Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22.04.2024, 12:35   #1
Ronin78
 
Ronin78's Avatar


Zarejestrowany: Jun 2020
Posty: 1,428
Ronin78 jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 5 dni 7 godz 50 min 37 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał siwy Zobacz post
Super się czyta. Rozwalił mnie wasz pokój hotelowy, kosmos
Ile to by było mikrokawalerek? Piękna sprawa. Piękny Iran.
Ronin78 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 26.04.2024, 18:36   #2
Dredd

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 312
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 4 dni 11 godz 10 min 13 s
Domyślnie

Dzień 9 – niedziela, 24 lipca

„Jeśli widziałeś Isfahan, to jakbyś zobaczył pół świata” – mówi przysłowie irańskie. Mamy nadzieję te pół świata także obejrzeć Na pewno chcemy pójść na plac Imama i zobaczyć go w promieniach wschodzącego słońca. Oprócz tego, ciekawi jesteśmy jak wygląda to miejsce bez tłumów.
Niestety, plan spala na panewce, bo budzimy się o 7:00
Jednak nie wszystko stracone – idziemy czym prędzej na plac, a potem wrócimy na śniadanie.
Bazar przez który przechodzimy, powili zaczyna budzić się do życia, pierwsi kupcy otwierają rolety, zaczynają rozkładać towar. Teraz, bez ludzi, dostrzegamy ile jest tu ciekawych zakamarków, źródełek, ozdobnych elementów.


162.jpg


164.jpg


165.jpg


166.jpg


167.jpg


Na samym placu też pusto. Jest kilka osób: ktoś podlewa rośliny, sprząta po wczorajszym tłumie, dziewczyny rozłożyły się pod meczetem i jedzą śniadanie. Wreszcie możemy dostrzec ogrom i monumentalizm tego miejsca: robi wrażenie. Ciekawy jest dzisiejszy spokój – zupełne przeciwieństwo wczorajszego rejwachu i życia, jakim tętnił wieczorem. Przyznam, że opustoszały plac także wygląda ładnie.


168.jpg


169.jpg


170.jpg


171.jpg


172.jpg


Zarządzamy szybki odwrót do hotelu – nie możemy pozwolić, żeby ominęło nas śniadanie! Miasto zaczyna żyć: parking motocyklowy powoli się zapełnia, sklepikarze uruchamiają swoje biznesy, motocykliści szybko dostarczają na miejsce nawet najdziwniejsze przedmioty.


173.jpg


174.jpg


175.jpg


Jednak, nawet zapuszczając żurawia w co ciekawsze zakątki, musimy pamiętać, że cały czas jesteśmy pod czujnym okiem ojców narodu.


176.jpg


Skręcając w boczne uliczki odkrywamy także te mniej reprezentacyjne, co nie znaczy mniej ciekawe, rewiry Isfahanu.


177.jpg


Śniadanie było warte powrotu na nie
Jadalnia urządzona na dziedzińcu domu, choć przykrytym – jest całkiem przyjemnie. Wybór potraw także niezły. Do gustu przypada nam słodki specyfik tradycyjnej irańskiej kuchni – fereni.


178.jpg


179.jpg


Po śniadaniu zalegamy na pięknym, hotelowym dziedzińcu, pełnym roślinności. Przed każdym z pokoi stoi coś w rodzaju podestu wyłożonego dywanami i poduszkami, aby można było się tam wylegiwać. Przyjemnie szumi fontanna, tworząc lekki mikroklimat. Bez tego temperatura nie pozwoliłaby na komfortowy odpoczynek na zewnątrz. Choć - powiedzmy to uczciwie, wytrzymać na zewnątrz idzie wyłącznie rano, późnym popołudniem i wieczorem.


180.jpg


181.jpg


Idziemy walnąć w kimę, a później wyskoczymy jeszcze na miasto. Otwieram drzwi do naszego pokoju: pachnie starym drzewem i historią. Ciekawe, kto tu mieszkał i jak żył?
Klimatyzator hałasuje, ale daje przyjemny chłód, który pozwala zasnąć. Nie wyobrażam sobie życia tu bez klimatyzacji…
Wstajemy około południa. Wypoczęci możemy stawić czołu skwarowi dnia. O tej porze ludzie raczej chowają się w cieniu: w domach czy w pracy. My też próbujemy iść krytym bazarem, aby słońce nie prażyło nas bezpośrednio. Trafiamy do meczetu; jest w remoncie, ale dzięki temu w środku nie ma ludzi. Z boku leżą powyrywane z Koranu strony i połamane kamienie modlitewne. Chętnie wzięlibyśmy sobie coś takiego na pamiątkę, ale jak na złość nie ma nikogo, żeby zapytać, czy można.
W pewnym momencie pojawia się mała, ok. 7 – letnia dziewczynka. Z miną cwaniaka pyta nas po angielsku jak mamy na imię. Chwilę z nami stoi i ucieka.
Tymczasem idziemy na szamę. Do tej pory nie mamy szczęścia do knajp. Wreszcie znajdujemy ciekawy lokal i do tego z menu po angielsku. Karta nie jest za bogata, bo jest w niej raptem 4 dania. To nic – bierzemy dwa z nich i do tego napój o nazwie duk – okazał się pyszny. Jedzenie też niezłe, choć nie bardzo umiem powiedzieć, co jedliśmy. W sumie to nieważne Rachunek za wszystko: 1.600.000 riali.


182.jpg


183.jpg


Szwendamy się po mieście. Przy poszczególnych ulicach sklepy poukładane są tematycznie: artykuły dziecięce, kuchenne, części samochodowe, hurtownie spożywcze, itd.


189.jpg


190.jpg


Nauczyliśmy się przechodzić przez ulicę na czerwonym świetle W sumie kolor światła na sygnalizatorze nie ma znaczenia. I tak trzeba być czujnym. Nawet na chodnikach, bo Irańczycy jeżdżą tamtędy pierdziochami. Zresztą jazda motocyklami/motorowerami to wolna amerykanka: walą bez stresu po pasach, chodnikach, po ulicach pod prąd. Na chodnikach są specjalne barierki, uniemożliwiające wjazd motocyklem. Oprócz tego są bilboardy piętnujące niebezpieczną jazdę. Tutejsi motocykliści i tak są sprytniejsi


184.jpg


185.jpg


202.jpg


Trafia się także sprzęt tutejszego fana pomarańczy


191.jpg


192.jpg


193.jpg


194.jpg


Trafiamy także na stoisko, na którym sprzedawane są – jakby to określić – dewocjonalia…
Służą one bowiem do świętowania Aszury.


195.jpg


Wchodzimy na bardzo ciekawy, autentyczny fragment bazaru – w maleńkich zakładach rzemieślniczych tworzy się cuda. Pan wybija na metalowym wazonie wzór, są na nim postaci jeleni. Bez problemu pozwala się sfotografować przy pracy oraz swoje, niedokończone jeszcze, dzieło.


186.jpg


187.jpg


Choć bariera językowa ogromna – mało kto mówi tu po angielsku, chęć poznania gości jest ze strony Irańczyków ogromna. Zagadują nas, witają i pozdrawiają. Przed meczetem spotykamy kobietę z córką i ogromną różową panterą. Panie wyprzytulały się i wyściskały – u nas jest to nie do pomyślenia z obcą osobą, a tutaj – bynajmniej w damskich relacjach – jest to chyba normalne. Kobieta dostaje jednak ochrzan za takie zachowanie od matki czy teściowej, zakutanej w czarny czador.


188.jpg


Jako, że jestem starym pazerniakiem, szukam lodziarni, choć na razie bez powodzenia. Za to trafiamy na piękny sklep z bakaliami – cuda w ogromnych kielichach. Nie ma szans, żeby cokolwiek z tego przewieźć motocyklem do Polski. Gość ze sklepu zachwala towar, ale tłumaczymy, że przyjechaliśmy motocyklem i za dużo nie kupimy. Nie chce to do niego dotrzeć. Dopiero jak Ania pokazuje mu zdjęcie, zapakowanego GS-a, przez chwilę dopytuje czy to na pewno prawda i odpuszcza.


196.jpg


197.jpg


Upał skutecznie wyciąga z człowieka energię; trzeba też powiedzieć, że dziś uczciwie pospacerowaliśmy. Odpoczywamy chwilę w hotelu i idziemy ostatni raz na plac Imama. Nie zdążyliśmy na zachód. Szkoda, bo mogło być malowniczo. Widać, że ludzie lubią przychodzić tu wieczorami – trochę piknik, trochę spacer, trochę spotkanie towarzyskie. Przyjemnie jest na to popatrzeć.
Iranki mają bardzo ładne, ciemne oczy i lubią się malować. Oprócz tego mają paskudne buty.


198.jpg


199.jpg


200.jpg


Wracając na nocleg przy jednym ze stoisk czujemy piękny owocowy zapach. To mango. Lepszej reklamy nie można sobie wyobrazić. Kupujemy 2 sztuki za 10zł. Po drodze wstępujemy jeszcze do knajpki, która okazuje się pizzerią. Pizza kosztuje 15zł i okazuje się bardzo… folklorystyczna


201.jpg


203.jpg


204.jpg


Ostatnia noc w pokoju z tysiącem luster. Zabieramy się za mango, bo widać, że jest już dojrzałe i nie wytrzyma trudów podróży motocyklem. I to jest temat na osobną historię: okazuje się wyśmienite! Te owoce, które jedliśmy do tej pory nie powinny nawet nazywać się mango! Po prostu niebo w gębie!
Suma kilometrów dnia: 0.
Dredd jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 26.04.2024, 21:26   #3
rumpel
 
rumpel's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jun 2008
Miasto: S-ec
Posty: 2,740
Motocykl: 6 dni 350, 690 R
Galeria: Zdjęcia
rumpel jest na dystyngowanej drodze
Online: 7 miesiące 4 dni 22 godz 20 min 11 s
Domyślnie

ehh wróciłbym tam
rumpel jest online   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28.04.2024, 09:40   #4
Dredd

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 312
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 4 dni 11 godz 10 min 13 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał rumpel Zobacz post
ehh wróciłbym tam
Mówimy to za każdym razem, jak przeglądamy zdjęcia czy piszę fragment relacji
Dredd jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 09.05.2024, 20:13   #5
Dredd

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 312
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 4 dni 11 godz 10 min 13 s
Domyślnie

Dzień 10 – poniedziałek – 25 lipca

Budzę się o 4:00, bo muszę do toalety. Nie chce się wstać jak skurczybyk, ale za to chce sikać . Ania też się obudziła i mówi, że z chęcią pójdzie ze mną. Najgorsze jest to, że trzeba się ubrać, bo przysługuje nam toaleta na korytarzu…
Wychodzimy i spotyka nas nie lada psikus – drzwi do korytarza prowadzącego do kibla zamknięte na kłódkę!
Drzwi do recepcji też zamknięte, ale jest domofon. Dzwonimy. Jesteśmy uratowani – pan otwiera nam kłódkę! W drodze powrotnej do pokoju przechodzimy przez dziedziniec. Na zewnątrz jest przeprzyjemnie – ok. 20 stopni. Leżymy chwilę na patio, słuchamy pierwszego tego dnia adhanu – niesamowite wrażenie. Właśnie dla takich chwil warto podróżować! Załączamy klimę i idziemy jeszcze spać. Budzimy się o 8, śniadanie i wyjazd.
Motocykl czeka na nas na parkingu przykryty pokrowcem. Nic nie wskazuje, żeby działy się z nim jakieś ekscesy: alarm nie pokazuje, żeby był wzbudzany.


205.jpg


W mieście już trochę tłoczno, ale jakoś się udaje wyjechać. Za 140 km mamy mieć pustynię piaszczystą koło Varzaneh. Bardzo mnie to cieszy, bo nie ukrywam, że lubię pustynię. Jest tam – jakby to nie zabrzmiało – spokój w swojej najczystszej postaci. Niedaleko zlokalizowany jest „camp”, więc może uda się tam przespać.
Mijamy wioski, miasteczka, ciężarówki, a krajobraz wreszcie zmienia się w ciemną hammadę, zaś na horyzoncie pojawia się bezkres.


206.jpg


207.jpg


208.jpg


209.jpg


Droga robi się pusta. Z rzadka spotykamy jakikolwiek pojazd. Ale, skoro już jest – śmierdzi niemiłosiernie
Mijane osady to budowane w większości z lokalnej gliny stare wioseczki. Nieraz tylko obecność ludzi wskazuje, że ktoś tu nadal mieszka.


215.jpg


210.jpg


W zabudowaniach zaczynają pojawiać się charakterystyczne dla Iranu badgiry – wieże wiatrowe. Ich zadaniem jest przewietrzanie oraz chłodzenie znajdujących się pod nimi pomieszczeń. Budowane są tyłem do kierunku wiatru, który wytwarza podciśnienie w wieży i znajdującym się pod nią pomieszczeniu. Gorące powietrze zasysane jest innym kanałem i przechodzi przez podziemnie kanały (często z wodą), gdzie schładza się, nawilża i wpada do pomieszczenia z wieżą wiatrową. Po ogrzaniu jest wydmuchiwane wieżą.


211.jpg


212.jpg


213.jpg


214.jpg


Otaczająca nas pustka zaczyna świadczyć, iż dojeżdżamy do celu. Termometr także pokazuje pustynną temperaturę. Po raz pierwszy pojawiła się „4” z przodu. W sumie po to także tu przyjechaliśmy. Ja mam cichą nadzieję zobaczyć na termometrze 50 stopni


216.jpg


217.jpg


223.jpg


Kieruję się do zlokalizowanej pośrodku niczego budki.


218.jpg


Motocykl zaparkowałem w cieniu, tzn. za „budynkiem”, sam zaś podchodzę do okienka. Cieć okazuje się wybitnie niekumaty i dłuższy moment nie może pojąć po co tu przyjechaliśmy i czego od niego chcemy. Wreszcie za niebagatelną sumę 7,50 zł sprzedaje nam bilety wstępu i spuszcza łańcuch umożliwiający wjazd.

Okazuje się, że lubiących pustynię jest więcej niż ja. Świadczy o tym zorganizowanie przy wydmach infrastruktury turystycznej: bungalowów, placu zabaw, jadalni, toalet, itp. oraz oczywiście kanciapa z cieciem. Pełna komercja.
Podjeżdżamy kawałek i z bliska wszystko wygląda jak opuszczone: wszędzie bałagan, rozwalony kibel. Generalnie krajobraz tego „kurortu” jest dość postapokaliptyczny. Żeby przyjąć gości, trzeba tu włożyć sporo pracy.
Jednak ktoś tu urzęduje: na piasku widać ślady łap psich i ptasich.
Choć temperatura i brak cienia nie zachęca do spacerów, włazimy na wydmę. Jest pięknie!


219.jpg


220.jpg


221.jpg


222.jpg


Chwilę kontemplujemy i schodzimy na dół i do motocykla. Niesamowicie nagrzany – aż ciężko dotknąć rączek kierownicy. Przypominam sobie Harleya – tam, będąc w ciepłym klimacie zawsze trzeba było mieć na uwadze, że silnik jest chłodzony powietrzem i odpowiednio planować trasę. GS ma ten plus, że jest dochładzany wodą i do tej pory nie zdarzyło się, żeby temperatura silnika podskoczyła nadmiernie.

Kierujemy się w kierunku Shirazu, a mówiąc ściślej – Persepolis.


224.jpg


225.jpg


226.jpg


227.jpg


Zauważyliśmy, że na wjazdach do miejscowości, np. na rondach, czy przy drogach często umieszcza się lokalne wytwory sztuki rzeźbiarskiej nawiązujące do tradycji danego regionu, np. produkcji zboża czy arbuzów. Widzieliśmy koguta, kłosy zbóż, wielbłądy ze sztucznej trawy, konie, granaty. Nieraz są one połączone z gustownymi „miejscami odpoczynku” dla podróżnych, czy placami zabaw dla dzieci.
Jedynie Ajatollahowie spoglądają na wszystkich z góry.


228.jpg


230.jpg


Stajemy na stacji zatankować. Tradycyjnie staję pomiędzy motocyklem a dystrybutorem, aby pracownik stacji musiał dać mi do ręki pistolet i paliwo nalewam sam. Robię tak od czasu, gdy kiedyś w Maroku chłop lał paliwo tak długo, aż ja zauważyłem, że benzyna płynie po motocyklu i podłodze, a leżący na siedzeniu kask jest w niej skąpany. Tym razem spotkała mnie mała kara: pistolet był zepsuty i nie odbijał, więc osobiście trochę ochlapałem motocykl
Korzystając z okazji, że jest mała knajpka, idziemy na kawę i falafela w bułce. W lokalu zagaduje nas dwóch klientów – chcą, żeby dać im numer naszego whatts appa. Jak wyszli, gość robiący nam falafela poprzez tłumacza w komórce przekazał, żeby uważać na ludzi, bo niestety w Iranie nie wszyscy są w porządku. Dzięki za radę!


229.jpg


Krajobraz nadal pustynny, surowy. Lubię taki.
Drogi nie najgorsze, gps spisuje się na medal – prowadzi jak po sznurku, więc kilometry pokonujemy w miarę szybko.


231.jpg


232.jpg


233.jpg


234.jpg


235.jpg
Dredd jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 16.05.2024, 20:48   #6
Dredd

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 312
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 4 dni 11 godz 10 min 13 s
Domyślnie

Zjeżdżamy na stację. Pogonił nas trochę lokalny czarny psiur, trzeba było dodać gazu.
Robimy mały postój na zam-zam colę i zam-zam fantę. Smakują całkiem dobrze. Nazwa coli jest jakaś znajoma, ale nie mogę przypomnieć sobie skąd. Wiem! Zam-zam to święta studnia bodajże w Mekce. Mam nadzieję, że tutejsze napoje także mają cudowne działanie Jedno jest pewne: w tym upale smakują wyśmienicie
Jak wracamy do motocykla, nasz czarny oprawca leży w cieniu GS-a, patrzy na nas i macha ogonem. Nie mamy jedzenia, ale dajemy jej wodę.
Zanim zacznie pić, liże mnie po ręce i patrzy głęboko w oczy.


236.jpg


243.jpg


Na drodze trafia się dobry „zając” – dobrze jedzie. Nawet za dobrze – 150 km/h to za dużo jak na stan tutejszych dróg (nawet ekspresowych). Zanim jednak zdążyłem podjąć decyzję, żeby odpuścić jazdę za nim, sam zwolnił poniżej dopuszczalnej prędkości. Za chwilę policja mierzy nas suszarką. Z tego wniosek, że w Iranie także mają swojego Janosika Generalnie jazda po Iranie jest ciężka. Nie wynika to wcale z jeżdżących za szybko, lecz bezmyślnie. Tu w kodeksie drogowym musi być zasada nieograniczonego braku zaufania do innych uczestników ruchu. Każdy może wykonać w dowolnym momencie wybrany przez siebie manewr: jazda po 2 pasach naraz jest standardem, włączanie się do ruchu bez patrzenia w lusterko czy ktoś jedzie danym pasem też, nie dziwi zmiana pasa, pomimo, że sąsiedni jest zajęty, jazda pod prąd, itd. Motocykliści/motorowerzyści zaś to osobny temat: jeżdżą po chodnikach, przejściach dla pieszych, na których potrafią zawrócić; sygnalizacja świetlna ich w ogóle nie dotyczy. Jednym słowem: jest wesoło
Nawet sami Irańczycy mówią nam, że jesteśmy odważni, że jeździmy po Iranie motocyklem

Krajobrazy ciekawe. Często kręcą się małe trąby powietrzne, unoszące niewielkie kamienie. Niby cały czas jedziemy w pustkę, ale potrafią przed nami wyrosnąć góry: nagie, ostre, nieprzystępne. Dostrzegamy również pole ryżowe, co dla nas jest pewną ciekawostką. Emocji dostarczają co jakiś czas irańscy kierowcy: kobieta jedzie pod prąd na czołówkę z nami, bo skręca w lewo (trzeba było ją ominąć lewym pasem), skręcanie z lewego pasa w prawo, czy z prawego w lewo, bez kierunkowskazu to norma.
W szczerym polu biegnie linia kolejowa. Do tej pory nie widzieliśmy pociągu w Iranie. Ciekawostką są też znaki z oznaczeniem stacji kierujące totalnie w pole. Co najlepsze - było ich kilkanaście!

237.jpg


238.jpg


239.jpg


240.jpg


241.jpg


Dojeżdżamy do Persepolis; w oddali widać już ruiny starożytnego miasta. Mieliśmy wielkie wątpliwości, czy w ogóle porywać się na zwiedzanie tego miejsca. Wiele osób w Polsce było zdania, że nie warto: niewiele zostało i nie bardzo jest co oglądać. Zadziałała jednak magia nazw. Jak to będąc w Iranie nie zobaczyć Persepolis? Z chęcią umiejscowiłbym znane z lekcji historii imiona: Dariusza, Kserksesa czy Artakserksesa. Musimy to zobaczyć!


242.jpg


Przy samym wejściu do muzeum ponoć jest hotel, w którym mamy nadzieję się zadekować, zaś jutro jak najwcześniej uderzyć na zwiedzanie. Parkujemy pod bramą na płatnym parkingu i pytamy kolesi z obsługi o hotel. Pokazują kierunek – budynek nawet widać. Niestety okazuje się, że jest zamknięty, zaś jak powiedziała nam babeczka z kasy biletowej: od dwóch lat.
Przy motocyklu zagaduje mnie całkiem spora irańska rodzinka: dziadkowie, rodzice i wnuki. Wnuczek ok. 17- letni mówi po angielsku. Nie mogą uwierzyć, że przyjechaliśmy motocyklem aż z Lachistanu. Pytają jak wyglądają drogi na takim dystansie, czy są dobre? Jak Dominik podszedł do nas, także był o to pytany. Oferują pomoc, jednak nie jesteśmy pewni, czy to nie był ów słynny irański ta’arof (czyli zwyczajowa wymiana uprzejmości). Polecają porządne, choć drogie hotele w Shirazie. Na koniec usłyszałam, że mamy bardzo ładne niebieskie oczy.

Za jakieś 1,5 km jest nasza ulubiona państwowa sieć hoteli. Tym razem okazuje się, że na hotel składają się drewniane domki; jak na koloniach, na których nigdy nie byłam

Domki mają ten plus, że motocykl można zaparkować pod drzwiami, zaś sam kompleks znajduje się wśród drzew i zieleni. Rosną tu granaty, limonki i mandarynki. Jest nawet basen, choć pusty Jednak zanim dojechałem do domku zostałem pogoniony przez tutejszego psiura, a zasadniczo sukę. Nauczeni doświadczeniem, zanim zdecydowaliśmy się wprowadzić do pokoju obadaliśmy wszystkie newralgiczne punkty pokoju: czy klima pomimo tego, że jest także działa, czy agregat nie jest aby przykręcony do ściany pokoju bez izolacji i po włączeniu wiatraka nie dzwonią szyby w oknach, czy w łazience leci chociaż zimna woda, czy jest jakiekolwiek światło, etc.
Wiem, jesteśmy nienormalni
Wszystko w porządku. Łazienka spoko: jakby ktoś chciał umyć włosy siedząc na kiblu: voila!
W razie czego, na drzewku za domkiem wiszą granaty!
Ania zakumplowała się natychmiast z suczką. Okazało się, że ma ona jeszcze 2 młode. O ile matka bardzo chętna do głaskania, to szczeniaki nie bardzo – jeden nawet na nas warczy.


257.jpg


255.jpg


256.jpg


252.jpg


253.jpg


Po jakimś czasie pojawia się młody chłopak, który pyta czy mógłby przyjść do nas pogadać. Pewnie, wpadaj. Umówiliśmy się na 20:00. Ogarnęliśmy się i czekamy na chłopaków na ławce przed domkiem. Ponieważ nie zauważyliśmy żadnych innych gości, Ania nie zakłada chusty, ma ją tylko na ramionach. Poza tym występuje w samym t-shircie, czyli wbrew obowiązującym zasadom – z odkrytymi ramionami. Chłopak zjawia się z dwoma kolegami. Zaczynają jakąś dziwną gadkę o miłości, pokoju itp. Chcą nas nagrywać i to z 3 ujęć naraz; przynieśli nawet jakiś sprzęt do oświetlania, żeby dobrze było widać. Pytamy po co to nagranie? Gość pokazuje jakiegoś instagrama, ale jego historia nijak nie trzyma się kupy; na instagramie nie ma żadnych filmów, ani przede wszystkim, jego.

- Skoro nie chcecie być nagrywani, to ok, ale może poszlibyśmy gdzie indziej, np. do waszego pokoju?
- A może usiądziemy w lobby hotelowym?

Pozostali dwaj cały czas kręcą się jak wszy na grzebieniu. Ewidentnie coś kombinują; prawdopodobnie nagrywają z ukrycia. Skoro nie ma nagrania to gadka jakoś się nie klei i chłopaki odpuszczają. O co tu chodziło?

Wciągamy przywiezioną z Polski żelazną rację żywnościową w postaci zupki chińskiej i orzeszków, delektujemy się kupionym po drodze kolejnym przepysznym mango i walimy w kimę. Razem z nami „nasze” psy. Jeden mały – ten bardziej bojowy co jakiś czas szczeka w nocy. Wylazłem przed domek zobaczyć czy nic mu nie jest, ale było ok. Siedzi na skraju podestu i piłuje paździapę
Pięknie pachnie igliwiem!
Dziś pokonaliśmy 447 km.
Dredd jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 17.05.2024, 09:46   #7
furman

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jul 2016
Miasto: Rawicz
Posty: 397
Motocykl: Crf 300L
furman jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 3 tygodni 5 dni 12 godz 4 min 20 s
Domyślnie

Ależ się człowiek nakręca na ten Iran czytając takie relacje. Dzięki Dreed.
furman jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 22.05.2024, 17:59   #8
Dredd

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 312
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 4 dni 11 godz 10 min 13 s
Domyślnie

Dzień 11 – wtorek – 26 lipca

Rano cała ferajna w komplecie: suczka śpi przy naszym progu, a małe tam, gdzie wczoraj się wydzierały. Do tego pojawiło się bardzo dużo motyli, które przyjemnie się obserwuje.


258.jpg


259.jpg


Zbieramy się, żeby być pierwszymi zwiedzającymi Persepolis, a do ruin mamy ok. 1,5 km do przejścia. Na razie temperatura nie doskwiera, więc spacer jest całkiem przyjemny.
Muzeum otwierają o 8:00. Bilet kosztuje 2 miliony riali. Ponieważ jesteśmy sami, łapie nas magia miejsca. Ponoć w swoim czasie było to najbogatsze miasto świata.


244.jpg


245.jpg


246.jpg


247.jpg


248.jpg


249.jpg


Chodzimy spokojnie po mieście Dariusza I, udajemy się do położonego trochę wyżej grobowca Artakserksesa, skąd roztacza się piękny, panoramiczny widok na całe miasto. Wrażenie estetyczne trochę psują rozmieszczone w wielkiej ilości barierki i szyby odgradzające nas od zabytków.


254.jpg


Pojawiają się pierwsi zwiedzający. Szybko wyjaśniło się, dlaczego jest aż tyle irytujących nas barierek i szyb – turyści włażą wszędzie, gdzie się da, by zrobić sobie zdjęcie.
Zdecydowanie warto było przyjechać tutaj, przekroczyć Bramę Wszystkich Ludów.

Naszą uwagę przyciąga tabliczka oznaczająca WC – przypomina, że nie jesteśmy w starożytnej Persji, lecz w Iranie.


250.jpg


Kończymy zwiedzanie i spieszymy się na śniadanie, bo trwa tylko do 10:00, a oprócz tego, że sami chcemy coś zjeść - musimy nakarmić psa!
Ledwo zdążyliśmy - wpadamy do hotelu o 9:50. Nikt nie robi jednak najmniejszego problemu – dostajemy swój przydział.

Śniadanie okazuje się całkiem niezłe; po spacerze smakuje jeszcze lepiej. Jajka sadzone, kawa, mleko, herbata, sok, serki i miody. Do tego płachty chleba wyglądającego jak folia bąbelkowa. Robię psu 4 kanapki, smaruję masłem, potem dżemem i miodem. Ciekawe czy zje?
Tak się cieszy z jedzenia, że po mnie skacze, przy okazji brudząc spodnie. Żal będzie zostawiać te psiury, ale suczka została przynajmniej przyzwoicie wygłaskana. Chyba będzie miała trochę fajnych chwil do psich wspomnień.


Idziemy się rozliczyć za nocleg. Recepcjonista okazuje się bardzo sympatyczny. Pyta jak nam się podobało i czy wszystko było w porządku. Prosi o zrobienie zdjęcia z motocyklem pod znakiem hotelu. Ale myli się ten, kto myśli, że w Iranie można zapłacić za hotel, oddać klucz od pokoju i po prostu wyjść. Najpierw należy dokonać oględzin pokoju: czy nie został zdewastowany i czy nic nie zginęło. Zostawiamy recepcjoniście pocztówki z Polski, z czego bardzo się ucieszył.
Na pożegnanie jowialnie złapał mnie za policzek


Dziś nie czeka nas długa droga – jedziemy tylko kilkadziesiąt kilometrów do Shiraz.
Życie tu zaczyna się dość późno, bo dopiero około 8:00. Dopiero o tej porze na drogach zaczyna się ruch. Inna sprawa, że wystarczą 3 samochody w jednym miejscu by narobić niezłego bałaganu. Niestety, jest już przed 11:00, więc na drodze korek. GS z kuframi nie jest motocyklem, który najlepszy jest na takie warunki. Ani nie przepycha się nim łatwo między samochodami, ani kierowcy irańscy nie są przyzwyczajeni do tego. W samym Shiraz wcale nie jest lepiej. Trudno, musimy nieraz odstać swoje…


260.jpg


261.jpg


262.jpg


263.jpg


264.jpg


GPS prowadzi nas uliczkami medyny szerokimi na wyciągnięcie rąk. Często jedziemy rynsztokiem Miasto jest bardzo nagrzane, do tego wentylatory włączające się co chwila w motocyklu walą gorące powietrze prosto na nas. GPS bardzo kręci, do tego często kieruje nas pod prąd. Dobrze, że nikt nie jedzie z naprzeciwka!


267.jpg


274.jpg


Jednak do hoteli jakoś dzisiaj nie mamy szczęścia: pierwszy jest drogi, a w pokoju śmierdzi, w drugim hałasują agregaty, w trzecim nie działa klimatyzacja, czwarty zamknięty na głucho. Wreszcie trafiamy do Ana Guest House. Jest to tradycyjny, irański dom z wewnętrznym dziedzińcem, w którym urządzono hotelik. 8 milionów za noc. Warunki przyzwoite.


278.jpg


285.jpg


Uderzamy w miasto i oczywiście na bazar. Jest wielki, ale śmierdzi tu chińszczyzną. Ponieważ nastała pora sjesty dużo lokali jest pozamykanych. Na rogu ulicy trafiamy na lokal z żarciem na wynos. Zapuszczamy żurawia i zanim zdążyliśmy dobrze się rozejrzeć, dostajemy miseczkę zupy z makaronem, fasolą i soczewicą, a za chwilę kolejną – tym razem o składzie nie do odgadnięcia. Siadamy na ławce i pałaszujemy. Jedzenie całkiem smaczne. Pan nie chce żadnej zapłaty. Proponuję pieniądze 3 razy, żeby być pewnym, że nie jest to ta’arof. Przyznam, że trochę mnie ten zwyczaj mierzi, ale z drugiej strony słabo byłoby nie zapłacić


277.jpg


279.jpg


Łazimy trochę po mieście, przyglądając się ludziom. Korzyść jest obopólna, bo zarówno oni dla nas, jak i my dla nich jesteśmy atrakcją
Zaglądamy do sklepików, warsztatów, cukierni. Irańczycy są bardzo otwarci, zapraszają do środka, nie robią problemów z naszego wścibstwa. Bez problemu pozwalają się fotografować.


268.jpg


269.jpg


270.jpg


271.jpg


272.jpg


273.jpg


275.jpg


276.jpg


– Patrz, KTM Duke, zupełnie jak mój

- Faktycznie! I do tego prawdziwy, a nie XTM. Podejrzewam, że nie było łatwo go tutaj sprowadzić, ani tym bardziej nie był tani…


280.jpg


Siadamy na ławeczce przy ulicznej kafejce, gdzie za grosze można kupić kawę – niewielkie, mocne espresso. Obok piekarnia – pięknie pachnie! Z lokalu wychyla się chłopak i obdarowuje nas cieplutkim chlebem w formie podpłomyka. Pokazuje, żeby spróbować i pyta czy smakuje. Cóż zrobić, jemy chleb i zapijamy go kawą. Faktycznie, dobry.
Chleb dostaje także przechodzący obok wyraźnie biedny człowiek.
Wniosek z tego, że my także musimy wyglądać jak dwie małe „rumuńskie znajdy”, skoro nas chlebem karmią


Dziś przed nami bardzo konkretna ekspedycja: chcemy zjeść deser z nitkami falude! Są to mrożone nitki skrobi z ryżu lub kukurydzy. Udaje mi się je upolować, więc zamawiam z sosem szafranowym; Ania bierze zaś lody z sokiem marchewkowym – podpatrzyliśmy, że lokalsi tak jedzą. Połączenie to okazuje się bardzo smaczne. Generalnie chyba lubią tu marchewkę: pierwszą potrawą, którą tu dostaliśmy z tego warzywa był… dżem. Także niezły.


281.jpg


Zagaduje nas nauczyciel angielskiego: pyta skąd jesteśmy, jak podoba nam się w Iranie, itp., po czym zaprasza do siebie, abyśmy u niego przenocowali. Odmawiamy 3 razy, a on ponawia propozycję. Oznacza to, że zaproszenie jest szczere. Z żalem, ale nie korzystamy, bo już mamy hotel zabukowany na 2 dni.

Spełnia się przepowiednia dziewczyn z pijalni soków: jesteśmy najedzeni niemożliwie. Jedyny problem, że brakuje nam trochę różnorodności jedzenia i warzyw. Jak pokazujemy w knajpie, że chcemy coś zjeść, najczęściej dostajemy mięcho – coś a’ala kofty. Jest to generalnie smaczne, ale chcielibyśmy popróbować także czegoś innego z ponoć przebogatej kuchni irańskiej.
Mięsa tego zwierza także z chęcią bym spróbował, choć – jeśli wierzyć opowieściom – nie jest niczym specjalnym.


282.jpg


Kupujemy warzywa, które przyrządzimy sobie na kolację. Do tego bierzemy 2 piękne mango.

Zagadują mnie 2 młode dziewczyny. Całkiem ładne, choć one piszczą na widok moich warkoczy. Chcą, abym poszła z nimi do świątyni, bo teraz jest czas na coś ważnego. Ale co z Dominikiem i wielką siatą z zakupami? Dziękuję za propozycję. Dziewczyny mówią, że mam ładne oczy i włosy. Jeszcze fota, ale nie umiem robić sobie selfie i nie wiem jak się ustawić do zdjęcia, więc wychodzę na nim jak Żaba. Na pożegnanie zostaję wytargana za policzek przez którąś z dziewczyn.


283.jpg


Świetny jest irański zwyczaj przesiadywania na patio domu na poduchach. Oddajemy się w ten sposób błogiemu lenistwu w hotelu i obserwujemy niebo popijając czaj. Dosiadł się do nas gołąbek i ciekawie spogląda na nas.


284.jpg


Wygląda, jakby zbierało się na burzę. Powietrze jest lepkie i ciężkie. Gość z hotelu mówi nam, że wczoraj była burza, jednak spory kawałek stąd. Zginęły 24 osoby. Pokazuje nam filmik w telefonie: ludzi piknikujących pod drzewami w suchym korycie rzeki porywają masy wody, które nagle utworzyły się z opadów. Ponieważ ziemia jest bardzo wyschnięta, deszcz nie wsiąka w nią, lecz woda spływa po naturalnych spadkach terenu.
Wieczór jest przepiękny! Deszcz nas ominął, a do tego zachód słońca ubarwił niebo na różowo.
Wychodzimy na dach, żeby mieć lepszy widok. Widoczna w oddali góra nazywana jest przez mieszkańców Shirazu Górą Matką: po prawej widać twarz, zaś po lewej brzuch ciężarnej kobiety.
Widok jest urzekający. Gdyby nie to, że słońce finalnie schowało się za horyzont, można by patrzeć na ten spektakl jeszcze długo.
Nagle na dachu sąsiedniego budynku zapanowało ogromne poruszenie; dochodzą nas jakieś dziwne dźwięki. Dopiero przeciągle mraaaauuu i dwa czarne cienie przemykające po dachach pozwoliły zidentyfikować puchatych sprawców całego zamieszania.


286.jpg


Tego dnia pokonaliśmy niebagatelny dystans 52 km.
Dredd jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 01.06.2024, 07:53   #9
Dredd

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 312
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 4 dni 11 godz 10 min 13 s
Domyślnie

Dzień 12, środa, 27 lipca

Zgodnie z planem dziś nigdzie nie jedziemy, ale mamy wynotowane kilka miejsc w Shirazie, które warto odwiedzić.
Plan – można by powiedzieć, że wakacje to nie czas na sztywne trzymanie się kolejnych punktów, lecz – jako czas wolny – wszystko powinno odbywać się na spontanie. To racja. Jednak uważam, że warto wcześniej mieć przygotowane info na temat odwiedzanego miejsca, bo odpada gorączkowe szukanie ciekawych obiektów. Dobrze także mieć koordynaty kilku miejsc noclegowych, bo wtedy - często po całym dniu jazdy – nie trzeba ich namierzać. A kręcenie po obcym mieście w 40 stopniach to nie jest największa z atrakcji
Nasze podejście do planów jak i one same ewoluowały w czasie. Nadal lubię poszukać ciekawych miejsc, czy zjawisk, ale chętniej wybieramy takie, których nie ma w przewodnikach. Coraz częściej zaś łapiemy się na odpuszczaniu kolejnego punktu „który trzeba zobaczyć” na rzecz pozostania w jakimś ciekawym, znalezionym przypadkowo, miejscu czy smakowania jego klimatu.
Dziś chcemy zobaczyć meczet Nasir ol-Molk czyli Różowy Meczet. Nazwano go tak z powodu koloru, który przybiera jego wnętrze na skutek światła wpadającego przez witraże. Jednak najlepszy efekt jest rankiem, tj. około godziny 8. Wobec tego wstajemy o 7:00, żeby ze wszystkim się spokojnie wyrobić. Rzut oka za okno uświadamia nam, że nie ma sensu jeszcze nigdzie iść Niebo zasnute chmurkami. Z racji panujących temperatur, nie obrazilibyśmy się, jeśli pojawiłby się mały deszczyk! Możemy spokojnie zjeść hotelowe śniadanie. Dostajemy zupę a’la owsianka, lecz robioną na wywarze z mięsa, oraz tradycyjnie: omlet, ser, warzywa, dżemy. Ponieważ słońce nie chce się pokazać, siedzimy na patio, leniuchujemy i wypisujemy kartki pocztowe do rodziny i znajomych. Wysyłanie pocztówek to bardzo fajny zwyczaj, który niestety już zanika. Nasi znajomi lubią dostawać kartki, więc trzeba podjąć ten niewielki wysiłek i zakręcić się za ich wysłaniem. Zwłaszcza, że pewnie nie co dzień dostaje się pocztówkę z Iranu
W sumie, my też lubimy je dostawać …

Pokazało się słonko, można więc uderzyć do różowego meczetu. Wejście kosztuje 1mln riali.


287.jpg


289.jpg


Wchodząc do środka trzeba ubrać czador: turystki dostają go z rękawami i kapturem, wiązany kokardką z przodu, a tubylcy – kawałek materiału, czyli klasyczny czadorek. Pewnie – jeśli chodzi o turystki - chodzi o to, żeby nie było wymówek, że nie ogarnie się płachty materiału i odsłoni kawałek kobiecego ciała. Zdjęcia można robić tylko telefonem, nie wolno wnieść aparatu. Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Można zamówić sobie profesjonalne zdjęcie, robione przez dyżurnego fotografa, ale … należy wnieść opłatę.
Na miejscu targ próżności. Ciekawie patrzy się z boku na te wszystkie pozy, dzióbki i gonitwy za idealnym ujęciem. Ktoś nagrywa vloga. Próżność i raz jeszcze próżność. Na krzesełkach siedzą wrony (tzn. kobiety ubrane w klasyczne, czarne czadory) : jak którejś z turystek zsunie się okrycie, to wrona sunie jak z procy z naganą. Iranki mają duże stopy. Z moim rozmiarem 36 nie będzie międzynarodowej wymiany butów.



288.jpg


W drodze powrotnej nagabuje nas przewodnik: mówi, że ma samochód i obwiezie nas po najciekawszych miejscach. Powiedzieliśmy mu, że mamy swój motocykl i to tłumaczenie mu na szczęście wystarczyło.
Tymczasem idziemy do meczetu Vakil. Znów zagłębiamy się w bazar – to zawsze jest urzekające miejsce. Niestety, śmierdzi tu chińskim plastikiem i mamy wątpliwości co do pochodzenia towarów. Jest to chyba ta gorsza twarz globalizacji.


292.jpg


296.jpg


Po drodze można zaobserwować trochę beztroski: na środku skrzyżowania jest fontanna, w której bezstresowo, w ubraniach kąpią się dzieci. Czysta, niczym nie zmącona radość Nie do pomyślenia w naszym, poukładanym, bezpiecznym świecie.


290.jpg


291.jpg


Meczet Vakil. Wejście kosztuje po 500.000 riali. Tu nie ma tłumów; można powiedzieć, że poza nami nie ma prawie nikogo. Jest za to cień i dywany rozłożone na chłodnej kamiennej podłodze. Nikt nie robi problemu, gdy układamy się na nich i kontemplujemy chwilę. Ponoć nawet usnąłem, ale kto by babsku wierzył


294.jpg


295.jpg


297.jpg


Nie może być tak, że na wakacjach są same przyjemności. Są także obowiązki: trzeba wymienić pieniądze i kupić kartę do telefonu Szczęśliwie – umiemy żyć bez tego urządzenia, ale nieraz dobrze by było z niego skorzystać. Poza tym zainstalowany w Polsce VPN nie daje rady i jeśli mamy wifi i tak nie da się otworzyć większości stron, jak chociażby Interia czy Wirtualna Polska. Ciekawe jak FAT? Działa!
Z zakupem karty sim poszło łatwo. Gość, nie dość, że sprzedał i uruchomił, to jeszcze zainstalował ichniejszego vpn-a, który otworzył nam pełny dostęp do wirtualnego świata. Za szybą na ladzie sprzedawca ma zbiór przeróżnych monet ze świata, ale nie ma złotówki. Zatem uzupełniamy jego kolekcję


293.jpg


299.jpg


Przyszła pora na wymianę pieniędzy. Tylko gdzie to zrobić? Zagaduję sprzedawcę na stoisku z okularami, czy nie chce kupić dolarów. Chętnie, ale nie ma za dużo gotówki. Zostawia nas za ladą, a sam robi rundę po sąsiadach. Uzbierał jedynie na 100$, ale dobre i to. Ja mam za to znowu kieszenie pełne mamony
Może nie udało się wymienić tyle, co chcieliśmy, ale pozytyw jest taki, że okazało się, że kasę można wymieniać prawie wszędzie! Drugą część wymienimy w kantorze. Chęć bycia prawilnym w Iranie nie popłaca: nie dość, że zmarnowaliśmy pół godziny na spacer, to kantor okazał się zamknięty, zaś kurs – gorszy niż dostaliśmy wcześniej
Wobec tego – starym zwyczajem z Turcji – szukamy złotnika. Tam na pewno się uda. Znajdujemy szybko, na wystawie widać naprawdę misterne wyroby. Wchodzimy. I to okazuje się strzałem w dziesiątkę! Kurs przyzwoity, gość przesympatyczny. Pogadaliśmy z nim chwilę za pośrednictwem jego brata, który zna angielski. Jak mówię im jak mam na imię, chłopaki nie mogą nadziwić się, że nie oglądaliśmy ich serialu „Dominik”. Zostawiamy chłopakom nasz banknot 10-złotowy. I jak mogłoby zakończyć się spotkanie w przyjacielskiej atmosferze? Zostałem wytargany za policzek


301.jpg


Szwendamy się trochę po mieście; z racji późnego popołudnia na ulice wyległy tłumy. Idziemy się do pana, który poczęstował nas zupą – chcemy jako drobny upominek dać mu torbę z łowickimi motywami i napisem Polska. Nie wiemy o co chodzi, ale nie wyglądał na zachwyconego. Mam nadzieję, że był zaskoczony, a nie niezadowolony, bo np. zepsuliśmy jego dobry uczynek.
Mijamy muzeum Naranjestan, ale nie chce nam się wchodzić do środka. Mijamy także rzeźnika, gdzie prezentowane są kozie łebki, które tworzą makabryczny widok, zwłaszcza jeśli pomyślimy w jaki sposób zwierzęta te zostały uśmiercone.
Dalej mijamy sklep zoologiczny, który także przedstawia makabryczny widok. Zwierzęcy horror.
Ania nie jest w stanie zrobić zdjęcia, chce po prostu jak najszybciej stamtąd odejść.


298.jpg


300.jpg


302.jpg


Po powrocie do hotelu czeka na nas kolejne, przepyszne mango i walimy w kimę.


303.jpg


Tego dnia nie zrobiliśmy ani jednego kilometra (bynajmniej motocyklem )
Dredd jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 03.04.2024, 21:23   #10
Dredd

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 312
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 4 dni 11 godz 10 min 13 s
Domyślnie

Dzień 5 – środa 20 lipca

Pobudka o 6:00. Darowane śniadanie okazuje się naprawdę przyjemne. Co cieszy nas najbardziej, znacznie różni się od znanych w Europie: przeróżne oliwki, sery, chałwy i miody, warzywa w majonezie i jogurcie, grillowany bakłażan. Fajnie, bo nie są to potrawy przemysłowo robione, pakowane w plastik o długim terminie przydatności, tylko lokalne. Bardzo pasują nam tutejsze smaki.
Chociaż trafiały się także niespodzianki – niezwykle apetycznie podane danie, które nałożyła sobie Ania, okazało się… bułką tartą
Pożegnaliśmy się z niezwykle pozytywną recepcjonistką, która wczoraj dała nam rabat i podarowała śniadanie. Autentycznie ucieszyła się, że pobyt nam się podobał i śniadanie smakowało.


55.jpg


Tymczasem, po zdjęciu pokrowca z motocykla okazuje się, że ktoś tu nocował


56.jpg


Startujemy. Towarzyszy mi podekscytowanie, ale także i obawa: czy tym razem uda nam się przekroczyć granicę, od której tyle razy się odbiliśmy?
Czy wreszcie uda się dostać do tak długo wyczekiwanej Persji?
Jesteśmy jednak dobrej myśli – nie mamy żadnych wieści, żeby w bieżącym roku Irańczycy wyczyniali takie cyrki jak w 2019 i nie wpuszczali motocykli o większych pojemnościach. Jedzie się przyjemnie – o 8:00 jest 25 stopni, zaś zapowiada się, że będzie tylko lepiej.


Wreszcie granica – w oddali powiewa ogromna flaga Turcji.
Zgodnie z dawno przyjętą przez nas zasadą, nie robimy zdjęć tego rodzaju budynkom, ani funkcjonariuszom. Nie mam ochoty na bycie posądzonym o szpiegostwo – zwłaszcza w Iranie.


57.jpg


58.jpg


59.jpg


Po tureckiej stronie granicy kierowcy pokazują nam, abyśmy podjechali na początek kolejki. Skwapliwie korzystamy z tej rady.
Odprawa poszła szybko i bezproblemowo, zwłaszcza, że kiedyś tu już byliśmy
Oczywiście – sprawnie jak na tutejsze warunki. Po stronie tureckiej europejski standard, zaś, aby dostać się do Iranu trzeba przekroczyć potężną, stalową, wysoką na 3 metry bramę znad której spoglądają na nas dwaj ajatollahowie: Homeini i Hamenei.
Po drugiej stronie bramy nie wszystko jest takie oczywiste. Dziesiątki kolejek, a wszędzie tłum ludzi, oraz okienka bądź biura, gdzie należy otrzymać stempel, podpis czy adnotację. Pierwszy z funkcjonariuszy przydzielił nam do pomocy około 10 – letniego chłopca. Oprowadzał on nas po zawiłych meandrach przejścia granicznego, pomagał we wciśnięciu się w kolejkę. Kupujemy także ubezpieczenie OC na Iran (ok. 40zł) – lepiej, żeby się nie przydało! Urzędnicy usiłowali wcisnąć nam irańskie tablice rejestracyjne, ale na szczęście były tylko samochodowe. Zostałem wobec tego zobowiązany do udania się w najbliższym mieście do urzędu celnego i pobrania tablic motocyklowych, co oczywiście solennie obiecałem.
Na przejściu spotykamy irańskiego motocyklistę – Sinę. Wraca z objazdu Turcji swoim motocyklem adwęczur 250ccm produkcji irańskiej. Trzeba przyznać, że sprzęt wyglądał naprawdę poważnie – kufry aluminiowe, itp. Niestety, celnik w dość arogancki sposób przerwał naszą rozmowę i kazał mu odjechać.

Udało się! Jesteśmy w kraju Ajatollahów!
Z ogromną ciekawością wkraczamy na nieznany i jakże upragniony ląd. Jedynka, dwójka, trójka, czwórka. Silnik mruczy miarowo, a my zachłannie rozglądamy się wokoło. Co nas tu czeka? Czym różni się ten kraj od tego, co znamy. Na razie jedynie jakość asfaltu trochę się zepsuła, zaś krajobrazy podobne do tureckich. Jedziemy jednak dość podrzędną drogą łączącą przejście graniczne Kapikoi/Razi z resztą kraju. Znów zmieniamy czas – różnica wynosi 1,5 godziny.

60.jpg


61.jpg


62.jpg


Szukamy stacji paliw, by zatankować. W kieszeni mamy niebagatelną sumę 500.000 riali czyli odpowiednik ok. 7,50zł, którą dostaliśmy od Syncronizatora, który był przed nami w Iranie przed nami i udzielił nam wielu cennych rad o tym kraju.
Gotówka pozwoliła nam na zatankowanie prawie 20 litrów - paliwo w Iranie nie jest drogie

Doganiamy Sinę i parkujemy obok wędkującego w pobliskiej rzeczce mężczyzny.


63.JPG


Sina przedstawił nas i jako wyraz irańskiego gościnności zostajemy poczęstowani herbatą przez wędkarza, który okazał się być Kurdem.
Sina radzi, żeby jechać nad morze, bo tam ładnie, jest dużo drzew i nie tak gorąco. Czego jak czego, ale morza w wydaniu Irańskim nam nie trzeba – kąpiel w towarzystwie samych wąsatych Januszów mnie nie urzeka tak samo jak Ani kąpiel z innymi kobietami ubranymi w burki

Zatrzymuje nas policjant – koszula, broda, poważna mina i ciemne okulary. Okazało się, że chce mi uścisnąć dłoń. Ania jest dla niego jakby niewidoczna. Taka kontrola drogowa nie jest zła Zostajemy poczęstowani 2 kubkami zimnej wody. Wniosek z tego, że opowieści o legendarnej irańskiej gościnności chyba okażą się prawdą. Jedziemy dalej.

Pierwsze miasto Irańskie nie robi przyjaznego wrażenia. Na wjeździe żołnierze z kałachami. Bałagan na drodze przypomina trochę Afrykę, choć wydaje się, że tam jeździli ciut lepiej. Droga słaba, dużo garbów zwalniających, dziur, nierówności. Cieszymy się, że w 2019 r. nie udało nam się wjechać Harleyem. Na tutejsze drogi oraz sposób jazdy Gejes jest zdecydowanie lepszym wyborem. Szukamy kantoru, w którym dałoby się wymienić pieniądze. Zagadnięty przez nas przypadkowy kierowca mówi, żeby jechać za nim. Po czym zostawia w aucie rodzinę i idzie ze mną, aby upewnić się, że nie potrzebuję dalszej pomocy. Po wymianie kasy stajemy się milionerami

Naszym kolejnym celem jest miasto o swojsko brzmiącej nazwie… „Chuj”
Tak wychodzi mi z napisu irańskiego. Ponieważ, poza umiejętnością odczytania liter (arabskich), moja znajomość irańskiego jest żadna, upewniam się u Irańczyka, że poprawnie odczytałem nazwę. Chcemy tu zobaczyć karawanę wielbłądów przechodzącą przez stary most pod miastem.


64.jpg


65.jpg


Na ile pozwala palące słońce, przysiadam na murku i przyglądam się temu osobliwemu pochodowi, próbując sobie wyobrazić tego rodzaju podróż. Ciekawy jestem, czy faktycznie w dawnych czasach akurat tym mostem chodziły karawany uwiecznione w ten osobliwy sposób. Podobnie jak stary poganiacz, my także spoglądamy na drogę, która jeszcze przed nami i podążamy ku nieznanemu…


66a.jpg


Rozglądamy się dookoła, wyłapując charakterystyczne dla Iranu szczegóły: chaos kontrastujący ze swoistą perską elegancją, samochody o egzotycznych dla nas markach jak Saipa czy Zamyad. Nie musimy się nigdzie spieszyć, decydujemy się zatrzymać na nocleg w okolicy miasta Marand.


67.jpg


68.jpg


69.jpg


Kawałeczek za miastem znajduje się super hotel urządzony w starym karawanseraju, czyli „zajeździe dla karawan”. Jeszcze w Polsce znalazłem na niego namiary i wydaje się naprawdę przyzwoity. Wnętrza urządzono ze smakiem, nie zatracając przy tym historycznego charakteru miejsca. Choć jego cena przekroczy zakładany przez nas budżet, godzimy się na to. Za luksus trzeba zapłacić


70.jpg


Niestety, podana przez przemiłą recepcjonistkę cena spowodowała, że nie będzie dane nam przespać się w karawanseraju
Szukamy dalej.


71.jpg


Finalnie lądujemy w hotelu „Marand Tourism” za 8 milionów riali. Recepcjonista sztywny i niemiły. Z jego zachowania idzie wywnioskować, że to państwowy przybytek. Ani razu się nie uśmiechnął, cenę należy uiścić przed wniesieniem do pokoju naszych rzeczy. Pokój mamy całkiem przyjemny, choć urządzony raczej skromnie.


72.jpg


73.jpg


Oczywiście, na wyposażeniu pokoju był także Koran oraz rytualny kamień, do którego podczas modlitwy dotyka się czołem. Oprócz tego niezły widok na miasto. O tak oczywistym wyposażeniu pokoju jak klima nie wspominam, bo bez tego nie zdecydowalibyśmy się na nocleg w tym miejscu.


74.jpg


75.jpg


Hotel jest za miastem i nie chce nam się jechać do Marand w poszukiwaniu knajpy; wokół zaś nie ma żadnej infrastruktury. Decydujemy się na spędzenie reszty dnia w hotelu i relaks. Zwłaszcza, że po przekroczeniu granicy „uciekło nam” 1,5 godziny, z uwagi na zmianę czasu. Na kolację jemy przywiezione z Turcji brzoskwinie i starego simita (coś a’la obwarzanek krakowski).
Niestety był także nieprzyjemny akcent pobytu w hotelu. Jak wieczorem parkowałem motocykl w bezpiecznym miejscu z tyłu budynku, na hotelowym terenie zauważyłem kupę śmieci w której mieszkała wychudzona suka ze szczeniakami. Niestety (a może zasadnie) zwierzaki boją się ludzi i Ani za nic na świecie nie udaje się pogłaskać psiej matki. Pech chciał, że my nie mamy już niczego do jedzenia, czym moglibyśmy się podzielić …

Około drugiej w nocy okazało się, że w hotelu odbywa się wesele. Pomimo, że dzieje się to gdzieś na dole, basy czuć nawet u nas w pokoju. Ja jakoś jestem w stanie spać, ale Ania musi posiłkować się stoperami. Do rana spokój
Tego dnia pokonaliśmy 295 kilometrów.
Dredd jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
IRAN wiosna 2022 syncronizator Azja 18 20.10.2022 22:53
"PLR - POLSKA RAZEM – HONDA TRANSALP i SUZUKI FREEWIND" adamsluk Polska 36 18.03.2016 18:48
Ile naprawdę kosztuje SHOEI Hornet ?:) MChmiel Kaski 7 27.01.2010 10:38


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:02.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.