Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Główny dział > Inne tematy

Inne tematy Motocyklowo

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18.12.2009, 23:19   #1
LukaSS
 
LukaSS's Avatar


Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Biała Podl./Warszawa
Posty: 368
Motocykl: Afryka? Nie, dziękuję. ;)
Przebieg: 60000
LukaSS jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 1 godz 37 min 9 s
Domyślnie

To Ty burżuj byłeś
__________________
Yamaha XTZ 800 Super Tenere
LukaSS jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 18.12.2009, 23:48   #2
myku
 
myku's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Germany
Posty: 5,924
Motocykl: CRF1000D+Cegla+Czelendz
myku will become famous soon enough
Online: 4 miesiące 1 tydzień 5 dni 14 godz 27 min 54 s
Domyślnie

Burzuj za pozyczone.Tak mam do dzis
myku jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 20.12.2009, 21:11   #3
Marcin-BB

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Aug 2009
Miasto: Bielsko Biała
Posty: 1,635
Motocykl: TA 600/rd03
Przebieg: 48ooo
Marcin-BB jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 3 tygodni 5 dni 8 godz 24 min 53 s
Domyślnie

Cześć!
Fantastycznie czyta się te opowieści- przeglądam je już chyba dziesiąty raz, korzystając ze spokojnego, jak nigdy, dyżuru w straży.
Żałuję, że nie mam takiego daru literackiego jak niektórzy poprzednicy, choć pewnie i moja historia nie jest tak barwna.....

(dla niecierpliwych- można przeskoczyć kilka następnych akapitów do zdania " I tu się zaczyna właściwa historia.." Są one zasadniczo mało istotne- maja tylko na celu zbudowanie tła tej opowiastki.)

Istnienia motocykli długo nie zauważałem, dwukrotny kontakt z nimi w ciągu moich trzydziestu lat życia był niezbyt fortunny i nie zachęcał do kolejnych - w czwartej klasie podstawówki ujeżdżana gdzieś na podwórku motorynka kolegi zgasła nagle przy próbie wbicia "dwójki" a potem już nie chciała zapalić, czym spowodowała lawinę szyderczego śmiechu rówieśników. A jakiś czas później podczas wakacji na wsi, próba odpalenia cezet-ki wujka, zakończona glebą przy zdejmowaniu ze stopki sprowadziła na mnie i brata gniew Boży w postaci pasa naszego dziadka.
Pozostałem więc wierny jednośladom bez silników, z którymi było zdecydowanie mniej kłopotów. Nawet rowerowa wyprawa do Norwegii, po której miesiąc leczyłem zakwasy zarobione na stromych podjazdach, nie przekonała mnie do zmiany zapatrywań. Rower był moim najlepszym przyjacielem- choć miałem świadomość, że jego zasięg jest mocno ograniczony.
Po studiach podjąłem pracę w krakowskiej Szkole Aspirantów PSP. Po roku było mnie stać na kupno czegoś szybszego od roweru- ale wybór padł nie na motocykl, a na kilkuletniego poloneza po moim tacie. Muszę przy tym wszystkim dodać, że temat motoryzacji czterokołowej pochłaniał mnie coraz mocniej, stając się obok sportu drugim najważniejszym hobby i metodą spędzania długich jesienno- zimowych wieczorów....
Nie wiem gdzie by mnie to zaprowadziło gdyby nie wydarzenia przełomowego 2006 roku: Zmiana sytemu pracy na zmianowy i przeprowadzka do Bielska- Białej- bliżej ukochanych gór i mojej obecnej żony. Do pracy miałem teraz co prawda 90 km, ale na szczęście jeździłem samochodem a nie rowerem
.......
I tu się zaczyna właściwa historia, która jest krótka i prosta (- tym, którzy cierpliwie przebrnęli przez moje wynurzenia dziękuję za wytrwałość i zrozumienie:-))

W Bielsku- Białej podjąłem dorywczą pracę w warsztacie samochodowym, bardziej z chęci nauczenia się czegoś i miłości do samochodów niż potrzeby zarobku (po prostu pomiędzy dyżurami w straży pożarnej mam 48 godzin przerwy, które trzeba jakoś zagospodarować). Pracując w tym zawodzie siłą rzeczy poznawałem lokalne środowisko maniaków motoryzacji- dwu- i czterokołowej. Wśród nich między innymi jednego z najstarszych rockersów w okolicy- miłośnika weteranów Bogusia Szczurko- człowieka, który podobno wcześniej nauczył się jeździć motocyklem niż chodzić, Andrzeja Palucha z Żywca, słynnego z tego, że pomimo wprowadzenia obowiązku jazdy w kasku przelatywał przez Bielsko na rc600 w góralskim kapeluszu z piórkiem i Michała Mertę, zawodnika BKM-u, który jako jedyny znany mi motocyklista złamał na raz 16 szprych w dr-ce za jednym razem! (Michał jest z reszta czarodziejem, złotą rączką z którym fantastycznie się pracuje, bo wiele potrafi i ma fantastyczne pomysły)
Po pracy siadaliśmy na ławeczce przed domem Michała i rozmawialiśmy godzinami, aż do zamknięcia pobliskiego sklepu spożywczego! Proszę Państwa ta ławka- w rzeczywistości betonowa wylewka przed garażową bramą- to miejsce magiczne. Siedząc na niej odbywałem takie podróże jak Felkowski na swojej wuesce!!! Byłem nad morzem, w Sudetach i w Tatrach, przedzierałem się przez zaspy w drodze na Eleffantentreffen i przez rumuńskie bezdroża spalone lipcowym słońcem- słowem zwiedzałem świat i mój kraj jakiego dotąd nie znałem. Te opowieści ludzi, którzy na prawdę mieli benzynę we krwi a wiatr w sercu zmieniły mnie nieodwołalnie. I jeszcze jedno- fakt, że nie miałem motocykla- ba, nawet nie umiałem jeździć, nic dla tych ludzi nie znaczył- gdy tak siedzieliśmy byłem im równy- byłem z nimi tam- na zakurzonych nieodkrytych szlakach. Byliśmy- jak to napisał Sergiusz Piasecki "Bogom nocy równi".....
No i stało się, nie mogłem już dłużej z tym czekać, zachorowałem na nieuleczalną chorobę. Przyszła zima, którą spędziłem na czytaniu gazet motocyklowych i przeszukiwaniu internetu, przy pobłażliwych spojrzeniach przyszłej małżonki. Z każdym dniem wiedziałem więcej, a w końcu marzenia się skrystalizowały- podróżne endurrooo ze stajni Hondy- to i żadne inne!!!Wraz z wiosną oznajmiłem Agusi, że idę na kurs prawa jazdy na motocykl, co też zniosła nad wyraz spokojnie, raczej licząc na to, że po pierwszym oblaniu dam sobie spokój. Niestety dla niej zdałem "od strzała" i to po miesiącu kursu, więc od razu rozpoczęły się poszukiwania sprzętu.... o mały włos nie skończyło się to wszystko rozwodem, bo oczywiście dopiąłem swego i w garażu pojawił się transapl xl600v, z którym szybko się zaprzyjaźniłem, i z którym spędzałem więcej czasu niż w domu. Na szczęście po kilkumiesięcznym okresie nazywania mojej Hondzi "żelazną dziwką" nastąpiła odwilż i nawet do ślubu pojechaliśmy na motorze (Kaśką K750 z wózkiem kolegi Bogusia) a potem w podróż poślubną już na dwa motory w Sudety. Tak , tak moi Państwo, po roku od mojego zachorowania na "motocyklową dżumę" także moja obecna małżonka ukończyła z sukcesem kurs na kategorię A, a w ramach prezentu ślubnego kupiliśmy jej śliczne suzuki GN250, na którym stawiała swoje pierwsze kroki.
Teraz oczekujemy przyjścia na świat naszej córki, która też będzie jeździć motocyklem-ba już jako 12tygodniowy dzieciak odbyła swą pierwszą podróż- bo mama dopóki brzuch nie przeszkadzał śmigała ile wlezie!

Pozdrawiam i życzę Wam wszystkim wielu, wielu pogodnych kilometrów w nadchodzącym Nowym Roku! Wszystkiego Najlepszego!!

Ostatnio edytowane przez Marcin-BB : 20.12.2009 o 21:25
Marcin-BB jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 20.12.2009, 22:23   #4
Wegrzyn
 
Wegrzyn's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Apr 2009
Miasto: Monschau / Radoszewice
Posty: 1,626
Motocykl: RD07
Przebieg: 42000
Wegrzyn jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 19 godz 17 min 43 s
Domyślnie

No nic tylko gratulować !! Ja do tej pory nie mogę mojej żony przekonać do tego, żeby chociaż spróbowała sama poprowadzić . Za to szwagierkę już zainfekowałem totalnie, dziewczyna 1.5 metra wzrostu, a tylko czeka kiedy wsiądzie na afrykę (oczywiście siedzę z tyłu, bo trochę ziemi nie sięga). Dobrze jest poznać ciekawych ludzi, którzy pomagają zrozumieć co w życiu najlepsze
__________________
Wegrzyn jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 20.12.2009, 23:27   #5
felkowski
 
felkowski's Avatar


Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,482
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
felkowski jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 19 godz 27 min 40 s
Domyślnie

Pierwszy raz ma wiele twarzy. Można pierwszy raz, potem pierwszy raz z żoną, aż po pierwszy raz z własną żoną itd itp. W dzisiejszym odcinku wspomnień kombatanta zamierzam poruszyć aspekty endurzenia i tunigu, oczywiście w kategorii mój pierwszy raz.

Jak już wspominałem we wcześniejszych odcinkach w zakamarkach rupieciarni dziadków można było znaleźć to i owo po wujkach ale i nie tylko. Jako, że wywożono mnie tam na kilka tygodni wakacji to sprytny małolat zapuszczał się w coraz to konkretniejsze zakamarki strychów i piwnic. I tak znalazłem wiele ciekawostek. Nie wszystkie pochodziły od wujków. Jednego razu pośród bambetli zgromadzonych w skrzyniach wyłowiłem zeszyt z kursu motocyklowego ciotki Tośki. Było to o tyle ciekawe, iż znana mi ciotka nie jeżdziła samodzielnie nawet samochodem. Ale jak widać czas zmienia ludzi. Innym znaleziskiem był kalendarz. Taki niby nic, zwykły kieszonkowy kalendarz w plastikowej okładce. Ale ten nie był taki zwykły to był kalendarz motocyklisty. Była to moja biblia motocyklisty marzyciela. Były tam opisane różne schematy działania poszczególnych mechanizmów motocykla, wzory tablic rejestracyjnych i rysunki motocykli. Wiele modeli z tych rysunków do dziś są uznawane za ikony. Kalendarz jak kalendarz niby nic takiego, ale dziś muszę przyznać, że to właśnie to znalezisko miało wpływ na moje dalsze losy. Dwa niepozorne rysunki utkwiły mi w pamięci do dziś. Norton Comando i Honda CB. Sam nawet wtedy nie przypuszczałem, że bez mała 30 lat później wspomnienia powrócą. Przeglądająć sobie ebay.de zobaczyłem ją znowu. Mimo, iż nie znam niemieckiego a babelfish tłumaczył dość pokrętnie, nie wytrzymałem. Nie było sofort kaufen, ale ustaliłem kwotę na taką którą jestem w stanie wytrzymać i na parę minut przed końcem odświerzałem stronę co 10 sekund i bach zostało tylko przywieźć. Dziś mam dwie takie, ale to inna historia. Kalendarz chłonołem całymi dniami z wypiekami na twarzy. Pewnie u dzisiejszych nastolatków nawet panny z rozkładówek nie wywołuja takiego podniecenia. Jakoś w przerwach buszując po strychach natknołem się na nią. Już wtedy wiedziałem to będzie moja pierwsza prawdziwa.

M 06 125 cm o pozakatalogowym oznaczeniem trójka. Od ilości biegów. Podwójna rama z pełnymi bębnami. Była cała, kompletna. Miała tylko zatarty silnik. Suchy strych zakonserwował maszynę i była w super stanie. Zresztą nie była zjeżdzona. Tym razem z wakacji u dziadków wróciłem z moturem. Były protesty i zgrzyty ale Ojciec przekonał Matkę że i tak nie dam rady zrobić a co dopiero jeździć, przecież jest zepsuty. Będzie se kręcił śrubki, nie trzeba będzie klocków kupować. Jednak cichaczem kibicował i podpowiadał co i jak. I tak trafiłem do zakładu słynnego Pana Borawskiego na Grochowskiej. W pomieszczeniu wielkości pokoju miał wszystkie maszyny do robienia szlifów i różnych takich. Na ścianach były dziesiątki starych fotografi z ulicznych wyścigów motocyki. Dziś nawet nie jestem w stanie powiedzieć co to były za sprzęty. I tak po wielu dniach silnik odpalił. I zaczeło się. Jako, że byłem szczyl i wogóle nie miałem nawet karty rowerowej, motor wrócił na wiochę. Tam to już mogłem upalać do woli. No może nie tak zupełnie. Mimo, że nie były to jeszcze czasy kartek na benzynę, to był problem w postaci kasy. Wtedy też rozpoczynałem pierwsze próby udoskonalania Wiejskiego Sprzętu Kaskaderskiego. Jedną z poczynionych modyfikacji była zawiecha. Teleskopy zostały pozbawione osłaniających szklanek. Spirale sprężyn ujżały światło dzienne. Zmieniłem też miejsce mocowania. Dzięki pochyleniu do przodu tył poszedł do góry a i zawiecha przejmowała znacznie więcej dzięki dłuższemu skokowi. Jakoś mi nie przeszkadzało, że kąty się zmieniły i takie tam. Właściwie wiater we włosach i podniecenie powodowały, iż puki się jechało nic albo prawie nic nie przeszkadzało.

Pewnego razu dokonałem rekordowego lotu odrywając się od ziemi na znacznie dłużej niż zazwyczaj. Była w lesie taka więkasza wydma. Waląc bokiem przy lesie nie grzebało się w piachu. Jadąc ostro pod górę wydmy można było zaliczyć choćby chwilę lotu. Wtedy to były dla mnie długie loty. Choć pewnie ledwo przód się odrywał od ziemi na szczycie. Jednak nie tym razem. Idę pełnym ogniem wykręconej dwójki, budzik pewnie meldował z 50 na godzinę. I nagle na samym szczycie widzę dziurę. Ktoś wekopał piach. Po wykopkach pozostała niezła dziura. Za późno na cokolwiek. Maszyna idzie cała naprzód, a hamowanie na piachu i tak nie za wiele da. Pewnie nawet nie zdążyłem o tym pomyśleć. Leeeeeeeeeeeeeecę tyle, że solo. Motur w dziurze został. Po lądowaniu na plecach ledwo złapałem oddech. Był to mój najdłuższy lot. Niestety bez motocykla. Nie mógł być powodem do dumy. Motura postawiłem. Odpalił. Trochę cieżko go było z dziury wyciągnąć. Forum właścicieli WSK nie działało w tamtych czasach zbyt prężnie i nie wiedziałem o wyższości 02 nad E09 i jeżdziłem na zwykłych kartoflach. Co wcale nie umniejszało radości.

Kilka dni zajeło mi zorientowanie się w zakresie strat. Jakoś po tygodniu Ojciec mnie spytał gdzie wyrżnołem. Jaaaaaaaaaaa? Nie, ja wcale się nie wywalam. Tak? To czemu przód pogiety ? Wtedy to dopiero zobaczyłem, że błotnik prawie dotyka wydechu a lagi są tak krzywe, że stoją na dębowo. Mi, zanim to zobaczyłem, wcale nie przeszkadzało w jeździe. No cóż dziś to się nazywa adrenalina.

Jak już wcześniej wspominałem organizacja kasy na paliwo przysparzała nieco trudności. Trza było się trochę nagłowić. Pewnego razu w garażu u ojca natknołem się na małą banieczkę śmierdzącej cieczy. Wprawna ocena dorastającego rokersa wyrokowała; Jak nic paliwo. Ocena pod światło wykazała mętność. Super, jest z olejem. Zalałem ścierwo do baku i dalej jazda. Dzika jazda po łąkach i lasach. Następny dzień już nie był taki łatwy. Cholera nie chciała odpalić. Nie pomagały regulacje zapłonów; przerwy i wyprzedzenia. Maszyna nie chciała nawet gdaknąć. Nie ma rady trzeba na pych. Półgodziny pchania z przerwami na złapanie oddechu niewiele zmieniały sytuację. W końcu pierwsze oznaki życia. Jednak trza było kilka razy to powtórzyć zanim udało się utrzymać pracujący silnik. O wejściu na obroty w ogóle nie było mowy. W końcu jakoś na siłę udało się rozjeździć habetę. Na zajutrz sytuacja się powtarza. Ale co to dla mnie dałem rady wczoraj dam i dziś. Jadąc tam i z powrotem na wyskok z małej górki dziwiłem się co tak się kurzy/dymi. Rut oka do tyłu. Za mną istna zasłona dymna. Wszystko zaczyna się powoli układać w jakąś całość. Nie pali, słabo się wkręca, mała moc i dym; to musiała być ropa. Tak na długo przed konstruktorami Enfilda stuningowałem WSKe na diesla.

Innym razem uleżdżałem machinę i innych rejonach. Na łąkach była taka rzeczka. Zawsze waliłem przez nią na otro z rozbryzgami. I tak tym razem walę na drugi brzeg a tu zonk. Stanołem po środku. Maszyna zgasła. Głeboko, siedzenie zakryte. Kurcze na wiosnę bywa głębiej niż latem. Musiałem wypchnąć na brzeg. Próbuje odpalić a tu kicha. Nie da rady. Na popych też nic. Jeszcze 15 kilometrów na popych do domu. Nie było wtedy opcji tel do przyjaciela. Wogóle nie było telefonów. Znaczy był, ale u sołtysa też 15 kilometrów. Nie było wyjścia trza było pchać. Zdjęcie cylindra ujawniło namnorzone dyslokacje - jakby powiedział inż. wieczny. Dla mnie to była krzywa korba. Tak dowiedziałem się o tym, że ciecz jest słabiej ściśliwa od gazów. No cóż później próbowano mi to wyjaśnić za pomocą jakiś równań na lekcjach fizyki. Ale czy aby napewno wyjaśniono ? Jedno jest pewne; równań nie pamiętam, a jak jest za głęboko to gaszę.
__________________
felkowski
sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne
felkowski jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 07.01.2010, 18:15   #6
Marcin z Zakopanego
 
Marcin z Zakopanego's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Zakopane
Posty: 501
Motocykl: Nie mam AT już ;) ale miałem 2x07A, 1x07 i 1x03
Marcin z Zakopanego jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 tygodni 5 dni 23 godz 30 min 4 s
Domyślnie

Pierwszy raz brzmi jak coś co już było, a ja mam wrażenie, że odkąd zacząłem, to ciagle jest ten sam pierwszy raz - cały czas.
Obydwaj moi dziadkowie mieli motocykle, mam nawet zdjecia na Gazeli dziadka Stasia.

*
Gazela poza tym, że to takie zwierzątko, to tez polski motocykl - SHL (chyba?), 175 ccm (chyba?) i przednie światło nie skręcajace się z kołem tylko zabudowane i kręcące z całym moto podobnie jak w MZ Trophy (chyba? Tzn. światło na pewno, MZ na pewno, tylko to Trophy na 90%).
*
Na tych zdjęciach pyzaty bobas - czyli ja (chyba?) siedzi na moto i nie robi wrażenia, jakby coś na nim robiło wrażenie (chyba?). Taki byłem. Taki jestem.

*

Niestety dziadek Stasiu wskutek kolizji z samochodem nabawił się poważnych problemów zdrowotnych i utykał wyraźnie już do końca życia. Dla moich rodziców motocykl stał się symbolem wszelkich niebezpieczeństw. Motorower też (chyba?). Nie było szans, żebym miał chociaż motorynkę.

*

Kiedy byłem może w czwartej klasie pojeździłem troche na motorynce mojego młodszego kuzyna. Było fajnie, ale nie zrobiło to na mnie zbyt wielkiego wrażenia. Taki byłem.

*

Motocykle mnie facynowały jak chyba wszystkich chłopaków, ale z rodzicami nie było szans, a poza tym fascynowało mnie jeszcze wiele innych rzeczy - jak wszystkich chłopaków (chyba?). Od trzynastego roku zacząłem sie wspinać. Żade z moich dziadków nigdy tego nie robił, więc opór był nikły. Dało się żyć.

*

Kiedy przyszła pora robić prawo jazdy na szczeście nie było watpliwości. Normalne prawo jazdy to jest na motocykl i na samochód. Nie żebym miał go używać w wersji motocyklowej, ale - zdaniem ojca -facet nie może nie mieć prawa jazdy kategorii A.

*

Pod koniec lat osiemdziesiątych w Zakopanem prawo jazdy na motocykl robiło się przy górnym końcu górnej Równi Krupowej. Jakby iść do górnego końca Krupówek, skrecić w lewo, przejść przez ulicę i wejść na asfaltowa alejkę kręcącą z powrotem w dół. Tam, pod dużym drzewem, była, a może wciąż jest, wyasfaltowana ośemka. Metr szerokości pasa jezdnego, może dwa i pół lub trzy metry średnicy dla każdego z kółek. Na skrzyżowaniu znaki - stop na wyjeździe z jednego kółka i znak pierwszeństwa na wyjeździe z drugiego. WSK 125 - na tym się tam jeździło.

*

Pojeździłem ile trzeba i zdałem na prawo jazdy. Na tej samej ósemce - bez wyjazdu na drogę publiczną...

*

Życie płynęło i ochota na motocykl jakoś mi towarzyszyła, ale póki trwała eedukacja, póki żyłem z rodzicami i tak dalej, tematu oczywiście nie było. Krótko po wydostaniu sie na samodzielność wylądowałem na rok w Stanach. Pracowałem, wspinałem się i zachodziłem do sklepów popatrzyc na motocykle. Nakedy to było to - mimo że nie wiedziałem wtedy, że tak sie nazywają (chyba?).

*

Nie kupiłem motocykla w Stanach, bo się nie poskładało. Po powrocie do Polski posiadlem pierwszy samochód w życiu, ale po kilku miesiącach go sprzedałem i zacząłem mysleć o kupnie motocykla. Miało to być KLR 650, które chciał sprzedać Jarek. Motocykl był w nizłym stanie (chyba?). Mieszkałem znowu w domu rodzinnym, ale sytuacja była już inna. Zasygnalizowałem że rozważam zakup motocykla, a potem pewnego listopadowego dnia po prostu go kupiłem.

*

Zdawałem sobie sprawę, że moja praktyka motocyklowa (parę rundek na motorynce przed 12 laty i prawo jazdy zrobione pod drzewem na WSK przed 5 laty) nie bardzo daje mi podstawy do opanowania mojego nowego nabytku. Zbójnickie prawo krótkie - Abo jo, abo Ty - myślałem sobie.

*

Droga przez dolną część Doliny Chochołowskiej była jeszcze wtedy otwarta dla ruchu. Prosty odcinek przez Siwą Polanę, z minimalnym ruchem i dobrą widocznością, gdyby coś się zbliżało, stanowił idealne miejsce dla kogoś kto kupił sobie motocykl i nie jest pewny czy wie jak go obsługiwać. Akurat byłem w takiej sytuacji i na przekazanie motocykla umówiłem się z Jarkiem właśnie tam. Ja pojechałem samochodem, on na motocyklu - a wracać mieliśmy odwrotnie.

*

Treningu na Siwej Polanie nie pamiętam, ale było w miarę bez problemu i po jakimś czasie Jarek odjechał samochodem, a ja ruszyłem do domu. Pierwszy szok przeżyłem po dwóch kilometrach. Droga z Chochołowskiej dochodzi do drogi głównej Zakopane -Chochołów. Dojechałem tam, stanałem przed znakiem stop - musiałem skrecić w prawo. Nic nie jechało - kierownica w prawo, sprzęgło, jedynka i gaz... - tak samo robię to teraz (chyba?).
Motocykl ruszył z prędkością światła i zamiast znaleźć się na prawym pasie i jechać nim spokojnie z trudem nie wyleciałem do rowu na lewo od lewego pasa. Udało mi się jakoś zostać na asfalcie, ale wpadłem na lewy pas bez kontroli - gdyby coś jechało raczej bym nie miał szans tego opisywać (chyba?).

*

Motocykl stał w garażu, sostry i babcia chodziły go ogladać, a nieświadoma niczego mama wciąż namawiała mnie żebym zastanowił się czy naprawdę chcę go kupować. Nauczony doświadczeniem z pierwszej jazdy, przez pierwsze dni wyjeżdżałem dopiero o dziesiątej, jedenastej wieczór i ćwiczyłem na opustoszałych zakopiańskich ulicach. Ze względu na mamę, nie zapalałem motocykla w garażu, tylko pchałem go koło stu metrów, skąd łoskot dużego singla nie był już tak wyraźnie słyszalny (chyba?).

*

Te wieczorne przejażdżki to był zachwyt i upojenie - mimo temperatur koło zera, mokrych liści na drodze i wszystkich listopadowych atrakcji. Po prostu byłem szczęśliwy...
Potem było wiele motocykli, wiele zachwytów i upojeń, które trwają do dziś, ale wciąż pamiętam te pierwsze razy w listopadzie prawie dwadzieścia lat temu
Marcin z Zakopanego jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 08.01.2010, 07:50   #7
lena
 
lena's Avatar


Zarejestrowany: Sep 2008
Miasto: Polska poł.-wsch.
Posty: 1,011
lena jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 tygodni 1 dzień 22 godz 8 min 52 s
Domyślnie

Wspomnienia... jak dobrze,że je mamy. Dziękuję wszystkim, którzy chcieli się nimi podzielić, a tych wahających się- zachęcam - czekamy i czytamy (chyba?).
lena jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 08.01.2010, 19:56   #8
Wegrzyn
 
Wegrzyn's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Apr 2009
Miasto: Monschau / Radoszewice
Posty: 1,626
Motocykl: RD07
Przebieg: 42000
Wegrzyn jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 19 godz 17 min 43 s
Domyślnie

No pewnie, że czytamy . Fajnie poczytać o historiach prawdziwych
__________________
Wegrzyn jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 09.01.2010, 21:13   #9
nicek27
 
nicek27's Avatar


Zarejestrowany: Oct 2009
Miasto: Frankfurt/M
Posty: 987
Motocykl: Elefant 944ie
Przebieg: 54420
Galeria: Zdjęcia
nicek27 jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 2 dni 12 godz 4 min 21 s
Domyślnie

Długo się zastanawiałem, czy mam coś napisać o sobie. Gdy zobaczyłem opisy, gdzie niektórzy jeżdżą od ok.20 lat, trochę się wahałem, czy w ogóle mi pasuje.. porównując, ja nawet 20 lat nie mam.
Od razu na wstępie przepraszam za niespójności w tekście i możliwy brak zrozumienia co do niektórych kwestii.


WIRUSEM zostałem zarażony w wieku 4, czy 5 lat(nawet nie pamiętam dokładnie), kiedy to jechałem nowiutką ETZ 150 z moim dziadkiem, całkowitym maniakiem motocykli. Tak w ogóle, to przeszło już razem z krwią, gdyż podobnie było z moimi starszymi braćmi. Gdy miałem 8 lat, jeden posiadał rometa, drugi ogara200. Nigdy nie zapomnę swojej pierwszej jazdy na romeciku, SAM! Strasznie bałem się, żeby nie zgasł, gdyż skończyło by się to zakończeniem próby i wielkim zdenerwowaniem. Jednak udało się. Podniecenie było tak ogromne, żę mało co pamiętałem z tej jazdy.
Gdy już byłem w wieku 12 lat z pomocą finansową brata kupiłem wrak motorynki, nad którym pracowałem ponad rok. Pieniądze z wyjazdów do ‘’pracy’’ przy owocach wyremontowały MOTO od podstaw. Ile dalekich wypraw było w nocy do sąsiednich wsi oddalonych o 2-3 km, bez świateł, kasku, karty motorowerowej, dokumentów, a często również bez hamulców. Dzięki motorynie nauczyłem się jakichś tam podstaw o zapłonie, gaźniku. Ostatecznie sprzedałem ją bratu, który po jednym dniu jazdy ‘’połączył’’ tłok z cylindrem…

Nast. Nabytkiem był Herkules KX 5 zakupiony w Niemczech przez moją Mutter. Mimo, że był to rocznik 1988, wyglądał jak nowy: piękny kolor, dużo chromu, tarcza z przodu, 5 biegów, obrotomierz! Po prostu był to rarytas wśród kolegów simsoniarzy. Szkoda tylko, że nie miał dokumentów.. Podczas ujeżdżania kxa dowiedziałem się, jaki to jest ból gdy silnik klęknie. Podczas jazdy rozleciało mi się łożysko igiełkowe przy tłoku.. Później jeszcze jechał, z tym tylko, że na 4 i 5 biegu nie było już żadnej siły, ostatecznie wysiadł. Gdy sprawdziłem dostępność części, zdecydowałem się na wstawienie silnika od Simsona 4. Przez rok jazdy nie dołożyłem do niego ani grosza. Ostatecznie sprzedałem go, a za pieniądze z niego zapodałem ETZ 150. Po wymianie sprzęgła miała być to maszyna nie z tej ziemi. Faktycznie była dopiero, gdy dołożyłem do niej ponad 1400zł w ciągu 2 lat jazdy i ciągłego naprawiania.



Od tej ‘’męki’’ pozwolił mi się odciąć dwumiesięczny wyjazd do pracy w Niemocwni. Początkowo chciałem coś od Husqvarny – TE 410, lecz ostatecznie skończyło się na Cagivie Elefant. O takim pojeździe nie miałem pojęcia do czasu, gdy brat powiedział mi, że jego znajomy ma na sprzedaż takie moto, a że jest to z pewnych rąk to lepiej wziąć niż później jeździć po całej Polsce w poszukiwaniu dobrego sprzętu. We wrześniu zeszłego roku, podczas oględzin, nie byłem w stanie nic powiedzieć, a gdy usłyszałem Remusa tłumiącego dźwięk tej V2jki po prostu zacząłem się śmiać(nie wiem, chyba ze szczęścia). Po spisaniu umowy byłem tak podniecony, aż nie mogłem wyjechać od gościa z podwórka(choć miałem już wtedy pojęcie co to poj.750 po wielokrotnych przejażdżkach na brata GSX750F). Z początku nie dowierzałem, że taki leszcz jak ja może mieć taki sprzęt. Jednak udało się i póki co jestem zadowolony.

Nie zdziwię się, jeśli ktoś powie, że mało co zrozumiał. Sorki za błędy gramatyczne, a zarazem dzięki, jeśli ktoś się tym zainteresował.
nicek27 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 09.01.2010, 23:55   #10
nicek27
 
nicek27's Avatar


Zarejestrowany: Oct 2009
Miasto: Frankfurt/M
Posty: 987
Motocykl: Elefant 944ie
Przebieg: 54420
Galeria: Zdjęcia
nicek27 jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 2 dni 12 godz 4 min 21 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał seaman Zobacz post
na pewno przykuwasz uwagę wielu motormaniaków.
Możliwe, jeśli ktoś zna się na rzeczy. Dla większości tych co znam (z mojego wieku) jest to tylko jakiś motor, ''chyba cross?'' z logiem z papierosów. Nic specjalnego w porównaniu do jakichś japońskich szlifierek.
Większe wrażenie robi gsxf.
nicek27 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
AT jako pierwszy motocykl ferdek Inne tematy 114 31.01.2015 18:37
Albania po raz pierwszy bliźniak Umawianie i propozycje wyjazdów 26 10.09.2012 11:08
Pierwszy wątek polityczny. Lepi Inne tematy 22 15.12.2009 08:12


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:27.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.