam. Dla tych, którzy chcieliby się porwać jadąc do Iranu na pyknięcie Gruzji i Armenii w jeden dzionek. Niby teoretycznie jest to wykonalne ale osobiście nawet bym nie próbował bo to kilkanaście ładnych godzin jazdy. To jakieś 750 km ale przełęcze po drodze powodują że nie da się pogonić a i szkoda gonić bo widoki wspaniałe więc sugeruję tą drogę kalkulować jako dwudniową.
Emek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 30.07.2017, 18:19   #69
yeuop
nOOb
 
yeuop's Avatar


Zarejestrowany: Jun 2013
Posty: 515
Motocykl: RD03
yeuop jest na dystyngowanej drodze
Online: 6 dni 6 godz 59 min 9 s
Domyślnie

Super się czyta, jednak nie mogę się oprzec wrazeniu, ze ta wasza podróż to jednak straszna gonitwa. A to mowie jako czlek, który notorycznie jest oskarżany o to samo ;-)
A co do jazdy w Gruzji - byłem tam równo 10 lat temu i zapamietalem wlasnie, ze wszyscy tam bardzo spokojnie jeździli, nawet w stolicy. No mniejsza z tym, czekam na kolejne części!
yeuop jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 30.07.2017, 19:29   #70
Emek
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
 
Emek's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Aug 2015
Miasto: Scyzortown
Posty: 10,802
Motocykl: No Afrika anymore
Emek jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 rok 6 miesiące 14 godz 49 min 55 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał yeuop Zobacz post
Super się czyta, jednak nie mogę się oprzec wrazeniu, ze ta wasza podróż to jednak straszna gonitwa. A to mowie jako czlek, który notorycznie jest oskarżany o to samo ;-)
Masz rację ale mając miesiąc wolnego i 15 tys km do zrobienia to raczej inaczej się nie da . Już sam ten fakt narzuca średnią dzienną 500 km a nie chcąc gonić na miejscu wolę robić jak największe przebiegi na dojazdówce.
Emek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Bałkany 30.07.2017 - 12.08.2017 giennios Umawianie i propozycje wyjazdów 0 23.06.2017 12:58
Iran trip 2017 - start 12.05.2017. Emek Przygotowania do wyjazdów 137 14.06.2017 15:13
Enduro Pohulanka 29.04.2017 - 01.05.2017 wojtekm72 Imprezy forum AT i zloty ogólne 53 28.05.2017 21:49
El Palantentreffen 2017 ex1 Imprezy forum AT i zloty ogólne 9 17.01.2017 23:33


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:09.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.